Pocałunek śmierci 20
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 14:46:14
20
-Cześć.
-Jakie znów cześć!- zawołał zdruzgotany, na próżno starając się ukryć biorący go w posiadanie strach. Rosier zatrzepotał rzęsami, a w uśmiechu błysnęły mu zęby. Regent uczynił nieznaczny krok w tył, niezgrabnie trącając łokciem jakiś przedmiot.- Co robisz pod la Vion!- domagał się wyjaśnień.- Jest to ostatnie miejsce, gdzie chciałoby się ciebie znaleźć! Coś tu się dzieje, prawda? A ty jesteś w to cholernie zamieszany!
-Ojej, ojej!- zawołał z grymasem niezadowolenia. Zaczął go okrążać, a mężczyzna obracał się razem z nim, by go tylko nie spuścić z oczu.- Ja się po prostu przywitać chciałem. Dawno żeśmy się nie widzieli, mniemam, że brakowało ci mnie, czy coś w tym stylu...
-Możesz mi odpowiedzieć, gdzie się podziała nasza straż?! Cicho tu jak w trupiarni, a ty pachniesz krwią!
-Dziękuję.
-Na ulicach jest nieprzyjemnie, subtelnie mówiąc. Mamy po papy roboty! Istny koszmar, a do tego jeszcze ...- Zwęził oczy, zaciskając usta. Młodszy demon wspiął się na marmurowy stół, zaczynając rozpinać koszulę. Regent starał się zignorować to zachowanie, choć nie najlepiej mu wychodziło. Czuł, że gubi wątek, a jego głos traci na wyrazistości.- W dodatku nagrabiłeś sobie u Meszulhiel, wiesz, że lepiej jej nie podpadać. Zajmuje teraz miejsce Molocha.- Skrzyżował na piersiach ręce, czekając na jakąś reakcję.
Młodzieniec wypuścił z siebie powietrze, co zabrzmiało trochę jak słodkie, znużone westchnienie i Regent mimowolnie uczynił ku niemu dwa niepewne kroki.
-Nie interesują mnie wasze problemy. Znasz mnie, lubię się dobrze bawić, to wszystko czym się zajmuję.- Zaczekał, aż ten do niego podejdzie i wtedy pociągnął go za marynarkę, biorąc mężczyznę między swoje kolana. Otoczywszy dłońmi jego szyję, przyciągnął do siebie twarz anakim.
-Mam uwierzyć, że przyszedłeś tu dla mnie? To mnie diabelnie wkurwia! Ciągle mnie ignorujesz, chyba, że masz akurat ochotę na pieprzenie! Może ja już się tobą znudziłem, pomyślałeś o tym?
-Mam być na górze czy pod spodem? Ostatnio wolałeś się na mnie kłaść, muszę nadrobić zaległości... Wiesz, w zasadzie nie lubię się podporządkowywać.- Rozerwał mu koszulę, przeciągnąwszy językiem po jego klatce piersiowej.
-To będzie... ostatni raz, Rosier...- Wydał z siebie zdumione stęknięcie.
-Tak, tak. Tylko pamiętaj, jak się umówiliśmy, bez całowania... Żebyś się nie zapomniał, bo odgryzę ci język.
Nie panując nad drżeniem rąk, Regent zaczął gorączkowo pozbywać młodzieńca ubrania:
-Czy zawsze musisz mi o tym przypominać? Wcale nie chcę cię tam całować.
Młody anakim przerzucił spojrzenie na stary, roztrzaskany zegar.
-Która godzina, tak w ogóle?- zapytał.
***
Trzasnęła drzwiami z taką gwałtownością, że aż zadrżało szkło. Ruszając zamaszystym krokiem przez korytarz, nie czekała aż dogonią ją towarzysze.
-Dlaczego wszyscy mnie rozczarowują?! Chcę mieć spokojną noc, w której znajdę chwilę by zebrać myśli!- Nagle zatrzymała się gwałtownie i okręcając na obcasach, złapała za koszulę niczego nie spodziewającego się demona, silnie przycisnąwszy go do ściany.- Jak to możliwe, wytłumacz! Jakim sposobem nie możemy skontaktować się z naszą strażą?! Regent miał sprawdzić podziemia i jeszcze nie wrócił!
Zagniewany anakim ściągnął brwi, zamykając palce wokoło jej nadgarstka.
-Nie pozwalaj sobie, Meszulhiel. Może silny z ciebie diabeł, ale ja jestem starszy i żądam z tej racji szacunku! Masz mnie puścić w tej chwili, bo rozleje się czyjaś krew.
Posłuchała, choć nie natychmiast.
-Służba jest nerwowa, słyszę ich łomoczące serca- oznajmił Nitael, wodząc wzrokiem za umykającą służącą.
-Chyba już do wszystkich dotarła plotka o krwi demonów.
-Insynuujesz, że nie możemy być tu bezpieczni?- zaniepokoił się któryś z anakim, w odpowiedzi usłyszał pogardliwe parsknięcie Meszulhiel. Wyminęła ich ostentacyjnie, wchodząc do wielkiej sali.
-Kiedy bierze was w posiadanie strach, wasze twarze stają się wręcz obleśne. Nie mogę się temu przyglądać, a już w ogóle wysłuchiwać podobnych bzdur!
-Starasz się naśladować Molocha?
Zatrzymała się przed progiem komnaty, rzucając za siebie wściekłe spojrzenie. Przez chwilę wydawało się jej, że czuje obecność Molocha. Potrzebowała wierzyć, że jest gdzieś w pobliżu, dodawało jej to śmiałości. Ona sama nie czuła się na siłach panować nad wszystkim. Dlaczego akurat na nią przypadł obowiązek przejęcia po zmarłym przywódcy pałeczki? Nie miała talentu by rządzić. Często przyłapywała się na tym, iż gorączkowo się zastanawia, co by uczynił, czy też powiedział, w danym momencie Moloch. Była przekonana, że jeżeli upodobni się do tego mężczyzny, naciągnie na skórę jego twarz, charyzmę, z pewnością uda się jej nad wszystkim zapanować. Wystarczyło tylko bardziej się postarać. Sprawić, że inni zobaczą w niej mistrza!
-Czy strach służby ma coś wspólnego z wiadomością o niezwykłej krwi anakim...- oznajmił niewyraźnie Nitael, co zapewne miało zabrzmieć jak pytanie, chociaż nie wszyscy byli o tym przekonani. Meszulhiel przesunęła na niego oczy i przez kilka chwil wpatrywali się w siebie w ciężkim, porozumiewawczym milczeniu.
I nie wiadomo, jak długo by to trwało, gdyby ni stąd ni zowąd jej myśli nie rozproszył zapach Izorpo. Zapach jej aury... Meszulhiel niemalże wbiegła w głąb pomieszczenia, rozglądając się zaraz dziko w jej poszukiwaniu. Wkrótce oczy kobiety odnalazły właściciela znajomego zapachu... Opierał się o białą ścianę, przykładając do ust kielich napoju. Wydawał się pogrążony w zamyśleniu. Gdy podeszła bliżej i podniósł na nią oczy, nie okazały się one własnością Izorpo. Meszulhiel nabrała do płuc głęboki łyk powietrza.
-To znowu ty, poznaję cię!- oświadczyła nie bez pewnej wyniosłości, wspierając na biodrach ręce.- Pojawiłeś się pewnego razu jakby z nikąd i dołączyłeś do zebrania. Rozmawialiśmy wtedy o potworze...
Jego wzrok prześliznął się z jej twarzy na twarze mężczyzn, którzy zatrzymali się niedaleko Meszulhiel i wlepili w obcego natarczywe spojrzenie.
Kobieta uśmiechnęła się, gdy znów na nią popatrzył. Był w pewien sposób dość pociągający. Złote oczy nieznajomego niemalże jarzyły się na białej, nieskazitelnej skórze. A jego gładki, lekko wystający policzek przecinała ładna, prosta blizna. Skóra anakim bardzo szybko się regenerowała, dlatego zaciekawiła ją ta skaza.
-Musisz być bratem Izorpo... Słyszałam pogłoski, że ma bliźniaka, lecz jest to tak rzadkie zjawisko, że nikt nie dał temu za bardzo wiary. Ale to chyba jednak prawda...- Odwróciła się pospiesznie za siebie, ruchem ręki dając mężczyznom znak, by się rozeszli, co uczynili dość niechętnie. Pokonując dzielącą ją od Tutiela przestrzeń, stanęła bardzo blisko mężczyzny, jakby od niechcenia, poprawiając demonowi kołnierz.- Izorpo zniknęła z la Vion. Ale może ty wiesz gdzie ją poniosło?
Nie odpowiedział. Odstawił naczynie, rozglądając się z badawczością po sali. Kobieta nie dała się ignorować. Przysunąwszy się jeszcze bliżej, oparła piersiami o jego tors.
-Zawsze taki małomówny? Zastanawiam się, czy miałbyś może ochotę...
Złapał ją gwałtownie za nadgarstki, odczepiając od siebie ze zdecydowaniem.
-Nie, nie mam ochoty. Nie znajdziesz we mnie Izorpo.
Jej kamienną twarz przeciął cień gniewu. Uczyniła do tyłu pół kroku.
-Za kogo ty się uważasz!
-Za nikogo... Proszę mi wybaczyć.- I nie czekając aż coś odpowie, przepchnął się obok niej, wychodząc.
Okręciła się za nim na obcasach, nabierając sił, by coś za nim krzyknąć. W głowie miała jednak mętlik, dlatego głos uwiązł jej w gardle i w końcu porzuciła zamiar. Nie była to pora na wznoszenie awantur. Miała na głowie poważniejsze sprawy. Zanim skończyła siebie o tym przekonywać, z pobliskiego stolika doszło ją dziwne, rzeżące charczenie, sprawiając, że wszelkie inne myśli uleciały jej z głowy . Rozmowy, jakie się jeszcze toczyły na sali, ucichły nagle, a czujne oczy drapieżców skierowały się w stronę niczego nie przypominającego dźwięku. Mężczyzna, z gardła którego wyciskały się te charczenia, przywrócił szarpnięciem krzesło, ześlizgując się na posadzkę. Jego twarz stężała, a z ust zaczęła się toczyć spieniona krew. Jednak najbardziej przerażające były jego oczy, które zdawały się wyrażać wszystko to, co nie potrafiły wydusić słowa.
-Co jest kurwa?!- wrzasnął jakiś anakim, przeskakując fotel. Dobiegł do demona, przykucając przy nim.
Meszulhiel wyrwała się z otępienia, również zbliżając do konającego demona. Nie zdążyła jednak uczynić pół kroku, kiedy usłyszeli kolejne zawodzenie... Tym razem jego właścicielką była śliczna anakim z którą Meszulhiel, jeszcze wczorajszego wieczoru, zaznawała cielesne rozkosze. Kobieta przypadła do niej, biorąc w ramiona jej szarpiące się konwulsyjnie ciało. Niebawem zaczął się mieszać z powietrzem nieprzyjemny zapach krwi.
-Odsunąć się od naczynia z winem!- rozległ się męski głos, a potem głośny huk roztrzaskującego się o podłogę tworzywa.
Meszulhiel zacisnęła pięści, słysząc swój przyspieszony łomot serca. Anakim padali na podłogę jak ścięci z nóg, dławiąc się i szamocząc bezradnie w zaciskających się na nich kajdanach śmierci. Trucizna w winie?
Agreas zagrodził Tutielowi drogę, rozciągając w zdumieniu oczy. Poruszył ustami, bezgłośnie wypowiadając jego imię. Młody demon przygwoździł go ponurym, nieobecnym myślami, wzrokiem. Zdawał się nie patrzyć na niego, tylko przez niego...
-Tutiel... To naprawdę ty...- Przełknął ślinę, ledwie radząc sobie z panowaniem nad głosem.- Nigdy bym nie pomyślał, że zobaczę cię zaraz po rozmowie z Hasmedem...
Twarz młodszego demona nieco się ożywiła, a postać Agreasa przybrała dla niego realny kształt.
-Gdzie jest... Hasmed?
Zawahał się, przyglądając mu z pewnym wahaniem. W głosie i zachowaniu przyjaciela było coś nieprzyjemnego. Dlaczego sprawiał takie wrażenie? Dlaczego nie ruszał Tutiela widok dawno niewidzianego kompana? A może wcale nie poznawał Agreasa?
-Tutiel- powtórzył jego imię, czyniąc ku niemu trzy kroki. Rozłożył niepewnie dłonie, jakby nie wiedząc co z nimi począć, a może chciał go po prostu objąć? Tak, rzeczywiście zapragnął uczynić coś podobnego. Lecz zanim cokolwiek zrobił, Tutiel ruszył mu naprzeciw, mocno ścisnąwszy mężczyznę za ramię.
-Zaprowadź mnie do chłopaka, teraz.
Agreas zesztywniał, napinając mięśnie.
-Zaprowadź mnie do Hasmeda- powtórzył głucho. Jego oczy mogły przypalić górę lodową. Coś było nie w porządku... Nie zachowywał się znajomo... Tutiel?
-Kim jesteś?- zapytał dość nieprzytomnie i anakim uwolnił go z uścisku. Demon odsunął się od przyjaciela kilka kroków, rozcierając miejsce, które ten miażdżył, kilka chwil temu, swoimi zimnymi, twardymi palcami.- Zmieniliśmy się, ale wszystko jeszcze można naprawić- wybełkotał niewyraźnie, czując jednocześnie, jak ogarniają go wątpliwości... Czy naprawdę był w stanie zapamiętać Tutiela? Czy też właśnie go z kimś nie pomylił?- Nie ma już Ity... więc...
-Posłuchaj- przerwał mu w połowie zdania swoim zniżonym głosem. Rozpacz i nasilająca się furia, zaczęły zniekształcać mu twarz- gówno mnie obchodzisz ty i Ita. Co do reszty demonów byłoby miło, gdybyście się wszyscy pozabijali! Jeśli mnie nie zaprowadzisz do Zorgi, z pewnością poczujesz czym jest prawdziwy ból...
Słowa Tutiela przecięły powietrze, jak ostrze sztyletu, raniąc Agreasa prosto w serce. Niebawem ból ustał, równie szybko, jak się pojawił, zabierając z sobą skłonność do odczuwania i wyrażania emocji. Śmierć, dlaczego serce jeszcze w nim biło, skoro wiedział, że umarł...
Gdy korytarz zaczął napełniać się anakim, odwrócił w ich stronę otępiały wzrok. Demony nie zatrzymały się przy nich. Mknęli w stronę wielkiej sali, zaalarmowani nagłymi wypadkami.
-Zabrali go... Ludzie Meszulhiel zabrali człowieka do którejś z piwnicznych komnat, gdzie ma się odbyć egzekucja. Nic bliżej nie wiem...
Tutiel nie czekał na dalsze informacje, tylko pognał w kierunku lochów. Agreas patrzył za nim, aż ten znikł mu z oczu.
-Nie mój drogi przyjacielu... Chłopca tam nie ma. Nie ma go dla ciebie.
Hasmed rozejrzał się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na dogasającym ogniu. Drgnął. Wiedźma będzie wściekła! Robiło się chłodno, a on znów zapomniał dopilnować kominka. Ruszył ku niemu i przykucając, zaczął nerwowo pakować do płomieni drewno.
-Co ty robisz?- usłyszał za sobą znajomy głos, w którym zaskoczenie mieszało się z wyraźnym rozbawieniem. Obrócił się z podłogi w jej stronę, napotykając figlarne, małe oczka.
Jak co dzień kołysała się na swoim ulubionym, plecionym fotelu z fajką w ustach. I jak zawsze wyglądała szkaradnie.
-Zgubiłeś się czy jak? Przecież już dawno cię tu nie ma...
Przełknął z przestrachem ślinę, po czym oparłszy na kolanach ręce, podniósł się z klęczek. Spokojnie, nie ma się czego obawiać, baba znów się spiła, gadała wtedy tak dziwnie i od rzeczy.
-Zapada zmrok, będę się zbierał.- Rozejrzał się za swoją kataną, lecz nigdzie jej nie dostrzegł.
-A gdzież zamierzasz iść? Zorga?
-Do domu, przecież- wybąkał rozdrażniony.
-Do domu...Czyli gdzie dokładnie?
-O co ci chodzi?
-Zadałam proste pytanie, zechciej na nie odpowiedzieć.
Ściągnął brwi, obniżając wzrok na swoje podarte spodnie.
-Tam gdzie mieszkam. Tam, gdzie... czeka na mnie tata.
Przytknął do ust dłoń, czując niespodziewanie, jak coś podchodzi mu do gardła. Przez chwilę zdawało mu się, że wypluje ciężki, śliski kamień przygniatający mu żołądek.
-Chyba nie zamierzasz teraz tracić pamięć, co mój drogi.... Ha-sme-dzie?
Poderwał na nią oczy. Dziwny zimny prąd poraził jego ciałem, było to tak nieprzyjemne, że aż zgiął się w pół.
-Has... Hasmedzie?- powtórzył.
Zarechotała paskudnym śmiechem. Przez kilka chwil dudnił mu boleśnie w uszach.
-Ale się zamęczyłeś. Naprawdę za dużo na siebie nałożyłeś. Czy wiesz jaki będzie koniec? Śmierć, albo szaleństwo, obie to drogi ucieczki. Którą wybierzesz?
Potrząsnął głową, szczękając ze strachu zębami. Dlaczego wszyscy pragną go dręczyć! Przecież był jeszcze mały i bezbronny! Czy nie istniał nikt, kto mógłby się nim zaopiekować?! O wszystko musiał martwić się sam, a przecież nie umie jeszcze samodzielnie podejmować decyzji!
Gdy zatrzymała bujany fotel, zapanowała przejmująca cisza, nie zakłócał ją najmniejszy dźwięk. Było to o wiele gorsze od hałasu. Mroczny, gęsty bezgłos niemalże wlewał się do jego głowy, potęgując uczucie strachu i osamotnienia.
-Oj, Zorga, oj...Coś ci wytłumaczę...- Wyciągnęła zrogowaciały palec, wskazując na drzwi.
Hasmed podniósł się szarpany płaczem i uniósł bezwładnie rękę w kierunku klamki. Natychmiast znalazł się na zewnątrz. Krwistoczerwone słonce zsuwało się coraz niżej, znikając za czarnym lasem. Liście podrzucał wiatr i chłopiec przesłonił ręką twarz, robiąc kilka kroków do przodu. Nie czuł obecności wiedźmy, nie było jej przy nim ani teraz, ani kilka chwil temu. Przecież nie żyła, więc nie mógł z nią tak po prostu rozmawiać. Obejrzał się za siebie dostrzegając ją dyndającą na drzewie...Czarnopióre ptaki zbierały się wokół niej, jakby pragnąc dotrzymać kobiecie towarzystwa. Chłopiec zachichotał, wycierając rękawem zapłakaną twarz. Czuł się teraz trochę lepiej. Świadomość, że wiedźma pozostanie na tym drzewie, dodawała mu otuchy. Jeśli się zawaha, wystarczy, że spojrzy na nią i nie poczuje się już taki samotny. Była symbolem jego działań.
Nagle, gdy znów skierował wzrok w punkt przed sobą, dojrzał w oddali niewyraźny zarys postaci.
-Hej!- zawołał, przyspieszając. Może to tata? Czyżby wyzdrowiał i gnany poczuciem odpowiedzialności przyszedł po niego? Pomachał mu i mężczyzna dostrzegając go odwrócił się. Wiatr nieco osłabł i z szarości wyłoniła się wysoka, smutna postać Tutiela. Serce Hasmeda załopotało w piersi. Zatrzymał się raptownie, nie mogąc oderwać od niego swoich oczu. - Tutiel?- Co on tu robił...? Wszystko było jakoś nie tak...jak być powinno...
-Przyszedłeś... żeby mnie zabrać do domu?- zapytał głucho. Objął się ramionami, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem ciała.
Tymczasem anakim zaczął poruszać ustami, układając je w niezrozumiałe dla chłopca słowa. Nie ważne, jak bardzo starał się skupić, głos mężczyzny gubił się w pomruku wiatru i w końcu zupełnie ucichł. Bojąc się, że straci go z oczu, zmusił swoje nogi aby ożyły i ruszyły się z miejsca. Demon czekał na niego cierpliwie, lecz gdy chłopiec dojrzał jego poszarzałą w głębokim smutku twarz, zatrzymał się raptownie, szarpany silnymi uczuciami. Dlaczego Tutiel był taki przygaszony...? Czy coś się stało? Czy przynosił z sobą jakąś złą nowinę?
-Czemu jest ci tak przykro?- zapragnął nadać barwie głosu ciepły ton.- Czy to przeze mnie? Przecież wiesz, że jesteś osobą, którą kocham najbardziej na świecie! Jesteś dla mnie taki dobry... Przepraszam, że jeszcze nic ci w zamian nie dałem!
Demon wyciągnął do niego rękę i Hasmed roześmiał się, czując, że łzy przesłaniają mu widoczność. Pobiegł. Chciał się schować w objęciach Tutiela. On go ukryje, ochroni przed przeznaczeniem!
-Zorga!- Jakiś wysoki, ostry głos, przeciął powietrze. Było w nim tyle rozpaczy, że aż zaparło chłopcu dech w piersi. Zatrzymał się odwracając twarz w stronę jego właściciela. Jego oczom ukazał się urodziwy, jasnowłosy chłopczyk. Stał prosto z dłońmi przytkniętymi do ust. Postać człowieka zdawała się ginąć w gęstym płaszczu mgły, kłębiącej się wokół niego, lub bardziej wypływającej z jego ciała- Zorga- powtórzył, zniżając ton do szeptu.
-Ilijo...- Nie wahając się ani chwili, skręcił w jego stronę, napierając na torujący mu drogę wiatr. Głuptas, co on sobie myślał chcąc pobiec do demona? Jeszcze moment i wpadłby w śmiertelną pułapkę. Dobrze, że czuwa nad nim starszy brat. Zaraz chwyci się jego ręki i razem podążą do domu.
Zanim jednak naprawdę zbliżył się do niego, ziemia pod stopami Hasmeda obsunęła się nieoczekiwanie i chłopiec poczuł, że traci pewny grunt. Zaczynał się zapadać! Wydał z gardła zdławiony krzyk, starając się czegoś nieporadnie uchwycić, lecz korzenie i kamienie zapadały się razem z nim. Jedyny ratunek widział w bracie. Gdy przesunął na niego pełne błagania spojrzenie, miast ujrzeć błękitne oczy Ilio, zobaczył parę nieruchomych, wyzbytych emocji, rubinowych ślepi, wetkniętych w alabastrową twarz, tak zatrważająco znajomą.. To nie był Ilio! W najmniejszym szczególe go nie przypominał! Zapragnął zawołać imię brata, mając nadzieję, że jest mimo wszystko gdzieś w pobliżu, jednak ledwie otworzył usta, a wypełniła je ziemia. Boże! Nie chciał umierać! Dlaczego ginął?! W odpowiedzi uczuł, że ktoś łapie go nagle nieoczekiwanie za rękaw. Nie potrzebował czasu, by rozpoznać Tutiela... To on ruszył mu z pomocą! Hasmed wyciągnął ku niemu ręce, lecz w tej samej chwili materiał cienkiej bluzki rozerwał się i chłopiec runął w dół, w wilgotną, ponurą ciemność... W uszach słyszał tylko dzwoniący pisk i śmiech swojej martwej opiekunki...
Hasmed poczuł, że łapią go czyjeś silne, gorące ręce. Szarpnął się.
-Ciii...
Otrząsnąwszy się z ostatnich resztek snu, wytrzeszczył dziko oczy, nie mogąc przez chwilę złapać oddechu.
-Zostaw... Zostaw mnie!
Agreas uwolnił go z kajdan, podrywając chłopaka do pozycji stojącej. Ten jednak zachwiał się, wpadając w jego rozłożone ręce. Ciało anakim było sztywne i twarde, serce zaś biło w jego piersi tak nienaturalnie spokojnie, że aż Hasmed uniósł na niego twarz. Oczy wybawiciela wyzbyte były jakichkolwiek emocji.
-Już dobrze?- zapytał z kojącą barwą głosu.- Mamrotałeś przez sen.
A tak...sen... To był tylko sen, jeszcze nie umarł... Myśl ta pokrzepiła go.
-Panie... Ratujesz mnie?
Agreas nie odpowiedział. Odsunął go trochę od siebie, zarzucając mu na ramiona płaszcz. Był za duży, ale Hasmed pospiesznie się nim otulił.
-Nie możesz się wyróżniać. Masz dostatecznie dużo sił, by iść o własnych nogach?
Pokiwał w odpowiedzi głową. Kolana bardzo mu drżały, lecz zagryzł wargę, zmuszając się do wysiłku. Oddałby prawie wszystko, by tylko znów być wolnym. Jeśli uda się mu to z pomocą Agreasa, może postara się być względem niego nieco bardziej łaskawy, niż miało to miejsce z Itą.
-Masz może moją torbę? Bardzo jej potrzebuję- zapytał trzeźwo.
-Nie teraz...
-Ale...- Pociągnął go za rękaw i demon przesunął na niego puste spojrzenie.
-O ile mi wiadomo, nic z sobą nie miałeś. Co się znajduje w tej torbie?
Hasmed zatrzymał się w miejscu, porywając w płuca powietrze. Zgubił ją! Zgubił swoje narzędzia!
-Nie ma czasu na postój...
Mężczyzna pociągnął go w stronę korytarza i młodzieniec instynktownie przytknął do twarzy szeroki rękaw, aby ją zasłonić przed oczami innych. Nikt jednak nie zwracał na nich uwagi. Właściwie przemierzali puste korytarze i tylko hałas docierający do niech z dołu, informował, że ktoś w ogóle jest w budynku. Myśli Hasmeda krążyły wokół torby, bez niej był całkiem bezużyteczny. Za paskiem spodni miał jedynie małą strzykawkę, lecz jej przeznaczeniem nie była samoobrona.
-Kurwa! Musiałem ją zostawić w powozie! Za bardzo byłem zajęty ratowaniem własnej skóry, by pomyśleć o czymś innym. A to beznadziejne!- Łzy zgryzoty napłynęły mu do oczu.
-Hej! Co to za spacery?! Meszulhiel potrzebuje wszystkich na dole!
Odwrócili się za siebie jednocześnie, przywołani tym opryskliwym głosem. Jego właściciel wyglądał na wzburzonego. Ruszył ku nim szerokim krokiem, zaciskając i rozwierając wściekle palce. Jego pomiętą koszulę brudziły ślady po winie, lub krwi, a ciemne, długie do ramion włosy, oblepiało coś równie niezidentyfikowanego. Hasmed wzdrygnął się, pragnąc gdzieś schować, lecz było już za późno. Oczy młokosa spoczęły na nim.
-Czy wiesz, co się dzieje...?!- Choć pytanie to zaadresowane było do Agreasa, jego wzrok spoczywał na chłopcu.- A to co jest kurwa mać?! Jaja sobie robisz ?!
Agreas zareagował tak szybko, że Hasmed nawet nie zdołał odskoczyć. Mężczyzna rzucił się na młodszego demona z zamiarem zabicia. Tamten jednak z jakiś powodów był na to przygotowany, ponieważ uskoczył i dobywając z za paska nóż, wbił go w plecy Agreasa. Hasmed wydał z gardła zduszony jęk, gdy ten upadł na czworaka, wypluwając własną krew.
-Agreas, ty śmieciu! Myślałeś może, że wracam z zabawy odurzony trunkiem? Niedawno stoczyłem walkę, jestem zajebiście wyczulony na każdy objaw agresji!- Splunął na niego, następnie wyciągając z pleców mężczyzny nóż, pociągnął rannego za włosy z zamiarem przecięcia jego szyi.
I uczyniłby to, gdyby nie natychmiastowa reakcja człowieka. Hasmed złapał demona obiema rękoma za nadgarstek, powstrzymując przed tym czynem. Anakim przeszył go dzikim spojrzeniem.
-Nie wolno ci tego zrobić!- zawołał ostro.- W świecie demonów obowiązują pewne zasady, prawda? Zapomniałeś o kodeksie?!
-On chciał mnie zabić...
-To nie przeciwnik, to głupiec!
Mężczyzna stał jak zaklęty, ani na moment nie przerywając łączącego ich spojrzenia. Hasmed czuł, że ogarnia go wściekłość, a także mieszająca się z nią obawa o życie Agreasa, które należało przecież do niego. Nikt nie odbierze mu przyjemności zabicia go! Agreas był własnością Hasmeda!
-Czy to cię usatysfakcjonuje?- Głowa starszego demona ponownie zawisła między ramionami. Anakim stracił nim zainteresowanie.- Jesteś zadowolony?- Młody demon, przekręcając rękę, wyrwał się z uścisku Hasmeda, po czym zacisnąwszy palce na szczupłej szyi chłopca, mocno popchnął go do tyłu.
Młodzieniec poczuł ból w zetknięciu z twardą ścianą.
-Człowiek-dzieciak, który prawi mi uwagi, dobre!
-Nie jestem dzieciakiem, podejrzenia waszej pani były słuszne- warknął, posyłając mu wyzywające spojrzenie.- Napiłem się krwi, to dlatego tak wyglądam.
Anakim pokiwał głową. Wytarłszy nóż o koszulę, schował go za pasek spodni.
-W takim razie wszystko układa się w logiczną całość! Ja też podejrzewałem, że nie możesz być taki młody.- Wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu.- Trochę się teraz przejdziemy...
Chwytając go za łokieć, szarpnął brutalnie. Hasmed obrócił twarz w kierunku Agreasa, mężczyzna usiłował się podnieść. Wyglądało na to, że cios nie był śmiertelny, przyjął to z ulgą. Jednak ta równie szybko przeminęła, jak się pojawiła. Znalazł się w kolejnych opałach i musiał sobie z nimi jakoś poradzić.
-Gdzie się wybieramy?- zagadnął z pozoru lekko, gdy tamten prowadził go korytarzem.- Jestem pewien, że Meszulhiel jest teraz zajęta, prawda? No... wnioskując z tego co powiedziałeś, macie jakieś problemy... Chcesz ją teraz obarczać kolejnym kłopotem?
-Mądrala...
Demon nadal miał mocno ściągnięte brwi, lecz jego kamienna twarz nie wyrażała już gniewu. Hasmed nie odrywał od niego oczu, usilnie starając się znaleźć sposób wymknięcia. W głowie miał jednak pustkę. Panika i złość, za taki obrót sytuacji, przeszkadzały mu w myśleniu. Do tego czuł się wyjątkowo wyczerpany. Gdy potknął się o fałdę dywanu, znalazł w tym okazję do przedstawienia. Upadł wydając z gardła udręczony jęk. Mężczyzna zatrzymał się, następnie nieprzyjemnie szarpnął go do góry, ale chłopiec zacisnął zęby, nie dając postawić się na nogi.
-Kurwa! Działasz mi na nerwy!
-Jestem spragniony... Cały dzień nie miałem nic w ustach...
-Co mnie to obchodzi?! Czy ja wyglądam na miłosiernego?!
Hasmed pomyślał, że jeśli sytuacja będzie tego wymagała to się rozpłacze. Poczuł, że nie okaże się to wcale takie trudne.
-Tylko wody...
-Przestań skomleć, bo mnie zemdli! Myślisz, że wpadnę w pułapkę twoich sztuczek? Jesteś małym cwaniaczkiem i ja o tym dobrze wiem.
Nim chłopak zdążył się zorientować, demon podrzucił go do góry, zarzucając sobie na ramię. Uczynił to z taką lekkością, jakby młodzieniec był niczym innym, jak tylko słomianą lalką. Hasmed zaczął się wierzgać, za co został dotkliwie uszczypnięty w udo. Ryknął z bólu i złości, tracąc ostatnie resztki nadziei.
-Posłuszny pies swojej pani!- Uderzył go pięściami w plecy.
Demon nie zareagował. Zatrzymał się tylko raz, by spojrzeć na tarczę zegara, a potem ruszył dalej. Gdy Hasmed przekręcił głowę, poznając, iż zbliżają się do schodów wiodących do wielkiej sali, spiął się. Co zadecyduje Meszulhiel w jego sprawie? A może wcale jej nie znajdą? Demon zatrzymał się, oparłszy wolną ręką o barierkę. Z dołu docierały do nich jakieś hałasy.
-Niewygodnie mi... Czemu stanąłeś?
Anakim pogładził bezwiednie łydkę chłopca i ten wzdrygnął się.
-Ponieważ moja lojalność wobec anakim przechodzi właśnie ciężką próbę.- Głęboko westchnął, czyniąc sztywny krok do przodu.
-Nic nie rozumiem...
Demon zaklął. Jakby słowa Hasmeda odciągnęły go od postanowienia. Obrócił się z nim, niespodziewanie zmieniając kurs. Chłopak wzmocnił czujność.
-Myślałem, że Meszulhiel jest na dole...
-Oczywiście- prychnął.
Zatrzymali się w końcu. Hasmed usłyszał, jak demon szybkim szarpnięciem rozwiera drzwi. Weszli do ponurego pomieszczenia, zalewanego słabą poświatą księżyca. Gdy przeszli na środek komnaty, Hasmed poczuł, że mężczyzna pochyla się, zrzucając go z siebie. Chłopiec zachwiał się na nogach i upadł. Kiedy jasny płomień świecy rozproszył półmrok, młodzieniec wstał szukając wzrokiem obecności innych, lecz okazało się, że byli sami.
Anakim podniósł do ust butelkę i łyknął wina, na ten widok chłopca zapulsowało podniebienie. Gdy mężczyzna ruszył ku niemu z butelką w dłoni, Hasmed uczynił w jego kierunku kilka kroków, mając nadzieję ugasić pragnienie. Jednak zamiar tamtego był zgoła inny. Chwycił palcami szczękę bruneta i rozwarłszy uściskiem jego usta, wpił się w nie swoimi. Z początku chłopiec starał się odepchnąć od niego rękoma, czując jednak spływający mu do gardła napój, zaprzestał walki. Połykał łapczywie czerwony nektar, za każdym razem, gdy czuł go w ustach, nie reagując na napastliwe dłonie demona do momentu, gdy zaspokoił pierwsze pragnienie.
-Dziękuję, czuję się już lepiej...- mruknął, odwracając głowę.
Demon całował jego kark, a potem ześliznął się ustami na odsłoniętą pierś chłopca. Gdy poczuł jego zęby na swoim sutku krzyknął w nagłym skurczu bólu i wtedy mężczyzna zakrył mu usta dłonią.
-Stul pysk- syknął.- Nie chcemy by ktoś nas usłyszał, prawda?
Gorący język demona ponownie znalazł sutek, jednak tym razem bez udziału zębów. Hasmed poczuł, że zabiegi anakim uśmierzają ból i chłopak zaczął się mimowolnie odprężać.
-To nie jest odpowiedni moment...- udało mu się wyrzucić słowa z pod palców demona, nadal zakrywających mu usta.- Nikt tu tego w tej chwili nie robi! Żaden... z demonów...
-Żaden z demonów nie ma w tej chwili ciebie.- Wygiął bruneta do tyłu, zmuszając go, by się położył na dywanie. Człowiek poddawał się jego rozkazom, ogłuszony winem i cielesną przyjemnością, jaką dostarczały mu pieszczoty mężczyzny.
Anakim przejechał palcami po piersi młodzieńca, zatrzymując dłonie na brzegu jego spodni . Hasmed nie zareagował. Przez chwilę przypatrywał się jego zarumienionej twarzy i dużym, połyskującym oczom. Usta miał raczej drobne, nie tak wyzywająco erotyczne jak Rosiera. Gdy dotknął nimi pępka chłopca, Hasmed poczuł rozkoszne szarpnięcie podniecenia. Akurat w tej chwili dłoń mężczyzny zanurzyła się w jego spodniach i anakim mógł się zorientować, jak bardzo ten się podniecił. Odpowiedział na to uśmiechem.
-Miałeś mnie oddać... Meszulhiel... Ciekawe, jak zareaguje, kiedy się dowie, że zamiast jej pomóc... w najlepsze spędzałeś ze mną czas...- Był wściekły z powodu zniekształconej barwy głosu. Dlaczego tak się podniecił? Jak dotąd uczucie to rodziło się tylko względem Tutiela. Inni anakim wzbudzali w nim jedynie odrazę. Czy przyczyna leżała w tym, że oddał się wtedy Tutielowi? Czy teraz, tak jak to było w przypadku zwykłych ludzi, już zawsze anakim rozniecać w nim będą pożądanie? Pokręcił na tę myśli głową, jakby pragnąc odpędzić podobne wnioski.
-Nie jesteś demonem, więc nie możesz wiedzieć, jak to jest ... Jak trudno zapanować nad pragnieniami. Ale ludzie mają już to do siebie, że wymądrzają się wciąż, lecz gdy przychodzi co do czego, mdleją w naszych ramionach.- Pociągnął go za spodnie, pozbywając go nich. Jednak dłonie mężczyzny napotkały oziębłość chłopca. Zaszokowany zastygł w bezruchu, podnosząc na niego swoją przystojną twarz.
Hasmed poczuł, że płomień wygasa, przywracając mu trzeźwość myślenia. Przed jego oczami stanęła twarz złotookiego mężczyzny. Myśl o Tutielu zabijała wszystkie inne uczucia. A zachowanie ciemnowłosego anakim wydało mu się nagle wyuzdane i brudne. Nie chciał go, istniał tylko jeden mężczyzna któremu pragnął się oddawać.
Milczenie przełamał odgłos eksplozji. Demon uchylił się, zderzając czołem, dość dotkliwie, z czołem Hasmeda. Przez wydłużającą się chwilę nie ruszali się z miejsca. Gdy huk powtórzył się z odgłosem tłuczonych szyb, mężczyzna porwał się na równe nogi, rzucając w kierunku drzwi. Zatrzymał się jednak w progu, odwracając twarzą ku unoszącemu się na łokciach chłopcu. Hasmed wstrzymał z przerażeniem oddech, gdy ten wyciągnął z za koszuli nóż i zaczął obracać go z niezdecydowaniem w palcach.
-Więc już nie dokończymy...
Anakim wyglądał tak, jakby bił się z myślami. W końcu odpowiedział mu zachrypniętym głosem:
-Nie wiem ... Może w innych okolicznościach...- Schował nóż z powrotem za pasek spodni, po czym wybiegł, zostawiając oniemiałego Hasmeda samemu sobie.
-Ktoś otworzył butelkę szampana?- rzucił w powietrze pytanie, gdy udało mu się wyrwać z pierwszego szoku spowodowanego eksplozją. Rosier zakaszlał odchodząc od unoszącego się pyłu, następnie pedantycznie otrzepał ubranie. La Vion zaczęło zajmować się ogniem...