I widzę ciemność... 7
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:57:29
Rozdział siódmy

Dwudziestego siódmego grudnia rano śnieg sypał gęsty i mokry. Harry siedział ze skronią przyciśnięta do szyby, kreśląc palcem na szkle abstrakcyjne wzorki. Cały dom spał, nawet Fred i George, choć zwykle budzili się o świcie, pełni energii by zacząć nowy dzień, spali w najlepsze po tym, jak wieczorem wszyscy razem, rodzina Weasley'ów i jej goście, do późna rozmawiali i śpiewali w salonie. Wczoraj wieczorem i przez kilka poprzednich dni, wypełnionych najpierw przygotowaniami do świąt, a potem beztroską zabawą, Harry czuł się naprawdę dobrze. Zbyt był zajęty, by zastanawiać się nad swoimi problemami, bądź nad samotnością, która zniknęła niczym bańka mydlana gdy tylko na początku grudnia został powitany w drzwiach Nory przez Rona i Hermionę.
Ale tej nocy sen znów wrócił, sen, w którym upadał, podczas gdy nad nim stała postać o czerwonych oczach. Wyciągał rękę, chcąc chwycić postać za ramię, choć wiedział, ze to nic nie pomoże, że przegrał walkę. W ustach czuł słony, metaliczny smak krwi, przed jego oczyma kłębiła się mgła...
Teraz siedział przy oknie, czując pod palcami wilgotną, zimną szybę i słysząc, jak w sąsiednim pokoju ktoś przewraca się na drugi bok. Gdzieś w dole zegar tykał monotonnie, odmierzając pierwsze godziny poranka, w kuchni domowe skrzaty zaczęły już swoją działalność, zjadając resztki z wczorajszej kolacji i myjąc te naczynia, które jakimś cudem przeoczyły wieczorem.
Spojrzał znów na pokryte śniegiem podwórko. Bałwan, który wczoraj wieczorem, za sprawą zaklęcia bliźniaków, próbował wejść do domu i zrezygnował dopiero po tym, jak otrzymał butelkę wina, stał grzecznie oparty o płot, w miejscu, w którym zaskoczył go koniec czasu działania zaklęcia. Na głowie miał kapelusik z papierowej serwetki, zaś jego mina wciąż była miną osoby radośnie pijanej. Przypuszczano, ze bałwan miał odwrócić uwagę ogółu od faktu, że Fred i George także wypili wczoraj nieco za dużo, co z pewnością nie spodobałoby się ich matce. Kiedy bałwan zaczął dobijać się do drzwi, bliźniaki wyparowały gdzieś. Molly Weasley znalazła ich dopiero we własnych łóżkach, śpiących grzecznie. Na wszelki wypadek ukryła jedyną w całym domu książkę zawierającą zaklęcia przeciw kacowi w takim miejscu, w którym poza nią samą mogły by ją znaleźć tylko skrzaty.
Ścieżki wydeptane na podwórku, znikały jedna po drugiej, zasypywane przez śnieg, i tylko starannie odśnieżona droga prowadząca od furtki do drzwi wciąż była widoczna. Ktoś właśnie otworzył furtkę i zmierzał w kierunku drzwi wejściowych, niezapowiedziany gość w kapturze naciągniętym na czoło, nie aby ukryć swoją twarz, bo szedł przecież przez sam środek podwórka, lecz aby osłonić się od śniegu, który stawał się coraz gęstszy. Harry wstał i, narzuciwszy na siebie sweter, zbiegł na dół, dochodząc do wniosku, że lepiej nie narażać reszty przebywających w domu osób na przedwczesne przebudzenie. Skoro sam był na nogach, mógł spokojnie sprawdzić, kto postanowił ich odwiedzić i ewentualnie zadecydować, czy warto wyrywać ze snu gospodarzy. Nacisnął klamkę w tym akurat momencie, gdy rozległo się pierwsze, ciche jeszcze i nieśmiałe, pukanie.
- Dzień dobry - zaczął chłopak, chcąc powiedzieć, że gość zjawił się nie w porę, ale nim zdążył powiedzieć coś jeszcze poczuł zamykające się wokół siebie ramiona.
- Harry to ty? - usłyszał prosto w swoim uchu brzmiący znajomo głos. - Na brodę Merlina, aleś ty wyrósł, chłopcze. Tak się cieszę, że cię widzę!
Chłopak próbował wyplątać się z objęć, czuł się niezręcznie w tej sytuacji.
- Czy...
Och, przepraszam cię - mężczyzna puścił go i zdjął kaptur, pozwalając opaść na ramiona czarnym, gęstym włosom. - Mogę wejść do środka?
- Tak - odparł cicho, nie spuszczając wzroku z przybysza. Gdzieś w głębi jego mózgu kołatała się myśl, że jeśli to co dzieje się teraz nie jest snem, pierwszym pięknym snem od dawna, może być iluzją, dziełem czarnej magii albo też właśnie wpuścił do domu upiora - choć byłby to zapewne pierwszy upiór, którego ciało i oddech promieniowały żywym ciepłem, jakiego odnotowałaby historia.
- Myślałem, ze dowiem się tutaj gdzie jesteś - mówił mężczyzna, wieszając swój zaśnieżony, nasiąknięty wodą płaszcz - Nie chciałem, żeby to spotkanie było dla ciebie szokiem, choć przypuszczam, ze byłoby nim, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach doszłoby do niego - spojrzał na chłopaka, który cały czas wpatrywał się w niego oczyma, które przez te cztery lata nie stały się ani mniejsze, ani mniej zielone, wręcz przeciwnie, nadal były najbardziej zwracającym uwagę elementem jego twarzy. - Harry, ja jestem prawdziwy, żyje i stoję przed tobą i sam nie bardzo w to wierzę.
Przeszli obaj do salonu i usiedli na kanapie, nie spuszczając z siebie wzroku. Harry czuł, że w jego oczach zbierają się łzy. Syriusz, opłakiwany przez te wszystkie lata Syriusz siedział koło niego z lekkim uśmiechem na twarzy z kropelkami wody na końcach czarnych kosmyków.
- Już nie boli - powiedział chłopak, odgarniając włosy i dotykając palcem czoła. - czasem wolałbym, żeby nadal bolała. Przynajmniej wiedziałbym... rozumiałbym...
- Było ciężko?
Chłopak kiwnął głową.
- Sam... Gdybym był sam, nie poradziłbym sobie... ale oni byli ze mną cały czas... Ron... Hermiona... Remus... Neville... nawet Draco i Snape. Neville był ze mną do samego końca, wiesz, o nim mówiła przepowiednia, ta, którą Śmierciożercy chcieli zdobyć, kiedy ty... O mnie, ale o Nevillu też. I on to zignorował. Zignorował Neville'a... Inaczej bym nie żył - mówił szybko, wyrzucając z siebie cały ból, który zbierał się w jego sercu od dawna. - On... Zabił Neville'a... Zabiłby mnie, wiem o tym... Ale ja nie miałem już wyjścia. Śmiał się. Najpierw myślałem, ze nie trafiłem, tak głośno się śmiał, ale potem... Chyba do samego końca nie wierzył, że dam radę, że będę miał odwagę zabić człowieka...
- To już nie był człowiek, Harry.
- Był - krzyknął chłopak wstając i patrząc na Syriusza z góry - To był człowiek, miał imię, miał...
W tym momencie na górze skrzypnęły drzwi i po chwili w drzwiach salonu pojawiła się ubrana w koszulę nocną osoba płci wyraźnie żeńskiej, której najbardziej rzucającą się w oczy cechą były włosy w intensywnie różowym kolorze.
- Wiecie która godzina? - spytała, poczym nagle stanęła jak wryta. Mężczyzna i chłopiec widzieli, jak jej oczy stają się coraz większe. Potem nagle odwróciła się i odbiegła na górę, krzycząc. - Reeeeeemuuuuuuus!
Syriusz spojrzał na Harry'ego.
- Czy mi się wydaje, czy to była Tonks?
- Nie wydaje ci się - chłopak skinął głową. - Teraz już nie będziemy mieli spokoju.
Miał rację. Po chwili coraz więcej drzwi na górze zaczęło otwierać się i zamykać i cała rodzina Weasley'ow oraz ich goście zebrała się w salonie. Wszyscy bez wyjątku patrzyli na przybysza z wyrazem zaskoczenia i niedowierzania na twarzach.
Czy największe niedowierzanie malowało się na twarzy Remusa Lupina - nie wiadomo, ale to on okazał swoją radość w sposób najbardziej wylewny. Dwóch przyjaciół ściskało się długo.
- Ile razy będziesz mi to jeszcze robił, draniu? - spytał wreszcie Remus.
- Aż do oporu - padła odpowiedź. - Nie spodziewałem się zobaczyć cię tutaj.
- Ty mi mówisz o niespodziankach?
- Mam prawo, bo powinieneś wytłumaczyć się z tego - Syriusz chwycił Lupina za prawy nadgarstek. Na serdecznym palcu czarodzieja tkwiła złota obrączka.
- No cóż, ożeniłem się.
- I został ojcem - dodała z duma Tonks. Syriusz spojrzał w kierunku swojej kuzynki. Trzymała na rękach około roczne dziecko, ubrane w błękitną sukienkę haftowaną w złote gwiazdki. Dziewczynka miała szare oczy i płowe włosy swojego ojca. - Poznaj Morganę, Syriuszu.
Morgana uśmiechnęła się promiennie do obcego mężczyzny, który przed chwilą ściskał jej tatę a teraz przyglądał jej się z zainteresowaniem. Powietrze miedzy nimi zamigotało nagle i szata Syriusza przybrała różowy kolor.
- Morgano, jak możesz! - skarciła ją Tonks. - Ma ktoś różdżkę, żeby to odczynić?
- Ja - to była Hermiona, oczywiście. - Reverso! - szata powróciła do poprzedniego koloru.
- Polubiła cię - stwierdził Lupin - Różowy to jej ulubiony kolor. Ma gust po matce.
- Dziecko wilkołaka i metamorfaga, obdarzone naturalną zdolnością do magii chromatycznej...? Wspaniale. O czym jeszcze nie wiem, a powinienem wiedzieć?
To hasło wywołało więcej hałasu i chaosu, niż ktokolwiek mógł przewidzieć. Podczas gdy wszyscy zebrani obskoczyli Syriusza, Harry cofnął się i obserwował scenę z pewnej odległości. Syriusz, wyglądający o wiele lepiej niż wtedy, kiedy spotkali się pierwszym razem, choć teraz z dziwnym zimnem na dnie oczu i ze srebrnymi pasemkami we włosach, wydawał się być szczęśliwy... Ale Kiedy chłopak patrzył na to wszystko, wydawało mu się przez moment, że tylko oni dwaj są naprawdę obecni w salonie, że pozostali są tylko migającymi cieniami. złudzenie minęło jednak po tym, jak zamrugał kilka razy. Zupełnie, jakby miał mgłę przed oczyma... Ale nie, mgła zniknęła, pozostawiając jedynie obraz przyjaciół witających się w blasku porannego słońca, które właśnie wyjrzało zza ciemnych chmur. Chłopak poczuł, ze po raz pierwszy od dawna, od bardzo dawna jest szczęśliwy.
Przez cały dzień nie spuszczał, jak wszyscy zresztą, wzroku z Syriusza. To było dziwne, jak nagle wszyscy przyjęli jego powrót za coś naturalnego. Oczywiście, nie obyło się bez wątpliwości, ale opowieść Syriusza była sensowna i przekonywująca. Wszyscy zasypywali go pytaniami, niekiedy tak szczegółowymi, że sam pytany nie zastanawiał się nad nimi nigdy. Tylko Harry nie pytał o nic, odzywając się rzadko, z pełną świadomością, że rozmowa, którą zaczęli rano nie została jeszcze dokończona. I tak, wieczorem, gdy wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, mężczyzna i chłopak siedzieli w salonie, jodłowymi gałęziami, z których zrobiona była świąteczna dekoracja, oplatająca cały dom. Opiekuńcza pani Weasley zostawiła im wieli talerz wypełniony ciastkami, ale żaden z nich nie miał ochoty na jedzenie. Za oknami było ciemno i znów zaczął padać śnieg.
Jak zacząć rozmowę po tylu latach, kiedy w myślach kłębi się tyle pytań, tyle smutków i żalu? Przez dłuższy czas siedzieli po prostu na dwóch przeciwnych końcach kanapy, patrząc w podłogę.
- No więc? - Syriusz podniósł wreszcie głowę.
- Nie wiem... - Harry nadal patrzył w podłogę - Za dużo... hałasu, szumu. Potem nie wiadomo jak zacząć.
- Najlepiej od miejsca w którym skończyliśmy - podsunął mężczyzna. - Możesz znowu na mnie nakrzyczeć.
- Nie, po prostu... Nie wiem, czy zrozumiesz, jak to jest. Zabiłeś kogoś?
- Wiesz, że próbowałem.
- Wiem, ale czy zabiłeś?
- Nie.
- No widzisz... Możesz mówić co chcesz, ja nadal czuję się okropnie. Widzę go w snach. Patrzy na mnie, a jego oczy są tak bardzo ludzkie, że zaczynam się zastanawiać czy dobrze zrobiłem. Czasem czuje się jak morderca. Może lepiej byłoby, żebym sam wtedy umarł...?
- Nawet tak nie mów. Nie masz pojęcia...
- ...jak jest po tamtej stronie? - dokończył chłopak, unosząc głowę. - Pewnie nie mam. Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Każdy kiedyś umrze. Więc dlaczego ja nie mogłem umrzeć wtedy? Tak, wiem, to głupie. I nawet nie umiem dołować się porządnie. Zawsze w jakiś sposób mi przechodzi.
- To dobrze - Syriusz przysunął się i objął go ramieniem - Czuję się winny, ze nie było mnie przy tobie. Wiem, że nie powinienem. Myślałem o tobie cały czas. O tym, że pojawiłem się w twoim życiu tylko po to, żeby zaraz zniknąć. Że tak naprawdę wcale mnie nie znasz. Że być może wiesz teraz o mnie rzeczy, przez które możesz przestać mi ufać.
- I tak za tobą tęskniłem - powiedział chłopak, opierając głowę na jego ramieniu. Czuł się bezpieczny, naprawdę bezpieczny od bardzo dawna, stare, dawno zblakłe marzenia nagle zaczęły się spełniać. Bezpieczeństwo i opieka, których nigdy nie miał. "Przynajmniej przez chwilę" - pomyślał.
Płomienie świec kołysały się powoli, rozsiewając w pokoju złoty blask. Za oknem w ciemnościach nocy cicho padał śnieg.