W imię twoje 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 11:24:17
Pieśń czwarta: Sentence
Ach, przypomniało mi się, że ja tego opowiadania jeszcze nikomu nie zadedykowałam, co jak na mnie jest co najmniej dziwne, więc dedykuję to wszystkim tym, co do mnie piszą, pisali lub napiszą, wzruszając dogłębnie moją wrażliwą i niewątpliwie narcystyczną duszę^^, a więc przede wszystkim mojej kochanej Nachebet, czyli Natalii^^, która jest jedyną osobą, która pisze do mnie taaaakie długie maile^^, a także Rosicie, Ali, Ninie, Aśce, Emi, Norii, Celle, a także wszystkim tym, którzy wysłali do mnie tylko po jednym mailu czy po dwóch, bo 99% tych maili było bardzo miłych... a zresztą także autorom tych niezbyt miłych maili, bo mniejszości są z zasady pod ochroną...:P Wiem, słabo się robi od mojej skromności:P
Khem, a to króciutki rozdział na specjalne życzenie i z dodatkowo specjalną dedykacją dla Nachebet, która nie ma ochoty cierpliwie wyczekiwać na moje natchnienie i nie znosi, tu cytat, okropnie wrednych i naruszających prawa człowieka chwytów marketingowych:P
Jak mógł się tak spóźnić? Nigdy dotąd nic nie zdołało zająć jego uwagi na tyle, żeby aż tak opóźnić taką reakcję. W co tak patrzył? W ciemne, pytające oczy w tej niezwykłej twarzy?
Nie powinien był sobie na to pozwalać. To mogło go kosztować życie. Nie wolno mu popełniać takich błędów.
Zawahał się, ale usiadł przy łóżku, patrząc na trochę szczuplejszą i mizerniejszą teraz twarz. Przez chwilę chciał jej dotknąć, ale jakoś dziwnie nie śmiał. Jakby.....
To już dwa dni, jak jest nieprzytomny.... I tak cud, że nie umarł od tej rany, Nusku naprawdę są wytrzymali.
Znów spróbował wznieść dłoń do jego twarzy, ale w tym samym momencie powieki chłopaka uchyliły się lekko i szybko cofnął dłoń. Trochę za szybko, bo tym nagłym ruchem zupełnie go obudził.
- Ży... żyję?
- A sądzisz, że widziałbyś mnie po śmierci? - parsknął i spojrzał na ścianę.
- Sil.... ja...
- Naprawdę jesteś głupi. Jesteś zupełnym durniem.
- Prze... cież... i tak... bym zginął... - uśmiechnął się niewyraźnie - Powiedziałem.... ci.... że nie wybiorę... hańby....
- No tak, jasne. - mruknął i wstał, podchodząc do okna.
- Ale... nie... pomyślałem... o tym... od razu.... - nie był pewien, czemu to właściwie powiedział i zarumienił się mocno.
- Nie mów tyle. Powinieneś jeszcze odpoczywać. - dobiegł go cichy, zupełnie łagodny głos.
- Wte... dy... zdawało mi się... że ty.... nie, nieważne... musiało... mi się... przewidzieć...
- Zamknij się w końcu, głupku. Lekarz powiedział, że nie wolno ci się przemęczać. Powinieneś teraz dużo spać.
- Silvretta...
- Tak?
- Usiądź.... tu obok...
- Po co ci towarzystwo kogoś takiego jak ja?
- Chciałbym... żebyś był inny...
- Inny? - powtórzył niemal niedosłyszalnie - Dlaczego?
- Mnie... nie przeszkadzasz.... ty.... Tylko to, że... będę musiał się zmienić. Będę musiał...
- Na razie musisz spać. - przerwał mu i podszedł, siadając obok łóżka. - Jeżeli usłyszę jeszcze jedno słowo poza jeść, pić, gorąco, zimno, i tym podobne, jak tylko wyzdrowiejesz, dam ci taki wycisk, że zapamiętasz to do końca życia.
- Co prawda to jest nieźle obrzydliwe, ale nic lepszego nie dostaniesz, więc jedz. - mruknął, rzucając na stół kawałek starego chleba. - No czemu tak patrzysz, jedz głupcze.
- Dziwny jesteś... - uśmiechnął się Mirah, sięgając po chleb, ze stoickim spokojem odłamując nadpsutą część i łamiąc z trudem następny mały kawałek.
- Nie irytuj mnie.
- No ale... - wrzucił nadłamany fragment do ust, starając się go jakoś pogryźć. - Zawsze kiedy jesteś miły, to jesteś niemiły, a jak jesteś naprawdę miły, to jesteś niemiły....
- Przestań bredzić i jedz. - warknął.
- No właśnie. Od tygodnia, to znaczy odkąd się tylko obudziłem, cały czas tylko na mnie warczysz, obrażasz mnie i patrzysz na mnie jakbym był najbardziej nieprzyjemnym widokiem na ziemi.
- Nie zamierzam traktować cię jak jakiejś księżniczki. - syknął i odwrócił się tyłem do niego.
- Aha. - z wyraźnym wysiłkiem próbował nadłamać kolejny fragment. - Zresztą to byłby chyba powód do zmartwienia... Bo na przykład jak rozmawiasz z tymi swoimi "przyjaciółmi" to jesteś słodszy od miodu, a tak naprawdę...
- Altair, zamknij się w końcu.
- Aha. - walnął chlebem o stół, co w końcu przyniosło pożądany efekt i wziął do ust odłupany kawałek - Ale teraz.... najbardziej miłe rzeczy mówisz jakby to były obelgi... Nie chcesz się przyznać, że się o mnie martwisz, co?
- Bzdura, w ogóle mnie nie obchodzi, co się z tobą stanie.
- Aha... - zachichotał. - Dawno by cię tu już nie było... Ja na razie nie mogę siadać na konia, ale ty jak najbardziej...
- Wychodzę z założenia, że możesz mi się jeszcze przydać.
- Tak, tak... Ale to jeszcze cię nie obligowało, żebyś tak przy mnie ciągle siedział i robił mi za pokojówkę. Ani żebyś tak ryzykował, szukając dla mnie lekarza na terenach Skandy. Ani żebyś ciągle chodził do tamtych ludzi po coś do jedzenia, choć rzucają ci tylko coraz gorsze ochłapy...
- ALTAIR! - odwrócił się z gniewem w jego stronę i umilkł, kiedy zobaczył jego twarz tuż obok swojej. Palce Mirah delikatnie rozchyliły jego usta i wsunęły do nich kawałek chleba.
- Ty też powinieneś coś jeść... Seine... - oparł nagle brodę na jego ramieniu, obejmując go w pasie - Nie rozumiem cię... Myślałem, że wiem o tobie wszystko... Zapomniałem, że coś takiego nie jest możliwe... Wcale nie jesteś tak do końca zły... I ja... chciałbym... sam nie wiem... Ale to takie miłe, że... Ja myślałem, że mnie nie znosisz, a ty... Dopiero teraz... Mam prośbę... Mógłbyś... mówić mi po imieniu?
- Dobrze.
Ostatnimi czasy zarobił tyle pieniędzy, że teraz wcale nie potrzebował podejmować nowych zleceń. Tak sobie tłumaczył swoją zupełną bezczynność w ciągu ostatnich pięciu miesięcy.
Mógł odpocząć.
Tylko, że zazwyczaj nie mógł wytrzymać "odpoczywając". Nuda wypędzała go w następny wir walki i ognia. Zabijania. Ale teraz się nie nudził. Choć w zasadzie nie robił nic.
Ale jak... Jak miał teraz iść po zlecenie do jednego ze swoich "przyjaciół" i jak miał je potem wykonać? Jak mógł iść między ludzi, którzy w niczym mu nie zawinili i zabijać ich, okradać, porywać ich i sprzedawać, skoro obok niego zawsze już były duże, ciemne oczy o czystym, ale pozbawionym naiwności spojrzeniu. Te oczy odważyłyby się na wiele, ale były zbyt mądre i zbyt dobre, żeby nie zasnuć się przy tym mgłą.
Tak bardzo się bał, że więcej nie usłyszy tego rozdzwonionego jak śpiew ptaków śmiechu. Że nawet najlżejszy, ale zawsze jasny, dobry, ciepły uśmiech nie rozświetli tej pięknej twarzy i tych roziskrzonych oczu. I że on już nigdy nie spojrzy na niego tym swoim wolnym, powłóczystym spojrzeniem bez gniewu i wzgardy.
Że nigdy potem nie wypowie jego imienia tak miękko i znów będzie go traktować tylko jak swój "obowiązek".
A przecież teraz... Zachowywał się tak, jakby wcale nie pamiętał z kim i dlaczego jest.
Ale taki stan nie mógł trwać przecież wiecznie. Kiedy pieniądze się skończą, będzie musiał znów zarabiać... A wtedy... Czy on byłby mu w stanie wybaczyć mordy i zbrodnie dokonane w jego obecności, nie gdzieś tam, kiedyś? Na razie nie chciał o tym myśleć...
Razem byli już niemal wszędzie, z wyjątkiem ziem Enki, bo tam nie miał wstępu on, i Qareh, bo tam nie miał wstępu Mirah. Nie zbliżali się nawet w jej okolice. Nie chciał budzić jego uśpionego żalu.
Ale zjawili się razem już w każdym innym miejscu. Ale teraz ostrożnie. Teraz nie wchodził wrogom w drogę, nie prowokował ich, pierwszy raz od wielu, wielu lat się bał. A przecież nie mógł umrzeć. Nie mógł umrzeć tak długo, jak przy nim szedł uważny na wszystko cień. Więc nie było się czego bać....
Próbował być taki jak zawsze. Nie chciał za bardzo się zmieniać, nie chciał się do niego przyzwyczajać, bo w głębi duszy wiedział, że nie jest w stanie długo wytrwać z dala od wojny i swojego świata oszustw, zdrad i mordów. Za bardzo go to ekscytowało, za bardzo prowokowało ryzykiem, które tak kochał... A kiedy nie wytrzyma i znów będzie jak zawsze......
Na razie Mirah ze stoickim spokojem znosił jego szorstkie obejście i nieszczególnie uprzejme odzywki. Wiedział, że kiedy będzie miał dość takiego traktowania bez trudu go uspokoi. Wystarczało, żeby w samym środku ostrego rugania roześmiał mu się w twarz i uwiesił na szyi, a zyskiwał przewagę na resztę dnia, mogąc bezkarnie odbijać sobie wszystkie impertynencje dwa razy bezczelniejszymi, ale za to uroczymi docinkami.
Nie umiał się przed nim bronić...
Nie umiał się irytować, kiedy przeszkadzał mu tym swoim nagłym obejmowaniem i zaglądaniem przez ramię.
Nie umiał go obudzić, kiedy przewracając się przez sen ułożył się nagle na jego ramieniu czy rzeczach, uniemożliwiając to, czym chciał się zająć.
Zresztą uwielbiał jego sen, nawet, gdy mając do zrobienia coś naprawdę ważnego, przezornie siadał daleko od jego posłania i tak nie był w stanie skupić się całkowicie na swoim zajęciu. Kiedy spał wydawał się inną istotą, taką własną, przynależną, cichą.... Gdy spał, nie wydawał się być tylko przelotnym błyskiem piękna, który w każdej chwili może zniknąć.... Śpiąc, oddychając cicho, spokojnie, zdawał się obiecywać, że zostanie tutaj i taki już na zawsze........
To było naprawdę niezwykłe jak Nusku wtapiali się w otaczający ich świat. Nie bali się i nie bano się ich. Jedyne istoty, które umiały być im nieżyczliwe to Nergal, Fenowie i... ludzie. To trochę upokarzające znaleźć się w towarzystwie dwóch najbardziej bestialskich, barbarzyńskich i w gruncie rzeczy prymitywnych ras.
Bo przecież nawet zwierzęta czuły życzliwość do tych pełnych dobra i światła istot. Dawniej omijały go szerokim łukiem, teraz, jakby czując, że w obecności tej drugiej osoby, która nagle pojawiła się obok niego, są zupełnie bezpieczne, podchodziły czasem zupełnie blisko i patrząc niepewnie w jego stronę, podchodziły do tamtej drugiej istoty, takiej podobnej, ale przecież życzliwej. Nie bały się nawet, gdy spał i jakby kpiąc sobie z tego drugiego, z jego broni i spojrzenia, kładły się obok chłopca i spały bezpieczniej, niż ukryte w głębi lasu.
A przecież Nusku także zabijali. I jedli mięso, choć ich ulubionym pożywieniem były owoce. Ale oni zabijali tylko te zwierzęta, których przeznaczeniem było zginąć tego samego dnia i to w okrutniejszy sposób. I zawsze przepraszając je za ból.
Nie rozumiał tego. Chociaż Mirah powiedział mu, że ludzie kiedyś również mieli tę zdolność. Umieli czytać przyszłość zwierząt i umieli je szanować. Ale chcieli coraz więcej i więcej i w końcu stali się ślepi i głusi.
Odkrywał coraz więcej podobieństw między ludźmi i Nusku. Pomijając już to, że ich wygląd był niemal identyczny, niektórych szczególnie pięknych ludzi w pierwszej chwili brano za Nusku. Tylko brak tej, niewidocznej przecież nawet na co dzień jasności, tego czegoś co wynika ze świadomości własnej przeszłości i własnej misji rozwiewał po chwili to wrażenie.
I może właśnie dlatego tak wielu ludzi nienawidziło Nusku. Bo byli tak podobni, a jednocześnie tak inni... Ale ci którzy znienawidzili Nusku nie mogli być tak naprawdę szczęśliwi.
Nusku zawsze byli mu obojętni, dokładnie tak, jak każda inna rasa. Ale pierwszy raz w życiu zaczynał się zastanawiać czy jest szczęśliwy.
To był kolejny powód by zacząć się niepokoić. Wątpliwości. Dobrze wiedział, że człowiek prowadzący jego życie nie może sobie pozwolić na wątpliwości.
Trudno nie mieć wątpliwości z chodzącym, a czasami skaczącym wokół ciebie znakiem zapytania, który odkąd ośmielił się ciebie polubić, zupełnie przestał się tobą przejmować.
Miał więc wroga, wroga z którym nie umiał i, co gorsza, z którym nie chciał walczyć.
A skoro tak, to musiała to być miłość.