I widzę ciemność... 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:55:30
Rozdział czwarty

Listopadowy poranek nadszedł, płacząc mokrym śniegiem. Wkrótce cała droga od domu do miasta miała pokryć się warstwą białego puch, denerwującą, bo trudną do usunięcia. Śnieg padał nieprzerwanie całą noc i padał nadal, nie mając w sobie jednak romantyzmu, którego oczekuje się po zimie. Ołowiane chmury zakrywające niebo i mokry śnieg działały na Klarę przygnębiająco. Nie miała najmniejszej ochoty na wstawanie z łóżka. Na biurku walały się papiery, które przeglądała do późna. Do diabła, Sven... Gdyby nie te dokumenty, jednoznacznie dowodzące jego istnienia, mogłaby pomyśleć, że był jedynie ciekawym snem. Szybko wygrzebała się spod kołdry. A więc, czeka ją rozmowa ze Svenem... Teraz, po spokojnie przespanej nocy, inaczej patrzyła na pewne sprawy. Nadal miała wątpliwości, ale z drugiej strony, jeśli wydano to nieszczęsne pozwolenie... Poza tym, lepiej byłoby chyba mieć to wszystko z głowy. Sven odjedzie a ona znowu będzie miała spokój.
"Czyżbym się go bała?" - zadała sobie pytanie. "Tak" - odpowiedziała sobie po chwili. - "Boję się go, bo go nie rozumiem."
Gdzieś w głębi jej umysłu kołatało się pytanie, czy to nie przeznaczenie, że ten młody mężczyzna zjawił się nagle w jej życiu i od razu przewrócił jej świat do góry nogami, chciała, żeby odszedł jak najszybciej, i swoim odejściem udowodnił, że nie miała racji, że zetknął ich przypadek i tak samo - przypadek ich rozdzieli. Tak więc, Sven wejdzie do lasu, zrobi co ma do zrobienia, to nie jej sprawa w sumie, jakie będą tego skutki, to nie ona będzie świecić oczyma, a ten urzędnik ze skandynawskiego ministerstwa magii, który podpisał się pod pozwoleniem, nawet, jeśli mistrz Svena ma złe zamiary, ona umywa ręce, Sven zniknie z jej życia, wszystko wróci do normy, znowu będzie sama.
Uśmiechnęła się z wymuszonym zadowoleniem, przekonując samą siebie, że wybrała dobrze. Umyła się, ubrała i jedząc śniadanie zabrała się za czytanie gazety. Na pierwszej stronie, choć z mniejszym nagłówkiem i z odnośnikiem do jednej z następnych stron, znajdowała się informacja o postępie śledztwa w sprawie śmierci maga w Norwegii, która nastąpiła przed kilkoma dniami. Klara zaczęła czytać pełny artykuł. Śledztwo, informowała gazeta, nie posuwało się do przodu, ustalono jedynie, że bezpośrednia przyczyną śmierci była reakcja organizmu na niezmierny wysiłek - jakby każdy ruch umierającego w nienaturalny sposób przeciążał naczynia krwionośne, mięsnie i organy zewnętrzne. Czyżby - sugerował dziennikarz - cos wyssało siły z ofiary? Kto wie, czy mag, który, jak przypuszczano, bawił się czarną magią, nie trzymał w swojej pracowni jakiejś istoty nieznanego gatunku, która wyrwała się na wolność?
Jakie nieprawdopodobne zło - czytała Klara pomiędzy kęsami słodkiej bułki, posmarowanej grubo ostro przyprawionym serem - Może wędrować teraz po Skandynawii, szukając kolejnych ofiar wśród czarodziejów czy nawet nieświadomych niczego mugoli?
"Histeria" - pomyślała. Jak świat światem, dziennikarze zawsze szukali sensacji, banda hien, liczących na przyciągnięcie czytelnika dramatyzmem i jak największą dawką brutalnych opisów, nie liczyło się dla nich nic, gadali o rzetelności, a tak naprawdę pisali pod dyktando opłacających ich polityków. Trzeba było silnej woli i cierpliwości, żeby wyłowić trochę prawdy wśród bełkotu mediów, trzeba było naprawdę poważnej sytuacji by większość dziennikarzy odłożyła na bok interesy i zajęła się po prostu informowaniem. Jak przed dwu laty...
Czy to możliwe, żeby ten przypadek nie był odosobniony? - czytała kolejne linijki. - Brytyjska agencja prasowa podaje, że zaledwie wczoraj w nocy zmarła młoda czarodziejka. Nie znamy szczegółów, ale są przesłanki, jakoby dziewczyna, uczennica prestiżowej szkoły magii w Hogwarcie, umarła w podobny sposób.
Tak, oczywiście, tajemnicze, żywiące się ludzka energią stworzenie, które powstało w wyobraźni dziennikarza w ciągu kilku dni zabija czarodzieja w Norwegii i uczennicę najlepiej strzeżonej szkoły w całym magicznym świecie. To było tak nieprawdopodobnie głupie, że dziewczyna miała ochotę parsknąć śmiechem. Nie zrobiła tego jednak. Może wnioski dziennikarza były bzdurne, ale dwie osoby zmarły naprawdę, choć niezależnie od siebie. Jedna w Hogwarcie... Muszą mieć tam teraz niezłe zamieszanie.
"No, ale to nie moja sprawa..." - pomyślała, wstając i odkładając gazetę na brzeg stołu. Śnieg na zewnątrz nadal padał, gdy wciągała na nogi wysokie buty i zakładała płaszcz. Przytrzymując kaptur na głowie ruszyła zasypaną drogą do miasta. Było zimno i tak ponuro, ze wydawało jej się, że las za jej plecami wyciąga w jej stronę palce pokręconych gałęzi. Otrząsnęła się. To tylko złudzenie, nie odchodziła nigdzie, a zresztą, las nie miał osobowości aż tak silnej, by uważać ją za cześć siebie, choć cały czas walczył z nią o ten mały skrawek ziemi na granicy, gdzie stał jej dom.
W miasteczku większość domów pozamykana była na głucho, ulice były puste, nawet w ulubionej kawiarence Klary nie było wielu klientów - widocznie ludziom nie chciało się przejść nawet tych kilkudziesięciu metrów. A był to dopiero pierwszy dzień tego, co tutaj, niemal na granicy Laponii, nazywało się zimą. Jeśli właścicielka lokalu widziała ją przez okno i miała nadzieję, ze dziewczyna wstąpi choć na chwilę, musiała się zawieść, kiedy Klara ominęła kawiarnie i skierowała swe kroki pod podany jej przez Svena adres. Mały pensjonat, w którym w lecie zwykle mieszkali jacyś spragnieni samotności romantycy, albo rodziny z dziećmi, których nie było stać na własną sommarstuga. W zimie najczęściej stał pusty, może za wyjątkiem okresu świąt. Teraz miał jednego lokatora - Svena. Kiedy Klara pukała do drzwi jego pokoju, czuła, że jej serce bije w przyśpieszonym tempie. Przygryzła wargę, próbując opanować nerwy. Zawiasy skrzypnęły i młody mężczyzna otworzył drzwi. Nie, nie było nic uwodzicielskiego w sposobie, w jaki to zrobił, w pozie, w jakiej stał w drzwiach ani w jego uśmiechu. Był zupełnie naturalny, wbrew obawom, które drzemały gdzieś w głębi jej umysłu, uśmiechnięty, ale bez przesady, przyjazny, ale zachowujący dobre maniery i dystans wobec tej części niej, która była urzędniczką w pracy. Zaproponował jej herbatę, a ona nie odmówiła.
- Więc, rozważyłam pańską sprawę i, choć mam wiele zastrzeżeń, rozumiem też, że tak naprawdę nie mam uprawnień, żeby panu przeszkodzić, co najwyżej skomplikowałbym nam obojgu życie, a przecież nie o to chodzi. Tak więc, ma pan moja zgodę. Może pan wejść do lasu, choćby i dzisiaj.
Sven uśmiechnął się delikatnie. Uśmiech był naturalny, ale teraz Klara już wiedziała - gdyby zachowanie tego mężczyzny było wystudiowane, nie czułaby się w jego obecności w ten sposób.
- Nie pamięta pani, co powiedziałem? Zamierzam zostać tu aż do Yule.
Zadrżała, nie wiedząc, z radości, czy ze strachu.
- S... słucham?
- Przepraszam, nie wyjaśniłem. Chodzi o symbolikę święta, rozumie pani? Jeśli przejdę przez las w noc Yule, Trolle spojrzą na mnie przychylniejszym wzrokiem... wie pani, one mogą być drażliwe. A sprawa jest dość delikatna. Oczywiście, jeśli przeszkadza pani moja obecność...
"Cały miesiąc" - pomyślała, czując dreszcz na kręgosłupie.
- Nie, nie przeszkadza - powiedziała może trochę za szybko. - W ogóle.
- Cieszę się.
Przez jeden moment przez jej umysł przebiegło tysiąc odpowiedzi, tysiąc rozwiązań, nim zaczęła na powrót myśleć trzeźwo.
- To znaczy - mówił dalej Sven - rozumiem, że pani ma z pewnością różne zajęcia i ceni sobie prywatność, ale ja nie potrafiłbym tak długo wytrzymać. Poniekąd... zazdroszczę pani... A może... nie przeszkodzi pani, jeśli będę się do pani zwracał po imieniu?
- Nie, żaden problem - pokręciła energiczne głową.
- To dobrze. Chcesz jeszcze herbaty, Clarice?
- Nie, dziękuję.
- Wiesz, tak się zastanawiam - siedział teraz w swobodniejszej pozie, jakby zniknął dzielący ich dystans miedzy urzędniczką a petentem. - Gdzie mogłem cię widzieć.
- Mnie? - spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie kojarzyła jego twarzy, była przekonana, że w tamtej chwili, kiedy ujrzała go idącego w jej kierunku w kawiarni, widziała go po raz pierwszy, że nie mogłaby zapomnieć go, gdyby spotkała go wcześniej, czując, ze w takim wypadku jego twarz wryła by się w jej pamięć już na zawsze.
- Nie wiem, mam takie złudzenie... - potarł w zamyśleniu podbródek. - Głupie, prawda?
- Tak, strasznie głupie.
Nie wracali już do tego tematu, choć rozmawiali jeszcze przez kilka godzin, podczas których Klara zauważyła, że jej fascynacja młodym czarodziejem schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca zwykłemu koleżeństwu. Byli po prostu dwójką młodych ludzi ze wspólnymi tematami do rozmów, którzy siedzieli w jednym pokoju, podczas gdy za oknami pierwszy śnieg owijał małe szwedzkie miasteczko białym całunem, podczas, gdy za oknami niebo ciemniało i jedna za drugą zapalały się latarnie gwiazd, iskry patrzące z przestworzy prosto w okno pensjonatu, w którym w świetle lampy Klara i Sven przeskakiwali z jednego tematu na drugi, zgadzając się ze sobą albo podniesionym głosem podając kontrargumenty dla sprzecznych poglądów.
Tak więc wcześniezapadajaca skandynawska noc trwała już w najlepsze, gdy Klara wracała do domu brnąc przez coraz grubszą pokrywę śniegu, czując, jak jej palce marzną mimo grubych rękawic i widząc obłoczki marznącej pary, wydobywające się z jej ust z każdym oddechem. Za plecami miała światełka miasteczka, przed sobą - ciemny las oczekujący na jej powrót. Idąc drogą na wzgórze czuła na plecach dziwny dreszcz, który nie raz towarzyszy ludziom podróżującym samotnie po zachodzie słońca. Poczuła się o wiele lepiej, gdy zamknęła za sobą drzwi domu, gdy zapaliła światło a gałęzie, ocierające się zaborczo o szyby w salonie straciły swoje fantastyczne kształty, wydobyte z nich przez ciemność i na powrót stały się tym, czym były zawsze - zwykłymi gałęziami, choć nagimi i poskręcanymi. Stała przez chwilę, gapiąc się w okno i wypatrując przejścia między nimi, szacując, jaką drogę będzie musiał przebyć Sven.
Nagle, między drzewami, ujrzała parę lśniących oczu. Patrzyły się prosto na nią, oczy zwierzęcia, tego była niemal pewna, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna żywa istota ośmieliła się podejść tak blisko, i stała teraz w bezpiecznym uścisku gałęzi, dość blisko jednak, by Klara mogła dostrzec jej oczy. Dziewczyna stała jak słup soli, próbując wyłowić spomiędzy gałęzi kształty stworzenia, ono jednak zniknęło równie nagle i bezszelestnie, jak się pojawiło, pozostawiając Klarę stojącą przy oknie, wpatrującą się w gęstwinę, z nadzieją ujrzenia go znowu.
Nie zjawiło się ponownie, choć czekała długo, uznawszy więc, że wróciło po prostu do swojego ukrytego w głębi prastarej puszczy matecznika, Klara ubrała się na powrót i wyszła na zewnątrz, by, obszedłwszy dom dookoła przekonać się, że istota nie naruszyła bariery ani nawet nie próbowała tego zrobić, jakby wyczuwała jej obecność. Ślady, które kończyły się tuż przy niewidocznej granicy, niemożliwej, bez wiedzy strażniczki, do przekroczenia dla żadnego zwierzęcia, magicznej istota czy też człowieka, niezależnie od tego, czy byłby czarodziejem czy mugolem, przysypane były teraz śniegiem i prawie zatarte, tak, że Klara nie mogła jednoznacznie stwierdzić, jakiego rodzaju istota je pozostawiła. Mogła jednak uznać, że było to zwierze duże, przypominające wilka lub psa. Nie wilcze i nie psie były jednak oczy, które patrzyły na nią, gdy ona i stworzenie stali naprzeciw siebie, odgrodzone od siebie dwoma granicami, jedną wytyczoną przez szkło, drugą przez magię. Oczy, w kolorze, za przyczyną ciemności, niemożliwym do określenia, których intensywne spojrzenie sprawiało wrażenie, co Klara odkryła z pewnym zdziwieniem, niemal ludzkiego.
Ale nazajutrz, po nocy wypełnionej snami, zwykłymi snami, nie budzącymi żadnego niepokoju co do przyszłości, wypełnionymi wizerunkami podobnych do wilków czy psów zwierząt o lśniących oczach, nie była już do końca pewna, czy istota zauważona między drzewami nie stanowiła w gruncie rzeczy tylko wytworu jej podświadomości, może uzupełnienia tamtego snu o ogniu nad lasem, może personifikacji jej lęków. Minęło wiele dni, nim miała się przekonać, że stworzenie naprawdę stało tam, na śniegu, miedzy nagimi pniami, i naprawdę patrzyło się na nią, co więcej, patrzyło na nią ze świadomością jej tożsamości, a przynajmniej pewnej tej tożsamości cząstki, oraz z nadzieją na otrzymanie od niej pomocy, której pragnęło już od dawna, a o którą obawiało się prosić.
Tymczasem listopad przeminął, a śnieg, choć zdarzało mu się przestać padać, nie stopniał ani razu. Na początku grudnia zima była już w pełni i gdy trzynastego grudnia o świcie Klara, zaproszona przez właścicielkę kawiarni, znalazła się w miasteczku, orszak ubranych w biel dziewcząt idących ze śpiewem na ustach przez zaśnieżoną ulicę wyglądał niezwykle malowniczo. Była w tym magia, odmienna od tej, którą dziewczyna potrafiła stworzyć swoimi dłońmi, piękno i tajemnica. Były też słodkie, drożdżowe bułeczki, żółte od szafranu i grzane wino z bakaliami, pachnące goździkami i cynamonem, prezent od właścicielki kawiarni dla stałych klientów, których zapraszała co roku. I Klara przyszła, tak, jak i rok temu, i siedziała otoczona ludźmi nieświadomymi jej prawdziwej tożsamości, wymyślając niestworzone historie, które miały być fragmentami fabuły jej książki, zastanawiając się, jak przyjęli by te opowieści ludzie, których znała i których charaktery i życiorysy przetwarzała na potrzeby swoich opowieści. Czasem naprawdę myślała o napisaniu książki, którą opublikowałaby pod jakimś pseudonimem. Mugole nie zorientowaliby się nawet, że opisuje prawdziwe wydarzenia.
Na świecie było dość spokojnie, choć sprawa tajemniczej śmierci nie została rozwiązana. Sprawa uczennicy Hogwartu też pozostała jakby w zawieszeniu, choć Klara interesowała się nią nieco może bardziej niż powinna, zupełnie, jakby miała do niej emocjonalny stosunek. Przez dwa lata nie miała emocjonalnego stosunku do niczego, przez dwa lata próbowała z całych sił przekonywać samą siebie, że życie bez uczuć jest tym, co jej najbardziej odpowiada. Teraz zaczęła odczuwać gwałtowną potrzebę czyjejś obecności i korzystała z każdej okazji do rozmowy ze Svenem, wdzięczna swojej własnej psychice za fakt, że traktowała go teraz choć trochę inaczej, niż początkowo i choć trochę mniej była spięta w jego obecności. Próbowała przez cały czas dowiedzieć się jakichś szczegółów na temat jego mistrza i powodów zainteresowania przejściem, które miałoby znajdować się w centrum lasu. Bezskutecznie. Do jednego przynajmniej młody mag miał talent - do wykręcania się od odpowiedzi.
Wreszcie nadszedł 24 grudnia i Sven zjawił się rano w jej domu, pachnącym jodłą, której gałęzie porozwieszane były w przedpokoju i salonie, oraz barszczu gotującego się w kuchni. Drugie jej święta tutaj, bo co roku odrzucała zaproszenia od rodziny matki, nie czując się związana z tymi ludźmi, nawet ze swoim kuzynem, który nie był zły, mimo wszystko. Rok temu pamiętała siebie siedzącą z policzkiem przy szybie, z miską zimnych pierogów na kolanach, ze stróżką łez spływająca po szkle. Nie mogła pozwolić sobie na komfort zapomnienia - o świętach, o domu, o rodzicach. Teraz cieszyła się, że choć rano ktoś będzie przy niej, ktoś, czyjej roli w swoim życiu nie mogła określić i kto miał opuścić ją wieczorem, odchodząc w dal przez śnieg i ciemność lasu, ale najważniejsze, że będzie przy niej choć przez chwilę.
Więc siedzieli rozmawiając i jedząc, nie wspominając ani słowem o podróży czekającej młodego mężczyzny. Klara starała się nie myśleć o tym, choć nawet nie fakt odejścia Svena absorbował jej myśli a sam las, jego tajemnice, których nigdy nie miała prawa, a może i odwagi, zgłębiać.
Kto jednak mówił, że nie ma prawa? - przyszło jej do głowy, kiedy Sven, widząc, ze zaczyna się ściemniać, stwierdził, ze najwyższy czas, aby wyruszył. Może w zakres jej obowiązków wchodziło dopilnowanie, aby młody mag nie uczynił niczego, co mogłoby zaszkodzić delikatnej równowadze wewnątrz magicznego lasu. Patrząc na świece, płonące na oknie, na puste krzesła dookoła stołu poczuła, że za długo już siedziała zamartwiając się i rozpamiętując przeszłość, że pora zaryzykować i zmienić coś, przestać być ukrywającym się przed niewiadomo czym tchórzem.
- Idę z tobą - oznajmiła, wciągając gruby sweter.
Młody mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony
- Ale... - zaprotestował cicho, jakby wyczuwając, że nic nie wskóra przeciw jej obudzonemu właśnie uporowi.
- Idę - powtórzyła. - Mam dość. Tego wszystkiego - zatoczyła krąg ręką. - Siebie.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami.
Oczekiwała protestów, oczekiwała ostrzeżeń przed niebezpieczeństwem, ale on tylko skinął głowa i powiedział te dwa słowa, poczym spokojnie czekał, podczas gdy ubierała buty i płaszcz.
Niebo było coraz bardziej granatowe, śnieg nie padał od rana, czyli od kilku godzin zaledwie, i na czystym niebie widzieli złoty blask zachodzącego słońca. Powietrze, spokojne i nieporuszone, kłuło tysiącem lodowatych igiełek nawet przez szal, zasłaniający połowę twarzy Klary. Śnieg, iskrzący się w ostatnich promieniach słońca, skrzypiał pod ich nogami.
Klara uniosła różdżkę i wypowiedziała słowa zaklęcia. Magiczna bariera zamigotała i pojawiło się przejście, dostatecznie duże, aby przepuścić człowieka. Sven poszedł przodem, dziewczyna za nim, zamykając przejście za sobą. Widziała swój dom po drugiej stronie, ciemny, opuszczony i przeszło jej przez myśl, że niewykluczone, że nigdy tam już nie wróci. Poczuła dłoń Svena na ramieniu, milczące przypomnienie, ze powinni ruszać. Przed nimi czekała ciemność.