Sunken 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 20:06:37
Napisane z duecie z Twins


"With your feet in the air and your head on the ground
Try this trick and spin it, yeah
Your head will collapse
But there's nothing in it
And you'll ask yourself
Where is my mind

Way out in the water
See it swimming'

I was swimming' in the Caribbean
Animals were hiding behind the rock
Except the little fish
But they told me, he swears
Trying to talk to me to me to me"

( "Where is my mind"- The Pixies )



O Dawidzie wiem wszystko. Chłopak był to wtedy 22 letni, wysoki i smukły, o włosach jasnych, zielonych oczach nasyconych iskrami, dużych ustach i głupim uśmiechu na twarzy. Z zachowania bezczelny i arogancki, w dupie miał cały świat, i być może dlatego świat również o nim nie słyszał. Dawid mieszkał sobie spokojnie na krapkowickim osiedlu im. Powstańców Śląskich i dobrze mu się tam żyło. Sąsiadów miał spokojnych, okolica nastrajała do spacerów. Gustem ani ogładą nie grzeszył. .Można by powiedzieć, że całe jego dobro tkwiło w jednej cesze - naglącej potrzebie poznania prawdy o świecie. Poznawał ją namiętnie i bezceremonialnie, odrzucając to, co sam uznał za błędne, a za jedynego głosiciela prawdy uznawał pewnego pisarza, którego nazwisko wstyd mi wspominać w tak skromnym opowiadaniu. I tylko przez wzgląd na owy głód wiedzy wybaczam mu bycie outsiderem, dziwakiem, pół pedziem, wariatem i nieukiem. Ale pozwólcie, że przejdę do sedna sprawy...
Dzień był paskudny, śliski i marcowy. Mokro, chmurnie i mgliście. Dawid szedł wspaniałą ulicą Kozielska, mijając szpital powiatowy, zarazem miejsce swoich narodzin splunął dwukrotnie, a następnie przekroczył zmoczony chodnik typu kocie łby, w sposób jak najbardziej oczywisty zmierzając w kierunku swojego domu. Pchnął drzwi i z małpią zwinnością znalazł się w przedpokoju. Oddał naprędce mocz w spółdzielczej toalecie, by chwilę potem powitać w mieszkaniu swojego współlokatora…

//Filip właśnie wrócił do domu... Słyszałem jak zdejmuje z siebie w przedpokoju swoją za dużą kurtkę, jak zsuwa glany... Idzie do kuchni, w której czekam na niego, patrzy spod rozkudlonej masy włosów, śmieje się do mnie...
-I co, święty Bernardzie?
Siadam sobie na podłodze, plecami oparty o żeberka kaloryfera i przyciskam dłonie do kolan, bo, jak zwykle są zimne... Filip, energiczny i wesolutki zagląda do lodówki, po szafkach, pod stół... Wszędzie go pełno. Siada pod stołem naprzeciwko mnie, po turecku, i strzela głupie miny, liczy że mnie rozbawi. Ale nie, dzisiaj jestem nadęty i sztywny, nic nie jest w stanie mnie poruszyć, jestem jak głaz na drodze do Krakowa, sam tylko nie wiem po co, bo nie czuję się z tym za dobrze. W końcu mówię Filipowi do słuchu, że sobie nie życzę. On wychodzi, a ja siedzę sobie sam jak ten dupek, frajer. Tak, przecież tego chciałeś... Tak trudno teraz iść, przytulić go, przeprosić. Przecież to ja zawsze mam racje... A nie chce jej mieć. Sam stawiam sobie przeszkody. Co za dupek ze mnie! Bo o co właściwie chodzi? Zazdroszczę Filipowi dobrego humoru, jak zawsze... Dupek Bernard, dupek, dupek, dupek... Spokojnie, normalizuję się do stanu optymalnego. I znowu on, chce mi poprawić humor i burzy starannie ułożony mikrokosmos... Jestem teraz wściekły niczym szarżujący wieprz. Oczywiście to jego wina. A tak naprawdę to chodzi o to, że nie umiem się przyznać do błędu. Jestem skruszony, ale udaję łaskawca, który dobrodusznie pozwala sobie zrobić herbaty. Zesrał bym się chyba na miejscu, gdybym się przyznał, że sam za bardzo nie wiem o co był ten foch. Dotykam czołem jego skroni, żeby się tylko usprawiedliwić, pokazać, że to wszystko jest wynikiem zmęczenia. Jestem tylko obmierzłym ciulem i nikt nie może się o tym dowiedzieć. Całuję go w czoło, delikatnie, na zgodę. Jak ja lubię się tak godzić... Odstawić kubek z herbatą, mierzwić jego włosy, tulić twarz do twarzy... Kim więc jest Filip? Droga Filipa była długa i nie najłatwiejsza. To typ buntownika i niespokojnego ducha. Łażenie nocą po mieście, szukanie guza, waksy na złość rodzicom, jaranie trawy i innych smakołyków. Zabawa w dilowanie, świat, który zamienia się w nabrzmiały ropą wrzód. Postępujący rozpad osobowości, zanik chęci do życia, silna depresja. Frustracja spowodowana życiem złym i brakiem świadomości dlaczego jest ono złe. Bagno. Próba samobójcza. Tak właśnie egzystował Filip zanim się poznaliśmy. Chciał się zbuntować, żyć inaczej niż wszyscy, zrobić rewolucję. Nie potrafił jednak kontrolować toku zmian. Nie słyszałem o osobach, które będąc w takim stanie jak on potrafiły by cokolwiek kontrolować. Nie ma niestety żadnej romantycznej historii uratowania go z ramion białej śmierci czy jak tam. W końcu starzy ulitowali się nad nim, skończyli z groźbami i prośbami, tylko wyłożyli pieniądze na to, żeby ich syn w przytulnym ośrodku dla wariatów, nałogowców i maniaków został sprowadzony na drogę cnoty siłą. Tak też się stało, a że Filip nie jest wołową dupą, toteż obudziła się w nim wola życia i zaczął chodzić na uczelnię, gdzie się poznaliśmy, bardzo konwencjonalnie, poprzez użyczenie mi przezeń 10 groszy brakujących do paczki fajek. Tak jakoś wyszło, że on szukał pokoju gdzieś około ulicy Nyskiej w Opolu, a ja właśnie tam miałem fajne, małe mieszkanko wynajmowane od takiej jednej pani. Oczywiście widziałem, że jest z niego równy chłop, toteż powiedziałem mu, że możemy dzielić czynsz na pół i tym samym mieszkać razem. Zgodził się. No dobra, ale jak to się ma do całowania w czoło? Nie było żadnego całowania, skłamałem. Musicie wiedzieć, że Filip jest niezwykle ładnym chłopcem, a ja z natury jestem biseksualny. Cóż, pomarzyć każdy może... Jest to szatyn o jasnej cerze i piwnych oczach; nie za wysoki, raczej silnej, krępej budowy ciała. Włosy ma kręcone, ruchy swobodne i płynne. Tak, zgadliście, cholernie mu zazdroszczę. Błyskotliwy, inteligentny, dowcipny. Rozmowa z nim wymaga ciągłej czujności. Nie wiem zupełnie jak może gadać ze mną. Pewnie potwornie się nudzi, bo jestem niepospolitym gburem i czasem potrzeba wieków, żebym zajarzył prostą rzecz. No, ale przecież dogadujemy się jakoś. Powiesz mi mądralo, że można kształtować charakter. Jasne. Mój jest wyjątkowo trudny i mało podatny na kształtowanie. //


W ten oto sposób dywagował Dawid po powrocie z drobnych zakupów typu chleb/mleko do domu. Nie było to może nazbyt lotne aczkolwiek nie pozbawione wniosków. Po wysnuciu owych wniosków i kontemplacji nad jędrną naturą pośladków jego współ lokatora Filipa, Dawid ocknął się z dumania i przypomniał sobie fakt bardzo znaczący dla losów wszechświata - wszak jego piękna i niepospolicie chętna do pomocy dziewczyna Barbara obchodziła tego właśnie dnia swe 19 urodziny... "Trudno, co robić"- zaklął w duchu Dawid. Ja jednak z mojego własnego, obiektywnego stanowiska muszę nakreślić wam obraz Basi. Dziewczę to szczupłe i średniego wzrostu, któremu natura nie poskąpiła swych darów, o pięknych zielonych oczach, blond włosach i szerokich ustach, oliwkowej skórze i nogach... Och, co za nogi... Do samej szyi. Z natury swej miła, kochana i uczynna. Nieco zmienna, wpadająca w różnorakie nastroje, podatna na wpływy środowiska; nieco próżna, zakochana w lusterku, wiecznie zmartwiona o siebie. Użalała się nad sobą na wszelkie możliwe sposoby, niańczyła, głaskała wiecznie własną, zbolałą główkę. Biedna Basia... Czasem trzeba było przypominać jej, że ludzie obok też mają potrzeby. Chętnie słuchała wykładów o sobie, o tym co powinna zmienić; zawsze gorliwie obiecywała poprawę. Jednak za każdym razem, gdy zadawała ból osobie nią zauroczonej, osoba ta coraz wyraźniej widziała, że tak naprawdę to Basia łaknie związku i Basia ponosi konsekwencje swej samo-miłości,zostając samotna i naga. Widziałem jak Dawid męczy się z subtelną, delikatną Basią. Oddam mu sprawiedliwość i powiem, że kochał ją bardzo, bezkompromisowo, nieważne co zrobiła czy powiedziała. Ona natomiast skupiona na własnych przeżyciach i potrzebach nie dostrzegała jego starań. Dawid kochał, wiązał z nią swoje życie, i właśnie ten brak dystansu czynił go nieszczęśliwym... Widzę, że pokazałem wam Basię w sposób, który niezbyt oddaje jak taki filozof jak Dawid mógł się w niej zakochać. Jak już wspomniałem Basia była bardzo wrażliwą istotą. Ceniła wysoko wartości rodzinne, kochała świąteczną atmosferę panującą wśród domowników, lubiła się przytulać i udawać małego kociaka. Była niewątpliwie osobą inteligentną. Nie była dla niej magią nowoczesna technologia, nie wprawiały ją w konsternację fizyka i chemia. Świat był jej, ale ona zawsze z wypraw po świecie wracała do domu. Kryła się bezpiecznie. Odważne czyny, radykalne kroki? Może, zadaniu na tablicy, ale nie w życiu. Jaka jeszcze była... Słodka i urocza. Ślicznie się uśmiechała, a Dawid od zawsze miał słabość do ładnie uśmiechających się ludzi. Była przewrotna, kokieteryjna, trochę samolubna, nieco zagubiona. Była warta miłości, ale szczęśliwy z nią mógł być tylko silny człowiek. Dawid natomiast był niecierpliwym filozofem, poszukiwaczem wrażeń, który po przygodzie wracał w ciepłe ramiona Basi, tak jak i Basia lubiła wracać, bogata we wrażenia, do domu. Był niezadowolony, brakowało mu do szczęścia nieznanego pierwiastka, którego nie miał już siły doszukiwać się w Basi. Ona natomiast przeczuwała klęskę, ale czekała cierpliwie na samoistny rozwój wypadków. Pozwalała, by jej życie rozgrywało się bez niej. Liczyła, że Dawid nigdy nie przestanie jej kochać; że wystarczy mu jej cierpkie uwodzenie, jej chłodne pocałunki, sztywny, mimo że lubieżny dotyk rąk. Dawid cierpiał. Cierpiała i Basia, toć cierpiący Dawid nie kochał jej tak, jakby chciała. Widziałem jej cierpliwe oczekiwanie, widziałem też, że Dawid nie ma zamiaru czekać. Jego oczy codziennie patrzyły na obiekty przezeń pożądane, mężczyźni i kobiety. I Filip. To on właśnie stać się miał przyczyną rozpadu związku Basi i Dawida . To w nim była noc i szczęście.

Urodziny Basi. Dawid nie szalał za Basią jak niegdyś więc i impreza urodzinowa wypadła mu z głowy. Z kwiatami, jubilerskim świecidłem i szampanem przybył na sam koniec zabawy. Basia była jednak zaradną dziewczyną i w ciągu minionych 4 godzin posiadła we władanie bardziej roztropnego kawalera. Dawid został natomiast odznaczony mianem Kutasa i polecono mu by owe zmaltretowane róże wsadził sobie tam, gdzie powinien. Starał
się zachować godność, ale już w parku łzy puściły się potoczyście po jego twarzy. Usiadł tedy na ławce, kwiaty wyrzucił hen, świecidło schował głęboko i otworzył szampana. Gdy dno świeciło już w zielonej butelce i umysł Dawida wypełniony był ciepłym, wiosennym deszczem i świergotaniem ptaków, ruszył on zadowolony diabli wiedzą z czego do domu. Przyśpiewywał z cicha przedwojenną piosenkę, wpadając to w rozrzewnienie, to w nostalgię, to radość .Na miejscu czekał go karcący wzrok Filipa i jego zgryźliwe uwagi. Podziałały one chłodząco na nastrój Dawida, gdyż jego świńska radość ulotniła się; położył się na dywanie i jak nieboskie stworzenie jął płakać. Filip miał miękkie serce. Zgodził się z już prawie trzeźwym Dawidem, toć chłopię miało mocną głowę, by podpić sobie troszkę winka. Tak
też zrobili, i jak dwa stare wiarusy prawili o swoich bólach i niedolach. Nikt tak nie rozumiał Dawida jak Filip; nikt nie był tak otwarty na Filipa jak Dawid . Przyjaźń jednak jest rzeczą śliską, a od policzka niedaleka droga prowadzi do ust... A poprzez usta i ręce lubieżnie trące ciało do czynów wstydliwych z każdym światłem poranka, gdy tylko otworzy się spuchnięte kacem oczy... Wystraszony wzrok Dawida, zlęknione spojrzenie Filipa. Ileż uroku mają w sobie opuszczone wstydem powieki! Gdy Dawid obudził się z opuchniętą głową i ciałem nabrzmiałym i zbolałym po nocnym wysiłku było już za późno by cokolwiek zmienić.
Filip wstał pierwszy i zasłonił szybko swą nagość. Rumieniec oblał jego twarz. Wyszedł z domu o chłodnym poranku i wrócił po kilku dniach. Nigdy nie przypuszczał, że cokolwiek może aż tak go zmienić.

Filip był istotą dosyć marzycielską; zachody i wschody słońca, pełnie księżyca, tajemnice, sentymenty, wspomnienia. Cóż, był delikatnym chłopcem, lecz życie odpowiednio go doświadczyło. Kiedy zwierzę odczuwa strach, kiedy czuje się zagrożone zwykle podejmuje ucieczkę. Taką właśnie ucieczkę, daleko od prawdy i ludzi praktykował Filip. I nawet wtedy, kiedy wrócił do mieszkania i pytające spojrzenie Dawida ogniskowało jego wzrok na każdym kroku , nawet wtedy nie wykazał się odwagą. Tchórz i pozer, tak siebie nazywał. Nigdy nie potrafił wyjść sobie na przeciw, zawsze sam blokował swoje szczęście. Nie pamiętał kiedy ostatnio zachował się spontanicznie... No chyba w okresie płodowym... Odkąd wkroczył na tzw. nową drogę życia, wolną od używek i taką porządną, taką ułożoną, wykrochmaloną i czystą nie pozwolił sobie na żaden fałszywy ruch. Wszystko było proste i ułożone. Nie zrobił nic, prócz kawy i kąpieli, dla swojej i tylko swojej przyjemności. Uważał. Czuł się jak porcelanowy pajac na sawannie pełnej słoni. Nie chciał spieprzyć swojego pseudo-nowego życia, więc ono wykańczało go swoją bezbarwnością. Nie umiał żyć, nie umiał czerpać radości. Rzucał sobie kłody pod nogi, pętał rękawy kaftana bezpieczeństwa; a przecież zarzucono mu go tylko na plecy... Postanowił udawać, że nic się nie stało, a wydarzenia wnoszące tyle zamętu w życie obydwu mężczyzn nie miały miejsca. Dawid nalegał na rozmowę, lecz Filip nigdy nie porzucał raz obranej taktyki. Milczał. Wściekłość Dawida nie była dobrym katalizatorem dla reakcji, której potrzeba czasu by mogła przebiec. Filip skulał się do swego wnętrza, zwijał, rolował, zacieśniał w sobie. Żadne słowa nie były już w stanie go poruszyć, toteż dawidowe wysiłki spełzały na niczym. Dawid tęsknił do Filipa jakiego znał wcześniej - pełnego wigoru, roześmianego... Filip jednak pozostawał kukłą na kiju, chińską zabawką z kruszejącego plastiku. Dawid jednak chłopem był rozsądnym i jego mózg, wielki jak u orangutana a pusty niczym wnętrze baobabu, czasami okazywał się zdolny do wyższych czynności nerwowych. Wymyślił toteż sposób, jak skłonić Filipa do otwarcia przed nim swego serca... Powiedzmy sobie szczerze-powodem walki nie była głęboka miłość, lecz zasmakowana raz przyjemność, którą miał ochotę zwielokrotnić. Kupił więc cztery butelki Metaxy i pozorując eksplozję radości związaną ze zaliczeniem sesji zaproponował kumplowi piątkową libację wraz z innymi znajomymi z roku. Filip zgodził się nie podejrzewając zasadzki. Gdy tuż nad ranem zostali w mieszkaniu sami, Filip raczej pijany, Dawid zupełnie trzeźwy, plan Dawida wcielił się w życie. Filip chętnie oddawał namiętne pocałunki; krew wszak nie jest wodą, a temperament to płomień. Pożądanie, piąty żywioł. Tym jednak razem Dawid wiedział już, że nie pozwoli Filipowi żałować niczego, co zbliżało ich do siebie w tak... kuszący sposób. Obudził się niezwykle wypoczęty; przyciągnął mocno do siebie śpiącego Filipa i wymruczał jego imię. Filip zaczął się budzić, początkowo chciał uwolnić się z uścisku, lecz Dawid trzymał go silnie. Opór nie miał sensu. Filip musiał pogodzić się z tym, co się stało .I godził się. A godzenie to było jak wystawienie brudnych majtek na złotej tacy w podarunku dla Królowej Elżbiety. Sytuacja nader niezręczna. I gdyby nie Dawid kolejne game over nie byłoby wygraną w kasynie w Las Vegas. Byłoby porażką... Dawid wsunął dłoń pod koc; kolana i uda Filipa były ściśle złączone, chłopak najwyraźniej nie czuł się komfortowo. Silną dłoń Dawida rozsunęła napięte i skurczone nogi znajdując jego penis. Filip westchnął... Pieszczota była przyjemna. Ciało Dawida znów okazywało się przyjazne i ludzkie. I to Dawid wygrał tą bitwę, toć nie minęła chwila a Filip wtulił twarz w jego ramię, objął go i pocałował mokro w bark. Dawid położył go pod sobą i okrył połową swojego ciała; całował mocno jego usta a dłońmi pieścił nabrzmiały penis. Filip uległ. Mocno zapragnął swojego kochanka i już nic poza nim się dla niego nie liczyło...

Kilka dni później...
//Obudziłem się nagi, we własnym łóżku, z Filipem śpiącym na mojej piersi. Pamiętałem tylko jak ktoś otwierał butelkę, a potem...? Pustka. Chciałem wstać i obudziłem go; szkoda, spał tak dobrze...
-Słuchaj...- zacząłem niezwykle inteligentną, poranną konwersację- pamiętasz może jak się tu znalazłem? Wiem, że piliśmy z chłopakami, ale nic więcej sobie nie przypominam...- przeciągnął się i ziewnął, nim odpowiedział, a ja jeszcze bardziej żałowałem, że go obudziłem.
-Około 4 nad ranem, nie umiałeś włożyć klucza do zamka... Otworzyłem ci a ty rzuciłeś się na mnie... Byłeś taki napalony, że już we drzwiach frontowych pozbawiłeś siebie i mnie gaci... Był problem z wytłumaczeniem ci, że lubrykat i prezerwatywa są konieczne... A zaraz po zasnąłeś jak dziecko...- czyżby wyrzut w jego głosie?
-Przepraszam, byłem pijany - pogłaskałem go po plecach...- chcesz się wykąpać? A może zrobię ci coś ciepłego do zjedzenia, hmm?- w nagrodę dostałem jeden z najurokliwszych uśmiechów pod słońcem...
-Martwisz się o mnie jak o kobietę - zachichotał - Poleżę jeszcze trochę na tobie, rzadko mam okazję - ironia, a może smutek? Przytuliłem go mocno do siebie... Żadna laska nie była nigdy dla mnie taka jak ten chłopak... Wart jest kogoś lepszego niż ja... Nabrałem powietrza w płuca, duuużo powietrza, żeby dużo powiedzieć i jak zwykle się zachłysnąłem... Popatrzył zdziwiony...
-Muszę wyjechać - wykrztusiłem w końcu. Spiął się na te słowa? - Za długo tkwię w tym mieście, muszę odzyskać perspektywę, odświeżyć umysł. Kości mi się zastały, wszystko wydaje się szare, nic niewarte...
-Chcesz amulet na drogę, podróżniku?"- zakpił.
-Chcę ciebie jako amulet - wymruczałem ściskając jego cholernie zgrabny tyłek - jedź ze mną. Spakujmy się i wyjedźmy już jutro, przecież nic nas tu nie trzyma...
-To gdzie chcesz jechać? - no tak, zasadnicze pytanie.
-Gdzieś na północ, może Szkocja, Walia, Jutlandia? Co o tym myślisz?
-Anglesey - powiedział, a jego usta nie pozwoliły mi na ripostę. //



Dawid pakował ubrania do niewielkiej, zielonej walizki. Cieszył się, że w końcu ma realną szansę porzucenia ukochanego, zatęchłego miasteczka. Dzwonek domofonu zastał go z parą najlepszych bokserek jakie posiadał, choć muszę przyznać, że chłopak miał ten haniebny zwyczaj zapominania o wyżej wymienionej części garderoby podczas porannej toalety. Słowem, leń lubił chadzać bez gaci. Za drzwiami okazała się funkcjonować w pozycji stojącej piękna Barbara, seksowna niczym córa Lavransa, ponętna niczym młoda jałówka. Dawid nie wpuścił jej do środka. Nie zdziwiła się; znała go i jego specyficzną moralność, przypuszczała więc, że były chłopak ma ją za dziwkę. Przeprosiła za urodzinową scysję, za kolesia, który ściskał jej jędrne cycki, za niesłuszne wyzwiska... Bo przecież nie tak miało być, a ona kocha go tak bardzo, tak bardzo, że nigdy nie powinni się rozstać.
Dawid wziął ją w ramiona i ciepło przytulił; całował jej pachnące włosy, aż zupełnie się uspokoiła. Szukała wilgotnymi wargami jego ust, a gdy znalazła nie odpowiedział na jej pocałunek. "Mam kogoś"- usłyszała. Wtedy uświadomiła sobie, dlaczego Dawid trzyma ją w drzwiach, dlaczego nie ma kawy, ciastek i radia na półgłośno. Nim zdążył zareagować, wtargnęła do zalanego porannym światłem mieszkania. Za wszelką cenę zobaczyć tą zdzirę, która zajęła jej miejsce w łóżku Dawida! Dawid nie reagował; nie chciał wyrzucać jej siłą. I widział jej zaskoczenie, gdy w zmiętej pościeli nie zobaczyła piersiastej blond kurwy. Filip spał z malowniczo rozsypanymi na słodkiej twarzy włosami, rozchylonymi ustami, ramieniem wyciągniętym w bok w geście przytulenia... Nogi podkurczone pod brzuch, pośladki opięte białym prześcieradłem, palce lewej dłoni lekko zaciśnięte na poduszce, która w nocy służyła Dawidowi. Jasne ramie unosiło się w rytm oddechu, powieki drgały delikatnie... Rozdarte opakowanie prezerwatyw wychylało się spod poduszki... "Zimno mi"- cichy szept Filipa, palce zagarniające w pięść białą pościel... "Basiu, idź już proszę..." -dziewczyna bez słowa spełniła prośbę Dawida.

Filip piąty raz tłumaczył kompanowi, dlaczego wybrali się w tak długą podróż samochodem. Niemcy - światła nocy, smak taniego piwa, gładkość szyby, za którą rozrasta się ciemność, niepokój, banicja, dudnienie serca, dźwięki Paktofoniki, bezkompromisowość,
będąca tak naprawdę pogodzeniem się z brakiem wyboru, zaakceptowaniem możliwej drogi i aprobowaniem jej. Ciężar życia. Belgia mijana pośpiesznie, mocna, czarna kawa o 7 rano, papieros, ukojenie, blade słońce, Che Guevara w 9 odsłonach, tak samo przedmiotowy jak Marilyn w zadartej kiecce na ścianie chińskiej restauracji, dziwne wrażenie, że ktoś już przeżył kiedyś taką chwilę jak ta, dlatego śpiewa o tym w tak trafny sposób... "Świtanie dnia, ciarki na skórze, czysty poranek..." Francja, błękitne niebo, skóra ogrzana słońcem pachnie intensywniej i bardziej słodko, dwa razy krewetki z ryżem curry na wynos, Stadium
Arcadium i pożeranie gładkiej jak stół szosy przez głodne wrażeń cztery kółka. Pośpiech, radość, zadowolenie. 30 potwornych minut w pociągu mknącym pod kanałem La Manche, ból głowy i mdłości, trzy pastylki Rennie, uciążliwy szum w uszach. Dawid myślał, że wyzionie ducha; z głową wciśniętą między kolana walczył z ogarniającymi go nudnościami. Filip zadowolony łaził między przedziałami w poszukiwaniu bezpłatnych toalet. Nie rozumiał, skąd u Dawida taka nadwrażliwość, wolał więc zostawić go w spokoju niż znosić jego fochy. Zielone wzgórza Anglii przywitali z ulgą; na świeżym powietrzu dawidowy żołądek wyrzucił z siebie francuskie plemię krewetek...

"Potrzebuję odpocząć, zatrzymajmy się gdzieś do rana"- wyjęczał Dawid. "Przecież zostało tylko 5 godzin drogi"- oponował Filip, zmiękł jednak widząc pozieleniałą od torsji twarz przyjaciela. Motel B&B, przytulnie i obskurnie, trzy nic nie znaczące gwiazdki. Po obowiązkowym prysznicu i kolacji Dawid położył się do łóżka i ciężko zasnął. Filipa ogarnęła żałość; seks i przyjaźń, to jedyne co łączyło go z Dawidem. Dlaczego więc tak bardzo zapragnął schować się w jego ramionach, czuć jego bliskość, być kochanym... Przecież jest facetem, nie powinien się tak rozklejać... Oblizał spierzchnięte wargi i pocałował swojego przyjaciela w nagi bark... "Daj spać człowieku"- Filip zaklął siarczyście w duchu i wyszedł trzaskając drzwiami.
Chciał się zemścić, tak, żeby zabolało. Najlepiej znaleźć szybko jakąś mokrą pizdę i spuścić w nią swoją złość. Najlepiej... Ale wcale nie miał ochoty na podboje miłosne, nie czuł się pewnie... Czuł się zniszczony, obdarty, wykorzystany... "Co za kretyn z tego Dawida! Pojeb!" Z braku pomysłów dokopania "pierdolonemu Dawidowi", jak nazywał go w myślach ,Filip zrobił to, co zrobiłoby większość ludzi na jego miejscu-wziął paczkę fajek i ruszył hen przed siebie w poszukiwaniu odludnej samotni i spokoju ducha. Deszcz zmusił go jednak do powrotu... Nie chciał oglądać Dawida, gadać z nim, produkować się... Tłumaczyć dlaczego nie chce się pieprzyć, dlaczego ma go dosyć... Dawid był w cudownym humorze; przebrał się w świeże ubrania, wyperfumował, zamówił spaghetti i wino na długą, późną kolację. Filip nie odezwał się słowem; zrzucił brudne ubrania i zagrzebał się w łóżku. Nie tak miało być... "O co kurwa chodzi Filip, o co znowu chodzi? chcesz pogadać, masz jakieś problemy?"- wydzierał się Dawid. Nienawidził, gdy coś szło nie po jego myśli. I nienawidził, gdy robiono z niego głupka. Filip natomiast nie widział powodów, dla których przyjaciel miałby się na nim wyżywać. Poniosło go. Mięśnie lewego ramienia napięły się gwałtownie, wraz z twardymi mięśniami lewego uda; stopa wparła się w pościel. Prawa noga znalazła oparcie w podłodze; rozluźniony nadgarstek prawej dłoni umożliwił mocny i pewny chwyt, gdy palce Filipa targnęły go za włosy; głowa Dawida odchyliła się boleśnie do tyłu w momencie gdy lewa pięść Filipa rozkwasiła mu górną wargę i nos. Cudowny mechanizm, doprawdy... "Spierdalaj gnoju! Spierdalaj kurwa!"- Filip darł się wniebogłosy. Dawid nie jarzył. A może po prostu nie miał czasu oswoić się z sytuacją? Żeby mu to wytłumaczyć jaśniej Filip dopadł do niego i przygwoździł go kolanem w brzuch... Dawid wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk; bolało jak diabli, wolał jednak poczekać, aż Filip sam się uspokoi. "Czego ty ode mnie chcesz, co? Za kogo ty mnie bierzesz?"- słowa z początku wypowiadane z siłą powoli traciły na mocy. Oddech Filipa wyrównał się, jego powieki raz za razem przykrywały suche, piekące oczy, głowa opadła w geście rezygnacji... "Czego ty chcesz Dawid? Jestem taki zmęczony, nie jestem twoją pierdoloną zabawką..." Filip zszedł powoli z kolegi i położył się wykończony obok niego, na zabrudzonej i opryskanej krwią kołdrze. Obaj leżeli zmęczeni, oparci plecami o ścianę, w poprzek łóżka. Zdarzają się sytuacje tak uciążliwe, że chce się płakać, i cisze tak bolesne, że można oszaleć. Głupkowata morda Dawida, umazana krwią, wykrzywiła się w uśmiechu. Tak kurwa, śmiał się. Jak debil. I równie szybko spoważniał... "Powiedz, co mogę zrobić, żebyś poczuł się lepiej"- szepnął już zupełnie serio. "Po prostu mnie przytul"- odpowiedział Filip, raczej w swoją koszulkę niż do przyjaciela. Dawid przysunął się bliżej i objął go w pasie; "Mocniej"- wyszeptał Filip. "Chcesz mnie naprawdę blisko?"- brak odpowiedzi znaczy tyle co potwierdzenie. "Posuń się trochę"- poprosił Dawid; usiadł za Filipem obejmując go mocno w pasie ramionami; dłonie Filipa objęły otaczające go z boków uda, głowa oparła się wygodnie o dawidowe ramię - "Teraz jestem blisko"- powiedział- "Wyjaśnisz mi to co się stało?"- Filip wtulił się w ogarniającego go przyjaciela i zamruczał cicho. Nie chciało mu się gadać, choć wiedział, że właśnie rozmowa jest im potrzebna - "Wkurwiłem się, a czasami jak się wkurwię to nie panuję nad sobą. Gdybym w porę nie skojarzył co robię, mógłbym cię naprawdę uszkodzić. Zawsze potem padam ze zmęczenia, wiesz, wszystko nerwy"- Filip skutecznie omijał powód owego zdenerwowania, a Dawid nigdy nie był skory do roztrząsania takich problemów. "Może spróbujemy się zrelaksować, mm? nie, nie chodzi mi o seks..." -twarz Filipa stężała na chwilę, jednakże zapewnienie uczynione przez Dawida uspokoiło go. Uspokoił go również gorący prysznic, odgrzewany w mikrofalówce makaron, trochę wina, miejsce w świeżej pościeli i usta Dawida całujące czule jego kark na dobranoc.

Plaża. Od wschodu i południa otoczona owocującym berberysem, paprociami, lśniącymi języcznikami i dzikimi jeżynami; od zachodu wysokim murem z zielonego kamienia, zakończonym smoczym ogonem; strona północna-1500 metrów zimnej, słonej wody wdzierającej się w piach wraz z przypływem. Sama plaża szeroka na jakieś 60 metrów; pierwsze 30 metrów od brzegu czystego piasku, potem biały żwir, na koniec wapienne otoczaki. Pęcherznice, sałata morska, pąkle i kraby. Wydzierające się mewy; mały parking 300 metrów od muru, pomarańczowe koło ratunkowe na metalowej barierce. Wiatr, słońce, zapach wody. Dawid chętnie zabrałby psa na spacer, ale nie mógł, bo takowego nie miał. Kupił za to dwa sześciopaki i siedział z Filipem na kamieniach pijąc piwo za piwem. Nie chciało im się gadać, nie chciało im się nic prócz rozkoszowania się stanem, w którym może się człowiekowi nic nie chcieć. Z początku jest zabawnie, potem nudno, na koniec beznadziejnie. "Jestem pijany i... i... i pada" -wydusił z siebie Dawid- "Chodź do auta"- samochód to dobre miejsce na nocleg, pod warunkiem, że parking jest bezpłatny. Ten był. "Jesteś moim kumplem, nie?"- odezwał się Filip, kiedy rozsiedli się wygodnie- "Powiedz w końcu jak to było z tobą i Baśką". Dawid mlasnął, oblizał usta i zaczął swoją orację, a muszę przyznać, że uwielbiał gadać o sobie- "Widzisz, ja ją kochałem i ona mnie kochała, ale i tak by się to rozleciało, wiesz, różnica charakterów. To była zimna suka i strachliwe dziewczątko; udawała agentkę FBI ale ja ją wyręczałem we wszystkim, nie wiedziała co się mówi w banku przy okienku, rozumiesz. Pieprzyła się zawsze jakby to był jej pierwszy raz, ale po udawała ostrą dupę, mówiła co innego, robiła co innego. I tak sobie kurwa myślę, że byłem z nią tylko po to żeby nie być sam... Tak, podobała mi się, sam wiesz, te cycki, tyłek, naprawdę niezła laska... I przecież byłem zakochany, myślałem nawet, że zostaniemy razem na znacznie dłużej"- Dawid wyziewał praktycznie ostatnie słowo. Filip był zdenerwowany. Bardzo chciał spytać o... "A jak to jest z tobą i ze mną? Jak to widzisz?"- Dawid spojrzał na niego uważnie. Nie był aż tak pijany, żeby nie widzieć, że Filip prowokuje go do konkretnych deklaracji -"Jesteś moim przyjacielem; jeśli pójdziesz do szpitala, będę czuwać przy tobie, jeśli będziesz miał kłopoty, zawsze będę cię bronić; jesteś moim kumplem, i zawsze możemy się razem napić i podrywać dziewczyny w barze; powiedziałbym ,że jesteś jak brat, gdyby nie to, że z tobą sypiam. I powiem ci, że z nikim nie było mi tak zajebiście jak z tobą, jesteśmy stworzeni do jednego łóżka, kurwa, już mi stanął, przy tobie ciągle jestem podniecony. Jest między nami taka głęboka przyjaźń, baaardzo twarda przyjaźń, weź go do ręki i zobacz jak twarda..." - "przyjaźń, tylko przyjaźń, ale przynajmniej w łóżku się dogadujemy"- pomyślał Filip. A zaraz potem silne ramiona Dawida objęły go tak płomienną przyjaźnią, jaką tylko można sobie zamarzyć.
Co za sformułowanie... Filip był nieprzytomny z podniecenia, gdy Dawid wychylił się ze swojego fotela by go całować; ściskał twarde ramiona, jego dłonie masowały plecy Filipa; gryzł i ssał jego wargi, ssał język, który przyjaciel wsunął mu do ust; Filip jęknął czując jak bardzo krępują go własne dżinsy. "Rozłóżmy siedzenia"- wymamrotał Dawid puszczając go na chwilę. Rozkładane siedzenia i klimatyzacja idealnie sprawdziły się w zaistniałej sytuacji. A Dawid potrafił robić językiem cuda... Filip położył dłonie na głowie Dawida i osadził się mocniej w jego ustach... Jezu, jak było mu dobrze, on tak tego potrzebował... Mrowienie w jądrach, nagły brak tchu i przyjemność, która sparaliżowała jego ciało; drżące uda i jęk... Dawid nacierający na niego całym sobą, usta miażdżące jego wargi... "Filip, wypłukałeś się? Jesteś czysty?"- nie miał siły odpowiedzieć, oblizał wargi i przytaknął. Dawid rozpiął po prostu spodnie, nie mógł już czekać... "Obejmij mnie... udami..."- wysapał kładąc się na spoconym, uległym mu przyjacielu. Filip był naprawdę obolały i ciężko znosił brutalną pieszczotę; nie sprzeciwiał się jednak, postękiwał cicho, potem coraz rozpaczliwiej, głośniej, aż do krzyku... "Kurwa, jak mi dobrze" -Dawid położył się na nim wykończony- "Zejdź ze mnie, dusisz mnie"- wyszeptał Filip. "Ja... nie mam siły... To było zajebiste... Pytałeś wcześniej... Ja... Nie chcę nikogo innego, chcę ciebie"- Dawid przytulił go mocno i zasnął. To na te słowa tak czekał jego kochanek.

Rano samochód zawsze wydaje się za ciasny, klimatyzacja mało wydajna, czuły kochanek jest ostatnim gnojem, a chłodna woda to zwykły ściek. Nie kojarzył, ile już dni jeżdżą bez celu, piją, włóczą się i obrzydzają sobie nawzajem. Obudził się sam, w miejscu, którego zupełnie nie pamiętał, i które zdawało się nie znać śladu ludzkiej stopy. Głowa pulsowała mu z bólu; wytoczył się z auta i poszedł szukać swojego kompana. Dawid siedział na mokrej trawie, w deszczu, gapiąc się na sine morze; "jest jak moje serce", myślał; brudna koszulka lepiła mu się do pleców, mokre blond strąki opadały na wypraną z uczuć twarz, w zziębniętej dłoni ściskał butelkę. "On się uzależnia, dlaczego pozwoliłem mu pić, przecież mówił, że ma takie skłonności, musimy jechać, cholera..." - Filip był naprawdę zmartwiony. Widziałem miłość i ból w jego oczach, kiedy stanął bezradny, jak mały chłopiec, anioł z kręconymi włosami. Musiałem zadziałać, nie mogłem dłużej znosić jego cierpienia. Powiedziałem wtedy cicho, żeby nie wystraszyć go swoją obecnością, że pomogę mu wsadzić do samochodu jego pijanego towarzysza, jeśli obieca, że wypije ze mną kawę. Zgodził się. Dawid nie sprawiał nam problemów, nie rozumiał, co się z nim dzieje, nie poznawał Filipa. Zabraliśmy mu flaszkę i papierosy. Filip był zrozpaczony, nie musiałem więc zbyt długo nalegać by opowiedział mi o wszystkim. I tak też zrobił. Nie płakał, co bardzo podniosło moje mniemanie o nim. W tych ciemnych oczach było tyle niepokoju... Chłonąłem jego słowa, ton głosu, gesty, zapamiętywałem używane słowa, i kiedy zabrakło już kawy wiedziałem o nim więcej, niżby sobie tego życzył. Zebrałem się wtedy na odwagę, i zaproponowałem mu żeby zamieszkali u mnie, na pewien czas... "Skąd mam wiedzieć kim jesteś?"- spytał. Nie odpowiedział jednak, cóż takiego ma do stracenia. Udało nam się umyć Dawida i położyć go do łóżka, tym samym zyskując czas na spokojną, szczerą rozmowę - jedyny sposób, w jaki mogłem mu pomóc. Chciałem go przytulić, ale on uścisnął tylko moją dłoń... I doceniłem ten gest. Było więc o tym, jak się poznali, o sztuczce, której użył Dawid by się z nim przespać. Było o przeszłości Filipa, o tym co przeżył w życiu, co go wzmacniało oraz o wspomnieniach napawających lękiem. Było o Basi, której zdjęcie pokazał mi Filip, w końcu o relacjach między nim a Dawidem. Dawid podchodził do sprawy jak do kupna samochodu - najpierw jazda próbna, pukanie w blachę, głaskanie tapicerki, pojemność baku i wielkość bagażnika, a potem dopiero decyzja - czy związać się z nim na te kilka lat? Jemu to odpowiadało, nie mieli zobowiązań, nie mamili się śpiewkami o uczuciach. I było to naprawdę
szczere z jego strony, nowoczesne, pozostawiające obojgu duży margines wolność. Z tą różnicą, że Dawid mógł żyć w takim związku, natomiast Filip czuł się niedopieszczony, niedokochany, samotny. Dla Filipa seks musiał być poparty miłością, ciepłem, tylko wtedy byłoby mu dobrze. Obiecałem porozmawiać z Dawidem, kiedy wytrzeźwieje. Prawda jest taka, że Filip przypominał mi mojego syna... Gdy zobaczyłem go wtedy, w deszczu, dawna rana zabolała tak bardzo, że nie mogłem przejść obojętnie... Mój chłopiec, mój skarb, jedyne źródło radości i cel w życiu... Umarł... A ja nadal za nim tęsknię. Przygotowałem się do rozmowy z Dawidem. Kawał zadufanego w sobie skurwysyna. Nie chciał ze mną gadać. Wziął tabletkę na kaca i okrył się po uszy kołdrą. Miałem ochotę porządnie go pieprznąć! Żeby przerwać męcząca ciszę i jednocześnie nie gadać frazesów, spytałem czy lubi siedzieć nad wodą... Widać nurtował go ten temat, bo rozwinął niebywale swoją wypowiedź .O duszy i sercu, i innych romantycznych bzdurach, w które był skłonny wierzyć; opowiedział mi również pewną historię ze swojego dzieciństwa, historię jak na złość, z morałem. Gdy miał siedem lat był nad jeziorem ze swoim dziadkiem, łowili ryby. Dawid siedział w wodzie; podpłynęły do niego kolorowe uklejki i zaczęły delikatnie skubać jego ciało, jak to mają w zwyczaju. Dawid, żeby obejrzeć je lepiej przysunął twarz do tafli wody... A po chwili zanurzył w niej głowę. Uklejki były żwawe i ładne; patrzył się na nie urzeczony... Z szoku wyszarpnął go dziadek; chłopak oprzytomniał, gdy ten trzymał go w powietrzu, za nogi, wytrząsając wodę z jego płuc. Dopiero potem, we śnie, Dawid zobaczył jak naprawdę to wyglądało-mały blondynek w granatowych kąpielówkach unoszący się bezwładnie na wodzie, twarzą w dół. Od tamtej pory nie pływał już, choć przecież umiał znakomicie. Wolał siedzieć nad wodą i łowić ryby, być blisko, ale w bezpiecznej odległości. Zgodził się iść ze mną następnego ranka zarzucić wędkę. Resztę dnia przespał. Rano, o piątej Dawid był już gotowy. Włosy związał na karku, ubrał flanelową koszulę, którą mu dałem. Był zimny i niechętny. Jakie ja miałem prawo komentować jego życie? powiedziałem mu parę słów o Filipie, że on potrzebuje więcej... Potem było o marzeniach, o wodzie, na której zapisane jest życie każdego człowieka, o statku, który jest jedynie wolnością; o jego ojcu, który uciekł by pływać po oceanie, i którego krew buzowała w żyłach Dawida. Był namiętny, dziki, pragnął wolności. Konwenanse tak boleśnie go ograniczały... Nie chciał miłości, dzieci ,wielkich pieniędzy... Starczyłby mały statek, wierny przyjaciel i wiatr. Był samotnikiem, chłopakiem, który rósł na surowego mężczyznę, swoją miłość skrywał tak głęboko, tak, żeby samemu o niej nie wiedzieć. Żeby nie stać się wrażliwym. Nie musiał wiele mówić, czytałem z jego ciała, zachowania. Wieczny niepokój. Dać mu statek, niech płynie do horyzontu, niech śni wilgotne od wódki sny! Tego dnia Dawid zdał sobie sprawę czego brakuje mu w życiu. Świadomość złagodziła jego cierpienie. Cienkie ściany mojego domu nie tają żadnych dźwięków; słyszałem całe nocne zajście, które miało miejsce w pokoju Dawida. Tym razem chłopak nie sprawiał Filipowi bólu. Słuchałem ich tłumionych jęków i wyobrażałem sobie mojego małego Drake'a na miejscu Filipa... Jak to boli... Drake miał zaledwie 19 lat... AIDS zabrało mi go szybko, przez 21 najkrótszych w życiu miesięcy, odkąd dowiedzieliśmy się o chorobie. Leki, terapie, pośpiech, walka, coraz większa beznadzieja... I pustka, która po nim została... Na krzesełku znalazłem koszulkę, którą miał na sobie tydzień przed śmiercią, ostatniego dnia nim trafił do szpitala. Schowałem ją; czasami, gdy tęsknię tak mocno, że już nic, nawet życie, nie wydaje mi się wartościowe, przytulam się do niej, bo zdaje mi się, że jest nadal ciepła ciepłem jego ciała... Kolejne rozmowy z Dawidem były coraz intymniejsze. Od ulubionej kuchni, którą okazała się indyjska, a w szczególności pikantny Madras, z ryżu basmati, mango, kurczaka i curry, powoli doszliśmy do tematu byłych dziewczyn, jego stosunku do mężczyzn. Mówił o Filipie, o ich wzajemnych relacjach praktycznie bez ogródek, choć wcale mnie to nie interesowało. Dał mi do przeczytania swój dziennik, pokładowy, jak go nazywał, którego fragmenty przytoczyłem wcześniej w mojej opowieści. Powiedział mi, że bardzo zależy mu na Filipie, ale nie powie niczego konkretnego póki nie będzie pewny swoich uczuć. Poszli na długi spacer brzegiem morza, a ja patrzyłem, jak blisko nich jest ich szczęście, jak bardzo jest realne i prawdopodobne, i jak to dziwnie się dzieje, że dotąd się w nim nie odnaleźli. Dawid stojący tuż za Filipem, obejmujący go mocno w opiekuńczym geście; odgarnął mu włosy za ucho i całował swoimi dużymi wargami czerwoną od zimnego wiatru małżowinę. Ja tymczasem odwiedziłem pokój Dawida; w jego rzeczach znalazłem nadpitą whisky. Gdyby ktoś mi poradził, jak pomóc Dawidowi, zatrzymać przy sobie Filipa i do tego ułatwić im wspólne życie... Ale nikt mi nie doradzał. Filip był za słaby dla Dawida; nie wynikało to jednak z miękkiego charakteru, lecz z niechęci do podejmowania ryzyka - tak bardzo bał się, że upadnie niżej niż poprzednio. Dawida wykańczało codzienne, normalne życie. Potrzebował przygody, wolności... Poradziłem mu, żeby włóczył się samotnie po okolicy. Miał znakomitą pamięć do miejsc, nie musiałem obawiać się, że się zgubi. Wychodził rano, wracał wieczorem. Czasem opowiadał nam o tym co widział - kościół świętego Cybiego, w którym jak twierdził, człowiekowi przyjdzie na myśl, że powinien się ogolić; most Białego Seriola, który wynurza się z portu jak wielka aluminiowa smocza szyja; sam port i przycumowane łódki, wpływające promy, które wypluwają zawsze masę ludzi i samochodów. Pewnego dnia do portu przybył okazały masztowiec. Szczerze mówiąc nie interesowała mnie ta sprawa, usłyszałem o tym kiedy poszedłem do Fish & Chips po kolację, ale nie zwróciłem specjalnej uwagi. Dawid jednak dogadał się z kapitanem, by ten pokazał mu swój statek. Opisał nam w najdrobniejszych szczegółach rozkład kajut, spłowiały, skrzypiący pokład, bicie lin o wysokie maszty, wysmukły kształt rufy, rzeźbioną głowę kozła na dziobie statku. Wszystko. Nie wiedział natomiast skąd wziął się statek i w jakim celu pływa. Zażenował się, gdy spytałem o to, widać będąc na pokładzie był tak zafascynowany, że nawet nie pomyślał by o to spytać. Mówił, i widać było jak bardzo pragnie by ta bajka była też z jego udziałem. Następnego dnia statek odpłynął; Dawid wrócił pijany. Próbował udawać trzeźwego, szczególnie przed Filipem, ale nie bardzo mu to wychodziło. Z innych wędrówek przynosił wspomnienia skalistych klifów, zielonych wzgórz i dzikich plaż. Samotność leczyła jego serce. Podczas gdy Dawida nie było w domu ja uczyłem Filipa nowego spojrzenia na świat. Spokój i świadomość własnej osoby, umiejętność czerpania przyjemność. Uczyliśmy się nawzajem, jak ojciec i syn odnalezieni po latach, własnych relacji i własnego szczęścia. Radość życia, dzień za dniem wracała do mnie i do Filipa.

Kolejny wieczór. Ja, Filip i Milos Forman, czyli "brygada debili w pełnym składzie"... Nie, żartuje. Oglądaliśmy "Lot nad kukułczym gniazdem", i doszliśmy do trochę zmanierowanego już, lecz ciągle odkrywczego wniosku, że każdy jest wariatem. I nie trzeba przecież od razu elektrowstrząsów...
Dawid wrócił podpity. Usiadł bezpardonowo przy Filipie, nie zwracając uwagi na moją obecność. Widziałem jego podniecenie; pocałował go w policzek, potem coraz goręcej w szyję, w szczękę. Szeptał mu coś do ucha, szybko, namiętnie. Filip popatrzył mu w oczy, potem spojrzał niepewnie na mnie... Wyszli razem, zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili usłyszałem, jak wezgłowie łóżka wali o ścianę, nieartykułowany wrzask Dawida, głośną muzykę, którą ktoś wyłączył po paru sekundach. Zadziwiająco miarowe skrzypienie łóżka, głuche stęknięcia, głęboki jęk. Nie umiałem, mimo wysiłku, skupić się na filmie. Niedługo potem Dawid wyszedł z domu, bez słowa. Musiałem pogadać z Filipem. Wszedłem do pokoju bez pukania. Leżał na boku, z głową na wyciągniętym ramieniu, kompletnie nago, wciąż spocony i dyszący. Półmrok pokoju, zmięta pościel, porozrzucane ubrania. Cisza. Zapytałem czy wszystko w porządku, odpowiedział że tak. Przewrócił się na plecy, nie zwracając na mnie uwagi, pokazując swoją nagość w najbardziej z naturalnych sposobów. Wzburzył mnie tym. Nie chciałem oglądać go takiego. "Dawid wyjeżdża, wiesz o tym? Ze mną albo beze mnie. Powiedział, że czuje jak zmienia się wiatr, czuje nadchodzący odpływ, mewy będą żerować na brzegu, musi iść, morze go wzywa. Mam mu towarzyszyć. Wiesz, myślę ,że on zwariował." Wiedziałem, że Dawid zechce opuścić mój dom, mówił mi o tym. Wiedziałem też, że to nie było wariactwo, to była tak przemożna potrzeba, działanie skrupulatnie opracowane, głód serca. Kilka dni wcześniej odkupił ode mnie małą torbę podróżną i ulokował na cumującym w porcie statku niezbędny bagaż, resztę kazał mi wyrzucić po swoim wyjeździe. Filip o niczym nie wiedział. Sam decyduj co robić, powiedziałem. On już tutaj nie wróci. Filip patrzył na mnie oniemiały. Opuściłem jego pokój i poszedłem na kilku godzinny spacer z psem. Kiedy wróciłem, był już zmrok, ani Filipa ani Dawida nie było w domu. Nie widziałem ich też przez kolejne dni. I nie widuję do tej pory, stąd wniosek, że najprawdopodobniej obaj znaleźli pracę na rzeczonym statku. Żałowałem, że Filip nie został ze mną, gdybym postąpił inaczej na pewno sprawy miały by się teraz lepiej... Zastanawiam się, czy wolność, jaką uzyskuje Dawid nie jest takim samym marazmem jak uklejki, które skusiły go w dzieciństwie... Ale to nie moja sprawa. Sam przecież popełniłem błąd, do którego muszę się przyznać... A może to nie był błąd? Któregoś z pierwszych dni pobytu chłopców u mnie Filip pojechał na przejażdżkę po okolicy. Dawida zastałem w kuchni, siedział z rozłożonymi udami na kuchennym stołku, w koszulce i ssał cytrynę wyłowioną ze szklanki wody mineralnej. Popatrzył mi głęboko w oczy dalej ssąc i liżąc swoją cytrynę. Oniemiałem. Uniósł koszulkę i zobaczyłem jego półsztywnego penisa. Od śmierci Drake`a, a to już przecież 8 lat, nie miałem mężczyzny; nie mogłem myśleć o przyjemnościach kiedy mój syn leżał w grobie. A ten arogancki idiota rozpalił mnie tak mocno, jednym gestem, w krótkiej chwili. I już byłem przy nim, całowałem jego usta, już klęczał nagi na podłodze, a ja powoli, bojąc się każdego ruchu wdzierałem się w niego. Jęczał, szeptał moje imię, był mój; dupczyłem go głęboko, mocno, z całej siły ściskając jego ramiona. Był tak uległy, miękki, poddany. Wiedziałem, że go nie kocham, ba, nawet nie lubię, ale pożądałem go do szaleństwa, do bólu. I wtedy, gdy doszedłem w nim tak nagle, zaskakując siebie i jego, spuściłem się w nim a przecież dobrze wiedziałem, że to nie najlepszy pomysł... Drżałem, sam nie wiedząc co się dzieje...8 lat, i teraz tak nagle... "Spokojnie Clive, spokojnie"- głaskał moje włosy gdy odpoczywałem przytulony do niego." Masz dopiero 53 lata, jeszcze niejednego dokonasz"- zaśmiał się Dawid. Znienawidziliśmy się po tym zdarzeniu; Filip stał między nami i żaden z nas nie zamierzał przestać rościć sobie do niego praw. Byłem zły, bo odbierał mi syna, zły, że mu uległem, zły, bo wzbudził moje pożądanie. Dlatego na początku opowieści nie byłem mu zbyt przychylny... Wspomnienie było zbyt świeże. Teraz myślę jednak, że zostawił mi coś dobrego. Przypomniał mi, że wciąż żyję, że jestem człowiekiem, że mogę pragnąć i spełniać swoje pragnienia. Może któryś z bogów wpisze mu to na listę dobrych uczynków, kto wie. Dawid zostawił mi swoje notatki i dwie butelki whisky. Dlaczego by się nie napić? Pójdę z psem na spacer, na South Stack, dawno nie było tak czystego nieba. Czyżby ten młodociany, rudy pracownik benzynowni naprawdę się do mnie uśmiechał? Oh, Clive, przystojniaku, być może to twój szczęśliwy dzień...




Twins, czyli Ginger i Roxy - to nasze pierwsze opowiadanie.. przepraszamy za wszelkie błędy, nieporadność i naiwność fabuły; liczymy na wasze komentarze, które możecie kierować na ginger9@plusnet.pl .
Słówko od Roxy: "Sunken" to w dużej mierze rozrachunek z samym sobą. Pisaliśmy go przez pięć tygodni, które były chyba najgorszymi w naszym - jako rodzeństwa - życiu, traktując to opowiadanie jako rodzaj swoistej "odskoczni" od całego syfu wokoło . 90 procent tekstu powstało na szpitalnym łóżku - to jako ciekawostka i zarazem wytłumaczenie jego beznadziejności. Czemu wysyłam beznadziejne opo? Bo za dużo o nim myślę. Pozdroofka.
Słówko od Ginger: P***, jestem wdzięczny, że mnie czasem ochrzaniasz..