Część ostatnia. Pączki, piruety i łoniaki
KittyKot.doc
Wcale nie byłem zmęczony. Ren był, dlatego po powrocie do domu od razu poszedł spać. Ja rozpakowywałem walizki i jarałem się zakupami. Miałem mnóstwo upominków i drobnych prezentów dla kumpli, dlatego macałem wszystko, zachwycałem się i wzdychałem. Tak, to była cudowna podróż. Nie mogłem się już doczekać pierwszych efektów pracy z Hayato. Może i był sztywnym chujem, ale znał się na rzeczy. Albo to ja byłem taki fajny i wyluzowany.
Postanowiłem też, że jutro wpadnę do Yukiego i Emila. Miałem nadzieję, że mój Lucyfer był cały i zdrowy.
Lipiec miał być pracowitym miesiącem. Nowy kawałek, kręcenie teledysku, ślub Reiry. Cholera, trochę się tego uzbierało. Ogólnie ostatnio miałem dość intensywne życie. Myślałem trochę o tym przypadkowym "spotkaniu" z ojcem. Myślałem, myślałem.
Myślałem.
Ale nic nie wymyśliłem.
Mówiłem już, że raczej nie byłem rozczarowany, ale chyba w głębi duszy chciałem, żeby jakoś zareagował. No ale teraz przynajmniej wiedziałem, że to już naprawdę koniec wszystkiego.
Nie miałem ojca i już nie musiałem o nim myśleć.
Jasne. Nie musiałem. To jak niemyślenie o różowym słoniu.
Ciekawe, czy Kaien chciałby się spotkać. Obiecał, że znajdzie dla mnie czas, pogadamy sobie, schlejemy się i powspominamy stare dobre czasy. Nie tak, jak poprzednim razem.
O nie.
Nie chciałem z nim spać. Znaczy, mógłbym chcieć, ale bez Rena bym tego nie zrobił.
Chyba.
No i oni nie chcieli nas, choć byłem pewien, że Kaien poświęcał się dla Senju. Jednak nawet jeśli tak było, to bardzo go za to podziwiałem. Był dzielny, twardy i wspaniały. Senju niedługo miał mieć wystawę, więc obiecałem, że też wpadnę. Oczywiście, że wpadnę. Z mężem. Nie mógłbym nie wpaść, przecież to Senju. Wciąż miałem do niego słabość, ale ja ogólnie miałem słabość do wielu osób.
Do Emila. Trochę do Yukiego. Wciąż czułem sympatię do Abla i myślałem czasem o Akihiko. Ze względu na zbliżający się ślub Reiry i Darena o nich też dużo myślałem.
I o koniach.
O bracie Rena. O jego kuzynie. O hot modelach, o cyckach i wężach.
Miałem w głowie natłok myśli, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Ciągle się coś działo, przynajmniej nie było nudno.
* * * * *
Lucuś był cały i zdrowy, zadowolony i... tęgi. Kurwa, spaśli mi kota. Miał brzuch jak balonik, a policzki jak chomik.
- Co się tak krzywisz? - Yuki parsknął śmiechem, a potem cmoknął. - Jest teraz podobny do właściciela.
- Chyba do ciebie - burknąłem, a Lucek otarł się o moje nogi.
- Podziękowałbyś lepiej kumplowi.
- Dziękuję.
- Tak lepiej. Wyruchaliście jakiegoś Japończyka?
- Ale z ciebie zbereźnik. - Przewróciłem oczami, a Emil uśmiechnął się i zerknął na Rena.
- Kiedy imprezka? - Yuki chyba był natchniony, bo miał świetny nastrój.
Pewnie już coś nabroili.
Hej, chwila moment. Jaka imprezka/i>?
- Nie będzie imprezek. Ren ma robotę, a ja nagrywam nowy kawałek - powiedziałem dumnie, a Lucyfer miauknął i wskoczył mi na kolana.
- Spoko. Jak będziecie chcieli coś zorganizować, dajcie znać. - Uśmiechnął się i przyciągnął Emila do siebie.
Chyba już się pogodzili. Dzięki bogu.
- To my spadamy. Dzięki za pomoc - powiedziałem, biorąc Lucusia na ręce.
- Wpadniemy za tydzień - dodał mój hot mąż, choć nie wiedziałem, co miał na myśli.
Dopiero potem mnie olśniło. No, chyba zbyt wolno myślałem. To prawie tak samo, jak z twincestem.
* * * * *
Wystarczyły trzy dni i Lucyfer wrócił do normy. Znowu był zwinnym, zgrabnym kocurem (jak ja). Yuki chyba serio lubił rozpieszczać ludzi i zwierzęta, chociaż to dziwne, że nie utuczył swojego Emila.
Wrzuciłem resztę zdjęć na Fejsa i Insta, a potem zamówiłem sushi. Oczywiście nie smakowało jak to japońskie, ale jak się nie ma, co się lubi...
I tak dalej.
Pisałem trochę z Emilem, potem z Darenem, a później otworzyłem zimne piwo i wyszedłem na balkon. Tego lata pogoda naprawdę była ładna. Marzyło mi się trochę wylegiwanie na plaży, więc postanowiłem, że potem porozmawiam o tym z mężem.
Ale gdy znowu wszedłem na Fejsa, poczułem dziwne ukłucie z klatce piersiowej. Niby nic nowego, bo codziennie dostawałem zaproszenia do znajomych, ale tym razem było inaczej. Zignorowałem jakieś laski i kilka emo boyów i poczułem, jak serce zaczyna walić szybciej.
Na szczęście zadzwoniła komórka, więc nie zdążyłem się zdenerwować.
Dzwonił Kaien i pytał, czy mam już prezent dla jego Kaczuszki. Boże, ale kochany debil. Od razu zeszło ze mnie całe napięcie. Nawet gdy czytałem potem wiadomość od Mei-Mei.
Tak, Mei-Mei.
To była ta kobieta, z którą widziałem wtedy ojca. Nie miałem pojęcia, dlaczego do mnie napisała i dlaczego właśnie ona, nie ojciec. Rozmawiali o mnie?
Jasne, nie łudź się.
Nie, jednak chyba rozmawiali, bo skąd mogła wiedzieć, kim jestem? Na pewno nie była moją fanką.
Znowu dostałem zawrotów głowy, ale wziąłem głęboki wdech i pomasowałem skronie. Tak, musiałem być silny, bo teraz nie było przy mnie Rena. Nie zrobiłby mi sztucznego oddychania ani nie uspokoił, gdybym wpadł w panikę.
Mei-Mei pisała, że wie, że jestem synem Toshiro. Żałuje, że dowiedziała się dopiero teraz. Czyli miałem rację - ojciec musiał jej o mnie powiedzieć.
Tylko po co? Dlaczego w ogóle zwróciła na mnie uwagę?
Nic jej nie odpisałem, otworzyłem drugie piwo i rozwaliłem się na łóżku. To już był absurd. Mój własny ojciec miał mnie w dupie, a jego laska pisała do mnie na Fejsie.
Ale szopka.
Od razu chciałem zadzwonić do Rena, ale potem postanowiłem, że nie będę przeszkadzać mu w pracy. Pewnie miał teraz dużo roboty.
* * * * *
Po urodzinach Senju miałem kaca stulecia, ale warto było. Kaien jak zwykle dał z siebie wszystko, a ja czasem żałowałem, że nie byłem jego facetem. Może gdybyśmy wcześniej wpadli na ten pomysł... Gdybym nie poznał potem Rena, a on Senju... Kto wie? Już wcześniej odwalaliśmy niezłe numery, ale nigdy nie wpadłbym na to, żeby go podrywać. Ja chyba zbyt często zachwycałem się bliskimi mi osobami.
W poniedziałek Ren pojechał do pracy, a ja spotkałem się z chłopakami i Saki. Mieliśmy nagrywać nowy kawałek, ale Tulku się spóźniał. Nikt się jednak o to nie wkurzał, nawet Dan był spokojny. Wpadła też Ana z bobasem. Wciąż była tak samo chuda i ładna, szkoda, że Dan tego nie doceniał. Ciekawe, czy ciągle ruchał fanki? Chyba nie bzykał niepełnoletnich?
Boże, i kto to mówi.
Pierwsze spotkanie było na luzie, nikt się nie spinał ani nie śpieszył. Mieliśmy sporo pomysłów, a Saki miała domowe żarełko. Byłem w szoku, bo myślałem, że nie umie gotować. Była przecież taką kobietą sukcesu, no i wolała szpilki od garów. Tak przynajmniej myślałem. Zawsze skupiała się na robocie, czasem miała nawet sińce pod oczami z niewyspania. Kaien chyba był natchniony, pewnie Senju go natchnął. Tulku nie mógł się skupić, a Ki-Ki ciągle zaciskał szczękę. Cholera, chyba nie wrócił do ćpania? Nie chciałem, żeby wracał, miał się przecież leczyć. Nie chciałem, żeby odszedł z zespołu. Nawet go lubiłem i trochę było mi go szkoda.
Dostali ode mnie sake i wino śliwkowe, a Saki wręczyłem zestaw drogich kosmetyków, bo wiedziałem, że bardzo o siebie dbała. Miałem też nadzieję, że to doceni i nie będzie doszukiwać się drugiego dna. Po prostu chciałem sprawić jej przyjemność, a taki praktyczny prezent na pewno przypadłby jej do gustu.
Nie myliłem się.
No i wiedziałem, że byłem wspaniały i pomysłowy. Zresztą to były dobre, drogie kosmetyki, a ona się na tym znała.
W końcu ogarnęliśmy podstawy, ale Tulku dalej nie mógł złapać rytmu. Pewnie wczoraj ostro imprezował, a dziś dostał ochrzan od Marty. Dziewczyna naprawdę była kochana i dbała o niego, ale on czasami zachowywał się jak niedojrzały głupek.
- Dobra, nic więcej dziś z siebie nie wycisnę. - Westchnął, masując skronie. - Sorry, chłopaki. Moja wina.
- Chłopaki i dziewczyny - zgromiła go Saki, a on uśmiechnął się przepraszająco.
- Na kolejnej próbie masz być trzeźwy - powiedział Dan.
Kaien zgrzytnął zębami, a potem wyszczerzył się i puścił mi oczko. Pokazałem mu faka i zerknąłem na Anę - chyba miała nas w dupie, bo zajmowała się swoim bobo. Ciekawe, czy będzie miało urodę po mamusi. Trochę nawet wyładniało, choć dalej było brzydkie.
- Mówię serio. Czeka nas sporo roboty - powiedział Dan, a Tulku pokiwał głową.
- No wiem, nie musisz mi prawić kazań. Trochę zawaliłem, ręce mi latają, bo wczoraj za dużo wypiłem.
- Przecież ty nigdy nie masz kaca - wtrącił Kaien.
Ki-Ki nic nie mówił, a ja zaczynałem się o niego martwić.
- Nie mam kaca - przytaknął mu Tulku. - Po prostu nie mogę się skupić. Wczoraj były urodziny mojej...
- Dobra, nieważne - przerwał mu chamsko Dan. - W czwartek znów się widzimy. Macie ogarnąć dupska. I nie chlać. I nie ćpać - dodał, patrząc wymownie na Ki-Kiego.
- Wyluzuj - powiedział Kaien, ale zauważyłem, że też zerkał na Ki-Kiego.
Wciąż miałem nadzieję, że nie zacznie znowu ćpać. Ki-Ki, nie Kaien. Oczywiście moglibyśmy znaleźć nowego basistę, ale przywiązałem się już do każdego z chłopaków. Nawet do Dana.
- W porządku, chce ktoś pączka? - spytała Saki, a wszyscy zgodnie ruszyli w jej kierunku.
Jak dzieci.
Ja też.
Saki robiła świetne pączki. Aż byłem w szoku.
* * * * *
Ślub Reiry zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że będzie miała małego rudego gówniaka. Albo nierudego. Mógł też być blond po tatusiu. Czy ja chciałbym gówniaka? Nie chciałbym. W sumie w sierpniu miałem też jechać na ślub Risy, więc ogólnie ta liczba ślubów była imponująca. Najpierw Dan, potem ja, teraz Reira, później Risa. Ciekawe, czy Kaien i Senju też się kiedyś hajtną.
Kolejne próby były już dużo lepsze. Obserwowałem uważnie Ki-Kiego, ale chyba wszyscy to robili. Każdy się o niego martwił. Nie było więcej domowego żarełka, więc zacząłem nawet węszyć podstęp. Może to wcale nie ona gotowała? Miała jakiegoś hot faceta, którego chowała przed światem? Potrafił gotować i robił pyszne pączki?
- Chyba cię pogięło. - Kaien zarechotał i wywrócił oczami. - Ty to masz wyobraźnię, powinieneś pisać książki.
- Nie umiem pisać książek.
- Pogadasz z tym Hayato i będzie git.
- On nie pisze książek, debilu.
- Och, jakie czułości - wtrącił Dan, a ja fuknąłem i zająłem się strojeniem gitary.
- A co, zazdrosny? - Kaien wyszczerzył się i szturchnął go ramieniem, ale Dan go olał.
Dziwne.
Prawie się nie kłócili, gadali tylko o muzyce i tekstach. Tulku spiął bicki i zagrał tak, że wszystkim szczęki opadły. Zuch chłopak. Też nie byłem gorszy, więc poszło nam szybko. Saki była zachwycona, nowy producent również. Dzięki bogu, że pozbyliśmy się Adama.
W piątek wpadł również Daniel, a ja chciałem go spytać o Saena. Kaien ostatnio się dziwnie zachowywał, ale nie wnikałem. Miałem nadzieję, że nie zdradzał Senju z Saenem? Obiecał, że niedługo się spotkamy i powspominamy stare czasy. Zabrzmiało cholernie dwuznacznie, ale wolałem się nie nakręcać. Byłem teraz napalonym, ale wiernym mężem Rena. Poza tym wystarczył mi Emil. I trochę Yuki.
Wieczorem napisała do mnie Mei-Mei. Znowu. Nie miałem pojęcia, o co jej chodziło, ale nie reagowałem. Podobno "nie chciała być natrętna, ale marzyła o tym, żeby mnie poznać bliżej". Pewnie coś knuła za plecami Toshiro. Na razie nie powiedziałem nic mamusi. Dowie się później. Podziękowałem tylko Klausowi za prezent, a kilka dni później odezwał się Hayato. Wysłał mi kolejne szkice postaci i nowe wątki. Całe szczęście, że wszystko mi pasowało. Szkoda, że był takim sztywniakiem.
Wciąż jarałem się wspomnieniami z podróży, przeglądałem zdjęcia i rozdawałem prezenty kumplom. Kaien oczywiście rechotał na widok wypasionego wibratora, ale chyba nie był zaskoczony. To było tak bardzo w moim stylu. No ale to był zajzajebistszy, najnowszy model gejowskiego wibratora analnego, więc musiał się jarać. Senju za to nie mógł wyjść z podziwu, bo dostał ode mnie zestaw ręcznie robionych pędzli. Były drogie jak cholera i niesamowicie piękne, więc byłem pewien, że przypadną mu do gustu. Senju lubił ładne rzeczy. Ładnych ludzi też, na przykład mnie.
Nagrania szły nam cudownie, z Ki-Kim nie było aż tak źle, więc w końcu przestałem się nim przejmować. Za dwa tygodnie mieliśmy kręcić teledysk, Dan i Kaien mieli już pewien plan, a Saki wtajemniczyła w to nowego producenta i inne ważne osoby, którymi nie zawracałem sobie głowy. Nie obchodziło mnie, kto się tym zajmował, bo skupiałem się na swojej części zadania.
Poza tym byłem też dobrym mężem i wspierałem Rena. Podtrzymywałem go na duchu, motywowałem i tak dalej. Wiedziałem, że denerwował się trochę przed spotkaniem z Tylerem. Dużo gadali na Skypie, czasem pojawiał się też Marcel. Ja naprawdę żałowałem, że tak wyszło. Gdyby nie byli braćmi, moglibyśmy...
Taka strata.
Wiem, jestem okropny.
Benny za to miał szczęście, bo znowu nam towarzyszył. Niezbyt za nim przepadałem, ponieważ był marudą, ale to w sumie było bez znaczenia. Był tylko moim ochroniarzem, nie musiałem się z nim kumplować.
Poza tym niech się cieszy - zwiedzi świat, rozerwie się, ponarzeka i tak dalej.
Mamusia chciała, żebyśmy zatrzymali się u niej, ale woleliśmy hotel. To chyba oczywiste, bo potrzebowaliśmy prywatności.
- Ale ty jesteś chudy - lamentowała. - Masz dokładkę. Musisz jeść więcej, bo mi zupełnie znikniesz.
- Ale ja jem. Naprawdę. Nie jestem dzieckiem, więc mnie nie wkurzaj.
- Nie obrażaj się, skarbie. Chudzi ludzie są nieszczęśliwi, bo odmawiają sobie jedzenia.
- Mamo.
- Dobra, dobra.
- Nie jestem chudy. I nie odmawiam sobie jedzenia.
- Ren, podtucz go trochę, co?
- Staram się. Nie, Kotku? - Uśmiechnął się do mnie zabójczo, a ja spaliłem buraka.
Bezczelny zbereźnik.
- To dobrze. Lubię, jak ludzie dobrze jedzą. Jeszcze dokładkę?
- Mamuś. - Przewróciłem oczami, a ona parsknęła śmiechem.
- Dobra, dobra, już milczę. Opowiedz lepiej, jak było w Japonii. Widziałam te wasze zdjęcia, mam nadzieję, że miło spędziliście czas. - Puściła oczko Renowi, a ja znów poczułem się skrępowany.
Flirtowała z nim, na bank.
Opowiadałem o Harajuku, o świątyniach, samurajach i Hayato.
O wszystkim.
Znowu się podniecałem wspomnieniami.
Po południu Ren pojechał do brata, a ja zostałem u mamusi. Znowu dziękowałem Klausowi za Hayato, a on poił mnie dobrym winem. Oczywiście miałem dla nich upominki z Japonii: zestaw drewnianych naczyń, pałeczek i ślicznych pojemniczków, do tego amulety o-mamori i porcelanowego kotka przynoszącego szczęście. Lubiłem kupować ludziom prezenty. Sobie też kupiłem sporo fajnych rzeczy, choć zwykle nie wydawałem kasy na bzdury. Ale to nie były bzdury, to były ważne sprawy. Maszynka do robienia takoyaki, tony słodyczy o smaku zielonej herbaty, paluszki Pocky, śmieszne skarpetki i masę innych rzeczy. Ale najpiękniejsza była parasolka i dwie śliczne yukaty - dla mnie i dla Rena. Jak będę miał więcej wolnego czasu, to na bank zrobimy sobie fajną sesję. Nie tylko zdjęciową. W yukatach.
Ach, rozmarzyłem się.
Odpłynąłem i chyba nawet się zdrzemnąłem.
Albo po prostu byłem pijany.
No, to było dobre wino.
Mamusia chciała, żebym został na noc, ale ja miałem ochotę molestować Rena. Wpadł po mnie dość późno, pewnie nieźle spędzali czas z bratem. O nic nie pytałem, bo byłem rozleniwiony i pijany.
Nawet go nie molestowałem.
* * * * *
- Chrapałeś.
- Bzdury. Ja nie chrapię. - Zaśmiałem się, słodząc kawę.
Jedliśmy śniadanie, za oknem było słonecznie, a ja byłem wyspany i zadowolony.
- Jak było u Tylera? - spytałem i puściłem Renowi oczko.
- Dobrze. Chcesz mi coś powiedzieć?
- Co? Ja? Nie, absolutnie. - Pokiwałem głową i oblizałem łyżeczkę. - Myślę, że powinniśmy uprawiać seks pod prysznicem.
- Tak? - Wyszczerzył się, a potem upił spory łyk kawy.
Czarnej. Brr.
- No, już wczoraj o tym myślałem, ale byłem obżarty i pijany.
- Twoja mama zawsze się o ciebie troszczy.
- Raczej próbuje utuczyć.
- Jak Yuki Lucyfera? - Spojrzał na mnie z rozbawieniem, a ja prychnąłem.
- No. Wiesz, o co im chodziło?
- Komu?
- Emilowi i Yukiemu? Bo Emil był ostatnio markotny, a teraz znowu tryska radością.
- Pewnie nie tylko radością. - Uniósł brew i znów upił trochę kawy.
- To wiesz czy nie?
- Wiem.
- Ale nie powiesz?
- Tak.
- Wiedziałem. - Westchnąłem i zacząłem jeść.
- Myślę, że Emil sam ci powie. Nie dąsaj się - powiedział miękkim głosem.
- Nie dąsam się.
- Na pewno?
- Jasne. Wyglądam ci na kogoś, kto się dąsa?
- Tak.
- Spadaj, wcale nie.
- Futerko ci trochę urosło - powiedział nagle, a ja zakrztusiłem się jedzeniem.
- Jakie futerko?
- Łonowe.
- Macałeś mnie, gdy spałem? - Zmarszczyłem brwi, ale pokręcił głową.
- Nie, po prostu spałeś nago, więc widziałem.
- Jak mogłeś widzieć, skoro było ciemno? Macałeś mnie!
- Nie macałem.
- Szkoda.
- Co? - Parsknął śmiechem, a ja wydąłem wargi.
- Pójdę się ogolić. - Wstałem z łóżka, ale złapał mnie za udo. - Puszczaj.
- Skończ śniadanie.
- Potem.
- Teraz. Możesz sobie mieć futerko. Mam nawet dla ciebie pewne zadanie - zamruczał, gładząc moje biodra.
- Zapuszczanie łoniaków?
- Chciałbyś? - zdziwił się, a ja trochę się zmieszałem i zmarszczyłem brwi.
- Nie bardzo. Chyba.
- Nawet gdyby to był rozkaz twojego Pana? - Uśmiechnął się nieco drapieżnie, więc byłem pewien, że już wyobrażał sobie różne rzeczy.
- Ale teraz nie jesteś moim Panem.
- Racja. Nie miałem na myśli nic złego.
- Na pewno?
- Oczywiście.
- Nie nabijasz się, prawda?
- Oczywiście, że się nie nabijam. Później pomogę ci się ogolić - powiedział i przyciągnął mnie bliżej.
Usiadłem mu na kolanach, a on zaczął mnie karmić. Kurczę, wszyscy chcieli mnie dokarmiać, a przecież nie byłem już chudy.
- Bardzo intensywnie ci pomogę - dodał, gdy spojrzałem mu w oczy.
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Wiesz. - Uśmiechnął się i odgarnął mi włosy. - Otwórz buzię.
- Reeen.
- Otwórz.
- Jak do loda?
Zaśmiał się i potarł nosem o mój obojczyk.
- Tak, jak do loda.
- No dobra.
* * * * *
Wieczorem był występ Tylera, a ja znów żałowałem, że byli braćmi. Gdyby nie byli... och.
Taka strata.
Tyler wyglądał zabójczo, był przystojny, mroczny i niezwykle uwodzicielski. Seksowny. Cholernie i nieprzyzwoicie pociągający. Makijaż też miał zabójczy.
Wygibasy, skoki, piruety. Wygięcia.
Skoki.
Znowu.
Jeden, drugi, trzeci, dziesiąty.
Był dynamiczny i pewny siebie. W sumie nie wiedziałem, czy na pewno był pewny siebie, ale takie sprawiał wrażenie. Ren mówił, że to jego wielki powrót, więc pewnie musiał się denerwować.
Ja bym umierał ze strachu. No tak, umierałem ze strachu, gdy musiałem wrócić na scenę po przerwie, ale chyba rozumiałem Tylera. Po prostu pamiętałem to cudowne uczucie odprężenia i spełnienia, które powoli zastępowało stres i spięcie.
Tak, chyba czułem pewną więź sceniczną z Tylerem.
Podziwiałem możliwości jego ciała, wiedząc, że na pewno musiał sporo ćwiczyć. Wszyscy byli skupieni na nim, a on czuł się jak ryba w wodzie.
Och, rozumiałem go tak bardzo.
Szczerzyłem się, zamierałem, wydawałem z siebie okrzyki zachwytu, a potem znowu ściskałem dłoń Rena.
Brawa mnie ogłuszyły, ale Tyler na nie zasłużył. Był boski. Wspaniały. Dał z siebie wszystko i chyba jeszcze więcej. Aż sobie przypomniałem występ Marcela. Młody też był niesamowity i miał potencjał, więc byłem pewien, że intensywnie ćwiczył ze swoim senseiem.
Po wszystkim oczywiście na chwilę zniknął, a my cierpliwie czekaliśmy. Widziałem potem, że szczebiotał z kumplami, Marcel też tam był. Chyba byli zgraną paczką, bo rechotali, wygłupiali się i obściskiwali.
Lubiłem wesołych ludzi.
- Cześć, chłopaki - przywitał się Tyler.
Podszedł do nas razem ze swoim Marcelem, a ja nie mogłem przestać się na niego gapić. Znaczy, na młodego, bo że Tyler był hot, to wiadomo. Marcel był trochę spłoszony (?) i cichy, pewnie wciąż nie mógł dojść do siebie po występie Tylera.
- Fajny występ. - Uśmiechnąłem się najpiękniej, jak umiałem, a Marcel spojrzał na mnie z ciekawością.
Ależ był śliczny.
- Dzięki. - Tyler też się uśmiechnął, a Ren zacisnął dłoń na mojej talii.
O co mu chodziło?
- Nie wiedziałem, że wpadniecie - odezwał się młody, a mąż uśmiechnął się tak słodko, że mnie tym rozbroił.
- Nie mogliśmy przegapić takiej okazji - powiedział.
Tyler zerknął na swoich kumpli, bo ciągle się wygłupiali i chyba o czymś intensywnie dyskutowali.
- Pójdę z nimi pogadać - powiedział Marcel, a Tyler kiwnął głową.
- Ale wróć potem! - zawołałem, gdy pobiegł w ich stronę.
Odwrócił się, wyszczerzył i wypiął tyłek, a my ryknęliśmy śmiechem. No, miał potencjał. Miło wspominałem nasze wygibasy.
Braciszkowie rozmawiali sobie wesoło, a ja gapiłem się na ludzi dokoła i czekałem na Marcela. Wiedziałem, że nie mogliśmy niczego planować, ale, no. Po prostu lubiłem młodego. Chyba się trochę napaliłem.
Pojechaliśmy do Tylera, a ja dalej miałem chcicę. Nie byłem jednak pewien, co na to Ren. Mógłbym porobić coś z Marcelem, ale nie wiedziałem, czy Ren nie byłby skrępowany. Dlatego byłem grzeczny i tylko pożerałem młodego wzrokiem. On mnie też.
Kurwa mać, szkoda, że Tyler był bratem Rena. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Przynajmniej miał przystojnego braciszka.
Potem odprowadzili nas do hotelu i w końcu mogłem się rzucić na Rena. Rano pomógł mi ogolić łoniaki, a teraz to ja go molestowałem. Chyba był trochę zmęczony, być może rozkojarzony, a ja to wykorzystałem. Całe szczęście, że jego drąg działał.
Ujeżdżałem go szybko i namiętnie, trochę zachłannie i chaotycznie, ale chciałem po prostu dojść.
Szybko i mocno.
Chciałem się rżnąć, ruchać i pieprzyć.
Ren trzymał mnie za biodra, wbijał paznokcie w skórę i odpływał, a ja skakałem na jego fiucie i też odpływałem. Wsuwałem go sobie do końca, a potem znowu unosiłem biodra i nabijałem się od nowa. Ren wzdychał, mruczał i robił takie miny, że miałem ochotę tryskać od samego patrzenia. Matko, był zmysłowy do bólu.
Mój.
Cudowny, piękny i wspaniały.
Tryskałem mu na brzuch, a on charczał i sapał.
Potem stękał i też tryskał.
We mnie.
W środku.
Rechotałem i poruszałem dupą, a nasienie spływało mi po udach. Ocierałem się o Rena całym ciałem, całowałem go w szyję i sapałem jak napalony żbik.
Leżeliśmy potem zjebani, spoceni i zadowoleni, mąż miał banana na twarzy, a ja jego spermę w tyłku.
Spałem po tym jak zabity.
* * * * *
Rano wpadliśmy na śniadanie do mamusi, bo jej to obiecałem. Oczywiście to było dobre, treściwe, kaloryczne śniadanie według mojej mamy. Ciekawe, czy Ren z nadwagą dalej byłby hot?
Pewnie tak.
On zawsze był hot.
Rozmawiali potem o czymś z Klausem, a ja plotkowałem w kuchni z mamą. Pytała o spotkanie z Hayato, o występ Tylera i o moje pożycie małżeńskie.
- Szkoda, że chcecie już wracać. Moglibyście zostać dłużej. - Westchnęła.
- Nie moglibyśmy, Ren ma robotę, ja też.
- Jaką ty masz robotę?
- Mamo. - Wywróciłem oczami. - Nagrywamy nowy utwór, a potem kręcimy teledysk.
- Aha, faktycznie. - Westchnęła, a ja wziąłem ciastko. - Czyli znowu zobaczę cię tylko w telewizji?
- Przecież ty nie oglądasz telewizji.
- Oglądam.
- Przecież ty nie masz telewizora.
- Gówniaku, nie pyskuj.
Zaśmiałem się i wziąłem kolejne ciastko. Faktycznie były dobre.
- No ale wiesz, nie jest tak źle. Ostatnio całkiem często się widzimy. Wcześniej było gorzej - powiedziałem, a ona przysunęła się bliżej.
- No ale tak to działa. Człowiek chce więcej. Naprawdę układa wam się z Renem? - spytała ściszonym głosem, czym mniej mocno zaskoczyła.
- No, mówiłem ci, że układa. A poza tym, to...
No właśnie.
- Poza tym to? - Spojrzała na mnie wyczekująco, a ja się trochę zmieszałem.
- Nie uwierzysz, jak ci powiem.
- Uwierzę. Mów.
- Chodzi o to, że... spotkałem kogoś w Tokio.
- Kogo? - Zamrugała i spojrzała na mnie pytająco.
- No właśnie nie uwierzysz.
- Uwierzę.
- Toshiro.
Drgnęła, a potem ciężko westchnęła. Była zdziwiona, ale raczej się mocno nie przejęła. Pewnie wiedziała, że jestem mądrym chłopcem.
- I co? - spytała po dłuższej chwili milczenia.
Chyba musiała to sobie poukładać w głowie.
- Nie rozmawialiśmy. Po prostu... to było takie dziwne.
- Olał cię?
- Nie, natknąłem się na niego zupełnie przypadkiem. Stał przede mną w kolejce. Nie myślałem, że będzie w Tokio. Przecież to bez sensu. - Skrzywiłem się, a mamusia zaczęła bawić się ciastkiem.
- To tak bardzo nieprawdopodobne, że aż mnie zatkało.
- No właśnie.
- Zauważył cię?
- Tak, ale trochę za późno. Zresztą to i tak by niczego nie zmieniło.
- Nie zmieniłoby - powiedziała i zacisnęła szczękę. - On jest durny jak cholera. Znaczy, chciałam powiedzieć dumny.
- To też.
- Nie przejąłeś się tym, prawda? - spytała z troską w głosie, zupełnie jak Ren.
- Nie wiem, chyba nie.
- Nie przejmuj się, nie warto.
- Wiem, mamuś. Po prostu byłem zaskoczony.
- Też bym była zaskoczona. Prawdopodobieństwo spotkania go w Tokio jest jak odkrycie nowej galaktyki. Naprawdę. - Pokiwała głową i też zaczęła wpieprzać ciastka. - Ciekawe, co tam robił. Dobra, w sumie nieciekawe. Nieważne. - Uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Nie przejmuj się tym.
- Nie przejmuję się.
- Jakbyś chciał się wygadać, to wal śmiało. - Zaśmiała się, a do kuchni wszedł Ren.
- Powinniśmy już wracać - powiedział i uśmiechnął się delikatnie.
- Naprawdę musicie? - Mama jęknęła i spojrzała na niego błagalnie.
- Tak.
- Szkoda.
- Wiem.
- Wpadnijcie jeszcze. Zawsze tęsknię, jak was nie ma.
Jasne.
- Może we wrześniu - mruknąłem.
- Jak będziesz miał urodziny? - ożywiła się. - Świetny pomysł. Chodźcie, mam dla was pyszne ciasto.
- Ciasto? Mamuś, mówiłem, że nie musi...
- Milczeć.
Ren parsknął śmiechem, a wydąłem wargi i wzruszyłem ramionami.
- No dobra.
- Chcę też pogadać z Renem - powiedziała, a ja drgnąłem. - Tylko chwilkę.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się mój zabójczo przystojny mąż.
Mama spojrzała na mnie wymownie, więc wstałem z krzesła i wyszedłem z kuchni.
Ciekawe, o czym chciała z nim porozmawiać? Pewnie o Toshiro.
* * * * *
Żyłem sobie dalej, szczęśliwy i zapracowany. Ren też zapierdzielał, a ja marzyłem o tym, żeby poznać Steve'a. Widziałem jego zdjęcia na Fejsie, był całkiem niezły, wesoły i mądry. Mąż pewnie myślał, że coś knuję, ale nie knułem.
No może tylko trochę.
Znowu marzyłem o dobrej sesji, bynajmniej nie zdjęciowej. Najpierw jednak wybraliśmy się na wystawę Kaczuszki. Od rana byłem dziwnie spięty, nie wyspałem się i ogólnie czułem, że dzień będzie do dupy. Nie chciałem jednak marudzić, bo nie byłem Bennym. Czemu Senju miał fajnego Mansa, a ja nie? Nawet Naoki był fajniejszy.
Ubrałem się trochę schludniej niż zwykle, ale nie mogłem za bardzo szaleć, bo było gorąco.
Już przy wejściu natknąłem się na Reirę, czego można się było spodziewać. Wiedziałem, że spotkam również Abla, Emila i Tulku, resztę pewnie też.
W końcu wziąłem się w garść i postanowiłem nie schizować. Wystawa była świetnie zorganizowana, w dodatku Senju miał wzięcie. Zresztą to było do przewidzenia, przecież był facetem Kaiena. Tego sławnego Kaiena, czyli sukces miał gwarantowany. Wiadomo, że wolałby, żeby skupili się na jego talencie, ale na pewno będą gadać o tym, że to FACET KAIENA MIAŁ WYSTAWĘ.
Cóż.
Obciągałem Renowi w kiblu.