Artysta 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 18:53:31
Prolog
"ZA WIDOKRĄG PLANET KSIĘŻYCÓW LATAĆ NIE MUSZĘ BY NA WYOBRAŹNIE PRZETŁUMACZYĆ OPOWIEŚĆ OCZU"
Tego dnia, kiedy popełniłem samobójstwo padał deszcz.
Jego krople niczym kamienie uderzały w moje ciało.
Szedłem środkiem ulicy. Nie starałem się ukryć przed gradem deszczowych ciosów. Obojętne mi było czy zginę pod kołami samochodu, czy też sam dokonam tego, co nie uniknione. Była to część rytuał, jaki musiał wykonać każdy "Artysta Śmierci." W niedługim czasie po znalezieniu swojego następcy.
Snułem się wiele godzin po slumsach Koszalina. Rozmyślając o swoim byłym życiu.
Umyślnie użyłem określenia "byłym", w momencie, kiedy to czytasz mnie nie będzie już w śród żywych.......
Jean Javer
I
Czy zastanawiałeś się kiedyś, czym jest śmierć?.
Jak przebiega?.
Przyglądając jej się krok po kroku dostrzegłem tak wiele jej etapów i szczegółów, które dawniej były nieistotne.
Dla mnie śmierć była brutalną sztuką. Rządzącą się własnymi żelaznymi prawami.
Poznałem jej smak wiele lat temu...
Zabijanie jest niczym trucizna, która rozchodzi się po organizmie. Odbierając ci kawałek po kawałku władze nad ciałem i duszą zmieniając w drapieżcę, który łaknie coraz więcej krwi.
Moje życie z pewnością potoczyłoby się inaczej, gdyby nie pewne wydarzenie z przeszłości.
Gdy miałem trzynaście lat w moim domu wydarzyła się pewna tragedia.
Choć wtedy nie myślałem o niej jak o tragedii.
Mieszkałem w pięknej okolicy, na obrzeżach Koszalina. W jednym z "osiedli dorobkiewiczów". Tak tytułowali nas ludzie z niższych sfer.
Piękne samochody idealne bogate rodziny i kilkadziesiąt jedno rodzinnych rezydencji z czerwonymi dachami i równo przystrzyżonymi trawnikami.
Mili, sympatyczni, uczyni sąsiedzi. Wszystko to tylko na pokaz....
W czterech zamkniętych ścianach wszystkie te niemal pod każdym względem idealne rodziny, zmieniały się w opętane psychozą snoby i eunuchy rzucające się sobie nawzajem do gardeł.
Swoim zachowaniem przewyższali nawet tą najbardziej upadłą klasę społeczeństwa, którą tak bardzo gardzili
Moi rodzice właśnie tacy byli.
Dwu licowe gady. Podaruje sobie szczepienia języka na ich temat. Gdyż szkoda mi atramentu i kartek papieru na to by opisać, jaką żywiłem ku nim nienawiść.
Nie chciałbym wam popsuć dobrego wizji matki i ojca.
Ale bądź, co, bądź byli moimi rodzicami. Dzięki nim przybyłem na ten paskudny świat.
Ojciec z narodowości był Włochem. Pracował na wysokim stanowisku w jakiejś dobrze prosperującej firmie.
Nigdy nie pytałem, w jakiej. Pewnie i tak by mi nie powiedział.
Nie uważał mnie za swojego syna.
Nazywał "znajdą" lub " bękartem".
Prawie nigdy nie używał mojego imienia. Zastanawiałem się, po co w ogóle mi je nadawał.
Stary zboczeniec...Odkąd pamiętam ciągle się do mnie dobierał. Gdy się opierałem to bił.
Niejednokrotnie szedłem do szkoły z podbitym okiem, czy z wybitym barkiem.
Wciskałem nauczyciela różne kłamstwa, a to spadłem ze schodów, a to się o coś uderzyłem. Żadnych konkretnych pytań z ich strony, żadnych konkretnych odpowiedzi z mojej.
Nauczyciele końcu się przyzwyczaili do tego, że ciągle mi się coś przytrafiało.
Przestali zwracać uwagę na moje rany i sińce.
Byłem wyrzutkiem osobą, od, której należało trzymać się daleka by nie ściągnąć na siebie pecha.
Matka pochodziła z Francji. Była młodsza od ojca o około siedem lat.
Nie zajmowała się mną wcale.
Czasem do niechcenia wydukała do mnie parę słów. Wolała zajmować się upiększaniem swojego sylikonowego ciała.
Chyba wszystko już miała plastikowe nawet serce.
Nie byłem nikim nadzwyczajnym.
Nie byłem gruby jak mój ojciec, ani chudy jak moja matka.
Moje włosy miały kolor ciemnego blond.
Z początku były dość krótkie. Pod koniec życia sięgały mi niemal do pasa.
Moje oczy... To właśnie przez nie wszyscy zwracali na mnie uwagę.
Dlaczego?
Nie miały jednolitej barwy. Prawa źrenica posiadała odcień ciemno-czerwonego bursztynu, lewa mieniła się kolorem lodu.
Dużo osób, które nie wiedziało o mojej " pechowości" rozmawiało ze mną tylko po to by mieć możliwość przyjrzenia się im z bliska.
W późniejszym czasie ułatwiało mi to znajdywanie ofiar. Nienawidziłem wszystkich, którzy interesowali się mną z powodu mojego nietypowego ubarwienia źrenic
Miałem około 170 cm wzrostu. To dużo jak na trzynaście lat.
Nie byłem geniuszem, ani nie można było też o mnie powiedzieć "głupi".
Po prostu przeciętny, nijaki.
Moim ulubionym kolorem był niebieski. Uwielbiałem jego wszelkie odcienie, i przeważnie one górowały w moich staroświeckich strojach.
Czy miałem jakiś talent...?
Pisałem wiersze. Nikomu ich nie pokazywałem. Były zbyt osobiste. Nawet wątpiłem by ktoś sam z siebie chciał je przeczytać....
...A jednak znaleźli się i tacy....
Moje życie do wieku trzynastu lat posiadało monotonne i nudne barwy.
Wszystko zmieniło się jednego wieczoru. Narodziłem się na nowo.
Tamtego dnia Jean Javer zginą. Jego miejsce zajął Jean "Artysta Śmierci " 66 lub 67 wcielenie Deriela, jednak o nim opowiem Ci drogi czytelniku później.
Doskonale pamiętam tamten dzień... Było parno i duszno. Jak w typowy letni dzień, ale ja spędziłem go w domu?
Prawie nie byłem wstanie podnieść się z łóżka. To za sprawą mojego ojca. Cały schemat powtórzył się po raz kolejny.
Nic nowego, Poprzedniego wieczoru schlał się i zaczął się znowu do mnie dobierać.
Gdy mu się sprzeciwiłem zlał nie na kwaśne jabłko. Do tej pory czuje dotkliwy potworny ból w niektórych miejscach, kiedy wracam do tego myślami.
Ojciec wiedząc jak bardzo lubię Perełkę (była to moja złota rybka) zabrał ją z mojego pokoju. Od tamtego dnia jej akwarium stało w pokoju gościnnym, na małym okrągłym stoliku rozdzielając od siebie dwie żółte bezgustowne kanapy kupione na jakiejś wyprzedaży staroci po kimś, kto dawno zeszedł z tego świata
szczęściarz
Niestety do tego pomieszczenia miałem zakaz wstępu. Obojętne czy moi starzy przyjmowali gości czy nie. Ale to teraz nie ważne...
...Leżałem obolały w swoim malutkim pokoiku na poddaszu.
Nikt nawet nie pofatygował się by przynieść mi coś do jedzenia. Zainteresować się tym jak się czuję.
Pod wieczór nie wytrzymałem. Odniosłem wrażenie, że mój żołądek skleił się z kręgosłupem.
Żółwim ruchem wypełzłem z łóżka. Chwiejnym krokiem dotarłem do drzwi.
Można powiedzieć, że te kilka niezdarnych posunięć było dla mnie masochistycznym wysiłkiem. Opuściłem mój pokój.
Usłyszałem gdzieś w dole dudniący śmiech ojca. Znaczyło to, że znowu miał gości.
Po cichu zbliżyłem się do drewnianej barierki zaciskając palce na poręczy.
Zawsze podsłuchiwałem rozmów rodziców.
Po niedługim czasie poznałem imię gościa. Nazywał się Marius czy jakoś tak.
Były tutaj pierwszy raz zachwycał, się domem. Choć nigdy wcześniej nie słyszałem jego głosu odniosłem wrażenie, że był w mojej pamięci od zawsze.
Znałem o z ciągle powracającego snu o zagładzie ludzkości.
Towarzyszył mu jeszcze ktoś, jakiś chłopak. Z ich rozmowy wywnioskowałem, że był moim rówieśnikiem.
Stary tym razem podarował sobie i nie cedził oszczerstw pod moim adresem.
-Ładna rybka -usłyszałem głos nieznajomego - Do kogo należy?- Spytał.
-Do nikogo.- Odparł ojciec.- Służy jako dodatek do wystroju pokoju.-Była to godna niego uwaga, której celem było mi dopiec
Zakląłem w myślach. Jeszcze bardziej zapragnąłem jego śmierci. Byłem gotów nawet zabić go własnymi rękoma. Z moich morderczych rozmyślań wyrwał mnie ponownie głos Marjusa.
-Czy wieży pan w to, że złote rybki spełniają marzenia?
Nastąpiła kolejna pauza w ich rozmowie, którą przerwał nagły napad śmiechu.
Chwilę później mężczyzna powiedział parę słów, których dobrze nie usłyszałem. Ale mówił coś o łazience. Ojciec poinstruował go jak do niej trafić.
Usłyszałem kroki w kierunku wyjścia z pokoju gościnnego. Serce zaczęło mi mocniej bić. W swoim śnie nigdy nie mogłem ujrzeć twarzy tej osobistości.
Usadowiłem się w wygodniejszej pozycji pod poręczą.
*** Byłem ciekaw jak on wygląda. Drzwi powali się otwarły nie wydając żadnego dźwięku. Stał w nich młody mężczyzna w wieku, który określiłem na 24-25 lat. Odcień jego włosów był bardzo ciemny. Lekko zachodziły mu one na oczy.
Ubranie, które miał na sobie nie było zbytnio nowoczesne. Czarny płaszcz dobrze skrojony doskonale komponował się z krwistoczerwona ozdabianą koronką koszulą. Strój dodatkowo wydłużał i wysmuklał jego sylwetkę.
Marjus nie udał się do łazienki. Oparł się o ścianę tuż obok wejścia pokoju gościnnego. Byłem ciekaw, co teraz zamierza zrobić. Przez przypadek za mocno ścisnąłem szczeble poręczy te wydały z siebie przeraźliwy jęk.
Spoglądał teraz na mnie.
Jego oczy miały barwę deszczowych chmur były lekko przymrużone
Usta tworzyła cieką linia
- "A czy ty wierzysz?"- Nagle usłyszałem jego głos w swojej głowie. Zdziwiłem się nie poruszał ustami były wykrzywione w lekkim grymasie naśladującym uśmiech.
-"W co"- Spytałem w - ten sam sposób, co on mnie.
Zaśmiał się cichutko poczym odpowiedział grożąc mi palcem
-" Nie ładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie"- urwał - "Czy wierzysz w to, że złote rybki spełniają życzenia "
Nie odpowiedziałem mu
-"Gadałem z twoją rybką" - odparł po chwili
- "I znam twoje pragnienie. Mogę raz na zawsze uwolnić cię od twoich rodzicieli. Czy naprawdę tego chcesz?"
Bez zastanowienia skinąłem głową. Już dłuższy czas zastanawiałem się jak się pozbyć moich starych myślałem o podpaleniu domu - nienawidziłem go tak samo jak ich poderżnięciu im gardeł, lub o wynajęciu płatnego mordercy (już od ósmego roku życia zbierałem na ten cel fundusze). Najwidoczniej sprawa miała rozwiązać się sama
-"Powiedzmy, że dzisiaj jest dzień, w którym spełniają się ludzkie marzenia"
Staną w pozycji wyprostowanej i ruszył w stronę pomieszczenia - z którego wyszedł.
- Idź się przebrać zaraz opuścimy ten przybytek -powiedział na głos nim jego ręka chwyciła klamkę od drzwi.
Poczułem się dziwnie lekki, jakby wolny. Nie zwracając na ból obitego ciała wpadłem do swojego pokoju.
Wyciągnąłem pod łóżka wielką starą wytartą walizkę. Zacząłem wrzucać do niej w nieładzie ubrania. Dopiero po kilku minutach doszło do mnie, że tak w ogóle nie znałem tego człowieka. Dałem się ponieść chwilowym emocją i podniecie.
-"A jeśli on jest jakimś psychicznym z szpitala dla obłąkanych i zabije także mnie. Albo jakimś sekciarzem i dokona na mnie jakiegoś rytualnego mordu"
Przeszło mi przez myśl. Chwyciłem pierwsze lepsze ubranie i wcisnąłem je na siebie ... "Krzyk... Kobiecy krzyk odpowiedział mi na wszelkie pytania i niepewności, co do jego osoby Odgłos strachu powtórzył się ponownie, ale szybko ucichł jakby został ucięty nożem. Wcisnąłem na stopy stare adidasy i pobiegłem ku dołowi. W szaleńczym biegu niemal wyrżnąłem jak długi potykając się o paskudny włochaty różowy dywan.
-"Spiesz się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą"- usłyszałem w głowie głos tego człowieka Chwyciłem za klamkę i mocno szarpnąłem do siebie. Z początku drzwi nie chciały się otworzyć zupełnie jakby ktoś trzymał je od drugiej strony, ustąpiły dopiero za czwartym podejściem
Ukazał mi się makabryczny obraz. Ściany, sufit ,podłoga, meble ściekały jeszcze niezakrzepłą krwią.
Marius siedział okrakiem na mojej matce. Niczym wściekłe zwierze rozdzierał jej ciało długim sztyletem
Na podłodze leżał mój ojciec. Jeszcze żył. Brocząc krwią poruszał ustami niczym ryba wyjęta z wody. Wyciągał ręce w moim kierunku. Próbował coś mówić, lecz z jego gardła wydobywało się tylko charczenie i wypływała z nich krew zmieszana z śliną oraz z zawartością żołądka
Powinienem na ten widok jakoś zareagować. Tymczasem ja nie zacząłem histeryzować, nie zrobiło mi się smutno z tego powodu. Tylko żołądek zaczął mi się trochę buntować nigdy nie widziałem tyle krwi nawet w filmie.
W moim wnętrzu kotłowała się radość pomieszana ze wciąż narastającym strachem.
Wtem na wprost siebie ujrzałem tego chłopaka, na temat, którego toczyła się większa część rozmowy ojca z Marjusem. Uderzyło mnie jego naprawdę wielkie podobieństwo do mojej osoby. Staliśmy wpatrzeni w siebie niczym w lustrzane odbicie. Była między nami jednak różnica.
Oczy... Jego oczy były normalne, ale jakoś dziwnie puste jak cała jego postać. Stał przez dłuższy czas nie poruszając się nawet o milimetr. Niczym kukiełka czekająca na to, kiedy jej właściciel pociągnie za sznurki
- Tak, tak wiem nie ma porównania z oryginałem- usłyszałem głos tego osobnika. Spojrzałem w jego kierunku. Siedział na kolanach mojej matki niczym małe dziecko tuląc się do jej piersi.
Jego ubranie i odkryte części ciała nasiąknięte były lepka jasnoczerwoną cieczą.
-Ty jesteś piękniejszy... Piękniejszy niż wszyscy inni- dodał po chwili.
-Kim jesteś?- Spytałem czułem jak mój głos drżał, jak łamał się podczas wydawania tych paru dźwięków.
Zsunął się z ciała kobiety. Zaczął zbliżać ku mnie. Poruszał się na czworaka. Z gracją dzikiego kota stawiał każdy krok. Naprawdę wyglądał jak krwiożercza bestia lub demon sunąc ku mnie.
-W przeszłości nazywano mnie wieloma błędnymi imionami. Seehe, Masque, Shinto Anioł ... Tylko nieliczni poznali jego prawdziwe brzmienie...-Zatrzymał się nad moim ojcem Z uwagą przyglądał się jego nierytmicznemu oddychaniu. Zniżył głowę i koniuszkiem języka zaczął zlizywać krew z kałuży, jaka utworzyła się koło niego. Odgłos, jaki temu towarzyszył nie mogłem przypisać żadnemu innemu stworzeniu. Zebrało mi się na wymioty. Odwróciłem wzrok.
-Ta krew jest "brudna"- Odparł z pogardą w głosie, spluną nią w kierunku moich stóp. -Jeszcze kilka wieków temu spotkanie się z "brudną krwią " było prawie nie możliwe. W dzisiejszych czasach jest zupełnie na odwrót, znaleźć kogoś o czystej krwi to dopiero nie lada wyczyn. Zawsze powtarzałem, że podarowanie wam "soku życia" było wielkim marnotrawstwem ze strony Enoaha.
Gdzieś w dali usłyszałem wycie syreny policyjnej odruchowo spojrzałem w kierunku okna. Zacząłem szaleńczy bieg w tamtą stronę.
Nagle nie wiadomo skąd wyrósł przede mną Marjus wykonałem przednim ostry skręt w prawo, ale ręce tego mężczyzny były szybsze chwycił mnie za lewą rękę i mocno
Przycisnął do siebie
-O nie mój mały, nasz piękny obraz nie został jeszcze skończony-wymamrotał chwycił mnie za podbródek i zmusiłbym spojrzał w kierunku tego dziwnego chłopca tkwił nadal w tym samym miejscu ze wzrokiem spoglądającym gdzieś w nieodgadnioną dal. Mężczyzna wcisnął mi swój nóż do ręki
-Skończy mój obraz- powiedział. Na podjazd wjechał radiowóz policyjny, zatrzymał się z piskiem opon. Obydwoje spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Z nadzieją na uwolnienie, On z nie chowaną wściekłością. Ktoś z całej siły zaczął walić w drzwi wykrzykując nazwisko mojej rodziny.
-Pospiesz się, no dalej to tylko chwila. Zabij go- podjudzał mnie i popychał do przodu stałem jak sparaliżowany odgłos uderzania w drzwi stał się bardziej donośny
-spełnij moje pragnienie w zamian za przysługę
Nie poruszyłem się
-Wybieraj-wysyczał z wyraźnym nie zadowoleniem
-Albo ty albo on. Jeszcze chwila a stracę cierpliwość i zabije was oboje- Krzyknął Zamknąłem oczy zacisnąłem dłoń na Kościej rączce noża z dusznym okrzykiem ruszyłem przed siebie wpadłem na tego dzieciaka i zacząłem go dźgać wszędzie gdzie popadło jego krew mieszała się z moimi łzami nawet się nie bronił.
Wydawało mi się, że minęła cała wieczność nim ktoś siłą wyrwał mi nóż z ręki i mocno potrząsnął. Podniosłem powieki mężczyzna wykrzykiwał do mnie jakby tysiące słów ja nie zrozumiałem ani jednego jego mowa przypominała jeden wielki jazgot.
Gdzieś w oddali ktoś rozwalił drzwi padło kilka strzałów . Poczułem jak ktoś przerzuca moje ciało przez ramie. Odniosłem wrażenie, że stałem się nową lalką w rękach tego człowieka jego lalką. Odgłos tłuczonego szkła był ostatnią wiadomością, jaka dotarła do mojej świadomości nim zapanowała dookoła mnie bezgraniczna czerń omdlenia