Rozdział 33: Na dobrej drodze
- Spokojnie, zostanę w sypialni - powiedział Jakub, patrząc na zdenerwowanego Łukasza. Zapewne gdyby był u kogoś innego, chciałby mu zrobić na złość i sam dążyłby do spotkania z jego żoną. Jakub może i był wykształcony, kulturalny, obyty w świecie, jednak czasem odzywało się w nim wewnętrzne dziecko, którym chyba zaraził się od Macieja. W końcu, jak głosi przysłowie: z kim przystajesz, takim się stajesz, no nie? Tu jednak chodziło o Łukasza. Malecki i tak już sam wystarczająco pokomplikował swoje życie, Jakub nie miał zamiaru dokładać do tego swojej cegiełki.
- Dobra. To potrwa tylko chwilę - wymamrotał pod nosem Łukasz, garbiąc się i powracając do swojej postawy zmęczonego i jednocześnie wystraszonego życiem informatyka.
Gdy w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi, Łukasz czym prędzej wyszedł z sypialni, zostawiając w niej Jakuba. Ten, jakby nigdy nic, sięgnął po swój telefon, żeby jakoś umilić sobie czas oczekiwania.
- Cześć. Zajmiesz się dzieciakami, prawda? - usłyszał irytująco piskliwy, kobiecy głos. Momentalnie powiódł wzrokiem w kierunku przedpokoju, jakby myślał, że uda mu się cokolwiek dojrzeć przez rozmytą szybę w drzwiach. Odłożył nawet telefon na łóżko, kiedy nagle rozgorzała w nim chęć zobaczenia Darii. Był ciekawy, jak wyglądała była żona (albo właściwie jeszcze obecna, w końcu rozwód wciąż trwał) Łukasza. Nie miał zamiaru jednak tego sprawdzać. Posiedzi cicho i przeczeka.
- Jasne - odpowiedział jej Łukasz takim tonem, jakiego Kuba jeszcze nie słyszał. Stłamszonym, nieobecnym, jakby... spokorniałym-
- Odbiorę je po południu i... to nie są twoje buty - powiedziała nagle, wskazując na elegancką parę butów Kuby, stojących w przedpokoju tuż przy znoszonych, adidasopodobnych butach Łukasza. Jej mąż nigdy zbytnio nie przejmował się tym, co miał na nogach. To ona przecież musiała nalegać na kupno nowych, zaciągała go siłą do sklepów, a później ubierała, jak chciała. A kiedy Łukasz za bardzo zapierał się przed zakupami, zaczęła kupować przez Internet. Zawsze jednak to ona o wszystko dbała. Niemożliwe, żeby nagle Malecki się zmienił i kupił sobie tak drogie i tak porządne buty. Zresztą, były zbyt duże na stopę Łukasza. - Ktoś tu jest? - zapytała w końcu, kiedy Łukasz uporczywie milczał.
- Nie - odpowiedział jej wreszcie, jednak nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Daria popatrzyła na męża uważnie, jakby chciała wyczytać z jego twarzy wszystkie emocje, które jej mąż próbował właśnie ukryć, aż wreszcie, nie czekając na przyzwolenie, przekroczyła próg, ciągnąc za sobą Hankę i Kubę. Dzieci, niczego nie świadome, wyrwały się, aby przywitać ojca.
- Masz tu kogoś? - zapytała Daria podniesionym, drżącym od powstrzymywanych uczuć głosem. Łukasz z przerażeniem patrzył, jak żona najpierw zajrzała do salonu, ale gdy nie natrafiła tam na nikogo, zawróciła.
- Nie, Daria, nie mam tu nikogo - odpowiedział, ściskając w dłoni rączkę syna i ani przez chwilę nie myśląc, że takie ukrywanie się było przecież głupie. Nie po to podjął kroki do rozwodu i nie po to w końcu zrobił coming out, aby teraz ukrywać Kubę w sypialni i drżeć na samą myśl, że Daria tam wejdzie.
- To co w salonie robi otwarte wino? - prychnęła wzburzona, aż czerwieniejąc na twarzy ze złości. Właśnie została postawiona przed tym, czego tak bardzo się bała od samego początku. Łukasz mówiący jej, że jest gejem, to jedno, ale Łukasz zapraszający do swojego mieszkania jakiegoś faceta, który wciąż w tym mieszkaniu tkwił... Słowa w jednej chwili stały się rzeczywistością, a ona nie potrafiła się z nią pogodzić.
Jak to możliwe, że przez tyle lat było dobrze, aż tu nagle wymyślił sobie jakiś homoseksualizm?
- Daria... daj spokój, dobrze? - zapytał Łukasz zmęczonym głosem, w którym jakimś cudem nie dało się już dosłyszeć nutek zdenerwowania. - Zaopiekuję się dziećmi, a ty już jedź. Odbierzesz je, jak mówiłaś, popołudniu, ja dzisiaj i tak cały dzień...
- Więc jest w sypialni? - nie odpuszczała. - Ty pieprzony zboczeńcu! - krzyknęła, nie wytrzymując pod naporem napływających emocji. - W życiu nie pozwolę ci opiekować się dziećmi z jakimś twoim gachem! - Momentalnie dopadła do drzwi od sypialni, otwierając je szeroko. Wpatrzyła się w śniadą przystojną twarz nieznajomego mężczyzny, a gula wstrętu, zdenerwowania i rozgoryczenia stanęła jej w gardle. - Obrzydlistwo! - prychnęła, wcale nie chcąc myśleć, że facet, którego zastała w sypialni męża, był naprawdę przystojny. I że zapewne jeszcze niedawno spał z jej mężem. - Nie wiem, jak mogłam dać się namówić na spokojny rozwód. Tacy jak ty... - Wskazała na Łukasza palcem, już nie przejmując się milczącym i niechcącym mieszać się w nieswoje sprawy Kubą. - Tacy jak ty są zagrożeniem! Dewianci! - warknęła jeszcze, chociaż nigdy nie przeszkadzali jej homoseksualiści. Ba, miała nawet całkiem liberalne poglądy w tej kwestii. Wszystko jednak uległo zmianie, kiedy okazało się, że Łukasz jest gejem. Nagle problemy, które nigdy jej nie dotyczyły, stały się bardzo realne. Coś, co działo się zawsze komuś - koleżanka koleżanki przyłapała męża na zdradzie z innym facetem - dotyczyło osób trzecich, nie bezpośrednio jej. Wiedziała, że tak jest, ale przecież nie musiała się martwić. Bo jej kochany Łukasz, ten trochę zamknięty w sobie, ale w głębi bardzo ciepły mężczyzna, nie mógł być. Ten problem nie powinien ich nawet dotyczyć.
A jednak. Daria wciąż nie potrafiła pogodzić się z rzeczywistością.
- W życiu nie pozwolę ci opiekować się dziećmi - zagroziła, po czym w kilku szybkich krokach podeszła, złapała Hankę i Kubę za rączki, żeby zaraz siłą wyciągnąć ich z mieszkania Łukasza, który nawet nie zaoponował. Patrzył tylko na wybuch złości żony, odprowadzając ją wystraszonym spojrzeniem do drzwi.
- Energiczna kobieta. - Jakub wstał z łóżka, wciąż trzymając w dłoni telefon. Łukasz popatrzył na niego, zastanawiając się jeszcze, czy przypadkiem nie pobiec za Darią i nie zacząć jej przepraszać. Po raz pierwszy czuł jednak, że tym razem to nie on powinien się korzyć. Nie zrobił przecież nic złego. Nawet jeśli chodziło tu o dzieci, nie chciał dawać jej sobą pomiatać. - Z mojego punktu widzenia, to ona stanowi zagrożenie - powiedział, opierając się o framugę drzwi.
- Stanowi czy nie, sędzia pewnie przyzna jej rację - odmruknął Łukasz i przekręcił klucz w zamku.
- Niby dlaczego? - Jedna z ciemnych brwi Jakuba uniosła się, a jego prawie czarne oczy śledziły uważnie mimikę twarzy Łukasza. - Bo powie, że jesteś gejem? W tym kraju to żadna zbrodnia. Nie ukamienują cię.
- Teoretycznie. - Łukasz nawet na niego nie spojrzał. Wyminął jedynie Jakuba i wszedł do kuchni, czując, że musi napić się kawy. Najlepiej czarnej, mocnej i z dwiema łyżeczkami cukru.
Jakub bez słowa poszedł za nim, obserwując w ciszy nerwowe ruchy Łukasza sięgającego najpierw po kubek, a później nastawiającego czajnik z wodą. Krzątał się przy blacie, jakby zapominając, co w jakiej szafce trzymał. Kilka razy otworzył tę samą szufladę, popatrzył na sztućce i zamknął, żeby zaraz znowu ją otworzyć.
- Nagrałem wszystko - odezwał się wreszcie Jakub, postanawiając przerwać tę Łukaszową paradę roztargnienia.
- Co? - Zdezorientowane spojrzenie zatrzymało się na nim, a ręka, w której trzymał łyżeczkę, opadła na kuchenny blat, tuż obok zielonego kubka.
- Nagrałem to, jak się wydzierała.
- Krzyczała, że jestem dewiantem. - Łukasz zmarszczył brwi w niezrozumieniu.
- Dokładnie. Na to znalazłby się paragraf - powiedział spokojnie Jakub, któremu z nieznanych przyczyn zrobiło się Łukasza żal. Nie miał pojęcia, co Malecki musiał czuć, przechodząc przez taką farsę, ale wiedział, że był w tym wszystkim osamotniony. Jakub mógłby mu pomóc chociaż trochę. - Ale możesz też przedstawić nagranie w sądzie jako dowód, że małżonka sama szkodzi dzieciom - wyjaśnił, a pomieszczenie wypełniły odgłosy gotującej się wody. Łukasz patrzył na Jakuba w milczeniu, powoli trawiąc to, co właśnie usłyszał.
- Nie - powiedział wreszcie i odwrócił się przodem do blatu. - Nie - powtórzył, kręcąc głową. - To świństwo.
- A ona jest w porządku, chcąc zabrać dzieci i ubliżając ci przy nich? - zapytał. Potrafił już rozgryźć Łukasza, więc wiedział, że musi mu dać czas na przemyślenie wszystkiego. Łukasz był dobrym facetem. Chyba zbyt dobrym i nawet teraz nie chciał zagrozić małżonce. Był też cholernym tchórzem i abnegatem, który naprawdę potrzebował pomocy, w innym wypadku znów wyląduje w patowej sytuacji i...
I chyba Jakub zaczynał na siłę wyszukiwać wymówek, dzięki którym mógłby zainteresować się Łukaszem trochę bardziej, niż powinien.
***
Kuba wpatrzył się w Macieja, który z dnia na dzień zdawał się dochodzić do sił. Wyglądał coraz lepiej i jasne się stało, że wypis ze szpitala to tylko kwestia czasu.
- Pomyślałem, że ci się tu może nudzić, więc kupiłem ci coś do poczytania - powiedział, ruchem głowy wskazując na książkę, którą Maciej właśnie trzymał w dłoniach.
- Dzięki - odpowiedział, aż wreszcie odłożył ją na blaszany stolik. Na pewno ją przeczyta, to przecież oczywiste. Wciąż czuł wewnętrzny przymus do konkurowania z Jakubem, nie mógł być gorszy. Inna sprawa, że zapewne ta książka w ogóle mu nie podejdzie, Kuba uwielbiał klasykę literatury, on jej nie potrafił zrozumieć. Ale oczywiście za każdym razem udawał, że jest zupełnie odwrotnie; czasem jednak miał już tego dość.
- Chciałem ci coś ostatnio powiedzieć, ale kompletnie wypadło mi to z głowy - powiedział, zakładając nogę na nogę i eksponując swój elegancki, garniturowy but. - Byłem niedawno w przychodni. Wiesz, nasza fundacja zabiera się za stworzenie kampanii uświadamiającej o ryzyku HIV i edukującej, jak wygląda życie z wirusem - oznajmił z niejaką dumą, aż prostując się na tym nędznym, szpitalnym taboreciku niczym królowa Elżbieta na tronie.
- Hm, no i co? - zapytał niezbyt zainteresowany Maciej, już marząc tylko o tym, żeby złapać za telefon i odpisać Filipowi na jego ostatniego SMS-a. Charytatywna działalność Jakuba nigdy go nie interesowała, co jednak nie oznaczało, że miał szansę uniknąć opowieści o niej. Nowożytny filantrop dzieli się przecież takimi rzeczami z całym światem - byleby tylko nikomu nie umknęły informacje o tym, jak wiele robi dla społeczeństwa.
- Spotkałem Filipa - powiedział i tutaj cała sprawa nabrała zupełnie innych obrotów. Maciej aż drgnął, popatrzył na Jakuba, już doskonale wiedząc, do czego kolega dążył. - Wiesz, prawda? Że on ma...?
- Wiem - wszedł mu w słowo. Rozmowa o takich sprawach przy innych pacjentach nie wydawała mu się najodpowiedniejsza. - No i?
Ciemne brwi Jakuba uniosły się w zdziwieniu agresją Macieja. W żaden sposób jej jednak nie skomentował. Uśmiechnął się jedynie, kiwnął głową i postanowił przejść do kolejnego punktu rozmowy.
- Zaproponowałem mu spotkanie.
- Spotkanie? - Wzrok Macieja momentalnie skoncentrował się tylko i wyłącznie na Jakubie, jakby chciał wyczytać z jego twarzy kolejne słowa.
- Tak. - Ponownie pokiwał głową, irytująco przeciągając rozmowę. - Z chłopakami, którzy też mają to, co on - wyjaśnił w końcu, ale Maciej wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany niż wcześniej.
- Z chłopakami? - zapytał, nie potrafiąc ukryć niechęci. - Po co niby?
- Żeby się trochę oswoił? Zobaczył, że to wcale nie takie złe? - Wzruszył ramionami, nie ukrywając przed sobą, że widok niezadowolonego Macieja wcale go nie bawił. Mógł czytać z niego jak z otwartej księgi. Zmarszczone brwi, wykrzywione w grymasie usta, zmrużone oczy... Znali się już dość długo. Maciej dokładnie tak wyglądał, kiedy coś wybitnie mu nie pasowało albo... kiedy był zazdrosny. Chociaż to ostatnie nie zdarzało się zbyt często.
- I po to ciągniesz go na spotkanie z jakimiś młodymi - chciał powiedzieć ?napalonymi?, ale ugryzł się w język - pedałami? - warknął, nie przejmując się już tym, że starszy pan obok na pewno go usłyszał.
- Pedałami - powtórzył z niechęcią Kuba i posłał Maciejowi pełne reprymendy spojrzenie. - Gejami, homoseksualistami, nieheteronormatywnymi... dużo jest określeń.
- Już widzę tych twoich chłopaczków z fundacji - prychnął Maciej, odwracając z obrazą majestatu wzrok. - Jeżeli wyglądają tak jak gwiazdeczki Heavenu, no to inaczej bym ich nie nazwał. - Irytowała go sama wizja Filipa wśród jakichś obcych równolatków. Przecież gówniarz był tylko gówniarzem, miał swoje potrzeby, a ostatnio nie za bardzo mogli im jakoś zaradzić i...
Cholera jasna, czym on się przejmował? Jak się kundel puści, to się puści, co tu drążyć?
- Nie irytuj się tak, bo jeszcze wylewu dostaniesz - powiedział z rozbawieniem Jakub, nawet nie zauważając, że gdyby tylko nadał wypowiedzi trochę złośliwszego tonu, zabrzmiałby jak Filip.
- A rób, co chcesz - prychnął, udając, że naprawdę wcale go to nie interesowało.
- Skoro tak mówisz. - Jakub uśmiechnął się szeroko.
***
Już od progu poczuł słodko-gorzki, bardzo znajomy zapach. Woń była ledwie wyczuwalna w przedpokoju, ale gdy tylko wszedł głębiej, od razu zrozumiał, że nie miał żadnych omamów. Wszędzie rozpoznałby ten smród, nieprzeszkadzający chyba tylko osobom, które same go wytwarzały. Aż rzucił siatki z zakupami na podłogę, żeby po chwili szybkim krokiem skierować się ku kuchni. Otworzył drzwi, a te aż obiły się klamką o ścianę.
- Popierdoliło cię? - ryknął, patrząc na Andrzeja spokojnie popalającego skręta. - W domu? Przy dzieciach?! Przecież matka jasno mówiła, że w domu żadnego zielska! - Już miał do niego ruszyć i wyrwać mu blanta, kiedy nagle jego brat uśmiechnął się z rozbawieniem i wstał z krzesła.
- Pan biznesmen zrobił z ciebie takiego świętego? - zapytał, żeby zaraz z premedytacją pociągnąć trochę rozpalonego jointa, patrząc przy tym bratu w oczy.
- Kurwa, ale nie palę w domu! Chcesz, żeby dzieciaki się do tego dobrały? - fuknął zły i przeszedł przez całą kuchnię, aż do okna. Otworzył je szeroko, mając nadzieję, że do czasu, gdy mama wróci z pracy, przestanie tak śmierdzieć. Nie chciał jej przecież denerwować.
- Powiedziałbym ci, żebyś zluzował dupę, ale chyba wy, pedały, i tak macie już ją luźną, co? - zapytał Andrzej, a po chwili zachichotał pod nosem z rozbawieniem, wyraźnie będąc mocno upalonym.
Filip popatrzył na brata z chęcią mordu, ale ostatecznie nic nie zrobił. Andrzej nie był trzeźwy i tylko to ratowało go przed ekspresją irytacji ze strony starszego brata.
- Weź ty już się zamknij. I oddawaj to - dodał jeszcze i dzięki przytłumionym zmysłom Andrzeja zgrabnie wyrwał mu z dłoni niedopalonego blanta, którego zaraz umiejętnie zgasił. Oczywiście tak, żeby nic się nie zmarnowało. Może później sam go spali. Poza domem, ma się rozumieć. - Spierdalaj do pokoju, żeby cię matka nie widziała. - Machnął na niego niedbale ręką. - Za godzinę powinna już być.
- Starzejesz się, czy ten twój emeryt robi z ciebie taką drętwą pałę?
Filip parsknął pod nosem, chowając jednocześnie niedokończonego blanta do tylnej kieszeni spodni.
- No, Maciej rzeczywiście potrafi zrobić ze mnie drętwą pałę. - Uśmiechnął się szeroko, kiedy dostrzegł wyraz obrzydzenia na twarzy brata. - Ale ostatnio niestety nie ma jak sobie z tą drętwą pałą poradzić - ciągnął dalej, nie mogąc sobie pozwolić na zrezygnowanie z tak idealnej rozrywki, jaką było obrzydzanie brata. Sam się, zarozumiały szczyl, prosił.
- Dobra, koniec. - Twarz Andrzeja wykrzywił grymas odrazy, na co Filip uśmiechnął się triumfalnie.
- Sam zaczynasz. - Wzruszył ramionami, z niechęcią spoglądając w stronę zapełnionego naczyniami zlewu. Niewiele myśląc, podszedł do niego. Albo on to pomyje, albo obowiązek spadnie na mamę, a przecież zawsze chciał ją jak najbardziej odciążyć.
- W ogóle słyszałeś o tym, co się działo? - zapytał Andrzej, wpatrując się swoimi czerwonymi, upalonymi oczkami w brata łapiącego za gąbkę i płyn.
- Nie - odpowiedział niezbyt zainteresowany. Andrzej się naćpał, więc raczej nie żywił nadziei na przeprowadzenie z nim ciekawej konwersacji.
- Z Łysym - sprostował. Filip zamarł z kubkiem w dłoni i spojrzał na brata już uważniej.
- Łysym?
- No a kim? Wpierdol dostał. - Uśmiechnął się szeroko, żeby zaraz zaśmiać się gardłowo. - A później ktoś psy nasłał na jego melinę. Sam wiesz, ile towaru tam miał.
Filip aż się zaparł o zlew, wciąż patrząc na brata szeroko otwartymi oczami, jakby oczekiwał, że Andrzej zaraz wybełkocze coś o żarcie. W końcu nietrudno dostrzec, że naprawdę się upalił, a człowiek upalony nie myślał racjonalnie.
- Serio mówisz?
- No serio, kurwa. - Założył ręce na piersi, opierając się o ścianę i patrząc na brata jakby odrobinę trzeźwiej. - Psy mu tam wlazły, wszystko zabrały i go zagarnęli. Pewnie na tym się nie skończy, Błażej już jest skreślony na maksa. Mówiłem, że Spychura się nie pierdoli. - Uśmiechnął się szeroko, wyraźnie rozbawiony tym, w jakiej pozycji znalazł się Pacuła. Oczywiście nie powiedziałby tego na głos, ale tu już nawet nie chodziło o ostatnie pobicie przy garażach. Andrzej, mimo że jeszcze młokos, był naprawdę twardym chłopakiem. Kilka siniaków w żaden sposób mu nie zaszkodziło, wręcz przeciwnie - jego zdaniem wyglądał lepiej z rozwaloną wargą i obitą twarzą; tak poważniej. Nie mógł jednak znieść tego, że ten pacan przypieprzył się do jego rodziny. Andrzej rzecz jasna tego nie okazywał, ale dla rodziny zrobiłby wiele. Nawet dla tego spedalonego Filipa. Jedynego "ciepłego", którego Andrzej był w stanie zaakceptować. Każdemu innemu cwelowi oklepałby facjatę, dla zasady. Pedalstwo powinno się tępić. Chore to takie. Obleśne w chuj. W dupę kutasy se wciskają - nikt mu, kurwa, nie powie, że to normalne. Gender-srender, kurwa mać.
No ale Filip był jego bratem. I póki Andrzej nie rozkminiał, co takiego starszy robił w łóżku, mógł jakoś to znieść. Nigdy jednak nie powiedziałby tego na głos, ma się rozumieć. Kolegom też nie chwalił się, że pod dachem "ciepłego" trzymają. Jeszcze tego by brakowało, żeby kumple zaczęli się nabijać, albo... albo żeby przypierdolili się do Filipa. Gdyby ktokolwiek stąd się dowiedział, Filip byłby na dzielni, kurwa, skończony.
- Ja pieprzę - mruknął Filip i zapomniawszy o mokrej dłoni, przeczesał nią włosy. - Tak to się skończy? Pacułę wsadzą za pobicie i dilerkę? - zapytał, sam nie mogąc uwierzyć w ten obrót wydarzeń. Nastawił się przecież na coś zupełnie innego, ani przez chwilę nie myślał, że będzie tak prosto.
- Na to wygląda - odpowiedział Andrzej, wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, stwierdzając, że opierdoliłby sobie kebsa. Dobrze, że na rogu otworzyli budkę. Z polskimi kebabami, ma się, kurwa, rozumieć. Żadne turasy czy inne ciapate nie będą mu żarcia robić. Polska dla Polaków, kurwa mać.
Filip nie myślał już o naczyniach. Gdy tylko brat zniknął mu z zasięgu wzroku, wytarł niedbale dłonie w szmatkę leżącą tuż obok, po czym szybko wyciągnął z kieszeni telefon. Od razu wszedł w tryb pisania wiadomości.
?Słyszałeś, że dorwano ludzi Pacuły?? - napisał i zaraz wysłał, nie przejmując się kilkoma błędami, które popełnił. Chciał zadzwonić, ale było już trochę późno, no i przecież nie chciał się narzucać. To nie tak, że tęsknił za Maciejem... Może odrobinę... Ale chciał przecież tylko przekazać mu najświeższe informacje. Wcale nie potrzebował usłyszeć jego głosu w telefonie.
Jakby na dowód odłożył telefon na stół, po czym zabrał się za zmywanie naczyń. Ani przez chwilę nie zerkał w stronę aparatu, żeby skontrolować, czy Maciej przypadkiem czegoś nie odpisał. A nawet jeśli, to tylko dlatego, że był ciekawy reakcji Wyszyńskiego na dobre wieści.
Tylko tyle. Naprawdę nic więcej.
Gdy ekran się podświetlił, a komórka zawibrowała na blacie, przesuwając się po nim miarowo, od razu wytarł dłonie w ścierkę i złapał za telefon. Maciej dzwonił.
- No? - rzucił do słuchawki, nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Skąd wiesz?
- Andrzej mówił. - Oparł się o kant stołu, wpatrując się w ścianę jak głupi. Gdyby zobaczył swoją minę z boku, pewnie zapragnąłby zakopać się gdzieś tam na podwórzu.
- I nie zmyślał? - zapytał rzeczowo Maciej.
- No raczej nie. W tej kwestii by nie kłamał.
W słuchawce rozbrzmiało westchnienie pełne ulgi. Filip nie wiedział, skąd Maciej do niego dzwonił, było już za późno na rozmowy na sali. Ostatnio jednak Wyszyński czuł się coraz lepiej, a w rezultacie coraz częściej opuszczał łóżko (oczywiście na wózku - noga w gipsie i zrastające się żebra nie pozwalały na zbyt wiele ruchu), więc możliwe, że teraz zaszył się gdzieś na korytarzu.
- Jutro dostanę wypis - powiedział Maciej, całkowicie zmieniając temat.
- Jutro? - Filip aż przycisnął mocno telefon do ucha, jakby bał się, że mógł coś źle usłyszeć. - Już jutro?
- A co? Wolisz randki w szpitalu z charczącym dziadkiem obok? - odparował zaraz Wyszyński. Filip niemal widział ten jego złośliwy uśmiech i spojrzenie, którym zapewne by otaksował Wilczyńskiego, gdyby tylko rozmawiali twarzą w twarz. - Nie wiedziałem, że masz takie upodobania.
- Spierdalaj - prychnął Filip, krzywiąc się ze złością i jednocześnie uśmiechając się jak idiota pod nosem. Jednak dobrze, że właśnie rozmawiali przez telefon. Chyba by się spalił ze wstydu, gdyby Wyszyński to zobaczył. - Więc jutro mogę wrócić na stare śmiecie?
- Stare śmiecie?
Nie odpowiedział od razu. Zagryzł dolną wargę, chcąc dać sobie chwilę na ochłonięcie. Brakowało mu życia sprzed akcji z Błażejem. Brakowało mu apartamentu Wyszyńskiego, jego kasy i... no, Macieja też. W końcu seks z Wyszyńskim był całkiem-całkiem.
- Okej skarbie, to ja się pakuję, bo przecież sam mieszkać nie możesz - powiedział wesoło. - Możesz mi też dać klucze od merca, obiecuję, że się nim zaopiekuję.
- Od samochodu trzymaj się z daleka - warknął Maciej, momentalnie przerażony wizją narwanego Filipa prowadzącego jego drogie, ukochane auto.
- Znajdę je w mieszkaniu, nie? Okej, to tyle. Do jutra - powiedział i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się, jeszcze cmokając niczym zakochana podlotka. Nim wrócił do sprzątania, odczytał jeszcze SMS-a Macieja:
?Spróbuj tylko go dotknąć!?
Uśmiechnął się szeroko, odpowiedział emoji wysyłającym buziaka i w o wiele lepszym humorze dokończył zmywać naczynia.
***
Szedł korytarzem, starając się nie uśmiechać niczym skończony debil i jednocześnie nie ściągać na siebie ciekawskich spojrzeń mijanych osób. Nie mógł jednak ukryć zniecierpliwienia i podekscytowania. W końcu, cholera, tak długo na to czekał! Wreszcie będzie mieć Macieja dla siebie, bez starych dziadków na łóżkach obok i kręcących się co chwilę, cholernie irytujących pielęgniarek. Bez tego szpitalnego smrodu, braku prywatności, no i oczywiście bez strasznie niewygodnych, metalowych taboretów, na których Filip zdążył już przesiedzieć z kilkanaście godzin.
Drogę do sali Wyszyńskiego znał na pamięć. Dość często go w końcu odwiedzał, nic więc dziwnego, że już po chwili dotarł na miejsce. Widok ubranego Macieja był chyba najlepszym widokiem, jaki mógł go przywitać od samego progu. Już nie miał na sobie tej przeklętej, brązowej piżamy jak dla siedemdziesięciolatka, którą zapewne dostał od mamy. W końcu Filip doskonale wiedział, że Maciej piżam w swojej szafie nie trzymał, zawsze spał albo nago (tuż po seksie), albo w bieliźnie. Na co dzień nie oszpecał się workowatymi flanelowymi koszulami i spodniami na gumce. Nie, flanelowy kubrak zdecydowanie nie pasował do ześwirowanego na punkcie wyglądu Macieja, ale niestety, szpitale kierowały się swoimi prawami.
- Już gotowy? - zapytał, gdy jasne oczy Macieja odnalazły go tuż przy drzwiach wejściowych.
- Przyjechałeś? - zdziwił się, unosząc brwi w charakterystycznym dla siebie wyrazie skonfundowania.
- A co? Nie pasuje? - Zrobił krok w stronę wózka, na którym siedział Maciej ubrany w zwykły T-shirt i melanżowe, dresowe spodnie (ale oczywiście wszystko markowe i zapewne cholernie drogie, w końcu mowa tu o Macieju). Już miał się pochylić i - pieprzyć wszystkich dookoła - pocałować Wyszyńskiego szybko w usta, gdy usłyszał za plecami kobiecy głos. Jak to się już przyjęło do polskiej tradycji - teściowej nie można lubić. I Filip czuł, że on swojej też nigdy nie polubi.
- Nie mówiłeś, że twój kolega będzie. - Wcale mu się nie zdawało - pani Wyszyńska dobitnie zaakcentowała wyraz ?kolega?, jakby chciała mu przekazać, że innej opcji nie akceptuje. Filip w odpowiedzi uśmiechnął się więc uroczo, co zresztą wychodziło mu perfekcyjnie. Maciej do teraz nie wiedział, jak ten arogancki dzieciak potrafił w jednej chwili tak zmienić aurę dookoła siebie.
- Przyjechałem pomóc - powiedział i z zadowoleniem dostrzegł grymas niechęci na twarzy Agaty.
- Niepotrzebnie - odparła ostro, nim zdążyła ugryźć się w język. Zaraz więc zamaskowała to dobrotliwym uśmiechem i skarciła się w myślach. W końcu nieuprzejmość nie leżała w jej naturze, to poniżej poziomu kobiety z klasą, którą przecież była. - Poradzimy sobie. Taksówkę już zamówiłam, jakoś dotrzemy do mieszkania.
- Naprawdę pomogę. - Filip posłał jej kolejny ze swoich słodkich, ale zdradzieckich uśmiechów, po czym spojrzał na Macieja. - Maciej na pewno nie ma nic przeciwko - dodał, na co Wyszyński tylko westchnął ciężko.
- W porządku - mruknął, nie chcąc się przyznawać, że widok Filipa go ucieszył. Wolał zachować minę cierpiętnika i nie dać nic po sobie poznać. - Chodźcie już, nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć - dodał, a przez twarz Filipa przebiegł uśmieszek triumfu. Momentalnie stanął za wózkiem i spróbował go popchnąć, koła jednak postawiły opór. - Hamulec, geniuszu - przypomniał Maciej i sięgnął do dźwigni.
- Skąd mogłem wiedzieć - naburmuszył się w odpowiedzi.
- Racja. Myślenie nie jest twoją domeną - odparował zaraz Maciej i ku zdziwieniu obserwującej ich Agaty, uśmiechnął się wesoło, zupełnie jakby wcale nie obraził Filipa. Filip zresztą też wykrzywił usta w delikatnym uśmieszku, mimo że przed chwilą prychał urażony. Wyszyńska chociaż chciała, nie potrafiła zrozumieć, czego właśnie była świadkiem. Dlaczego się obrażali, zachowując się przy tym tak, jakby co najmniej prawili sobie komplementy?
- Wzięłam już wypis... - powiedziała wciąż skonfundowana, łapiąc jeszcze za torbę z ubraniami syna. - Jak wrócimy, mogę zrobić ci obiad.
- Ja zrobię - wtrącił Filip, popychając wózek w kierunku drzwi.
- Ty? - zapytała, nie mogąc powstrzymać się przed rzuceniem Wilczyńskiemu krytycznego spojrzenia. Chciała czy nie, nie potrafiła polubić tego dzieciaka. Wciąż przerażała ją myśl, że taki chłopak sypiał z jej dorosłym synem. - Maciej musi zjeść coś porządnego i smacznego.
- No. Czyli mu zrobię. - Poczekał, aż Agata otworzy drzwi, a później wypchnął wózek na korytarz.
- Nie. Maciej lubi moją kuchnię - odparowała zaraz, zaczynając się powoli irytować. Maciej słuchał tej wymiany zdań w milczeniu, ani przez chwilę w nią nie ingerując.
- Na moją też nie narzekał - prychnął Filip, jakby zapominając, że rozmawia ze starszą osobą, której powinien okazać szacunek.
- Nie narzekał...? - zapytała i popatrzyła to na syna, to na zadowolonego Wilczyńskiego. Jak długo już był z tym dzieciakiem?
- Filip nie gotuje najgorzej - odpowiedział Maciej dla świętego spokoju, czując się jak trofeum, które wygra zwycięzca tej bitwy o gotowanie.
- Więc mam sobie jechać? - zapytała z pretensją Agata, jakby miała nie siedemdziesiąt lat, a jakieś siedem.
- Nie, mamo - sapnął ze zmęczeniem i aż przeczesał nerwowo włosy. Filip dopchał jego wózek do windy, a mama Macieja bez słowa wychyliła się i nacisnęła guzik przywołania. - Nie wiem. Obojętne mi, czyj zjem obiad.
Agata już nic nie odpowiedziała, czując, że i tak już się zbłaźniła, kłócąc się z jakimś dzieciakiem. Filip za to uśmiechnął się z zadowoleniem i pochylił trochę do przodu. W ostatniej chwili powstrzymał się, żeby nie wcisnąć nosa we włosy Macieja. Całe szczęście winda nadjechała, więc nie miał kiedy zrealizować swojego głupiego pomysłu.
***
Szybko się okazało, że Filip nie był tak potrzebny Maciejowi, jak myślał. Oczywiście nie dał po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób go to irytowało. Kiedy podjechała taksówka i zawisło nad nimi widmo wciśnięcia osiemdziesięciokilogramowego cielska Macieja do pojazdu, jasne się stało, że Wilczyński nie podoła. Agata też nie dałaby rady, dobrze więc, że pan taksówkarz przyszedł z pomocą zarówno przy wsiadaniu, jak i wysiadaniu. Postawny, pięćdziesięcioletni, wąsaty mężczyzna z łatwością dźwignął Macieja, a później usadził go na przednim siedzeniu pojazdu. Filip obserwował to w milczeniu, udając jednocześnie, że gdyby chciał, to przecież też mógłby pomóc Wyszyńskiemu przetransportować się z wózka na fotel.
Bez słowa zajął miejsce za Maciejem i jakby nigdy nic wyciągnął telefon. Udając, że nic go dookoła nie obchodzi, zaczął skrolować swoją tablicę Facebooka, podczas gdy Agata usiadła tuż obok na tylnym siedzeniu.
- Jak to dobrze, że pan nam pomógł! - pochwaliła wąsatego taksówkarza, kiedy ten już włożył wózek do bagażnika i rozsiadł się za kierownicą.
- Nie ma sprawy, kochana pani - odpowiedział wesoło, jak na typowego, gadatliwego i flirtującego z wszystkim, co miało piersi, taksówkarza przystało. - Mężczyzna silny musi być, a nie miętki - rzucił wesoło i popatrzył w lusterko, na Filipa... albo tylko tak się Filipowi zdawało? Wilczyński aż zmarszczył ze złością brwi, prychnął pod nosem, jednak nic nie odpowiedział. Z takimi starymi cepami nie ma co dyskutować, stwierdził urażony.
- Jedźmy już - rzucił zmęczonym głosem Maciej, a wąsaty taksówkarz zaśmiał się jeszcze tubalnie, drażniąc wszystkie komórki w ciele Macieja swoim irytującym głosem.
- Bez pośpiechu, drogi panie. Nie pali się, nie wali - mówił, odpalając samochód, a Maciej już nic na to nie odpowiedział. Przewrócił jedynie oczami, tak jak miał to w swoim zwyczaju Filip (ponoć z kim przystajesz, takim się stajesz) i ze zniecierpliwieniem czekał, aż wreszcie dojadą pod sam blok. Tam, irytujący taksówkarz, który zresztą przez całą drogę nie pozwolił im odpocząć od swojej paplaniny, wyciągnął wózek, rozłożył go, a później pomógł przemieścić się na niego Maciejowi. Dopiero wtedy Filip z zadowoleniem popchnął Macieja w kierunku wejścia do apartamentowca (całe szczęście, że w środku były windy), a Agata uiściła opłatę za przejazd.
- Na twoim miejscu zacząłbym myśleć o pracy opiekunki - rzucił z rozbawieniem Maciej, kiedy czekali na windę.
- Jeszcze słowo, a zepchnę wózek ze schodów - prychnął Filip, który nie miał zamiaru przyznawać się, że opieka nad Maciejem sprawiała mu po prostu... przyjemność? Oczywiście nie taką chorą przyjemność, o której słyszało się w tych wszystkich filmach dokumentalnych o psychopatach. Po prostu czuł, że wreszcie może w jakiś sposób przeprosić za to, co się stało. A na pewno nie przeprosiłby werbalnie, pozostawały więc czyny.
- Kto by pomyślał, że znajdę w tobie takie pokłady ciepła. - Maciej nie odpuszczał, w szczególności, że odkąd pożegnali irytującego taksówkarza, zaczął mu dopisywać naprawdę dobry humor. W końcu zaraz znajdzie się w swoim mieszkaniu i będzie mógł zapomnieć o nieprzyjemnych szpitalnych klimatach.
- Nie przyzwyczajaj się - Filip zdążył tylko odwarknąć, kiedy mama Macieja pojawiła się tuż obok nich. Popatrzyła podejrzliwie to na Wilczyńskiego, to na swojego syna, a drzwi windy wreszcie się otworzyły.
- Nie posprzątałam w mieszkaniu... - zaczęła, czując się winna, że Maciej będzie musiał mieszkać w takim syfie. - Tak tylko z wierzchu ogarnęłam.
- Ja posprzątałem - powiedział zaraz Filip z niejaką dumą, a zdziwione spojrzenie Agaty i Macieja momentalnie skierowało się w jego stronę.
- Ty? - zapytał Maciej, kiedy byli już w windzie.
- Co w tym dziwnego? - Przewrócił oczami, nie chcąc nic dodawać o tym, że rzeczywiście Maciej miał prawo do bycia zaskoczonym. Hardo jednak dalej udawał perfekcyjną panią domu. Niech sobie Agata nie myśli, że ma przed sobą nieudacznika.
Wyszyńska nic nie odpowiedziała. Poczekała jedynie, aż drzwi windy otworzą się, a później jako pierwsza opuściła dźwig, oglądając się jeszcze na Macieja i Filipa. W tym dzieciaku było coś takiego aroganckiego i chamskiego, że po prostu nie potrafiła go polubić. Albo to może po prostu jej wewnętrzne uprzedzenia? Może wciąż nie potrafiła zaakceptować, że jej syn był nie tylko gejem, ale że jeszcze umawiał się z takim małolatem?
Wyciągnęła klucze i bez słowa otworzyła drzwi do mieszkania, żeby wejść do niego jako pierwsza. Rozejrzała się po rzeczywiście czystym przedpokoju, ale w żaden sposób tego nie pochwaliła. Ściągnęła swoje czerwone, lakierowane czółenka na niskim obcasie i zajrzała do kuchni. Przesunęła palcem po blacie, ściągając z niego cieniutką warstwę kurzu. Bez słowa złapała więc za suchą szmatkę, zmoczyła ją i szybko przetarła, co trzeba.
- No nie wiem, czy jest tak posprzątane - zamruczała do siebie, zapominając, że Filip i Maciej byli już w mieszkaniu. Żaden z nich jednak nie dosłyszał jej słów z przedpokoju, byli zbyt zajęci sobą. Nieświadoma niczego Agata odłożyła z powrotem szmatkę i wyjrzała z kuchni, dostrzegając to, czego dostrzec chyba by nie chciała.
Filip pochylał się nad Maciejem i całował lekko w usta. Nie mocno, nie obrzydliwie erotycznie, jak to czasem Agata na tych bezwstydnych filmach dla młodzieży widziała, po prostu Filip cmoknął Macieja w usta, żeby zaraz pomóc mu zdjąć bluzę. Dłoń Agaty momentalnie zacisnęła się na kancie blatu, o który się opierała. Miała wrażenie, że jest tu zbędna, w końcu... oni chyba chcieliby być sami, prawda? Może i miała już ponad siedemdziesiąt lat, ale wciąż pamiętała, jak to jest mieć kilka dekad mniej i być zakochanym.
Poczekała, aż Filip odsunie się od jej syna i dopiero wtedy wyszła z kuchni.
- Widzę, że wszystko jest na swoim miejscu - poinformowała. - Nic tu po mnie.
Maciej popatrzył na mamę zdziwiony, a Filip przybił sobie mentalną piąteczkę. Odkąd tylko przyjechał do szpitala, miał nadzieję, że Agata nie zajmie im zbyt wiele czasu.
- Chcesz jechać?
- Zamówię taksówkę na dworzec, nic się o mnie nie martw - powiedziała, uśmiechając się lekko, chociaż odrobinę smutno. Nie czuła się już potrzebna, mimo że ostatnie kilkanaście dni poświęciła synowi. Siedziała przy nim, doglądała i znów miała wrażenie powrotu do czasów, kiedy to matka jest najważniejsza w życiu dziecka. Ale teraz już mogła zostawić Macieja w spokoju. Miał tego roztrzepanego, dziwnego dzieciaka obok, któremu, swoją drogą, Agata w ogóle nie ufała.
- Przecież możesz zostać - spróbował jeszcze Maciej, jak zwykle stawiając swoją mamę na najważniejszym miejscu. Agata jednak pokręciła głową, a później jeszcze rozejrzała się po mieszkaniu, dusząc w sobie słowa krytyki na to rzekome ?sprzątanie? Filipa. Zadzwoniła po taksówkę i wyszła, cały czas utrzymując na twarzy pogodny uśmiech. Dopiero gdy drzwi apartamentu Macieja zamknęły się za nią, poczuła nieprzyjemną pustkę w sercu, którą zaznać mogą jedynie matki.
***
Maciej rozejrzał się po salonie, ignorując nieprzyjemne ciarki przebiegające mu po plecach. Nie mówił tego głośno, ale mieszkanie przyprawiało go o nerwowe mdłości, zawroty głowy i po prostu o... strach. Jakby miał zakodowane gdzieś tam z tyłu głowy, że wystarczy chwila nieuwagi, a wszystko się powtórzy.
Oczywiście nie dał niczego po sobie poznać. Odpowiadał na uszczypliwości Filipa w swoim dawnym stylu, udawał, że dzieciak niemiłosiernie go irytuje, chociaż prawda była zgoła inna i... po prostu grał. Był facetem, do cholery. Nie mógł tak łatwo przyznać się do panicznego strachu przed swoim mieszkaniem.
- Dobra, to ja skoczę do sklepu po coś do żarcia - powiedział w pewnym momencie Wilczyński, a Maciej przecież wiedział, że moment, kiedy znajdzie się tu sam, wreszcie nastąpi. Musiał kiedyś nastąpić.
- Jasne - rzucił znużonym głosem, udając, że całkowicie zatracił się w przeglądaniu jakiejś strony internetowej. Leżał na łóżku w sypialni, nie bardzo mając możliwość poruszać się po mieszkaniu, ale dopóki Filip kręcił się gdzieś obok, było dobrze. Prawdziwy strach przyszedł jednak dopiero wtedy, kiedy dotarło do niego, że za chwilę naprawdę będzie tu sam.
- Jakieś konkretne życzenia?
- Żadnych. - Przez cały czas utrzymywał obojętną minę.
- Biorę twoją kartę płatniczą - poinformował jeszcze Filip, zaglądając do portfela Macieja i czekając na jakiś wyraz oburzenia ze strony Wyszyńskiego. Nie doczekał się, Maciej jedynie pokiwał głową. - Podaj pin. - Zamachał mu przed nosem zieloną plakietką.
- Dwa, zero, zero, trzy - odmruknął, wciąż niezainteresowany tym, co działo się dookoła.
- Przepierdolę kasę na głupoty - spróbował jeszcze Filip. Maciej znów tylko przytaknął ruchem głowy. - Nakupuję sobie takich gówien, że przez kolejne pół roku będziesz się odkuwać. I biorę samochód na zakupy - dodał jeszcze, pamiętając o słabości Wyszyńskiego do swojego auta. Najwidoczniej to był dobry ruch, bo Maciej popatrzył na niego, zwilżył wargi i... wcale się nie zirytował.
- Wracaj szybko - powiedział, jednak zaraz dotarło do niego, jak mogło to zabrzmieć. Chrząknął, poirytowany. - I mam limit na karcie, więc sobie, smarkaczu, nie myśl - dodał już groźniej, a Filip, mając nadzieję, że powracają do swojej normalności, zaśmiał się i wyszedł do przedpokoju. Już po chwili w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk zamykanych drzwi, a do Macieja dotarło, że został sam.
Wtedy też był sam.