Nevoah 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 23:39:01
- Ja muszę do niego iść… - zerwała się Zija. Uliah zatrzymał ją.
- Ej, nie rób tego. Będzie na ciebie zły. Nie będzie chciał rozmawiać.
Erendir w końcu ściągnął kaptur. Oparł nogi o stół i przeczesał palcami półdługie, czarne włosy. Westchnął i brązowymi oczami spojrzał w ślad za Nevoahem. Doskonale go rozumiał. Też mu nie pasowało towarzystwo dwojga całkiem obcych dzieciaków. Ale Uliah sprawiał wrażenie oczarowanego swoja młodą towarzyszką, więc Erendir nie miał nic do gadania. Zupełnie jak ten dzieciak. Uśmiechnął się ironicznie i wyłączył całkowicie z rozmowy. Skrzyżował ręce na piersi. Zmrużył powieki i mruknął w głębi gardła. Uliah nie zwrócił na niego uwagi.
Uliah - bogowie, co za idiotyczne imię. Jak dla konia, albo psa. Nie dla człowieka. Bogowie, niech ta przeklęta farsa się skończy. Gdyby nie ta cholerna dziewczyna i jej brat, nie musielibyśmy kłamać. - myślał zły. Nie musielibyśmy… Tak, bo my oboje mamy swoją małą tajemnicę…
Obudził się przed świtem. Zmęczony, wcale nie pokrzepiony snem. Miał zapuchnięte powieki i zaschnięte ślady łez na policzkach. Usiadł na posłaniu. Spojrzał w bok. Na drugim łóżku spała Zija, z lekkim, subtelnym uśmiechem na twarzy. Nawet teraz wyglądała na szczęśliwą. Nevoah prychnął rozzłoszczony. Otworzył drzwi i zszedł na dół. W głównej sali gospody, przy jednym ze stolików, siedział właściciel wraz z rodziną.
- O, dzień dobry! - zawołał Lojet. Nevoah odpowiedział grzecznie. - Zjesz coś?
- Bardzo chętnie, dziękuję. - usiadł na ławie i uśmiechnął się do dziewczyny siedzącej naprzeciw.
- To ty jesteś tym chłopcem, któremu zafundowałem wino i nocleg za pół darmo? - spytał mężczyzna stawiając przed nim kubek mleka i talerz wczorajszej zupy.
- Ten sam i bardzo dziękuję za zniżkę. Jak tylko będziemy się wynosić z miasta, zapłacę panu.
- Drugi raz? - roześmiał się Lojet. Chłopak pobladł.
- Jak to "drugi raz"? - spytał podejrzliwie.
- Wczoraj wieczorem zapłacił mi jakiś mężczyzna… Siedział z wami przy stoliku, przysiadł się na krótko zanim zapytałeś o pokój. - wyjaśnił. Nevoah zacisnął dłonie w pięści.
- Bogowie, co za tupet… - szepnął z pasją.
Chwilę potem rozległ się pośpieszny tupot na schodach. Do sali wpadła Zija.
- Tu jesteś! - zawołała na widok brata. - Już myślałam, że zrobiłeś jakieś głupstwo!
- Uliah ci wmówił, że jako zwykły gówniarz byłbym w stanie uciec? Bogowie, to przechodzi wszelkie pojęcie!
- Przestań! Po prostu się o ciebie martwię!
- No to przestań! Cholera, nie potrzebuję niańki! - zawołał ze złością.
- Nie chcę przerywać tej uroczej rozmowy między kochającym się rodzeństwem - dołączył do nich Uliah w całej okazałości, jeszcze bardziej przystojny niż poprzedniej nocy. - ale musimy ruszać, jeśli chcemy dotrzeć do następnego miasta przed zmierzchem. Czy możemy, panie Lojecie, prosić o osiodłanie naszych koni? Wybór nie będzie wielki, bo przecież w waszej stajni są tylko cztery obce wierzchowce i to wszystkie należące do nas. - uśmiechnął się oszałamiająco, a córka karczmarza prawie spadła z zachwytu z ławy.
- Tak, oczywiście, już kogoś poślę! - pobiegł na zaplecze.
- Zija, spakuj rzeczy i spotkamy się na podwórzu. Pośpieszcie się.
- Szczyt bezczelności. - Nevoah podniósł się, ostentacyjnie dopił mleko i dopiero wtedy podszedł powoli na górę. Wszystko, żeby tylko pokazać temu cholernemu Uliahowi w jak głębokim ma go poważaniu. Minął na schodach Erendira i spiorunował go morderczym spojrzeniem tylko z tego powodu, że towarzyszył Uliahowi.
- Jeżeli mam ci powiedzieć, kto moim zdaniem zachowuje się najbardziej idiotycznie, to jesteś tą osobą ty, Nevoah. - stwierdziła Zija kiedy oboje byli już w pokoju. Chłopak nie odpowiedział i dalej spokojnie pakował swoje rzeczy do torby. Założył płaszcz, przerzucił tobołek przez ramię i wyszedł.
Otworzył drzwi i owionęło go mroźne powietrze i szary świt. Wciągnął do płuc głęboki haust powietrza, zupełnie jak tonący kiedy wytaszczy się go na powierzchnie. Gwiazdy migały gwałtownie, wcale nie chcąc gasnąć. Chłopak otulił się szczelniej i zatupał w miejscu. Po chwili dwaj chłopcy przyprowadzili cztery osiodłane konie. Gwiazdka zarżała radośnie na widok swego pana i dmuchnęła mu gorącym oddechem w twarz. Pachniał sianem i życiem…
- Jesteś gotowa? - spytał przeczesując palcami jej grzywę. - Czeka nas długa droga. Ale nie martw się, wkrótce nadejdzie koniec…
Jechał z samego tyłu. Zija i Uliah byli na przedzie, rozmawiając jakby znali się całe lata. Erendir patrzył na to i prychał z niecierpliwością. Chyba nie podobały się mu plany przyjaciela bo niedawno kłócili się przez kilka minut.
Zija kilkakrotnie próbowała zagadać brata, ale ten milczał uparty jak osioł.
Wczesnym wieczorem zajechali do najbliższego miasta z gospodą. Usiedli w małym saloniku dla gości i zjedli kolację. Zija z Uliahem tradycyjnie rozmawiali wesoło cały czas. Erendir siedział totalnie zachmurzony i zły, z tym nieodzownym kapturem na głowie. Nevoah za to był zmęczony i smutny. I rozgoryczony.
Szybko zamknął się w pokoju który mu przydzielono. Położył się, ale nie mógł zasnąć. Tysiące myśli krążyło mu w szaleńczym tempie po głowie, setki tysięcy na minutę, a on czuł, że zaraz pęknie, że już nie wytrzyma tempa w jakim gna jego życie. Wpatrywał się w sufit i starał się nie zwariować.
Potem miał sny. Rano nie pamiętał dokładnie o czym były, ale gdzieś tam było uczucie szczęścia i wrażenie, że nie tak miało być, nie tak skończyć… Znowu wyglądał jakby nie przespał ani minuty.
Zija spojrzała na niego z politowaniem kiedy powoli jadł śniadanie, ale słowem się nie odezwała. Wolała poczekać, aż sam do niej przyjdzie, wiedziała, że wkrótce się złamie.
Kiedy słońce było w najwyższym punkcie, postanowili zrobić mały przystanek i zjeść coś. Usiedli nad strumieniem, który szemrał do nich przez całą drogę, i wyciągnęli posiłek.
Nevoah przykucnął na kamieniu, pochylił się i zanurzył dłonie w przyjemnie zimnej wodzie. Jego wisiorek wyślizgnął się na zewnątrz i zakręcił się wokół własnej osi, delikatnie odbijając promienie słońca. Chłopak mokrymi jeszcze palcami chwycił go i zbliżył do oczu. Rodzinna pamiątka… prychnął lekceważąco.
Oczy Uliaha na ten widok rozszerzyły się w niemym zdumieniu. Spojrzał wstrząśnięty na Erendira, ale on zdawał się nic nie zauważyć.
- Ten wisiorek, który ma twój brat… - zaczął Uliah uśmiechając się do Ziji. - Skąd go ma?
- Ten z białego złota? Nosi go od zawsze. - Nevoah spojrzał na nich nieufnie i szybko wsunął pamiątkę za koszulę.
- Skąd go masz? - spytał ostro Uliah.
- To po ojcu…
- Nie kłam! - zerwał się. - Ukradłeś go!
- Jak śmiesz! - krzyknął chłopak zaciskając pięści. - Jak śmiesz mówić mi, że ukradłem jedyną rzecz, jaka została mi po ojcu! Mam ją odkąd tylko pamiętam! Spytaj Ziji! Ona ci powie, że ja tego wisiorka nie ukradłem! A nawet gdyby, dawno bym go sprzedał! Kim ty w ogóle jesteś, żeby mnie obwiniać o coś takiego! Kim?! - wołał i czuł niesamowitą ulgę, że może bezkarnie podnieść głos i wyładować się.
- Uspokój się! - Uliah uniósł ręce w obronnym geście. - Przepraszam, pomyliłem się. Przepraszam. Po prostu… Ktoś, kogo znam, miał kiedyś podobny, ale mu ukradziono… że tak powiem… Więc nie znasz pochodzenia tego przedmiotu?
- Nie znam… - warknął Nevoah rozzłoszczony.
- Na drugi raz uważaj z takimi oskarżeniami, dobrze? - ostro zażądała Zija.
- Przecież przeprosiłem, nie? - westchnął Uliah. - Bogowie, każdy może się pomylić.
-, Ale żeby od razu nazywać go złodziejem?
Nevoahowi ze wzbudzenia aż drżała broda i ręce. Przypadkiem złowił niedowierzające spojrzenie Erendira i miał ochotę warknąć "I co się gapisz?" Zamiast tego odwrócił głowę.
- Erendir, myślisz o tym, co ja? - spytał Uliah. Mężczyzna skinął powoli głową.
-, Ale to przecież niemożliwe… niemożliwe… - szepnął w zadumie. - Ale… malowidło… Cholera!
- Trzeba coś zrobić! Dotrzeć do stolicy-
- Cicho! Powoli… - westchnął. - po kolei. Przecież może się nam wydawać…
-, Ale może być prawdą… I pomyśl, co wtedy…
- Pomyśl lepiej, co by było, gdybyśmy podnieśli alarm, a to nie byłaby prawda.
- Sam w to nie wierzysz, prawda? - spytał Uliah cicho.
- Nie chcę się pomylić. Nie chcę robić sobie fałszywych złudzeń.
- Złudzeń… Bogowie, co za wariactwo!
- Ruszajmy. Im szybciej dotrzemy do Dwóch Królestw, tym lepiej.
- Tak… Jedźmy do Kleer. - zdecydował Uliah i wstał. Podszedł do Nevoaha i podał mu dłoń. - Przepraszam. Poniosło mnie.
- Powiedzmy, że nie ma, o czym mówić. - mruknął chłopak nieufnie.
- Dzięki.
Tamtą noc również spędzili w gospodzie. Rano, stojąc wśród ostatnich zabudowań, Uliah powiedział
- Jeszcze kilka minut i znajdziemy się u stóp Dwóch Królestw, w naszej ojczyźnie…
- Nie ma to jak w domu!
Zija i Nevoah spojrzeli na siebie z powątpieniem.
Na granicy spotkali strażników. Po oby dwóch stronach drogi wznosiły się wysokie, kamienne wieże. Na szczycie siedzieli mężczyźni z łukami, uważnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu tajemniczego niebezpieczeństwa. Przed wieżą, w porannym słońcu wygrzewali się dwaj strażnicy. Powstali na widok przybyłych.
Przywitali się i ostrzegli ich przed zbirami czyhającymi za lasem, na drodze wzdłuż urwiska.
- Dziękujemy, będziemy się pilnować. - powiedział Uliah i wyciągnął w pochwy przypiętej do pasa wielki, półtoraręczny miecz, lśniący czysto w promieniach słońca. Rękojeść wysadzana była kamieniami szlachetnymi; diamentami i szafirami. Tworzyły one jakiś na pierwszy rzut oka trudny do zidentyfikowania wzór.
- Wierzę panie, że poradzisz sobie z każdym niebezpieczeństwem mając tak wspaniały oręż…
- W istocie… - uśmiechnął się z dumą i musnął palcami ostrze. Schował miecz. Potem ruszył, poganiając klacz do coraz szybszego galopu… Niebo górowało na nieboskłonie, kiedy krajobraz zaczął się zmieniać. Droga pięła się delikatnie pod górę, z jednej strony rozciągało się strome zbocze. W dole płynęła rwąca rzeka. Jej groźny szum dochodził do nich cały czas.
- Uważajcie żeby nie spaść, bo źle to się dla was może skończyć. - rzucił Erendir trochę ostrzej niż zamierzał. Nie zrobił tego specjalnie.
- Czujesz to? - spytał Uliah rozglądając się czujnie.
- Coś tu się szykuje…
- Bezsprzecznie.
- Jedźmy… - jęknęła Zija. - Nie podoba mi się to.
- Widzicie to? Ktoś nadchodzi! - zawołał Nevoah. Rzeczywiście, drogą podążała grupa ludzi.
- Oho, to nie będzie przyjacielskie spotkanie. - Erendir ścisnął rękojeść miecza. - Schowajcie się za nami, tak będzie bezpieczniej.
Skwapliwe przystali na jego propozycję.
-, Kogo widzą moje oczy? - zawołał przywódca bandy rabusiów, kiedy znaleźli się całkiem blisko nich. Na dźwięk jego głosu Gwiazda cofnęła się przerażona.
- Nas. Dawno cię tu nie było. - powiedział Uliah niewzruszony.
- Skąd możesz to wiedzieć? Przecież wyglądasz na cudzoziemca.
- Serio? Dobrze wiedzieć. Poznajesz to?
Obydwoje - Uliah i Erendir - jednocześnie wyciągnęli swoje miecze. Rękojeść broni Erendira wysadzana była topazami i szafirami, które tworzyły ten sam wzór, co na mieczu jego towarzysza.
- Na ogniste czeluście! - wrzasnął rabuś. - Wy! Tu! Nie sądziłem, że wrócicie! Niech was czeluście pochłoną, przeklęci! W nogi!
Wszyscy mężczyźni - a było ich około dwudziestki - przejechała koło nich, prawie taranując czwórkę swoimi końmi.
Powstała tak wielka wrzawa, że nikt nie zauważył, kiedy Gwiazda stanęła dęba, zarżała przeraźliwie, pognała wprost na urwisko i stoczyła się w dół, wraz ze swoim jeźdźcem…
-, Co za skurwysyn! - krzyknął Erendir i schował miecz do pochwy.
- Bogowie, że im dalej jest mało. - mruknął Uliah.
-, Uliah… Erendir… - zaczęła Zija zaniepokojona, rozglądając się na boki. - Gdzie Nevoah?
Nigdzie go nie było. Wszyscy spoglądali na siebie nic nie rozumiejąc. Przecież nie mógł tak po prostu zniknąć!
- Nevoah! - zawołała dziewczyna. Bez odzewu. - Gdzie on się podział? Do cholery!
- Uliah… - mężczyzna zeskoczył z konia i podszedł do krawędzi urwiska, które porośnięte było młodymi drzewami. Bał się spojrzeć w dół. - Spójrz… Te gałązki są połamane. - przełknął głośno ślinę. - A tu ślady kopyta… Musiał się ześlizgnąć…
- Nevoah! - krzyknęła Zija i podbiegła do Erendira. Byłaby sama poleciała w dół, gdyby nie została chwycona za ramiona.
- Uspokój się, bo sama tam wylądujesz!
-, Ale tam jest mój brat!
Erendir chwycił się młodej brzozy i zaglądnął w dół. Na dnie, kilka kroków od brzegu, leżał koń. A - częściowo nad nim i pod nim - Nevoah.
- Schodzę. - powiedział mężczyzna krótko. Odpiął pochwę z mieczem i powoli zaczął zsuwać się w dół.
Uliah obejmował mocno Ziję, która wtuliła się w niego rozpaczliwie i szlochała.
- Byłam dla niego taka okropna… Taka okropna… a przecież ma tylko mnie… nikogo więcej, tylko mnie…
- Wszystko z nim w porządku! - zawołał Erendir z dołu. Dziewczyna odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą. Spojrzała w kierunku nieba i bezgłośnie szepnęła podziękowanie. - Tylko nie wiem jak go stamtąd wyciągnę, bo koń przygniótł mu nogę… Uliah, mógłbyś tu zejść i mi pomóc? Razem damy radę!
Mężczyzna pochylał się nad nieprzytomnym chłopakiem. Miał zatroskaną minę.
- A co z klaczą? - usłyszał z góry.
Widział już od razu, po nienaturalnie przekrzywionym łbie i pusto wpatrzonych w przestrzeń ślepiach, że Gwiazda…
- Skręciła kark. Przykro mi. Uliah, zejdziesz tu?
- Już schodzę!
- Tylko uważaj, nie poślizgnij się.
Nevoah był taki blady… Erendir miał nadzieję, że nie stało się mu nic poważnego. Mimo wszystko chyba by sobie nie darował…
Jakiś czas później, z niemałym trudem, Erendir zdołał wynieść nadal nieprzytomnego Nevoaha na górę. Położył go delikatnie na trawie, po drugiej stronie drogi.
- Opatrz mu nogę. - powiedział do Uliaha. - Obawiam się, że kość została strzaskana. Ja tymczasem dam mu coś żeby złagodzić ból. - zaczął grzebać w swoich torbach. Zija stała z boku, niepewna, co robić.
- Dobra, ale poświęcimy spodnie… - chwilę potem rozległ się trzask dartego materiału. - Uuu… Nie wygląda to za ciekawie… Jak dotrzemy do Kleer będzie trzeba wezwać kapłana, by go uleczył.
- Wiem, że uważasz Kleer za bardzo cywilizowane miasto, ale oni nie mają tam świątyni. - przypomniał Erendir.
- Racja… Cholera, wobec tego jak najszybciej trzeba dotrzeć do Soleri.
- Gdzie? - wypsnęło się Ziji, która od razu oblała się rumieńcem.
- Soleri jest stolicą Masneir, jednego z Dwóch Królestw, siedzibą króla Quereda van Modsiwe. Tam jest cel naszej wędrówki. Mojej, Erendira, twojej i twojego brata.
-, Ale przecież… mieliśmy jechać tylko do Kleer. Skąd ta nagła zmiana planów?
- Wszystkiego się dowiesz w Kleer. Wszystko ci wyjaśnię. Dobrze?
- Dobrze…
Nevoah jęknął. Wszyscy na niego spojrzeli. Miał lekko zamglone oczy.
- Nie dotykaj mnie, Uliah… - jęknął słabo.
- Widzę, że wszystko z tobą w porządku. - powiedział rozbawiony mężczyzna i nadal opatrywał jego nogę.
-, Dlaczego wszystko tak mnie boli? Co się stało?
- Twój koń się wystraszył i spadł z urwiska. Pociągnął cię za sobą. - wyjaśnił Erendir mieszając zioła w niewielkim kubeczku. - Wypij to… - uniósł mu głowę i wlał do gardła napój. Chłopak skrzywił się z obrzydzenia.
- Ohyda… A co z Gwiazdką? Wszystko z nią w porządku? Gdzie jest? - pytał pośpiesznie, jakby się bał, że zabraknie mu słów.
- Nie miała tyle szczęścia, co ty…
- Jak to?
- Ona… Spadając skręciła kark… - Nevoah wpatrywał się nic nie rozumiejąc w Erendira. Ten głaskał w roztargnieniu włosy chłopaka.
- Moja mała Gwiazdka… Biedaczka… Przecież miała ledwo trzy lata… - szeptał chłopiec. - To jak ja gdziekolwiek dojdę bez mojej Gwiazdki?
- Nie martw się, coś wymyślimy. - zapewnił go Uliah. - Może, Zija pojechałaby ze mną, a on na jej koniu? - zwrócił się do towarzysza.
- Wiem, że miałbyś wielką ochotę na przejażdżkę z Ziją - uśmiechnął się do niej. - ale innym razem. Nevoah sam nie utrzyma się na grzbiecie, spadnie przy pierwszej lepszej okazji i definitywnie się pożegnamy. Te zioła, które mu dałem działają usypiająco…
- W takim razie ty go weźmiesz na swojego konia i koniec rozmowy. - rzucił ostro.
- Nie złość się. Przecież nie robię tego specjalnie.
- Same problemy przez tego dzieciaka… - mruknął wstając, ale nikt go nie usłyszał.
- Pomóż mi go posadzić na koniu. Im szybciej dotrzemy do Kleer, tym lepiej. Tam jest jedna bardzo dobra znachorka, pomorze nam, jeśli poprosimy. A potem, już w Soleri, wezwiemy kapłana.
Już po chwili Nevoah niepewnie siedział na końskim grzbiecie, kurczowo ściskając w dłoniach jego grzywę. Spiął się jeszcze bardziej, kiedy ktoś usiadł za nim. Erendir. Nienaturalnie wyprostowany i z mocno bijącym sercem starał się zapomnieć gdzie jest, - koło kogo jest, starał się zapomnieć o bólu i senności ogarniającej jego ciało.
- Przecież ja nie gryzę. - powiedział mężczyzna. - Dlaczego tak sztywno siedzisz? Możesz się o mnie oprzeć, będzie ci wygodniej…
- M-mogę? - szepnął chłopak czerwieniąc się.
- No jasne. - Erendir uśmiechnął się ciepło.
Nevoah ostrożnie odchylił się w tył, aż w końcu oparł się o Erendira. Westchnął ciężko. Trzymał dłonie splecione razem, widział ręce trzymające lejce, czuł mięśnie poruszające się miarowo pod materiałem i nieostrożne muśnięcia skóry. Całkiem bezwiednie, praktycznie przez sen, mocniej wtulił się w ciało Erendira, - który nie wiedział, co robić - odchylił głowę, oparł ją o bark mężczyzny i uśmiechając się błogo zasnął spokojnym snem…