Rozdział 8: Dotyk
Na niebie rozległ się ponowny grzmot, a w oddali pokazało się więcej piorunów. Niebo pociemniało, zupełnie jak ich nadzieja na wyjście cało z tej sytuacji.
Thomas skulił się, bojąc się ponownego uderzenia, ale ono nie nastąpiło. Zamiast tego zobaczył, że na Oscara skoczył Charlie. Spojrzał zaczerwienionym okiem, a na twarzy poczuł mokre krople. Deszcz lunął na nich z całym swym impetem, tak jak na Oscara leciały ciosy Charliego. Był trochę słabszy i niższy, ale furia, która w nim zagościła była mocniejsza od furii Oscara. Charlie nie chciał, aby Sykes bił Toma. Kompletnie mu się to nie podobało i nie miał zamiaru stać bezczynnie i patrzeć jak jego dawny kolega zbiera ciosy zadawane mu przez tego dupka. Tak, dupka. Kiedy przestał o nim myśleć, jak o obiekcie westchnień? Dopiero teraz czy już kilka dni temu? I dlaczego nadal sobie robił nadzieję na Toma, skoro ten miał chłopaka i to takiego, którego chciał bronić? Wilson był głupi. Tak głupi, że właśnie wciągnął się w bójkę, która nie była jego. To Toma miał pobić Oscar. To tego jego głupiego chłopaka miał pobić Oscar. Ale w sumie nie. To była jego bójka, jego walka z nieuniknionym, bo w końcu i jego przecież Oscar by dopadł. To Sykesa wynosił przez te lata na piedestał i właśnie to stało się jego gwoździem do trumny.
Teraz bił go raz po raz, zanim on się ocknie i mu odda, mocniejszym i silniejszym ciosem. Zachwiał nim trochę i otumanił. Słyszał jak Sykes krzyczy ?kurwa!? ale nie przejmował się i bił dalej, na oślep, aby dostał cios. Gdy zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech, Oscar już był gotowy aby mu oddać, ale Charlie kątem oka dostrzegł butelkę, z której wcześniej pili alkohol. Złapał ją i rozbił Oscarowi na ręku, którym się obronił. Z ręki poleciała krew.
- Ty mała gnido! - wrzasnął Oscar, a Charlie tylko mocniej stanął na nogach dzierżąc w dłoni połowę rozbitej butelki. - Grozisz mi, mały skurwysynie?
Wilson przeczesał dłonią mokre włosy, bo strugi deszczu, jakie lały się z nieba ograniczały widoczność.
- Charlie! - usłyszał głos Toma i spojrzał w jego kierunku. Chłopak miał się dobrze i mogliby teraz stąd uciec, ale Oscar i tak by ich dopadł. Nie mógł na to pozwolić.
Złość wzbierała w nim od kilku godzin i teraz w końcu będzie miała ujście.
- Uciekaj stąd Tom! Ja go załatwię! - rzucił przekrzykując grzmoty.
- Nie! - odkrzyknął mu Tom.
- Lepiej uciekaj Tom, wtedy może nie zobaczysz jak maltretuję twojego chłoptasia!
Sykes odwrócił się na chwilę do Greena. To była jego szansa. Charlie zamachnął się ponownie butelką, którą cały czas trzymał mocno w dłoni i wbił szkło w ramię Sykesa, który zawył głośno z bólu. Zaraz po tym rzucił się na niego powalając go na ziemię. Błoto, które utworzyło się pod ich stopami doskonale się do tego nadawało.
Zaczął bić, kopać, uderzać, a wytrącony z równowagi Oscar nie miał siły się obronić. Deszcz lał się prosto na jego twarz. Krzyczał i próbował się uwolnić, ale miał coraz mniej siły. W końcu jednak udało mu się kolanem zrzucić z siebie rozszalałego chłopaka, który runął twarzą w błoto. Z twarzy Oscara, trochę zmasakrowanej, wybijała się złość za to poniżenie. Przekręcił się w stronę Charliego i wykonał uderzenie, jedno, a potem drugie, prosto w jego twarz.
Thomas słyszał krzyki bólu dobiegające z jego gardła, ale też okrzyki triumfu Oscara. Musiał coś zrobić, bo inaczej Sykes zmasakruje go jeszcze bardziej, niż ostatnio. Podbiegł do rozpadającego się płotu i spróbował wyrwać jedną ze sztachet. Początkowo nie chciała puścić, ale zaparł się nogą prawie upadając na błocie i wyrwał zardzewiały gwóźdź. Zaszedł Oscara od tyłu i zamachnął się na niego deską aż opadła na jego głowę ogłuszając go. Bezwładne ciało upadło na Charliego, który zawył.
- Tom? - Spojrzał mrużąc oczy przed deszczem.
Green stał nad nimi z deską w rękach, dysząc ciężko.
- Chodź - powiedział i pomógł Charliemu zrzucić z niego Oscara.
Wilson pozbierał się z kolan, cały ubłocony i spojrzał na swojego przeciwnika. Splunął krwią, która zaraz rozmyła się w kroplach deszczu.
- Jebany skurwiel! - wrzasnął ile sił w płucach uwalniając napięcie rosnące w całym ciele. - Jebany cwel! - Kopnął go w brzuch i uderzył pięścią w twarz i zrobiłby to jeszcze nie raz, gdyby Tom nie złapał go w pasie.
- Przestań!
Charlie próbował się mu wyrwać.
- Puszczaj mnie, kurwa!
Wierzgał nogami ślizgając się na błocie, a Tom nie miał na tyle siły, by go utrzymać. W końcu puścił, a Charlie chlapnął na kolana koło nieprzytomnego Oscara, którego ponownie zdzielił w twarz.
- Przestań, do cholery!
Green usiadł w błocie tuż za nim, ściskając go od tyłu, wtulając twarz w jego mokre włosy. Usłyszał jego szloch i rozluźnienie. Charlie płakał.
- Musimy zadzwonić po kogoś, po karetkę czy coś - powiedział Tom.
- Po co? - usłyszał zdławiony głos.
- Bo może się utopić na deszczu czy coś. A poza tym, patrz. - Tom wskazał na jego ramię, które Charlie rozciął butelką. Na ziemi obok rozlewała się czerwona plama. Ramię musiało być rozcięte mocniej niż im się zdawało. - Nie zostawię go tak.
- Ale on by nas zostawił! - Charlie spojrzał na Toma zapłakany, a może tylko mokry od deszczu.
- Ale my nie jesteśmy tacy jak on, prawda? - stwierdził najspokojniej jak potrafił wytrzymując wzrok niebieskich oczu. Aż w końcu gdzieś uciekły i powieki się zamknęły bez słowa.
Tom w końcu puścił Charliego i zaczął przeszukiwać Oscara.
- Co robisz?
- Nie dam się wrobić w to pobicie, ani ciebie. Zadzwonię po pomoc z jego własnej komórki.
Odnalazł aparat i wybrał numer alarmowy powiadamiając dyżurnego, że widział bójkę i że jakiś chłopak leży nieprzytomny na starym placu zabaw. Bez szczegółów, bez podawania swoich danych. Gdy dyspozytor o nie zapytał, Tom natychmiast się rozłączył.
- Idziemy stąd. Szybko - rozkazał i pomógł podnieść się Charliemu.
Przytrzymując go za ramię, złapał obydwa ich plecaki i jak najszybciej mogli, udali się do domu Thomasa, gdzie jeszcze nie powinno być jego rodziców, którzy w tym czasie pracowali.
Otworzył drzwi do domu i z ulgą weszli do ciepłego pomieszczenia. Zrzucili mokre buty i kurtki i Thomas zaprowadził Charliego do swojego pokoju na górze. Zaczął zdejmować z siebie przemoczone ciuchy, bo w drodze do domu lało coraz bardziej i przemoczyło ich do suchej nitki. Dodatkowo ubrania były ubrudzone błotem.
Bluzę i spodnie rzucił na podłogę w swojej prywatnej łazience i podszedł do Charliego.
- Zdejmuj ubranie - polecił patrząc jak chłopak trzęsie się z zimna. Siedział na krześle, przygryzał wargę i patrzył w podłogę. Tom ściągnął brwi i się zasępił. Ukucnął przy nim lekko dotykając jego nogi. - Hej. Już w porządku. Oddałeś mu, ale go przecież nie zabiłeś. O co chodzi?
Wilson podniósł na niego wzrok niebieskich oczu.
- Tom, kurwa, nie mów tak. Gdyby nie ty, to ja naprawdę bym to zrobił.
Ukrył twarz w dłoniach brudząc się przy tym.
- Przestań się ciągle ode mnie odcinać, Charlie. - Trochę warknął z irytacji, łapiąc go za dłonie, aby je odciągnąć. - A poza tym, hej, powiedziałeś do mnie Tom, a nie Green. Jest jakiś postęp.
Charlie spojrzał na niego tępo, jakby nie rozumiejąc, a wtedy napotkał jego uśmiech. Thomas w końcu się do niego uśmiechał pogodnie i wesoło. Chociaż miał mokre włosy i trochę brudną twarz od błota. Ale wyglądał pięknie.
- Nie wiedziałem, że robią ci się dołeczki w policzkach - stwierdził Charlie znienacka, żeby zaraz się zarumienić na tą wzmiankę. - To znaczy... Odczep się ode mnie Green. - Zamachnął się rękami i popchnął go na podłogę.
Tom skrzywił się nieco, ale nie dał wytrącić z równowagi. Wstał szybko, zrzucił go z krzesła i usiadł na nim okrakiem.
- Ał, kurwa - syknął Charlie z bólu, kiedy upadł na plecy.
- Och, przepraszam, ja nie chciałem, ja tylko...!
Green chciał szybko zejść, gdy dotarło do niego, że przecież wszystko może go boleć po ciosach Oscara, ale nie zdążył nic zrobić, bo Charlie podciął jego nogę i znalazł się tuż na nim, bezbronnym, prawie nagim, leżącym na podłodze.
Przełknął ślinę, a serce zabiło mu mocniej. Było mu zimno od wilgoci, którą czuł od ubrania Charliego, ale jednocześnie jego obecność go rozpalała od środka.
- Dlaczego zawsze musisz mi pomagać? - zapytał cicho pochylając swoją twarz nad jego.
Ich oddechy się łączyły, a nosy prawie stykały.
- Nie wiem - odparł.
- Kłamiesz. Chcesz mnie.
Tom nerwowo się zaśmiał, a Charlie uniósł brwi i się zaczerwienił.
- Nie było rozmowy - skwitował i się podniósł, aby następnie zdjąć brudną i mokrą bluzę. Czuł się zażenowany. Jak w ogóle mógł o tym pomyśleć? Jak mógł to powiedzieć?!
Ale zaraz poczuł ciepłe ciało, które go objęło od tyłu. Dłonie Toma ześlizgnęły się na jego pasek od spodni i go rozpięły. Fala gorąca zawładnęła ciałem Charliego, który poczuł, że żołądek wywraca mu się do góry nogami.
- Nie śmiałem się z ciebie - usłyszał szept wprost przy uchu, na którym poczuł oddech.
Dłonie rozpięły guzik w spodniach i rozporek, po czym zsunęły spodnie z pośladków muskając penisa ukrytego w bokserkach. Charlie wziął głęboki oddech.
W pokoju panowała cisza, której wtórował jedynie ulewny deszcz stukający w parapet oraz daleko słyszalne grzmoty. Dłonie Toma pozostały na brzuchu Charliego, delikatnie przywierając opuszkami do nagiej skóry. Paliły potwornie, jak rozżarzone żelazo, a jednocześnie były delikatne, jak dotyk piórka. Jego usta zaczęły muskać skórę na szyi, pozostawiając chłód, gdy się oddalały. Po całym ciele Charliego przechodził dreszcz zaczynający się właśnie na szyi, aż schodził w dół, coraz niżej i niżej.
W końcu Charlie drgnął i odwrócił się przodem do Toma, ale ręce trzymał w górze. Nie potrafił go dotknąć. Tom był prawie nagi, a Charlie nie przywykł do obejmowania męskiego ciała. Green widział to jego wahanie, tą niepewność w oczach. Zadziwiając sam siebie, wiedział, że nie może go do niczego zmuszać, naciskać. Przecież dopiero co Oscar go... Nie, nie chciał o tym myśleć. Chciał go obronić, zapewnić, że przy nim nic mu nie grozi.
Ujął jego dłoń i pocałował wnętrze. Położył ją sobie na piersi, drżącą, spoconą ze zdenerwowania. Klatka piersiowa Charliego unosiła się i opadała bardzo szybko, a jego oczy nie potrafiły spojrzeć Tomowi w twarz. Policzki paliły czerwienią. Sińce pod oczami po ostatnim pobiciu wyglądały na ciemniejsze w półmroku. Na wardze widniało nowe rozcięcie a pod nosem dostrzec można było zaschniętą krew. Tom pomyślał, że musi niewiele lepiej wyglądać.
- Boli? - usłyszał chrapliwe słowo Charliego i podążył za jego wzrokiem. Na brzuchu miał wielkiego siniaka, z którego nie zdawał sobie sprawy aż do teraz. W końcu przecież Oscar kopnął go kilka razy.
Dłoń Charliego zsunęła się po jego ciele delikatnie muskając palcami, aż do tego miejsca, a wtedy Tom zasyczał z bólu.
- Raczej tak. - Zdławił śmiech.
- A tu? - Wilson dotknął jego policzka, czerwonego i lekko spuchniętego. - Będziesz miał śliwę jutro pod okiem.
Do Greena znowu boleśnie dotarło, że porządnie oberwał. Szkoda, że Charlie mu o tym przypomina. Jednak jego dotyk wydawał się kojący. Czuł jego zimne palce na policzku i mógł zajrzeć mu prosto w oczy. Tym razem Charlie nie uciekł i odwzajemnił spojrzenie.
Po ciele Wilsona przeszedł dreszcz, chociaż nie wiedział, czy jest mu zimno, czy może bardzo gorąco. Serce próbowało wyrwać się z piersi, żeby zrobić miejsce żołądkowi. Oblizał nerwowo wargi i zerknął na usta Toma. Jego ręce cały czas spoczywały na ciele chłopaka, ale strach paraliżował go powstrzymując przed następnym ruchem.
Bliski grzmot za oknem wzdrygnął nim i odruchowo spojrzał w tamtą stronę, lecz Thomas nie oderwał od niego wzroku. Widział, że Charlie na coś czeka, na jego ruch, bo sam się nie odważy. Obaj tego chcieli, prawda?
Ujął dłońmi jego twarz i skierował ją w swoją stronę, po czym zbliżył się i pocałował go delikatnie. Wydawało mu się, że wyładowania elektryczne nie tylko znaczą dzisiaj niebo, ale również ich ciała, roztaczające wokół siebie specyficzne wibracje, tak namacalne, że aż bolesne.
Zanurzył palce w jasnych, mokrych włosach i wolno, acz stanowczo poruszał ustami łaknąć pocałunków Charliego, które wydały mu się trochę nieporadne. Czyżby do tej pory tak naprawdę z nikim się nie całował? Zawsze tylko zapatrzony w plecy Oscara, odciął się od innych możliwości nie pozwalając nikomu zbliżyć się do siebie. Kokon obojętności i nienawiści był szczelny i wpuszczał do niego tylko Sykesa, który z łatwością go spalił, zniszczył i zadeptał. Może powinien być mu wdzięczny? Gdyby nie jego nienawiść, teraz nie stałby tu, razem z Charliem. Nie czułby jego coraz cieplejszego dotyku na swoim ciele i tych słodkich, niewinnych ust, które rozkwitały jak pąki, mogąc w końcu kogoś całować.
Poczuł, że pocałunki chłopaka stają się coraz śmielsze i pełniejsze, więc położył rękę na jego plecach i przylgnął do niego całym swoim ciałem w mocnym uścisku. Usłyszał jego westchnięcie i poczuł lekkie spięcie w jego ciele, ale Charlie nie przestraszył się i nie przestał go całować.
Był tak blisko. Tak strasznie blisko, jak jeszcze nikt do tej pory. Pod palcami miał jego nagą skórę, na plecach i głowie czuł jego dotyk. Nigdy wcześniej się nie całował i teraz przez to było mu głupio. Czuł się jak nieporadny dzieciak w objęciach kogoś doświadczonego. Taki wielki pan Wilson, postrach szkoły, a nawet z nikim się nie przelizał. Z początku spięty, po chwili się rozluźnił, bo zdawało mu się, że Tomowi nie przeszkadza jego nieporadność. Nie naciskał, nie nalegał, po prostu całował, coraz śmielej i mocniej, bardziej namiętnie i dzięki temu on sam bardziej ochoczo otwierał usta, wysuwał język, tak, że wszystkie nerwy umiejscowione w tym narządzie aż krzyczały z emocji, jakich doznawały. Całe jego ciało przechodził dreszcz, którego nigdy wcześniej nie doznawał, a który schodził coraz niżej i niżej, kumulując się w kroczu. Nie mógł zaprzeczyć, że to go podniecało.
Wyślizgnął swoje ręce z uścisku i również położył je na plecach, przyciskając Toma do siebie mocniej. Wysuwał brodę do przodu, aby tylko móc mocniej go pocałować. Ich ciała, z początku zimne, grzały coraz mocniej promieniując bardziej i bardziej, energią fascynacji.
Thomas, czując swoje rosnące podniecenie i widząc zapał Charliego, ochoczo przesunął rękę z jego pleców na jego krocze, gdzie już dawno penis stał na baczność w bokserkach. Złapał mocno, pieszczotliwie, na co Wilsonowi aż zaparło dech. Odsunął się nagle od cudownych ust, kryjąc twarz w jego ramieniu żeby jęknąć głośno. Do tej pory jedyną osobą, która go dotykała, był on sam, kiedy myślał o Oscarze. Nie sądził, że jego ciało tak mocno zareaguje na dotyk Toma. Przerażało go to, a jednocześnie dodatkowo podniecało.
Green puścił go i tylko trzymając za dłoń, pociągnął za sobą na łóżko, samemu siadając na skraju. Gdy Charlie nadal stał przed nim, Tom zsunął dalej z niego spodnie, aż chłopak w końcu stanął przed nim prawie nagi, zawstydzony, z rumieńcami na policzkach. Taki piękny i bezbronny, aż Tom musiał go po prostu przytulić łaskocząc nosem w brzuch. Poczuł dłonie Charliego w swoich włosach, głaszczące go z troską.
Wilson poczuł delikatne pocałunki na swoim brzuchu i dłonie coraz śmielej pieszczące jego pośladki. Odchylił głowę lekko do tyłu, łapiąc oddech, przymykając oczy. Aż w końcu dłonie Toma wślizgnęły się pod jego bieliznę i również jej pozbyły się powoli. Charlie bał się spojrzeć w dół, na swoje obnażone przed nim ciało. Teraz już nie mógł się skryć przed palącym wzrokiem dawnego przyjaciela, przed jego dotykiem. Wzdrygnął się, kiedy dłonie Toma przejechały po jego udach naznaczonych cięciami. Chłopak zapatrzył się w te miejsca i ze smutkiem w sercu pogładził opuszkami palców każdą bliznę starszą i młodszą, która znaczyła skórę Charliego. Thomasowi nie podobał się ten widok, ale przyjmował go jako całego Charliego, jego integralną część, której nie mógł już zmienić. Więc zaczął całować te blizny, tą skórę na udach, skradając się coraz wyżej ustami, dążąc do swojego celu.
Z jakiegoś niewiadomego dla niego powodu, już nic w Charliem nie krzyczało buntowniczo ?nie jestem pedziem?, tylko z rozkoszą poddawało się pieszczotom rąk i ust Toma. Już nie tylko jakaś jego część, ale on cały ulegał mu, podporządkowywał się każdemu dotykowi uwalniając ze swych ust ciche pojękiwania i urywany oddech. Jego dłonie machinalnie masowały i drapały głowę Toma mierzwiąc mu włosy. Nawet nie wiedział, że delikatnie zaczął poruszać biodrami i głową Toma, aby czuć więcej, mocniej, szybciej.
Dłoń zaciśnięta na trzonie, druga na pośladku a usta pełne słodkiego prącia ssały i lizały z zapałem i pasją chcąc go przy sobie zatrzymać i pochłonąć. Nie myślał o niczym i nikim więcej niż ten cudowny chłopak przed jego twarzą. Z posiniaczonym brzuchem, obtartymi kostkami dłoni i szramami na twarzy, i tak wydawał się najpiękniejszy na całym świecie. Jak to się stało, że wcześniej tego nie dostrzegał? Taki oddalony i niedostępny, pogrzebany żywcem po zdradzie, nagle znalazł się w jego życiu, jak nieznośna mucha, która cały czas lata koło twarzy i nie możesz się od niej odgonić. On zaprzątał jego myśli właśnie jak ta paskudna mucha, której z początku nie chciał, a potem ona zamieniła się w pięknego motyla, który rozłożył przed nim swoje kolorowe skrzydła. Wyszedł ze swojego kokonu specjalnie dla niego.
Nagle drgnął pod jego dotykiem, dysząc.
- Tom... ja...!
Thomas odsunął się łapiąc penisa w dłoń i pocierając go energicznie wydobył głośny jęk z ust Charliego. Ten zgiął się, a sperma wytrysnęła na klatkę piersiową Toma.
Jego nogi drżały i nie mógł złapać oddechu. Milion razy dochodził, ale tym razem to było zupełnie inne uczucie, bardziej intensywne, bardziej sensualne.
W końcu otworzył oczy i napotkał wpatrzone w niego szare oczy Toma. Odbiła się w nich błyskawica, która postanowiła właśnie w tym momencie huknąć za oknem, wtórując grzmotowi. W pokoju nagle zgasło światło i Charlie odsunął się od Thomasa, zlękniony nagłą ciemnością, nagłym olśnieniem, co się właśnie stało. Mimo, że naokoło było ciemno, to on poczuł się bardzo nagi i obnażony. Chłód owionął jego ciało i zatrząsł się, łapiąc za ramiona. Skulił się w sobie zwiększając dystans między sobą, a chłopakiem, który otworzył przed nim nowy świat, tak dziwny i odległy, do którego nigdy nie chciał trafić.
Po omacku zaczął szukać swoich ubrań czując dziwną gulę w gardle, która nie pozwalała mu mówić.
- Charlie. - Tom przerwał ciszę i odnalazł chłopaka, kucając obok niego. - Charlie - powtórzył głośniej chcąc przebić się do jego świata.
Złapał go za ramiona i lekko potrząsnął. Ich twarze spotkały się, oświetlone następną błyskawicą. Thomas ujrzał panikę w jego oczach i zrozumiał, że Charlie chciałby wymazać z pamięci to zdarzenie. Mimo tego, że było mu przecież dobrze, mimo, że przecież tego chciał. Green w panice złapał go mocno obejmując z całych sił.
- Nie wychodź, Charlie. Zostań - błagał, a Wilson poczuł pieczenie w kącikach oczu, więc zacisnął je mocno i poddał się uściskowi chłopaka. To nie pomogło. Pojedyncze łzy popłynęły po jego policzkach i on też przywarł mocno do przyjaciela.
- Heeeej - po chwili mruknął przeciągle z obrzydzeniem.
Odsunął Toma od siebie i dotknął swojej klatki piersiowej. Green nadal miał jego spermę na sobie i właśnie obaj się nią skleili. Tom zaczął się histerycznie śmiać, nie myśląc już o tym, że to może w jakiś sposób zniechęcić Charliego do pozostania. To po prostu było jak spuszczenie powietrza z materaca. Ta chwila, kiedy ich mięśnie spinały się przy najmniejszym ruchu i ich ściśnięte gardła, które nadawały chrypki głosom, musiała w końcu się skończyć. Na szczęście.
- Hahaha, to przecież twoje - parsknął.
- No właśnie. Fuuu.
- Dobra, czekaj.
Thomas po omacku znalazł pudełko chusteczek leżące na biurku i podał je Charliemu.
- Chodź do łazienki - powiedział podnosząc go za rękę z podłogi.
Kiedy już się trochę wytarli, Green nakazał Charliemu umyć się pod prysznicem w ciepłej wodzie. Nadal miał wrażenie, że chłopak jest chłodny po przemoknięciu i nie chciał, żeby się przeziębił. Zostawił mu ręcznik i swoje spodnie dresowe oraz koszulkę. Sam pospiesznie ochlapał się nad umywalką i przebrał w suche rzeczy, po czym poszedł sprawdzić bezpieczniki.
- Niestety - stwierdził, gdy ponownie znalazł się w pokoju, a Charlie właśnie wychodził z łazienki, czysty i przebrany. - Chyba w całej okolicy nie ma prądu. Musisz przeczekać u mnie aż przestanie lać.
Wilson podszedł do okna i patrzył jak ulewa zasłania całe miasto.
- Myślisz, że go znaleźli? - zapytał nagle.
- Oscara? - stwierdził z niechęcią Tom.
- Tak.
- Mam nadzieję. Nie chcę mieć bydlaka na sumieniu.
- Tak - mruknął.
- Ale należało mu się - to mówiąc wstał z łóżka i podszedł do Charliego kładąc mu dłonie na ramionach. - Należało mu się - powtórzył.
Charlie już nie odpowiedział, tylko stał. W końcu sięgnął ręką do góry i dotknął dłoni Toma, spoglądając na nią. Green nachylił się i pocałował go w palec, delikatnie, jakby musnęły go skrzydła motyla.
- Chodź, połóż się - szepnął Tom ciągnąc go na łóżko.
Nie miał zamiaru nic z nim robić, nie chciał go na nic namawiać. Po prostu chciał z nim być, wtulać się w niego, głaskać, całować.
Położyli się zwróceni twarzami, chociaż ledwo się widzieli w ciemności burzy. Dłonie leżące na łóżku spletli razem a drugą dłonią Tom gładził Charliego po policzku.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał Charlie bardzo cicho.
Tom z początku nie wiedział, o co mu chodzi. Czy o to, że go głaszcze? Ale po sekundzie zrozumiał, że chodzi o ogół. Dlaczego chce z nim być, pomaga mu, zdradza swojego chłopaka. Ta ostatnia myśl szczególnie zapiekła go w sercu. Sam nie potrafił odpowiedzieć na te wszystkie pytania.
- Naprawdę nie wiem. - Uśmiechnął się smutno. - A ty?
- Staję się tym, czym nie chciałem nigdy być - odparł sucho Wilson, na co Tom zmarszczył brwi.
- Nie czym, a kim. Musisz przestać myśleć o sobie, o mnie, w ten sposób. Oscar chyba kompletnie zatruł ci umysł. Bo w czym niby jesteśmy gorsi?
Charlie przygryzł wargę. No właśnie? Dlaczego bycie pedałem jest gorsze? Bo zakazane? Wyszydzane przez społeczeństwo? Najgorsza rzecz, jaką można zrobić rodzicom. Pedał. Zwykła ciota. Facet, który daje dupy, który obciąga innym. Aspołeczne. Amoralne. Dewiacja. Patologia. Najgorsze ścierwo.
- We wszystkim - odpowiedział przez zaciskające się gardło i napierający szloch.
Ukrył twarz w dłoniach powstrzymując łzy. Znowu. Jest słaby, nic nie warty. Pedał. To słowo jest idealne, do tego, żeby je wypluć, jak coś zepsutego.
Miał ochotę skulić się w sobie i stawać się coraz mniejszym i mniejszym aż w końcu zniknąć. Całował się z chłopakiem. Podobało mu się to. Podniecił się. Chłopak ssał mu fiuta. To również mu się podobało. Bał się tego.
Nagle poczuł otaczające go ramiona i dotyk warg na policzku, na uchu, na szyi.
- Będzie dobrze - usłyszał szept. - Wszystko będzie dobrze.