Czemu właśnie ty... 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 22:54:46
"Wielu szuka szczęścia ponad ludzką miarę, inni poniżej niej, lecz ono znajduje się obok człowieka"
Konfucjusz

Markowi, Kamilowi, Łukaszowi, Tomkowi, Jarkowi, Pawłowi, Oli, Teresie i Ance^^. Sorry, że wam ukradłam imiona, ale jestem kiepska w ich wymyślaniu ;P

Rozdział I


- Jezu. Jak ja go nienawidzę... - spojrzałem na stertę brudnych sprzętów. Kantorek sali gimnastycznej rzeczywiście
wymagał gruntownych porządków, ale dlaczego sam mam to robić. No cóż. Dlatego, że nagle stałem się ofiarą intrygi rozwydrzonego gówniarza. Tym razem ktoś z jego świty oblał farbą drzwi od pracowni informatycznej. A puszka po farbie dziwnym trafem wypadła z niedomkniętej szafki ni mniej ni więcej tylko nowego ucznia "znikąd" - czyli mojej. To wszystko było tak idiotyczne, że aż nie mogłem w to uwierzyć.
Od prawie 3 miesięcy niemal codziennie popadałem w kłopoty. Pocieszające było tylko to, że ani razu nie wylądowałem u dyrektora, która to rzecz przerażała mnie straszliwie, raz, zważywszy tutejszą jego krwiożerczą reputację, dwa, zważywszy mój do tego uraz wynikający z wychowania przez pewnego bardzo lojalnego wobec szefa Chińczyka.
- Mamo... ty wiesz, że ja cię kocham, ale nieźle mnie wpakowałaś.... - Westchnąłem. Z moim dalekowschodnim wychowaniem, nadawałem się może do szkoły na zacisznym Podkarpaciu, ale nie do tej warszawskiej cholery. Przez czternaście lat mojego życia mama badała jakieś dziwne roślinki na Nizinie Mandżurskiej, po czym nagle stwierdziła: wracamy do Polski, kochanie. Kto wraca, ten wraca, ja się urodziłem w Chinach. Szczęście, że chociaż język znałem. Widać wiedziała, że kiedyś wróci, choć cały czas powtarzała, że nie chce... Gdzieś tam zginął mój ojciec, jeszcze zanim się urodziłem.
Dwa dni po moich czternastych urodzinach chodziłem do siódmej klasy szkoły publicznej nr 12 w Przemyślu. W środku roku szkolnego, o rany....Długo trwało zanim przyzwyczaiłem się do tego systemu i sposobu nauki. A teraz, w maturalnej klasie, mama najspokojniej oświadczyła mi, że jakaś nadziana niewiasta z Warszawy chce jej zasponsorować badania i że się przeprowadzamy. Spoko. Nadziana niewiasta w przypływie dobroci serca fundnęła mi też naukę w szkole ponoć bardzo dobrej, bardzo elitarnej i z całą pewnością niesamowicie drogiej. W prywatnej szkole imienia sir. Williama Empsona.
Rozpoczęcie roku szkolnego wprawiło mnie w szok. Na gigantyczny dziedziniec co chwilę zajeżdżały najdroższe samochody, z których wysiadali ludzie w ciuchach kosztujących chyba tyle, co mój dom. Co gorsza, większość z nich okazała się być uczniami mojej nowej szkoły. Gdzie ja trafiłem...? Jęknąłem w duchu i właśnie wtedy usłyszałem za sobą ładny i względnie uprzejmy głos.
- Jesteś tu nowy? - Odwróciłem się i zobaczyłem szczupłego szatyna beztrosko opartego o pień drzewa. Na chwilę mnie zatkało, bo nigdy nie widziałem chłopaka o tak nieprzyzwoicie ślicznej twarzy.
- Jesteś niemową? - Jego włosy i oczy kojarzyły mi się przez swą barwę dość jednoznacznie z gorącą, topioną czekoladą i przemknęło mi przez myśl, że to przecież niemożliwe, żeby oczy o takiej barwie rzucały takie zimne światło
- Tak, jestem nowy... Przeprowadziłem się tu.
- Jesteś z IV e, tak? - uśmiechnął się wzgardliwie - Jesteś tym " z łaski"?
- Macie tu dobrą sieć informacyjną. - Nie zamierzałem się przejmować gadaniem jakiegoś dzieciaka. Choćby nawet przypominał Ganimeda. - Ty zresztą też chyba jesteś nowy. Nie wyglądasz na więcej niż pierwszą klasę.
- Mylisz się, ja nie jestem nowy. Chodziłem tu do gimnazjum. Zresztą ja się nazywam Kamil Taszycki - powiedział to z jakąś złośliwą satysfakcją.
- I co z tego?
- Nie wiesz? To wkrótce się zmieni, zapewniam...
No i się zmieniło. Już wkrótce okazało się, że nawet w szkole dla wybranych są równi i równiejsi. A Kamil Taszycki z całą pewnością był najrówniejszy z nich wszystkich. Trząsł całą szkołą według swojego uznania. Nawet starsi od niego, jak ludzie z mojej klasy, robili wszystko, żeby znaleźć uznanie w oczach tego gówniarza. A tym samym pognębić mnie. Bo z nieznanych mi przyczyn Kamil Taszycki upatrzył sobie na tegoroczną ofiarę właśnie mnie. I nie było dnia, żeby nie okazało się, że Korzecki znów popełnił jakieś wykroczenie i musi w związku z tym zrobić to, a potem jeszcze to. Do tego wszędzie czyhały na mnie drwiny tego szczeniaka, który z prawdziwą satysfakcją wciąż się mnie czepiał, wyśmiewał się ze mnie i dręczył w każdy możliwy sposób.
- Marek ja doprawdy nie wiem, co z tobą zrobić... - westchnął profesor Musiał, mój niesamowicie cierpliwy (zważywszy to, co podobno w tej szkole wyprawiam) wychowawca. - Czy ja cię mam posłać do dyrektora?
Sam się przestraszył tego, co powiedział. Kochany Musiał za cel życiowy uważał nauczanie historii i przestrzeganie zasady non-violence. Zresztą tu do dyrektora wysyłał tylko ksiądz (czego dyrektor nie zauważał, samego Kamila już kilka razy od początku roku taki los dotknął, ale z nieznanych mi przyczyn ksiądz i dyrektor się nie znosili, więc było to zupełnie niegroźne) i Siekiera, jedna z nauczycielek matmy. Oprócz tego słynęła jako jedyna osoba zdolna sprawić, by ktoś z tej szkoły wyleciał (oczywiście ktoś z pozycją, mnie mógł wyrzucić każdy).
- Nie mam do ciebie siły...
No tak. Ledwo skończyłem z tym cholernym kantorkiem i już okazuje się, że w międzyczasie beztrosko porozwalałem mapy za szafami w klasie I c. Szybki jestem, nawet nie wiedziałem.
- Posprzątaj to....
- Boże, przecież od dwóch godzin jestem już po lekcjach... - nie miałem sił się kłócić.
- A żeby niszczyć cudzy trud to miałeś czas? Nie spodziewałem się po uczniu klasy maturalnej, człowieku prawie dorosłym, takiego aktu bezsensownego wandalizmu. - z wyrzutem spojrzał na mnie Musiał.
- Ale to nie ja.... - jęknąłem. Boże, dlaczego on przynajmniej nie wymyśli czegoś, co byłoby wykroczeniem, ale na jakimś, że tak to określę, poziomie. No tak - w ten sposób jest zabawniej. Wyrobił mi opinię bezmózgiego destruktora.
- Przynajmniej miałbyś dość odwagi cywilnej, żeby się przyznać. Krzysiek Wirecki cię widział.
O matko... Wirecki...pierwszy sługus i lizus Taszyckiego. I klasa I c - klasa Taszyckiego. Czy w tej szkole nikt nie ma talentu detektywistycznego, żeby ocalić nieszczęsną ofiarę machinacji?


- Łukasz.... - Olka spojrzała na mnie z wyrzutem - Zupełnie cię nie rozumiem...
- Po prostu. Twoja siostrzyczka jest ohydnie rozpuszczona. Zerwaliśmy. Kropka.
- Ty jesteś niepoważny. Odkąd cię poznałam, a znam cię dopiero od trzech miesięcy, miałeś 11 dziewczyn! To jest chore!
- 13. I czterech chłopaków. Pojedynczych przygód nie liczę.
- Czy ty nie potrafisz być z kimś dłużej niż tydzień?
- Potrafię. Jak ktoś jest dobry w łóżku. Mój rekord to trzy tygodnie.
- Nie można budować związku na seksie.
- Zgadzam się. Dlatego nigdy nie chodzę z nikim za długo.
- Jesteś okropny. Pojęcia nie mam dlaczego Piotrek się z tobą przyjaźni.
- Ludzie z Empsona trzymają się razem, mała. Jak pytasz czy ze sobą spaliśmy, to nie. Piotrek jest 100% hetero.
- Jesteś bezczelny, wiesz?
- To co? Ty też mnie lubisz. - uśmiechnąłem się do niej. W gruncie rzeczy polubiłem tą nieznośną blondyneczkę, choć kiedy Piotrek chciał się z nią żenić, próbowałem wybić mu to z głowy. Myślałem sobie, wyjeżdżasz na kilka miesięcy, a ten palant od razu zakochuje się w jakiejś lalce z nikomu nieznanej, potwornie biednej rodziny. Chodziła do publicznej szkoły. To było bardzo dyskredytujące. Wtedy wydawało mi się, że ludzie z publicznych liceów to jakieś skończone prymitywy. Przez wszystkie lata studiów zadawałem się tylko z moją sferą, zwłaszcza z ludźmi z Empsona. Ale Ola skutecznie wybiła mi z głowy elitarystyczne podejście do życia. Musiałem chodzić na wszystkie jej małe przyjątka (Boże, co to było w porównaniu z tymi do których byłem przyzwyczajony... Ale Piotrek był zachwycony... Siedział między bibliotekarzem i córką blacharza w wyraźnym błogostanie.) Sterroryzowała mnie nawet do chodzenia z jej siostrą. I namówiła do dawania korepetycji z angielskiego. Każdemu, kto zechce. I na dziś miał do mnie przyjść jakiś trzecioklasista z publicznego liceum. Boże. Ale przynajmniej wreszcie mogłem się obejść bez pieniędzy ojca. I oderwać się od tego zimnego domu.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś potwornym egoistą?
- Oczywiście. Ale to drobna wada, jeśli zważyć ogrom moich zalet. - uśmiechnąłem się do niej przymilnie. - Nie złość się Oluś. Wrobiłaś mnie w to chodzenie. Ja i Kaśka do siebie nie pasujemy. To było bez sensu. Zresztą ona wcale się nie przejęła tym zerwaniem.
- Czy ty się kiedyś ustatkujesz? - jęknęła.
- Mówisz jakbyś była moją ciotką-starą panną. Oluś, wracaj do męża, on tam pewnie już umiera za tobą. Ja zaraz mam korepetycje. To też twoja wina...
- Nie narzekaj. Sam mówiłeś, że chciałbyś mieć własne pieniądze, tak, żeby się nie zmęczyć, leniu. A po angielsku mówisz jakbyś się wychował w Londynie. Bez problemu, spora forsa.
- Kobieto, czy ty wiesz, co to jest spora forsa?
- Dla mnie to dużo. Nie moja wina, że jesteś przyzwyczajony do posiadania wszystkiego na machnięcie ręką. Dorośnij. I znajdź sobie kogoś. Tak na dłużej.
- Spadaj, mała. - zacząłem wypychać ją za drzwi. I wtedy doprowadziłem do zderzenia jej biustu z czarnowłosą głową jakiegoś chłopaka. Mojego ucznia jak sądzę.
- O...przepraszam... - powiedział, ale nie wyglądał jakby było mu przykro.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęła się Ola mimochodem wwiercając mi łokieć w żebro. - Do widzenia...
- Tomek Wanat. To twoja dziewczyna?
Co za bezpośredniość...
- Nie.
- W życiu nie widziałem takiej... wysokiej kobiety. - zachichotał
Ekche... No tak. 187 cm. Tylko centymetr niższa ode mnie. Ale kogo mógł sobie znaleźć ten dryblas ze swoimi 196 cm jak nie taką żyrafę.
- Daruj sobie. Ma męża. Wyższego.
- Też taki ładny? - uśmiechnął się uwodzicielsko chłopak. Przyjrzałem mu się. Czarne, ogromne oczy, śliczna twarz... Ej, spokój, żadnych romansów z uczniami. Niepełnoletnimi w dodatku.
- Pojęcia nie mam. Płacisz od godziny, więc lepiej zabierajmy się za ten angielski.


Stałem przed jaskinią lwa. I jego stada hien. Westchnąłem i nacisnąłem klamkę.
- O, Korzecki....- oparty o szafy Kamil patrzył na mnie ze złośliwą satysfakcją. - Przyszedłeś się rehabilitować? Co ci strzeliło do głowy, żeby mapy rozwalać, to okropnie dziecinne jest.
Klasa ryknęła głupim śmiechem. Pokręciłem tylko głową i bez słowa poszedłem na tył klasy. Jezu, szybciej do tych szaf, niech mnie nie widzą chociaż. Nagle wyrósł przede mną Wirecki.
- No co, życiowa porażko? Nie porozmawiasz z nami? Co ci, gardełko ci się ścisnęło, płakać ci się chce? To sobie popłacz, biedactwo, na co ci się było tutaj pchać? Nie dla psa kiełbasa, aniołku. To jest miejsce dla ludzi z klasą...
- Tak, ty rzeczywiście masz niezwykłą klasę. - sam się zdziwiłem, słysząc swój ironiczny głos. Po klasie przebiegł rechot, nawet Kamil uśmiechnął się nieznacznie. Wirecki spurpurowiał z wściekłości.
- Na pewno większą niż ty, idioto! Jesteś nikim, jesteś tu tylko dlatego, że twoja matka wyżebrała forsę u Palskiej! Nie wiem po co w ogóle dyrektor przyjął takie zero jak ty. Co ty, kurwa, mu za to robisz, pierdolisz się z nim?
Kamil skrzywił się lekko.
- Krzysiek, ty nie masz za grosz finezji, tak z grubej rury? Jak tak dalej pójdzie to go całkiem spłoszysz.....
Nie psuj mojej zabawki, po prostu bosko.
- Mogę przejść? - odsunąłem Wireckiego i przeszedłem między dwoma ogromnymi szafami. O mało nie jęknąłem. To, co było za nimi, przypominało bitwę pod Solferino. Za moimi plecami stanął Kamil i wspinając się na palce, zajrzał mi przez ramię.
- Aleś narozrabiał, wstyd...
Obróciłem się i spojrzałem na niego z wściekłością.
- Ale masz niesamowite oczy, kiedy jesteś zły...- patrzył na mnie z taką podłą satysfakcją jak nigdy dotąd.
- Czego ty ode mnie chcesz?
Patrzył na mnie przez chwilę.
- Zgadnij....
- Wasza wysokość! - zadarł się z przodu Majat. - Zostawże wreszcie tego nieszczęsnego człowieka i choć mi powiedzieć, co to jest ten cały sceptycyzm, bo Anusia ma mnie dzisiaj pytać... O czym marzę i śnię...
- Majat, stul mordę! - wrzasnął Kunica.
- Wasza wysokość, on sugeruje, że ja nie umiem śpiewać... - poskarżył się Majat.
- I ma rację. Pa, Mareczku... - zmrużył oczy Kamil i podszedł do swojej ławki. - Jarek jesteś kompletnym kretynem.
- Dziękuję, wasza wysokość.
- Trzeba było to przeczytać w domu, a nie żebym ja teraz musiał improwizować. Aneczka cię zmiażdży, jak wszystko tak zrobiłeś.
No, to na pewno. Prof. Anocka miała w szkole złą sławę najinteligentniejszej i najzłośliwszej nauczycielki, kochała zadawać podchwytliwe pytania i zapędzać uczniów w kozi róg. Miałem z nią lekcje i rzadko udawało mi się wygrać z nią na słowa, jej błyskawiczne riposty sprawiały, że zupełnie nie wiedziałem, czy mam rację, nawet czy wiem o czym w ogóle mówię. Zupełnie nie umiałem z nią rozmawiać, była jak Sokrates, potrafiła doprowadzić człowieka do absurdu. Pocieszałem się tylko tym, że robiła tak ze wszystkimi i że wszyscy jej uczniowie bez problemów zdawali maturę, dostawali się na studia i znajdowali pracę. Po prostu po takim treningu niewiele rzeczy mogło wyprowadzić z równowagi. Emocjonalnej i intelektualnej. Była młoda i ładna, więc większość uczniów płci męskiej mimo wszystko ją lubiła. Co innego jeśli chodzi o dziewczyny...
- Witaj moja ulubiona klaso!
- Jaka tam klaso...- Majat spojrzał na nią z aktorskim wyrzutem. - Pani tylko Kamila uwielbia, a moje, na przykład, uczucia, to już nic panią nie obchodzą....
Melodramatycznie westchnął i zakrył twarz ramieniem. Wszyscy się roześmieli, Anocka spojrzała na niego z uśmiechem.
- Bardzo mnie obchodzą, Jarku, zapewniam cię. Już się tak nie załamuj.
- No ja wiem, jak ja tak z nim siedzę, to pani czasem przypadkiem i na mnie przychylnie spojrzy, a mnie od razu tak jakoś cieplej na sercu się robi...
- Za chwileczkę to ci będzie gorąco. Przygotowałeś się?
- Tak, łatwo tak zmienić temat... Ale pani wie, że ja dla pani wszystko... - westchnął Majat i podszedł do stolika. Zająłem się mapami, zerkając co jakiś czas na tę klasę morderców. Byli teraz potulni jak baranki, nikt nie chciał znaleźć się na miejscu Majata, który mimo wszystko radził sobie całkiem dobrze.
- Kurwa, zaraz mnie weźmie. - jęknął cicho siedzący w ostatniej ławce Wirecki.
- Może nie, musi przepytać Majata ze wszystkiego, co było na teście. Ale trzeba mieć pecha, żeby zachorować akurat na test. Magiel z całego materiału bez ściągania, Kurde... - Kunica aż się skrzywił.
- E tam. Siedzi z Taszyckim, to ma taryfę ulgową. Swoją drogą... kurwa, chciałbym tak mieć 5 bez żadnego wysiłku. Ja na swojego dopa ledwo wyciągam.
- To trzeba się było Taszyckim urodzić.
Fajnie, w mojej bardzo dobrej szkole oceny też się wystawia według urodzenia. W tym kontekście moja przeciętna rysująca się średnia 4,2 wynosi mnie na szczyt geniuszu. Muszę powtórzyć mamie, bo ona twierdzi, że średnia poniżej 4,5 to za mało jak na moje możliwości. Jeszcze lenia ze mnie zrobili. Dobrze, że Ling tego nie widzi.
- No dobrze Jarek, siadaj, dobry. Kiedy ty się wreszcie zdecydujesz przygotować na 5?
- Co się odwlecze, to nie uciecze.- błyskotliwie zauważył Majat, wracając do ławki. - No to teraz się zacznie... Podać szpadę, wasza wysokość?
Uśmiechnął się do Kamila.
- Jarek, uspokój się, bo cię tu wrócę. - pogroziła mu palcem Anocka. - No to wracamy do literackich koncepcji filozoficznych, moi drodzy.
Wirecki stęknął.
- Krzysiek, jak widzę masz ochotę powiedzieć coś na temat bólu istnienia? Co prawda tego jeszcze nie braliśmy, ale skoro chcesz zabłysnąć, to proszę bardzo.
Wirecki patrzył na nią dość tępo.
- Nie, mój drogi na naturalizm też musisz poczekać. Ty okropnie popędliwy jesteś. Skupmy się tymczasem na problemie determinizmu.
No i się zaczęło. Bombardowała ich pytaniami, aż i mnie zaczęło się kręcić w głowie. Pozwalała się komuś upewnić, że ma rację i nagle zadawała zupełnie niewinne pytanie i to co przed chwilą było słuszne, wydawało się idiotyczne. Jak ona to robi? Na twarze wycieńczonych uczniów napłynęły siódme poty.
- Kamil... - odezwała się nagle Anocka. Zbiorowe westchnienie ulgi wywołało parsknięcie Majata. Kamil spojrzał na nią z wybitnie bezczelną miną. I już do końca tej lekcji nie mogłem oderwać od niego wzroku.
Anocka co chwilę go o coś pytała, wrednie, cholernie wrednie, ale on ani razu nie dał się jej zbić z tropu, wszystko co mówił było mądre, czasem zaskakujące, ale zawsze mądre, chyba doskonale bawiła ich ta gra, reszta klasy pokornie spisywała ich słowa do kajecików, tylko Majat od czasu do czasu się uśmiechał i kręcił głową. To było zupełnie niesamowite.
Kamil spojrzał na mnie z jakimś złośliwym uśmiechem. Byłem już pewien, że absolutnie nie jest przypadkiem, że akurat teraz się tu znalazłem. Tak, masz rację, doskonale to widzę. Jesteś najwięcej znaczącą osobą w tej szkole, możesz wszystko, jesteś tu najbogatszy, twój ojciec jest postacią z pierwszych stron gazet, każdy marzy, żebyś się do niego odezwał, wystarczy, że kiwniesz palcem i możesz mieć każdą dziewczynę z tej szkoły. Ale to nie wystarczyło, żeby mi tak naprawdę zaimponować i denerwowało cię to, że nie uważam cię za kogoś lepszego. Więc wymyśliłeś inny sposób. I co? Widzę. Nie jesteś głupim dzieciakiem, mającym wszystko tylko dzięki bogatym i wpływowym rodzicom. Ty naprawdę jesteś inteligentny. I to bardzo. Bardziej ode mnie. I miałeś rację, sądząc, że właśnie to mnie zakłuje. Ale mam cię gdzieś. Daleko mi do ideału, ale i tak jestem lepszy od ciebie. Nigdy nie byłem taki podły, egoistyczny i zupełnie pozbawiony jakichś ludzkich uczuć.