Tresure of the past 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 17:04:29
Ten dzień zapamięta na długo, od samego rana spotykały go przykre rzeczy, nie zdziwił się więc, gdy po powrocie do domu ojciec rozpoczął kolejną kłótnię. Trudno było nie wyczuć alkoholu, jak zwykle musiał spędzić kilka godzin z butelką w ręku. Matka usiłowała jakoś załagodzić sytuację, lecz kiedy usłyszała mało przyjemną wiązankę wybiegła z płaczem do sąsiedniego pokoju. Został z nim sam na sam, mimo to nie zamierzał tak po prostu wyjść, nie tym razem. Nie pozwoli poniżać się za każdym razem, teraz postawi na swoim.
-Co się gapisz...?! - Warknął starszy mężczyzna chwiejąc się na nogach, z trudem utrzymywał równowagę.
-Lepiej się połóż. - Odparł spokojnie młodzieniec. - Może do rana otrzeźwiejesz.
-Zrób coś pożytecznego i skocz po jeszcze jedną... - Wskazał na leżącą na stole pustą butelkę.
-Chyba żartujesz, wypiłeś już wystarczająco dużo.
-Nie pyskuj, tylko słuchaj ojca...! - Zrobił krok w kierunku syna, co mogło zakończyć się upadkiem. Jakoś jednak zdołał utrzymać się w pozycji pionowej.
-Nie muszę cię słuchać. Spójrz na siebie, jesteś niczym... - Nie zdążył uchylić się przed nadchodzącym ciosem. Dotknął obolałego policzka, rzucając mężczyźnie wściekłe spojrzenie. Tylko ten jeden człowiek potrafił wzbudzić w nim taką agresję, jeszcze nikomu innemu nie udało się wyprowadzić go z równowagi.
-Wynoś się stąd gówniarzu!
-Bardzo chętnie, nie zamierzam spędzić tutaj nawet chwili dłużej. - Po tych słowach szybkim krokiem udał się do swojego pokoju, nie słuchał wyzwisk na jego temat, już wkrótce będzie miał spokój.
Krew nadal pulsowała w żyłach, wrzucał właśnie do torby kilka ulubionych ubrań, kiedy drzwi uchyliły się i stanęła w nich kobieta o długich blond włosach, trzeba przyznać w fatalnym stanie. Błękitne oczy wyrażały teraz wyłącznie smutek, łzy stróżkami ciekły po policzkach. Powrócił do przerwanej czynności.
-Przykro mi... - Wyrzuciła z siebie, powstrzymując na moment szloch.
-Ty też lepiej się stąd wynieś. - Mruknął, składając kolejną parę spodni.
-Poradzisz sobie...? - Nie wierzyła w to co mówi, zamiast pomóc jakoś jedynemu synowi, ona pozwala na coś takiego. To wywołało kolejny atak płaczu, oparła się o framugę, zakrywając twarz w dłoniach.
-Wszystko lepsze niż mieszkanie z nim pod jednym dachem. - Westchnął, nie zwracając uwagi na matkę. Nie pierwszy raz widział ją w takim stanie. - Dam sobie radę, to chciałaś usłyszeć? - Nie uzyskał odpowiedzi, której i tak się nie spodziewał. Podszedł do biurka, przejrzał dokładnie wszystko, dochodząc do wniosku, iż żadna z tych rzeczy mu się nie przyda. Spod łóżka wyciągnął jeszcze przenośny komputer, prezent od wujka. Na samą myśl o nim poczuł ukłucie w sercu, byli ze sobą blisko. Kilka tygodni po osiemnastych urodzinach zmarł na atak serca, chłopak bardzo to przeżył i to dzisiaj się z tym nie pogodził. Jeszcze płyta z ulubioną muzyką i miał już to, co potrzebował, cały dobytek zmieścił się w takiej torbie. Spod sterty starych ciuchów w szafie wygrzebał niewielką szkatułkę. W środku trzymał trochę gotówki, zbierał ją na czarną godzinę, który właśnie nadeszła. O dziwo zaoszczędził sporą sumkę, opłacało się pracować po zajęciach w szkole. - To chyba wszystko. - Stwierdził, odwracając się w kierunku matki.
-Poczekaj... Ja... Nie mogę go tak zostawić... Nie poradzi sobie... - Nie wierzył własnym uszom, ten typ bił ją co najmniej dwa razy w tygodniu, a ona nadal chciała przy nim pozostać. Może w tej chwili zachowywał się niezwykle egoistycznie, lecz nie zamierzał ze względu na nią pozostać w miejscu, które kiedyś nazywał domem. - Weź to... Przydadzą ci się... - Wepchnęła mu do rąk plik banknotów, a następnie przytuliła do siebie. - Przepraszam Mihuri... Mam nadzieje, że kiedyś mi to wybaczysz... - Milczał. Nie zdołał powiedzieć, iż to nie jej wina, że nie ma jej tego za złe, po prostu nie potrafił. Kobieta po chwili puściła syna, nic więcej nie mieli sobie do powiedzenia.
-Żegnaj... Mamo... - Wyszeptał, kiedy już znikła za drzwiami.
Zawiesił torbę na ramieniu, schował pieniądze do portfela, który ukrył w wewnętrznej kieszeni kurtki, rozglądnął się po raz ostatni po pokoju. Nie będzie mu brakowało tego miejsca, nawet, jeśli wylądowałby w jakieś ciemnej uliczce nie pożałuje tej decyzji. Wychodząc z mieszkania usłyszał jeszcze głośne krzyki ojca. Nigdy więcej.
Pierwsze, co zrobił po wyjściu z bloku, to udał się do pobliskiego kiosku, gdzie zakupił gazetę. Przysiadł na ławce w parku przeglądając ogłoszenia, miał wystarczająco dużo gotówki, aby wynająć sobie jakieś skromne gniazdko na przedmieściach. Jeśli chodzi o źródło utrzymania, to pracował w księgarni od jakiś dwóch lat. Do tej pory spisywał się nieźle, więc raczej nie spodziewał się tego, że go zwolnią. Zaprzyjaźnił się już z właścicielami, doskonale znali jego sytuację rodzinną, na pewno zrozumieją, iż w tej chwili bardzo potrzebuje tego stanowiska. Znalazł cztery interesujące notki, postanowił zacząć od razu.
Dojście do celu zabrało chłopakowi niecałą godzinę. Dzielnica ta może nie należała do najbezpieczniejszych, jednak powinien znaleźć tutaj tanie lokum. Zerknął na adres podany w gazecie. Jeśli się nie mylił, to musiał przejść jeszcze dwie przecznice. Szedł powoli, rozglądając się nerwowo wokoło. Mury pokreślone sprayem, większość okien zabitych deskami, wszędzie pełno śmieci, a pod jednym budynkiem leżał nieprzytomny facet. Coraz mniej podobała mu się wizja zamieszkania w tej okolicy, widząc kilkanaście metrów przed sobą grupkę młodych ludzi znęcających się nad jakimś czarnoskórym mężczyzną zrezygnował z tego pomysłu niemal od razu. Jak najszybciej dostał się na przystanek, wskoczył do pierwszego autobusu, jaki tylko się pojawił. Odetchnął z ulgą, kiedy oddalał się od tego przeklętego miejsca.
Stał właśnie pod niewielką kamienicą, zbudowaną dosyć niedawno. Była w całkiem niezłym stanie, tuż obok wejścia rósł olbrzymi dąb. Z jakiegoś powodu poczuł się tutaj bezpiecznie, jakby to wielkie drzewo broniło go przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Wziął głęboki oddech, po czym odważnie ruszył przed siebie. Pokonał kilka schodków, zatrzymując się przed głównym wejściem. Drzwi rzecz jasna zamknięte, otwierane od wewnątrz, bądź za pomocą klucza. Spojrzał na domofon, kilka obcych nazwisk, a na samej górze karteczka z napisem: dozorca. Nacisnął przycisk znajdujący się tuż obok tej informacji i czekał cierpliwie. Po paru minutach spróbował ponownie, jednak i tym razem nikt się nie pojawił. Dopiero przy trzecim podejściu ktoś zechciał się ruszyć. W drzwiach stanął tęgi mężczyzna, zbliżający się do czterdziestki, w dodatku całkiem łysy. Jednym słowem prezentował się koszmarnie. Zlustrował gościa od stóp do głowy, uśmiechając się przy tym coraz bardziej perfidnie.
-Czego tutaj szukasz mały? - Warknął, wycierając spoconą dłoń o brudną podkoszulkę.
-Ja w sprawię ogłoszenia... - Zaczął niepewnie. - Chodzi o... - Nie dokończył, gdyż zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem.
Zrezygnowany spojrzał po raz kolejny na gazetę, trzecie ogłoszenie zapowiadało się niezwykle obiecująco, niestety nie kojarzył adresu. Wziął swoje rzeczy, pytając przypadkowych przechodniów; wreszcie udało się młodzieńcowi ustalić sposób dotarcia do tej dzielnicy.
Mihuri wyszedł z tramwaju z mieszanymi uczuciami, tracił powoli całą nadzieje. Zaczął zastanawiać się nad tym, co zrobi, jeśli nie znajdzie mieszkania. Nie zamierzał wylądować w jakimś burdelu, wolał skończyć z życiem, niż poniżyć się do tego stopnia. Do domu nie wróci na pewno, nie chce już nigdy więcej widzieć twarzy spitego ojca. Zacisnął dłonie w pięści, siłą powstrzymał się od tego, aby nie wybuchnąć płaczem.
-Na to przyjdzie czas, na razie musisz być silny... - Powtarzał sobie w myślach.
Nigdy wcześniej nie odwiedzał tej części miasta, nie bardzo wiedział, w którą stronę ma się udać, aby trafić pod wskazany adres. Przy drodze stały czteropiętrowe bloki, alejkami spacerowali ludzie, w różnym wieku. Zatrzymał wzrok na dłużej na chłopcu bawiącym się ze swoim czworonogiem, uśmiechnął się na ten widok. Sam kiedyś miał psa, musiał niestety go oddać, gdyż ojciec za bardzo lubił się nad nim znęcać. Nie chcąc, aby zwierzę dłużej przeżywało te męki, zaniósł je do schroniska. Od tego czasu minęły może dwa miesiące, na pewno nie więcej. Tęsknił za nim, jedyny, prawdziwy przyjaciel, nie raz stawał w jego obronie. Otrząsnął się z tych myśli, nie czas teraz na to. Zbliżał się wieczór, słońce niedługo schowa się za horyzontem. Zapytał pierwszą, lepszą osobę o nazwę ulicy.
-To niedaleko... - Starszy mężczyzna podrapał się po głowie. Pokrótce wyjaśnił młodzieńcowi trasę, a na pożegnanie poklepał go delikatnie po głowie. Niektórzy mają dziwne nawyki.
Pełen optymizmu dążył do celu, tym razem nie zamierzał dać się tak łatwo spławić. Jak się okazało, od głównej drogi dzieliła go spora odległość, tutaj panowała spokojna atmosfera, nie widział prawie żadnego pojazdu. Głównie stały tutaj domki jednorodzinne, choć znalazło się kilka pomniejszych kamienic, a nawet jeden czteropiętrowy blok. Rzeczą, która bardzo spodobała się chłopakowi, był fakt, iż rosło tutaj mnóstwo drzew, zupełnie inaczej, niż w centrum. Zapomniał zabrać ze sobą zegarka, więc nie orientował się, która jest godzina. Ciekawe, jak długo już błąka się po mieście? W razie czego, jedną noc chyba mógłby spędzić u jakiegoś znajomego ze szkoły, zawsze chętnie ofiarowali pomoc.
-Przepraszam chłopcze... - Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos. Nikogo w pobliżu nie widział, więc stwierdził, że się przesłyszał. - Tutaj, na górze. - Z okna kamienicy wychylała się kobieta w średnim wieku, o przyjemnym wyrazie twarzy. Machała do niego ręką, chcąc zwrócić na siebie uwagę. - Nie widziałeś gdzieś w pobliżu małego owczarka niemieckiego? - Zapytała z nadzieją w głosie.
-Niestety nie...
-Mam nadzieje, że niebawem wróci... - Mihuri dopiero teraz dojrzał numer przy drzwiach wejściowych. Właśnie tego domu szukał, nareszcie. Kobieta zamierzała właśnie zamknąć okno, musiał działać szybko.
-Halo! Mam pytanie... - Zawołał, kładąc torbę na chodniku. Powoli zaczynała mu ciążyć, jeszcze trochę i odpadnie mu ręka.
-Tak? - Spojrzała na niego podejrzliwie, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. - Niczego nie kupuje.
-Nie o to chodzi... - Uśmiechnął się ciepło. - Ja w... - Poczuł jak coś szarpie go za nogawkę, przestraszony odskoczył na bok. Tuż obok niego stał młody pies, o jasnej sierści.
-Van! Chłopcze, czy mógłbyś wprowadzić go do środka?
-Tak... Oczywiście...
Zabrał swoje rzeczy, zwierzak o dziwo grzecznie dreptał po jego prawej stronie. Do tej pory nie spotkał tak spokojnego czworonoga. Mihuri otworzył furtkę, przepuścił psa przodem, a kiedy drzwi otworzyły się, ten polizał go delikatnie po dłoni, zanim puścił się biegiem do swej pani.
-Gdzieś ty się podziewał...? - Kobieta drapała Van'a za uchem, śmiejąc się cicho. - Bierz ten pysk, bez czułości. - Spojrzała na nastolatka, tym razem z zaciekawieniem. - Więc o co chodzi?
-O ogłoszenie... - Spuścił głowę, patrząc prosto w chodnik - Podobno wynajmuje pani mieszkanie i...
-Bardzo mi przykro, ale...
-To dla mnie bardzo ważne... - Przerwał jej, ale szybko zganił się za tą reakcje. - Przepraszam...
-Chodzi o to, że właśnie goszczę u siebie dwóch młodzieńców, którzy przyszli właśnie w tym samym celu.
-Ah... Rozumiem... W takim razie nie będę zawracał dłużej głowy... - Zakończył cicho, siadając na swoim bagażu.
-Chodź Van, na pewno jesteś głodny. - Rzekła do psa, spojrzała jeszcze na niespodziewanego gościa. - Jeśli chcesz, to może wstąpisz na chwilę? Napijesz się herbaty... - W tym momencie owczarek zbliżył się do niego i trącił go mokrym nosem. - Widzisz, on też chętnie spędzi z tobą trochę czasu. - Uśmiechnęła się ciepło.
-Dziękuje, ale niestety musze odmówić.
-W razie czego, zawsze jesteś tutaj mile widziany.
Kolejna porażka, dzisiaj nie zdąży już nic załatwić. Zanim dotarłby na drugi koniec miasta, byłoby dosyć późno. Więc teraz albo spędzi noc pod gołym niebem, albo spróbuje wprosić się do kogoś znajomego. Żadna z tych opcji mu nie pasowała, znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Przynajmniej zapowiadała się ciepła noc, jak dobrze pójdzie to nie skończy tak źle.
-Miałem nadzieje, że cię tu jeszcze zastanę. - Odwrócił się momentalnie, kiedy dotarły do niego te słowa. Na podeście stał wysoki chłopak, na oko starszy o jakieś 3-4 lata. Nieźle zbudowany, najprawdopodobniej uprawia jakiś sport, bądź też chodzi regularnie na siłownie. W tej chwili spięte w kitkę kruczoczarne włosy opadały na plecy, a oczy czarne jak węgiel wpatrzone były w postać przed budynkiem.
-A pan to...? - Zastanawiał się jak powinien zareagować, w końcu jednak wstał jak nakazuje tego kultura.
-Atsumi Hinomi - Przedstawił się, wyciągając dłoń do nieznajomego.
-Mihuri Kano... - Przywitał się, nie spuszczając z oczu obcego.
-Chcesz wynająć tutaj mieszkanie, tak?
-Chciałem... Niestety spóźniłem się... - Westchnął zrezygnowany.
-Właśnie o tym chciałem pogadać. Ja oraz jeszcze jeden chłopak, w moim wieku mamy właśnie dylemat. Przyszliśmy prawie, że o tej samej porze. Usiłujemy dojść do jakiegoś porozumienia. Mi się tutaj bardzo podoba, jemu również. W dodatku gospodyni jest wspaniała, zdążyłeś ja poznać. No więc do rzeczy... Mieszkanie ma trzy pokoje, salon, łazienkę, no i kuchnie. Jak widzisz spokojnie zmieszczą się tam trzy, jak nie cztery osoby. Doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy wynajęli je razem, moglibyśmy na tym nieźle skorzystać. Na czynsz każdy z nas daje po połowie, a miejsca jest i tak wystarczająco dużo. - Zamilkł na moment, obserwując Kano. - Teraz to samo proponujemy tobie. Musisz płacić jedynie jedną trzecią z rachunków, nic więcej. Co ty na to? - Mihuri wyglądał tak jakby zobaczył ducha, nie wierzył własnemu szczęściu.
-Nie będę sprawiał problemu...?
-Żadnego, każdy z nas na tym zyska.
-Świetnie! - Krzyknął uradowany. - To znaczy zgadzam się... - Atsumi jedynie uśmiechnął się, zabrał torbę nowego współlokatora, a następnie razem z nim wszedł do nowego domu.
Klatka schodowa była wyjątkowo zadbana, ściany pomalowano na jasny kolor, a przez duże okna wpadały promienie zachodzącego słońca. Kwiatki doniczkowe grały tutaj ważną rolę, Mihuri zliczył ich kilkanaście, właścicielka musiała bardzo lubić zieleń. Schody prowadzące na wyższa kondygnację znajdowały się w rogu, a pod nimi schowek na różne rupiecie. Na parterze znajdowało się mieszkanie gospodyni, na piętrze ich własne.
-Widzę, że się dogadaliście. - Kobieta wyszła z tacą pełną ciastek, a także dzbankiem herbaty. - Bardzo się cieszę, teraz każdy będzie zadowolony.
-Pomogę pani. - Atsumi zaofiarował się i zanim tamta zdążyła się sprzeciwić, on wspinał się już na górę.
-Bardzo miły człowiek. - Mruknęła po cichu, tak, aby tylko Kano mógł ją usłyszeć. - Przy okazji jak ci na imię chłopcze?
-Mihuri Kano. - Skinął głową. - Dziękuje.
-To nie zależało wyłącznie ode mnie. - Uśmiechnęła się, rozczochrując jego blond włosy. - Do mnie zwracaj się Yuriko. - Wtem zaczął do niego się łasić mały owczarek niemiecki, który zjawił się niewiadomo kiedy i niewiadomo skąd. - A Van'a już znasz.
-Śliczny...
-Dołączmy do reszty, na pewno na nas czekają.
Poczuł przyjemny zapach lasu, wziął głębszy wdech, napawając się nim. W przedpokoju pozostawił swoje rzeczy, potem zajmie się rozpakowaniem. Na razie trzeba zakończyć wszystkie formalności, zresztą, kto wie, może tamci jeszcze zmienią zdanie. Stała tutaj sporych rozmiarów szafa, w której schował kurtkę, zamiast normalnych drzwi, tutaj użyto luster. Widział się więc w całej okazałości, średniej długości blond włosy lśniły w świetle lampki, przydałby się jakiś grzebień, chociaż pewnie i z jego pomocą nie udałoby się doprowadzić tego co ma na głowie do porządku. Zapatrzył się w swoje niebieskie oczy, miał je po matce, nie raz to słyszał. Samo to wspomnienie sprawiło ból, to przeszłość, powinien o tym zapomnieć, zacząć wszystko od początku. Rozpiął kamizelkę, panowała tutaj dosyć wysoka temperatura.
-Coś się stało? - O ścianę opierał się Atsumi, z założonymi rękoma. - Czekamy tylko na ciebie.
-Przepraszam... Już idę... - Wyrzucił z siebie, nie zamierzał rozmawiać z nikim o swoich prywatnych problemach, zwłaszcza z kimś zupełnie obcym.
-Tędy proszę. - Zrobił kameralną minę, pokazując dłonią kierunek, w którym ma się udać.
Salon prezentował się bardzo ładnie, kremowa tapeta, meble wykonane z jasnego drewna, wszystko pasowało do siebie idealnie. W centrum stał okrągły szklany stolik, po jego jednej stronie mała kanapa, a oprócz tego dwa fotele naprzeciwko siebie. Pod ścianą ustawiono komodę, a na niej telewizor, żaden najnowszy wymysł techniki, od razu widać, że miał swoje lata. Nic więcej nie rzucało się w oczy, kilka obrazków przedstawiających głównie góry, multum roślin. Przy stole siedziała Yuriko oraz młody mężczyzna. Mihuri zlustrował go od stóp do głowy: średniego wzrostu, raczej szczupły, o ułożonych kasztanowych włosach oraz bystrych brązowych oczach, ukrytych za szkłami w cienkiej oprawce. Ubrany w obcisłe, wytarte dżinsy oraz czarny sweter wyglądał jak typowy mol książkowy. Zaraz po tym jak weszli, obrzucił ich chłodnym spojrzeniem, a następnie wrócił do pogawędki ze starszą kobietą.
-Nie martw się, mnie też tak na początku potraktował. - Hinomi mruknął do ucha młodszemu koledze. - W takim razie... - Zwrócił się do Yuriko. - ...Chyba wszystko postanowione. Możemy od raz zapłacić za ten miesiąc.
-Nie musicie się śpieszyć. - Kobieta utkwiła w nim spojrzenie swych ciepłych, zielonych oczu.
-Lepiej załatwić to od razu. - Brunet odezwał się, chociaż wyglądał tak jakby myślami był zupełnie gdzieś indziej.
-Jak wolicie.
Każdy z nich położył na stole kwotę, na jaką się umówili. Najbliższa godzinę spędzili głównie na rozmowach o niczym, sporo się śmiali, za wyjątkiem chłopaka o brązowych oczach. Mihuri nie dowiedział się o nim zbyt wiele, ma on 21 lat, czyli dokładnie tyle samo co Atsumi, a zwie się Ino Zakano. Na razie te dwie informacje musiały mu wystarczyć, reszty zamierzał dowiedzieć się później. Około dwudziestej drugiej gospodyni opuściła ich, życząc spokojnej nocy. Chłopcy, kiedy zostali sami, zajęli się sobą. Ino pierwszy wybrał sobie pokój i zaszył się w nim, tyle go widzieli. Hinomi natomiast próbował rozpocząć konwersację z młodszym kolegą, ten jednak nie miał teraz na to ochoty. Zabrał swoją torbę, która pozostawił w przedpokoju, po czym postąpił podobnie jak Zakano. Szatyn nadal stał w salonie, patrząc za odchodzącym młodzieńcem z nikłym uśmiechem na twarzy.
Siedział zamyślony na parapecie, powinien raczej wziąć się za rozpakowanie ubrań, ale jakoś nie miał na to ochoty. Równie dobrze może zrobić to jutro, nic się nie stanie. Tego dnia tak wiele się wydarzyło, to za dużo jak dla niego, nie potrafił sobie z tym poradzić. Wreszcie mógł wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które dusił w sobie. Początkowo po policzkach spływały pojedyncze łzy, z czasem rozkleił się całkiem. Mijały godziny, a on wciąż pozostawał w tej samej pozycji. Zbliżała się już pierwsza, w mieszkaniu panowała martwa cisza, prawdopodobnie reszta śpi. Zeskoczył na parkiet, przyglądając się wnętrzu. Tuż obok drzwi umieszczono dwuskrzydłową szafę, a zaraz przy niej sporych rozmiarów łóżko. W rogu solidne biurko, a na nim kilka kwiatów doniczkowych, jak również ułożone w szeregu książki, o różnorodnej tematyce. Nie licząc tego komoda, z kilkoma pustymi szufladami, a wszystko zrobione z gładkiego, jasnego drewna. Ściany ozdobione pejzażami przedstawiającymi głównie krajobraz górski. Jeden z nich przykuł na dłużej uwagę chłopaka, ale zanim zdążył dokładnie obejrzeć płótno zachwiał się i gdyby nie podparł się o mebel, to pewnie wylądowałby na podłodze. Chwycił się za koszulkę, zaciskając kurczowo na niej dłoń, ból w klatce piersiowej nasilał się coraz bardziej. Usiadł na krawędzi łóżka, usiłując zaczerpnąć choć trochę powietrza, wychodziło mu to dosyć marnie. Na szczęście atak szybko minął, opadł na miękki materac, dysząc głośno. Powoli wracał do siebie, przez chwilę bał się, iż straci przytomność, czasem się to zdarzało. Przez dłuższy czas nic się nie działo, zdążył zapomnieć o przypadłości, lecz teraz dała o sobie znać. Za szybko się ucieszył, z tym tak łatwo nie wygra, o ile w ogóle ma jakieś szansę. Zamknął oczy, pogrążając się w krainie snów.
Podpierał się o ławkę szkolną, patrząc się tępo w tablicę. Nauczyciel wypisywał na niej właśnie jakieś skomplikowane wzory substancji chemicznych, a większość klasy zajęta była rozmowami na tematy raczej niezwiązane z lekcją, czym mężczyzna w ogóle się nie przejmował. Mihuri również nie bardzo rozumiał tego zagadnienia, pewnie dlatego, iż wcale nie skupił się na zajęciach. Nie mógł przestać myśleć, o tym co zrobił wczoraj. Nikomu jeszcze nie powiedział o tym, zresztą mało osób interesuję się tym, co dzieje się w jego życiu. Kilku nielicznych przyjaciół znało sytuację w domu Kano. Otworzył zeszyt na ostatniej stronie, biorąc do ręki ołówek. Zerknął na kolegę, który siedział obok, zajęty podziwianiem boiska zdawał się nie reagować na nic, nawet na uwagi ze strony dziewczyny siedzącej przed nimi. W końcu zrezygnowała i powróciła do konwersacji z przyjaciółką, całkowicie ignorując spojrzenie blondyna. Westchnął cicho, zabierając się za pisanie. Często tak robił, przelewał uczucia, myśli na papier, czasami pomagało.
"Poradzę sobie...? A może postąpiłem lekkomyślnie...? Pewnie niebawem się przekonam... Mam tylko nadzieje, że postąpiłem dobrze... Do domu na pewno nie wrócę..."
Poczuł szturchnięcie, momentalnie zakrył to, co do tej pory stworzył, ale spodziewał się, iż jest już za późno.
-Co się stało...? - Usłyszał pełen troski głos przyjaciela.
-Nic... - Wyszeptał.
-Zawsze tak mówisz... Mnie nie nabierzesz... - Kano ukradkiem spojrzał na rozmówcę, postawione na żelu krótkie ciemne włosy, zawsze go denerwowały. Spojrzenie szarych oczu było w tym momencie wręcz nie do zniesienia, zazwyczaj rozbawiony wyraz twarzy, teraz został zastąpiony zmartwieniem.
-Nie przejmuj się mną...
-Mihuri, jesteśmy przyjaciółmi. Dlaczego po tylu latach nadal nie potrafisz mi zaufać?
-Nie o to chodzi... Po prostu... Nie ma o czym mówić...
-Tak uważasz? Więc co miało znaczyć stwierdzenie: "Do domu na pewno nie wrócę"?
-Mało istotne...
-Mihuri... Aryo... Spokój... - Głos nauczyciela przywrócił ich do rzeczywistości, Kano pierwszy raz cieszył się, że ten zwrócił komukolwiek uwagę.
-Dokończymy tę rozmowę później... - Mruknął Aryo, rzucając gniewne spojrzenie belfrowi.
Aryo Yamoto, typ sportowca. Doskonale zbudowany, wysoki, umięśniony, do tego niezwykle przystojny. Połowa dziewczyn ze szkoły wzdychała do niego, a on żadnej nie wybrał, aż po dziś dzień. Zawsze tłumaczył to tym, iż nie dorósł jeszcze do związku, uwielbiał huczne zabawy, imprezy i za nic w świecie nie chciałby, aby jakaś kobieta trzymała go na smyczy. Ile było w tym prawdy, wie jedynie Yamoto. Z Kano znali się od sześciu lat, zawsze nierozłączni, poszli nawet do tego samego liceum. Mihuri miał zupełnie inne plany, poświęcił się jednak dla przyjaciela, bał się, że kontakt między nimi zaniknie, gdy pójdą do różnych szkół. Nigdy nie żałował tej decyzji, powodziło mu się całkiem nieźle, a dzięki Aryo czuł się bezpiecznie, nikt nie nabijał się z niego.
-My zostajemy profesorze! - Yamoto poczekał, aż nauczyciel oraz reszta klasy opuści salę. - To długa przerwa, mamy dwadzieścia minut. Teraz powiedz, co cię gnębi, od samego rana mało się odzywasz i wydajesz się być przygnębiony.
-Aryo... - Blondyn bawił się ołówkiem, przekładając przedmiot z ręki do ręki. - Nie musisz wiedzieć, to nic ważnego...
-Martwię się... - Przysunął się odrobinę bliżej, kładąc dłoń na ramieniu towarzysza.
-Nie potrzebnie...
-Jak wolisz. - Ciemnowłosy podniósł się, próbując wyminąć krzesło, na którym siedział kolega, został przez niego zatrzymany. Mihuri trzymał go za rękaw, ze spuszczoną głową. Nie mógł patrzeć na niego patrzeć, w takim stanie wyglądał żałośnie. Uklęknął tuż przy nim i zanim zorientował się, co robi, objął przyjaciela mocno, przyciskając jego głowę do swojej piersi. Głaskał chłopaka delikatnie po włosach, szepcząc cicho uspokajające słowa. - Jak mogę się nie martwić o przyjaciela, skoro widzę, że coś jest nie tak? - Kano zaskoczyło to zachowanie, ale nie cofnął się, wręcz przeciwnie chwycił się kurczowo koszuli Yamoto, jakby bał się, iż tamten zaraz ucieknie.
-Ojciec wyrzucił mnie z domu... - Wyjąkał, dławiąc się łzami.
-Spodziewałeś się, że to kiedyś nastąpi. Gdzie spędziłeś noc? - Zapytał, przenosząc rękę na plecy blondyna, nadal delikatnie go masując.
-Oszczędzałem... Znalazłem tanie mieszkanie do wynajęcia... Jak się okazało było jeszcze dwóch innych chętnych, ale spokojnie mieścimy się w trójkę, dzięki czemu płacimy mniej.
-Pieniądze w końcu ci się skończą.
-Pracuję w księgarni, powinno wystarczyć.
-Gdybyś czegoś potrzebował, daj znać. Zawsze możesz na mnie liczyć.
-Wiem o tym.
-Gdzie to jest?
-Całkiem przyjemna okolica, może wpadniesz pod koniec tygodnia? - Zaproponował, kiedy już uwolnił się z uścisku. Uśmiechał się nieśmiało, unikając wzroku Aryo.
-Bardzo chętnie, pójdziemy zaraz po zajęciach. - Starł łzy nagromadzone w kącikach oczu kolegi. - Dasz sobie radę, wierzę w ciebie.
-Dzięki. - Mihuri za wszelką cenę usiłował ukryć rumieńce, co tylko wywołało śmiech ciemnowłosego. - To nie jest zabawne... - Mruknął niezadowolony.
-Owszem jest... I to bardzo... - Mrugnął do niego, w tym samym czasie, co zabrzmiał dzwonek oznaczający rozpoczęcie kolejnej lekcji.
Wieczorem niebo zakryły ciemne chmury, zapowiadano długotrwałe deszcze, a także burze. Mihuri wracał do domu, po zajęciach wstąpił jeszcze z Yamoto do kawiarni, gdzie spędzili prawie godzinę, ciesząc się swoją obecnością. Pożegnali się po zmroku, każdy ruszając w inną stronę. Jadąc autobusem zastanawiał się, czy dobrze zrobił mówiąc przyjacielowi o tym wszystkim, w końcu nie chciał, aby tamten się martwił, póki co nieźle sobie radzi. Wysiadając z pojazdu stwierdził, że nie pójdzie od razu do domu. Miał ochotę na krótki spacer, przy okazji pozna trochę okolicę. Usiadł pod jakimś drzewem wpatrując się w granatowe niebo, nie przepadał za deszczem, preferował raczej słoneczną pogodę.
-Kiedy? - Usłyszał znajomy głos, bez problemu rozpoznał Ino. Tylko, co on tutaj robi? Najdziwniejsze było to, iż w ogóle go nie widział. - Tak, będę na pewno. - Zapanowała dłuższa cisza, przerywana jedynie miarowym oddechem młodzieńca. Wyostrzył wzrok, rozglądając się wokoło i dopiero dostrzegł siedzącego na ławce w pobliżu współlokatora. - Ile to potrwa? - W ręku trzymał telefon komórkowy i najwidoczniej nie zauważył, iż jest obserwowany. - Dobrze, dzięki za informacje. - Rozłączył się, ziewając głośno. - Mihuri, co tu robisz? - Na dźwięk własnego imienia podskoczył jak poparzony.
-Ja... Tylko... Chciałem pomyśleć... - Zaczął się tłumaczyć, raczej z marnym skutkiem.
-Nieważne. Wracajmy.
Nie odezwali się do siebie ani słowem, blondyn nie śmiał zapytać, z kim rozmawiał starszy kolega, nie chciał wtykać nosa w nie swoje sprawy. Yuriko już dawno zasnęła, po przedpokoju kręcił się tylko pies, który na ich widok niezwykle się ucieszył. Nie dał im przejść, dopóki obaj nie zwrócili na niego, choćby najmniejszej uwagi. W mieszkaniu świeciły się światła, co oznaczało, że Atsumi jest jeszcze na nogach, z łazienki dobiegał cichy śpiew i szum wody, brał prysznic. Co prawda mógłby śpiewać ciszej, albo w ogóle milczeć, ponieważ obaj stwierdzili, że tamten nie ma za krzty talentu. Zakano bardzo szybko ulotnił się do swojego pokoju, a Mihuri przed pójściem spać zrobił sobie jeszcze herbatę. Nie miał ochoty na rozmowę z Hinomi, toteż zamknął się u siebie, zanim znajomy opuści łazienkę.
Nadszedł wreszcie piątek, co chłopcy przyjęli z ogromną ulgą. W tym tygodniu mieli mnóstwo sprawdzianów, zbliżał się wolnymi krokami koniec roku, więc nauczyciele chcieli mieć wszystko z głowy, co rzecz jasna nie bardzo podobało się uczniom. Pogoda zepsuła się, czego Aryo nie omieszkał komentować przez całą drogą, chroniąc się pod niewielkim parasolem kolegi, który ten z kolei dostał od gospodyni.
-I jak ci się z nimi mieszka? - Zapytał w końcu.
-W porządku, jakoś się dogadujemy. - Odparł spokojnie blondyn. - Chociaż... Wczoraj Ino spakował torbę i wyszedł nic nie mówiąc nikomu. Nie wrócił na noc... Zastanawiam się gdzie może być...
-A wcześniej nic nie rzucało się w oczy, nie wspominał o czymś takim?
-Słyszałem rozmowę przez telefon... Nie wiem z kim i o czym... Chyba miał się z kimś spotkać, albo wyjechać... Nie wiem... Mogę tylko podejrzewać...
-Więc na pewno niedługo wróci. - Poklepał przyjaciela pokrzepiająco po plecach, na co blondyn oblał się szkarłatem. Od wydarzeń w klasie zawsze tak reagował na dotyk kolegi, sam nie wiedział, dlaczego. Na szczęście ten teraz niczego nie zauważył, pewnie znowu zacząłby się śmiać. - Nie znasz ich zwyczajów, może on często musi wyjeżdżać. Zapytaj go jak wróci.
-Tak zrobię.
-Rozmawiałem z rodzicami, wiedzą, że po szkole idę do ciebie. - Zmienił temat. - Może wstąpimy najpierw gdzieś coś zjeść?
-Nie ma takiej potrzeby. Yuriko świetnie gotuje, zawsze mi coś wciska, ucieszy się, iż ma jeszcze jednego łebka do wykarmienia. - Zaśmiał się, przyspieszając kroku. - Zresztą już niedaleko.
-Poczekaj, nie chcę mi się latać za tobą! - Krzyknął z wyrzutami, patrząc na oddalającego się chłopaka.
-Złap mnie! - Mihuri wystawił język, idąc coraz szybciej.
-I myślisz, że ze mną wygrasz? - Westchnął, wziął kilka głębszych wdechów, po czym ruszył biegiem za Kano, w ciągu kilkunastu sekund prawie się z nim zrównał, miał jednak inne plany. Dogonił niebieskookiego, obejmując go w pasie i gwałtownie hamując. - Mówiłem, że nie uciekniesz. - Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, zaczął cicho się śmiać. - A tobie co? Dobrze wiesz, że jestem szybszy.
-Puść mnie... - Wyszeptał.
-A o to chodzi... - Ciemnowłosy pospiesznie odkleił się od towarzysza, nie wiedząc czy się śmiać, czy płakać. Nie chciał urazić tym Kano, przecież to tylko zabawa, ale najwyraźniej jemu się to nie spodobało. - Wybacz, to efekt mojego dobrego humoru. - Wyszczerzył się, ciągnąc go za rękaw w stronę... - Zaraz, to ty mnie powinieneś ciągnąć. Ja nie wiem gdzie idziemy.
-To tamten dom. - Wskazał ręką budynek kilkanaście metrów przed nimi.
-No nieźle. - Zagwizdał z podziwem.
-Chodź... - Mruknął, wyrywając bluzę. Yamoto wzruszył ramionami, z beztroskim wyrazem twarzy podążając za przyjacielem.
Na wstępie musiał przedstawić mieszkańcom domostwa kolegę, tak jak się spodziewał Yuriko była wręcz wniebowzięta. Od razu zabrała się za przygotowanie dodatkowej porcji, znikła w kuchni zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Atsumi zmierzył gościa chłodnym spojrzeniem, po czym wyszedł mrucząc coś o nauce na kolokwium.
-Chyba ma zły dzień... - Szepnął do Aryo. - Na ogół jest znacznie milszy.
-Nic nie poradzę.
-Chodźmy, umieram z głodu.
Po tym obiedzie postanowił, że nie włoży do ust niczego przez najbliższe dwa dni, kobieta wcisnęła w nich olbrzymia porcję naleśników z dżemem, polewą czekoladową i owocami, na deser dodała jeszcze lody. Nie narzekali, jedzenie było wyśmienite.
-Lepsze niż w domu. - Yamoto jęknął z zachwytem, klepiąc się po brzuchu.
-Dziękuję. - Kobieta wyglądała na zadowoloną. - Wpadnij jeszcze kiedyś, to spróbujesz czegoś innego.
-Na pewno skorzystam z zaproszenia. - Zaśmiał się, po czym zabrał talerze i zaniósł do kuchni.
-Zostaw, ja to zrobię. - Yuriko wygoniła go z pomieszczenia. - Idźcie na górę, nie będziecie przecież siedzieć ze starą kobietą, no już...
-No dobrze, dobrze. Idziemy. - Mihuri wyprowadził przyjaciela z mieszkania, a na odchodnym rzucił jeszcze. - Ale wrócimy.
-Miła babka. - Skomentował Aryo wchodząc po schodach.
-Mówiłem ci.
Na górze panowała grobowa cisza, Hinomi zaszył się w jakimś kącie, trzymając książkę w ręku. Nie chcąc mu przeszkadzać chłopcy od razu skierowali się do pokoju blondyna.
-Rozgość się, herbaty? - Zapytał stojąc w drzwiach.
-Bardzo chętnie. - Odpowiedział, rozglądając się z ciekawością po wnętrzu.
Mihuri przeszedł przez salon czując na sobie uważne spojrzenie współlokatora, zignorował je. Nie miał teraz czasu na takie gierki. Wstawił wodę i nucąc jakąś piosenkę, niedawno usłyszaną w radiu, począł przygotowania. Nie minęło dużo czasu, a opuścił kuchnię z dwoma kubkami z parującym napojem. Zerknął na szatyna, omal nie wybuchnął śmiechem.
-Wiesz... - Zaczął, z trudem panując nad sobą. - Byłoby ci łatwiej, gdybyś trzymał książkę w odpowiedniej pozycji.
-Że co...? - Atsumi dopiero teraz zorientował się, iż trzymał ją do góry nogami. Zmieszał się. - Ja tylko...
-No to może mi powiesz, o co ci chodzi, hmm?
-Za ambitne to dla mnie. Mimo wszystko muszę się nauczyć, więc zmykaj. - Próbował obrócić to w żart, ale nie wyszło to zbyt przekonująco.
-Powodzenia.
Przez kilka godzin rozmawiali jak zwykle o rzeczach mało istotnych, sporo się śmiali, czym niewątpliwie przeszkadzali Hinomi w nauce. Na moment się uspokajali, po czym zaczynali wszystko od początku. Zbliżała się już dwudziesta pierwsza, na dworze panował mrok. W pokoju świecił się jedynie mała lampka, Aryo siedząc na krawędzi łóżka obserwował ukradkiem blondyna, który teraz wyglądał przez okno.
-Zostaniesz na noc? - Kano zadał pytanie, które siedziało mu w głowie od dłuższego czasu.
-Słucham? - Utkwił zdziwione spojrzenie w przyjacielu, nie spodziewał się tego.
-Dosyć późno jest, to chyba lepszy pomysł...
-Bardzo chętnie, ale... Na pewno nie będę przeszkadzał...?
-Skąd... - Odwrócił się uśmiechając się lekko. - Nie widzę problemu...
-Mihuri!!! - Głos Hinomi postawił ich na nogi. - Zejdźcie na dół, kolacja.
-Wspaniale, zjadłbym konia z kopytami. - Aryo z entuzjazmem wstał, ruszając w kierunku drzwi.
-Ty jesteś jeszcze w stanie cokolwiek przełknąć? - Patrzył na niego z niedowierzaniem, nadal czuje się pełny po obiedzie, a on mówi takie rzeczy. - Ile ci się tego tam mieści? - Zatrzymał się koło kolegi, klepiąc go po brzuchu.
-Całkiem sporo. - Pokazał rządek białych zębów, po czym przyłożył dłoń do ręki chłopaka, która akurat dotykała okolic pępka. Kano szybko ją wyrwał.
-Chodźmy... - Powiedział zmieszany, pospiesznie wychodząc.
Jadł w milczeniu, nawet nie przysłuchiwał się wymianie zdań miedzy Yuriko, Atsumi, a Aryo. Non stop zastanawiał się nad zachowaniem tego ostatniego, nie miał pojęcia, jak to odbierać, czy tylko jako przyjacielskie gesty, czy może to już coś więcej? Czuł się tak, jakby był gdzieś daleko, głosy znajomych docierały do niego przytłumione, ledwo je rozumiał. Obraz stawał się coraz mniej wyraźny, zacisnął dłonie w pięści, wdychał głęboko powietrze. Kolejny atak, brak leków robił swoje, niestety zostawił je w rodzinnym domu i nie zamierzał po nie wracać, liczył na to, że choroba nie da o sobie znać tak szybko. Wizytę u lekarza zaplanowano na przyszły miesiąc, wtedy dostałby receptę na nowe medykamenty. Chyba, źle zrobił... Zachwiał się na krześle, pokój wirował doprowadzając go do szału. Ukrył twarz w dłoniach, ale na niewiele się to zdało.
-Muszę wyjść... - Wstał, czego momentalnie pożałował. Przed oczami pojawiły się ciemne plamy, oparł się o stół. Ktoś coś powiedział, ale nie potrafił zrozumieć słów. Po kilkunastu sekundach, które dla niego były wiecznością, atak minął. Powoli wracał do normy, głowa bolała go niemiłosiernie, nadal czuł duszności, ale w porównaniu z tym, co działo się przed chwilą, to nic. - Dziękuje za kolację... Będę u siebie.
-Dobrze się czujesz? - Yuriko nie pozwoliła mu wyjść, sprawdzając czy ma gorączkę. - Masz ciepłe czoło, lepiej się połóż. Zaraz ci coś przyniosę.
-Pójdę z nim. - Zaproponował Yamoto. Na korytarzu pomógł przyjacielowi uporać się ze schodami. W takim tempie nie dojdą do rana, podniósł ze zrezygnowaniem chłopaka, który nawet nie miał sił, aby zaprotestować. - Znowu? - W odpowiedzi pokiwał tylko głową. - Powiedzieć im? - Zamknął oczy, po czym pokręcił przecząco. - Rozumiem... - Ułożył blondyna na łóżku, przykrywając go kołdrą. Odgarnął mu włosy z twarzy. - Poradzisz sobie... Wierzę w ciebie...
-I jak się czuje? - Gospodyni wpadła do środka z miską pełną chłodnej wody, chustką oraz jakimiś tabletkami.
-Lepiej, musi odpocząć. Posiedzę przy nim.
-Zostaniesz?
-Tak...
-Gdyby się coś działo, wołaj. - Najpierw zamoczyła w letniej cieczy materiał, a następnie położyła na czole młodzieńca.
-Dobranoc... - Mruknął zanim kobieta opuściła pomieszczenie. Zapadła nieznośna cisza, przerywana miarowym, aczkolwiek trochę przyspieszonym oddechem chorego. Usiadł na podłodze obok łóżka, opierając się o szafę. Wpatrzony w twarz nastolatka, zapomniał o całym świecie, teraz najważniejsze, aby wytrzymał. Najgorsze było to, iż nie mógł nic zrobić, tylko czekać. Nie znosił takich sytuacji, czuł się taki bezsilny.
-Aryo... - Wyszeptał blondyn, otwierając odrobinę oczy.
-Tak...?
-Połóż się obok mnie... - Mruknął, a na twarzy wykwitły delikatne rumieńce.
-Jeśli chcesz... - Uśmiechnął się łagodnie, po czym wgramolił się pod pościel, przybliżając się do przyjaciela. Objął go ramieniem, całując jednocześnie w czoło. - Śpij, jestem tutaj...
Obudził się rano, promienie wschodzącego słońca wpadały przez okno, rażąc chłopka w oczy. Zmrużył je, przecierając jednocześnie. Czuł na szyi oddech Yamoto, co jeszcze bardziej poprawiło mu humor, cieszył się z tej bliskości. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego, ale teraz nie było to ważne, chciał, by ta chwila trwała wiecznie. Gorączka spadła, ból głowy również minął, najgorsze za nim, nie wiadomo na jak długo. Bez dostępu do leków, może się to powtórzyć zawsze, mimo to nie zamierzał po nie wracać. Aryo wyglądał na zadowolonego, mruczał coś przez sen, co chwila zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciela. Mihuri wczepił się w bluzę śpiącego, zamykając oczy. Zmęczenie dawało się we znaki, wciąż potrzebował odpoczynku, lecz nie potrafił myśleć o niczym, ani o nikim innym, jak o młodzieńcu leżącym tuż obok. Odsunął się o kilka centymetrów, chcąc spojrzeć w jego twarz. Zapragnął zrobić coś wyjątkowo dziwnego, nie spodziewał się tego po sobie. Dotknął delikatnie wierzchem dłoni policzka kolegi, a następnie musnął ustami jego wargi. Yamoto wymruczał coś z zadowoleniem, otwierając oczy, na co Kano zareagował niemal, że krzykiem.
-Możesz mnie witać tak codziennie. - Uśmiechnął się ciepło, na pewno nie był zły.
-Ja... Tylko... - Starał się wytłumaczyć, ale słowa nie układały się w sensowną całość.
-Mogę? - I zanim zdążył zareagować, wpił się w usta blondyna z niezwykłą namiętnością. Zabrało mu dech w piersiach, myśli gdzieś odpłynęły, całkowicie pogrążył się w tym niesamowitym uczuciu. Teraz nie miał wątpliwości, co do zachowania towarzysza, wszystko stało się jasne, co nie znaczy, że go to nie przerażało, nie miał pojęcia, co zrobić. Wreszcie pozwolono zaczerpnąć mu powietrza. - Lepiej się czujesz? - Zapytał troskliwie.
-Tak... - Wyjąkał, oblewając się szkarłatem. - Dziękuje, że zostałeś przy mnie...
-Nie ma problemu.
Ciemnowłosy wstał, poprawiając zmięte ubranie. Wyglądał tragicznie, przywrócenie się do stanu używalności zajmie niewątpliwie sporo czasu. Uśmiechnął się lekko, na widok okrytego, aż po szyję Kano.
-Czemu mi się tak przyglądasz...? - Zapytał nieśmiało.
-Po to mam oczy. - Wystawił język, po czym uklęknął obok łóżka. - Przebierz się, a potem zejdź na śniadanie. Poinformuje Yuriko o twoim stanie zdrowia. - Zamierzał odejść, ale nie dane mu to było. Mihuri chwycił go za rękaw, nie pozwalając wyjść. Przypominał teraz małe dziecko, które nie chce, aby ojciec je zostawił same w pokoju. - O co chodzi?
-Nie mów im... - Wyszeptał żałośnie.
-Muszą wiedzieć, co ci dolega.
-Jeszcze nie teraz...
-Dobrze, skoro tego chcesz.
-I ja... - Zaczął, ale urwał szybko zmieszany.
-Ty co? - Blondyn podparł się na łokciach zbliżając twarz do twarzy kolegi, wpatrując się prosto w szare oczy. Zatrzymał się na parę sekund w takiej pozycji, a następnie podjął decyzje, pocałował delikatnie Yamoto. Kiedy się ponownie cofnął, tamten rozczochrał mu włosy. - No już, bez takich czułości. Czekamy na dole. - Po tych słowach opuścił pomieszczenie, z radosnym wyrazem twarzy.
Grzebał w szafie, szukając czegoś odpowiedniego. Za nic w świecie nie potrafił się zdecydować na to, co ubrać. Nie wziął wszystkich rzeczy, większość pozostała w poprzednim miejscu zamieszkania. W końcu zrezygnowany wyciągnął czarne spodnie, do tego jakiś podkoszulek i cienka bluzę o takim samym odcieniu jak reszta odzienia, z nadrukowanym smokiem. Zrzucił brudne ubranie, rzucając je na łóżko.
-Niezły widok. - W drzwiach stał Atsumi, opierając się o framugę. Mihuri momentalnie chwycił koc leżący aktualnie na podłodze i owinął się nim szczelnie.
-Nie wiesz, że się puka?! - Wrzasnął, trzęsąc się cały. - Zboczeniec!
-To nie ja sypiam ze swoim przyjacielem. - Powiedział wyjątkowo złośliwym tonem.
-Ale to... - Wyjąkał, ale mu przerwano.
-Daj spokój, widziałem. Wszedłem tutaj rano i mym oczom ukazał się piękny widok.
-O co ci chodzi? - Zebrał w sobie resztki odwagi, rzucając wściekłe spojrzenie nieproszonemu gościowi.
-O nic, o nic. - Odparł najspokojniej na świecie, nadal stał w tym samym miejscu i najwyraźniej nie zamierzał się ruszyć.
-Więc...? Możesz już wyjść.
-Dobra wybacz, poniosło mnie. - Wytłumaczył się, choć Mihuri mógłby się założyć, iż słyszał w tym głosie ironie, a może staje się zbyt wyczulony na takie rzeczy. - Chciałem o coś zapytać, ale przełożymy tę rozmowę na inny termin. - Zamknął drzwi, pozostawiając młodzieńca w lekkim szoku.
Yuriko dokładnie obejrzała go z każdej strony, kilka razy przykładając mu dłoń do czoła, nie za bardzo wierząc w cudowne ozdrowienie. Wreszcie, kiedy nie dostrzegła niczego niepokojącego, odetchnęła z ulgą. Owczarek leżał w kącie, co jakiś czas leniwie otwierając oczy, aby przyglądnąć się zebranym, zaraz jednak je zamykał nie zainteresowany sytuacją.
-Poważnie, lepiej się czuję. - Zaczął z rezygnacją. To się stawało męczące. - I nie jestem głodny...
-Nie masz nic do gadania, siadaj przy stole. - Rzekła stanowczo, nie przyjmowała odpowiedzi odmownej. - I podziękuj koledze, spędził przy tobie całą noc. - Mihuri oblał się rumieńcem, a Aryo cudem powstrzymał się przed wybuchnięciem śmiechem. Całe szczęście kobieta nie widziała wyrazów ich twarzy, pewnie by się zdziwiła.
-Co się cieszysz...? - Mruknął niezadowolony blondyn, gdy gospodyni znikła w kuchni.
-Dziwisz mi się? - Zapytał perfidnie się uśmiechając.
-Uważaj, bo może się to dla ciebie źle skończyć. - Zagroził mu palcem, w momencie kiedy Yuriko powróciła z talerzem pełnym jedzenia.
-Smacznego. - Postawiła posiłek na stole, a nastolatek patrzył na to z rosnącym przerażeniem.
-Ja to mam wszystko zjeść? - Jęknął żałośnie, a zaraz potem poczuł jak ktoś wiesza mu się na ramieniu.
-To chyba żaden problem, takie pyszności. - Yamoto z zazdrością wpatrywał się w talerz.
-Mam w ręku widelec i nie zawaham się go użyć. - Warknął, chwytając sztućce.
-Mam się bać? - Ugryzł go zaczepnie w płatek ucha, nie zwracając uwagi na kobietę.
-Powinieneś.
-No dobra młodzież, spokój. - Yuriko patrzyła na nich z rozbawieniem. - Jeżeli jesteś głodny, to na pewno coś się znajdzie.
-Naprawdę? - Ciemnowłosy spojrzał na nią błyszczącymi oczyma.
-Dochodzę do wniosku, że zadaję się z kompletnym świrem . - Wtrącił się Kano, zabierając się za posiłek.
Aryo chciał cos odpowiedzieć, równie wstrętnego, ale usłyszał trzaśnięcie drzwiami. Odwrócił się momentalnie patrząc w stronę wejścia, gdzie ujrzał młodego mężczyznę. Miał na sobie białą koszulę oraz spodnie od garnituru, wyglądał nad wyraz poważnie. Brązowe oczy ukrył za okularami o cienkich oprawkach, a kasztanowe włosy niewątpliwie dawno nie były czesane. Ponury wyraz twarzy przyprawiał nastolatka o dreszcze, w życiu jeszcze nie widział kogoś podobnego.
-Widzę, że wróciłeś wcześniej. - Yuriko wyglądała na zadowoloną. - Zjesz coś?
-Nie dziękuję. - Chłodny ton sprawił, że aż przeszły go ciarki, zerknął pytająco na Kano. - Jestem zmęczony, zresztą niedawno jadłem. - Wytłumaczył, obrzucając zebranych obojętnym spojrzeniem. Wyszedł, zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić.
-A to kto? - Yamoto nie wytrzymał. Wpatrzony w drzwi, za którymi zniknął starszy chłopak, oczekiwał szybkiej odpowiedzi. - Dowiem się?
-Ino Zakano... - Wyszeptał blondyn. - Drugi współlokator, niewiele o nim wiem. Niewiele rozmawiamy.
-Chodźmy do niego. - Wyszczerzył szereg białych zębów.
-Chyba zgłupiałeś, nie słyszałeś, co powiedział? - Mihuri potraktował przyjaciela mięśniaczkiem.
-Przesadzasz, najwyżej nas wyrzuci.
-Coś ty się tak napalił? - Nawet nie starał się ukryć złośliwego tonu, czuł dziwną satysfakcję z tego, iż mógł dopiec kumplowi.
-Ha ha... Bardzo zabawne. - Odburknął, powracając do stanu normalności, o ile w ogóle to możliwe. - Ja sobie to jeszcze odbiję. - Na twarzy pojawił się perfidny uśmiech.
-Łapy przy sobie. - Warknął, widząc dłoń sunącą w powietrzu prosto w kierunku jego nogi.
-Mihuri... - Jęknął żałośnie, cofając rękę.
-Nie przyzwyczaiłeś się za bardzo? - Rzucił wściekle, wstając od stołu. - Nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie, ale nawet nie próbuj mnie dotykać.
Podszedł do drzwi, miał ochotę trzasnąć nimi, ale w ostateczności się powstrzymał. Wyszedł, nie mówiąc już ani słowa. Przetarł zmęczone oczy, opierając się o ścianę na klatce schodowej. Różne myśli kłębiły się w głowie, sprzeczne uczucia walczyły ze sobą, to za dużo jak na kilkanaście godzin. Powrócił wspomnieniami do poranka, kiedy przyjaciel obdarzył go pocałunkiem, to było niezwykłe. Znalazł się na zewnątrz, słońce grzało mocno, a lekkie podmuchy wiatru przyjemnie ochładzały w to upalne popołudnie. Przysiadł pod drzewem rosnącym na terenie posiadłości, oparł się o konar, patrząc na niebo, po którym leniwie sunęły białe obłoki.
-Smok... - Mruknął, przyglądając się jednemu z nich. Uwielbiał bawić się w ten sposób, nawet nie potrafił powiedzieć, dlaczego, czasem wręcz irytował się tym, w końcu ludzie w jego wieku, nie powinni odstawiać takich numerów, mimo to nadal tak robił. - A tu drugi... - Odwracając głowę, dostrzegł w oknie bruneta, który nawet go nie zauważył. Trzymał w dłoniach jakiś przedmiot, przyglądał się dokładnie z każdej strony. - Zakano-san... - Ten spojrzał zaskoczony.
-Długo tu jesteś? - Oschły ton wciąż się go trzymał.
-Chwilę...
-Nie masz co robić, tylko tracić czas w ten sposób?
-Masz ciekawsze zajęcie?
-Może... - Całkowicie olewając chłopaka, Zakano wrócił do poprzedniego zajęcia. Mihuri wciąż nie wiedział, co takiego trzyma starszy kolega, ale stwierdził, że to nie jego interes, nie powinien wtykać nosa w nie swoje sprawy.