Srebrzysta Dalia 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 22:18:55
Część 4 : "Wieki wspomnień"



Ludwik wrócił do domu. Do mnie.
Cudownie było znów poczuć jego zapach, wraz z nim przemierzać wieczór, chłonąć otaczające nas życie.
- Wyjedźmy stąd. Wszyscy, jak najdalej... - zaproponował któregoś wieczora. Dawid krzątał się po pokoju, ścielił nasze łoże. Słysząc niepokój w głosie Ludwika zaprzestał pracy i spojrzał na mnie pytająco.

Ludwik od czasu swego powrotu zachowywał się co najmniej dziwnie. Był cichy, skryty, zamyślony. Czułam, że jego wampirze zmysły były wciąż pobudzone. Był wszędzie, a jednocześnie nie było go nigdzie. Jego niepokój zaczął udzielać się i mnie, tak, że w pewnym momencie złapałam się na tym, że za dnia zamiast spać obok swego ukochanego, czuwałam. On wtedy też nie spał. Leżał z otwartymi oczami wpatrzony gdzieś w dal, skoncentrowany i czujny.
- Ludwiku. - szepnęłam cichutko by nie ranić jego zmysłów. Poruszył się wyrwany z jakiegoś przedziwnego stanu. Spojrzał na mnie pytająco i przez chwilę miałam wrażenie, że wyczytałam strach w jego oczach.
- Dlaczego nie śpisz? Powinnaś odpocząć. Musisz mieś dużo siły.
- Coś jednak się stało, prawda? Nie wróciłeś do mnie, by ze mną być, ale po to by mnie chronić, tak?
- .
Nic nie powiedział. Cisza była wystarczającym potwierdzeniem moich przypuszczeń. Ogarnął mnie smutek. Odsunęłam się od mojego srebrnowłosego mistrza.
- Niepotrzebnie.- wybąkałam próbując ukryć moje myśli przed jego "wzrokiem". - Umiem się o siebie zatroszczyć.
Jego dłoń objęła moją szyję. Delikatnie choć stanowczo przyciągnął mnie do siebie.
- Nie smuć się. - szepnął wprost do mojego ucha. - Jak mógłbym zostawić cię samą, kiedy grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nieważne. - szepnęłam odwracając wzrok.
- Jesteś dla mnie naprawdę wyjątkowa. Kocham cię. Nie mogę tylko..
- Czego? Czego nie możesz? Być ze mną?
-...
- Więc po co mi taka miłość?
Zerwałam się z miejsca i odsuwając ciężkie kotary baldachimu wybiegłam z łóżka. Ludwik w mgnieniu oka zastąpił mi drogę.
- O co ci chodzi? Przecież tego chciałaś! Chciałaś być silna. Wiecznie młoda. Chciałaś mieć czas, by poznać wszystkie tajemnice świata. Chciałaś wiedzieć wszystko!
- Tak Ludwiku. I nadal chcę. Tylko że... Nie myślałam o tym, że mogę czuć się samotna.
- Przecież jestem z tobą.
- Teraz. W tej chwili. A co będzie jutro? Za tydzień? Za rok? Za sto lat?
- Mówiłem ci już, że nie mam wyboru. Muszę co jakiś czas zasypiać. Inaczej bym oszalał...
Westchnęłam zrezygnowana. Ludwik usiadł na brzegu łóżka. Jego oczy świeciły w ciemnościach niczym dwa płomienie. Był wzburzony.
- Jest tyle rzeczy o których powinnaś wiedzieć. A ja nie mam siły, by o nich mówić. Tymczasem koszmar powrócił. W dodatku ty jesteś w niebezpieczeństwie..
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Czytałam z powietrza wzbierające w Ludwiku emocje. Zawstydziła mnie moja własna słabość.
- Masz rację. Powinienem być przy tobie, z tobą, a nie uciekać..
- Ludwiku...
Chwilę później leżeliśmy już w objęciach na naszym posłaniu.

- Wyjechać? - zapytałam udając spokój. - Dokąd?
- Daleko...
Dawid podszedł do mnie i szepnął cicho do mego ucha.
- On znajdzie cię nawet na końcu świata...
Ludwik w mgnieniu oka znalazł się przy nas. Złapał chłopaka za włosy i posyłając mu mordercze spojrzenie syknął:
- Gdzie on jest?
Dawid spojrzał na niego przerażony. Oczy mojego mistrza błyszczały niczym świecące w ciemnościach oczy wilka. Najwyraźniej gorąca krew chłopaka dodatkowo budziła uśpioną w nim bestię. Chłopak starał się wyrwać z uścisku, zesztywniał czując obejmujące go w pół ramię wampira.
- Uciekłeś pomimo czaru jaki na ciebie rzucił? Niezły jesteś...
Ludwik penetrował umysł Dawida wyciągając z niego urywki informacji, strzępy wspomnień. Jego koncentracja była tak intensywna, że obrazy już bezpośrednio z umysłu Ludwika same napływały do mojej świadomości.
- Ludwiku, daj spokój. Dawid to dobry chłopak. Nie rób mu krzywdy. Wiesz, że penetracja może mieć zły wpływ na psychikę śmiertelnika.
Podziałało. Ludwik puścił chłopaka, który z głuchym jękiem usiadł płasko na podłodze. Pomogłam mu wstać i wraz z nim wyszłam z sypialni.

Godzinę później siedzieliśmy we trójkę w salonie. Dawid popijał gorącą czekoladę. Pachniał naprawdę słodko i pewna byłam, że Ludwik ma na niego równie wielką ochotę jak i ja. Sam Dawid na szczęście przestał się już wpatrywać w Ludwika jak sroka w gnat. Mistrz skutecznie go do siebie zraził.
- Obaj macie przede mną tajemnice. Myślę, że to odpowiednia chwila na zwierzenia. Dawid, Ludwik... Słucham.
Dawid był podenerwowany co nie uszło naszej uwadze. Obracał nerwowo filiżankę wpatrując się bezmyślnie w blat stołu.
- Mieszkałem w Krakowie. Razem z moim starszym bratem. On pracował na nasze utrzymanie, poza tym rodzice przysyłali nam pieniądze z Ameryki. Prowadzą tam firmę. Mój brat, Tomek, był policjantem. Pracował w dochodzeniówce. Ja studiowałem na ASP i zajmowałem się domem. W wakacje wraz z kilkoma kolegami założyliśmy firmę usługową. Pracowaliśmy jako gońce, załatwialiśmy dla firm różne interesy w urzędach. Naszymi środkami transportu były rowery... Mój brat prowadził wtedy sprawę dotyczącą pewnego zakładu pogrzebowego. Ponoć istniał lekarz, który potrafił przewidywać datę i godzinę śmierci swoich pacjentów. Te informacje sprzedawał temu zakładowi. Bywało ponoć, że zmarły nie zdążył jeszcze ostygnąć, a do drzwi pukał już niczym śmierć agent owego zakładu. To było potworne...
Dawid milczał przez chwilę. Miałam wrażenie, że wspomnienia do których właśnie chce nawiązać są zbyt bolesne dla niego i chłopak boi się opowiadać o tym ponownie. Pociągnął ostatni łyk czekolady, a ja wstałam by zrobić mu kolejną porcję. Yuki, mój bury kocurek, wgramolił się na jego kolana i mrucząc rozkosznie zwinął się w kłębek. Delikatne, piękne dłonie chłopaka zagłębiły się lekko w puszyste futro zwierzaka.
- Mów dalej. - szepnęłam podając mu filiżankę z parującym słodkim trunkiem. Stojąc za jego plecami objęłam go ramionami i pocałowałam w policzek, po którym nagle spłynęła jedna samotna łza.
- Nie bój się. Teraz jesteś z nami. Ochronię cię...
- Pewnego dnia - kontynuował chłopak. - miałem mały wypadek. Jechałem na rowerze do jednej z firm, dla której wykonywaliśmy usługi, gdy nagle samochód jadący przede mną gwałtownie zahamował. Łatwo się domyśleć jak wyglądał mój lot nad tym pojazdem. Rower zatrzymał się na zderzaku, a ja przekoziołkowałem po masce i wylądowałem z przodu, niemalże pod kołami tego samochodu. Kierowca cofnął pojazd, miażdżąc przy tym mój rower, wyminął mnie i odjechał z miejsca wypadku. Na szczęście pomógł mi jadący za mną kierowca. Okazał się lekarzem. Opatrzył moje rany i zawiózł mnie swoim samochodem do szpitala w którym pracował. Tak go poznałem.
-...
- Jawił mi się jak piękny anioł. Był silny, troskliwy i dobry. Był jednym z najlepszych lekarzy w tym szpitalu, jeśli nie najlepszym.
- Jak się przedstawił? - zapytał zdenerwowany nie wiem czemu Ludwik. - Jak wyglądał?
- Był bardzo przystojny. Miał czarne włosy i ciemną cerę, niczym Włoch albo inny południowiec. Wysoki, postawny, po trzydziestce.
Powiedział, że nazywa się Marek Teliszewski.
Ludwik szybkim ruchem poderwał się z krzesła. Jego oczy płonęły złością. I mnie i Dawidowi nagle wydał się większy, potężniejszy, a jego całą postać zdawała się ogarniać przedziwna czarna, mistyczna mgłą...
- To on... Do diabła! - warknął nie swoim głosem uderzywszy pięścią w stół z taką siłą, że filiżanka Dawida podskoczyła wylewając połowę swojej słodkiej zawartości.
- Ludwiku, co...?
Minęło trochę czasu, zanim mistrz doszedł do siebie. Zaproponowałam mu, by wyszedł przejść się po mieście, "pooddychać" świeżym powietrzem, ale on stanowczo odmówił.
- Chcę usłyszeć wszystko, - szepnął. - poza tym nie mogę was teraz opuścić ani na sekundę.
Tak więc Dawid musiał znowu wrócić do swojego opowiadania.
- Zaprzyjaźniłem się z doktorem. Do tego stopnia, że...
Chłopak przerwał i zaczął łapczywie pić swoją gorącą czekoladę, nieudolnie próbując ukryć swoje zaczerwienienie za porcelaną filiżanki.
- Staliście się kochankami. - stwierdził Ludwik. Dawid spąsowiał jeszcze mocnej, a ja zachichotałam mimowolnie. Ludwik wciąż był śmiertelnie poważny. - Nic dziwnego, - kontynuował. - jesteś w jego typie. Jesteś jednak zbyt słaby, by mógł cię przemienić. Jad, który w sobie nosi zabiłby cię.
- Znałeś go? - nieśmiało zapytał zdziwiony Dawid. - On też jest wampirem, zrozumiałem to niedawno... Nie wiedziałem, że i ty z nim...
- Że co ja? Co z nim?
- ...
- Tak. Znam go dłużej niż bym sobie tego życzył. To mój Ojciec.
Dawid zrobił niemądrą minę ze zdziwienia. Ja tylko gwizdnęłam jak jakiś zwykły łobuz, co za chwilę wprawiło mnie w zakłopotanie.
- On narodził mnie dla ciemności. Nazywa się Martellus i jest rzymianinem. Urodził się w 206 roku naszej ery, dla ciemności powstał trzydzieści cztery lata później, w 240 roku. Jest wampirem piątego pokolenia. I bardzo potężnym magiem.
Teraz to i mnie opadła szczęka z wrażenia.
- Ups. - jęknęłam dowiedziawszy się z kim zadarłam. - No to wbita.
- Jest jeszcze coś. - kontynuował Ludwik. - Dalio. Nie nazywam się Ludwik. To imię przybrałem w osiemnastym wieku, gdy po długim śnie ukrywałem się przed nim we Francji.
Tym razem cisza nie została przerwana żadnym odgłosem zdziwienia. Wisiała w powietrzu ciężko niosąc ze sobą jedynie echo uderzeń serca Dawida.
- Więc... Lu... to znaczy...
- Nazywam się Donato di Niccoln di Betto Bardi. Urodziłem się w 1386 roku we Florencji. Moje włosy, podobnie jak twoje Dalio, zmieniły kolor przez truciznę jaką zasiał we mnie Martellus. Byłem jednym z niewielu dostatecznie silnych, by znieść brzemię potępionego i wyklętego ze wszystkich wampirzych klanów maga. Sam mnie znalazł. Powiedział, że da mi siłę i wielką wiedzę. Że zrozumiem wszechświat. Miałem się wyrzec tylko jednego - życia za dnia... W roku 1418 zostałem narodzony dla ciemności.
Zarówno ja jak i Dawid szybko zerwaliśmy się ze swoich miejsc i pobiegliśmy do biblioteki, która zajmowała największą powierzchnię w całym domu. Dorwaliśmy z Dawidem jedną półkę z księgami. Ludwik wszedł za na nami do pomieszczenia. Uśmiechał się tajemniczo.
- Jasna cholera. - Dawid najwyraźniej znalazł to czego szukaliśmy oboje. Nakrył usta dłonią i usiadł przerażony na podłodze. Za chwilę i ja się upewniłam...
- Co za różnica jak się nazywam. Jestem sobą i tyle.
- Ale... - Dawid nie mógł wydusić z siebie słowa. Zrobiłam to za niego wybuchając niepohamowanym śmiechem.
- Donatello! Ale odjazd! Nie ma to jak mistyfikacja!
Chwilę później siedziałam na podłodze obok Dawida równie porażona wiadomością jak on. - Nie wierzę... - wydusiłam z siebie. Ludwik, a właściwie Donato alias Donatello zbliżył się do nas szybkim krokiem.
- Dalia... Przykro mi, nie mogłem powiedzieć ci wcześniej.
Usiadł obok nas na podłodze i pozwolił mi wtulić się w swoje bezpieczne, silne ramiona.
- Zawiodłaś się na mnie?
- Ludwiku... To znaczy Donato. - znowu zaczęłam się śmiać. - To prawda? Naprawdę jesteś TYM Donatello. Od Dawida i tak dalej?
- Tak.
- Jaki skromny. - zaśmiałam się.
- Mam nadzieję, że nie zmieni się twój stosunek do mnie.
- Żartujesz? Oczywiście że się zmieni.
-.
- Teraz kocham cię jeszcze mocniej. Będę się tobą opiekować. Ocalę cię przed tym Martellusem. A ty...
- Nauczysz nas rzemiosła! - wykrzyknął Dawid. - Ja też chcę być jednym z was. Chcę być taki jak ty! Chcę nauczyć się tak rzeźbić! Proszę, bądź moim mistrzem!
Ludwik zrobił niemądrą minę, a ja złożyłam pocałunek na jego wargach. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Tego chcesz, prawda? - zapytał. - Chcesz jego ciepła. Chcesz mieć rodzinę. Wiesz, że nigdy nie dam ci syna. Ty sama nie możesz też mieć dzieci. Ale nie lubisz samotności. Musisz się kimś opiekować, chcesz, aby i tobą ktoś się zajął, prawda?
- Ludwiku...
- Przykro mi... Nie potrafię cię uszczęśliwić.
- Ale...
- Dawida zmienić także nie mogę. On by tego nie przeżył. Może tobie by się to udało, ale nie mnie...
- Ludwiku... Zgodziłam się na to. Chciałam być z tobą, wraz z tobą przemierzać wieki. Tylko ty jesteś w stanie dać mi szczęście. Nieważne czy jesteś muzykiem, księciem czy rzeźbiarzem... Kocham cię.
- Ja ciebie też, moja maleńka. Nawet nie wiesz jak długo na ciebie czekałem...

Dawid cicho wstał z podłogi i wyszedł z pokoju. Oboje z Ludwikiem usłyszeliśmy jak zamyka się w drugiej sypialni, którą przemianowaliśmy na jego pokój. Chwilę później wyczuliśmy płynącą od niego falę smutku, która najpewniej obficie zrosiła jego policzki.