Rozdział 19: Pięćdziesięciolatek
Zawsze cenił sobie spokój i przestrzeń osobistą. Odkąd pamiętał, potrzebował jej, aby dobrze funkcjonować. Nie był osobą zbyt społeczną, za tę część zawsze odpowiadał Maciej. Kiedy więc go zabrakło, zabrakło też socjalizacji Łukasza z innymi. Nie, żeby mu to przeszkadzało, zawsze potrafił znaleźć sobie zajęcie, a gdy pojawiły się dzieci, naprawdę przestał narzekać na wolny czas. Nie był idealnym ojcem, nie raz miał ochotę po prostu wyjść, trzasnąć drzwiami i siłą wyrwać kilka wolnych chwil dla regeneracji.
Szybko też zrozumiał, co tak naprawdę oznacza trwać w związku małżeńskim. Nigdy wcześniej nie postrzegał tego jako wyższego stopniem partnerstwa. Patrzył na to jedynie pod kątem prawnym; ot, kolejna instytucja unormowana ustawami. Ale małżeństwo okazało się bardziej wymagające, niżby chciał, aby było. Daria potrzebowała uwagi, nie wystarczyły zdawkowe rozmowy podczas śniadania i krótkie buziaki na pożegnanie przed wyjściem do pracy. Aby taki związek przetrwał, potrzeba było o wiele więcej zbliżeń niż te trzy, które zaowocowały potomstwem. Na dłuższą metę, Łukasz i tak by nie podołał. Każdego wolnego wieczora przeżywał ogromny stres. Gdy kładli się do łóżka, a on doskonale zdawał sobie sprawę, że wypada coś zrobić, na moment odbierało mu oddech. Coś uciskało jego pierś, skostniała dłoń przerażenia zaciskała swoje szpony na gardle, a on tylko miał nadzieję, że może Daria się rozmyśli. Że dzisiaj nie będzie trzeba. Że później, jutro, pojutrze, kiedykolwiek, tylko nie dzisiaj. A następnie albo dochodziło do czegoś, albo nie, wynik jednak zależał głównie od niego; dokładniej - od jego możliwości stanięcia na wysokości zadania. Często nie potrafił się podniecić, doprowadzić do erekcji. Stres robił swoje i już przed trzydziestką czuł się jak impotent, mimo że przecież impotentem nie był. Daria zapewne dokładnie tak o nim myślała, proponowała też wizyty u psychologów, seksuologów, a nawet urologów. Nie mogła wiedzieć, że tutaj żaden lekarz nie był potrzebny.
Wracając jednak do wolnego czasu, który Łukasz kiedyś naprawdę wysoko cenił - a w szczególności cenił całe przespane noce, co przy posiadaniu trójki dzieci nie zawsze było wykonalne - teraz wcale go nie pragnął. Tęsknił za poczuciem przytłoczenia, posiadania zbyt wiele na głowie, niemożliwości skupienia się, aby chociażby przeczytać krótki wpis na Facebooku. Tęsknił też za Kubą nieopuszczającym go na krok i ciągle wypytującym: "a po co to? A dlaczego? Czemu?". Czasem może czuł się strasznie zmęczony tym nieustającym gradem pytań i udzielaniem odpowiedzi, które rodziły tylko kolejne pytania. Potrafił jednak dostrzec w tym coś wspaniałego. Wiek trzech-czterech lat to dla dziecka okres odkrywania świata, a zadaniem Łukasza było ten świat pokazać. Mógł pomóc Kubie w kreowaniu pierwszych spojrzeń na otoczenie, mógł stać się przewodnikiem dziecka w rozszyfrowywaniu wszystkiego dookoła. Czuł się wyróżniony, bo o ile Hania za wzór wybrała sobie - całkiem stereotypowo zresztą - mamę, tak Kuba ideał rodzica widział w nim.
Usiadł, patrząc na pusty pokój. Zakrył twarz dłonią, nie mając pojęcia, jak wytrzyma bez swoich dzieci chociażby dzień dłużej. Sięgnął po telefon i po raz kolejny wybrał numer Darii. Wcale nie zdziwił go dźwięk zajętości, jaki odezwał się w słuchawce.
- Kurwa - warknął, dobrze wiedząc, że pojechanie do domu niewiele dawało. Daria albo by go tam nie wpuściła, albo siedziała u swojej mamy, gdzie zapewne również by go nie wpuściła i skończyliby z policją. O tyle dobrze, że sąd wyznaczył im już pierwszą rozprawę. Daria zawsze zachowywała się bardzo impulsywnie, ale to, co działo się teraz, przechodziło wszelkie oczekiwania Łukasza. Szybko przeszła z miłości do szczerej nienawiści, nie widząc żadnych konsensusów.
Sięgnął do laptopa, bo co innego miał robić z resztą wieczora? Automatycznie zalogował się na skrzynkę mailową, gdzie czekała na niego któraś z kolei odpowiedź Pięćdziesięciolatka. Odkąd zdecydował się po raz pierwszy napisać, rozmowa toczyła się sama. Żaden z nich nie wyjawił swoich danych personalnych, mimo że wiedzieli już o sobie naprawdę wiele. Pisali do siebie bardzo długie wiadomości, przypominające prędzej listy niż krótką wymianę zdań. Dla Łukasza to mailowanie szybko przemieniło się w terapię. Mógł napisać wszystko, co przychodziło mu do głowy i wcale nie czuł się tym faktem zażenowany, bo przecież Pięćdziesięciolatek go nie znał.
Drogi Ł.,
myślę, że nie powinieneś się poddawać. Rozumiem Cię jako ojciec i jako homoseksualista. Obojętnie czego nie robiłbyś w łóżku, dzieci zawsze będą potrzebować taty. Z tego, co piszesz, wnioskuję, że jesteś naprawdę dobrym rodzicem. Musisz jednak podejść ze zrozumieniem do swojej żony. Oczywiście - nie bronię jej, grożenie odebraniem praw rodzicielskich to niewątpliwie chwyt poniżej pasa. Pamiętaj jednak, że ujawniłeś się stosunkowo niedawno, daj jej czas na przemyślenie i ułożenie pewnych spraw, tylko dzięki temu będzie mogła zrozumieć. Jestem pewny, że wszystko, co napisałeś, to prawda, a więc kochasz ją. Ja swoją żonę też kocham, wbrew pozorom nigdy nie przestanę, bo zawsze będzie dla mnie kimś naprawdę ważnym. Jest w końcu matką mojej córki. Nie powinieneś jednak pozwolić sobie na ograniczenie kontaktu z dziećmi, jako ich opiekun masz prawo odebrać je z przedszkola, zabrać do kina, spędzić z nimi popołudnie.
Co jednak do Twojego narzekania na samotność - może i jestem starym dziadem i powoli wypadam z "obiegu", ale chłopaku, masz przecież dopiero trzydzieści lat! Zabrzmię jak starzy wujek, jednak naprawdę całe życie przed Tobą. Nie załamuj się więc, idź do klubu, poznaj kogoś. Twoja data przydatności jeszcze się nie skończyła.
Łukasz uśmiechnął się lekko. Zabawne, jak w kilku słowach całkowicie obca osoba potrafiła postawić go na nogi. Nawet jeśli to "stawianie na nogi" miało mieć jedynie krótkotrwały efekt, to przynajmniej przez chwilę poczuł się lepiej. Otworzył nowe okno, w którym zaczął odpisywać na tę część wiadomości, żeby przypadkiem nie zapomnieć o wszystkim, co zdążyło nasunąć mu się na myśl, a następnie powrócił do maila i zaczął czytać dalej. Pięćdziesięciolatek wspominał trochę o swojej pracy - nie za dużo jednak, żeby Łukasz nie mógł się domyślić, co robił. Mówił też o swoim uwielbieniu do win, na co Malecki aż się zaśmiał. Powrócił do swojej rozpoczętej wiadomości, aby napisać tam, że nigdy nie pił wina, które by mu smakowało. Uwielbiał za to czeskie piwa.
Takie czytanie i odpisywanie na przemian zazwyczaj zabierało mu od godziny do półtorej. Kiedy skończył, nawet nie sprawdził, czy jego mail był składny i zdatny do czytania. Gdyby tak zrobił, mógłby go nigdy nie wysłać.
Na ekranie laptopa zamigał napis "wysłano". Odetchnął ciężko, zamykając klapę notebooka. Doskonale wiedział, że odpowiedzi od Pięćdziesięciolatka może oczekiwać dopiero jutro. Znów więc nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
***
- O kur... - uciął w połowie słowa, żeby zaraz dokończyć - ...dę.
Maciej uśmiechnął się krzywo, odsuwając od drzwi i wpuszczając Kubę do swojego mieszkania. Pies momentalnie podniósł swoje chude trzewia z kafelek (wciąż preferował podłogę niż to cholernie drogie legowisko), żeby następnie obwąchać uważnie nogę nieznanej mu jeszcze osoby.
- Mogłeś uprzedzić, że wpadniesz - powiedział Maciej, jednak bez wyrzutu, bo nie miał na to siły. O ile wczoraj czuł się całkiem dobrze, pomimo narastającej na policzku opuchlizny, to dzisiaj cały dzień bolała go głowa.
- I co wtedy? Zrobiłbyś szybki mejkap? - zapytał kpiąco i przysunął się do Macieja bliżej, przyglądając się mu jak kontrowersyjnej rzeźbie w jakiejś galerii sztuki. - Biłeś się? - Wyraz jego twarzy wyrażał głębokie zaszokowanie, co wcale Macieja nie zdziwiło. Kuba znał już go na tyle, żeby wiedzieć, że Wyszyński zapalonym bójkowiczem nie był nigdy. Eskalacji konfliktów unikał jak ognia, co zresztą Kuba zawsze popierał. Rozwiązywanie spraw pięściami to domena ludzi niemyślących.
Maciej już miał odpowiedzieć, gdy Kuba wszedł mu w słowo.
- Czekaj, nie! Boże drogi, to ze względu na orientację, tak? Pobicie o charakterze homofobicznym? - kontynuował, a zmęczony Maciej oparł się jedynie o ścianę, słuchając w milczeniu wynurzeń przyjaciela. - To trzeba zgłosić, Maciej, nie ma innej opcji. Zgłosić i nagłośnić! Pokazać, że te wszystkie statystyki odnośnie prześladowania homoseksualistów to pic na wodę, bo po prostu mamy tutaj ciemnogród i...
- Pobił mnie inny gej, nie homofob - uciął, uśmiechając się z rozbawieniem. Kuba był czynnym działaczem na rzecz praw osób LGBT, czasem Maciej miał nawet wrażenie, że zbyt czynnym. O ile Wyszyński się nie wychylał, nie próbował torować sobie drogi do równości prawnej łokciami, o tyle Kuba czasem przysłowiowo usiłował przebić głową mur. Z drugiej jednak strony, podziwiał upór przyjaciela i to nie chodziło tylko o jego nastawienie do spraw tolerancji, ale o całokształt. Maciej mógłby stanąć na rzęsach, a i tak nigdy nie wykrzesałby z siebie tyle charyzmy, którą emanował Kuba.
- Och. - Niemal widział, jak cały zapał do walki o sprawiedliwość ucieka z Kuby niczym powietrze z przebitego balona. - Gej? - Nie tego się spodziewał.
- Mhm, gej - odparł Maciej, nieco już rozbawiony.
- Ten młody, z którym się spotykałeś? - szybko powiązał fakty. Kolejnym przekleństwem Kuby była jego spostrzegawczość.
- Dokładnie ten sam.
- Wyglądał na mniej...?
- Silnego? - dokończył za niego Maciej, na co Kuba tylko pokiwał głową i zaraz machnął ręką.
- Opuchlizna niedługo zejdzie. Kup sobie jakieś maści, do soboty będziesz jak nowy - stwierdził, mimo że obaj wiedzieli, że przez dwa dni wygląd Macieja faktycznie może się trochę poprawić, ale jakieś ślady i tak pozostaną.
- Soboty? - zapytał, unosząc brwi. Musiał uważać na ekspresję swojej twarzy, bo czasem, gdy mimowolnie przybierał jakiś grymas, policzek pulsował mu nieprzyjemnym bólem. Jedno Filipowi musiał przyznać - miał naprawdę silnego sierpowego i wiedział, gdzie celować.
- Robię imprezę. Jak chcesz, zabierz kogoś, bo...
Maciej jęknął.
- Szlag - mruknął, przypominając sobie, że Kuba miał niedawno urodziny. - Zapomniałem - przyznał, dobrze wiedząc, że znajomy nie będzie mieć o to do niego żalu.
- Mówiłem ci już, że obojętnie jakbym cię nie uwielbiał po alkoholu, nie pasujemy do siebie - stwierdził z rozbawieniem. - Nie musiałeś więc pamiętać. - Wzruszył ramionami. - Tak tylko wpadłem, żeby ci to powiedzieć, no i dawno się już nie widzieliśmy. Więc co? - zapytał, unosząc dłoń z siatką, którą trzymał, odkąd pojawił się u Macieja. - Masz ochotę na piwo?
- No chyba muszę mieć, co? - zapytał i uśmiechnął się, mimo wszystko będąc Kubie naprawdę wdzięcznym. Nie chciał spędzić tego wieczora w samotności, a z Kubą faktycznie ostatnio trochę urwał mu się kontakt, z chęcią więc usiadłby z nim, pogadał i spróbował znów przejąć styl życia przyjaciela.
- Jak chcesz, zaproś kogoś. Moi znajomi, Adrian i Szymon, nie wiem, czy znasz - nie znał - wyjechali ostatnio do Norwegii. Aldona stwierdziła, że nie może, no i tak trochę słabo z listą gości - mruknął wyraźnie niezadowolony. Maciej jakoś tak mimowolnie pomyślał o Filipie, szybko jednak stwierdził, że po pierwsze - dzieciak tam nie pasował. Kuba trzymał się z ludźmi na poziomie bo sam był na poziomie i całym swoim jestestwem ten poziom podkreślał. Zabawne, że jeszcze niedawno Maciej za wszelką cenę starał się mu dorównać. Druga sprawa - Filip to przeszłość. A do przeszłości się nie wraca, Łukasz był tego najlepszym przykładem. Bo obojętnie co by się teraz nie stało, już nie będą razem. Maciej nie chciał Łukasza; co raz się rozbiło i rozkruszyło w drobny mak, tego już nie dało się skleić. Mógł mu pomagać w sprawie rozwodowej, mogli się przyjaźnić, ale Maciej nie chciał się już nigdy angażować.
- Popytam.
Kuba kiwnął głową i pochylił się, żeby w końcu rozwiązać buty i przejść z Maciejem do salonu. Gdy ukucnął, kundel momentalnie do niego przyległ, bezceremonialnie obwąchując mu ręce.
- Ale śmierdzi - sapnął Jakub, usiłując odepchnąć od siebie natarczywe zwierzę. Maciej ten widok skomentował tylko rozbawionym parsknięciem, a Pies zamerdał ogonem, zupełnie jakby go właśnie pochwalono.
- Ciesz się, że nie wąchałeś go zaraz po kąpieli.
- Jak się wabi? - zapytał jeszcze, gdy już się wyprostował.
- Ciapek - Maciej odpowiedział bez namysłu, a kiedy przyjaciel popatrzył na niego z niezrozumieniem, bo przecież ten mizerny kundel żadnych ciapek na swojej biszkoptowej sierści nie miał, Wyszyński szybko pokręcił głową. Pamiętał, że Filip dokładnie tak nazwał kiedyś psa. Przerażające, że utkwiło to w Maciejowej głowie i teraz wysunęło się na wierzch. - Pies. Po prostu Pies. Nie ma imienia.
- To już chyba lepiej mieć na imię Ciapek, niż nie mieć imienia w ogóle - skomentował jeszcze Kuba, na co Maciej już w żaden sposób nie odpowiedział.
***
- Co ty odpierdalasz? - założył ręce na piersi, patrząc na swojego brata z ledwo powstrzymywaną złością. - Spychura, do kurwy nędzy?! - krzyknął, nie wytrzymując. Andrzej zatrzymał się w półkroku, aż wreszcie zamknął drzwi do mieszkania i wzruszył obojętnie ramionami.
- Skąd wiesz?
- Wszyscy wiedzą! - Aż się w nim zagotowało. Niecałą godzinę temu dostał wiadomość od Łysego i pomijając całą masę błędów, jakie ten zrobił, dowiedział się, że Andrzej, jego młodszy brat (przyszły kryminalista), zaczął kręcić się wokół ich konkurencji. - Andrzej, ja pierdolę - sapnął, przeczesując nerwowo włosy. - Naprawdę musisz w to wchodzić? Jeszcze wiedząc, że mam bliskie kontakty z Pacułą? Wiesz, co ty wywołasz?! - znów podniósł głos. Z nerwów aż zakręciło mu się w głowie, zdecydowanie ostatnio miał zbyt dużo wrażeń.
- Pacuła - niemal wypluł, żeby zaraz zaśmiać się kpiąco. W tamtym momencie w żaden sposób nie przypominał piętnastoletniego dziecka, którym przecież był. W ortalionowym, czarnym dresie i z kapturem zarzuconym na głowie wyglądał jak ktoś, kogo należało się (całkiem słusznie zresztą) bać. Pomimo niezbyt imponującego wzrostu, który stanowił chyba cechę dziedziczną wszystkich Wilczyńskich, obojętnie po jakich ojcach by nie byli, ostatnio zaczął rozrastać się na boki. Filip nawet nie chciał zastanawiać się, co takiego brał, żeby to osiągnąć. - Mówisz mi o tym skurwielu, który prawie cię udusił? - zapytał i uśmiechnął się krzywo.
- Andrzej... - sapnął ciężko Filip, przewracając oczami.
- Jak mogłeś mu w ogóle na to pozwolić?! Ja pierdolę, obiecuję, że jak na niego trafię, to pożałuje! - zawołał z godną nastolatka zawziętością. Filip popatrzył na niego z początku nieco zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się lekko. Andrzej może i nie miał przed sobą świetlanej przyszłości na stanowisku dyrektora w korporacji, jak w przypadku Macieja, ale jedno mu trzeba przyznać - był prawdziwym Wilczyńskim. Stanowili liczną rodzinę i gdyby nie to, że wszyscy o siebie dbali (nawet Maja, która już dawno z nimi nie mieszkała, wciąż interesowała się losem swojej matki i rodzeństwa), dawno skończyliby w ośrodkach wychowawczych. Mamę mieli wspaniałą, potrzebowała jednak ich pomocy, żeby połączyć koniec z końcem.
- Lepiej nic nie rób - powiedział, na co Andrzej zmarszczył z niezrozumieniem brwi. Gdyby spojrzeć na nich z boku, z łatwością można byłoby zauważyć ich podobieństwo nie tyle co w wyglądzie, ale nawet w mimice twarzy. - Po prostu, okej? Nie pakuj się w takie sprawy.
- A ty to niby możesz? - prychnął Andrzej, śmiejąc się kpiąco pod nosem. - Ile miałeś lat, jak poznałeś tego skurwiela, hm? No ile? - Filip skrzywił się. Trudno było mu pouczać brata, kiedy wiedział, że w jego wieku sam zachowywał się jeszcze gorzej i robił jeszcze większe głupstwa. Ale to już chyba było domeną starszego pokolenia - na siłę próbowali się wybielić, byleby młodsi mogli brać ich za przykład. - Przypomnę ci. Piętnaście.
Filip zacisnął dłonie w pięści. Policzył do dziesięciu, bo, jak Boga kochał, przyłoży mu tu i teraz!
- To co innego. Nie widzisz, że Spychura i Pacuła się nie dodają?
- Co innego - powtórzył Andrzej i zaśmiał się pod nosem. - A weź spierdalaj i zajmij się tym, co umiesz robić najlepiej. - Filip uniósł brwi, patrząc na niego z oczekiwaniem na dalsze słowa. - Byciem cwelem i dawaniem dupy - dokończył Andrzej, żeby jego brat nie miał żadnych wątpliwości. - Obrzydliwe - niemal wypluł, a Filip aż zamarł.
Mama wiedziała. Maja wiedziała. Andrzej głupi nie był, jasne, że także wreszcie się domyślił, co oznaczały wizyty Pacuły u nich w mieszkaniu. Nie to jednak tak wstrząsnęło Filipem. Bardziej dezorientujące było gładkie przejście Andrzeja od chęci zemsty na Błażeju, do nieskrywanej abominacji do starszego brata.
Nic więcej już się nie wydarzyło, prócz kilku niechętnych spojrzeń skierowanych do Filipa. Andrzej zdjął buty, wyminął opierającego się o ścianę, zamarłego w bezruchu brata i przemknął do swojego pokoju w milczeniu.
- Fifi! - Z zamyślenia wyrwał Filipa głos Tomka. Spojrzał na najmłodszego Wilczyńskiego, marszczącego z niezadowoleniem brwi. - Bo ja to głodny jestem - powiedział, wydymając zabawnie wargi i poklepując się przy tym po brzuchu.
Filip uśmiechnął się lekko.
- Chodź, zrobimy budyń, hm?
Twarz Tomka momentalnie pojaśniała uśmiechem, ale Filip nie potrafił odpowiedzieć tym samym. Miał wrażenie, że powoli wali mu się całe życie. O ile z Pacułą może jakoś by sobie poradził, o tyle dzisiejsza wiadomość odnośnie tego, co robił Andrzej, skutecznie nim wstrząsnęła.
Bał się o niego. Był w końcu jego bratem, tylko o cztery lata młodszym. Wychowywali się razem, jasne, że chciał dla niego jak najlepiej.
Gdy patrzył, jak Hania i Tomek pochłaniają deser, jakby odruchowo sięgnął po telefon. Czuł ogromną potrzebę podzielenia się z kimś swoimi problemami. Miał wrażenie, że wygadanie się skutecznie by mu pomogło.
I wtedy dotarło do niego, że chciał napisać do Macieja.
Skrzywił się, wciskając komórkę z powrotem do kieszeni swoich krótkich spodenek dresowych. Maciej nie odezwał się do niego od wczoraj, bo Filip nie potrafił nawet wysłać mu krótkiego "przepraszam".
A przeprosić, oczywiście, powinien.
Zdusił w sobie narastającą chęć kontaktu z Maciejem. Starał się po prostu o tym nie myśleć, trudno jednak było mu ukryć, że przez ostatni czas zdążył przyzwyczaić się do tego bogatego, egoistycznego dupka, który takim egoistą, na jakiego się kreował, chyba jednak nie był.
- Boli? - cichy głos Tomka znów wyrwał go z zamyślenia.
- Co? - zapytał, nie rozumiejąc.
- Szyja - wyjaśnił, wciskając sobie pełną łyżkę czekoladowego budyniu do ust. Filip uśmiechnął się lekko na widok jego ubrudzonej buzi.
- Nie, nie boli.
- To dobrze. Jak spotkam tego, który ci to zrobił, każę rzucić go rekinom na pożarcie! - krzyknął z zapałem godnym młodego pirata. Filip aż się zaśmiał, a Tomek chyba przypomniał sobie, że nie ma na twarzy swojej nakładki na jedno oko, zaraz więc ją naciągnął, żeby przypomnieć wszystkim o swoim powiązaniu z wilkami morskimi.
- Oczywiście. Czeka go spacer po desce - odpowiedział Filip łagodnym głosem, na co Tomek wyprostował się, dumny, że jego słowa zostały odebrane poważnie.
Gdy Filip wszedł do swojego pokoju, znów wyciągnął komórkę. Spojrzał na milczący wyświetlacz, bijąc się z myślami. Miał ochotę nie tyle co zadzwonić (bo przepraszać wciąż nie chciał), a po prostu pognać na przystanek autobusowy i zamknąć się z Maciejem w tym jego apartamencie, w którym czuł się naprawdę bezpieczny.
Ostatnio chyba zbyt wiele czasu spędził w twierdzy Wyszyńskiego. Zaczynał za tym tęsknić.
Kiedy dotarł do niego sens własnych myśli, wykrzywił twarz w niechętnym grymasie. Tęsknił za luksusem, oczywiście!
Ale w sumie... za Maciejem chyba trochę też.
***
Wpatrywał się w ekran telefonu, żeby zaraz wydać z siebie ciężkie, umęczone westchnienie, jakby od jego kolejnego posunięcia miały co najmniej zależeć dalsze losy świata. Nie wiedział, co napisać i czy w ogóle pisać. Nienawidził tak wystawiać się na talerzu, nienawidził o nic zabiegać, ale cholera - z drugiej strony, po głębszym zastanowieniu, niczego przecież nie tracił.
Niestety, również niczego nie zyskiwał i chyba naprawdę zmieniał się w poczciwego samarytanina. Jeszcze tylko czekać, aż otworzy jakieś schronisko dla uciśnionych psów, a później pójdzie za ciosem i zafunduje studnię w Somalii. Aż zaśmiał się na te myśli, kręcąc głową z politowaniem.
"W sobotę kolega robi imprezę. Masz jakieś plany?" - napisał w końcu i nim zdążył to po raz kolejny wnikliwie przemyśleć, wysłał. Niech się dzieje, stwierdził, wstając od stołu, żeby zaraz prawie potknąć się o leżącego na podłodze Psa. Zwierzę popatrzyło na niego zaskoczone, ale Maciej tylko przeszedł nad nim, kierując się do salonu.
Uratuje Łukasza od spędzenia sobotniego wieczoru w pustych czterech ścianach, przy jednoczesnym uratowaniu imprezy Kuby. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Kto wie, może nawet Kuba weźmie Łukasza w obroty i Maciej będzie mieć święty spokój?
Nie, żeby był swatką. Nigdy nie czuł potrzeby wpływania na życie łóżkowe innych ludzi, o miłosnym już nawet nie wspominając. Tutaj nie potrzeba jednak wiele, ot, zaciągnie tylko Łukasza do Kuby, a później już Malecki, jako dorosły facet, zrobi, co zechce. Tak przynajmniej usiłował sobie wmówić przez kilka następnych godzin. Przy tym myśleniu trwał zawzięcie podczas wieczornego biegu, a gdy wrócił i wszedł pod prysznic, również nie zmieniał swojego stanowiska. Kiedy jednak położył się już do łóżka, wszystko jakby uderzyło w niego ze zdwojoną mocą.
- Cholera.
Nie chciał być z Łukaszem, ale chciał jego szczęścia.
Wkurwiało go, że Filip milczał i chyba naprawdę już wykreślili siebie ze swojego życia.
W sobotę wcale nie chciał odwiedzać Kuby, ale nie chciał też siedzieć w mieszkaniu sam.
No i co najważniejsze, a czego wciąż nie potrafił przed sobą przyznać - bał się o Filipa. Bał się, że tamten Goryl znów coś Wilczyńskiemu zrobi. Że Wilczyński ma o wiele większe kłopoty, niż Maciej mógłby przypuszczać. I irytowało go to niezmiernie, bo chciałby wyrzucić Filipa ze swojej głowy, tak jak zawsze robił to ze swoimi "fuck friends", gdy coś nie grało mu w tym układzie.
Tyle tylko, że Filip jego "fuck friendem" nie był nigdy. Nie potrafił określić tej dziwnej relacji, ale z pewnością nie spotykali się na seks.
Już chyba lepiej byłoby załatwić sobie drugiego kundla ze schroniska, niż użerać się z tym "rasowym". O pchlarza przynajmniej nie musiałby się bać, a tak... to strasznie irytujące, że nawet teraz, leżąc w swoim łóżku oraz wpatrując się w sufit, miał ochotę złapać za telefon i napisać do gówniarza. Tylko po to, aby dowiedzieć się, czy wciąż żył, oczywiście.
Szybko jednak odrzucił ten pomysł. Przekręcił się na bok, zagarniając poduszkę pod głowę. Bezpańskie kundle miały to do siebie, że nie chciały niczyjej pomocy i gryzły, gdy ktoś za bardzo się do nich zbliżył. A Maciej zdecydowanie nie zamierzał dać się pogryźć jeszcze mocniej.