Dunkelzelle 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 21:24:25
Rozdział drugi
Ian
Nikita obudził się z potwornym bólem głowy, pulsującym pod skrońmi. Zwlekł się z trudem z łóżka i skierował do kuchni. Wskazówka antycznego zegara, z okrągłym cyferblatem, wskazywała samo południe. Zimno spłynęło do jego żołądka. Spóźnił się! Ale zaraz potem oprzytomniał. Przecież nie miał się już gdzie spieszyć, nie było żadnych pilnych zleceń i przerzutów. Zgarbił się, gdy po raz kolejny uzmysłowił sobie, że Heinlein nie żyje.
W kuchni obrzucił niechętnym spojrzeniem resztkę jedzenia, która pozostała z wczorajszej kolacji i nalał wody do czajnika.
W Dunkelzelle było niewiele wody, co prawda ludzie dostarczali pewną jej ilość. Wystarczająco by utrzymać przy życiu większość populacji mutantów, ale o jakichkolwiek, choćby podstawowych, czynnościach higienicznych nie było mowy. Dlatego wybawieniem były małe, brunatne pastylki odkażające, których historia sięgała jeszcze połowy XX wieku. Był to wynalazek rosyjski, stosowany przez ówczesne służby specjalne, pozwalający oczyścić wodę zakażoną niemal wszystkimi rodzajami bakterii, a nawet benzyną. Po wrzuceniu jej do ujęcia, cały osad spływał na dno. Po takim zabiegu płyn cuchnął potwornie i smakował, jak można się domyślić, też nie najlepiej, ale Nikita, jak i wielu innych mutantów, posiadał jej ulepszoną wersję. Prowizoryczny, zamknięty obieg wody pozwalał zmniejszyć jej zużycie do potrzebnego minimum, co w tym przypadku oznaczało zaparzenie herbaty.
Rozsuwane automatycznie drzwi szafki zacięły się w połowie drogi. Nikita płynnym, wypracowanym przez lata uderzeniem wprawił je ponownie w ruch. Pogrzebał przez chwilę wewnątrz i jęknął z rozczarowaniem. Po raz kolejny ujawnił się jego wybitny talent do kupowania, zdobywania i gromadzenia rzeczy nieprzydatnych. W domowej apteczce znalazł trzy rodzaje mikro robotów, regenerujących tkankę chrzęstną, kostną, i mięśniową, kapsułki zapobiegające wykrwawieniu, kilka plastrów halucynogennych, z przed trzech lat, kiedy to używał ich dość często. Ale oczywiście nie było nic na ból głowy! Rozeźlony i nieco zaniepokojony swoim stanem, który zdawał się być czymś więcej niż zwykłym kacem, powędrował ponownie do łóżka z kubkiem pełnym herbaty. Zasnął niemal dokładnie w chwili, w której jego głowa dotknęła poduszki.
Obudziło go pragnienie. Spróbował zwilżyć wyschnięte wargi językiem, ale z podobnym skutkiem mógłby nabrać pustynnego piasku do ust. Z trudem podciągnął się do pozycji siedzącej. Świat wokół zawirował niebezpiecznie i gdyby w żołądku Nikity coś się znajdowało, zapewne opuściłoby go w tempie ekspresowym. Obok, na szafce, zauważył kubek z herbatą i rzucił się na niego łapczywie. Płyn był już zimny i przyjemnie schłodził wyschnięte na wiór gardło. Chłopak odgarną wilgotne włosy z czoła. Koszulka lepiła się do jego pleców, a wątłym ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze, więc położył się ponownie, przykrywając kocem najszczelniej jak potrafił. Zamknął zaczerwienione i opuchnięte oczy. Nie było dobrze. Zimne ostrze strachu przeszyło pierś Nikity. Miał wysoką temperaturę i był zbyt słaby by wyjść. Na przybycie heroicznej pomocy też nie bardzo mógł liczyć, bo po pierwsze, dopiero za trzy lub cztery dni ktoś w ogóle zauważy jego nieobecność, po drugie taka osoba powinna wiedzieć, gdzie znajduje się jego mieszkanie, a takich osób były trzy, w tym jedna martwa. A po trzecie i najważniejsze, ktoś taki musiałby przenikać ściany, albo być w posiadaniu młota pneumatycznego. Wniosek był prosty. Legendarny przemytnik, którego śmierć się nie imała, sczeźnie we własnym łóżku z powodu grypy.
Fatalnie mu to zepsuje reputacje.
Wybór był niewielki: zostać i umrzeć, lub wyjść i prawdopodobnie umrzeć. Druga opcja, będąca nieco bardziej optymistyczną, zdawała się właściwym wyjściem.
- W takim razie czas ruszać - pomyślał Nikita. Zmobilizował resztkę pozostałych w nim sił, zacisnął zęby na wypadek gdyby w pozycji stojącej zachciało mu się wymiotować i. stoczył się z posłania, uderzając głową w żeliwną ramę łóżka. Widać obawa, że jeszcze gorzej poczuje się, gdy znajdzie się na nogach, była przedwczesna, ponieważ i tak nie był w stanie na nich ustać. Coś ciepłego spłynęło po jego skroni i uchu. Bezskutecznie próbował zatamować krwawienie dłonią. W końcu namacał poduszkę i przyłożył ją do głowy. Mroczki latające przed oczami powiedziały mu, że zawsze może być gorzej.
I stracił przytomność.
Ocknął się z poduszką przytwierdzoną do głowy. Zakrzepła krew okazała się niezwykle skutecznym łącznikiem. Bał się odrywać ją siłą od rany, żeby nie spowodować ponownego krwawienia. Pomysł z wyłuskaniem poduszki z poszewki nie miał szans się powieść, ponieważ gorączka na tyle ograniczyła motorykę mutanta, że samo namacanie guzika, wydawało się wyczynem przekraczającym najśmielsze marzenia. Nikita jękną z bezsilną wściekłością. Wstał z podłogi, podpierając się na szafce, a potem na wszystkim, co znalazło się w zasięgu jego rąk. W końcu stanął przed wirującą ścianą. Gdzie teraz?
Heinelin był martwy, co prawda typ z baru powiedział Nikicie, że wszystko w siedzibie działa, ale nie chciał się pojawiać w tamtejszym ambulatorium. Zbyt wielu przemytnikom zaszedł za skórę, żeby teraz ryzykować, w takim stanie, spotkanie z którymś z nich. Pewnie nie odpuściliby okazji i zaszlachtowali go jak prosie. W końcu zabierał im większą cześć łupów już od dobrych trzech lat.
Jack może i opiekował się nim w dzieciństwie, ale fachowcem był od rozwiązań siłowych, nie medycznych.
I zostawała jeszcze Maddy. Znajoma po fachu, prawdziwa artystka i jednocześnie dobra przyjaciółka. Miała nawet niezłe przeszkolenie medyczne, bo jej matka pracowała kiedyś jako lekarka w Zeppelinie.
Nikita odetchnął głośno i wyszedł. Gorączka sprawiła, że miał problem z przemianą. O tym nie pomyślał wcześniej, zmiana zazwyczaj była dla niego jak oddychanie, nie musiał się nawet na niej skupiać. Przedarł się z trudem przez warstwę gleby i wynurzył się w wysuszonym tunelu kanałów. Chciał oprzeć się o jego ścianę i odpocząć przez chwilę, ale jego ręka zagłębiła się aż po łokieć w betonie. Wyciągnął ją prędko przerażony i ruszył na południowy wschód do mieszkania Madeleine.
Nie zapamiętał wiele z całej drogi. Zachował w pamięci ogromne wycieńczenie, jakiego jeszcze nigdy w swoim życiu nie doświadczył i lśniące szczurze oczy śledzące jego kroki, czekające na chwilę, w której się przewróci i z wroga stanie się przekąską. Ale nie upadł, aż do ostatniej chwili, w której z ulgą przekroczył ścianę i z wyczuciem momentu gruchnął na podłogę, bez życia. Na szczęście poduszka wciąż przytwierdzona do jego głowy, zamortyzowała upadek...
~*~
Następną rzeczą, którą pamiętał, były niewyraźne głosy osób, toczących gdzieś obok niego dyskusję, ale sens słów nie docierał do niego. Dryfując na skraju jawy i snu czuł przyczajony gdzieś wewnątrz ciała ból, ale tak jak i głosy nad nim, był oddalony i przytłumiony. Leżał nieruchomo na miękkim łóżku i nie miał najmniejszej ochoty otwierać oczu. Nie czuł upływu czasu, równie dobrze mógł spać już od miesięcy. Ze stanu, w którym się znajdował wyrwało go uczucie zaskoczenia, gdy poczuł dłoń odgarniającą włosy z jego czoła. Odruch bezwarunkowy sprawił, że mimo woli otworzył oczy i chwycił cudzą rękę za nadgarstek. Nieprzyzwyczajone do światła oczy, przez długi czas nie były w stanie zobaczyć nic poza niewyraźnym, czarnym zarysem postaci.
- Madeleine! - zawołał zaniepokojony mężczyzna nad jego głową. - Madeleine, choć tu szybko.
Nikita zamrugał kilka razy i z niedowierzaniem spojrzał prosto w oczy Heinleina. Czyżby majaki spowodowane gorączką? Zacisnął silniej dłoń na nadgarstku mężczyzny, chcąc się upewnić, że jest prawdziwy.
- Auć! Maddy, czy to normalne, że ma minę jakby chciał mnie zabić i najwyraźniej się do tego przymierza? - Heinlein zawołał w stronę drzwi.
Nikita powoli wracał do życia. Z trudem rozejrzał się wokół. Powinien znajdować się w niewielkim, ciemnym pomieszczeniu zapchanym starymi, metalowymi szafkami z lekami, które było mini szpitalem należącym do Maddy, a znajdował się w przestronnej sali, oświetlonej jarzeniówkami, w której znajdowało się co najmniej dwanaście łóżek, a wiszący nad nim sufit pokryty był labiryntem pęknięć, które znał na pamięć. Ambulatorium Heinleina.
W oddali zobaczył niewyraźną figurę drobnej Azjatki. Jej postać drgała i rozmazywał się jak rozgrzane powietrze. W końcu pochyliła się nad nim z uśmiechem.
- No śpiąca królewno, myślałam, że zasnęłaś snem wiecznym.
Nikita chciał spytać ile dni był nieprzytomny, ale z jego gardła wydobył się tylko bezkształtny dźwięk, bardziej przypominający chrząknięcie. Na szczęście znali się wystarczająco długo, by mogła domyślić się, jakie padną pytania.
- Odkąd z gracją baletnicy zwaliłeś się prosto na podłogę, w biurze Heinleina, od razu zaopatrzony w swoją własną poduszkę? Pięćdziesiąt dwie godziny. Było z tobą na prawdę kiepsko, miałeś szczęście, że ktoś tu był.
Nikita oniemiał. Chciał dotrzeć do Maddy, a z przyzwyczajenia musiał obrać drogę do Heinleina. W tym momencie przypomniał sobie o nadgarstku, wciąż trzymanym przez niego w żelaznym uścisku. Przeniósł spojrzenie na mężczyznę, ale teraz kiedy widział już wszystko wyraźnie zauważył, że pochylona nad nim twarz pozbawiona jest drobnych zmarszczek wokół ust i oczu, że duże oczy były brązowe, nie czarne, a włosy krótko ostrzyżone. Mężczyzna uśmiechnął się i pomachał do Nikity, jakby usiłował zabawić niedorozwinięte dziecko.
- Jeśli mnie nie puścisz niestety będę musiał mieć amputowaną dłoń - powiedział powoli, wskazując na swoje zsiniałe palce.
- Och, no właśnie! Gdzie ja mam głowę? To on cię znalazł. Nie uwierzysz, to Ian, syn.
- Heinleina. - dokończył za nią Nikita, schrypniętym głosem. - Zauważyłem.
Puścił nadgarstek, nie spuszczając uważnego wzroku z Iana. Bydlak wyglądał niemal identycznie jak swój ojciec.
Nikita z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, odpychając dłonie Maddy, które usiłowały mu w tym pomóc. Jednak oferowaną przez nią szklankę wody, przyjął z wdzięcznością.
- Nie czuję się za dobrze.
- Nie dziwota. Nadal masz gorączkę. Z resztą po tym w jakim byłeś stanie, zajmie ci trochę dojście do siebie.
- Nie o to chodzi. - Nikita zacisnął powieki. - Muszę się po prostu trochę przespać.
- Och! - Maddy brzmiała na zawiedzioną. Najwyraźniej chciała użyć jednego ze swoich cudownych wynalazków medycznych. - Jasne. Zgaszę światło.
- Dzięki - mruknął Nikita nie otwierając oczu. Stukot dwóch par butów, oddalił się w stronę korytarza.
Podciągnął kolana pod brodę i ukrył twarz w delikatnej materii koca termicznego. Było mu niedobrze, wciąż kręciło się w głowie, a do tego doznał nie małego szoku po zobaczeniu Iana. Kto by przypuszczał, że może odziedziczyć, aż tak wielkie podobieństwo?
W ambulatorium panowała cisza. Nie docierały do niego żadne stłumione dźwięki z innych pięter budynku, więc podejrzewał, że ich trójka była aktualnie jedynymi bywalcami. I dobrze, nie trzeba było żadnych dodatkowych świadków, relacjonujących innym jego stan. Postara się zebrać najszybciej jak będzie mógł, przygotuje akcję i zostawi tego cholernego dzieciaka w Zeppelinie i nie będzie musiał go więcej oglądać.
~*~
- Mam wrażenie, że mnie nie lubisz. - Nikicie zdawało się, że kiedy Ian szczerzył swoje zęby, w sali robiło się jaśniej. Cholerny, uroczy bydlak.
- Za szeroko się uśmiechasz. - stwierdził cierpko Nikita.
Uśmiech się zmniejszył
- I za często.
Uśmiech zniknął.
- A ty jak widzę, aż tryskasz dobrym samopoczuciem.
- Jak to zwykle ja. - potwierdził ponuro mutant.
Nikita owinął się kocem i ostrożnie stanął na nogach. Dochodzenie do siebie, zajęło mu więcej czasu niż sądził. Minął już tydzień odkąd obudził się w ambulatorium. Maddy faszerowała go lekami z pierwszej półki, ale jego system immunologiczny nie chciał współpracować. Dopiero wczoraj gorączka spadła całkowicie. Nie mogąc już znieść filtrowanego, sterylnego powietrza, postanowił wyjść. Do tego chciał się uwolnić od Iana, który jak na złość, usiłował zawrzeć koleżeńską relacje im większą Nikita okazywał mu niechęć.
Nikita obrał doskonale znaną sobie drogę do gabinetu Heinleina, ignorując pytanie Iana dokąd zmierza. Wstukał kod zabezpieczający, który nie zmienił się od ostatniego razu, następnie wkroczył do niewielkiego, ale przytulnego gabinetu. Jego podłogę pokrywała wściekle czerwona wykładzina, przy ścianie stało proste biurko i dwa krzesła. Skierował się w tamtą stronę i pchnął obitą boazerią ścianę, otwierając niewielkie drzwiczki, o których istnieniu wiedziało niewiele osób. Stamtąd przemaszerował do góry kilkanaście metrów, zatrzymując się trzy razy, by złapać oddech. W końcu wyszedł na pokryty kurzem taras. Przed nim rozpościerał się widok na cały sektor drugi. Pnące się budynki, szare lub też szklisto stalowe. Każde bez wyjątku zniszczone i pokryte warstwą brudu. Dwie wieże kościołów bezskutecznie usiłowały przewyższyć budynki. A na dole, po skomplikowanej sieci ulic, wędrowało mrowie mutantów, przemieszczając się, handlując, kradnąc i zabijając. Zezwierzęcona nacja.
Ogłuszający grzmot wprawił w drżenie taras. Nikita spojrzał do góry i owinął się szczelniej kocem. Dziwny, nieprzewidziany efekt mikroklimatu, który wytworzył się pod kopułą. Suche burze. Podczas tego zjawiska błyskawice uderzały godzinami i w ogromnej ilości, a po każdej z nich nadchodził grzmot wprawiający w drżenie budynki i wybijający szyby. Nikita nienawidził tego. Całym sobą odczuwał nienaturalność tego zjawiska, które nie miało prawa istnieć. Trochę przypominało mu to jego samego. Też nie powinien żyć.
Dwa efekty uboczne.
- Daj spokój, chyba nie chcesz tutaj stać i czekać, aż przypiecze cię piorun? - Maddy stała na skraju drzwi, nie mając odwagi przekroczyć progu.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
- Ian powiedział, że wyszedłeś... tak myślałam, że...
- Jest strasznie podobny do Heinleina. Nie z charakteru ani z zachowania. Nic z tych rzeczy, tylko wygląd. - Nikita poczuł jak dłonie Maddy obejmują go w pasie.
- To aż tak trudne?
Nikita potarł dłonią czoło i milczał długo, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
- Chciałbym, żeby przestał się koło mnie kręcić.
- To mu to powiedz.
- Niby jak? Sory Ian, ale za bardzo przypominasz swojego ojca, który rżnął mnie na wznak przez ostatnie trzy lata, więc było by fajnie, gdybyś się zmył i więcej nie pokazywał?
Maddy nie zdołała odpowiedzieć, bo przerwał jej rozdzierający grzmot, od którego zadrżały jej nawet zęby.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam umrzeć jako przypalone sushi.
- No wiem, zamiast surową stać się przysmażoną rybą. A fe.
Maddy parsknęła śmiechem. Chwyciła Nikitę za rękę i poprowadziła go w stronę wyjścia. Pod koniec schodów już niemal ciągnęła go za sobą. Nikita spocony i blady usiadł ciężko za biurkiem Heinleina, łapiąc oddech.
- Nie powinieneś jeszcze wstawać. - W głosie kobiety czuć było szczerą troskę.
- Nie mogłem już tam dłużej usiedzieć. W szpitalnym łóżku, bez świerzego powietrza i z n i m na karku.
Maddy siadła po przeciwnej stronie biurka i spojrzała poważnie na Nikitę.
- Posłuchaj, do tej pory nie byłam pewna, ale zrobiłam kilka badań. To co spowodowało gorączkę to nie był wirus. - Wzięła głęboki wdech. - To twoje ciało usiłowało uporać się z przemianami. Doskonale wiesz, że to nie jest naturalna mutacja. - Zawahała się. Pochodzenie Nikity było drażliwym tematem. Zniżyła głos do szeptu. - Ludzie popełniają błędy. Twoje ciało zaczyna się buntować.
Nikita patrzył na nią oniemiały. Zmiana była czymś do czego tak przywykł, co było jego źródłem utrzymania, sprawiało, że od strzelanin po pijackie burdy wychodził bez szwanku. Czymś naturalnym dla niego.
- Da się odwrócić proces?
Maddy pokręciła przecząco głową. - Nie da się go odwrócić, ani zatrzymać. Obawiam się też, że nie będę w stanie powstrzymać skutków ubocznych.
- To znaczy?
- Twój stan fizyczny z ostatniego półtora tygodnia, to jeden ze skutków. Istnieje możliwość, że coś takiego się powtórzy, może nawet ze zdwojoną siłą. Kolejno będą następowały trudności z przemianą, od bezwiednego jej wykonywania do niemal całkowitego zablokowania. Pojawią się migreny, twój system immunologiczny już teraz jest osłabiony, a później najprawdopodobniej przestanie istnieć. Jest jeszcze szereg innych dolegliwości, o których mogę tylko podejrzewać, że się pojawią.
- A potem? - Nikita odchrząknął. - Po tym wszystkim, co się stanie?
- Być może organizm zaakceptuje nowy stan i ustabilizuje się w miarę możliwości, jednak dość prawdopodobne jest, że nie zniesiesz tego i umrzesz.