Kiedy wszystko się zmienia 9
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 18:48:18
Gréag... - wyszeptał chłopak, wyginając się z przyjemności na łóżku. Jego kochanek był niesamowity, znał go dokładniej niż ktokolwiek, kiedykolwiek. Wiedział jak go dotknąć, pocałować by chłopak z rozkoszy tracił zmysły. Lucas, nie potrafił nasycić się bliskością tego mężczyzny. Sięgnął na oślep, macając dłonią po łóżku, szukając ciała blondyna w zimnej pościeli. Zaraz pościel? Przecież leżeli na wielkiej skórze, na posłaniu z trawy i mchu. - Gréag? Gdzie ty?.. - otworzył oczy. Nad głową miał sufit, a nie sklepienie z gałęzi drzew. Był ranek, nie wspaniała noc. I nigdzie nie było jego kochanego mężczyzny. Westchnął smętnie. Nienawidził poranków, smutnych przebudzeń i świadomości, że wszystko, co się działo, te wszystkie wspaniałe chwile, były tylko i wyłącznie snem. W realnym świecie czuł się samotny i niekochany. Miał Kła, ale wilk choćby nie wiadomo jak wspaniały i mądry nie zastąpi mu prawdziwego mężczyzny, zwłaszcza w "tych" chwilach. Podniósł się z podłogi, wziął szybki prysznic, ubrał się i zszedł na dół. Jak zwykle, wilk nie odstępował go na krok. Gdy wyszedł z domu, zauważył, że Zeke jak zwykle już wstał i szykował samochód. Pewnie jedzie po zakupy, albo coś - pomyślał, kierując się nad jezioro. Słońce stało już dość wysoko, niebo tylko ledwo, ledwo na horyzoncie miało jeszcze złotawy odcień. Patrzył jak wilk znika wśród krzewów i dotarło do niego, że dawno nie był w mieście. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie był w tym miasteczku, o którym słyszał tyle ciekawych rzeczy. Czas to zmienić. Przecież nie może zamknąć się tutaj na cztery spusty i unikać ludzi. Pobiegł z powrotem na podjazd.
- Zeke mogę jechać z Tobą? Dawno tam nie byłem i jakoś naszła mnie ochota by pooglądać miasteczko.
- Jasne. Wskakuj. - Zeke posłał chłopakowi szeroki uśmiech.
- To ja tylko powiem Kłowi, że jadę i możemy ruszać. - odwrócił się akurat w momencie, w którym Kieł znalazł się przy samochodzie. Kucnął przed wilkiem i spojrzał mu w złociste ślepia.
- Ja zaraz wrócę. Jadę tylko do sklepu. Bądź grzeczny i nie zagryź sam wiesz, kogo pod moją nieobecność. - wilk, wyraźnie się skrzywił. - pogryziemy ich jak wrócę. - mrugnął do Kła i wsiadł do samochodu. Wyglądał z wozu i patrzył na złociste stworzenie tak długo, dopóki nie zniknął, zasłonięty drzewami.
- Cieszę się, że jedziesz ze mną. Powinieneś częściej robić takie wypady. Bierz przykład z chłopaków. Wiem, że to małe miasteczko, ale sobotnie dyskoteki są naprawdę super, widzisz, jacy są zadowoleni, kiedy wracają.
- Może tak, ale wiesz... - wbił wzrok w swoje dłonie. - Jakoś nie czuję się jeszcze na siłach, by bawić się w takim miejscu. Za dużo ludzi, za dużo facetów.
- Nie każdy facet chce ci zrobić krzywdę. - Zeke spojrzał na Lucasa i poklepał go lekko po kolanie. Ucieszył się z tego, że chłopak już nie uciekał od takich gestów, że nawet pozwalał się objąć. Rozumiał jednak jego opory. Na to potrzebował więcej czasu. - Poza tym na tej imprezie większość facetów to hetero i na pewno nie będą do ciebie startować. Zresztą nie będziesz sam, a my nie damy cię skrzywdzić.
- No to... może się wybiorę, ale tylko może - zapowiedział, uśmiechając się szelmowsko. - O ile nie będzie tam tych dwóch palantów. Nie mam ochoty ich oglądać dłużej niż to konieczne. Dlaczego, jeszcze ich nie wywaliłeś? Przynajmniej tego kastrowanego Jamesa. - popatrzył na mężczyznę za kierownicą. Zeke tylko wzruszył ramionami, jakby mówił, że jego dom jest otwarty dla każdego. Chłopak więcej się nie odezwał, zajmując się podziwianiem widoków za szybą auta. A było, na co patrzeć. Po jego stronie, porośnięty lasem stok opadał łagodnie w dół. Przez drzewa, widział iskrzącą się tysiącami kryształów taflę jeziora. W końcu las się skończył i wyjechali na otwartą przestrzeń. Tutaj droga wiodła niemal na wysokości morskiej zatoki, do której wpadało jezioro, widział pierwsze zabudowania, coraz wyższe, w miarę jak zbliżali się do centrum. Wyglądało jak zwykłe rybackie miasteczko. Lucas podziwiał wspaniałe łodzie, stojące na przystani. Miał ochotę przepłynąć się jedną z nich. Zobaczyć jak to jest, wypłynąć na połów razem z rybakami, zobaczyć jak wygląda połów homarów i krabów, które widział pełzające w koszach. Żałował, że nie wziął ze sobą aparatu i nie mógł porobić zdjęć. Pomogłoby mu to później stworzyć podobne miasteczko w którejś z historii.
- Nie wiesz gdzie dostanę tusz i farby? Powinienem wrócić do tworzenia, moja skrzynka mailowa pęka w szwach. - wysiadł z samochodu i odetchnął słonawym powietrzem.
- Tam, dalej w takim ciemnozielonym drewnianym domku. W sezonie przybywa tu sporo turystów wśród nich są malarze i okazuje się być to dobrym interesem dla miejscowych. - Zeke pokazał mu, w którą stronę powinien iść, a sam udał się do sklepu zrobić zakupy.
Lucas nie marnował czasu, przeszedł przez ulicę i ruszył wzdłuż budynków, w poszukiwaniu sklepy dla plastyków. Znalazł go bez większych trudności. Wszedł do środka, z radością witając zapach farb i rozcieńczalników. Z uśmiechem rozglądał się po tym nie dużym sklepiku pełnym sztalug, ram, płócien, papierów o różnej gramaturze, olei lnianych, farb olejnych, plakatowych i akwareli, na innych półkach leżały pudełeczka z kredkami świecowymi, pastelami. Podszedł do lady ledwo widocznej między sztalugami, za którą stała sympatyczna starsza pani z siwymi włosami, zaplecionymi w kok.
- Przyjezdny - jej pomarszczona twarz, rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. - co podać kochaneczku?
- Tak, psze pani. Poproszę czarny tusz, i może farby olejne, rozcieńczalnik i olej i płótno. - powiedział szybko, uśmiechając się do kobiety.
- A sztalugę masz kochaneczku? - zapytała.
- tak psze pani, pożyczę od kolegi. - posłał jej szeroki uśmiech, wręczył pieniądze i zabrał zakupione rzeczy. Miał nadzieję, że Zeke niedługo wróci do samochodu, nie miał ochoty taskać tego pod pachą i czekać na niego. W pewnej chwili dojrzał wśród spacerujących ludzi wysokiego mężczyznę w luźnej bluzie z postrzępionymi rękawami, ukazującymi silne ramiona. Miał złociste włosy, związane w luźną kitkę. Zapomniał o niewygodnym płótnie i torbie z farbami. Ruszył za nim. Przecież to nie może... przecież... przecież Gréag to tylko sen, tylko piękny, ale zupełnie nie realny sen. Nie możliwe by śnił mu się facet, którego nigdy na oczy nie widział. Jasnowłosy zatrzymał się przy wejściu na pomost i spojrzał na wodę. Lucas zachłysnął się powietrzem. Podobieństwo było uderzające. W tym momencie nieznajomy odwrócił się w jego stronę i spojrzeli sobie w oczy. Z wrażenia, chłopak zaczerwienił się gwałtownie i powypuszczał swoje zakupy z rąk. Mężczyzna wyglądał jak jego kochanek ze snów! Schylił się by pozbierać rozsypane farby, a kiedy się wyprostował nieznajomego juś nie było. Rozglądał się bezradnie, starając się dostrzec złocisty blask włosów, ale wyglądało tak jakby zapadł się pod ziemię. Mógł się tego domyśleć. To było na pewno przewidzenie. Tak strasznie chciał, żeby Gréag istniał w rzeczywistości, że zaczynał mieć omamy wzrokowe. Przecież to niemożliwe, by jego demon marzeń istniał naprawdę. Tak fantastyczni faceci istnieli, niestety tylko w snach i marzeniach.
- Lucky! Gdzie się szwendasz? Szukam cię od kilku minut. - powiedział Zeke, zjawiając się obok niego.
- Przepraszam. Wydawało mi się, że widziałem kogoś znajomego, ale to było tylko przewidzenie. - sprawdził czy płótno się nie uszkodziło i poszedł do samochodu.
- Znajomego? Jakiegoś fajnego chłopaka? No to opowiadaj - Zeke zapakował zakupy do samochodu, pomógł załadować rzeczy rudzielcowi i usiadł za kierownicą. - No opowiadaj.
- A co tu do opowiadania? Wydawało mi się, że widziałem kogoś, znajomego... no dobrze, kogoś, kogo bardzo lubię, ale chyba mi się to tylko przewidziało. - Lucas wzruszył ramionami. - Powiedz mi... wierzysz w sny?
- W sny? - zdziwił się brunet. - Takie prorocze?
- No, jeśli śni ci się jeden sen ciągle, albo ktoś czy coś... wierzysz, że to się może spełnić?
- Jeśli mocno się w to wierzy. Albo jeśli sen pojawia się wystarczająco często i jest naprawdę wyjątkowy, to dlaczego nie. A co? Śni ci się taki sen?
Lucas nic nie odpowiedział, pokiwał tylko głową.
- I to jest przyjemny sen, prawda? - uśmiechnął się domyślnie. - Śnią ci się namiętne noce?
- Tak i nie tylko noce - wypalił i lekko pokraśniał. Odwrócił wzrok.
- Robi się coraz ciekawiej, poproszę o pikantne szczegóły.
- Nie opowiem ci ich. Ale... ale jest cudownie i często budzę się... no wiesz... - był coraz bardziej zakłopotany.
- To, dlatego pytasz, czy wierzę w sny? Chciałbyś by te się spełniły.
- Bardzo bym chciał. On jest... jest taki cudowny i w ogóle. Przy nim w ogóle się nie boję. - uśmiechnął się lekko, nadal zarumieniony.
- On... czyli rozumiem, że bardziej chodzi o osobę, niż o same sny. - sięgnął do chłopaka ręką i zmierzwił mu włoski, przyjacielskim gestem. - Życzę ci, żebyś znalazł swojego księcia z bajki.
- Raczej demona moich marzeń - zachichotał i wystawił do Zeke'a język.
- Demona! - wykrzyknął mężczyzna. - To znaczy, że nie jest, jakimś delikatnym kolesiem, traktującym cię jak zgniłe jajeczko.
- No... raczej jest wojownikiem, z dużymi potrzebami i nie tylko potrzebami.
- Pięknie! Mojemu braciszkowi, powracają potrzeby! Najwyższy czas i pora. Życie toczy się dalej i na pewno znajdziesz tego, kogo tak szukasz. - powiedział, życzliwie. - opowiedz mi trochę pikantnych szczególików? Tak troszeczkę.
I chcąc, nie chcąc, Lucas opowiedział kilka szczegółów, zatajając jednak, wygląd swojego kochanka. Na szczęście przyjaciel nie naciskał i wypytywał za bardzo. Jakoś nie miał ochoty na tłumaczenie, że właśnie jego widział, czy też wydawało mu się, że widział. Na swój sposób kochał Zeke'a i wiedział, że Zeke kocha jego, ale tego raczej by nie zrozumiał. Bo jak wytłumaczyć komukolwiek, że chyba zaczął się zakochiwać w wytworze własnej wyobraźni?
- Lucas... poszedłbyś ze mną na dyskotekę w sobotę co? - William, złapał go za rękę i zatrzymał w drodze na górę.
- Zostaw mnie Will, nie mam ochoty z tobą chodzić na żadne dyskoteki. Kiedy to do Ciebie dotrze?
- Nie bądź taki niedotykalski. Cam cię nie zechce, choćbyś rozebrał się do naga i stanął na głowie.
- Mam w nosie Camerona! Niech idzie do diabła i zabierze ze sobą tego farbowanego kurwiszona! - wybuchnął chłopak. - A ty nie jesteś lepszy od niego! Tylko jedno Ci w głowie, a ja ci tego nie dam, choćbyś był ostatnim facetem na świecie! -wyrwał się z uścisku Williama. Will nie dał się zaskoczyć, szybko złapał rudzielca w silny uchwyt.
- Nie rzucaj się tak lisku. Złość piękności szkodzi, a ty jesteś ślicznym stworzonkiem. Czekałem chyba wystarczająco długo, byłem cierpliwy, ale chyba już czas skończyć z tym całym celibatem, nie sądzisz? - wyszeptał, pochylając się ku szyi chłopaka, wyginając mu ręce do tyłu i unieruchamiając za jego plecami.
- Puszczaj mnie zboczeńcu! Zabieraj ode mnie łapy! - szamotał się i wierzgał, chcąc za wszelką cenę uwolnić się z rąk mężczyzny.
- Ciiii... no już Lucky, nie szamocz się bo zrobisz sobie krzywdę. Pójdziemy na górę i ja ci dokładnie przypomnę wszelkie przyjemności. Musisz strasznie za tym tęsknić. Widzę jak patrzysz na naszych kochanych kolegów, chciałbyś tego co oni. Ja ci to dam. Obiecuje, że będzie ci ze mną tak wspaniale, jak z nikim innym.
- Zostaw mnie ale już! - wrzasnął. W tym momencie, jasny kształt, przeciął powietrze, Lucas został uwolniony od Williama, usłyszał krzyk bólu. Spojrzał w dół. Will leżał na dywanie, trzymając się za krwawiące ramię. Obok niego, w całkowitym milczeniu, odsłaniając kły, groźnie zjeżony, gotów rzuć się do gardła stał Kieł. Chłopak, osunął się na podłogę. Na korytarzu i schodach, pojawili się mężczyźni.
- To nie moja wina. Ja nie chciałem... naprawdę... ja nic złego nie chciałem... - szeptał patrząc na Alana, pochylającego się nad nim.
- Wiem, kochanie. Słyszałem tą wymianę zdań. Nie martw się Will już dostał nauczkę. Artur go pozszywa, albo amputuje mu rękę i wszystko będzie w porządku. Chodź, wlejemy w ciebie trochę czegoś z procentami, bo zaraz nam zemdlejesz. Boisz się krwi?
- Raczej, głuchych debili, którzy nie słyszą prostej odmowy - Lucas wzdrygnął się i zszedł po schodach do salonu. Może to nie był taki zły pomysł. Napije się czegoś dobrego i będzie super.
Pozwolił się zaprowadzić do barku i posadzić na wysokim stołku. Alan wszedł za barek i zrobił mu pysznego drinka Mai Tai, którego wypił dość szybko. Nie wiadomo kiedy, któryś z chłopaków włączył muzykę, któryś z nich wepchnął mu w łapkę kolejnego drinka, potem jeszcze jednego, i nim się zorientował, zaszumiało mu w głowie i zaczął tańczyć na środku salonu. Zabawa zaczęła się rozkręcać, tylko trzech mężczyzn siedziało naburmuszonych, ale zostali całkowicie olani przez pozostałych. Nikt nie zamierzał się nimi przejmować. Nawet wilk przyłączył się do zabawy i w pewnym momencie został poczęstowany piwem. Balanga trwała do białego rana...