Rozdział 29: Każdy, ale nie on
Pojechał sam, ale o dziwo wcale się już nie denerwował. Nie myślał o tym, czego za chwilę się dowie, nie zastanawiał, co zrobi w wypadku najgorszego. Po prostu siedział w autobusie i tępym wzrokiem patrzył na mijane za szybą widoki oblane porannymi promieniami słońca. Znów wszystko sprawiało iluzję kolejnego pogodnego dnia. A Filip na kilka chwil tej iluzji uległ.
Gdy znalazł się w przychodni, pomyślał, że już prawie się w niej zadomowił. Powinien rozbić tu obóz, skoro był tak częstym bywalcem.
Jakaś kobieta z rejestracji, inna niż poprzednio, błysnęła do niego uśmiechem, a on nawet na ten uśmiech odpowiedział. Wszystko jakby toczyło się własnym rytmem, któremu musiał się poddać.
- Mów mi Ania - powiedziała dziewczyna, wstając z krzesła. Była naprawdę miła, tak miła, że Filip nawet nie miał ochoty próbować ścierać jej uśmiechu z twarzy, chociaż przecież jeszcze niedawno naprawdę by go irytował. W swoim położeniu nie znajdywał powodów do radości, nie obchodziło go, że konsultantka ma na imię Ania, a przyjacielska atmosfera tylko powinna mu ciążyć. W końcu to nie było miejsce do zawiązywania kontaktów, a on nie miał zamiaru zaprzyjaźniać się z mów-mi-Anią. Z drugiej strony... chyba było mu już wszystko jedno. Odczuwał tak przerażający spokój, że mów-mi-Ania mogłaby zaraz opowiedzieć jakiś żart, a on może nawet by się zaśmiał.
Poprowadziła go do gabinetu, szybko odnajdując jego kartę z wynikami. Krótka rozmowa przed, kilka wymienionych uśmiechów.
- Nic. Wszystko już wiem - odpowiedział na pytanie, czy coś go jeszcze nurtuje. I chwilę później miał już kopertę w ręce. Otworzył ją.
W tym momencie świat powinien się zawalić; mury kliniki runąć, a on zostać przez nie przygnieciony. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Zegar na ścianie tykał, wyznaczając dalszy bieg czasu, a on wpatrywał się w litery na kartce.
Przecież wiedział, że tak będzie. Może zdołał się do tej myśli przyzwyczaić? Już tle razy odtwarzał sobie tę chwilę w głowie. Zastanawiał, jak to wszystko będzie wyglądać. Co zrobi, gdy najgorsze się potwierdzi. W wyobrażeniach był koniec świata, była złość, była irytacja, czasem był nawet bezsilny śmiech czy łzy. Ale nie było spokoju.
- Filip? - zapytała Ania. - Ja wiem, że to może szokować...
- Nie - odpowiedział i prawie nie poznał swojego głosu. - Nie, jest okej. - Naprawdę było okej?
Ania na moment zmieszała się, nie wiedziała co powiedzieć, więc odchrząknęła ciężko. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
- Dobrze... w takim razie, chcesz podjąć leczenie? - zapytała. Filip oderwał wzrok od karty i popatrzył na jej szczupłą, o nieco szczurzym wyrazie twarz. - Jeżeli się zgodzisz, dostaniesz skierowanie na pierwszą wizytę u lekarza. Musisz tylko złożyć jeden podpis, ale wiąże się on z tym, że przestaniesz być anonimowy.
Filip zamrugał. Słowa jakby minęły jego uszy; słyszał, że Ania coś do niego mówiła, ale nie bardzo wiedział co. W tamtym momencie myślał tylko o tym, skąd to cholerstwo złapał. Błażej? Tak, to musiał być Błażej... No chyba, że zaczęło się wcześniej i poszło w drugą stronę - jednego był pewny - seropozytywność nie ominęła Pacuły.
- Oczywiście, możesz odmówić - dodała jeszcze konsultantka. - Ale leczenie może zapobiec...
- Będę się zbierać - powiedział z tym samym spokojem co wcześniej.
- Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, tu masz mój numer - zaoferowała jeszcze, podając mu wizytówkę. Przyjął ją i bez słowa wyszedł, wciąż pozostając przerażająco spokojny.
Miał HIV, ale życie toczyło się dalej. Nie było końca świata, nic nie spadło z nieba, nic nie wybuchło, nie rozpadło się. On także się nie rozpadł. Może nawet poczuł ulgę? Oczekiwanie na wyniki przyniosło mu więcej nerwów niż samo ich poznanie.
Przysiadł na ławce; jakieś dzieciaki w wieku zbliżonym do Tomka biegały nieopodal na placu zabaw, wydając z siebie całą gamę irytujących dźwięków. I, o dziwo, właśnie te dzieci irytowały go bardziej niż wydarzenia sprzed chwili w klinice.
Westchnął ciężko, wyciągając z kieszeni I-phona. Przesunął palcem po zaciemnionym wyświetlaczu, przypatrując mu się z zastanowieniem i próbując jednocześnie zignorować przeszywający ból brzucha. Miał wrażenie, że wszystko zaczęło mu się w żołądku przewracać, chociaż przecież nie zjadł śniadania. Przełyk zapiekł go jakby w zapowiedzi wymiotów, które jednak nie nadchodziły. Wziął kilka uspokajających oddechów, pochylając się jednocześnie do przodu i próbując walczyć z mdłościami.
Miał HIV. Był pozytywny. Maciej leżał w szpitalu, pobity przez Pacułę. Czy ich związek miał jeszcze szansę wrócić do stanu, zanim to wszystko runęło im na głowę?
Skrzywił się, kiedy odblokował telefon. Dłoń drżała mu prawie niezauważalnie - nie mógłby zaprzeczyć, że nie odczuwał zdenerwowania. Każdy by odczuwał, gdyby życie w tak krótkiej chwili zaserwowało mu tyle atrakcji.
Odszukał w książce telefonicznej numer siostry Macieja. Wczoraj ledwo mógł z nią rozmawiać, dzisiaj z kolei wiedział, że nie może się poddać. Nigdy się, cholera, nie poddawał, zawsze znajdywał wyjście, zawsze jakimś cudem spadał na cztery łapy i teraz też spróbuje.
- Tak? - W słuchawce rozbrzmiał piskliwy głos Darii.
- Hej - powiedział znacznie pewniejszym tonem niż wczoraj. - Dzwonię, żeby zapytać, gdzie dokładnie leży Maciej. Wpadnę do niego.
***
Patrzyła na jego posiniałą twarz z ogromnym opatrunkiem dookoła nosa. Trzymała jego rękę, jakby chcąc cały czas kontrolować ciepło ciała, mimo że przecież lekarz prowadzący tyle razy już ją uspokajał. Maciejowi nic nie będzie. Wydobrzeje.
Nie rozumiała jak to mogło się stać. I jeszcze pod takim pretekstem: jej syn gejem? Funkcjonariusz na pewno musiał się pomylić; coś źle zrozumieć, zinterpretować... Maciej był przecież normalnym mężczyzną. Zdrowym, inteligentnym, przystojnym... ale zdrowym przede wszystkim, nie miał jakichś chorych ciągot! Zresztą, widywała go z dziewczynami! Wszystkie córki koleżanek się w nim podkochiwały, a rok temu na ślub kuzyna przyszedł z jakąś ładną blondynką; Monika chyba jej było. Ładna taka, na recepcji w Leptiz pracowała - jak Maciej mówił - tam się poznali. Co prawda po ślubie syn już o Monice nic nie wspominał, ale to taki zamknięty chłopak. Wrażliwy bardzo, nie mówił o uczuciach, a Agata to w pełni rozumiała. Jej dziecko w końcu, musiała go bronić. Zawsze znajdywała wymówkę: a bo to za młody na ślub, bo dopiero karierę rozwija, bo czasu nie ma, bo wstydliwy... Do wszystkiego dopasowałaby jakieś ?bo?. Przecież obojętnie ile by Maciej nie miał lat, zawsze będzie dla niej najukochańszym małym Maciusiem. A teraz, kiedy leżał w tym szpitalnym łóżku, wydawał się jeszcze mniejszy, bardziej kruchy, wciąż wymagający jej opieki.
Pogładziła jego ciepłe przedramię, patrząc tępym wzrokiem na ścianę pomalowaną zieloną błyszczącą farbą olejną. Nawet jeśli byłby tym... pedałem - przyłapała się na myśleniu - Nawet jeśli byłby tym... nie. Nie pedałem. Gejem. Gejem się przecież teraz mówi, jeszcze go kiedyś urazisz, jak tak powiesz. Gejem, homoseksualistą, ale żadnym pedałem. - Spojrzała na zmasakrowaną twarz swojego syna. Wstała z krzesła i pocałowała go w odsłonięte, lekko spocone czoło. - Nawet gdyby był, to moje dziecko. Wciąż moje. - Uśmiechnęła się lekko i trochę bardziej uspokojona, choć może wciąż nie do końca pogodzona, usiadła, dalej czuwając nad spokojnym snem syna.
Gdy się obudził, ani słowem nie wspomniała o tym, czego dowiedziała się od funkcjonariuszy. Wmówiła sobie, że nie chce go w takim stanie denerwować, choć prawda była zgoła inna - nie chciała denerwować siebie. Usłyszenie tego z ust Macieja zabrzmi inaczej niż z ust starego, zmęczonego służbą policjanta-konserwatysty, który uśmiechał się kpiąco, gdy jej to oznajmiał.
- Jak się czujesz? - zapytała. - Dzień ładny, choć już jesień się zbliża - powiedziała, gdy Maciej rozejrzał się dookoła zdezorientowany. - Pić chcesz? Salową zawołam, co? - Popatrzyły na nią oczy jej męża, chociaż przecież Maciej wcale nie był do niego podobny. W szczególności nie teraz, kiedy pół twarzy przykrywał mu bandaż, a na drugiej połowie rozlewały się nieprzyjemne brunatne zasinienia.
I wyszła, a serce waliło jej tak, jakby już odbyła z synem rozmowę o jego orientacji.
Jaka z niej matka, skoro nie zauważyła tego przez tak długi czas? Jak mogła nie znać własnego syna?
A później wróciła z butelką wody i słomką. Uśmiechnęła się, udając, że nic nie wie, tak samo, jak na rodzinnych obiadach Maciej udawał, że spotyka się z dziewczynami i opowiadał jej zmyślone historie o zmyślonych partnerkach.
- Później przyjdzie ktoś z policji cię przesłuchać - powiedziała, gdy już Maciej wziął kilka łyków, a ona mogła odstawić butelkę na blaszany, pamiętający lata PRL-u stolik. - Będziesz miał siły- - zapytała, a Maciej odwrócił spojrzenie na okno.
- Wiem, kto to zrobił - mruknął. Poczuł, jak dłonie mamy zaciskają się mocno na kołdrze, którą był przykryty.
- Musisz wszystko powiedzieć, kochanie.
Maciej westchnął ciężko i przymknął na moment zbolałe oczy. Wiedział, że musi. I zrobi to, cholera. Pacuła, ten świr, stanowił zbyt duże zagrożenie; jego miejsce było w więzieniu, może tam by go w końcu utemperowano.
- Był tu ktoś? - zapytał w pewnym momencie, gdy mama podniosła się, żeby poprawić mu poduszkę. Jej jasne oczy zatrzymały się na Macieju, a nakreślone kredką brwi zmarszczyły.
- Ktoś? - Nie zrozumiała. Oczywiście, że nie zrozumiała, bo skąd miałaby wiedzieć, że odkąd tylko otworzył oczy, martwił się o pewnego nie do końca rozgarniętego dzieciaka. - Masz na myśli tego chłopaka, który cię znalazł? - podłapała mama, zatrważająco szybko łącząc fakty. Maciej jednak nie wiedział wszystkiego, nic mu przecież nie powiedziała o policji, o zeznaniach Filipa i o pretekście pobicia.
- Tak, on - powiedział niemal szeptem. Gardło bolało go niemiłosiernie, chociaż nie przypominał sobie, żeby ktoś go podduszał. Wpatrzył się w matkę oczekująco, ale ta zamiast od razu udzielić odpowiedzi, najpierw wygładziła boki poduszki (co i tak nie za bardzo wpłynęło na komfort Macieja), a później przyklepała kołdrę.
- Nic nie wiem. Tylko Daria była. I Łukasz pytał o ciebie. - Usiadła na krześle, nie zauważając badawczego spojrzenia syna.
- Czego niby chce? - zachrypiał, brzmiąc groźniej niżby chciał.
- Nie bądź niemiły. Martwi się.
- Dobra, mniejsza - uciął, nie mając zamiaru kontynuować tego tematu. Łukasz w tamtej chwili był mu całkowicie obojętny. - A ten dzieciak... nic mu się nie stało? - zapytał, bo po pierwszym przebudzeniu się, gdy usłyszał wszystko od lekarza, a później od Darii, nie bardzo był w stanie myśleć. Przyjął wiadomości i zaraz zmorzył go sen wspomagany silnymi lekami przeciwbólowymi. Dopiero teraz mógł wszystko przeanalizować, wcześniej miał na to zbyt nietrzeźwy umysł.
- Nie wiem - powiedziała Agata, jakby nigdy nic patrząc na pacjenta leżącego tuż obok. Starszy pan spał z otwartymi ustami, pochrapując przy tym głośno. Maciej nie będzie miał tu spokojnej nocy. - Ale skoro przesłuchiwała go policja, to myślę, że wszystko z nim w porządku.
- I nie odzywał się?
Coraz uważniejsze spojrzenie Agaty zatrzymało się na twarzy syna. Patrzyła na niego kilka chwil w milczeniu, a odpowiedź na wszystkie dręczące ją pytania niemal pojawiła się naprzeciwko, wypisana drukowanymi literami. Usilnie jednak nie pozwalała jej wybrzmieć w swojej głowie, jakby bojąc się konsekwencji prawdy.
- Nie.
Nie przewidziała się - w oczach Macieja zagościło słabo ukryte rozczarowanie.
- A co z psem? - zmienił nagle temat.
- Jakim psem... - Ach, psem. Tym twoim takim. Małym, chudym... Nie wiem. Nie było żadnego psa w mieszkaniu. - Maciej zacisnął usta, a strach, że przez Pacułę mógł stracić ich obu, stanął mu w gardle, jednocześnie uświadamiając, że nie może tego tak zostawić. Przeklęty Goryl posunął się za daleko. Zrobił to już wtedy, kiedy pierwszy raz podniósł rękę na Filipa. I chociaż Maciej wiedział, że Filip raczej nie miał zamiaru tak tego rozwiązać (o ile w ogóle chciał to jakkolwiek rozwiązywać), on nie widział innej opcji. Przecież nie pójdzie i nie umówi się na ustawkę, czy nie wynajmie jakichś dresów, żeby się za niego odpłacili. Zrobi to jak należy, zgodnie z prawem.
***
Pamiętała tego dzieciaka. Jasne, że pamiętała. Co on wtedy powiedział? Że syn kolegi? Że z domu uciekł?
Rany Boskie, ale głupia była. Jej twarz momentalnie pobladła, przypominając kolorytem kartkę papieru, kiedy wszystkie puzzle w głowie zaczęły tworzyć konkretną całość. Żaden syn, żaden kolega - jak mogła uwierzyć w coś tak absurdalnego?
Jasne oczy Agaty zatrzymały się na młodej twarzy Filipa. Toć to jeszcze dziecko!, coś w niej się zbuntowało, ale ona i tak nie potrafiła dopuścić do głosu myśli, że prawdopodobnie to dziecko sypiało z jej synem. Ile mógł mieć lat? Taka młoda twarz! Siedemnaście? Nie. Nie Maciej, nie jej syn - na pewno nie byłby z kimś tak młodym. I to jeszcze niepełnoletnim, zdecydowanie musiał mieć więcej, teraz to przecież ta młodzież tak wyglądała, że nie sposób się domyślić wieku. Trzynastolatki jak dwudziestolatki, a czasem też na odwrót. Wszystko przez chemię w jedzeniu.
- Skąd wiedziałeś gdzie go szukać? - zapytała Agata, wciąż starając się opanować emocje. Nie mogła pokazać, że wie; nie teraz, kiedy jej synek, jej Maciuś... No i przecież nie była jak wszystkie koleżanki, stare dewotki co niedzielę do kościoła latające, Radia Maryi słuchające. Nie była - akceptowała i tolerowała. Człowiek jak człowiek, kochać musi, a kogo kocha, nie jej sprawa. Będzie dobrą matką, nie pokaże pogardy, w końcu to wszystko tyczyło się jej dziecka. Będzie postępowa, pokaże, że można. Ale... czy to nie grzech? Jasne, że grzech.
- Rozmawiałem z Darią - powiedział Filip, przyglądając się znajomej już twarzy mamy Macieja. Zmęczenie było na niej aż nazbyt widoczne, zmarszczki pogłębiły się, a cienie pod oczami sugerowały, że pani Wyszyńska nie miała za sobą spokojnej nocy. Dodać do tego roztrzepane włosy oraz wymięte ubranie - i wyglądała jak cały wór nieszczęść. - Chwilę temu.
- Pytał mnie o tego psa - zaczęła Agata, jeszcze nie przepuszczając Filipa do sali. - Co się z nim stało?
- Jest u mojej siostry - odparł Filip niemal automatycznie, z rękami w kieszeni, a wzrokiem błądząc po zamkniętych drzwiach za którymi znajdował się Maciej. - Zaopiekuje się nim.
- To ty go znalazłeś, tak? - Widziała zniecierpliwienie chłopaka, ale wciąż miała przecież jeszcze tyle pytań. Bo od kogo niby się dowie? Maciej nie chciał nic mówić, nie chciał nawet słuchać. Owszem, może to przez ból - połamane żebra na pewno bolą przy każdym wdechu - ale mimo wszystko wciąż miała wrażenie, że to nie o ból chodziło. Maciej wiele rzeczy przed nią ukrywał.
- Tak.
- I co u niego robiłeś? - zapytała. Gdy zadała to pytanie Maciejowi, syn stwierdził, że jest zmęczony. Nie drążyła więc, chciała przecież, aby wypoczął i wrócił do sił.
Duże, ciemne oczy popatrzyły na nią początkowo zmieszane. Dzieciak wyraźnie nie wiedział co odpowiedzieć. Będzie kręcić. Jak nic wywróci kota ogonem, zauważyła od razu, więc nie miała zamiaru ustępować. Już teraz nie znalazłaby wymówki, choć naprawdę chciałaby taką znaleźć - jej syn i ten chłopiec byli ze sobą. Obaj okłamali ją bez najmniejszych oporów, wcisnęli jakąś bajkę, a ona połknęła haczyk z wabikiem niczym głupia płotka.
- Pomieszkujesz tam? - Kolejne pytanie, tym razem wywołujące irytację. Filip zmarszczył brwi i przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
- Czuję się jak na przesłuchaniu, proszę pani - powiedział z pozornie uprzejmym uśmiechem. - Chcę tylko do niego wejść. Mogę?
- To przez ciebie go pobili? - Nie ustępowała. Patrzyła na niego takim wzrokiem, że pomimo swojego ogromnego zmęczenia i raczej miłej aparycji, wygląda w tej jednej chwili naprawdę nieprzyjemnie.
- Nie, proszę pani, nie przeze mnie - odpowiedział Filip bez zawahania, łżąc jej prosto w oczy i nawet się przy tym nie zająkując. Naprawdę nie obchodziła go ani ta kobieta, ani Daria, ani ktokolwiek, kto nie był Maciejem. Musiał wejść na salę, musiał z nim porozmawiać i - cholera - jeśli dalej będzie tak mu zagradzać drogę, odepchnie ją i sam sobie wejdzie. - Nie mam z tym nic wspólnego. Mogę wejść? - zapytał, nie ukrywając już zniecierpliwienia.
Przez moment wyraz twarzy Agaty wyrażał jedynie zmieszanie, zupełnie jakby nie wiedziała, czy chce wpuszczać tam tego dzieciaka. Z drugiej strony Maciej przecież o niego pytał, a jeżeli ta wizyta mogłaby go uspokoić, przez co szybciej wróciłby do sił, nie potrafiłaby zaoponować.
- Nie siedź długo - zastrzegła wreszcie, odsuwając się na bok, żeby zaraz ruszyć w kierunku wind. Trzecia już dzisiaj kawa nie wpłynie dobrze na jej ciśnienie, ale nie wytrzyma bez niej do końca dnia. Już prawie padała, wykończona stresem i natrętnymi myślami co rusz zalewającymi jej umysł.
Filip odprowadził wzrokiem szczupłe i lekko przygarbione plecy Agaty, aż wreszcie sięgnął do metalowej, obdrapanej już z farby klamki. Pchnął drzwi z numerem sali, żeby po chwili zostać powitanym przez standardowe wnętrze pomieszczenia szpitalnego. Trzy łóżka po jednej stronie, trzy po drugiej. Dwa puste, choć z rozkopaną pościelą, pozostałe zajęte przez pacjentów. Spojrzenie Wilczyńskiego szybko przesunęło się po posłaniach w poszukiwaniu znajomej sylwetki. I nigdzie jej nie znalazł, a przynajmniej nie przypominała ona obrazu Macieja, którego miał w głowie. Bo o wczorajszym stanie Wyszyńskiego nie chciał nawet pamiętać, a teraz połowę jego twarzy przykrywały bandaże, w tym jeden wielki tampon w okolicach nosa. Filip na moment zamarł. Potrzebował chwili, aby zaznajomić się z tym widokiem. Kiedy jednak przekrwione oczy Macieja, na których tle jasne tęczówki wydawały się jeszcze jaśniejsze, odnalazły go, natychmiastowo przywołał na twarz szeroki uśmiech. Sam jednak nie był przekonany co do jego szczerości.
- Ten bandaż całkiem nieźle ci leży - powiedział na powitanie, jakby nigdy nic. Jakby wczorajsze wydarzenia miały niewielkie znaczenie i jakby jego relacja z Maciejem nie uległa przez nie zmianie. Ze swoim firmowym, ni to kpiącym, ni rozbawionym uśmiechem przysiadł na taborecie przy łóżku, cały czas patrząc na Macieja. Ukrycie faktu, że ten obraz w żaden sposób go nie dotknął, było trudniejsze niż myślał. - A fiolet to zdecydowanie twój kolor, że też nigdy tego nie zauważyłeś.
Maciej prychnął, a jego usta ułożyły się w lekki, choć powściągliwy uśmiech.
- Całe szczęście, że Błażej mi to uzmysłowił.
- I widzisz, takie trzeba mieć podejście do życia - wypalił wesoło, jakby zaledwie wczoraj nie trząsł się nad ciałem Macieja. - Swoją drogą, słyszałem o nosie. W sumie powinieneś się cieszyć, tamten stary miał okropny kształt - rzucił, z całych sił próbując zachowywać się normalnie. Przywrócić na twarz zwyczajowy uśmiech, przekręcić wszystko w ponury żart i żyć dalej.
- Czyli rozumiem, że pociągają cię krzywe, połamane nosy? - podłapał Maciej.
- W końcu jest coś takiego w bokserach, że mają masę fanek, co nie? - Wzruszył ramionami, a gdy Maciej parsknął z rozbawieniem, część napięcia momentalnie opuściła barki Filipa.
- Może pieniądze? - podsunął Maciej, a ich rozmowa z chwili na chwilę nabierała coraz lżejszych tonów. W zestawieniu z wczorajszymi wydarzeniami, wydawała się absolutnie odrealniona.
- Pieniądze masz, tylko połamanego nosa brakowało - odparował Filip.
- Zaraz dojdziemy do tego, że powinienem Błażejowi podziękować - westchnął Maciej, przerywając sielski wydźwięk pogawędki. Gdy jednak zauważył grymas na twarzy Filipa, zaraz dodał: - Skoro teraz czeka mnie uwielbienie młodych chłopców w Heaven, może jakoś przeżyję. - Mówił ściszonym głosem, raczej nie chcąc mieć na sumieniu leżącego nieopodal starszego mężczyzny. Jeszcze wywołałby u niego atak apopleksji.
- Jak dobrze, że nie ma tam niczego ciekawego - prychnął Filip, marszcząc z niechęcią brwi.
- Myślę, że coś i tak by się znalazło - pociągnął Maciej, bo nawet leżąc w szpitalnym łóżku i ledwo się ruszając, nic tak go nie odprężało jak drażnienie gówniarza. I jego widok - zdrowego, bez siniaków, mającego humor do wzajemnych pstryczków. Gdy tylko zobaczył nieuszkodzonego Filipa na środku sali, rozglądającego się po niej, wyprostowanego i z wyrazem tego swojego szczeniackiego zacięcia na twarzy, odetchnął z wyraźną ulgą.
- To się spiesz, bo wiesz, twoja data ważności powoli dobiega końca. - Przewrócił oczami, zakładając ręce na piersi. Maciej zaśmiał się cicho, a początkowo oburzony wyraz twarzy Wilczyńskiego złagodniał. Wydatne wargi ułożyły się w lekki uśmiech, maskując oznaki wycieńczenia, wyraźnie odbijającego się na Filipowej buzi. - Mam twój telefon - powiedział w pewnym momencie, sięgając do kieszeni, żeby wyciągnąć z niej I-phona.
- Łał. Po raz pierwszy nie kradniesz, tylko oddajesz. Jakiś postęp jest.
- Oj, spadaj - prychnął Filip, kładąc aparat na materacu. Wpatrzył się w jego wyświetlacz, czując, że na tym ich żarty powinny dobiec końca. Zwilżył nerwowo wargi i powiedział jeszcze cicho: - Odebrałem wyniki.
Zdanie zawisło między nimi, a powietrze nagle stało się ciężkie i gęste. Spojrzenie Macieja zatrzymało się na Filipie, Filip też zerknął w stronę Macieja i już żadne słowa nie były potrzebne. Gdyby wszystko było w porządku, Wilczyński pewnie właśnie parsknąłby śmiechem. A nie parskał; siedział spokojny, owszem, jednak trudno byłoby doszukać się Maciejowi jakichkolwiek oznak entuzjazmu ze strony dzieciaka.
- Myślałem, że nie pójdziesz - powiedział więc, umyślnie nie pytając o wynik. Bo i po co, skoro już znał odpowiedź?
- Może miałem przebłysk odpowiedzialności.
- Ty? Niemożliwe - prychnął, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, a w głowie szalała mu cała masa myśli. Przecież brał taką możliwość pod uwagę. Wiedział, że tak to może się skończyć. Za dużo tego, coś w nim krzyczało, a on już nie miał pojęcia, czy podoła problemom. Filip oznaczał całą masę kłopotów, życie Macieja było spokojne, ułożone oraz - co najważniejsze - normalne. Wilczyński wlazł do małego, posprzątanego świata Macieja, paskudząc mu podłogę buciorami. Tyle tylko, że po wszystkim nie wyszedł i nie zostawił za sobą jedynie brudu, którego sam naniósł. Wciąż w tym świecie tkwił. Może wystarczyłoby, żeby wziął szmatę i po sobie posprzątał?
- W sumie przyszedłem, żeby ci to powiedzieć - mruknął Filip, wzruszając ramionami. - To i jeszcze coś.
Maciej popatrzył na niego uważnie. Jeszcze coś? HIV to jedynie wierzchołek góry lodowej? Sam już nie wiedział, czy miał siły na więcej.
- Zadzwoniłem po policję.
- To wiem. - Pokiwał głową.
- I... No, nie powiedziałem tak dokładnie o Błażeju - zaczął ostrożnie, nie wiedząc, czy już wypalać o tym ?napadzie z podłożem homofobicznym?, czy może zacząć od innych kwestii. - Błażej się zemści. Muszę coś wymyślić. Na pewno coś wymyślę - skwitował pewniejszym tonem. - Daj mi tylko czas. Załatwię to...
- Filip - przerwał mu Maciej, patrząc na niego ostro, co wyglądało jeszcze bardziej przerażająco w zestawieniu z posiniaczoną twarzą i bandażami. - Ja nie mam zamiaru bawić się w żadne podchody. A tym bardziej grać na zasadach Błażeja, bo ich nie znam. I ty też nie będziesz się tak bawić. Na nagraniach z kamer nie widać twarzy, ale to żaden problem. Ten świr już dawno powinien znaleźć się z daleka od normalnych ludzi - powiedział spokojnym tonem, obserwując wykrzywiającą się w grymasie niezadowolenia twarz Filipa.
- Ty, kuźwa, nie rozumiesz - warknął, a starszy pan popatrzył w ich stronę. - Nic, kurwa, nie rozumiesz. Nic nie wiesz. Nie można tego tak zrobić, bo...
- Bo? - Maciej popatrzył na Filipa sceptycznie, dochodząc jednocześnie do wniosku, że mógł przewidzieć jak ta rozmowa się potoczy. - A jak inaczej chcesz to rozwiązać? Znowu pozwolić się pobić? - zapytał z kpiącym uśmiechem. - Proszę bardzo, daj znowu mu się podduszać i okładać, skoro tak lubisz. Ja nie mam zamiaru.
Filip momentalnie wstał, cały patrząc na Macieja ze zmarszczonymi z determinacji brwiami.
- Nie znasz go, nie wiesz co on może, jakich ma znajomych... ilu ma znajomych - poprawił się. - Maciej, to może skończyć się naprawdę gorzej niż teraz.
- Chociaż raz pozwól mi coś zrobić. Nie jestem głupi - zastrzegł, zupełnie jakby Filip o tym miał zapomnieć. - I nie mam już dwudziestu parę lat.
Filip odetchnął głęboko, przeczesując nerwowo włosy. Nie przejmował się ukradkowymi spojrzeniami innych pacjentów. Znów czuł się przyciśnięty do muru i nawet uspokajające słowa od Macieja nie pomagały.
- Nie zrobię nic głupiego. Ty zajmij się swoimi... - uciął Maciej na moment - wynikami.
Widział, jak niechętny grymas przebiega po twarzy Filipa. I wiedział co on oznaczał, zbyt dobrze już znał dzieciaka, żeby nie umieć się domyślić. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, drzwi od sali otworzyły się. Pewnie nawet nie zwróciliby uwagi, co chwilę ktoś to wchodził, to wychodził - takie już uroki publicznych szpitali. Postać jednak od razu skierowała się ku posłaniu Macieja i stanęła tuż obok.
- Cześć. - Duża dłoń jakby nerwowo zacisnęła się na dolnej ramie łóżka. Ciemne oczy popatrzyły najpierw na Macieja, a dopiero później zdały sobie sprawę z obecności Wilczyńskiego. - Słyszałem, co się stało... - zaczął cicho, zerkając to na Filipa, to na Macieja, żeby ostatecznie skupić się na tym drugim. Twarz Łukasza wykrzywiła się w niewypowiedzianym bólu. - Boże... ale cię poturbowali - dodał jakoś tak żałośnie, a zdaniem Filipa nawet odrobinę oskarżycielsko. Spojrzenie, które posłał mu Łukasz, od razu zinterpretował jako zarzut. Jakby Malecki od razu założył, że to wszystko jego wina.
Maciej całkowicie zapomniał o tym, co mówiła mama, a przecież zapowiadała wizytę Łukasza. Aż westchnął ciężko, powstrzymując się przed powiedzeniem Maleckiemu, że nie wybrał najlepszej chwili na odwiedziny.
- Żyję - odpowiedział, a Filip popatrzył na nich z boku. Łukasz podszedł do Macieja od drugiej strony łóżka, żeby podać mu bombonierkę.
- Pamiętałem, że lubisz wiśnie w czekoladzie. - Uśmiechnął się lekko, wciąż wzrokiem błądząc po twarzy Macieja.
Coś nieprzyjemnie zakuło Wilczyńskiego w piersi na samo wspomnienie swoich ostatnich myśli dotyczących tej dwójki. Pasowali do siebie. Może i tworzyliby nudną parę, ale stabilny Łukasz dałby Maciejowi więcej oparcia niż Filip, który niósł za sobą więcej kłopotów niż pożytku. Nie mógł też zaprzeczyć, że wcale nie widział spojrzenia Łukasza - pełnego troski i chęci zaopiekowania się Wyszyńskim. Kochał go. Filip musiałby być upośledzony, aby tego nie zauważyć.
Zacisnął dłonie w pięści, zdając sobie sprawę, że ani trochę mu to nie podobało. Nie chciał pozwolić Łukaszowi być przy Macieju. Nie chciał pozwolić na zajęcie swojego miejsca w łóżku, zaskarbienie sobie sympatii Ciapka, wrzucanie swoich brudów do pralki razem z ubraniami Macieja, czy zwyczajnie na bycie obok niego. Bo to Filip już się tam rozgościł. To on miał prawo nosić Maciejowe dresy, zapomnieć się w łazience i przez przypadek użyć jego golarki, czy wdepnąć bosą stopą w poranną niespodziankę Ciapka zalewającą płytki w przedpokoju. Łukasz z tego dawno zrezygnował.
Nawet nie wiedział kiedy, a z powrotem opadł na taboret, ani myśląc zostawiać Macieja sam na sam z dawnym kochankiem. Był krnąbrnym, samolubnym i cholernie zazdrosnym gówniarzem - trudno. Łukasz kilka lat temu dostał szansę, ale nie zrobił nic, żeby ją wykorzystać. Nie powtórzy jego błędu.
Maciej popatrzył na Filipa zaskoczony, utwierdzając go tylko w przekonaniu, że ani na chwilę nie powinien opuszczać chyboczącego się na boki, malowanego wielokrotnie białą farbą krzesła. Jeszcze kila minut temu Maciej miał pewność, że dzieciak wyjdzie i jeszcze na odchodne trzaśnie drzwiami. Siedział jednak dalej przy łóżku, naburmuszony i niezadowolony z życia, jak to na Filipa przystało, kiedy coś szło nie po jego myśli. Przez cały czas łypał na Łukasza niechętnie, jak gdyby za chwilę miał go wypchnąć przez okno. A Łukasz udawał, że owego morderczego wzroku wcale nie zauważał, niestety jednak, coś słabo mu to udawanie wychodziło; Maciej mógł bezproblemowo odczytać jego niepewność.
I trwali sobie tak w trójkącie niechęci - Filip niechętny Łukasza, Łukasz niechętny spojrzeń Filipa, a Maciej niechętny leżenia pomiędzy nimi jak ostatnia kaleka. Próbowali coś rozmawiać. Łukasz zapytał czy Maciejowi się polepsza - tak, tak, polepsza. Długo jeszcze Maciej będzie leżeć? - Nie wiadomo, lekarz zadecyduje. Bardzo Macieja boli? - Dostałem leki, tylko przy oddychaniu kłuje.
- To dobrze.
- Nie dobrze - odezwał się wreszcie Filip, przysłuchując się tej parodii ?Dziś pytanie, dziś odpowiedź?. - Nie widzisz, że leży, ledwo co mówi i z pewnością ma dość odpowiadania na takie durne pytania? - warknął, marszcząc groźnie swoje ciemne brwi. Łukasz momentalnie zamilkł. Popatrzył na Filipa z drugiej strony łóżka, jednak nim cokolwiek między nimi jeszcze się wydarzyło, drzwi do sali znów się otworzyły.
? Och, no proszę! Łukasz!
Wewnętrzny głos w Filipie jęknął rozdzierająco, kiedy Agata przyciągnęła swojego prawie byłego zięcia do krótkiego uścisku.
Pięknie. Cudownie. Jeszcze jej tu brakowało.
***
To spotkanie w czworokącie kompletnie wycisnęło z Filipa całą życiową energię. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wrócił do mieszkania, runął na łóżko i zasnął, zmęczony po poprzedniej nocy oraz niezbyt przyjemnym poranku. Padł jak mucha; odsypianie problemów zajęło mu resztę dnia. Gdy obudził się pod wieczór, momentalnie pożałował. Podczas snu wszystko było odległe, nieistotne, a gdy tylko otworzył oczy, jego umysł zalała przytłaczająca fala myśli.
Podniósł się do siadu szybko, przez co czaszka zapulsowała mu tępym bólem, rozchodzącym się od skroni aż na potylicę. Zerknął na telefon, jakby w nadziei, że Maciej coś mu napisał. Nic, komórka milczała, a w Filipie z chwili na chwilę narastało poczucie niepokoju.
?Wpadnę jutro. Najlepiej podaj mi godzinę, kiedy nie będzie twojej mamy.? - I Łukasza, chciał dodać, ale ostatecznie się powstrzymał. Tak naprawdę chciałby być przy Macieju, kiedy ta niemota znowu przyjdzie. Bo może i niemota z tego Łukasza, jednak co, jeśli wykorzysta chwilę i Maciejową słabość? Jak to się mówi, stara miłość nie rdzewieje. Woli nie sprawdzać czy faktycznie nie zardzewiała i chociaż nie traktował Łukasza jak konkurencję (On? Tego starego dziada? Nigdy w życiu!), lepiej nie wywoływać diabła z lasu.
Poczekał chwilę na odpowiedź, ale ta nie nadeszła. Przeklął pod nosem, wcisnął komórkę do kieszeni i wstał. Napiłby się. Najchętniej pochłonąłby kilka piw (wódka też może być) i z powrotem poszedł spać, nie myśląc o niczym. W tamtym momencie zapicie problemów wydawało mu się bardzo dobrym pomysłem. Przecież i tak niczego nie wymyśli, a teraz jedynie potrzebował snu, bo pomimo spędzenia połowy dnia w łóżku, wciąż czuł zmęczenie.
Wstał i dziękując wszystkim świętościom za śpiących już o tej porze Tomka i Gabrysię, przemknął do kuchni, cały czas pozostając wyczulony na wibracje telefonu. Zajrzał do lodówki; prócz resztek pizzy, jakichś wędlin i mleka, nie znalazł tam nic, co miałoby w składzie alkohol. Zerknął do szafki. Płatki czekoladowe, kakao, soczek Kubuś i butelka Coca-coli. Znowu pudło. Aż przeklął pod nosem Andrzeja, bo do tego, że brat wychłeptał piwo, które jeszcze niedawno tu było, nie miał żadnych wątpliwości.
Sięgnął do słoika z drobniakami, wygrzebał z niego dziesięć złotych, odłożył słój na miejsce i ruszył do przedpokoju. Nim założył buty, jeszcze kontrolnie zerknął na telefon. Milczał. Maciej nie odpisał.
Filip przełknął ślinę, usilnie odpychając od siebie nieprzyjemne myśli, tłumaczące brak odpowiedzi od Wyszyńskiego. Wszystkie wiązały się z odebranymi rano wynikami, o których teraz wolałby zapomnieć. O których w ogóle chciałby zapomnieć. Wymazać je z pamięci, zanegować istnienie i żyć jak wcześniej, bo co innego mogłoby się zmienić, prócz jego układu z Maciejem?
A Filipowi już naprawdę brakowało tego mieszkania, obiadów w restauracji, czy Maciejowych powrotów do domu po pracy, kiedy on się cały dzień obijał. Brakowało mu też Ciapka, jego podekscytowanego skomlenia chwilę przed wyjściem na spacer, zezowatych oczu i smrodu z pyska.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy sięgał do klamki. Wciąż pamiętał tamten raz, kiedy zaproponował Maciejowi kąpanie kundla. I ten zapach wędzonki... jego nie dało się zapomnieć. Jakby na dowód, momentalnie poczuł woń szamponu w nozdrzach. Koniecznie musi zadzwonić do Majki i zapytać o kundla. Może wziąłby go na kilka dni do siebie?
Wyszedł na korytarz. Sięgnął do włącznika światła, żarówka zatrzeszczała, aż w końcu wnętrze klatki rozjaśnił jej żółtawy blask.
Gabrysia i Tomek byliby zachwyceni, a on przynajmniej nie tęskniłby za Ciapkiem. Pozostawała oczywiście kwestia wygodnego apartamentu... i jego właściciela.
Znów zerknął na komórkę. Zaczęło się to powoli zamieniać w jakieś kompulsywne zachowanie, bez którego nie przeżyłby kolejnych kilku minut. Co ten Maciej robił, do cholery? Przecież dopiero zbliżała się dwudziesta druga. Spał już? Może przez leki?, zastanawiał się, kiedy szedł w kierunku wyjścia.
Wieczór był chłodny. Wiał nieprzyjemny wiatr, przenikający pod cienką bluzę i wywołujący gęsią skórkę. Filip aż się zatrząsł. Naciągnął na głowę kaptur i wolnym krokiem ruszył ku monopolowemu ulicę dalej. Nie rozglądał się na boki, zbyt zamyślony, ciągle sprawdzający uporczywie milczący telefon. W pewnym momencie z tego letargu wyrwało go szarpnięcie, czyjaś duża ręka zaciskająca się na jego ramieniu, aż wreszcie pchnięcie na mur jednej z kamienic. Zaskoczony wypuścił komórkę z dłoni, która upadając na chodnik wydała głośny na tle nocnej ciszy dźwięk. Ktoś przycisnął mu przedramię do gardła, podduszając, a gdy spojrzał w tego kogoś jasne oczy, zalało go nieprzyjemne wrażenie deja vu.
Ile razy to się jeszcze powtórzy?
- Przeczytałeś wiadomości? - zapytał, przyduszając go całym swoim ciałem i odbierając oddech, przez co Filip nie był w stanie wydusić z siebie chociażby słowa. Mógł jedynie spojrzeć w błękitne, tym razem całkowicie trzeźwe oczy, wypełnione satysfakcją.
Zastraszył nie tylko Filipa, ale też jego lalusia. Jak mógłby nie odczuwać dumy? Przecież pokazał, na co tak naprawdę go stać i że z nim się nie zadziera. Niech Wilku teraz błaga o przebaczenie. Najlepiej na kolanach i z jego kutasem w ustach.
Nagle jednak sen Pacuły został brutalnie przerwany przez zimne ostrze noża przyduszone do szyi.
- Lepiej go, kurwa, zostaw - rozbrzmiał znajomy Filipowi głos i już po chwili w stronę Błażeja pomknęła zaciśnięta pięść. Gdy padło uderzenie, zatoczył się, puszczając Filipa, który łapczywie zaczerpnął powietrza. Nim Wilku zdążył zorientować się w sytuacji, minęło kila sekund, dopiero po nich zauważył stojącego nieopodal Andrzeja i jeszcze jakichś dwóch chłopaków. Niestety - o wiele drobniejszych niż Błażej. Nic więc dziwnego, że gdy tylko Pacuła odzyskał rezon, zaraz oddał im z nadwyżką.
- Kurwa - przeklął Błażej, spluwając na bok i patrząc na zbierających się z chodnika chłopaków, jedynie parę lat starszych od Andrzeja i wyraźnie o wiele słabszych niż Pacuła. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na braci Wilczyńskich. - Mało ostatnio dostałeś, skurwielu? - zwrócił się do Andrzeja, którego twarz wciąż była posiniaczona i opuchnięta. - Tak ci się oklepywanie mordy podobało?
- Teraz i tak sam gówno zrobisz - odpowiedział Andrzej, a jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu. - Bez swoich kumpli raczej tylko popierdolić se możesz - dodał, zakładając ręce na piersi. - Zbliż się jeszcze raz, chuju, do Filipa, to obiecuje, kurwa, że Spychura cię zniszczy. I tak mu zawadzasz, z chęcią się ciebie pozbędzie dla swoich interesów.
Filip drgnął. Popatrzył na Andrzeja, dopiero rozumiejąc swoje położenie. Albo raczej położenie Błażeja i jego biznesu. Aż zwilżył wargi, kiedy trybiki w jego głowie zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Coś, co jeszcze niedawno uważał za największy Andrzejowy błąd, czyli dołączenie do konkurencji, teraz mogłoby się przydać.
Błażej się roześmiał. No bo co niby miałby zrobić- Pokazać, że bał się jakiegoś szczeniaka grożącego mu Spychurą? Że bał się Spychury, jakiegoś gościa, który od dłuższego czasu próbował odebrać ich tereny, a ostatnio na dobre zagościł w śródmieściu? Nigdy w życiu. Nie Błażej.
- Zobaczymy. Gorzej, jeśli tym razem nabawisz się czegoś na stałe. Skręcony kark nie byłby chyba najprzyjemniejszy, co? - Gdy Pacuła chciał, był naprawdę przerażający. A teraz, ze stróżką krwi spływającą mu z ust i oczami roziskrzonymi przez wściekłość, budził w Filipie niepokój. Andrzej jednak nie wyglądał na zastraszonego. Roześmiał się jedynie i schował scyzoryk do kieszeni, najwidoczniej nie spodziewając się już żadnego ataku ze strony Błażeja
- Ja będę uważać na swój kark, ale ty też lepiej pilnuj swojego.
Filip zerknął to na brata, to na Pacułę. Kiedy jego Andrzej tak wydoroślał? Patrzenie na niego w takiej sytuacji było dla Filipa czymś nowym, czymś, czego jeszcze nie potrafił osadzić w konkretnych ramach. Ani mu się to podobało, ani teraz nie mógłby narzekać za uratowanie tyłka.
Błażej prychnął. Ponownie splunął na bok i jeszcze popatrzył na Filipa.
- A jak tam twój kochaś? Żyje jeszcze? Co za pech, może trzeba będzie poprawić - dodał z szerokim uśmiechem, po czym, jakby nigdy nic odwrócił się i ruszył chodnikiem w przeciwną stronę do kamienicy w której mieszkali Wilczyńscy.
Andrzej chwilę jeszcze wbijał wzrok w oddalającą się sylwetkę Błażeja, aż wreszcie przeniósł spojrzenie na brata.
- Mówił o Macieju...?
- To było na serio? - wszedł mu w słowo Filip, puszczając pytanie Andrzeja pomimo uszu. - Ze Spychurą?
- No przecież nie mówiłbym tego bez pokrycia, co nie?
Filip przełknął zgęstniałą ślinę i wcisnął dłonie w kieszenie bluzy. Zerknął w stronę szczupłych, ale wysokich chłopaków, których nigdy wcześniej nie widział. Andrzej ostatnio całkowicie wymienił swoje towarzystwo. Jeszcze niedawno miał ochotę złapać brata za kudły i wybić mu z głowy pomysły o maczaniu palców w takich biznesach, jednak teraz...
Chyba powinien być mu wdzięczny.