Czemu właśnie ty... 25
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 23:18:37
Na początku przepraszam, że nie wysłałam tego rozdziału wcześniej, bo akurat był dawno gotowy i wszyscy mieli pełne prawo się złościć i na mnie krzyczeć,^^; ale nie chciałam tego robić z uwagi na pewne niepewności natury merytorycznej, o których zresztą uprzedzałam, choć macie prawo nie pamiętać... Ale dowód jest w komentarzach^^. To była po prostu moja nieuzasadniona autorska panika(żeby nie powiedzieć histeria:P) i prosić o zrozumienie mogę tylko ludzi, którzy jej również kiedyś doświadczyli.^^
Jeszcze tylko mała notka z uwagi na kilka uwag krytycznych, które w pewnych sprawach dostałam: Ludzie, na miłość boską... Zorientujcie się z łaski swojej, że akcja się toczy w latach 2002/2003, czego można się swoją drogą domyślić aż zbyt łatwo, z uwagi na reformę szkolnictwa i to, jakie się tu przejawiają klasy, a jakiej, czyt. drugiej, brakuje.
I do osób, które koniecznie chcą wiedzieć, ile będzie rozdziałów: trzydzieści siedem.


Rozdział XXV


Od Kamila wyszedłem rano, mamie tchórzliwie wysyłając SMSa...
Moje kochanie całe popołudnie snuło się jak strute, wieczorem znów mi markotnie zasnęło na ramieniu, a rano oznajmiło, że do szkoły nie pójdzie, cmoknęło mnie w policzek i wygnało z domu.
I jak tu wytrzymać z podobnym stworzeniem... No ja nie wiem doprawdy. Ale cóż, będę się starać.
W szkole od razu omiotły mnie dziwne spojrzenia. Nie pierwszy raz, więc powinienem być przyzwyczajony, ale dziś znowu nie kojarzyłem powodu, więc poczułem się dość nieswojo. Przyszedłem sporo za wcześnie, od Kamila było blisko; dopiero zaczynała się lekcja poprzedzająca moją pierwszą.
Zanim doszedłem na ostatnie piętro, korytarze się wyludniły i mijali mnie już tylko zdążający do klas nauczyciele. Oni też patrzyli na mnie jakoś dziwnie.
To już było niepokojące. Kadry z reguły rozgrywki towarzyskie nie tyczyły. Musiało chodzić o coś innego... a że nie umiałem domyślić się co, zaczynałem się martwić coraz bardziej...
Na szczęście pod swoją klasą wpadłem na siedzącego na parapecie Majata, któremu się najwyraźniej na lekcje nie śpieszyło.
- Co się dzieje? - rzuciłem na wstępie.
- Cześć... tak nie wypominając... - uśmiechnął się blado. - Co się dzieje, Achilles spytał. O, nic, Achillesie, Ifigenia przystała na nóż... Nie widziały te mury, takiej, ach, awantury...
- Boli cię coś, słońce? - spytałem troskliwie.
- Serce, ciało i dusza, co nikogo nie rusza - usiadł po turecku, opierając brodę na łokciach. - No i jak ja mam ci powiedzieć, co? - wymamrotał, patrząc na mnie smętnie.
- Najlepiej przejdź już do sedna... - westchnąłem.
- Ech, Marek... Skoro Wirecki aż tak ci podpadł, to nie mogłeś mnie powiedzieć? Wlanie mu to byłaby czysta przyjemność. A potem poprosiłbyś Kamila, żeby mi odroczył egzekucję...
- Przyjrzyj mi się, dziecino, niepotrzebny mi ochroniarz.
- A i owszem, najmilejszy, potrzebny ci i to jak jasny szlag. Nie masz bogatego tatunia ani wpływowej mamuni. Jak Krzysio. Spuszczenie mu manta przez ciebie zakrawa na coś podobnego do wypowiedzenia wojny Stanom Zjednoczonym przez Gwineę Równikową...
- Wiesz co, nie wydaje mi się... - roześmiałem się.
- No to przez Burundi. Marek, pamiętasz, jak wygląda twoja kartoteka po pierwszym półroczu?
- Nieładnie... - przystałem z niechęcią.
- Tragicznie. Podpad podpadem pogania. Krzysiunio ma czyściutką. Krzysiuniu pobiegł z płaczem do pana dyrektora.
- Nie gadaj...
- Spokojnie, z tobą już ok... - westchnął, z powrotem opierając się o ścianę. - Wprawdzie z początku zrobiło się małe piekiełko, bo pobicia to myśmy tu jeszcze nie mieli, no a w każdym razie nie oficjalnie... No i przy twoich dawnych przewinieniach... Biedny Musiał zwątpił w swoje posłannictwo, przyznał, że od początku byłeś problemowy i choć setki razy powinien cię do Jaworskiego na dywanik posłać, to chciał ci jeszcze dać szansę, ale teraz widzi, że to był błąd. Wobec tego wziął przykład z Piłata i wyglądało już nieciekawie... Ale powiedzieli Kamilowi i się przyznał.
- Do pobicia? - zdębiałem.
- Nie, kretynie... - spojrzał na mnie z politowaniem. - Nie wiem, czy ty jesteś taki zawsze, czy po prostu na tyle ogłupiony zakochaniem, że już nie kojarzysz, kto cię nieustannie wrabiał przez pierwsze dwa miesiące?
- O rany... - wykrztusiłem. - I?
- No i miętę diabli wzięli. W życiu czegoś takiego nie widziałem... Nie sądziłem, że KAMILOWI cokolwiek mogłoby zagrozić, ale jak tylko dyrektor to usłyszał, wpadł w totalny szał. Teraz to już wiemy, skąd się wzięła jego krwiożercza opinia... Pojęcia nie mam, dlaczego aż tak go to wkurzyło... ale faktem jest, że takim to ja go jeszcze nie widziałem... Nie wiem...
- Za to ja wiem - mruknąłem. - Dyrunia miał za lat szczenięcych identico problem. Zgadnij z kim.
- Z kim? - uśmiechnął się wątle.
- Z naszym eks księciem ciemności.
- No to wszystko jasne - westchnął. - Z tym, że Kamilowi to niewiele pomoże...
- A jakie wymyślili represje? - spytałem niepewnie.
- Wywalą go - mruknął, opierając głowę o szybę.
- Co?!!
- Wywalą. Dyrektor naprawdę się wkurzył, radę zwołał na dziś, na drugą. I chce go usunąć, na razie go zawiesili. Marek, on mimo wszystko był przyjęty warunkowo...
- I z warunku się wywiązał!
- Tak, ale... No wiesz, to ciągłe ratowanie Kamila przed Siekierą przez całe gimnazjum... afera z altanami, o Jupiterze, traf piorunem Krzysia... Aneczka i Musiał go zawsze wyciągali, a teraz... Aneczka to nasz wychowawca, jest wściekła, że wycięliśmy taki numer... głównie Kamil. A Musiał... to twój wychowawca. Sam rozumiesz... Nie pomogą mu. Przegiął.
- Zaraz, moment... Ojciec Kamila jest w Tajlandii, nie powinni go jakoś zawiadomić? Poczekać? Cholera, choćby się z nim skontaktować?
- Nie można się do niego dodzwonić - wzruszył ramionami. - Dyrektor ma gdzieś późniejsze problemy... A Kamil... Nie wiem dlaczego, ale on uważa, że jego ojciec mu tym razem nie pomoże - szepnął. - Rozumiesz coś z tego?
- Owszem - westchnąłem.
- To możesz mi z łaski swojej egzegezy dokonać?
- Po prostu... - przymknąłem oczy i oparłem się o ścianę. - To, co Kamil wyprawiał teraz, wcale nie było szczeniackie. Tylko demoniczne. Nie zachowywał się jak głupi gówniarz tylko jak demon.
- Co ty pieprzysz do ciężkiej cholery? - zdenerwował się.
- Mniejsza z tym... Jarek, posłuchaj mnie... czy mógłbyś tu zostać i poczekać na ich decyzję?
- Jaką decyzję?! Oni już zdecydowali!
- Ja porozmawiam z Jaworskim. Z Musiałem i Anocką też. Nawet jak zdecydowali, to zawsze mogą zmienić zdanie. Skoro to ja miałem kłopoty i pretensji nie mam, to oni nie mają o co robić afery.
- Mają, aniele posępny. O zasady. O to, jak Kamil postąpił. O to właśnie, że przegiął. Że tak się nie robi.
- A oni założyli, że darowałem mu bez powodu? Jak dla mnie, to założyli, że zrobiłem to ze strachu. Ale to nie było przecież tak. Może i Kamil porządnie namieszał, ale sam wie gdzie i dawno już wszystko naprawił. Ich interwencja pedagogiczna jest solidnie spóźniona, więc niech się tak nie wyrywają. W międzyczasie zdążyliśmy to załatwić między sobą. I powinniśmy mieć do tego prawo... Zamierzam im to powiedzieć.
- Tylko może łagodniej, co? - uśmiechnął się lekko.
- Cholera, Jarek... Skoro on się sam przyznał i to właśnie po to, żeby pomóc akurat mnie, to chyba jasne jest, że cały problem z jego ewentualnym odczłowieczeniem w najgorszym razie mógłby być po prostu dawno nieaktualny. Czy oni tego nie widzą?
- Wkurzyli się... - wzruszył ramionami.
- No to pora się uspokoić. Posłuchaj, ja z nimi wszystkimi porozmawiam, postaram się ich przekonać... A potem pójdę prosto do Kamila. Ty zostań i poczekaj do końca rady... Powiesz nam.
- W porządku... - westchnął. - Ale to byłby cud...
- E tam... - uśmiechnąłem się. - Nie takie już widziałem tu cuda.



- Łukasz, kiciuniu, zupa ci wykipowywuje... - oznajmił Tomek, wchodząc do sypialni i rzucając plecak pod okno.
- Co robi? - zdziwiłem się, patrząc na niego z zainteresowaniem.
- Nie znam tej formy wyrazowej - wzruszył ramionami.
- A... Cholera! Nie mogłeś wyłączyć?! - krzyknąłem, bez szczególnego wdzięku cwałując w stronę kuchni.
- Nie, jestem zmęczony - rzucił za mną zgryźliwie. - Nawet nie próbuj zwalać na mnie. To ty powinieneś był dopilnować, a nie pokładać się po łóżku.
Nie odpowiedziałem, panicznie ocalając resztki zupy ( z dość miernym skutkiem) i wróciłem do pokoju, melancholijnie przyglądając się Tomkowi, który zajął moje miejsce na łóżku.
- Wiesz co, Tomuś? - westchnąłem. - Zachowujemy się jak stare małżeństwo. Ty na przywitanie mówisz mi tylko, że zaraz wykipi zupa, ja zamiast szaleć ze szczęścia na twój widok i rzucać się do całowania, gadam o gramatyce, potem latam ze ścierą po kuchni, a ty narzekasz, że jesteś zmęczony i burczysz na mnie jak znudzony mąż po wyczerpującym dniu w pracy...
- Nie zwalaj na staż - uśmiechnął się. - Moi rodzice znają się trzydzieści lat, małżeństwem są od dwudziestu, a na przywitanie zawsze się całują. Poza tym doświadczona żona i takie wpadki? - roześmiał się. - Szans nie ma. Zupa ma prawo wykipieć tylko w miesiącu miodowym.
- Nie śmiej się ze swojej biednej, beznadziejnej żony... - westchnąłem, kładąc się obok niego i opierając głowę na jego piersi. - Może i jest ostatnia niezdara, ale cię bardzo kocha - wymruczałem prosząco.
- Ech, ty... - szepnął z uśmiechem, nachylając się nade mną i całując mnie za uchem. - Zastanawiam się, jak długo z tobą wytrzymam...
- Boję się, że krótko - przymknąłem oczy.
- No to w takim razie chyba nie aż tak krótko...
- Dlaczego?
- Bo się będziesz starać. I dbać o mnie - przesunął palcem po moich wargach. - Nie trzeba mi wiele więcej...
- Mam szczęście... - złapałem jego dłoń, całując ją. - Dużo więcej to ja ci nie mogę zaoferować. Beznadziejny jestem...
- Ostatnio bardzo ci spadła samoocena - ziewnął lekko. - Coś z tym będę musiał zrobić... Chciałem, żebyś przestał być egocentrycznym narcyzem, a nie żebyś został zahukanym czarnowidzem. Nie jesteś taki okropny, głuptasie. Masz troszkę zalet... Muszę je tylko podpielęgnować.
- Bardzo jesteś zmęczony? - siadłem, poprawiając mu włosy.
- Yhm... i spać mi się chce... Ciężki był dzień, jak nie wiem...
- No to jak cię mam ratować? - uśmiechnąłem się lekko.
- Tam się kładź! Lubię sobie z ciebie robić podusię... - zamarudził, wieszając mi się na szyi.
- Wszystkie zalety są tego rodzaju? - roześmiałem się, układając na końcu łóżka i ciągnąc go lekko za sobą. - No to kiepsko to wygląda, skoro stać mnie tylko na takie rzeczy...
- Oj, nie tylko... - mruknął, układając się na boku i przymykając oczy. - Odkąd wróciliśmy do domu, jesteś taki... zupełnie nie pewny siebie. Naprawdę nie chciałem, żebyś się zaczął czuć gorszy. Nie o to mi chodziło...
- Tomuś, wiem... - szepnąłem. - Po prostu przemyślenie tego wszystkiego... sprawiło, że trochę mi... wstyd. Zdałem sobie sprawę, jakim byłem nieodpowiedzialnym gówniarzem... i że mogłem przez to spaprać coś bardzo ważnego. Nas... moje bycie z tobą... twoje ze mną...
- Nie przesadzaj... Też miałem w tym swój udział.
- Jaki? - westchnąłem. - Ty mnie słuchałeś. Byłeś przy mnie, obchodziło cię, kim jestem i co czuję... A ja?
- Było, minęło... Mieliśmy zacząć jeszcze raz, pamiętasz? Od początku. Cześć, jestem Tomek i te sprawy.
- Nie sądzisz, że to trochę wstyd?
- Co?
- Zaczynać teraz od początku...
- Ludzie czasem zaczynają od początku nawet po kilkudziesięciu latach - wzruszył ramionami.
- Może i tak, ale z innych powodów. Jakiejś tragedii, krzywdy... Nie dlatego że wcześniej w miłość się tylko bawili.
- Nie bawiliśmy się, Łukasz. Graliśmy wprawki. Obaj jesteśmy poronionymi dziećmi swoich czasów. Mądrzejemy dłużej.
- Dlaczego tak uparcie wliczasz w to siebie? - wyciągnąłem do niego rękę.
- Bo wcale nie stałem z boku, głupku... Przeoczyłeś mnie? Na początku obaj byliśmy tacy sami. Wiesz, może i miałeś rację... - szepnął, bawiąc się palcami mojej dłoni. - Może to ja wszystko zawaliłem. Na nic nie chciało mi się czekać... Z dnia na dzień po prostu wpakowałem ci się do łóżka. Zaczęliśmy ze sobą sypiać, nie pamiętając, że w miłości nie tylko o to chodzi. Nawet się dobrze nie znaliśmy, właściwie... to nic ważnego o sobie nie wiedzieliśmy i wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy razem, tylko dlatego, że poszliśmy do łóżka... Więc to chyba jednak moja wina, a nie twoja, że to wszystko potoczyło się w taki nienormalny sposób. Pośpieszyłem się...
- Daj spokój... - rozczochrałem mu włosy. - Wcale nie byłem lepszy od ciebie. Gadanie, gorszy byłem, bo ile ty masz lat? Ty miałeś prawo, ja powinienem był mieć rozum... A mnie taki układ całkowicie odpowiadał. Nic nie wiedzieć i dobrze się bawić... Cholera, jak tak teraz pomyślę, to faktycznie jakoś dziwnie sobie wyobrażałem związek dwojga ludzi - roześmiałem się. - Szczeniak i tyle... Najgorsze że nadal nim chyba jestem... I dlatego się gubię.
- Tak myślisz? - wyszeptał.
- Chyba tak... Przez cały ten czas, kiedy ty tylko się mną zajmowałeś... Zachowywałem się jak primadonna. A oskarżałem o to ciebie... Nie dość że gówniarz, to jeszcze bezczelny...
- Przestań - pokręcił głową.
- A nie było tak? I kiedy tobie w końcu było już za ciężko... to ja zamiast próbować coś zrozumieć, wściekałem się, że tobie się coś nie podoba. A ty po prostu szybciej dorosłeś... choć miałem sześcioletnie fory - mruknąłem do siebie. - Widać to od miłości się dorasta najszybciej.
- Może... - zmrużył powieki. - Ciekawe tylko, dlaczego ty w takim razie dorastasz tak powoli... - szepnął złośliwie.
- Widać jestem pojętny jak studzienka kanalizacyjna. Pani od marketingu mi to zawsze powtarzała... Rany, i ojciec wymaga, żebym przejął firmę...
- No i co, odmówisz mu - wzruszył ramionami.
- Tak, odmówię... - wyszeptałem. - Ech, Tomek, co ja z tobą mam... obiecajmy coś sobie.
- Co?
- Że będziemy żyć w starym stylu... nie tak, jak ta nasza porąbana, zabiegana epoka, w której nawet małżeństwa trwają góra trzy lata...
- Przestań... - zaśmiał się.
- Poważnie mówię... chciałbym, żebyśmy się kochali i żyli staroświecko... mimo że nie jesteś miłą dziewczyną z sąsiedztwa.
- Ale śmieszne... - wymruczał, przymykając oczy.
- No już... - nachyliłem się, całując go lekko we włosy. - Chciałbym żyć tak, jak to robią twoi rodzice albo Oli albo Piotrka... Tak wiele lat, wytrwale, znając się na wylot i nie nudząc, kochając, rozumiejąc się, ufając, ale martwiąc już i przy późniejszym o pół godziny powrocie... i nie poddając się przy pierwszej burzy, walcząc o siebie, znosząc kłopoty i kłótnie, ale nie milcząc, nie odchodząc... i chciałbym być przy tobie w każdej chwili życia, patrzeć na ciebie, kochać cię i zawsze, choćby nie wiem co, być ci bez żalu wiernym... a długo, długo potem stukać laską o alejkę w parku przy nieco sprawniejszym jeszcze starszym panu o pięknych, młodych oczach...
Tomek podniósł powoli powieki, patrząc na mnie w milczeniu i uniósł się, obracając do mnie.
- Wiesz co? - wyszeptał, głaszcząc mój policzek. - Stało się. Nie jesteś już smarkacz.


Byłem na miejscu w moment; myśl o samotnym Kamilu sprawiła, że szarpnąłem się nawet na tramwaj.
Swoją drogą... Mam chłopaka milionera, a sam czujnie oszczędzam, gdzie się tylko da. Dziwaczne... No ale ostatecznie nie miałem w założeniach demonicznego polowania na jego majątek. Jakoś się przyzwyczaiłem do swojego życia...
O Boże, ja kocham Kamila. Kocham go, nie "chodzę z nim", w czym miałem już jako takie doświadczenie. Pierwszy raz w życiu zastanawiam się, jak to by mogło wyglądać za dziesięć czy dwadzieścia lat. Kiedyś takie zastanawianie się mnie śmieszyło... głupi byłem. I nie miałem pojęcia, czym jest miłość.
No i? Jak to mogłoby wyglądać? Ja na jakiejś statystycznej pensyjce i nawet nic niepotrzebujący robić hiperbogaty Kamil. Gdzie niby mielibyśmy mieszkać? Kwestię poinformowania rodziny odłożyliśmy na potem... Dłuuuuuuugie potem... A ja... może i jestem niedzisiejszy, ale głupio bym się czuł, żyjąc nie ze swego... A przecież to, co ja mógłbym w kwestii pieniężnej wnieść do normalnego, codziennego życia, byłoby śladem tego, do czego przyzwyczaił się Kamil. A przecież byłoby chamstwem zabraniać mu korzystać z własnych pieniędzy. Tak samo jak śmieszne byłoby, gdybyśmy żyli razem-osobno, ja za swoje, on za swoje... Może jeszcze z mieszkaniem podzielonym na pół, rany... Nie wspominając o tym, że te połowy musiałyby być w innych dzielnicach...
Rany.
Chyba powinienem powoli się zwyczajnie oswajać z myślą, że zawsze będzie trochę nierówno i nie wpadać w dzikie frustracje z tak błahego powodu... Dawniej by nie był błahy, ale... to był Kamil, mój Kamil. Nie zraniłbym go z powodu takiej rzeczy.
On... chyba by nawet nie zrozumiał... I miałby rację. Przecież on z całym swoim majątkiem przez całe życie kulał w próbowaniu szczęścia... Dopiero teraz uśmiechał się naprawdę... Więc co z tego, że ja miałbym na przykład płacić jedną dwudziestą rachunków? Martwienie się czymś takim wobec losu tego chłopaka naprawdę zakrawało na śmieszność... i na nieprzyzwoitość.
Kamil mi ufa... Ja nie mam prawa nigdy w żaden sposób tego zaufania zawieść... Nigdy. Nawet w najbłahszy.
Dlaczego on mi się nie przyznał? Taki był wczoraj rozstrojony... i słowa nie pisnął. No tak, chodziło o mnie, dla mnie wpadł w kłopoty... Nic dziwnego, że chciał odczekać... Ale wolałbym, żeby się przyznał. Przynajmniej wiedziałbym, z czego go pocieszam. Przynajmniej mógłbym spróbować coś zrobić już wczoraj... Choć raczej nic więcej, niż zdążyłem dziś, zrobić bym nie dał rady...
Kamil siedział w ogrodzie i spojrzał na mnie niepewnie, kiedy się przy nim zatrzymałem.
- Wiesz, prawda? - szepnął na przywitanie.
- Wiem, kociątko śliczne... - westchnąłem, siadając przy nim i otaczając go ramieniem. - No przytul się, aniele chodzący.
- Jaki tam aniele... - mruknął, obejmując mnie. - To naprawdę była przecież moja wina... Nic szczególnego nie zrobiłem. Powinienem się już był przyznać dawno. Ale... tak się zająłem nami, że... nie pomyślałem, że tamto mogłoby ci zaszkodzić. Przepraszam.
- Cicho, głuptasie... To nie jest żaden problem...
- Chyba jednak trochę jest... - uśmiechnął się blado. - I przepraszam, że wczoraj cię tak okropnie potraktowałem... Mam nadzieję, że... nie pomyślałeś, że to dlatego... że ja żałuję... Naprawdę nie. Zrobiłem, co trzeba i chciałem to zrobić. Nie żałuję... Naprawdę. Było mi trochę przykro, że... akurat tego dnia cię nie było i... że przyszedłeś później niż zawsze i z tym wszystkim razem to... Prawda, że... to nic takiego, ale... nie chciałbym teraz wylecieć... Tak się starałem, żeby... Wszystko się udało, wygrałem nawet z Siekierą... a teraz... - westchnął cicho. - Nie chcę zaczynać od początku, z nowymi ludźmi... Nie lubię tego. Nie wiem, czy to akurat zdołam kiedyś zmienić... A na pewno... nie zmieniło się teraz. Ja nawet... nie znam reguł zwykłego świata... to pewnie źle, wiem... Ale...
- Poradziłbyś sobie wszędzie. Jesteś urodzonym królem - pocałowałem go z uśmiechem.
- No i co z tego... - pokręcił głową. - Przyzwyczaiłem się do tego życia, nie chcę go zmieniać... Przyzwyczaiłem się do tych wszystkich ludzi, z klasy, z korytarza, do znajomych, nauczycieli... Do postrzelonego Jarka w mojej ławce i jego gadaniny... od drugiej klasy tak tam tkwił i głupio bym się już czuł bez tego... I... i ty tam zawsze jesteś, gdzieś blisko, zaraz obok... jest o tyle milej... - oparł się na moim ramieniu. - Nie chcę wylecieć i wszystkiego składać od początku...
- Nie jest powiedziane, że wylecisz... - powiedziałem ostrożnie.
- Coś ty... - szepnął. - Jaworski tak się wściekł, że...
- Rozmawiałem z nim.
- Co? - spojrzał na mnie.
- Trochę się uspokoił... Nie obiecał, że zostaniesz, ale... Omówią to tylko. Może się skończy na obniżonym sprawowaniu... Choć jak dla mnie to i na to nie zasłużyłeś, ale wszystkiego im przecież nie mogłem powiedzieć... - westchnąłem, poprawiając mu włosy. - Ale już twoje przyznanie się to dużo. I dawno już mi tamto wynagrodziłeś... Może nic nie zrobią.
- Coś na pewno... - powiedział cicho. - Komu innemu by zrobili, więc wstyd im się teraz będzie tak całkiem wycofać... bo to by wyglądało... Ale dziękuję, Marek. Jesteś naprawdę kochany, jeśli coś mnie może uratować, to tylko ty.
- Nie pleć... - uśmiechnąłem się, całując go w policzek. - To się przecież rozumiało samo przez się. Zwykła uczciwość by to nakazywała, nawet w stosunku do wroga, a ciebie przecież kocham, Kamil.
- Wiesz, Marek...
- Co?
- Ja jeszcze... najbardziej martwię się... jak zareaguje tata. Kiedy wróci, na pewno się dowie... Boję się, że już zupełnie mnie znienawidzi, że będzie już pewien... że ja jestem... zły...
- Nie pleć głupstw... - szepnąłem łagodnie.
- Ja go tak kocham, Marek... Tak mi wstyd, że... to usłyszy... dowie się, jaki byłem podły... Już mi na pewno nigdy nie uwierzy... nie przebaczy...
- Kamil, opamiętaj się, on nie ma ci czego przebaczać! - prawie krzyknąłem. - Przestań w końcu... - dodałem spokojniej.
- Już cicho... - poprosił, kładąc mi palec na ustach. - Nie będę, ja tylko... musiałem ci powiedzieć wszystko, co... wszystko, co czuję... Tyle. Nawet jeśli wiem pewne rzeczy... to nie mogę się nie bać, nie czuć... Tego się nie kontroluje... a poza tym za bardzo mi zależy. Nie gniewaj się...
- Nie gniewam się, głuptasie.
- Zrób, żeby było dobrze...
- Jak? - uśmiechnąłem się, opierając brodę na jego głowie.
- Bo ja wiem... zaczaruj... Na Łukasza zadziałało...
- Postaram się... - mruknąłem, choć w starciu z władcą mrozów widziałem swe szanse dość mizernie. - Kamil, ty jadłeś coś w ogóle?
- Nie mam ochoty...
- Oj, nie denerwuj mnie... - burknąłem, chwytając go na ręce. Roześmiał się, łapiąc się mojej szyi. - Pierwsza dochodzi, głodówka ci w niczym nie pomoże. Jak trzeba, to cię łyżeczką nakarmię.
- Poważnie? - spytał z zachwytem.
- Dzieciuch...
Zająłem się moim Kamilem jak rasowy anioł stróż i hostessa w jednym z domieszką starodawnej bony. Uspokoiłem, nakarmiłem, pocieszyłem, posadziłem na kanapie i wytrwale bawiłem rozmową o niczym przez bite trzy godziny, choć jego stery uparcie kierowały się w kierunku rafy.
Wykańczające.
Jak na kogoś tak młodego to mój kochany chłopiec naprawdę ma zszargane nerwy i lekki syndrom czarnowidza. Z taką przeszłością... a na dobrą sprawę i teraźniejszością, jest to całkiem uzasadnione, ale... chciałbym, żeby się z tego wyleczył, żeby zagoiły się te wszystkie rany i znikł ten nieustanny lęk. Choć... to pewnie nie może stać się tak od razu, szybko... Powinienem być cierpliwy... Czasem ciężko być cierpliwym, a ja jestem właściwie od początku naszej znajomości, chociaż, prawda - nie z tych samych powodów.
Znosiłem dość cierpliwie jego podłe numery, ale dawno już przestał je robić. Znosiłem cierpliwie jego brak wiary we własne siły i niesamowitą tępotę, jaką wykazywał w obliczu najniższych lotów matematyki - i proszę, poradził sobie. Znosiłem anielsko cierpliwie jego nieustanne sekrety, urwane zdania, odwracany wzrok - i wiem o nim niemal wszystko, w każdym razie wszystko, co on sam wie. Mogę znieść i tak powolne gojenie się ran. Na tym polega miłość... prawda? Nie można się zniechęcać byle czym. Zresztą... za wiele bym stracił.
Spojrzałem na niego; milczał od dłuższej chwili, siedząc przy mnie z głową opartą na moim ramieniu i przymkniętymi oczami. Zjawisko, nie człowiek. Już tylko patrząc tak na niego, można by bez znudzenia przesiedzieć kilka godzin. I on jest mój... Po prostu mój... bo mnie kocha. I jak ja miałbym nie być cierpliwy? Dla niego?
- Marek... - szepnął cicho.
- Co, książę?
- Książę? - uniósł głowę, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek. - A czemu? - przechylił ładnie głowę. Uśmiechnąłem się, całując go lekko.
- Bo tak...
- Tak się cieszę, że ze mną jesteś - powiedział miękko, wsuwając palce w moje włosy. - Cały mój świat jest całkiem inny z tobą... Zostaniesz na zawsze?
- Zostanę.
- Skąd ty się tu właściwie wziąłeś?... - spytał cicho. - To nie jest twój świat...
- Zjawiłem się dla ciebie - roześmiałem się, całując go nad uchem. - I po ciebie. Żeby sobie ciebie znaleźć.
- Aha... - przystał leniwie, otaczając moją szyję ramionami i przymykając oczy, ponownie się ułożył.
- Będziesz spać?
Mruknął tylko przecząco; westchnąłem, przytulając go z uśmiechem i siedząc z nim tak dłuższą chwilę w milczeniu. Ciszę rozdarł w końcu świdrujący dźwięk.
- Telefon dzwoni - błyskotliwie zauważył Kamil.
- Owszem - uznałem, że nie ma powodu, żeby z tym spostrzeżeniem polemizować.
- Nie odbierzesz?
- To twój dom - przypomniałem mu łagodnie.
- Ale...
- Co?
- Ale może to do mnie... - zanim zdołałem pojąć głębię i tajemny sens zaprezentowanej przez niego logiki, zdecydował się uzupełnić. - W sprawie usunięcia...
- Zaraz tam usunięcia - mruknąłem, ale sam się poczułem niepewnie.
- Albo dodzwonili się do taty... i dzwoni...
- I co ja mu mam powiedzieć? Dzień dobry, panie Taszycki, jestem pełnomocnikiem Kamila, od dziś proszę rozmawiać z synem tylko za moim pośrednictwem?!
- Marek... - zrobił minę, po której gotów byłem ten szaleńczy zarys planu wykonać, ale wtedy włączyła się automatyczna sekretarka i po chwili rozległ się donośny głos Majata.
- Złaźcie z siebie, ostatnie perwersy, i odbierzcie ten cholerny telefon.
- Zwariował - poinformował mnie Kamil, rzucając się na aparat. - Odbiło ci?
- Co odbiło? Przecież wiem, że sami jesteście. Będziesz na mnie krzyczał, czy może zainteresujesz się łaskawie tym, co mi po radzie powiedziała Aneczka?
- Już? - szepnął niepewnie.
- Jakie już? Piąta dochodzi. Ten twój chłoptaś cię zdaje się dość intensywnie pocieszał...
- Za chłoptasia masz jutro w szczękę, mów, co zdecydowali - powiedziałem spokojnie.
- Kamil, czy ciebie nikt nie nauczył, że odbierać telefon na pokój, nie informując o tym rozmówcy, to bardzo niekulturalnie? - spytał profilaktycznie. - No co... Nic. Będę z tobą musiał jeszcze te parę lat w ławce wytrzymać. Przeżyję... Kamil? Bożee... Może byście się tak choć rozłączyli...


- No więc? Co jest? - spytała Ewa, opierając brodę na splecionych palcach i wysoko unosząc brwi.
- To znaczy? - westchnąłem, mieszając łyżeczką herbatę.
- Nie udawaj...
- Ewuś, czuję się jak podejrzany... Atakujesz mnie niejasnymi dla mnie pytaniami... A poza tym dlaczego chciałaś się spotkać akurat w kawiarni?
- Bo do ciebie zawsze się może napatoczyć Tomek, to chyba jasne.
- Nie całkiem...
- Łukasz, czy ty mnie chcesz zdenerwować?
- To podchwytliwe pytanie?
- Ja ci chyba zaraz krzywdę zrobię... - wymamrotała. - Chcesz, masz, prosto z mostu. O co znów poszło?
- Jak to? - zdziwiłem się. - O nic. Wszystko jest w porządku, chyba że ja o czymś nie wiem...
- No to dlaczego już ze sobą nie sypiacie?
- Ewa... - rozejrzałem się niepewnie. - Wariatko...
- Gadaj... - wycedziła.
- A skąd ty wiesz? - spytałem z westchnieniem.
- No teraz to już wiem na pewno - uśmiechnęła się promiennie.
- Podstępna baba... - mruknąłem.
- Oj, przestań. Od waszego powrotu Tomek raz tylko u ciebie nocował... W ogóle zresztą o wiele rzadziej u ciebie bywa. No i... Sam wiesz, takie różne rzeczy... - zaczerwieniła się.
- Proszę, proszę, Ewa Wanat z rumieńcem na twarzy... - zemściłem się nieco.
- Och, nie denerwuj mnie - fuknęła. - Lepiej powiedz dlaczego.
- A czy ty naprawdę musisz wszystko wiedzieć?
- O rany... - spojrzała na mnie ze zgrozą. - Złapałeś coś?
- Co?! Czyś ty oszalała? Nie zdradzam Tomka!
- No ja nie wiem... - oblizała łyżeczkę, patrząc na mnie jak rasowy detektyw, co dało łącznie efekt wstrząsający. - Facetem jesteś. No i bi.
- Ewa... - prawie wywarczałem.
- Niech ci będzie... - nachyliła się ku mnie, mrużąc powieki. - To o co chodzi... - powiedziała powoli, zawieszając głos.
- Nie możesz spytać Tomka? - melancholijnie wsparłem się na łokciu.
- Oczywiście, że nie. Primo - jest od ciebie sprytniejszy, secundo - niezręcznie mi.
- Jesteś koszmarna... - przytuliłem twarz do blatu.
- Podnieś się, idioto, bo pomyślą, że się upiłeś...
- Yhm... Wiesz już, o co nam poszło wtedy, co? Powiedział ci.
- No wiem, ale jaki to ma...
- Daj mi dokończyć, kobieto... Tomek już chciał nie wracać... przynajmniej... nie teraz. A ja nie mogłem tego znieść... Verdi go do mnie przyciągnął, a ja wykorzystałem okazję...
- Przestań, dlaczego tak mówisz...
- No co, a nie było tak? - westchnąłem.
- Przecież się kochacie, miałeś rację...
- Czyżby? - pokręciłem głową. - Chciałem wszystko po prostu... z grubsza załatać i ciągnąć dalej. Wykorzystałem to, jak Tomek mnie kocha, to, że nie miał siły odejść... namawiałem go, żeby został jeszcze chwilę, żeby jeszcze coś mi opowiedział, aż w końcu zasnął i potem... potem już było do przewidzenia, że się podda, zgodzi do mnie wrócić... Zabrałem go nad morze, pożaliłem się, obiecałem, że kiedyś tam będę lepszy... i Tomek mi ustąpił.
- A wolałbyś, żeby nie ustąpił? - spytała powątpiewająco.
- Nie... to znaczy nie w tym rzecz. Po prostu... ja się za mało postarałem. Za mało jak na mojego Tomka. I... nie zrozumiałem wszystkiego, co go gnębi. On miał żal, że go ignoruję, że nie dostrzegam jego problemów i jestem takim przebrzydłym egocentrykiem... ale... on też bał się, że tak musi być, bo my się nie dobraliśmy, nie zrozumieliśmy, nie poznaliśmy... i że to jest jego wina.
- A z jakiej racji?
- Tomek ci nadawał o moim bracie, co?
- Yhm...
- No i wiesz... Przyjechał do mnie całkiem zrozpaczony, a teraz w każdej wiadomości płonie szaleńczym entuzjazmem.
- To źle? - roześmiała się.
- Nie. Dobrze... ale ja się z niego śmiałem. Śmiałem się, że jest taki nieśmiały, że tyle czasu nie zdobył się nawet na żadne wyznanie, a co dopiero... A ja z Tomkiem poszedłem jak burza...
- No i? - uniosła brwi.
- No i Kamil jest szczęśliwy i wszystko mu się układa coraz lepiej. A ja omal wszystkiego nie straciłem.
- Łukasz... No coś ty...
- Dobrze wiesz, że tak było... Kiedy wróciliśmy i czytałem to wszystko, słuchałem... Pomyślałem, że to ja byłem głupi. Nie Kamil. To ja myślałem, że... czas przeszkadza. Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że mój związek nie zaczął się od rozmów przy księżycu i słuchania za rączkę? Zacząłem tego trochę żałować.
- Żałować? - zmrużyła lekko powieki, odchylając się niebezpiecznie na krześle.
- Nie tego wszystkiego, co się stało, co przeżyliśmy... To jest moje... moje i Tomka. Ale... gdybyśmy najpierw się trochę lepiej poznali, a potem zaczęli szumnie ogłaszać się parą po grób... To może nie byłoby tej całej afery... czy tam kryzysu, nazywaj, jak chcesz. Nie byłoby cierpienia Tomka, rozumiesz? Mojego Tomka - westchnąłem, przymykając oczy.
- Ale co to wszystko ma wspólnego z...
- Chciałem... żeby poczuł się trochę tak... wyjątkowo. Uwierzył, że mi na nim naprawdę zależy... i że traktuję go poważnie. Z wieloma osobami sypiałem... bawiłem się... jak z nim... ale pokochałem Tomka. Chcę, żeby to poczuł. Żeby wiedział... i stąd... to wszystko. Myślę... nie przyznał się, ale myślę, że trochę mu przeszkadzało to, że na początku to wyglądało jak kolejna zwykła przygoda, moja czy jego... Tacy zawsze byliśmy, i ja i Tomek... Na początku żaden z nas się nie spodziewał, że tym razem to będzie coś więcej. I nie staraliśmy się... Tomek też. Czuję... że jemu jest przykro, że to było tak samo, jak tyle razy wcześniej. Fakt, że potem wszystko potoczyło się inaczej, że się pokochaliśmy, że teraz jesteśmy już inni dla siebie... że to w niczym nie przypomina już naszych dawnych, głupich zabaw z byle kim. Zmieniliśmy się, zmądrzeliśmy, dojrzeliśmy... Ale kiedy się kogoś kocha, to chciałoby się... chciałoby się, żeby to, co cię z tą drugą osobą łączy, od początku do końca było czymś szczególnym, innym niż zawsze... Po prostu byłoby tak jakoś... ładniej, gdybyśmy najpierw zrozumieli, kim dla siebie jesteśmy. I żeby z tego wszystko wynikło. My się potraktowaliśmy właśnie jak kolejną przygodę i coś przez to zepsuliśmy. Tylko cudem chyba nie zniszczyliśmy wszystkiego, może dlatego że... to właśnie siebie szukaliśmy i to nawet o tym nie wiedząc... Zdołaliśmy się zatrzymać. Zrozumieć, że chcemy być razem... Ale tak nie musiało się stać. A Tomek umie kochać tak pięknie, jak w to robią ludzie w baśniach. Powinniśmy byli krążyć wokół siebie w niepokoju, rozkochać się, a potem bać się wyznania i starać się, śnić o sobie, tęsknić, a potem westchnąć, szepnąć i chcieć uciec, ale chwycić się za ręce. Tak, żeby Tomek wiedział, że jest najwspanialszą istotą, jaka zjawiła się w moim życiu, że jest stworzony dla mnie do kochania, że nawet przez moment... nie ośmieliłem się pomyśleć o nim, jak o kolejnej zabawce na parę nocy, kilka dni... Już za późno. Już tak pomyśleliśmy, obaj, na początku... Ja - i Tomka do boli. On - i się tego wstydzi, żałuje, cierpi przez to... Zrozumieliśmy... ale on chciałby, żebyśmy zrozumieli, zanim cokolwiek się między nami wydarzyło. I ja... ja też bym chciał. Więc teraz... teraz, kiedy to wszystko się już wydarzyło, kiedy już zdążyliśmy się pogubić, ja zrozumiałem, co robię źle... Chciałem, żeby poczuł się tak choć teraz. Ja wiem, że to może być... sztuczne, głupie, skoro przecież tyle się stało, ale... Jemu się to podoba, więc niech sobie będzie głupie... I... to jednak jest jakoś inaczej... On tylko do mnie przychodzi, na początku nawet udawaliśmy, że tylko się uczymy - roześmiałem się. - Nawet nie wiesz, jak było fajnie... Ech, Ewuś, co z tego, że ja już setki razy miałem Tomka? Skoro teraz zasady są inne i... i nie mogę tak po prostu, bo nawróciliśmy do fazy nawet wcześniejszej niż uwodzenie, to... Można zwariować, jak się koło niego siedzi i tylko czuje, że jest obok, na milimetr i... Ale cudownie jest tak wariować. I śni mi się, tęsknię za nim... Boże, ja naprawdę nie wiedziałem JAK go poprosić, kiedy już nie mogłem wytrzymać, kiedy chciałem, żeby przychodził częściej, żeby zostawał trochę dłużej... Co z tego, że to już tyle miesięcy, że tak się znamy, wiemy tyle, on dziesiątki razy zostawał przedtem nawet na noc? Nie wiedziałem... Nie wiedziałem, jak spytać o taką prostą rzecz, nie dlatego, że wczułem się w rolę... dlatego, że prawie go straciłem. I... naprawdę się teraz staram. Boję się, żeby go nie urazić, nie spłoszyć, nie zniechęcić... Właśnie tak, jakbyśmy nawet sobie jeszcze nie powiedzieli, że nam na sobie zależy, jakbym mógł dopiero o tym marzyć i bać się mu przyznać, jak bardzo go kocham, w strachu, że on mi powie... "Ja nie"... Kocha mnie... Ale może mi powiedzieć nie. Może mi powiedzieć, że rezygnuje, że mnie nie chce... Zasłużyłem sobie na to. Muszę mu udowodnić, że go kocham, że zrobię wszystko, żeby... ze mną był. Że wiem, że muszę na niego zasłużyć, bo to nie jest jakiś tam chłopak.... Nad morzem ustaliliśmy, że zaczynamy wszystko od początku. Ale... po tych wszystkich radosnych wiadomościach od Kamila i z kilku oderwanych, spłoszonych słów Tomka... zrozumiałem, że jemu jest przykro, bo my się w sobie nie zakochiwaliśmy. Bawiliśmy się, a potem się stało. I nasz początek, zamiast być czymś niezwykłym, pięknym i wzruszającym jak w starej powieści, był czymś zbyt podobnym do tych wszystkich przelotnych flircików, romansików... Poprosiłem go... żebyśmy naprawdę zaczęli od nowa, tak jakbyśmy się dopiero spotkali... Bo w pewnym sensie dopiero się spotkaliśmy. Przedtem to on zawsze przychodził do mnie. Dosłownie i w przenośni... A żeby się naprawdę spotkać, to trzeba wyjść jednocześnie i spotkać się tak jakoś w połowie drogi... - oparłem czoło na splecionych dłoniach. - Tomek mi wybaczył. On umie wybaczać, nie wszyscy to umieją... Tak mnie kocha... Boże, gdybym ja wiedział za co... Wybaczył mi i zgodził się dalej być ze mną, poczekać cierpliwie, aż ja łaskawie zmądrzeję i dorosnę tak jak on. Po tym wyjeździe... Byłem szczęśliwy, myślałem, że wszystko już jest w porządku... Ale nie było. Nawet jeśli sam Tomek w to uwierzył. Nie mogło być jak przedtem i nie powinno być... Nie chcę, żeby było, bo to nie fair. Tomek się do mnie uśmiechał i był szczęśliwy, bo sam się stęsknił, ale... To kruche szczęście, najkruchszy jego rodzaj. Szybko się kończy... Jeszcze szybciej zacząłby cierpieć niż poprzednio. Nie zdawałem sobie z tego sprawy... Aż zrozumiałem, za czym on tęskni, czego od dawna już chciał... On myślał, że tego już nie będzie miał nigdy. I w pewnym sensie nie, ale... to wszystko, o czym mówiłem, będzie już miał. Choć tyle… On jest taki szczęśliwy, że ja... już choćby dlatego, że tak zwyczajnie coś zrozumiałem i staram się to naprawić. Chyba się bał, że... ja jednak nie będę umiał tak się zmienić, rozumieć go i dostrzegać jego zmartwień. A to... naprawdę mu się podoba. Powiedziałem mu to dwa tygodnie temu. Uśmiechnął się. Uśmiechnął i zaczerwienił, spuścił wzrok i znów się uśmiechnął... Trochę tak jakby... Jest cudownie, Ewuś... On zrozumie, będzie pewien, że... jest najważniejszy, że ja chcę o niego walczyć, że chcę spróbować choć udowodnić mu, jaki jest wspaniały i jak bardzo mi zależy... Jeszcze mogę. Nie jest za późno, bo kochamy się na tyle, żeby jeszcze nam się chciało. Ja nie mogę go stracić... Nie mogę... I nie chcę, żeby znów cierpiał... - przymknąłem na moment oczy. - Tomek się zgodził i... próbujemy... na razie jesteśmy na etapie spotykania się, nic więcej. Tomek nie zostanie, dopóki... dopóki nie będzie czuł, że naprawdę chce... Nie zaczniemy znów być zupełnie razem, póki nie będzie pewien, że już wszystko rozumiem... i że znam go już na tyle, żeby go nie ranić bez potrzeby... Nie da się... takich rzeczy zupełnie uniknąć, ale jeśli będę wiedział jak się starać... to może uniknę choć większości. Chcę, żeby był szczęśliwy... Tyle.... Co, pewnie myślisz, że to śmieszne... - mruknąłem.
- Nie, coś ty... Myślę, że to słodkie - przechyliła z uśmiechem głowę. - W końcu jestem dziewczyną, prawda?
- W pewnym nikłym procencie, owszem...
- Ha, męski łajdak... - wymruczała, marszcząc lekko brwi. - Dziwię ci się, wiesz? Że przy tych wszystkich swoich paskudnych TYPOWO męskich cechach ty jeszcze umiesz być taki romantyczny...
- Wiedziałem... Jednak się ze mnie śmiejesz - burknąłem.
- Oj, wcale nie - wzruszyła ramionami. - Zaskoczyłeś mnie po prostu. Ja... trochę się czasem martwiłam, że... mimo tej całej miłości to długo nie wytrzymacie razem. No wiesz... Dwaj faceci równa się dwaj drażliwi egocentrycy niechętni kompromisom, niechętni mówieniu o uczuciom...itp., itd., wszystkie wady narzucone wam przez genotyp...
- Słabo znasz swojego brata... - westchnąłem.
- Nie, skarbie, ty go słabo znasz... - roześmiała się. - Tomek jest kochany, mądry, nie wstydził się nigdy pomagać mamie i w ogóle jak na faceta zawsze był bardzo wrażliwy i uważny, ale... sporo wad ma. Trochę... przy tobie się zmienił... Miał z tobą mnóstwo zmartwień. Zrobił się dwa razy bardziej delikatny, troskliwy, nie lekceważy uczuć... Wkurzał mnie kiedyś trochę tą swoją donżuanerią i efekciarstwem, teraz nie ma po tym śladu. Nie sądziłam, że to możliwe. A teraz jeszcze i ty mnie tak zaskakujesz... No, no, no... Może i coś z tego będzie... Nie są z was beznadziejne samce.
- A widziałaś kiedyś samczą ciotkę? - mruknąłem wrednie.
- O, kochany, problem w tym, że wy jesteście bi. To jeszcze GORZEJ niż hetero. Samce-monstra, zaliczają wszystko.
- Ewa... - wykrztusiłem ze śmiechem.
- Tak, tak, słońce... - pokiwała głową. - To istny cud, że się tak ładnie ze sobą zgraliście. Cud.
- Wiesz, na czym polega twój problem, siostra?
- Mój?
- Aha... Za łatwo wierzysz tygodnikom kobiecym.
- Nie czytam tygodników kobiecych - pokazała mi język. - No... chyba, że u dentysty...
- Widać starczy, żeby spaczyć. Nie otwiera się wszystkich zamków tym samym kluczem. Faceci nie są odbici z jednej formy. Są różni.
- Jasne, Kolumbie... Kobiety też, a kto przed chwilą powiedział, że jestem dziewczyną w pewnym nikłym procencie?
- Dobra, trafiony, zatopiony... - uniosłem ręce. - Więcej żadnych uwag z drugiego piętra. Wszyscy jesteśmy zwierzętami taksującymi.
- Amen - zgodziła się, uderzając dłonią w stół i zwracając uwagę okolicznych stolików. - Vide na prawo i na lewo. Wszyscy zdaje się myślą, że jestem twoją nieletnią kochanicą robiącą ci właśnie awanturę.
- Przeżyję - mruknąłem w szklankę. - W sumie to cieszę się, że mnie zmaltretowałaś... Lepiej się czuję, mając aprobatę z zewnątrz... Czasem się trochę bałem, że się może wygłupiam...
- Rany, jednak facet... - jęknęła. - Jesteś szczęśliwy? Tak? No to się nie wygłupiasz. Chciałabym znaleźć chłopaka, który dla mnie by umiał zrobić coś w takim stylu...
- Jednak? - spytałem podstępnie. - Podobno nie chcesz mieć z tym rodzajem nic wspólnego.
- Z takim, co by tak na moim punkcie świrował, jak ty na punkcie Tomka, to bym mogła mieć ewentualnie coś wspólnego - przeciągnęła się leniwie. - Ale zdolny do tego jest jeden na dziesięć tysięcy. I gdzie ja go mam szukać?
- Zastosuj metodę prababek.
- Jaką?
- Czekaj, aż sam cię znajdzie.
- No... na tyle kobiet ile jest w tym zababionym kraju? Człowieku... - prychnęła, machając mi przez nosem końcówką czarnego warkocza. - To by chyba musiał mieć GPS.
- Może ma... - roześmiałem się.
- Aha, pewnie... i co jeszcze... Ty, a kiedy wy powiecie rodzicom?
- Dużo później.
- Mama się w końcu sama domyśli... Robię, co mogę, ale mi z tym łyso tak po prawdzie. A jak mama się domyśli, to powie tacie. Byłoby milej, jakby Tomek im powiedział.
- Tomek to zrobi, kiedy zechce - wzruszyłem ramionami. - Nie dziwię mu się, że ma stracha.
- Daj spokój, nikt nie będzie was ganiać ze strzelbą - przewróciła oczami. - Zwłaszcza Tomka... - dodała z chichotem.
- Ale śmieszne... - burknąłem ponuro.
- Łukasz, ja naprawdę myślę, że nie będzie aż tak źle... - pokręciła głową. - Nie z nimi. Nie znasz ich... Nie będę się wtrącać, ale myślę, że w obecnej sytuacji możecie spokojnie powiedzieć. Mniej by się martwili.
- Mniej? - uniosłem brwi.
- Przynajmniej by wiedzieli, co się dzieje... Choć fakt, ostatnio są spokojniejsi, bo Tomek jest więcej w domu. Dobrze się złożyło z tym twoim pomysłem - uśmiechnęła się. - Ale kiedy już zacznie być jak dawniej... to powinni się dowiedzieć.
- Zobaczymy - powiedziałem zdawkowo.
- A twój ojciec?
- Mój ojciec... Boże - przymknąłem oczy. - Dziewczyno, nie znasz go.
- Braciszka też demonizowałeś... - prychnęła. - Może to ty masz problem, co?


I znów spędzałem piękny wieczór, grzęznąc w powtórkach z polskiego. Szczęście, że matmy mogłem być pewny, bo inaczej to ja nie wiem, jak bym sobie poradził z wymaganiami despotycznej profesor Anockiej. Zdaje się, że okres zbliżania się matury to u niej coś takiego, jak u mojej mamy okres zbliżania się świąt. W dodatku nikt tu nie zamierzał brać najwyraźniej pod uwagę, że dla mnie to powtórki nie są. Jak do tej pory to ja chodziłem do normalnej szkoły z normalnym profilem matematycznym, gdzie nikt ode mnie nie wymagał znajomości Menandra, Corneille'a, że Drużbackiej nie wspomnę. W dodatku Kamil mnie rozpraszał. Uparcie i złośliwie. Fakt, z własnej woli mnie tu znów przygnało... Jestem beznadziejny. A skorzystać i tak bym nie miał odwagi, pomijając brak czasu, bo dziś niezmordowanie i zajadle pilnował nas kot Małgorzaty, którego badawcze spojrzenie działało na mnie wybitnie paraliżująco. Ułożył się na parapecie, nieco zdegustowany brakiem miejsca na przylegającym do niego, a zawalonym dziś mymi książkami i notatkami biurku i zielonymi, chłodnymi oczami obserwował ewolucje uwieszonego na mnie Kamila. Zastanawiam się, czy on ten związek popiera. Dawno się do mnie nie odzywał. Może inwigiluje...
- A kochasz mnie? - podejrzliwie spytał Kamil, zniecierpliwiony moim trwożliwym zerkaniem na drwiącego ze mnie kota.
- Yhm...
- To żadna odpowiedź - gniewnie poprawił się na moich kolanach.
- Kocham.
- A bardzo?
- Bardzo.
- Jak bardzo?
Westchnąłem.
- Czyli mnie nie kochasz... - ściągnął gniewnie usta, tak energicznie machając nogami w powietrzu, że podejrzewałem swoje łydki o konsekwentne, powolne sinienie.
- Zlituj się...
- Mam sobie iść?
- Kamil...
- Czemu ty mnie traktujesz jak nieznośne dziecko?
- Bo się dziś zachowujesz jak nieznośne dziecko. L'enfant terrible.
- Akcent masz jeszcze gorszy niż Jarek... - pokręcił głową. - Ale rzadziej robisz błędy gramatyczne - pocieszył mnie.
- Kamil, kociątko kochane, ja muszę to zrobić do jutra... - westchnąłem, całując go we włosy.
- No wiem, wiem... Już ci nie przeszkadzam... - zamruczał, ocierając się lekko z wesołym uśmiechem i opierając brodę na moim ramieniu. - Ucz się, ucz...
- Yhm... Ucz się, ucz... Z tobą na kolanach.
- Pewnie, wygoń mnie. I co ja będę robić, siedzieć i podziwiać, jak inteligentnie wyglądasz? - spytał naburmuszony.
- Inteligentnie, nad powtórką z polskiego? - roześmiałem się. - To nie ja, przykro mi.
- Maarek...
- Co?
- A co mi dasz, jak ci dam spokój?
- Mogą być klocki?
- Głupek... - szturchnął mnie lekko. - Obraziłem się i sobie nie pójdę.
- Pierwszy raz widzę, żeby ktoś demonstrował obrazę, rozsiadając się komuś na kolanach.
- Jesteś złośliwy małpiszon, wiesz? - upewnił się profilaktycznie, zanim mnie pocałował.
- Khe, khe, khe, khe, khe! Mam powtórzyć? - dobiegło z tyłu.
- Jarek... - mruknął Kamil, odsuwając się i zaglądając na niego zza mego ramienia. - Czego?
- Wchodź, wchodź! - krzyknąłem. - Zajmij się dzieckiem, ja nie mam czasuuu... - skończyłem boleśnie pod wpływem ciosu w żołądek.
- Ta pani na dole powiedziała, że się... khe... uczycie... Szkoda, że nie sprecyzowała... czego.
- No co chciałeś? - Kamil zsunął się na ziemię, pożegnalnie częstując pięścią moje udo.
- Boże, za co mnie pokarałeś zakochanym przyjacielem... - westchnął nabożnie, z rozpędu siadając na podłodze pod tapczanem. - Miałem ci odnieść kartę, tak? I poskarżyć się na twojego kochasia.
- A co ja znów zrobiłem? - spytałem nieuważnie, bo właśnie odkryłem, że istniał ktoś taki jak Lukian i że ja go, co gorsza, powinienem znać.
- Wybrałeś mi złą dziewczynę.
- Daruj, ale jesteś na tyle duży, że decyzje powinieneś sam podejmować. Ja tylko sugerowałem - mruknąłem, jednocześnie ze smutkiem konstatując, że stan zdrowia psychicznego mojej polonistki daje powody do niepokoju. Niby kiedy ja miałem to wszystko przeczytać?
- Nawet mnie nie denerwuj...
- Słuchajcie, dzieci, rozmawiajcie sobie, ale cicho. A mnie dajcie spokój.
- Widzisz, jaki on jest dziś nieużyty? - pokręcił głową Kamil, podchodząc do tapczanu i wykładając się na nim z rękami pod głową.
- No, jak na dzień przed magiel z Anulą, to nawet zrozumiałe - roześmiał się.
- Dzięki za zrozumienie - burknąłem. - Zajmijcie sobą i pozwólcie mi się panicznie uczyć w spokoju.
- Yhm... - Majat oparł łokcie na tapczanie i spojrzał ponuro na Kamila. - Poszliśmy wczoraj do łóżka...
- No i? - westchnął bezemocjonalnie. - Nie wyszło?
- Zależy komu - prychnął. - Kamil, to nie przejdzie...
- Co?
- Ona...
- Co?
- Ona...
- No mów!
- Nosi stanik z wypełniaczami.
- I? - niewinnie zdziwił się Kamil.
- Ona nic tam nie ma - ponuro oznajmił Majat. - Pod spodem. - uzupełnił już wręcz grobowo. Moje notatki pokryły kropki z kawy. Kot Małgorzaty wstał oburzony i ostentacyjnie opuścił pokój.
- Dzieci, czy wy nie macie poważniejszych kwestii do roztrząsania? - spytałem słabo. - To ten problem?
- Siedź cicho i nie podsłuchuj, podobno się miałeś uczyć - ofuknął mnie Kamil. - A ty nie przesadzaj. Magda jest ładna i miła.
- Jest, i co z tego?
- Jak to co z tego? - zgorszył się. - Wiedziałem, że jesteś szowinistycznym seksoholikiem, ale żeby do tego stopnia...
- Dzięki za wsparcie... - przewrócił oczami. - Jesteś podobno moim przyjacielem.
- Oj, Jarek... - ziewnął lekko, układając wygodniej głowę i przymykając oczy. - A musiałeś ją tak zaraz ciągnąć do łóżka? Jakbyście pochodzili jak ludzie, o niczym byś nie wiedział i nie byłoby problemu.
- A po co ja mam mieć dziewczynę, jak nie po to, żeby z nią iść do łóżka? - nie zrozumiał.
- Jarek, zlituj się... - jęknął. - Można robić setki innych rzeczy...
- To znaczy? - spytał niepewnie.
- No Boże... iść na spacer albo do kina...
- Na co niby?
- Na cokolwiek...
- Jak mam iść do kina na cokolwiek, to nie widzę sensu.
- Bożeee... można rozmawiać...
- Niby o czym?
- Wszystko jedno...
- Nie umiem rozmawiać z dziewczynami.
- Z siostrami rozmawiasz.
- Jak nie mam wyjścia... Ale to moje siostry.
- No i z Anią też rozmawiałeś... wczoraj na przykład.
- Daj spokój, Anka to facet.
- Zaraz uschnę... - westchnął. - I co ty chcesz zrobić? Zerwać z nią, bo ma za małe piersi? I powiesz jej to jeszcze może?
- Kamil, co ja poradzę, że na kobiety bez biustu nie lecę.
- Jesteś wulgarny - sennie mruknął Kamil.
- Przepraszam bardzo, to, że ty się zdecydowałeś zostać gejem, nie znaczy, że ja też muszę.
- A teraz trywialny... - dodał leniwie.
- Wcale nie. Mówię tylko, że MNIE w przeciwieństwie do CIEBIE nie kręcą płaskie klatki piersiowe. Zapewniam cię, że w tym zakresie między moją Magdą a twoim Markiem nie ma wielkiej różnicy.
- No nie sądzę.... - zachichotał Kamil.
- Uwierz mi.... Nie widziałeś jej...
- Masz paranoję... Poza tym nie można uzależniać związku od rozmiaru biustu - powiedział z mądrą miną.
- Boże, ja nie mówię, że to od razu musi być wymiar Pameli Anderson. No ale wiesz. Tak żeby było co w rękę chwycić. No coś jak choćby u Marka mamy - zamyślił się.
- Majat, skrzywdzę cię - mruknąłem spomiędzy Greckiej prozy poklasycznej i Poezji pokolenia wojennego.
- Ucz się! - uciszyli mnie chóralnie. Kamil westchnął. Majat też.
- To koniec... - jęknął. - Ja z nią nie wytrzymam... I skąd ja teraz wytrzasnę dziewczynę? Abstynencja? Maaaaamoooooooo... Ja nie przeżyję....
- Dante umieścił pesymistów w piątym kręgu piekła - złośliwie napomknął Kamil.
- A sodomitów w siódmym - wzruszył ramionami Majat.
- A zdrajców w dziewiątym - burknął Kamil.
- Przepraszam, ale kogo ja twoim zdaniem zdradziłem?
- Swoją żonę.
- Przecież ja nie mam żony.
- Ale jak już będziesz miał, to ją zdradzisz.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Zamknijcie się, smarkacze, przeszkadzacie mi - postanowiłem w końcu ten bezproduktywny dialog skończyć.
- Zdrajca - zmarszczył brwi mój milutki chłopiec.
- Przecież go nie rozedrą... - mruknął Majat.
- Psychol jesteś... - wymamrotał Kamil, przewracając się na brzuch. - Marek, SMS chyba twóój...
- Brzuch cię boli? - zgryźliwie spytał Jarek.
- Nie, tak sobie jęczę... Słyszyysz?
- Słyszę... - westchnąłem, grzebiąc ręką w plecaku. Wyciągnąłem komórkę i przeczytałem wiadomość. - Moja mama... - powiedziałem niepewnie. - Mam natychmiast wracać do domu, bo z jakichś względów ma się odbyć poważna rozmowa.
- Widzisz, Kamil, faktycznie cię zdradza. Zrobił dziecko sąsiadce.
- Kretyn - burknąłem, wrzucając książki do plecaka.
- Zestresowałeś się? - uśmiechnął się słodko.
- Lepiej się nie odzywaj... Kiedy ostatnim razem dostałem zawiadomienie w tym tonie, chodziło o niewybuch.
- Niewybuch? - spytał ostrożnie. - Jak stara jest ta wasza kamienica?
- Kamienice są raczej z reguły w odpowiednim do tego wieku, ignorancie, chyba że podróby. Ale to było trzy lata temu... Łaziliśmy z kolegami w lesie, no i sam się tak jakoś znalazł. Maciuś sypnął.
- I on na mnie mówi, że jestem niedojrzały - poskarżył się Kamilowi.
- Przymknij się, Majat. Pa, Kamil... - musnąłem ustami jego policzek, wychodząc z pokoju ze smętnym i pokrzywiającym się pa za sobą. Kamil jest kochany, nawet, jak ma takie odjazdy jak dziś. A Majat igra z ogniem...
Do domu doszedłem szybko, niepewność uskrzydla, jak to mówią... Mama czekała na mnie pochmurna i nerwowa, a to nic dobrego nie wróżyło...
- Cześć, synku... - szepnęła z westchnieniem.
- Cześć, mamo, co się stało?
Pokręciła tylko głową i podeszła do okna, milcząc długą chwilę. Profilaktycznie siadłem.
- Był u mnie twój wychowawca - powiedziała nagle, nie odwracając się.
- No i? - spytałem niepewnie, na gwałt próbując przypomnieć sobie wszystkie wykroczenia.
- Przyszedł, żeby mnie osobiście przeprosić. W przypływie żalu zapomniał, że dość oględnie poinformował mnie o twoich... przewinieniach.
- Mamo... - zacząłem z wahaniem.
- Za to teraz poznałam je dość dokładnie. Jak i to... kto naprawdę za to odpowiadał - odwróciła się, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. - Marek... Czy ja mogę się dowiedzieć, o co tu chodzi? Ten chłopak...
- Jeszcze niedawno to był Kamil - mruknąłem.
- Marek... Marek, na litość boską, co się tutaj dzieje? Dowiaduję się takich rzeczy... A ty przyprowadzałeś go do domu, siedzisz u niego godzinami, nie wróciłeś kilka razy na noc... Zarywasz wszystko, pomagając temu dzieciakowi, a on...
- Mamo, Kamil już wieki całe nie zrobił nic przeciwko mnie. Nie przyjaźniłbym się z nim, gdyby było inaczej.
- Przyjaźnił... - uśmiechnęła się niewyraźnie. - Nie rozumiem... Po prostu nie rozumiem, więc mi to wyjaśnij... - usiadła bezsilnie w fotelu. - Przyjaźnisz się z nim po czymś takim? Po tym, jak cię potraktował? Boże, Marek, dlaczego ty mi nie powiedziałeś, co się dzieje? Nie ufasz mi?
- Daj spokój... - podszedłem, siadając na ramieniu fotela. - Wiesz, że tak. Zwyczajnie nie chciałem cię martwić. Mamo, ja nie jestem już przecież dzieckiem... Mogę sam załatwiać takie sprawy. Nie płakałem w ukryciu po nocach... - uśmiechnąłem się. - Lekko nie było, ale sobie poradziłem. To nie w porządku, żebym przybiegał do ciebie z każdym najdrobniejszym kłopotem. Masz własne... Miałaś nową pracę, nowy dom... I nawet jeśli w szkole było mi na początku ciężko, to w domu zawsze było dobrze, przecież wiesz. Pomagało już to, że miałem spokojne miejsce z moim zakręconym, piegowatym naukowcem, gdzie mogłem po tym wszystkim wracać. Nic więcej nie było mi potrzebne... Zresztą mówiłem ci przecież, że nie czuję się tu najlepiej. Po co miałem mówić coś więcej? Co byś zrobiła? Pobiegła do szkoły? Za duży już jestem na to, przecież wiesz... A to co byś mogła mi poradzić, sam wiedziałem. Przecież to ty mnie wychowałaś, prawda? - uniosłem jej lekko brodę.
- Marek, Marek... - pokręciła głową. - Jesteś całkiem jak twój ojciec. Zwariować można.
- Może nie jest tak źle... - roześmiałem się.
- Ale na miłość boską, dlaczego ten chłopiec to zrobił? Jak można się w ten sposób zachowywać?
- Mamuś... - pogłaskałem ją po włosach. - Kamil nie jest zły... Nigdy nie był. Po prostu... bardzo cierpiał.
- To jest jakieś usprawiedliwienie? - spytała bezbarwnie.
- Mamo, to... nie jest tak. Prawdę mówiąc to ja go pierwszy zraniłem, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Mamo, pamiętasz, jak było, kiedy do nas przyszedł? Myślisz, że dlaczego spędzał święta z nami... On nie ma domu. To miły, dobry dzieciak z pokręconym życiem. Tyle... Pamiętasz przecież, jak się u nas zachowywał, on chce się czuć potrzebny... i potrzebuje przyjaciela... - powiedziałem z wahaniem. - Jestem przy nim, bo mi na nim zależy. Nie dlatego, że on mnie do czegoś zmusza lub że się czegoś boję. Tamto... było wieki temu. Już o tym nawet nie pamiętam... Zresztą... Musiał nie wspomniał ci, skąd wie? Kamil sam się przyznał, bo...
- Bo chcieli cię wyrzucić, wiem - machnęła ręką. - Jakiś chłoptaś cię oskarżył o pobicie. Miałam przekazać, że odwołał.
- A...aha... To w porządku - wykrztusiłem. To jakaś nowość... Z jakiej racji?
- No dobrze, Marek, niech wam będzie... - pokręciła głową. - Mam nadzieję, że jesteś na tyle dorosły, że wiesz, co robisz.
- W tym przypadku raczej na pewno... - powiedziałem cicho, patrząc za okno.
- Jadłeś jakiś obiad?
- Nie, nie było kiedy.
- Poczekaj, odgrzeję ci, co jest - uśmiechnęła się, wychodząc z pokoju. Spojrzałem za nią nieco smętnie. Moja biedna zawsze mądra, zawsze dzielna mama. Ciągle jej dostarczam nowych wrażeń... Głupio mi było nie mówić jej wszystkiego, ale... na każdą rzecz jest miejsce i czas. Tyle zostało mi jeszcze problemów z Kamilem, że na razie nie mogę dokładać jeszcze innych, jeśli chcę sobie poradzić. Miałem nadzieję, że zrozumie, ale... gwarancji mieć nie mogłem. Zresztą... Niewiele miała poza mną... Powinienem być jej wdzięczny już za nie bycie bluszczem. Cholera, szkoda, że Musiał sypnął... Byłoby lepiej, gdyby lubiła Kamila jak przedtem, a to... to zawsze jakaś rysa... Choć nie, chyba jej nie doceniam. Więcej rys powinna mieć na moim wizerunku, a wszystko zawsze rozumiała. Ale... Poważniej brzmi, kiedy jest się z kimś od roku, nie od niecałych dwóch tygodni. Wtedy to trudniej uznać za fanaberię... Będzie prościej... Chyba... Miejmy nadzieję.