Rozdział 24: Po prostu być obok. Nic więcej
To nie był dobry pomysł, huczało mu w głowie, kiedy poczuł dłonie Jakuba na swoich pośladkach. To zdecydowanie nie był dobry pomysł. Kuba, owszem, miał w sobie coś, co sprawiało, że miękły kolana. Szarmancki uśmiech, umiejętność prowadzenia rozmowy i silne, wysportowane ciało. Czego chcieć więcej? Czego innego gej taki jak Łukasz mógłby pragnąć? Przecież Jakub nie dość, że dobrze wyglądał, to jeszcze był naprawdę inteligentny. Owszem, ciało Łukasza zareagowało tak, jak powinno. Już w progu poczuł przyjemne dreszcze, kiedy zaczęli całować, a powód, przez który zawitali w mieszkaniu Kuby, odszedł w zapomnienie. Żaden z nich zdawał się nie pamiętać ani o Lubiewie,/i>, ani o obiecanym kieliszku mołdawskiego wina.
Kuba był stanowczy. W każdym ruchu pokazywał Łukaszowi, że doskonale wie, czego chce. To, jak go łapał, jak całował, nawet jak ściągał z niego koszulkę, wszystko podpowiadało o predyspozycjach w seksie i co najgorsze, wcale się to Łukaszowi nie spodobało. W pewnym momencie nawet nieśmiało spróbował zaoponować, sięgając dłońmi do pośladków Kuby, jednak zaraz jego starania zostały udaremnione. Kuba nie chciał wylądować na dole. Łukasz również nie chciał.
- Czekaj - sapnął, kiedy już znaleźli się w łóżku, praktycznie nadzy. - Ja nie...
Jakub popatrzył na niego wybity z pantałyku. Z roztarganymi włosami, które zazwyczaj miał starannie ułożone, i z opuchniętymi od pocałunków ustami wyglądał jak postać z mokrych snów.
- Hm?
- Ja nie jestem na dole - powiedział poważnie Łukasz, patrząc mu w oczy tak pewnie, jakby w tym momencie ktoś zamienił się z nim ciałem. Sama jednak myśl o tym, że faktycznie mógłby zostać zdominowany, nie wydawała się już tak przyjemna jak wizja zdominowanego Jakuba.
- Ja też nie - odparł Kuba i przysiadł na piętach, patrząc na Łukasza z początkowym zdezorientowaniem. Wyraźnie nie tego się spodziewał. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie ich zbliżenie i całkowicie błędnie zinterpretował preferencje Łukasza. - To chyba mamy problem, co? - zapytał wreszcie, a na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. - Cholera, dawno już mi się coś takiego nie zdarzyło. - Roześmiał się, przeczesując szybko dłonią roztrzepane włosy.
Łukasz początkowo nie wiedział, jak się zachować. Bo jemu taka sytuacja nigdy się nie przytrafiła, przecież nie miał zbyt wielu intymnych doświadczeń ze swoją płcią. Z płcią przeciwną również, ale to już inna sprawa.
- Więc...? - zapytał, bo naprawdę nie wiedział, co powinien w takim momencie zrobić. Zaraz jednak odpowiedział mu lekki, trochę zawadiacki uśmiech Jakuba i już po chwili jego usta całowały Łukasza tak, jak całowały jeszcze chwilę temu. Mocno i stanowczo.
- Poradzimy sobie z tym inaczej.
I faktycznie - poradzili. Kuba pokazał Łukaszowi, że seks bez penetracji również jest przyjemny. Była cała masa innych rzeczy, które mogli robić bez poczucia zagrożenia swoich tyłów. Jakub w takich kwestiach wydawał się naprawdę doświadczony, to Łukasz momentami nie wiedział, co robić. Wstyd, miał przecież ponad trzydzieści lat, a wciąż czuł się jak dzieciak dopiero poznający męskie ciało.
Ale Jakub nie wydawał się tym za bardzo zrażony. Może nawet przeciwnie - podniecało go to? Tak przynajmniej wywnioskował Łukasz po reakcjach partnera.
Było więc dobrze. Może nawet bardzo dobrze.
Coś jednak nie grało. I paradoksalnie nie chodziło tu o seks, w którym przecież teoretycznie się nie dopasowali, chodziło jedynie o charaktery. Kuba chciał zwojować świat, Łukasz wolał posiedzieć w kącie oraz pozostać w nim niezauważony.
- Gdzie idziesz? - zapytał ze zdziwieniem Jakub, kiedy Łukasz zaczął się pospiesznie ubierać.
- Muszę wrócić do domu. Praca i te sprawy - powiedział ze sztucznym, przepraszającym uśmiechem, narzucając na siebie koszulkę. Udał, że wcale nie zauważył nieco rozczarowanego spojrzenia Jakuba.
To dziwne, ale miał wrażenie, że w osobliwy, całkowicie pokręcony sposób Kuba go polubił. Jak? Kiedy? Dlaczego? Przecież byli od siebie absolutnie różni.
***
Ciepły oddech na karku, ramiona obejmujące go od tyłu i ogarniający go słodki zapach snu. Zdecydowanie nie chciał wstawać, było mu zbyt wygodnie, a jednak uchylił powieki i popatrzył rozespanym spojrzeniem na pustą ścianę przed sobą. Pomieszczenie zalewały pierwsze leniwe promienie słoneczne, przeciskające się przez zaciągnięte rolety i rozświetlające wciąż pogrążoną we śnie sypialnię. Z okolic podłogi dobiegało równomierne psie pochrapywanie, a przyciskające się do jego pleców ciało sprawiło, że powoli zaczął się budzić.
Sięgnął do ręki przerzuconej przez jego biodro. Złapał ją i uśmiechnął się lekko; kto by przypuszczał, że Filip będzie tak kleić się do niego przez sen? Powoli odwrócił się do Wilczyńskiego, nie mając jeszcze ochoty na wstawanie. Zegar biologiczny podpowiadał mu, że mają trochę czasu, zanim rozdzwoni się budzik. Wsparł głowę na dłoni, przyglądając się pogrążonej we śnie, rozluźnionej twarzy. Filip już nie marszczył groźnie brwi, nie wydymał ust z dezaprobatą czy nie krzywił się z niezadowoleniem. Teraz wyglądał po prostu... słodko. Z roztrzepanymi włosami, lekko uchylonymi ustami i drżącymi od snu powiekami. Maciej zdał sobie sprawę, że mógłby patrzeć na niego bez końca, bo Filip był zwyczajnie ładny. Miał taką twarz, od której trudno oderwać wzrok. Swój niewyparzony jęzor zdecydowanie łagodził urokiem osobistym, a teraz dodatkowo ratował go fakt, że spał i - co ważniejsze - milczał.
Wyszyński uśmiechnął się z rozbawieniem do swoich myśli, żeby zaraz wyciągnąć rękę i odgarnąć Filipowi kosmyk włosów z czoła. Przez twarz Wilczyńskiego przebiegł niechętny grymas, który jednak po chwili zniknął i z powrotem na jego buzi zagościł senny spokój.
Maciej westchnął ciężko, przewracając się na plecy. Wpatrzył się w sufit niewidzącym wzrokiem, myślami powracając do wydarzenia z wieczora. A dokładniej do rozmowy telefonicznej, o której nie wspomniał Filipowi chociażby słowem. Może to i błąd, może i Filip powinien dowiedzieć się o groźbach swojego byłego faceta, w końcu obaj już chyba wiedzieli, że Błażej stanowił poważne zagrożenie. Z drugiej strony dzisiaj przecież jechali na badania. Widział, jak Wilczyński się denerwował, a w nocy kręcił się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Po co więc miałby dorzucać do puli Błażeja?
***
Maciej widział już Filipa targanego przeróżnymi emocjami. Rozbawieniem, zdenerwowaniem, a nawet zdarzało się również, że i zawstydzeniem. Nigdy jednak nie widział go wystraszonego. Wilku zawsze wypychał dumnie pierś do przodu i każdą nieprzyjemną sytuację zbywał jakimś mniej lub bardziej wrednym komentarzem. Kiedy więc wsiedli do samochodu w absolutnym milczeniu, a on chwilę przed przekręceniem kluczyka w stacyjce zerknął na Filipa, poczuł się dość nieswojo.
Wilczyński cały ranek pozostawał nieprzyjemnie milczący. Owszem, Maciej wiele razy stwierdzał, że milczący Filip to skarb, ale nie w takiej sytuacji. Doskonale wiedział, że Filip miał poważne powody do strachu, w końcu seks bez zabezpieczenia niczym mądrym nie jest, jednak... Maciej nie chciał go takiego widzieć. Wilku był przecież do bólu pewnym siebie, egoistycznym, krnąbrnym gówniarzem i takiego Wilczyńskiego Maciej polubił chyba najbardziej.
- Chcesz później skoczyć coś zjeść? - zapytał tylko po to, aby przerwać milczenie. - Jest dość wcześnie, do pracy zdążę, a śniadanie było dość małe - mówił, wycofując pojazd z parkingu. Gdy już znalazł się na ulicy i nie musiał spoglądać w lusterka, zerknął na Filipa. Wciąż milczącego i jakby nieobecnego.
Cholera.
- Mhm, możemy - odparł wypranym z emocji głosem.
- Znam taką jedną fajną knajpę - paplał dalej Maciej, w ogóle się w tamtej chwili nie poznając. Bo on przecież nie zagadywał i nie gadał o głupotach. A jednak widok zasępionego Filipa sprawił, że po prostu nie mógł siedzieć cicho. - Podają tam dobre śniadania. W amerykańskim stylu, czyli jajka i bekon.... albo pankejki. Dają nawet syrop klonowy, lubisz? - Rany Boskie, ale się w tamtej chwili kompromitował. Filip jednak zdawał się nawet tego nie zauważyć, wzruszył jedynie swoimi chudymi ramionami i zerknął przez okno.
- Nie wiem, jak smakuje.
- Czyli postanowione - rzucił Maciej i znów w samochodzie nastała chwila przygnębiającej ciszy, więc gdy tylko zatrzymał pojazd na światłach, od razu sięgnął ręką do radia. Z głośników popłynęła jakaś wesoła popowa muzyka, ale nawet jej nie udało się rozwiać ponurej atmosfery. Droga do szpitala zakaźnego ciągnęła im się więc w nieskończoność, a Maciej doszedł do wniosku, że był naprawdę kiepski w pocieszaniu. Nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć, żeby chociaż trochę wesprzeć Filipa na duchu, bo wiedział, że na nic się zdadzą wszystkie "na pewno nic nie masz". Mógł mieć, oczywiście, że mógł. Jak nie HIV, to coś innego; mało chorób można złapać?
Na samą myśl, że Wilczyński faktycznie mógłby być seropozytywny, aż zacisnął mocno dłonie na kierownicy. Sam już się denerwował. I co najdziwniejsze - wcale nie przejmował się swoimi wynikami, przerażało go głównie to, co mogłoby wyjść Filipowi. Oczywiście, HIV nie jest końcem świata; sam przecież tak niedawno mówił, prawda? Jednak Wilczyński miał tylko dziewiętnaście lat, a raz rozpoczętego leczenia nie można przecież przerwać. To faktycznie nie wyrok śmierci, to chodzenie po linie nad przepaścią. Możesz spaść, ale nie musisz, wszystko zależy od szczęścia lub raczej - od twojego ciała. Niektórzy dożywają później starości, ale u innych wirus przezwycięża lek po leku, a że ich liczba jest ograniczona...
Boże, Filip, ty skończony idioto.
Zaparkował samochód tuż przed głównym wejściem do szpitala, więc aby dostać się do punktu badań, będą musieli go obejść. Wyłączył silnik, kątem oka cały czas popatrując na zamarłego w bezruchu Filipa. Dopiero gdy muzyka ucichła, Wilczyński drgnął. Zamrugał oczami, rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę, że dojechali.
- Miejmy to już za sobą - rzucił nieswoim, osowiałym tonem. Maciej już otwierał usta, aby coś powiedzieć, bo naprawdę w tamtej chwili chciał cokolwiek powiedzieć, ale w głowie miał jedną wielką pustkę. Ostatecznie kiwnął tylko głową, odpiął pas i wysiadł z pojazdu, wzdychając przy tym głęboko.
Najbliższe minuty będą dość trudne.
- Ile czeka się na wyniki? - zapytał jeszcze Filip, obchodząc mercedesa.
- Jest poniedziałek - zastanowił się na głos. - Nie wiem, od jednego do trzech dni? Wszystko powie pracownik przychodni, który nas przyjmie - odparł, na co Wilczyński kiwnął jedynie sztywno głową. Maciej zerkał na niego raz po raz, idąc przed siebie z dłońmi w kieszeniach.
Poranne sierpniowe słońce przygrzewało z góry, zielone liście rosnących nieopodal starych dębów szumiały sielsko, a siedzące na ich gałęziach ptaki ćwierkały, jakby zapowiadając kolejny przepiękny dzień. Filip skrzywił się na tę całą otoczkę beztroski, bo - co za ironia - miał wrażenie, jakby szedł na ścięcie, a katem był przemiły pan w przebraniu klauna. Już nawet nie rozglądał się dookoła, serce waliło mu w piersi jak szalone, mimo że przecież jeszcze nie przekroczył progu przychodni. Próbował też nie myśleć. Bo gdyby tylko zaczął, już dawno odwróciłby się i zwiał. W końcu lepiej żyć w niewiedzy, prawda? Jeżeli się zaraził, nie zmieni tego żadne wykonywanie badań, a jedynie skutecznie popsuje mu humor. Zdecydowanie przyjemniej jest po prostu nie wiedzieć.
Nagle poczuł ciężar ramienia na barkach. Popatrzył ze zdezorientowaniem na Macieja, który właśnie przyciągnął go do swojego boku. Wilczyński nie zdążył zaoponować. Zresztą, nawet gdyby miał taką możliwość, sam nie wiedział, czy chciałby, bo bliskość Macieja była po prostu odpowiednia. I może nawet potrzebna. Na moment nawet zapomniał, dokąd zmierzają, o wiszącym nad nim widmie HIV (bądź też całej masy innych chorób), czy nawet o całym tym do zwymiotowania wesołym otoczeniu ptaszków i drzewek nie wspominając.
- Nie marszcz się tak, bo wyglądasz jeszcze głupiej - powiedział Maciej i w pocieszającym geście przesunął dłonią po ramieniu Filipa, zachowując się, jakby w ogóle nie obchodzili go otaczający ich ludzie. A przecież nie byli sami i nawet jeśli dla kogoś mogli wyglądać jak bracia, albo - rany boskie - ojciec z synem, Maciej raczej nigdy nie afiszował się publicznie z czułostkami. Inna sprawa, że mieli bardzo mało okazji do tego afiszowania, bo, fakt faktem, większość czasu spędzali w Maciejowym łóżku.
Popatrzył na twarz Wyszyńskiego. Uśmiechał się lekko, w pokrzepiający sposób. Widział zdenerwowanie Filipa, chciał go jakoś wesprzeć, nawet jeśli nie bardzo wiedział, jak powinien to zrobić. Usta Filipa wykrzywiły się delikatnie, zaledwie w powidoku uśmiechu. Miał wrażenie, jakby wszystkie jego mięśnie wciąż paraliżował strach, jednak nawet pomimo przeszywającego lęku, potrafił dostrzec te nieudolne próby Macieja w pocieszaniu. Uznał je nawet za słodkie; nieporadne jak na trzydziestoletniego faceta, ale wciąż urocze.
Zrobiło mu się goręcej. Cholerny Maciej.
Zadziałał całkowicie automatycznie, tak jak zawsze zresztą. Przemyślanie swoich zachowań nie było w jego stylu, więc po prostu wychylił się, złapał Macieja za kark i przyciągnął bliżej. Doskonale wiedząc, że tuż obok przechodzi starsza, kasłająca kobieta, bezceremonialnie pocałował Wyszyńskiego w usta. Powstrzymał się jedynie przed wsunięciem w nie języka, bo to już faktycznie mogłoby być zbyt wiele. W zdecydowanie lepszym nastroju odsunął się od zszokowanego Macieja (ten widok chyba nigdy mu się nie znudzi!) oraz ruszył przed siebie bardziej zrelaksowanym krokiem.
Bo czy było coś lepszego od drażnienia Macieja?
***
Gdy tylko stanęli w progu przychodni, od razu w oczy rzuciła mu się znajoma twarz. Popatrzył na dawnego kolegę, z którym kiedyś trochę imprezował, ale ich relacja toczyła się bez większych zażyłości. Kiwnął w jego stronę głową. Spotkania w takich miejscach zawsze były osobliwe i nieprzyjemne, raczej też nie mówiło się o nich w towarzystwie. Nie mógł wiedzieć, czy Grzegorz przyszedł tu dopiero zrobić badania, czy poznał już ich wynik - pozytywny bądź negatywny. Zresztą, bardzo prawdopodobne, że gdyby właśnie dowiedział się o swojej seropozytywności, nie podzieliłby się tym z Maciejem. W końcu byli tylko znajomymi, łączyły ich jedynie wypite kieliszki wódki.
Grzegorz uśmiechnął się w stronę Macieja i zdawałoby się, że wyminął go tak szybko, jak mógł, nie utrzymując nawet zbyt długiego kontaktu wzrokowego. Maciej także więc wcale do niego nie dążył, pozwolił znajomemu przemknąć tuż obok, a sam ruszył w kierunku recepcji, udając, że wcale nie widzi pytającego spojrzenia Filipa. Wilczyński ostatecznie jednak o nic nie zapytał, wzruszył ramionami, nie odzywając się ani słowem.
I w takim milczeniu podeszli do okienka, za którym powitał go uprzejmy uśmiech młodej kobiety. Kiedy udzielała im najważniejszych informacji, wydawałoby się, że nagle znaleźli się w zupełnie innym kraju. Bo jak to? Taka miła obsługa? Przecież to niemożliwe, nie w Polsce. Już po chwili jednak Filip przekonał się, że nie ona jedyna; reszta personelu także była dość wyrozumiała, mimo że przecież trudno o wyrozumiałość, kiedy na co dzień pracuje się z ludźmi, których trzeba informować o wyrokach.
Dalej wszystko jakby potoczyło się samo. Maciej był przy Filipie praktycznie non stop, odpuścił jedynie rozmowę przeprowadzaną przez tę samą młodą dziewczynę, której uśmiech powitał ich w recepcji. Jak się okazało, miała na imię Agata i wydawało się, że swoją pracę traktowała jak misję. Do czasu, pomyślał Maciej, odprowadzając Wilczyńskiego wzrokiem do drzwi gabinetu.
To był ten typ rozmowy, przy którym naprawdę wolał nie uczestniczyć. Wiedział, że Filip nie krygował się w tematach seksu i prowadził rozwiązłe życie. Tyle mu wystarczyło, wolał się nie zagłębiać, bo jeżeli nigdy nie interesowała go liczba partnerów mężczyzn, z którymi sypiał, wiedział już, że Wilczyński to inna para kaloszy. Zupełnie inna, ale w to również nie chciał się zagłębiać.
Był więc z Filipem do samego końca, wbrew pozorom badania nie trwały długo, ale tyle, ile Wilczyński się tam nadenerwował, to tylko on wiedział. Maciej mógł tylko stać z boku i po prostu... być obok. Nic więcej.
- To co? Jedziemy coś zjeść? - zapytał, gdy wychodzili z przychodni. Filip posłał mu krótkie spojrzenie i zaraz westchnął głęboko, potwornie wymęczony.
- Jedziemy. - Miał wrażenie, jakby właśnie stoczył jakąś ogromną batalię. I co najgorsze - to jeszcze nie koniec, jutro będzie musiał tu wrócić, może nawet bardziej zdenerwowany niż dzisiaj.
Wsiedli do samochodu. Dał przyciągnąć się Wyszyńskiemu do krótkiego, niekoniecznie mającego jakiś cel pocałunku. Popatrzył mu w oczy, zapewne tak samo zmęczone jak jego; dzisiejszy dzień wymęczył ich obu.
- Weź już jedź, co? Dość srania serduszkami - prychnął i zaraz się roześmiał. Maciej tylko uniósł brwi, lecz nic nie odpowiedział. Odpalił samochód, ale nie mógł powstrzymać się przed lekkim wykrzywieniem ust.
Filip już miał to jakoś skomentować, w końcu nie w jego naturze leżało takie odpuszczanie drwin z Macieja, gdy nagle w kieszeni zawibrował mu telefon. Wyciągnął aparat, przekonany, że to któryś z braci ma jakiś problem i właśnie dzwoni do swojej jedynej deski ratunku. Już miał się zdenerwować, odebrać oraz rzucić do słuchawki jakimś komentarzem, bo czasem rola opiekuna rodziny naprawdę go przerastała. Szybko jednak złość na rodzeństwo odeszła w zapomnienie, a Filip przypomniał sobie o pewnej osobie, o której nawet nie chciał pamiętać.
Błażej.
Odrzucił połączenie i szybko wszedł w ustawienia numeru.
Zablokuj.
***
- Kurwa! - Podskoczył na łóżku, wędrując przestraszonym spojrzeniem w kierunku drzwi do pokoju. Usłyszał, jak coś spada w korytarzu i momentalnie podziękował w duchu wszystkim świętościom, że babci nie było w mieszkaniu.
Podniósł się powoli, sam nie wiedząc, czy chce wyglądać do przedpokoju. Wahał się przez moment, ale nim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, sprawa rozwiązała się sama. Pacuła wszedł do pomieszczenia, cały czerwony i napięty przez buzującą w nim wściekłość. Ciało Sławka zareagowało dość automatycznie - krokiem w tył. Znał już Błażeja; jak lojalnym kumplem by on nie był, tak należało się go w momentach złości obawiać.
- Pierdolony mały kurwiszon - warczał, łapiąc jeszcze za leżącą w zasięgu jego ręki poduszkę, którą z furią cisnął na podłogę. Wyglądał tak, jakby lada chwila miał staranować cały pokój Sławka. Miotał się w szale, bluzgając w sposób, w jaki tylko on potrafił, gdy wreszcie Sławek zmobilizował się do przerwania tej farsy.
- Ej, uspokój się - spróbował, przybliżając się dość ostrożnie do Błażeja.
- Ta mała kurwa odrzuca moje telefony! - wrzasnął, przez ułamek sekundy przypominając nie wielkiego, groźnego faceta, a skarżącego się rodzicowi kilkulatka. Sławek aż uśmiechnął się lekko na to porównanie. Szybko jednak ten uśmiech zniknął, kiedy na podłodze wylądowały gazety katolickie zbierane przez babcię. - Muszę go znaleźć - powiedział to, co powtarzał już od jakiegoś czasu.
- Mówiłem, że pomogę. Ty musisz skupić się na interesach - odparł powoli Sławek, podchodząc do Błażeja tak, jakby właśnie próbował oswoić jakieś dzikie i naprawdę bardzo niebezpieczne zwierzę. Może właśnie dlatego serce tak łomotało mu w piersi, a krew aż szumiała w uszach. To właśnie to dzikie zwierzę tak pociągało Sławka.
- No i co? - prychnął Pacuła, marszcząc groźnie brwi. - I co żeś, kurwa, zrobił, ja się pytam, co? - W kilku szybkich krokach podszedł do Sławka, na co ten aż na moment zamarł, jakby oczekując jakiegoś ataku. Nic takiego jednak się nie stało, więc odważył się spojrzeć Błażejowi w oczy..
Błękitne oczy, przypominające swoim głębokim kolorem krystalicznie czysty lód. Po plecach Sławka przebiegł niekontrolowany dreszcz. Kochał te oczy, to groźne spojrzenie, wiecznie zmarszczone brwi i wąskie, układające się w grymas usta.
- Zrobiłem - powiedział, nie odważając się jednak, aby zrobić jakikolwiek ruch w kierunku Błażeja. A miał ochotę go złapać, przyciągnąć do siebie, pocałować. Miał ochotę na bardzo wiele, bo po raz pierwszy nie było tuż obok Filipa. - Najpóźniej do jutra dostaniesz jego adres.
Wargi Błażeja wygięły się nagle w zadowolony uśmiech. Klepnął Sławka mocno w ramię, tak, że aż całe go zabolało, a on o mało co się nie przewrócił.
- I to ja rozumiem - rzucił wesoło, żeby zaraz odwrócić się i ruszyć do wyjścia. - Wpadnij za godzinę do Łysego. Nara. - Machnął mu ręką na odchodne, nie zauważając rozczarowanego spojrzenia Sławka. Miał nadzieję na trochę inne pożegnanie.
***
- Kurwa!
Maciej podniósł spojrzenie znad monitora laptopa, popatrzył na Filipa siedzącego na podłodze, wpatrującego się w telewizor, żeby zaraz powrócić wzrokiem do otwartego pliku.
- Możesz ciszej?
- Ale no weź! To jest trudne - sapnął i przygryzł dolną wargę, pochylając się jeszcze bardziej do ekranu i wykonując jakąś bardzo skomplikowaną konfigurację klawiszy na padzie. - No szlag, no - zastękał, kładąc się w wyrazie bezsilności na panele. Zaraz jednak stwierdził, że to bardzo zły pomysł; tuż nad jego twarzą znalazł się wesoło wytknięty, ale nieprzyjemnie trącący psią karmą język. - Nie ma chuja, nie przejdę tego gówna. Co ty w ogóle za shity kupujesz, co? Beznadziejna ta gra - jojczył.
Maciej uśmiechnął się pod nosem z lekkim rozbawieniem. Pomyśleć, że jeszcze kilka chwil temu Filip naprawdę bardzo ucieszył się na wieść o posiadaniu przez Macieja PlayStation czwórki. Wyszyński również się ucieszył, kiedy Wilku wreszcie zasiadł przed konsolą i zamknął swoją buzię, dzięki czemu Maciej mógł się wreszcie skupić na pracy. Niestety, błoga cisza nie trwała długo; Filip niemogący przejść poziomu był najbardziej irytującą wersją Filipa, z jaką miał styczność. Bluzgi, sapania i nerwowe powarkiwania wypełniały całe pomieszczenie. Owszem, Maciej mógł wstać, zabrać swoje cztery litery oraz laptopa do sypialni, zostawiając Wilczyńskiego sam na sam z grą, ale z drugiej strony obserwowanie go z boku było całkiem zabawne. W szczególności, że Filip na moment wydawał się zapomnieć o jutrzejszych wynikach, więc na kilka chwil powrócił w niego dawny narowisty duch.
- To nie gra jest problemem - rzucił lakonicznie Maciej, udając, że znów wraca do pracy.
- Coś sugerujesz? - Nie musiał na Wilczyńskiego patrzeć, aby wiedzieć, że ten właśnie bardzo groźnie zmarszczył brwi oraz spróbował zabić go wzrokiem.
- Jesteś beznadziejny. Przeszedłem to w jeden wolny wieczór - prowokował.
- Skarbie, nie mówimy o przejściu samouczka - warknął Filip, tym swoim do bólu drwiącym, ale jednocześnie dystyngowanym głosem. Maciej zaśmiał się cicho; tylko Wilczyński, gdy się z kimś spierał, potrafił tak zadzierać nosa i udawać, że pojadł wszystkie rozumy. - Nienawidzę tej gry - dodał zaraz, ale pomimo swoich słów zrespawnował grę i powrócił do użerania się z przeklętym poziomem.
Maciej patrzył na jego zmagania jeszcze przez chwilę, próbując nie myśleć o tym, że po raz pierwszy od bardzo dawna znów poczuł się tak, jakby był w związku... Dziwacznym związku - w końcu Filip to niezbyt dobry materiał na faceta. Zresztą, Maciej wcale nie był od niego lepszy. A jednak Wilczyński zdążył już zadomowić się w jego mieszkaniu; wszędzie walały się jego rzeczy. Nawet na suszarce wsiały Filipowe majtki oraz dwie pary skarpetek, a w łazience leżała jego szczoteczka do zębów. Artefaktów przybywało i przybywało; Maciej wcale się jednak przed nimi nie bronił. Miał wrażenie, jakby we wszystko, co dotąd pozostawało martwe i bez znaczenia, ktoś tchnął życie.
- No żeż kurwa, w końcu! - Wyszyński powstrzymał uśmiech. Udawał, że wcale nie przyglądał się Filipowi. - Mówiłem, że przejdę? Mówiłem. Patrz, staruszku, i się ucz - gadał wesoło, żeby zaraz zabrać się za kolejny poziom, gdy nagle do dźwięków gry, psiego posapywania i paplaniny Filipa dołączył jeszcze dzwonek telefonu. Wzrok Macieja zatrzymał się na stole, a dokładniej na leżącej tam komórce Wilczyńskiego. Filip zatrzymał grę, żeby zaraz podnieść się i złapać za swój aparat.
Maciej zmarszczył brwi, zamierając na kilka chwil. Błażej?
- Andrzej - rzucił głośno Filip, jakby wyczuwając obawę Wyszyńskiego, mimo że przecież ten ani słowem nie wspomniał mu o wczorajszej rozmowie z Pacułą. Sam jednak obawiał się tego samego, w końcu kto inny mógłby dzwonić do niego o takich porach? Zbliżała się już północ, tylko Błażej wpadłby na pomysł telefonowania. Kiedy więc dostrzegł, że to nie Pacuła, odetchnął z wyraźną ulgą. - No siema, co tam? - rzucił beztrosko do słuchawki, a Maciej, uspokojony, powrócił do przerwanego zadania. Naprawdę musiał wziąć się w garść, bo ostatnio przez Filipa niewiele robił, jeżeli chodziło o pracę. Jeszcze trochę i obniży swoje loty; na zebraniach działów szefostwo już nie będzie go tak wychwalać, a trzeba przyznać, że Maciej uwielbiał być chwalony i doceniany. Jako że jego wzrok skupił się na ekranie, nie mógł zauważyć zmieniającej się mimiki Filipa. Dopiero gdy padło pełne przerażenia "ja pierdolę", drgnął i na powrót wpatrzył się w Wyszyńskiego. ? Gdzie jesteś...? Zaraz będę, tylko... Jezu, nie ruszaj się, okej?
Maciej popatrzył na niego z niezrozumieniem. Stało się coś poważnego?
- Andrzeja pobili. Muszę po niego jechać - oznajmił zaraz po skończonej rozmowie i tyle go Maciej w salonie widział. Filip czym prędzej pognał do przedpokoju, zaczynając szybko się ubierać.