Pocałunek śmierci 19
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 14:45:32
19






Demon zadawał mu różne dziwne pytania podczas drogi, lecz odpowiadało mu milczenie... Twarz człowieka była nieruchoma, oczy wpatrzone w pustą przestrzeń, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Anakim zatrzymał się przed bramą la Vion i Hasmed podniósł wzrok, obejmując budynek spojrzeniem. Dowiedzieli się o nim... Karty wreszcie zostały odsłonięte. Nie przejmował się tym jednak za bardzo. Cokolwiek mu zrobią, nic już nie da się odwrócić. Anakim zapłacą za swoje zbrodnie, świadomość tego napełniła go satysfakcją.

-Jest uroczy...- zauważył jakiś demon, nie mogąc się wręcz powstrzymać i posłał mu szelmowski uśmiech.
Meszulhiel zmroziła mężczyznę spojrzeniem, splatając na piersiach ręce. Stała w lekkim rozkroku, spoglądając na chłopaka z opanowanym chłodem.
Przywiązano człowieka kajdanami do ściany w jakiejś opuszczonej, pozbawionej osobowości komnacie. Nie zajmowały w niej miejsca żadne meble, oprócz kilku starych sof, z których schodził materiał, odsłaniając brzydkie, pożółkłe tworzywo. Zasłony przykrywały okna i w pomieszczeniu panowała ponura ciemność. Świece tylko potęgowały wrażenie posępności. W dodatku panujący zaduch był wręcz trudny do wytrzymania.
-Jesteś bardzo poważny, Hasmedzie- zauważyła kobieta, uśmiechając się kątem ust.- Wnioskuję z tego, że doskonale wiesz, czemu się tu znalazłeś i gnębi cię poczucie winy.
-Szczerze mówiąc...- westchnął- w drodze do la Vion zostało mi wyjaśnione, o co mnie oskarżono, pani.
-Rozumiem, że będziesz się tego wypierał...- Ruszyła w jego stronę, zatrzymując pół metra od chłopaka. Wbił w nią oczy, kiedy nachyliła się nad nim.- Masz bystre spojrzenie, jesteś dorosłym mężczyzną, prawda?
-Oczywiście, nie jestem już małym dzieckiem- powiedział ze swobodą w głosie.
-Nie rób ze mnie głupiej! Jesteś podstępnym, zarozumiałym gnojkiem! Wśliznąłeś się w łaskę Hananela i zacząłeś porządnie mieszać! Wyjaśnij mi...dlaczego zakochany człowiek opuszcza dwór ukochanego? W la Vion zdawałeś się swym opiekunem taki oczarowany!- Pokręciła ze śmiechem głową.- Jednak nie zostałeś u jego boku. Miałeś ważniejsze sprawy na głowie, jak chociażby...- wyprostowała się, machnąwszy ręką- podburzenie ludzi przeciwko demonom. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności, cóż za sprytna z ciebie osóbka.
Zapadła ciężka cisza. Anakim wbili w niego oskarżycielskie oczy i żaden z nich nie sprawiało wrażenia, by chcieli być dalej ,,mili". Ciężkostrawna cisza została w pewnym momencie zakłócona skrzypnięciem drzwi. Do pomieszczenia wsunął się cicho Agreas. Serce Hasmeda załomotało na jego widok, lecz nie całkiem od razu... O dziwno nie umiał go z początku poznać. Jego sylwetka była pochylona, a twarz ściągnięta przygnębieniem. Jego oczy nie miały już w sobie dawnego blasku i pasji, podbijały je głębokie sińce, jakby dawno nie zaznał spokojnego snu.
-Witaj Agreasie- powitała go niedbale Meszulhiel.- Nie przybyłeś z Izorpo?
-Dawno jej nie widziałem...
-Oh...- westchnęła, wzruszając ramionami.- Byliśmy pewni, że powiedziała ci dokąd zamierza uciec.
-Z pewnością nie była to ucieczka- rzucił z rozdrażnieniem, wymijając innych anakim. Gdy opadł zmęczony na sofę, utkwił spojrzenie w chłopcu, który nie odrywał od niego zaokrąglonych w zdziwieniu oczu.- Jesteście śmieszni- parsknął, otaksowując dziecko spojrzeniem.
-Co masz na myśli?
-Jesteście po prostu śmieszni...- powtórzył, nic więcej nie dodając.
Rzeczywiście scena, jaka się rozgrywała w komnacie, musiała wyglądać dość głupio. Demony okrążały zakutego w kajdany dzieciaka, jakby groziło im z jego strony niebezpieczeństwo. Meszulhiel zachowywała powagę, bo wierzyła Molochowi, on przecież nie mógł się mylić. Ktoś musiał rozpętać to całe szaleństwo! Nim pojawił się Hasmed, nic podobnego nie miało nigdy miejsca. Chłopak z pewnością nie był tym, za kogo się podawał, wystarczyło głęboko zajrzeć mu w oczy.
-Nie zabieraj głosu- pouczyła go zjadliwie.- Śmierć Ity odebrała ci rozum, spójrz na siebie, przypominasz cień. Twoja opinia nie jest wiele warta, więc podaruj sobie jakiekolwiek komentarze. Nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego.- Odwróciła się do niego plecami, skupiwszy uwagę z powrotem na człowieku.
-Panie Agreasie!- zawołał niespodziewanie Hasmed.- Pan jest przyjacielem Tutiela? Wspominał o panu!
Nim demon zdołał zareagować, kobieta wymierzyła chłopcu policzek, rozrywając mu dolną wargę, z której pociekła krew. Hasmeda poraził tępy, dominujący ból. Wstrzymał oddech, wybałuszywszy w oszołomieniu oczy.
Płacz! Rozpłacz się Hasmedzie- zawołał wewnątrz siebie, lecz łzy nie chciały napłynąć mu do oczu. Jedyne uczucie, jakie go opanowało było bezbrzeżną nienawiścią. Podrzucił głowę, strącając do tyłu grzywkę. Utkwił wzrok na ustach kobiety.
-Nie waż się odzywać, kiedy cię o to nie proszę!
Anakim poruszyli się niespokojnie za jej plecami. Kilku uśmiechnęło się pożądliwie, nie mogąc oderwać spojrzenia od widoku krwi, ozdabiającej wargi dziecka. W oczach Argeasa pojawiła się ledwie zauważalna iskra.
-Nie macie prawa mnie tutaj trzymać- powiedział głucho.- Rosier was za to ukarze.
-Rosier?- zdumiała się i przytknąwszy do podbródka palec, uśmiechnęła się z otwartymi ustami.
Młodzieniec zawahał się, co bardzo wyraźnie odmalowało się na jego twarzy. Może nie powinien był tego mówić...
-Jak słyszę jego imię, dostaję gorączki- poskarżył się któryś z demonów, ale ta posłała mu uspokajające, dość rozbawione spojrzenie. Przemierzyła pomieszczenie spacerowym krokiem, przyglądając się swoim paznokciom.
-Rosier...- powtórzyła.- A co on ma z tobą wspólnego? Czyżby was coś ze sobą łączyło?- Nie usłyszała odpowiedzi, uśmiechnęła się.- Rosiera nie interesują dzieci... Ale z pewnością zainteresowałby go młody, intrygujący mężczyzna, prawda?- Rzuciła to pytanie w przestrzeń, po czym podszedłszy do więźnia, oparła dłonie na udrapowanej ścianie, po obu stronach jego głowy. Owiał go przyjemny zapach jej perfum.- No, no, iluż to demonów udało ci się przechytrzyć! Szło ci całkiem nieźle. Ale czy nie brałeś w ogóle pod uwagę, że twój sekret może się w końcu wydać? A może byłeś przekonany, że w razie niebezpieczeństwa ktoś stanie po twojej stronie? Na przykład, Rosier? Obawiam się, że jego również dosięgnie proces.
Rzucił jej żywe spojrzenie pełne gwałtownej, czystej nienawiści. Stała w taki sposób, że nikt inny nie mógł go dostrzec. Było zaadresowane wyłącznie dla niej.
-Rosier jest przyjacielem Hananela...- odparł bezdźwięcznie. Spoglądała na niego z nieukrywanym zaskoczeniem. Nie spodziewała się doświadczyć na sobie takiego wzroku.- Nasze spotkania było nieuniknione, pani.
-Zostawmy go na trochę samego- usłyszała za swoimi plecami.- Musimy się naradzić.
Odwróciła się niechętnie. A co tu było do naradzenia? Hasmed był winny i zasługiwał na śmierć! Może jednak za prędko działała? Jak postąpiłby Moloch? Przywództwo wcale nie było takie proste. Czuła, że ból pulsuje jej dotkliwie w skroniach.
-No tak, mamy całą wieczność na dochodzenie sprawy. Nigdzie nie musi nam się spieszyć. Zróbmy sobie małą przerwę, a ty...- okręciła się w stronę młodzieńca- zastanów się nad swoim postępowaniem i przygotuj na to, że nie będzie ci już tak przyjemnie, jak do tej pory. Wszystko z ciebie wyciągniemy, będziesz jęczał o łaskę.- Mocno pociągnęła go za włosy, podrywając mu głowę.- Lubię bawić się w takie rzeczy... Jak cała reszta tutaj.
Hasmed musiał użyć całego swojego samozaparcia, aby nie splunąć jej w twarz. Kiedy odchodzili, wlepił spojrzenie w Agreasa, on również na niego patrzył.


***


Rosier siedział na murze, ściągając z żyły krew. Kiedy skończył, zakorkował naczynie, rzucając je w wyciągnięte ręce mężczyzn.
-Tak, on miał rację. Nie każcie mi tego powtarzać. Krew demonów przynosi wieczne życie.- Zeskoczył na ziemię i ludzie odsunęli się od niego z popłochem. Słońce skryło się za chmurami, obniżając w stronę horyzontu. Zbliżała się noc.
-Dlaczego dałeś nam swoją krew?- odważył się zawołać któryś z ludzi. W ręce zaciskał nerwowo kij w pogotowiu na ewentualne niespodzianki.
-Ah! Dziś jest mój ulubiony dzień tygodnia, zawsze dopisuje mi humor! To was nie przekonuje, prawda?- Wyciągnął się, a jego usta wygięły się w uśmiechu.- Dobra, słuchajcie, prawdopodobnie znam Hasmeda i życzę mu szczęścia. Ale tak naprawdę czynię to po prostu dla zwykłej zabawy. Lubicie się bawić?
Ludzie popatrzyli na siebie z niejakim otępieniem.
-Pamiętajcie, że wystarczy naprawdę kilka kropel. Chyba nie chcecie żyć przez całe wieki? To się nie uda. Wasz umysł by nie wytrzymał.
-Jak masz na imię?
Odwrócił się do chłopaka, który zadał mu to pytanie.
-Hej, znasz mnie, jestem Krwawym Demonem.
Zapanowało przejmujące milczenie. Patrzyli na młodego anakim z takim samym wyrazem zdumienia, mieszającego się z trwogą z jakim on starał się patrzyć na nich. W końcu roześmieli się i Rosier im zawtórował. Kiedy odchodził, pomachał im na pożegnanie, zajmując myśli czymś zupełnie innym... Pisklę...
Zatrzymał się w pół drogi do nikąd, ściągając brwi. Ktoś się na niego zaczaił, prawdopodobnie następny koleś, co sobie zaplanował wyssać mu krew. Ludzie zachowywali się jak dzikusy. Kto by przypuszczał, że anakim zaczną się pewnego dnia przekradać ulicami Abadon w obawie o własne życie. Jak dotąd mieli to w zwyczaju ludzie.
Rosier wiedział, co robić. Pyszałek z wyjątkową zuchwałością zbliżył się jeszcze bardziej i demon zaraz znalazł się za jego plecami, mocno wykręcając mu do tyłu rękę. Usłyszał ryk bólu. Młodzieniec przysłuchiwał się chwilę tym dźwiękom, by w końcu rzucić mężczyzną o ścianę. Człowiek zdołał się szybko poderwać na równe nogi, nie zachwiawszy się przy tym wcale. Z jego czoła sączyła się krew, a z oczu biło furią i strachem. Prawdopodobnie mógł być teraz pod wpływem silnej adrenaliny. Gdy zamachnął się na demona kijem, ten bez kłopotu wyrwał mu go, odrzucając za siebie. Walka była nierówna. Anakim stracił ochotę na żarty... Pokonując dzielącą ich przestrzeń, złapał śmiałka za głowę, odrywając mu ją. Krew tryskała strumieniami, chlapiąc nieruchomego Rosiera. Rozchylił usta, biorąc jej odrobinę na język.
- Trzynasty, nieparzysty... Następnego kolesia oszczędzę...
Beliar podążał za nim, skryty w cieniu, przez nikogo niezauważony. Płomiennowłosy zerkał na niego co chwilę, pilnując, ponieważ towarzysz miał w zwyczaju znikać mu z oczu i wracać z poplamionymi rękawami.
Już od dłuższego czasu nie dało się wyłowić wzrokiem chociażby jednego anakim. Było to dość dziwne, jeszcze niedawno nie istniała sposobność aby uwolnić się od nich. Wkrótce Rosier dowiedział się, że poszukiwali oni chłopca imieniem Hasmed. Skoro porzucili ściganie, dziecko musiało znaleźć się już w ich szponach. Czy Hananel został poinformowany o zamiarach wobec jego ulubieńca? Bardzo prawdopodobne. Nie zareaguje jednak na to, Rosier wyraźnie widział to w swojej wyobraźni. Stary demon zamknie się w swojej siedzibie i najpewniej zajmie się odtwarzaniem w głowie chwil spędzonych z pięknisiem. Będzie sobie wyrzucał, że wcześniej nie zauważył dziwnego zachowania mężczyzny, który okazał się jedynie skrywać pod powłoką małolata. Pewnie bał się teraz o własne życie, o życie swoich zaadoptowanych dzieci... Może przygotowywał się do pilnego wyjazdu? A może czynił to wszystko jednocześnie... Hasmed odwalił kawał dobrej roboty, tyle tylko, że teraz czekała go śmierć. Najprawdopodobniej w męczarniach. Gdzie podziewał się Tutiel? Może nie żył... Ludziom udało się zmasakrować kilku anakim, było to dość imponujące... Czy demon z blizną zginął z ich ręki, a może stracił życie, ponieważ bronił przed anakim swojego Zorgę? Rosier przyłapał się na tym, że ma nadzieję, ujrzeć tego aroganta martwym!
Oj, przestań. Co się odwlecze, to nie uciecze!- roześmiał się w głębi swych myśli.
Zatrzymawszy się przed bramą hotelu, zanurzył ręce w kieszeniach płaszcza. A więc tu zawędrował. Uczynił to całkiem nieświadomie, pędzony własnymi, głębokimi pragnieniami. Anakim trzymali tam Pisklaka. I to nie tak, że mógłby im go po prostu odebrać, nie miał do tego prawa... Przynajmniej w oczach demonów. Westchnął, trąciwszy końcem buta bramę, zakołysała się lekko.
-Beliar, miałbyś ochotę przekąsić co nieco?
Nie odpowiedział, co nie oznaczało, że nie miał pojęcia o czym myślał jego partner.


***


Pociągnęła Jamo za koszulę tak, że musiał przystanąć i na nią spojrzeć.
-To niebezpieczne... Nie zamierzasz chyba skończyć jak Dirk?
Złapał ją za łokieć, odsuwając od reszty kompanów.
-To już nie żarty, to wojna.
Pociągnęła nosem, nie podnosząc na niego oczu. Łzy ściekały jej po policzkach gęstymi strugami. Zapatrzył się na to chwilę, zanim ją objął.
-Obiecuje, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Zrozum, ktoś musi to pociągnąć, przecież poświęcenie Dirka nie może pójść na marne...- Odsunął ją trochę od siebie, nachylając się. - Powiedziałem już, że się tobą zaopiekuję, Niko. Brzydal był moim przyjacielem...
-Co planujecie...? Proszę, powiedz mi!
-Ciii... Nie wolno mi narażać cię na niebezpieczeństwo! Nie proś mnie do licha! Wracaj do domu i zamknij dobrze drzwi.
Kiedy poczuła, że uwalnia się z jej rąk, jeszcze mocniej do niego przywarła.
-Niko...- Zaczynał tracić cierpliwość. Nie mógł pozwolić sobie na wahanie, czy strach. Musiał postępować tak, jak postąpiłby Dirk.
Zapiekły go oczy... Nigdy by nie przypuszczał, że ten odejdzie pierwszy. Znał faceta z czasów, kiedy biegali w obdartych łachmanach, obrzucając karoce demonów błotem. W jednej z takich karet znajdował się Moloch... Ich spotkanie zapoczątkowało falę nieszczęść. Jamo znał tragiczną historię Dirka...
-Nie możecie tego odłożyć do... do sprzyjającej sytuacji?
Drgnął, wybudzając się z rozmyślań. Kobieta wciąż do niego mówiła, ale on nie potrafił się skupić na jej słowach.
-Właśnie mamy sprzyjającą sytuację- odparł, następnie już bardziej stanowczo odsunął ją od siebie, na pięcie odwracając się w stronę wyjścia.- Pamiętaj, zarygluj drzwi.
-Dirkowi to nie pomogło- wyszeptała, z bólem rozrywającym jej serce.


***



Kazbiel siedział ze skrzyżowanymi nogami na krześle, jego oczy trwały w całkowitym znieruchomieniu, jakby zapadł w trans. Obok, na drugim krześle, spoczywały czasopisma i książki, które po wypełnieniu swej misji, jaką było umilenie czasu, pozwoliły zawisnąć nudzie, a nie często bywała towarzyszką Kazbiela. Tym razem było inaczej, wyglądało na to, że nadchodziły poważne zmiany w jego życiu. Myśl o tym napełniała go obawami. Jak poradzi sobie bez silnego wsparcia Molocha? Bez niego był zagubiony, a przecież, zanim ich drogi się ze sobą zetknęły, jakoś dawał sobie radę. Jakoś... Skrzywił się na to słowo. Moloch zawsze go karcił, gdy używał tak mało sprecyzowanych określeń. Przeniósł wzrok na książki. Dziwnie było siedzieć bez lęku, że ktoś zaraz ciśnie je w płomienie... Westchnął, ponownie utkwiwszy spojrzenie w przeciwległą ścianę. Meszulhiel kazała mu siedzieć pod drzwiami komnaty i pilnować człowieka o imieniu Hasmed. Nawet nie potrafił odtworzyć w wyobraźni jego wyglądu. To znaczy... mijali się parę razy w la Vion, jednak nie było potrzeby, aby wyryć sobie w pamięci jego twarz. Bardzo często zdarzało mu się to w stosunku do ludzi. Byli tak mało interesujący...
Nagle przykuły jego uwagę czyjeś buty. Poderwał wzrok, napotykając melancholijne spojrzenie Agreasa. Młodzieniec nabrał do płuc powietrza i ogarnęło go zaraz zakłopotanie. Zerknął za mężczyznę, pragnąc zorientować się czy ten może z kimś przyszedł, lecz korytarz był pusty, a to jeszcze pogłębiło niezręczność sytuacji.
-To twoje?- zapytał, wskazując na porozrzucane książki.
Kazbiel wolałby, aby demon nie zadawał mu podobnego pytania.
-Trudno powiedzieć- odparł wymijająco.
Starszy demon przewiercał go wzrokiem, jakby z zamiarem pożarcia. W głowie Kazbiela zaś tłukły się ostrzeżenia Molocha, aby trzymał się od Agreasa z daleka. Kazbiel nigdy nie planował bliższej znajomości z tym osobnikiem, ciekawił go tylko jego przypadek... Czy to możliwe, że wykańczała tego mężczyznę miłość do drugiego demona?
-Byłeś kochankiem Molocha?
-Nie byłem- odparł niemalże mechanicznie, po czym rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu pomocy.
Anakim zrobił w jego stronę nieznaczny krok i chłopak podsunął pod krzesło buty, bo ten byłby gotów na niego wejść.
-Czemu ciągle byliście razem?
Zmieszał się nie odpowiadając. Naprawdę nie miał ochoty rozmawiać z Agreasem. Nie należał on do osób, których towarzystwo cenił, całkiem inaczej było by, gdyby chodziło o Meszulhiel... Uśmiechnął się w trakcie swych myśli. Czy kobieta pozwoliłaby mu trzymać się blisko niej? Ich wzajemne stosunki nie były najlepsze, ale może warto było ją zapytać?
-Posłuchaj, wpuść mnie do tego człowieka. Muszę z nim porozmawiać.- Głos demona przywrócił go rzeczywistości.
Kazbiel przesunął z roztargnieniem dłoń po swoich włosach, chwytając w palce zakręcony kosmyk. Pociągnął go mocno i puścił zaraz, by ten odskoczył jak sprężyna. Nie znosił sytuacji wymagających od niego podjęcia trudnych decyzji. Często ktoś inny go w tym wyręczał, on sam nie miał wprawy, by o czymś decydować.
-No więc to wygląda tak, że siedzę tutaj, by nikt nie wchodził i nie wychodził z komnaty.
-Rozumiem.
Kazbiel nie był o tym przekonany. Zmarszczył nos.
-Jednak muszę tam wejść.
-To nie jest dobry pomysł. Nie jest to coś, co spodobałoby się Meszulhiel.
-Nie interesuje mnie jej zdanie.
-Może cię zacząć interesować, kiedy dowie się, co zamierzałeś zrobić.
-Nie zainteresowałoby mnie... -powtórzył z naciskiem, ściągając brwi.
Kazbiel spuścił oczy, podrzuciwszy do góry brwi. Miał się z nim kłócić?
-Przeanalizujmy twoją sytuację... Nie chcę cię skrzywdzić, jednak jestem w tej chwili dość zdecydowany wejść tam. Nie wiem, co mogłoby mi przelecieć przez głowę, gdybyś próbował mi w tym przeszkodzić. Jesteś ode mnie słabszy, powinieneś ustąpić. Nie zamierzał zabrać chłopaka, chce go tylko zobaczyć...
-Po co? Jest aż tak interesujący?- zapytał z powątpieniem. Był zły, że mu grożono.- Namieszał trochę w ludzkich głowach, ale przecież anakim poradzą sobie ze śmiertelnikami, jak zawsze zresztą. Jaki sens jest trzymanie go w niewoli? Ja bym go wypuścił, albo zabił. Nie zmarnowałbym dla niego ani chwili czasu.
Agreas zdawał się go nie słyszeć. Jego wzrok był utkwiony w drzwiach. Kazbiel przyjrzał się mu pobieżnie, idąc myślami w innym kierunku. Kiedyś mężczyzna tryskał urodą i dowcipem, nie pozostało po tym najmniejszego śladu.
-Wpuszczę cię, ale jeśli ktoś zapyta o więźnia, nie będę kłamał.
Anakim przesunął na niego oczy i jego usta rozciągnęły się w dziwnym uśmiechu.
-Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy... wznieciłeś moje pożądanie. Gdyby nie Moloch...
Młodzieniec wbił w niego zdumione spojrzenie. Odchylając się z dystansem, wyciągnął w obronnym geście rękę.
-Nie interesują mnie takie rzeczy...
Agreas zawahał się.
-Pospiesz się dla swojego i mojego dobra, zgoda?- Chciał, aby ten przestał się już tak w niego wpatrywać. Nie zależało mu na opinii Agreasa o nim, ale pożałował, że rozpoczął dyskusję. Moloch zawsze powtarzał, że czasem lepiej milczeć...


Człowiek ciężko rozchylił oczy, podniósłszy się z kolan. Agreas spojrzał na jego spuchniętą wargę. Wiele by dał mogąc przywrzeć do niej ustami. Natychmiast też zamknął się na te myśli. Nie chciał już dotykać żadnego dziecka. Przecież to wysysanie życia odebrało mu wole istnienia.
-Pan Agreas.
-Szukałem cię razem z Izorpo- ruszył w jego stronę z pochylona głową. W dłoni trzymał laskę, na której wspierał się czasem, choć ani nie kulał, ani nie był jeszcze stary- po tym, jak Ita... zaczęła tracić rozum, jak zaczęła się zmieniać. Dlaczego pragnęła cię zabić?
Młodzieniec rozwarł wargi, poruszając nimi, jakby nie będąc zdecydowanym, co odpowiedzieć. Odwrócił wzrok, nie odzywając się przez jakiś czas.
Agreas przykucnął przy nim, przekładając do tyłu pasmo jego brązowych włosów. Chłopak miał zdumiewające oczy i było w nim coś, co wydawało mu się znajome... Kogoś przypominał mu ten młodzieniec, nieco wytrącało go to z równowagi.
-Pani Ita była piękną kobietą. Nigdy nie widziałem kogoś takiego, jak ona.- Utkwił w mężczyźnie udręczone spojrzenie.- Hananel nie pozwolił mi na spotykanie się z nią. Powiedział, że jest... niebezpieczna. Kochałem Hananela, dużo mu zawdzięczam, dlatego nie chciałem z nią wtedy wyjechać. Myślała, że ją odrzucam i zaczęła krzyczeć. Wtedy uciekłem.- Spuścił wzrok, jakby spodziewał się otrzymać karę.
Mężczyzna zwiesił głowę, zadrżały mu ramiona. Zaraz potem z jego gardła wydobył się cichy, gorzki śmiech. Tak, to do Ity podobne. Nigdy nie przyjmowała odmowy. A wszelkie urazy pielęgnowała głęboko w sobie... Dlaczego musiał ją... pokochać, on Agreas? Tą zadufaną w sobie dziwkę? Dlaczego ilekroć ktoś wypowiadał jej imię, przeszywał go ból i tęsknota? Już nigdy nie będzie jej miał w ramionach. Nie poczuje smaku jej delikatnej, śnieżnobiałej skóry. Nie usłyszy kokieteryjnego głosu, wypowiadającego jego imię.
-Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego właśnie do niej zabiło mi serce. Zdradziłem Tutiela... swojego przyjaciela, zdradziłem samego siebie...
-Tutiel nie ma ci tego za złe. Musisz go odnaleźć. Tylko on może uśmierzyć twój ból.
Popatrzył na niego z zaskoczeniem.
-Co ci o mnie opowiadał!
-Że Ita cię niszczy- odparł dosadnie, przetrzymując jego spojrzenie.
-Niszczy...?- Przejechał po twarzy dłonią. Czy Tutiel naprawdę tak uważał? Myślał w ten sposób przez cały czas? Odszedł, ponieważ musiał być przekonany, że nie ma na Agreasa żadnego wpływu, gdy ten jest pod takim urokiem Ity. I rzeczywiście była to prawda. Ale może nie wszystko jeszcze stracone? Może mógłby mieć u Tutiela jeszcze jakąś szansę? Wyjechaliby z la Vion. Opuścili to obskurne, chore miejsce!- Myślisz... że udałoby się wymazać całą przeszłość i spróbowało od nowa?
Hasmed uśmiechnął się i demon gwałtownie wziął w swoje dłonie jego twarz. Przycisnął usta do ciepłego policzka chłopca, po czym oparł czoło o jego pierś. Tkwił w tej pozycji do chwili, aż udało mu się zapanować nad emocjami.
-Moje godziny są policzone... Ale może było mi to pisane... Przekazałem ci wiadomość o Tutielu i na tym kończy się moja rola. Mam nadzieję, że Tutiel nie zapomni o mnie.
Agreas odsunął się od niego na trochę i wpatrzył z lekko rozchylonymi ustami. Ten Hasmed był tylko człowiekiem, ale skoro Tutiel tak mu się zwierzał, może chłopak był dla niego ważny? Czy uszczęśliwiłby przyjaciela, gdyby mu go przyniósł?
-Byliście blisko z sobą? Dziecko i Tutiel?
-My się kochamy- odparł, zadzierając głowę. Zaraz jednak jego twarz na powrót przybrała maskę nieszczęśliwości.
-Kochacie- powtórzył.- Tutiel wyznał ci miłość?
-Coś w tym rodzaju...Czy to cię śmieszy?
Pokręcił głową, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. Pogładził młodzieńca z czułością po włosach, przypatrując mu się z blaskiem.
-Lubię to słowo, miłość.
Drzwi za ich plecami otworzyły się bezszelestnie i Agreas odwrócił się za siebie dziko, napotykając tępe spojrzenie młodego Kazbiela. Na moment oczy demona i Hasmeda złączyły się, zaraz jednak Kazbiel przerwał ten kontakt, zwracając się do Agreasa:
-Z całym szacunkiem, ale musisz już wyjść.