Pieśń dla Kruka 2
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 18:17:07
***
Wszystko stało się nagle. W jednej chwili Jano pochylił się, by wybrać chlupiącą wokół kostek wodę, a w następnej świat przechylił się dziko. Próbował skoczyć jak najdalej od wywracającej się do góry dnem łodzi, ale zesztywniałe nogi reagowały zbyt wolno, tak samo jak ramiona. Instynktownie wyrzucił je przed siebie, jakby chciał zamortyzować upadek, ale udało mu się tylko wbić pod kamizelkę ratunkową uchwyt przepustnicy silnika.
Dno łodzi zakryło go od góry. Ogarnął go mrok. Był przemarznięty, ale i tak czuł chłód wody. Zdezorientowana w ciemności, zaczepiony kamizelką o silnik, nie wiedział nawet, jak mógłby się uwolnić. Z uczuciem grozy uświadomił sobie, że, mimo wysiłków, łódź zanurza się, ciągnąc go coraz głębiej w lodowatą głębinę.
Nagle ktoś chwycił go od tyłu. Objął za ramię i szarpnął mocno. Kamizelka ratunkowa pękła. Ktoś odwrócił Jano, pchnął w dół, a potem pociągnął do góry.
Tam, gdzie dotąd była tylko ciemność pod łodzią, teraz Jano dostrzegał srebrny dysk, który migotał i przyzywał. Rozpaczliwie próbował płynąć w górę, gdyż instynkt i rozum podpowiadały, że jeśli tylko przedrze się przez ten srebrzysty blask, znajdzie powietrze i ciepło. Uświadamiał sobie przy tym, że płynie o wiele szybciej niż to było możliwe przy jego dotychczasowych wysiłkach.
Przebił promienisty dysk i wciągnął powietrze w obolałe płuca. Dyszał ciężko. Stopniowo pojmował, że nie jest sam. Podtrzymywały go silne dłonie. Spoglądały na niego ciemne oczy, głębokie jak morze. Ponad tymi oczyma do czoła przylgnęła gęsta grzywa kruczoczarnych włosów. Rysy twarzy były tak męskie i surowe jak dłonie, utrzymujące go ponad wzburzonymi falami zatoki.
Jakby spojrzenie było sygnałem, na który czekał, mężczyzna odwrócił Jano delikatnie i ułożył jego łopatki na swojej piersi. Przytrzymał go, kładąc prawe ramię na mostku. Jano poczuł za sobą jakiś ruch, zobaczył, że jego ciało się unosi. Potem woda zawirowała, gdy silne nogi wykonywały nożycowy ruch, popychając ich oboje do przodu.
Z poczuciem ulgi Jano przestał walczyć z zimnem i morzem, bez słowa poddając się sile nieznajomego.
-Doskonale-usłyszał nagle głęboki głos.-Uspokuj się. Jesteś bezpieczny.
Jak wszystko w tym nieznajomym, głos był potężny i brzmiał głucho.
-Już prawie jesteśmy na łodzi.
Próbował odpowiedzieć, ale stwierdził, że to ponad jego siły. Słowa wirowały mu w umyśle, nie łącząc się ze sobą. Uświadomił sobie, że już nie jest mu zimno. Najwidoczniej zdrętwiał i stracił czucie.
-Muszę wejść na pokład. Trzymaj się drabinki, dopóki cię nie wciągnę. Dasz sobie radę?
Świat wirował leniwie wokół Jano.
-Słyszysz mnie?
Jano patrzył na mężczyznę i zastanawiał się, czego właściwie od niego chce. I wtedy dostrzegł, że wciska jego lewą rękę w szczeble drabinki. Nagle nabrał ochoty, by wybuchnąć śmiechem. Wielka, opalona dłoń oplotła jego palce wokół szczebla. Nieznajomy sięgnął po jego prawą dłoń i natrafił na plastikowy pojemnik.
-Teraz możesz go puścić-powiedział.-Nie będzie ci potrzebny. Jesteś bezpieczny.
Niski głos dudnił i odbijał się echem wzdłuż kręgosłupa Jano jak daleki grzmot, docierając do niego jak przez mgłę. Zrozumiał sens słów obcego. Był bezpieczny. Wiedział, że jest bezpieczny, od chwili kiedy poczuł jego silne dłonie wydobywające go z lodowatej wody.
Wolno, z bólem wyprostował palce i pojemnik wypadł mu z ręki. Tonął szybko, niczym blady cień rozpływający się w głębinie morza. Ponaglany przez mężczyznę, chwycił drabinkę drugą ręką i zacisnął na niej palce. Widział, jak obcy łapie niski metalowy reling biegnący wzdłuż burty. Napiął mięśnie i wydostał się z wody bez wysiłku, tak jakby wychodził z wanny lub z płytkiego basenu. Zanim dotarły do niego wszystkie implikacje tego faktu, poczuł, że nieznajomy wyciąga go z wody i niesie do kabiny, jakby ważył tyle co bańka mydlana.
-Trzymaj się mnie.
Jano posłuchał, a świat wokół niego zawirował. Wyczuwał, że stopy opierają się o coś twardego, a w następnej chwili ugięły się pod nim kolana. Jedynie silne ramię podtrzymujące go w pasie uchroniło przed upadkiem na pokład. Objął mężczyznę zdrętwiałymi dłońmi, a on wrzucił bieg i otworzył przepustnicę. Rozległ się warkot silników i łódź ruszyła do przodu, w głąb zatoki.
Przez długie minuty słychać było tylko grzmot potężnych silników. Potem zgasły. Mężczyzna pozostawił go i wyszedł, by zacumować łódź; wrócił po chwili. Szybkimi, pewnymi ruchami zaczął zdejmować z niego ubranie. Pokręcił niepewnie głową i próbował odpychać jego ręce. Ujrzy jego blizny, zaraz cofnie ręce z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Ale to tak, jakby westchnieniem chciał powstrzymać przypływ. Rozpaczliwie szukał w sobie sił, ale dygotał jak w febrze i to wyczerpywało jego energię.
-Nie walcz ze mną, mały wojowniku-zadudnił łagodnie.-Nigdy nie rozgrzejesz się w tym mokrym ubraniu.
Jano spojrzał na mężczyznę niespokojnymi oczami. Wydał tylko dziwny jęk, gdy nagle stracił resztkę sił i świat wokół niego pociemniał.
Kruk pochwycił go, zrzucił resztki ubrania i zaniósł do swej wielkiej koi.-Biedny chłopiec-wymruczał na widok rozległych i głębokich blizn na jego klatce piersiowej i prawym ramieniu. Pulsująca żyła na gładkiej szyi młodzieńca budziła nadzieję, ale skóra była zbyt zimna. Zerwał koce, osuszył go jak najlepiej potrafił i dopiero potem wsunął do pościeli. Rozebrał się szybkimi ruchami, sięgnął do szuflady po specjalny koc, a następnie wsunął się na koję obok niego.
-Nie wiem, czy mnie słyszysz-powiedział, układając chłopca na swym potężnym ciele-ale zaraz się rozgrzejesz. Ten polarny koc odbija do środka każdą odrobinę ciepła. Tobie samemu niewiele by pomógł, ale kiedy poleżę tu z tobą, zadziała lepiej niż ognisko. Jestem za wielki, by wystudziło mnie parę minut w letnim oceanie.
Chłopiec nie odpowiedział. Konwulsyjne drżenia jego ciała trwały zbyt długo i teraz nie mógł sam się rozgrzać. Kruk rozwinął polarny koc i owinął ich oboje. Wewnętrzna powierzchnia lśniła odcieniami srebra; zewnętrzna, utrzymująca ciepło, była ciemnogranatowa, jak mokra, flanelowa koszula, leżąca w strzępach obok koi.
Delikatnie masował chłopca, uspokajając i z wolna rozgrzewając jego zesztywniałe mięśnie. Po długiej chwili Jano rozluźnił się nieco. Kruk przesunął się lekko, mocniej przyciskając go do swego rozgrzanego ciała. Chłopiec zamruczał coś niewyraźne i przytulił się instynktownie.
Kruk masował jego wąskie delikatne plecy aż po twarde jędrne pośladki. Ciało miał wciąż zimne ale nie przemarznięte; przestała grozić mu hipotermia. Olbrzym uśmiechnął się i poczuł satysfakcję. Choć raz jego wielkie ciało przydało się na coś więcej niż do ściągania dyskretnych spojrzeń przechodniów. Zastanawiał się, czy młodzieniec będzie przestraszony, gdy się obudzi i zobaczy, jaki stwór wyłowił go z morza.
Miał nadzieję, że nie. Ten młody, bezradny mężczyzna budził w nim instynkty opiekuńcze i coś jeszcze, o czym nawet nie chciał myśleć...
Kruk uświadomił sobie, że jest mu nadzwyczaj przyjemnie i że tego powodem jest trzymany w ramionach młodzian. A przecież wciąż jeszcze cierpiał po utracie Ladrii. Jak więc młody i do tego CHŁOPIEC mógł wzbudzić w nim takie uczucia?
Dotyk jego ciała działał na Kruka z mocą, która w innych okolicznościach pewnie odebrałaby mu oddech; nawet teraz groziło mu coś takiego. Biodra uwypuklały się gładko pod jego dłońmi. Klatkę piersiową miał delikatną i proporcjonalnie zbudowaną, jedyną rzeczą, która nie pasowała do miękkiej jedwabistości skóry, były pokrywające ją blizny. Przesunął po nich delikatnie palcami-były rozległe i głębokie, tworzyły jakby bruzdy. Mimo wszystko Kruka nie odstręczały od nieznajomego młodzieńca. Wręcz przeciwnie-wzmagały instynkty opiekuńcze i tym bardziej Kruk chciał go wziąć pod swoje skrzydła.
Jego myśli znowu zmieniły tor, znowu zaczął zachwycać się bezbronnie śpiącym na nim chłopcem. Zastanawiał się, czy kochałby się z tą samą żywiołową pasją i odwagą, jaką stawiał czoło sztormowi?
Ta myśl wypędziła z ciała Kruka ostatnie resztki chłodu. Ogarnęła je gorąca, słodka ociężałość. Nagle całą siłą woli musiał poskramiać te natrętne, gwałtowne myśli-"Boże-przecież to mężczyzna, albo jeszcze i nie-dziecko raczej, jak mogę czuć do niego coś takiego?". Poza tym zaufał mu, oddał się pod jego opiekę, choć musiał dla niego wyglądać równie przerażająco jak morze. Nie mógł nadużyć tego zaufania, tak jak nie mógł pozwolić, by utonął na jego oczach.
-Słyszysz mnie?-zapytał cicho.-Wszystko będzie dobrze. Parę godzin snu, dobre gorące jedzenie, kilka dni lenistwa i będziesz mógł pobić mnie jedną ręką.
Sama myśl, że ktoś mógłby tego dokonać, wywołała uśmiech na twarzy Kruka. Uśmiechał się jeszcze, gdy głowa chłopca poruszyła się lekko i wielkie oczy spojrzały na niego przez gęste rzęsy.
Jano zamrugał powiekami, próbując połączyć jakoś to miękkie ciepło pod nim z dziwnie łagodnymi oczami tak blisko jego twarzy.
-Jesteś bardzo ciepły-wymruczał wolno, z trudem wymawiając każde słowo.
-A ty wprost przeciwnie-odparł Kruk, wyraźnie rozbawiony, i przesunął dłonią wzdłuż jego chłodnego, nagiego uda.
-Wiem-westchnął Jano i ułożył głowę na piersi wybawcy. Był zbyt zmęczony, by mieć uniesione powieki.-Co się... stało?
-Śpij-rzekł cicho, naciągając koc na jego mokre włosy.-Przypomnisz sobie wszystko, kiedy się obudzisz.
Poczuł ciepły oddech chłopca. Jego ciało przestało być lodowate. Stało się ciężkie i odprężone. Zasnął. Okazał mu tym zaufanie, które zalało Kruka innym rodzajem ciepła, rozjaśniającego delikatnym blaskiem najciemniejsze zakątki jego duszy. Przytulił się mocniej i zasnął, otoczony zapachem młodzieńca i morza.
* * *
Jano budził się z trudem. Wyciągnął rękę w poszukiwaniu przełącznika elektrycznego koca. Musiało mu być bardzo zimno, kiedy kładł się do łóżka; ustawił regulator na wysoką temperaturę. Nawet poduszka była gorąca. Palce na oślep szukały regulatora umieszczonego gdzieś na środku łóżka. Coś poruszyło się pod jego dotknięciem.
-Ostrożnie chłopcze, wypływasz na niebezpieczne wody.
Jano gwałtownie otworzył oczy i uniósł głowę wspierając się na łokciu. Pod wpływem energicznego ruchu dziwaczny srebrzysty koc zsunął się na bok, odsłaniając nagą męską pierś o wymiarach budzących onieśmielenie. Czarne włosy lśniły równym klinem zwężając się w okolicy brzucha. Niżej włosy rozrastały się w czarną gęstwinę. Tam właśnie znajdowała się dłoń Jano. Z cichym okrzykiem cofnął rękę.
-Przepraszam, ja...
I nagle dostrzegł, że jest równie nagi jak ten olbrzym, który poruszył się pod jego dotknięciem. Leżał na jego ciele, a odkrytą pokrytą bliznami klatkę piersiową opierał na muskularnym ramieniu.
-Kto... co...?
-Ludzie nazywają mnie Krukiem-powiedział głosem tak głębokim, że aż wibrującym.-A jeśli chodzi o to...
-Mniejsza z tym-przerwał szybko Jano, czując, jak rumieniec oblewa go od stóp aż po policzki.-Może zwariowałem, ale nie zapomniałem, o czym uczono nas na lekcji biologii w ósmej klasie.
-Biologii?-zapytał Kruk sięgając po koc, który z każdą chwilą zsuwał się coraz bardziej.
-O rozmnażaniu-odparł zwięźle.
Śmiech Kruka budził dreszcze. Był to dźwięk tak potężny, jak to męskie ciało. Jano zarumienił się jeszcze bardziej. Zimna woda musiała całkiem zamrozić wszystkie szare komórki w jej mózgu.
I nagle pojawiły się wspomnienia. Zimno. Sztorm. Woda. Srebrzysty dysk unoszący się przeraźliwie daleko nad głową. Wszystko to powróciło z potworną mocą. Patrzył na mężczyznę, leżącego tak blisko niego. Silne dłonie. Czarne oczy. Głos gromki jak odgłos fal uderzających o skały, a jednocześnie ciepły i pieszczotliwy. Jano instynktownie wiedział, że jest bezpieczny przy tym człowieku.
-Ocaliłeś mi życie.
-Walczyłeś ze wszystkich sił-odparł.-Pomogłem ci tylko odrobinkę.
Jano spojrzał na szerokie silne dłonie, trzymające ten dziwaczny koc i okrywający go ciepłą tkaniną. Gdyby nie te dłonie, zginąłby podczas sztormu. Wiedział o tym.
-Odrobinkę?-powtórzył miękko.-Czy uratowanie komuś życia to według ciebie drobiazg?
Kruk popatrzył na swoją dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu i pokiwał głową.
-Masz rację. Nie jest to drobiazg-rzekł, udając, że chodzi mu o rozmiary swojej pięści. Obojętnie, jakby był sam, podniósł się i owinął swe nagie biodra granatowym prześcieradłem.-Ciepło ci?-zapytał z troską.
-Tak, dziękuję-odpowiedział Jano. Znowu obudziły się wspomnienia. Było mu tak zimno, że prawie nie czuł pokładu pod stopami. Nie był w stanie ustać, płynąć, nawet oddychać.-Gdyby nie ty...
Zawsze byłem większy od otaczających mnie ludzi.-Kruk wzruszył potężnymi ramionami.-Dobrze wiedzieć, że mogę się przydać do czegoś więcej niż wyciąganie sieci i straszenie dzieciaków.
Jano zamrugał powiekami, wyczuwając w tym rzeczowym tonie ból samotności. Mimo surowego wyglądu i męskiej siły Kruk nie był człowiekiem nieczułym. Odruchowo położył swą smukłą dłoń na muskularnym ramieniu.
-Założę się, że dzieciaki cię raczej gonią, niż przed tobą uciekają-powiedział cicho.-Wiedzą, że z tobą będą bezpieczne. Ja wiedziałem-dodał, a jego oczy szukały spojrzenia Kruka.-Nie wiem, jak ci dziękować...
-Na pewno chce ci się pić-przerwał mu.
Jano uświadomił sobie nagle dwie rzeczy: Kruk nie życzył sobie podziękowań i rzeczywiście chciało mu się pić. Miał wrażenie, że zamiast języka ma w ustach papier ścierny.
-Tak-odparł skwapliwie.
-Zawsze tak jest, gdy ktoś napije się słonej wody. Mam herbatę, kawę, wodę i zupę.
-Herbatę, poproszę.
Próbował nie patrzeć, jak Kruk zręcznie wyskakuje z koi. Próbował, ale było to niemożliwe. Był tak wielki, że wypełniał sobą całą kajutę. Owinięte na biodrach granatowe płótno wyglądało na nim bardziej jak ręcznik niż prześcieradło. Jano pochodził z rodziny, w której mężczyźni byli wysocy i muskularni, on sam też miał metr siedemdziesiąt trzy wzrostu, ale człowiek zwany Krukiem był olbrzymem. Wywarł na Jano ogromne wrażenie.
Ale było też coś innego. Coś co była najgłębszą tajemnicą Jano i zarazem tłumaczyło jego nieudane związki z kobietami. Dużo czasu zajęło mu pogodzenie się z tą myślą, i jednocześnie nie chciał by o tym dowiedzieli się jego najbliżsi. Może dlatego właśnie znalazł się tutaj- z dala od rodziny i przyjaciół, których i tak miał niewielu. Smutną tajemnicą Jano było to, że był gejem...
Kruk pociągał go. Niepohamowany i dziki jak otaczająca ich kraina. Pierwotna siła i wytrzymałość tego mężczyzny oddziaływały na zmysły Jano podobnie jak smutek i samotność ukryte głęboko w jego czarnych oczach. Silny, pełen życia, samotny. Kruk wprawiał go w stan melancholii, szczerej i spontanicznej radości jak i ponurej rezygnacji-nie miał przecież u niego szans. Mimo to podniecał go już od chwili, gdy przebudził się, czując jego męskie ciepło.
Jaka szkoda, że on nie działa na niego w ten sam sposób. Wargi Jano rozciągnęły się w smutnym uśmiechu. Obudził się nagi w łóżku z najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego do tej pory spotkał. A on potraktował go jak brata. Zresztą, czego innego mógł się spodziewać? Był już do tego przyzwyczajony. Ograniczył do niezbędnego minimum męskie grono swoich przyjaciół, do takich, w jakich towarzystwie czuł się pewnie i do żadnego z nich nic nie czuł. Nie lubił zawierać nowych znajomości-starał się unikać rozczarowań...
Co do braterskiego stosunku-był do tego przyzwyczajony-w końcu był bratem, bratem trzech silnych i odważnych mężczyzn. Bolał go także stosunek jego partnerek, które pojawiały się od czasu do czasu w jego życiu. Nie potrafił się zmusić do zbliżenia z nimi, nie potrafił zbudować trwałego związku. W końcu każda zdawała sobie sprawę z niewłaściwego wyboru partnera i zaczynały go traktować jak jeszcze jedną koleżankę, znajomą, siostrę nawet... Brakowało mu tego nieokreślonego czegoś, co przyciąga, wabi, a oględnie określanego mianem seksapilu. Na szczęście, pogodził się już z tym, czuł się po prostu rozpaczliwie samotny i przestał wierzyć, że w końcu znajdzie swoją drugą połowę.
"Właściwie nie powinienem się dziwić, że nie pociągam go fizycznie" pomyślał ze smutkiem. Zdmuchnął z czoła kosmyk wilgotnych włosów i westchnął. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie żywił złudzeń co do swego wyglądu. Jego bracia mówili, że jest przystojny-wręcz śliczny, ale on i tak wiedział swoje. Np. mógł się założyć, że Kruk tak jak inni mężczyźni woli słodkie, wiotkie i jasnowłose laleczki-istoty tak uwielbiane przez mężczyzn. A on ze swoim wzrostem i ciemnymi włosami wypadał poza wszelką konkurencję, no i te blizny... Poza tym-BYŁ PRZECIEŻ MĘŻCZYZNĄ! Jano wiedział, że wyłowiony z morza, na wpół żywy i siny z zimna, musi być równie pociągający jak wyrzucona na plażę meduza.
Był gejem... był gejem... ciekawe, jak Kruk zareagowałby na tę nowość? Jano roześmiał się gorzko-pewnie wrzuciłby go z powrotem do morza...
Nić dziwnego, że Kruk nie chciał jego wdzięczności. Ten biedny człowiek na pewno byłby przerażony samą myślą o tym, że taki wstrętny topielec chciałby się z nim kochać. No, może kochać to zbyt dużo powiedziane, ale Jano miał nieodpartą ochotę się do niego przytulić. I Kruk miałby się o co martwić. Niewiele by zyskał, przyjmując ofertę. Jano nie miał doświadczenia, na palcach jednej ręki mógłby policzyć, ile razy w życiu się całował...Jano znów wybuchnął gorzkim chichotem. Ten zgrzytliwy śmiech ściągnął do kajuty Kruka.
-Takie smutne oczy-zauważył-Martwisz się tym, co się stało? Nie przejmuj się. Odwiozę cię dokąd zechcesz, jak tylko przycichnie sztorm. A co do łodzi...-Wzruszył ramionami.-Dopilnuję, żebyś dostał nową. I to z porządnym silnikiem.
Jano opuścił powieki, by ukryć gromadzące się pod nimi łzy. Po chwili dotarła do niego uwaga o silniku. Szeroko otworzył oczy.
-Skąd wiesz, że miałem kłopoty z silnikiem?
-Nikt dla rozrywki nie wiosłuje do brzegu w czasie sztormu-odparł sucho.-Kostka cukru czy dwie?
-Mam uczucie, jakbym zjadł już pięćdziesiąt-odparł Jano, rozcierając lewą rękę.-Dwie proszę. Skąd wiesz, że piję herbatę z cukrem?
-Wyglądasz na kogoś, kto znajduje przyjemność w małych rzeczach i umie cieszyć się życiem-odparł rzeczowo.-Wciąż czujesz kurcze w ramieniu?
-Miałem kurcz?-zdziwił się, spoglądając na lewe ramię. Nie był pewien, co Kruk miał na myśli, mówiąc o tej radości życia.
-Nie pamiętasz?
Jano zmarszczył czoło.
-Pamiętam, że ten przeklęty silnik zapalał i gasł, aż wreszcie zdechł zupełnie. Pamiętam, że wiosłowałem. -Spojrzał na swoje dłonie. Były zaczerwienione, poobcierane i z kilkoma pęcherzami od uchwytów wioseł.-Pamiętam, że było mi zimno.
-A że wybierałeś wodę?
-Pewnie, kiedy tylko mogłem.-Skrzywił się.-Wyraźnie nie dość często.
-A co pamiętasz po tym, jak zobaczyłeś "Czarną Gwiazdę"?
Jano rozejrzał się po pięknie wykończonym wnętrzu łodzi.
-To jest "Czarna Gwiazda"?-spytał, szerokim gestem ręki wskazując kajutę i natychmiast pospiesznie podciągnął koc, który zsunął mu się z prawego ramienia.
Kruk skinął głową. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się od spoglądania tam, gdzie spod srebrzystych fałd wyłaniała się delikatna jak aksamit skórka i różowy sutek. Zupełnie nie zwracał uwagi na blizny, tak jakby ich nie było. Rumieniec, jaki pojawił się na twarzy Jano, gdy uświadomił sobie, że jest nagi w łóżku z obcym mężczyzną przekonał Kruka, że nie jest przyzwyczajony do takich przebudzeń. Nie był też już dzieckiem. Kruk przypuszczał, że już kilka lat temu przekroczył dwudziestkę.
Wciąż nie mógł sobie poradzić z powracającymi myślami o Landrii, ale były one przyćmione, niewyraźne. Ból wspomnień nie był już taki ostry, przypominał raczej tępe ćmienie. Jego umysł zaprzątnął młody topielec leżący na jego koi i patrzący na niego wzrokiem smutnego psiaka. Budził w nim nieznane mu dotąd uczucia, Kruk miał ochotę wziąć go w ramiona i chronić przed całym światem. "Cholera, bredzę!" Wymruczał sam do siebie pod nosem. Oprócz tego dręczyły go i inne myśli których nie odważył się ująć w plastyczny obraz. Chciał...
Skrzywił się. Mimo swego imienia i wyglądu nie był przecież drapieżnikiem. Nie wykorzysta sytuacji, zwłaszcza ze względu na chłopaka. Kiedy opadną chwilowe emocje, kiedy będzie w stanie normalnie funkcjonować, to może porozmawiają. A tak poza tym, skąd miał wiedzieć, czy młodzieniec odwzajemnia to jego "zainteresowanie"? Sam sobie zadawał to pytanie. Wszystko to roi się w jego chorej głowie. Za dużo stresów miał ostatnimi czasy.
Humor Kruka pogarszał się coraz bardziej. "Czyżbym był tak spragniony miłości, że szukam jej u prawdopodobnie przerażonej sytuacją i mną osoby? Apropos, to mężczyzna, a ja nie jestem pedałem!"
Doświadczenie nauczyło go, że nie jest mężczyzną kochanym przez kobiety, a przy odrobinie ironii można by powiedzieć, że i przez mężczyzn. Był za wielki, za silny, za szorstki, za bardzo indiański. A co gorsza, nieodmiennie pociągały go kobiety zwiewne, nimfy raczej. O wyłowionym przez niego chłopcy też by można rzec, że jest delikatny i cudownie wręcz gibki. Zwykle potem takie kobiety rozczarowywały, brakowało im poczucia humoru i odwagi, które cenił bardziej niż wygląd.
Landria była inna. Miała w sobie odwagę dziesięciu mężczyzn. Tak jak chłopiec obserwujący go teraz czystymi srebrzystozielonymi oczami. Ufał mu.
Delikatnie otulił kocem ramiona Jano, zasłaniając kuszącą różową sutkę.
-Masz ochotę na śniadanie?-zapytał.
-Sam nie wiem. A jak myślisz, na co mogę mieć ochotę?-odpowiedział pytaniem.
Z zakłopotaniem Jano zdał sobie sprawę, że zachowuje się prowokacyjnie, i poczuł ulgę, że Kruk pozostaje obojętny. Jęknął cicho oblewając się rumieńcem.
-Uratowałeś ciało, ale obawiam się, że mózg pozostał na dnie zatoki.
-Poszukam go, kiedy będę łowił ryby na obiad-obiecał Kruk z powagą, lecz oczy błyszczały mu jak polerowane agaty.-Czy masz jakieś imię, czy może jesteś trytonem morskim, który swego imienia nie zdradza nikomu?
-Nazywam się Jano Moran-odparł. Ostrożnie wysunął ramię spod śliskiego koca i wyciągnął dłoń.-A ty jesteś... Kruk?
-Tak.-Ujął jego palce. Przez moment uśmiechali się do siebie bez słowa, dostrzegając niezwykłość tej prezentacji po tym, jak wcześniej obudzili się nadzy i objęci ramionami. W porównaniu ze stwardniałą dłonią Kruka palce Jano były szczupłe i bardzo delikatne. Kruk pamiętał ich dotyk.
-To imię czy nazwisko?-zapytał Jano, gdy Kruk uwolnił jego dłoń i szybko się odwrócił.
-Kiedy wypełniam dokumenty, to jest nazwisko, a moje imię brzmi Carlson. Prywatnie większość ludzi nazywa mnie Krukiem.
Zawahał się myśląc o Landrii. Ona i Grant nazywali go Carlsonem. Ale Grant nie żył. Teraz tylko Landria nazywała go tak... i Miles Hawkins, Sokół, mężczyzna, którego kochała Landrii. Tak, on również mówił do niego: Carlson.
Kruk uśmiechnął się lekko, wspominając, jakie miotały nim uczucia, gdy odkrył głębię miłości Landrii do innego mężczyzny. Powinien chyba nienawidzić Sokoła. Ale nienawiść była niemożliwa. Sokół ocalił Landrii. Kruk kochał go za to jak przyjaciela.
-Ale nie wszyscy nazywają cię Krukiem-odezwa ł się cicho Jano, dostrzegając na jego ustach pełen rozrzewnienia uśmiech. Chciał zapytać, kim byłą kobieta, która potrafiła wywołać taki uśmiech na jego twarzy. Milczał jednak ja jak mam cię nazywać?
-Kruk. Teraz tak o sobie myślę.
Czując się jakby dostał prezent, Jano uśmiechnął się.
-Kruk-powtórzył.
Kruk uśmiechnął się także, niepewny, jakie myśli kryje spojrzenie srebrzystozielonych oczu.
-Czym ktoś na ciebie czeka?-spytał nieruchomo siedzącego młodzieńca.
-Czeka?
Zmieszanie Jano powiedziało Krukowi więcej niż jakiekolwiek słowa. Żył samotnie jak on i już tak długo , że nie przyszło mu nawet do głowy, że ktoś mógł się o niego martwi.
-Żona, kochanka, rodzina, przyjaciele-powiedział olbrzym cicho wpatrując się w oczy Jano. -Ktokolwiek, kto może się martwić, że wypłynąłeś małą łódką podczas sztormu.
-Aha.-Jano roześmiał się lekko i wzruszył ramionami.-Nie. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem wolny. Nigdy nie miałem żony, ani dzieci. Przyjaciele nie spodziewają się mnie w Seattle aż do września, a dopóki płacę w terminie czynsz, moja gospodyni nie dba o to, co się ze mną dzieje. Ona pije, rozumiesz. Zapłaciłem za sierpień, więc nie będzie się martwić, nawet, jeśli nigdy nie wrócę.
Kruk sam nie wiedział, co zdziwiło go bardziej: fakt, że Jano jest wolny, czy to, że przez najbliższe kilka tygodni miał zamiar przebywać zupełnie sam na Wyspach Królowej Charlotty.
-Jesteś tu na wakacjach? -zapytał .
Jano znowu wzruszył ramionami.
-Mniej więcej. Muszę zrobić kilka rysunków do książki kumpeli o tych wyspach. Od tygodni próbuję się dostać do Zatoki Totemu, ale zawsze coś mi się tu przytrafia.
-Coś?
-Zwykle deszcz, często mgła, czasem wiatr.
Kruk uśmiechnął się.
-Witaj na Wyspach Królowej Charlotty.
-Tak. Witamy w piekle.-Jano roześmiał się, łagodząc ostre słowa. Przycichł. Na chwilę jego oczy nabrały zupełnie srebrzystej barwy. Kruk dostrzegł w nich pasję, namiętność i emocje.
-Nigdy jeszcze nie widziałem bardziej dzikiej okolicy-stwierdził Jano-ani piękniejszej. Te wyspy są... żywiołowe. Mam wrażenie, że stwarzanie świata trwa tu nadal.-Zawahał się i dodał cicho:-To tak, jakby te wyspy miały specjalną umowę z czasem. Czas przypływa tu, a potem rozdziela się i opływa je z obu stron, tak jak morze. Inne miejsca się zmieniają, ale nie te wyspy. Zawsze były takie, pełne tajemniczego piękna. Tutaj czas nie istnieje, tylko wiatr i mgła.
Po raz drugi od spotkania z Jano, Kruk poczuł dreszcze. Inni zauważali, że wyspy posiadają aurę dzikości, ale dla tych ludzi "dzikie" oznaczało brutalne, zacofane, wrogie. Obawiali się surowej potęgi wysp i tajemniczego wrażenia bezczasowości. W J ano top wszystko nie budziło strach, choć omal nie zginął, badając tę krainę.
-Tak- przyznał Kruk. -Ja też kocham te wyspy. -Przypływam ty, aby znaleźć spokój.
-A teraz los zesłał ci gadatliwego turystę-skrzywił się Jano. -Przykro mi.
-Nie ma sprawy-odparł. -Jesteś mężczyzną, który rozumie ciszę. Nie będziesz mi przeszkadzać.
Zielonooki zastanowił się, co musiałaby zrobić kobieta, by przeszkodzić Krukowi. Nie miał wątpliwości, że musiałaby to być kobieta, nie mężczyzna. Życie uświadomiło mu, że istnieją mężczyźni, którzy spotykają się z kobietami, ale których fizycznie może pociągać tylko inny mężczyzna. Był jednak pewny, że Kruk do nich nie należał.
Z cichym westchnieniem Jano uznał, że Kruk jest taki jak większość mężczyzn: pociągają go blondynki o wielkich sarnich oczach. Stare powiedzenie, że panowie wolą blondynki było prawdziwe. Tak samo jak żołnierze, poeci, złodzieje i rybacy. Kobiety o brązowych włosach mogły nie istnieć, nie wspominając już o mężczyznach, którzy mieli nieszczęście urodzić się takimi, a nie innymi, choćby mieli nie wiadomo jakie poczucie humoru.
Nikogo to nie obchodziło, czy blondynka w ogóle ma poczucie humoru.
-Nie powiedziałeś, czy zjesz śniadanie-przypomniał Kruk. Spojrzał przez ramię na czajnik z wodą, ustawiony na małym palniku obok koi.-Jesteś głodny?
-Chyba żartujesz. To co słyszysz, to nie odgłosy burzy, tylko w brzuchu mi burczy-oznajmił, podkreślając wypowiedź dramatycznym ruchem ręki i natychmiast gwałtownie pochwycił zsuwający się koc.
Kruk szybko odwrócił wzrok. Jano nie powinien wiedzieć, że mimowolnie znów pokazał mu swój brzuch i klatkę piersiową o skórze tak jedwabistej, że aż zacisną palce, żeby po nie nie sięgnąć. Nie rozumiał co się z nim działo i czemu nie przeszkadzają mu widoczne blizny. Ale było mu z tym tak dobrze, że nie chciał się nad tym na razie zastanawiać.
Czajnik zagwizdał, dając Krukowi tak wyczekiwany pretekst do odwrócenia głowy. Podniósł go z palnika i nalał wody do dwóch kubków. Ciekawe, jak Jano by zareagował, gdyby wyznał, że cudownie dopasował się do jego ciała. Taki miękki, sprężysty... Gdyby to jednak powiedział, zabrzmiałoby to jak zachęta do rozmowy o sexie. Wiedział, że on już tego nie chce. Okrywając kocem jego ramiona, dostrzegł jak opada w nim napięcie. Migotliwe zasłony opadły, jakby nigdy nie istniały.
Zastanawiał się, czemu odczuwa z tego powody smutek i gniew. Powinien wziąć bez skrupułów to, co Jano mu ofiarowywał, nie zastanawiając się, z jakich powodów go pragnie. Dawniej liczyła się tylko Landrii, ale ona odepchnęła Kruka i od tej chwili cierpienie stało się stałym elementem jego codziennego życia. Aż wreszcie, na długo przed spotkaniem Landrii z Milesem Hawkinsem, zrozumiał, że pewne pragnienia nigdy się nie ziszczą. Landrii była jednym z nich. Mógł się albo z tym pogodzić, albo zniszczyć w walce samego siebie.
W końcu wybrał to pierwsze. Zaakceptował to w taki sam sposób, jak akceptował burze, płochliwe ryby i własne potężne ciało, budzące lęk w mężczyznach i kobietach. Takie jest życie. Był tym, kim był. I miłość była tym, czym była.
Nieziszczalnym marzeniem.
**