Rozdził 31: Trafiła kosa na kamień
Przypuszczał, że właśnie tak to wszystko może się skończyć. W pewnym sensie był więc przygotowany. Najbardziej go jednak zdziwiło, że ten wymuskany palant miał tyle jaj, aby zawiadomić policję. Z jednej strony całkiem go to bawiło, w końcu facet sam prosił się o więcej (i Filip poniekąd też), z drugiej irytowało - no bo jak to tak? Jemu policją będą grozić?
- Pójdę tylko po rzeczy - powiedział do funkcjonariusza, cały czas mierzącego go podejrzliwym spojrzeniem. Nic dziwnego, aparycja Błażeja raczej nie dawała podstaw do zaufania.
- Oczywiście - zgodził się posterunkowy, na co Pacuła jeszcze tylko raz się uśmiechnął, doskonale zdając sobie przy tym sprawę, że mimo wszystko nie potrafił grać grzecznego obywatela.
Odwrócił się i poszedł do pokoju, w którym powitały go szeroko otwarte z przerażenia, a przez to wyglądające na jeszcze bardziej wypukłe oczy Sławka.
- I co? - zapytał szeptem, gdy Błażej podszedł do szafy, z której wyciągnął skarpetki.
- Nic. Jadę na posterunek i tam mnie przesłuchają - powiedział, nawet się na niego nie oglądając. Pacuła dla Sławka wyglądał teraz tak spokojnie, jak jeszcze nigdy. Jego ruchy były płynne i zdecydowane. I chociaż Sławek próbował dojrzeć w nich chociaż cień zawahania, na marne. Błażej wiedział co go za chwilę czeka, więc naprawdę podchodził do wszystkiego z zimną krwią. Jakoś się wywinie, zawsze przecież mu się udawało. Tym, który tu się najbardziej denerwował, był Sławek. - Zrobisz to o czym mówiliśmy - dodał, kiedy już założył skarpetki na stopy. - Nie jesteś głupi, ogarniesz - stwierdził jeszcze, podchodząc do siedzącego na kanapie Sławka. Pochylił się nad nim, a ten aż wstrzymał oddech, wlepiając w Błażeja te swoje wielkie gały, jakby oczekując jakiegoś ruchu. No i ten nadszedł, tyle że nie był to ruch, którego miał nadzieję doznać Sławek. Pacuła poklepał go tylko pobłażliwie po policzku, jak psa po głowie, złapał za swój portfel i telefon, a później ruszył do przedpokoju.
- Jestem gotowy, panie władzo - zwrócił się do policjanta niby w pełni szacunku, jednak Sławek zbyt dobrze już znał Błażeja, by nie wyczuć w jego tonie kpiących nut. Gdy drzwi za Pacułą trzasnęły, odetchnął ciężko i opadł na łóżko, niczym przekłuty balon, z którego ulatywało powietrze.
Nie da rady. Jasne, że nie da rady, jak Błażej mógł w ogóle sądzić inaczej? Nie nadawał się do tego typu roboty, wszystko dwukrotnie przeżywał, wszystko go stresowało. Źle przyjmował ciągłą presję, a mimo to wciąż tkwił po uszy w bagnie - teraz jeszcze bardziej grząskim i niebezpiecznym.
Jednak już nie miał co się łudzić, robił to wszystko dla Błażeja. I zrobiłby znacznie więcej, gdyby tylko Błażej poprosił.
***
- Umówiłem się - ogłosił Filip, leżąc na swoim łóżku i przyciskając telefon do ucha.
- Rozumiem, że to tak wielkie wydarzenie, którym koniecznie musisz dzielić się na wieczór? - odpowiedział mu głos Macieja w słuchawce. Trochę zmęczony, trochę ochrypnięty, ale o dziwo wcale nie zniechęcony.
- Zdecydowanie tak - prychnął Filip, marszcząc z urażeniem nos. - Trochę więcej entuzjazmu, co? Sam jeszcze niedawno panikowałeś.
- Ja panikowałem?
- No oczywiście. Wiesz, nie dość, że jesteś stary, to teraz jeszcze przywiązany do łóżka. To nie rokuje dobrze. Jasne, że martwisz się o swojego jedynego, chętnego...
- Rany Boskie, Filip, naprawdę dzwonisz tylko po to? - W słuchawce rozbrzmiało głębokie westchnienie na miarę cierpiętnika dwudziestego pierwszego wieku.
- No muszę cię jakoś poinformować, że klucze są moje, co nie? Jutro mam wizytę, więc raczej już ich nie zobaczysz - powiedział z zadowoleniem, zachowując się tak, jakby wcale nie chodziło tu o HIV, ale o jakieś błahe przeziębienie. Maciej jednak wcale nie miał tego Filipowi złe, uwielbiał beztroskę Wilczyńskiego, chociaż oczywiście nie miał zamiaru mówić o tym na głos. Jedynie napompowałby smarkaczowi ego, a to już zahaczałoby o realne zagrożenie dla zdrowia. Jak na prawie dwudziestoletniego faceta, Filip i tak był zbyt pewny siebie.
- Niech będzie. Tylko nie stchórz.
- Ja? I stchórzyć? - Maciej niemal widział, jak Filip wywraca tymi swoimi wielkimi, czarnymi ślepiami. - Wpadnę jutro do ciebie, jak będę wracać.
- Skoro musisz...
- Nie umrzyj tylko z tęsknoty, Maciusiu - dodał, jakby pomijając słowa Macieja. Sam Maciej już nawet nie zareagował na znienawidzone zdrobnienie swojego imienia. Do pewnych rzeczy można było przywyknąć, on najwidoczniej przywyknął już do wszystkich "Maciusiów" padających z Filipowych ust.
- Fajne pielęgniarki są, więc spokojnie.
- Jakby ci jeszcze ta twoja krewetka mogła stawać, to może bym się bał. Nie ma szans, żeby jakieś obwisłe cyce mogły ją obudzić - rzucił z niezachwianą pewnością i nawet leżąc na łóżku w piżamie, zadarł brodę w charakterystycznym dla siebie ruchu, co zresztą Maciej mógł sobie doskonale wyobrazić. Mimowolnie parsknął śmiechem, trochę żałując, że musiał tkwić w szpitalu, wśród całej masy starszych, schorowanych dziadków, a nie - na przykład - z Filipem w łóżku.
- Już zapomniałem, jaki masz żałosny poziom humoru.
- Z chęcią ci przypomnę - stwierdził Filip z zadowoleniem. - No to do jutra - dodał już całkowicie innym tonem - zdecydowanie bardziej miękkim. Jakby chwilę temu wcale nie śmiał się z chwilowej impotencji Macieja i jego przywiązania do szpitalnego łóżka.
Wyszyński uśmiechnął się pod nosem, doskonale wiedząc, że muszą kończyć. Niestety, nie leżał na sali sam, a za chwilę zbliżała się cisza nocna.
- Do jutra.
Filip się rozłączył i spojrzał jeszcze na wyświetlacz. Oczywiście słowem nie wspomniał Maciejowi o swoim strachu przed wizytą i ogólnie - o strachu odnośnie przyszłości. Bo ta wciąż pozostawała jedną wielką niewiadomą.
***
Filip zaciągnął się nerwowo papierosem, a później spojrzał na wejście do przychodni. Chciałby udawać, że wcale się nie przejmował, że wszystko miał pod kontrolą, czego zresztą dowodem było umówienie pierwszej wizyty z lekarzem. Kiedy już jednak przyjechał i stanął pod drzwiami przychodni, zaczął tchórzyć.
Rzecz jasna sam tego tak nie nazwał, bo to oznaczałoby przyznanie Maciejowi racji. W głowie Filipa zwyczajnie narodziła się chęć na papierosa - nie więcej, nie mniej. A że miał jeszcze kilka minut (które teoretycznie mógłby spożytkować na odnalezienie recepcji, a później gabinetu lekarskiego), no to sięgnął po paczkę i zapalił szluga. Na jego nieszczęście, papieros nie starczył na tak długo, jakby chciał. Miał wrażenie, że pociągnął go tylko parę razy, a już doszedł do filtra. Wcisnął niedopałek w wysoką popielnicę, a później zerknął jeszcze na wyświetlacz telefonu.
Pięć minut do wizyty. Mógłby już wejść i rozejrzeć się po przychodni. Nic takiego jednak nie robił, wciąż stał przed wejściem z rękoma w kieszeniach bluzy, gdy nagle drzwi otworzyły się. Początkowo nawet nie zwrócił na nie uwagi, zbyt zaabsorbowany kontemplowaniem stojącego nieopodal samochodu. Bardzo drogiego, nawiasem mówiąc; terenowego i błyszczącego w słońcu BMW.
- Filip? - Prawie podskoczył, wyrwany z zamyślenia. Swoje nerwowe drgnięcie zaraz zamaskował groźnym ściągnięciem brwi i nieprzychylnym łypnięciem na śniadą twarz, którą zresztą niedawno poznał w innych okolicznościach. - Ty tutaj? - zapytał Jakub, patrząc na niego z niedowierzaniem i mając oczywiście na myśli miejsce ich spotkania. Nawet gdyby Filip chciał, nie mógłby się już wywinąć. Ta klinika zbyt wiele zdradzała, co miało się także w drugą stronę.
Kolega Macieja był pozytywny? Nie wyglądał. Jakub, ten facet bon ton, sil vu ple, prezentował się zbyt inteligentnie na złapanie takiego świństwa. Patrząc na Jakuba, miało się wrażenie, że żadne choroby weneryczne go nie dotyczyły, zupełnie jakby jego nadmuchana prestiżem aparycja stanowiła wystarczającą barierę przed każdym zawstydzającym choróbskiem.
- No tak - odpowiedział dość cienko, nieprzygotowany na tego typu spotkanie.
- Maciej wie? - zapytał zaraz, a jego ciemne oczy zdawały się prześwietlać Filipa na wylot, co tylko dodatkowo go poirytowało. No bo z jakiej racji jakiś napuszony gość śmiał tak na niego patrzeć?
- A wie o tobie? - Aż zacisnął rękę w pięść, mając ochotę wgnieść mu ją w ten porośnięty przystrzyżoną brodą policzek.
- Ja działam w obrębie fundacji - powiedział zaraz, a jego spojrzenie momentalnie się zmieniło. Spokorniało i straciło oskarżający wydźwięk. - Jesteś seropozytywny? - zapytał dosadnie, na kilka chwil aż wbijając Filipa w ziemię. Oblało go gorąco, a on sam nawet nie wiedział, czego było to wynikiem. Zdenerwowania, zawstydzenia czy zdezorientowania? Zszokowała go prostolinijność Jakuba połączona z eleganckim spokojem. Każdy inny zadałby pytanie w zupełnie inny sposób, ale oczywiście Jakub nie był każdym.
- Twoja, kurwa, sprawa? - odpowiedział w sposób, w jaki tylko potrafił. Agresja zawsze była najlepszą obroną, a że nie miał jeszcze nigdy do czynienia z kimś tak szarmanckim (bo nawet Maciej w tym aspekcie nie dorastał Jakubowi do pięt), no to przeklął. A gdyby nie stali przed przychodnią, może nawet i włączyłby w to ręce. Wymuskana facjata Jakuba aż prosiła się o kilka siniaków tu i ówdzie.
- Oczywiście, że nie - brzmiała pełna cierpliwości odpowiedź, podczas gdy ciemne oczy wciąż filtrowały Filipa i tylko Jakub mógł wiedzieć, co takiego wypatrzyły. - Jesteś pierwszy raz, mam rację? - Filip skrzywił się, a w środku aż zawrzał ze złości. Nim jednak zdążył jakkolwiek ją okazać, Kuba kontynuował: - Pierwsza wizyta zawsze jest najtrudniejsza, a później dowiadujesz się, że tak naprawdę nie ma czego się bać - powiedział spokojnie.
- I wiesz to, bo...? - prychnął Filip. - Nie kręć, sam masz to świństwo.
- Moi koledzy mają - odparł z uprzejmym uśmiechem, którego Filip, chociaż chciał, nie potrafił zrozumieć. Dlaczego jakiś randomowy typek zainteresował się jego stanem zdrowia? - I niektórzy moi kochankowie również.
- Ta, jasne. - Wywrócił oczami. - Kto normalny spałby z tykającą bombą - rzucił jeszcze i zerknął znowu na wyświetlacz. - A teraz sorry, muszę iść.
- Pierwsze drzwi po prawej - powiedział Jakub, nim Filip zdążył zrobić chociażby krok w kierunku wejścia.
- Co?
- Dzisiaj przyjmuje tylko doktor Drzymalski. To świetny lekarz, myślę, że możesz spokojnie wybrać go na prowadzącego.
Filip posłał jeszcze Jakubowi sceptyczne spojrzenie, a później tylko pokręcił głową. Boże, co za dziwny koleś.
***
Filip wpatrzył się w receptę i już miał ruszyć w kierunku wyjścia, kiedy kątem oka dostrzegł wstającą z ławki obok sylwetkę. Aż zatrzymał się w półkroku, patrząc z niedowierzaniem na Jakuba.
To żart jakiś?
- Będziesz mnie prześladować? - zapytał, patrząc na mężczyznę podejrzliwie.
- Nie. Zdecydowanie nie mam takich intencji. - I znów ten uprzejmy uśmiech. Czy Jakub w ogóle potrafił inaczej się uśmiechać? - Pomyślałem, że może chciałbyś porozmawiać.
- Porozmawiać...? - Filip zmarszczył brwi, a puzzle w jego głowie za nic nie chciały się ułożyć i dać konkretnej odpowiedzi. - Podbijanie do faceta swojego kumpla to trochę skurwysyństwo, wiesz? - zapytał, ignorując ogarniające go przyjemne ciepło, gdy nazwał się "facetem Macieja".
Ciemne brwi Jakuba uniosły się, a uśmiech na jego twarzy przestał być wreszcie uprzejmy. Teraz nabrał rozbawionego wyrazu.
- Nie martw się, to żadne "podbijanie". - Pokręcił głową, wyraźnie tłumiąc w sobie śmiech. - Jesteś młody. Może zbyt wiele na ten temat jeszcze nie wiesz... albo może chciałbyś poznać innych pozytywnych w swoim wieku?
- I chcesz być moim przewodnikiem w tym świecie? - Filip przekręcił nieco głowę, patrząc na Jakuba z politowaniem. Jakby to nie Jakub robił mu przysługę, tylko on Jakubowi.
- Nie wiem, czy tak bym się nazwał - przyznał. - Robisz coś może teraz?
- Miałem jechać do Macieja - odpowiedział zaraz, sam już nie wiedząc, czy Jakub bardziej go bawił, zadziwiał, czy może po prostu przerażał tą swoją natarczywością i nieskazitelną aparycją.
- Co powiesz na to, żebyśmy poszli na kawę? Możesz mnie wypytać o co tylko chcesz, jeśli chodzi o pozytywność, a później podrzucę cię do szpitala.
- Okeeej - przeciągnął samogłoskę, patrząc jeszcze na Jakuba uważnie. - Ale wiesz, żadne Alvara czy inne Habibi mnie nie interesują - powiedział, na co Jakub odpowiedział mu zaskoczonym spojrzeniem. - W sensie, wolę naszą polską urodę. - Brwi Jakuba zmarszczyły się w konsternacji. - Czyli nie lecę na ciebie, okej? - prychnął, zirytowany jego niedomyślnością.
Tym razem Kuba już nie stłumił śmiechu. Parsknął z rozbawieniem, ale pokiwał głową.
- Jasne, jasne. Tylko Maciej.
Filip chrząknął, ukrywając zawstydzenie. "Tylko Maciej" zabrzmiało jakoś tak dziwnie w ustach obcej osoby, ale... Maciej, chociaż może i mniej światowy, kulturalny, elegancki - i można tak wymieniać w nieskończoność - przynajmniej był jego Maciejem. A to już zmieniało całą postać rzeczy.
***
Jakub - człowiek orkiestra. Fundacja, praca architekta, rozwój osobisty. Do tego wszystkiego brakowało jeszcze jakiegoś kołczingowania i wykładów motywacyjnych, wtedy już obraz Jakuba jako nowożytnego filantropa składałby się w poprawną całość.
- W piątek się spotykamy - powiedział Jakub, kiedy bardzo zdenerwowana kelnerka przyniosła im kawy, o mało co nie rozlewając ich po drodze przez swoje rozdygotane ręce. Uśmiech Jakuba, który zapewne miał pomóc dziewczynie w uspokojeniu się, przyniósł efekt odwrotny od zamierzonego. Dziewczyna spłoniła się rumieńcem, wymamrotała pod nosem ciche "proszę" i szybko zniknęła za ladę małej, osiedlowej kawiarenki. - Będzie kilku chłopaków w twoim wieku. Myślę, że powinieneś ich poznać. To są świetne dzieciaki i mierzą się z tym samym problemem co ty. - Te "dzieciaki" jakoś tak nie pasowały Wilczyńskiemu do kontekstu. Bo bardzo możliwe, że któryś z tych "dzieciaków" już wylądował w Jakubowym łóżku. Kuba raczej nie wyglądał na faceta odmawiającego seksu. No i to oznaczałoby, że Filip dla Macieja również był "dzieciakiem"... A Wyszyński zdecydowanie zapędów pedofilskich nie miał, w końcu, cholera, Filip za chwilę skończy dwadzieścia lat!
- Okej - odpowiedział, sam właściwie nie wiedząc dlaczego dał się zaciągnąć na kawę. Może faktycznie chciał wreszcie z kimś o tym porozmawiać? Przekonać się, że nie taki diabeł straszny? Poznać kogoś, kto miał podobne problemy? W końcu odetchnąć i przyznać przed samym sobą, że owszem, miał HIV, ale jeszcze nie wszystko stracone? Że oprócz HIV dostrzegał też całą masę znacznie bardziej pozytywnych aspektów życia? No halo, Maciejowe pieniądze same się nie wydadzą, a apartament nie zamieszka.
- Czyli przyjdziesz? - zapytał Kuba, a jego oczy w zaciemnionym rogu kawiarni wyglądały na jeszcze czarniejsze niż zazwyczaj, co dało dość przerażający efekt. Filip od razu doszedł do wniosku, że bez dwóch zdań wolał jaśniejsze tęczówki.
- Czyli się zastanowię - rzucił z tą swoją manierą robienia łaski każdemu, nawet jeśli ta druga strona chciała mu pomóc. Jakub uniósł brwi, nieprzyzwyczajony do takiej bezczelności, ale ostatecznie w żaden sposób jej nie skomentował.
- Dobrze. - Kiwnął głową i sięgnął po kawę. - Jesteście z Maciejem blisko? - zmienił nagle temat, wybijając tym samym Filipa z pantałyku. Oczywiście Wilczyński nie dał tego po sobie poznać. Jakby nigdy nic również sięgnął do swojej filiżanki i upił łyka latte.
- Wywiad środowiskowy przeprowadzasz?
- Wbrew pozorom Maciej zbyt wiele mi o swoich dokonaniach miłosnych nie mówi - odpowiedział Kuba, uśmiechając się kątem ust, co chyba było jego znakiem rozpoznawczym. Trochę jak Elvis z zarostem, powiedział mu kilka lat temu Maciej, kiedy byli pijani i wylądowali razem w łóżku. Do niczego koniec końców nie doszło, przyjaźń wygrała.
- A miał jakieś "dokonania miłosne"- - podłapał zaraz temat Filip, nie potrafiąc zapanować nad ciekawskim pochyleniem się do przodu, jak gdyby nie chciał uronić ani słowa.
Kuba uśmiechnął się pod nosem, ale nie odpowiedział od razu. Znów upił łyka kawy, w myślach już mając obraz układu Filipa i Macieja. Był dobrym obserwatorem, potrafił dodać dwa do dwóch, no i znał Macieja. Zawsze przecież powtarzał "związki są przereklamowane, lepsze one-night-standsy".
- Może - odpowiedział. - Dopijamy kawę i jedziemy do szpitala, co?
Filip zmarszczył brwi, a w piersi rozlało mu się dobrze już znane, nieprzyjemne uczucie zazdrości.
- "Może"? - powtórzył, jednak Kuba już prosił zdenerwowaną kelnerkę o rachunek. Chcąc czy nie, Filip musiał zrezygnować. Jakub potrafił prowadzić rozmowę i kiedy nie chciał czegoś mówić, nie poddawał się żadnym sprytnym podchodom, nawet tym Filipowskim.
***
Sławek rozejrzał się po korytarzu, czując jak przyspiesza mu puls i oddech. Nie nadawał się do takich rzeczy. Zdecydowanie nie nadawał. Nawet te kilka buchów, jakie wziął chwilę temu na rozluźnienie, niewiele dały. I mimo że wczoraj już wszystko sobie rozplanował, wiedział co powie i jak powie, tak teraz przekonywał się, że był zbyt słaby. Mógł robić to co Błażej mu kazał, ale tylko kiedy miał dokładnie wytyczone zadanie. Teraz musiał improwizować.
Podejrzewał, że Pacuła został zatrzymany na czterdzieści osiem godzin, jutro więc już go najprawdopodobniej wypuszczą, bo nagranie z kamery, gdzie nie widać twarzy, nie stanowiło żadnego dowodu. Taką miał przynajmniej nadzieję. Sławek obiecał jednak, że tu zajrzy - dla Błażeja naprawdę wiele potrafił poświęcić. W końcu już teraz, gdy wreszcie udało mu się zbliżyć do Pacuły, nie mógł pozwolić, aby ten wylądował w więzieniu! Zachowywał się więc jak desperat, stojąc przed wejściem do sali, bez żadnego planu co dalej. Może zostać w to wmieszany, może narobić sobie prawdziwych kłopotów albo przez przypadek może jeszcze bardziej wkopać Błażeja.
Najlepszym ruchem, który mógłby w tej chwili wykonać, byłoby więc odwrócenie się i odejście. Już prawie chciał to nawet zrobić, powiedziałby Pacule, że przy Macieju ciągle ktoś był, że nie odstępowali go lekarze, że szpital to nie najlepsze miejsce na taki ruch... cokolwiek. Coś by już wymyślił, a później udobruchał Błażeja obciąganiem. W końcu jak już go wypuszczą, na pewno będzie mu niektórych rzeczy brakować i tu z pomocą przyjdzie Sławek.
Los miał jednak dla Sławka nieco inne plany. Z sali, gdzie leżał Maciej, wyszła jakaś starsza kobieta, otwierając przy tym drzwi tak szeroko, że bez problemu mógł zajrzeć do środka. Zobaczył dwóch pacjentów na łóżkach obok i wreszcie swój cel - był sam. Pomieszczenie o tej godzinie świeciło pustkami, raczej nikt nie odwiedzał chorych o jedenastej w południe. Mógłby więc wejść niepostrzeżony, a później podejść do posłania i nikt nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi. Nawet Maciej, w końcu on też go nie znał. Sławek za to doskonale kojarzył już tę niegdyś przystojną twarz, ktoś go w końcu dla Błażeja wyśledził.
Pobicie Andrzeja, brata Filipa, nie było przypadkiem. Sławek, chociaż może tchórzliwy, potrafił pociągnąć sznurkami. Potrafił czasem też myśleć. Upiekł dla Błażeja dwie pieczenie na jednym ogniu: ostrzeżenie dla Filipa, no i adres Macieja; chociaż to ostatnie okazało się bardziej ślepym trafem. Podejrzewał, że Wilku przyjedzie po brata, żeby zabrać jego obite dupsko do domu. Mógł też podejrzewać, że Filip wcześniej był u Macieja (w końcu gdzie niby spędzał całe dnie?). To, że pojawili się pod garażami we dwóch, zaliczyłby prędzej do łutu szczęścia, niż do przemyślanego ruchu.
Teraz jednak, widząc tak doskonałą szansę, nie potrafił zrezygnować, choć jeszcze kilka sekund wcześniej był temu bliski. Zacisnął dłonie w pięści i już nie myśląc, ruszył przed siebie. Nie wyglądał na kogoś groźnego, nie miał aparycji głupiego agresora, jak Łysy, czy niebezpiecznego osiłka, jak Błażej. Był szczupłym, niepozornym chłopakiem. I dokładnie tak chciał to rozegrać, inaczej niż Pacuła, bez zastraszania, podduszania poduszką, czy używania innego rodzaju przemocy. Zresztą - czy Sławek w ogóle by coś takiego potrafił?
Wszedł do pomieszczenia - typowa polska sala szpitalna: smutna i bezosobowa, przepełniona trawiącą pacjentów chorobą. Wystarczyło jednak żeby spojrzał na Macieja, piszącego coś na telefonie, a od razu wrażenie stagnacji otoczenia odeszło w zapomnienie. Wyszyński, chociaż pobity, chociaż z połamanymi kośćmi, chociaż zastraszony przez Błażeja - wydawał się dochodzić do zdrowia w błyskawicznym tempie. Na tle otępiałych lekami współtowarzyszy, wydawał się niemal kwitnąć.
Błażej zrobił błąd. Źle to rozegrał. Pomylił się. Nie powinien. Nie kogoś takiego, myślał gorączkowo, stojąc na samym środku sali. Chcąc więc czy nie, ściągnął na siebie ciekawskie spojrzenia, w tym Macieja.
Jak porażony ruszył do łóżka Wyszyńskiego, wiedząc, że już nie ma odwrotu.
? Hej - rzucił sztywno, stając tuż obok. Mógł dostrzec, jak pod bandażem brwi Macieja marszczą się w zdziwieniu. Jasne oczy patrzyły na Sławka z niezrozumieniem i jakąś taką niewypowiedzianą mocą, sprawiającą, że sam Sławek miał ochotę wykonać taktyczny odwrót. Może wreszcie trafiła kosa na kamień? Może po raz pierwszy Błażej spotkał na swojej drodze osobę, która nie da sobą pomiatać?
- Znamy się? - zapytał, jednak już kiedy wypowiadał to pytanie, Sławek widział zmianę na jego twarzy (teraz już nie bordowej, a zielonofioletowej, co sugerowało gojenie). Żadna odpowiedź nie byłaby tu więc potrzebna - Maciej zdążył się wszystkiego domyślić. Faktycznie nie był głupi. Wiedział, kogo znajomym była ta chuda, niepozorna postać, która nijak nie pasowała do narkotykowego światka Błażeja.
- Powiedzmy - skwitował Sławek, przyciągając pod tyłek taboret.
- To głupota, że tu przyszedłeś, wiesz? - zapytał Maciej, nie mogąc opanować krzywego uśmiechu. - Znajdujemy się w budynku instytucji państwowej - przypomniał, nie zdradzając żadnych oznak strachu, bo rzeczywiście go nie odczuwał. Mimo że jeszcze niedawno Błażej skopał go do nieprzytomności, on wciąż zachowywał swoją pewność siebie.
- Nie mam zamiaru nic ci zrobić - powiedział Sławek, będąc pewnym, że to on bardziej zdradzał się ze swoim zdenerwowaniem.
- Nie wierzę - parsknął Maciej, popatrując na Sławka z politowaniem. Jakby to nie Wyszyński robił w tym kadrze za ofiarę. - Pacuła nie ma zamiaru załatwiać niczego siłą?
- Może i ma. - Wzruszył swoimi ramionami. - Ale ja raczej niczego siłą nie załatwię - powiedział, a w innych okolicznościach mogłoby to nawet zabrzmieć jak skierowany w swoją stronę żart. - Przyszedłem pogadać.
- To nowość. Błażej chce pertraktować. - Sławek popatrzył na niego chwilowo zmieszany, nie bardzo wiedząc czym pertraktacje były i o co dokładnie w nich chodziło, ale zaraz to zignorował. Kiwnął tylko głową, chcąc zamaskować swoją niewiedzę.
- Dla swojego dobra, wycofaj zeznania.
- To zastraszanie - wtrącił Maciej.
- Dobra rada.
- Wciąż brzmi jak zastraszanie. - Wyszyński uśmiechnął się krzywo. - Gdybym to nagrywał, miałbym świetny dowód w sądzie - dodał i zamachał telefonem.
Sławek wyraźnie się zmieszał. Momentalnie wszystkie racjonalne myśli wyparowały mu z głowy. Gdyby zrobił to tak jak Błażej, już dawno by stąd wyszedł, a Maciej nie czułby się na wygranej pozycji. Pacuła pewnie nie bawiłby się w żadne rozmowy. Po prostu podszedł do niego, złapał jakoś mocniej, czy to za rękę, czy ramię, powiedział kilka słów i wyszedł. A jemu zachciało się rozmów, bo był zbyt cienką płotką na pokazywanie swojej przewagi.
- Mówię ci tylko, żebyś dał sobie spokój. Błażej ma masę znajomych. Może i pójdzie siedzieć, ale jego kumple nie - powiedział, marszcząc z zaciętością brwi. - Po prostu sobie odpuść. Odpuścisz, Błażej też odpuści.
- Skąd niby ta pewność? - Usta Macieja wygięły się w pobłażliwy uśmieszek.
- Przekonam go - stwierdził Sławek, wstając. - Wycofaj oskarżenia, a ja ci obiecuję, że go przekonam - dodał. - Zostawi ciebie i Filipa w spokoju.
Sam niestety nie wiedział jeszcze jak niby miałby przekonać Błażeja. Wiedział za to, że naprawdę nie chciał, aby Pacuła wylądował za kratkami. Wtedy i Sławek zrobiłby chyba wszystko, byleby tylko wylądować z nim w jednej celi. Mimo że ich "przygoda" nie trwała zbyt długo, zdążył już przywyknąć do obecności Błażeja. Uzależnić się. Jak mógłby więc go teraz stracić?
- Czyli mam wycofać zażalenia i modlić się o to, żebyś dotrzymał słowa? - Kpiący uśmiech nie znikał z twarzy Macieja, pesząc Sławka. Nie potrafił określić postawy Wyszyńskiego słowami, ale swoim podejściem sprawiał, że Sławek nie czuł się tak pewnie, jak powinien. Naprawdę nie rozumiał, jak od kogoś, kto niedawno został skatowany i leżał teraz na szpitalnym łóżku, praktycznie unieruchomiony, mogła bić taka niezłomność.
- Dokładnie tak. To najlepsze wyjście - dodał jeszcze, popatrzył na Macieja najbardziej nieustępliwym wzrokiem na jaki mógł się w tamtej chwili zdobyć, odwrócił się i wyszedł, mając nadzieję, że wszystko pójdzie po jego myśli.
Nie mógł wiedzieć, że gdy tylko zniknął Maciejowi z zasięgu wzroku, ten odetchnął głęboko, dopiero w samotności zdradzając się ze swoim zdenerwowaniem i zmęczeniem. Opanowanie sporo go kosztowało, nie mógł pokazać, jakie pęknięcia na jego psychice zostawił Błażej. Że co nocy przeżywał pobicie, bo wcale nie był silnym facetem. Że pamiętał każdy szczegół tamtego dnia, a najbardziej swój strach.
Zacisnął dłoń na telefonie, nie chcąc nawet myśleć, jak bardzo drżał.
"Kiedy będziesz?" - napisał w końcu do Filipa, mając nadzieję, że za chwilę zobaczy jego nadąsaną minę, dzięki której na kilka chwil o wszystkim zapomni.
Naprawdę nie chciał być teraz sam.