Rozdział 5: C'est la vie
Maciej już od samego rana wiedział, że to nie będzie dobry dzień. Bo dobre dni nie zaczynały się od wdepnięcia bosą stopą w ogromną kałużę sików. W dobre dni zazwyczaj nad człowiekiem nie wisiało widmo złamanego karku spowodowane poślizgnięciem się na psich szczochach. Całe szczęście, że ostatecznie skończyło się tylko na mokrej nodze i obitym tyłku.
- Co się gapisz? - warknął do psa, kiedy podnosił się z podłogi. Zwierzę zamachało swoim chudym, łysym ogonem przypominającym ogon szczura, po czym podeszło do niego. Maciej odepchnął psa od siebie mało delikatnie, a następnie skierował się do łazienki po mopa. Obawiał się, że jak tak dalej pójdzie, to jego piękne i czyste mieszkanie zmieni się w zapchloną melinę śmierdzącą psimi odchodami. Koniecznie będzie musiał znaleźć dla tego kundla jakieś inne lokum, ale obiecał już sobie, że potrzyma go tutaj jeszcze przez tydzień. Durne siedem dni, żeby zwierzę przybrało trochę na wadze, jego rany się zagoiły, a potem - c'est la vie - wyrzuci go obojętnie gdzie. Nawet do schroniska. Swoje winy przecież odkupił.
Kiedy już uporał się ze starciem z podłogi szczochów i zmyciu ich z siebie, stanął przed lustrem. Aż się skrzywił na widok podpuchniętych, zmęczonych oczu oraz małych zmarszczek w ich kącikach. Skóra dookoła ust i na czole także nie wyglądała najmłodziej, powoli traciła swoją elastyczność.
Momentalnie sięgnął po krem. Jakiś bardzo drogi, bardzo śmierdzący i niby bardzo skuteczny, ściągnięty zza granicy. Po umyciu twarzy wysmarował nim twarz, jak gdyby jedna aplikacja specyfiku mogłaby cofnąć upływający czas. Kiedy skończył, ruszył do pokoju, żeby założyć jakieś dresy, wyjść z psem na bardzo krótki spacer (póki kundel nie zdążył jeszcze defekować na jego piękną podłogę), a następnie pojechać do pracy.
Po powrocie do mieszkania, wypiciu kawy i szybkim sprawdzeniu telefonu, czy aby na pewno nikt z firmy się do niego nie dobijał (był już spóźniony pół godziny), pojawił się kolejny powód, przez który ten dzień z pewnością nie będzie należał do tych dobrych.
- Kurwa mać - przeklął i miał ochotę cisnąć swoim starym I-phonem - bo jeszcze nie zdążył sprawić sobie niczego nowszego - o ścianę. Nic takiego oczywiście nie zrobił, Maciej zazwyczaj umiał opanować swoje emocje, starał się też nie przeklinać, bo po prostu uważał, że to w pewnym wieku i na pewnym poziomie już nie pasuje. Teraz jednak nie mógł inaczej skomentować wiadomości, która przyszła na jego skrzynkę odbiorczą.
Pies podniósł się ze swojego posłania i chwiejnym krokiem podszedł do niego, przyglądając mu się ciekawie. Ciemne oczy wciąż wydawały się Maciejowi ładne, ale obecność zwierzęcia w apartamencie coraz bardziej mu ciążyła. Nie był przyzwyczajony do czegoś, co żyło tuż obok niego. To irytujące, kiedy kładąc się spać, słyszał drugi oddech. Kiedy wciąż coś mu przypominało, że nie był sam, za ścianą ciągle słyszał ruch i wiedział, że to już nie tylko jego mieszkanie.
A Maciej nie lubił się dzielić. Lubił swoją samotnię, którą teraz ten durny kundel mu odbierał. Na domiar złego jeszcze obszczywał mu płytki, pomyślał, z furią zawiązując cienki, granatowy krawat.
I tak naprawdę wiedział, że powodem jego złości wcale nie był przyglądający mu się kundel, a SMS, którego chwilę temu odczytał i który potwierdził jego poranne myśli o źle rozpoczynającym się dniu. To chore, warczał w myślach dalej, kiedy wkładał swojego McBooka do teczki. Minęło tyle lat, a on wciąż i wciąż nie mógł się z niego wyleczyć. Telefon zapikał. Spojrzał w stronę urządzenia, zamierając. Zamknął na moment oczy, odetchnął ciężko i dopiero po chwili sięgnął po aparat.
Aż wypuścił powietrze z płuc ze świstem, gdy dostrzegł, że to tylko Monika. Pytała, gdzie jest i za ile będzie, szybko jej więc odpisał, ignorując wiadomość, którą dostał kilka minut wcześniej.
Nie miał zamiaru na nią odpowiadać.
***
Do pracy dojechał tak bardzo spóźniony jak jeszcze nigdy. Posiadanie psa przypominało posiadanie dziecka, przebiegło mu przez myśli, kiedy wyskoczył z samochodu, zabrał jeszcze teczkę z tylnego siedzenia i szybkim krokiem ruszył w kierunku budynku swojej firmy. Przywitał się zdawkowo z Moniką, która uśmiechnęła się do niego zalotnie, czyli nic nowego.
- Co dzisiaj tak późno? - zagadnęła, odbierając od niego identyfikator. Od razu zauważył, że podcięła włosy i odświeżyła ich kolor, czego jednak nie powiedział na głos, bo uznałaby to za flirt. Wyglądała ładnie, jak zawsze zresztą, co na samym początku ich znajomości nawet od czasu do czasu jej powtarzał. Teraz już z tego zrezygnował - Monika po takich komplementach stawała się nie do zniesienia. Ubzdurała sobie, że coś może z tego wyjść, a po pamiętnym zaproszeniu na wesele już chyba widziała ich przyszłość z dużym domem, dwójką dzieci i psem. Jak na razie w całej tej wizji tylko pies się zgadzał.
- Mały wypadek - powiedział i uśmiechnął się do niej lekko. A właściwie to zaparcia takiego jednego pchlarza, którzy przez kilkanaście minut nie mógł się wysrać, dodaje w myślach z irytacją, czego nigdy oczywiście by nie powiedział na głos. I to jeszcze przy kobiecie. Może właśnie dlatego ciągle borykał się z ich zalotami; Monika to nie pierwsza przedstawicielka płci pięknej, której wpadł w oko. W końcu był przystojny, grzeczny, kulturalny i jeszcze bogaty - marzenie każdej trzydziestoletniej singielki. Niestety, jego boski ciąg zalet brutalnie psuła jedna, jedyna cecha, o jakiej Monika - ani żadna inna podkochująca się w nim kobieta - nie miała pojęcia. Mowa tu oczywiście o homoseksualnej orientacji Macieja, którą, pomimo jego otwartego podejścia do życia, nie chwalił się na prawo i lewo. Ludzie z pracy niekoniecznie musieli o niej wiedzieć, jeszcze zaczęliby traktować go inaczej, a nie przez pryzmat jego kompetencji i umiejętności. - Ale to pierwsza taka moja wpadka od lat, myślę, że zostanie mi to wybaczone - powiedział i, całkowicie mimowolnie, mrugnął do niej, czego nawet nie zarejestrował. Wiedział, że sam sobie był winien za ten sznur podkochujących się w nim bab. Czasem nawet nie zauważał, kiedy jego ton głosu obniżał się. Zaczynał balansować z rozmówczynią na krawędzi flirtu i luźnej, przyjacielskiej pogawędki, bardzo mocno przechylając się jednak w stronę tego nieszczęsnego flirtu.
- Oczywiście - odpowiedziała od razu. - Miller bardzo cię lubi, ciągniesz tę firmę. - Maciej w odpowiedzi tylko się do niej uśmiechnął, odebrał identyfikator i przeszedł przez bramki prosto do windy.
I nagle poczuł, że dopadło go ogromne zmęczenie. Drzwi się zamknęły, dźwig pomknął ku górze, a on wyciągnął telefon z kieszeni i wszedł w skrzynkę odbiorczą.
-Maciej, proszę, odezwij się. Potrzebuję cię... - brzmiała treść wiadomości, jaką dostał rano. Skrzywił się, a jego żołądek ścisnął się boleśnie, jakby miał zaraz zwymiotować.
Nienawidził siebie za tę słabość. Gdyby nie ona, jego życie byłoby całkiem zadowalające, takie, jakie powinno być. Jeszcze kilka lat temu miał nadzieję, że miłość tak po prostu może zmienić się w nienawiść. I całkiem w to wierzył, w końcu skądś musiało brać się powiedzenie, że od nienawiści do miłości jeden krok. Ale to nie takie proste znienawidzić kogoś, z kim wiązało się wszystkie swoje plany, komu ufało się bardziej niż sobie. Może wtedy był naiwnym dwudziestoparolatkiem zakochanym po uszy, którego życie dość boleśnie uderzyło w twarz, ale wciąż nie potrafił się z tym ciosem pogodzić. Później przeszedł w stan obojętności. Wmówił ją sobie. Szybko jednak przekonał się, gdy tylko go z nią zobaczył, że nie potrafił do tego podejść bez uczuć. Nie umiał tego tak po prostu zignorować, bo jeszcze nigdy na nikim nie zawiódł się tak, jak zawiódł się na Łukaszu.
A on teraz prosił go o spotkanie. Pisał mu, że go potrzebuje. Przychodził z podkulonym ogonem.
Miał już dosyć swojej galaretowatości, jeżeli chodziło o tego faceta. Gdy tracił grunt pod nogami i stawał się kimś, kim normalnie by gardził - niezdatną do życia, wielce zranioną osobą, niepotrafiącą powiedzieć stanowczego "nie" - miał ochotę wyjść z siebie, złapać za ramiona i raz a porządnie nimi potrząsnąć. Potrzebował kubła zimnej wody, może nawet ocucającego policzka.
Po dwóch godzinach całkiem ciężkiej pracy, jaką sam sobie narzucił, postanowił dać sobie moment wytchnienia. Sięgnął po telefon i (nie, nie czytał po raz kolejny wiadomości od Łukasza) zalogował się na Fellow. Dawno go już tu nie było, sprawdzał tę aplikację tylko wtedy, kiedy nie miał żadnej łóżkowej alternatywy na weekend, a bardzo jej potrzebował. Przeleciał wzrokiem maile, jakie dostał od bardziej lub mniej urodziwych chłopaczków (bądź też całkiem dorosłych facetów), po czym przejrzał jeszcze inne powiadomienia.
I nagle dostrzegł, że Filipwilku dodał go do znajomych. Nie był głupi, oczywiście, że wiedział, o kogo takiego chodziło. Aż sapnął i przetarł dłonią twarz, nie mogąc się nie uśmiechnąć. Co za bachor, pomyślał, otwierając jego profil i kręcąc z rozbawieniem głową. Nie miał zbyt wielu zdjęć - jedno, na którym siedział na jakimś murku, z piwem w dłoniach i okularami przeciwsłonecznymi na nosie, a drugie w łóżku, bez twarzy, ale za to z nagą piersią. Maciej od razu powiększył fotkę, przyglądając się drobnym, brązowym sutkom, płaskiemu brzuchowi i ciemnym włoskom okalającym pępek. Musiał przyznać, że dzieciak miał nie tylko ładną twarz, ale też całkiem urocze, naznaczone licznymi pieprzykami ciało. Oczywiście, o ile to było jego zdjęcie, a nie jakieś ściągnięte z Internetu.
Zastanowił się chwilę, co powinien zrobić; odpowiedzieć na zaproszenie? Szybko jednak doszedł do wniosku, że to wcale nie byłby taki dobry pomysł. Wilku przecież dokładnie tego oczekiwał, a on nie miał zamiaru tańczyć tak, jak mu zagrał. Zresztą, ten gówniarz go okradł, wchodzenie w jakiekolwiek interakcje z nim byłoby przejawem ogromnej głupoty. Jeszcze zanim by się obejrzał, dzieciak wyniósłby mu pół mieszkania, łącznie z kanapą i meblościanką, a on skapnąłby się dopiero po jakimś czasie. Nie, nie. Ten mały był cwańszy niż Maciejowi wcześniej się wydawało, miał jakiś cel w przychodzeniu na klatkę schodową z poharataną twarzą, a później zaczepianiu go na durnym gejowskim portalu społecznościowym.
Odłożył telefon na biurko, na moment jeszcze zapatrując się na widok za oknem - na długi sznur samochodów, przypominający mu o tym, że właśnie wybiły godziny szczytu. Westchnął ciężko i wrócił do pracy, nie myśląc już ani o Filipie, ani o Łukaszu.
***
Nawet jakoś bardzo się nie zdziwił, kiedy wrócił do domu i od razu uderzył go nieprzyjemny zapach moczu. Spojrzał tylko na psa, który powitał go już w progu z wiernie merdającym ogonem, a następnie przeniósł spojrzenie na ogromną kałużę na płytkach.
Szok, że taki mały pies może tyle wysikać, pomyślał jeszcze, kiedy zmęczonym krokiem skierował się do łazienki. Wytarł skrupulatnie podłogę i następnie już miał sięgnąć po smycz, żeby wyprowadzić pchlarza, nim ten zdecyduje się jeszcze jakoś oznaczyć jego mieszkanie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Aż sapnął, podejrzewając, że to kurier. Zamówił wczoraj przez Internet paczkę karmy dla kundla. Napisano, że wysyłka w ciągu dwudziestu czterech godzin, ale nie spodziewał się, że dotrze aż tak szybko. Postanowił, że skoro ma żyć z pchlarzem jeszcze przez kilka dni, będzie go przynajmniej dobrze karmić. Jak na razie dostawał jakieś tanie sklepowe żarcie dla psów, ale ktoś mu kiedyś mówił (możliwe nawet, że Monika), że karmienie takim Pedigree czy innym Chappi to najgorsze, co można zwierzęciu zrobić. Wykosztował się więc i kupił mu cholernie drogie, rekomendowane przez weterynarzy chrupki. Gdy oglądał ich reklamę na stronie sklepu, czytał te wszystkie certyfikaty i zapewnienia, że skład jest w stu procentach naturalny, przez myśli przebiegło mu jeszcze, że brakowało napisu: "bez glutenu" i "produkt wegański". Ale niech się kundel cieszy: bez barwników i konserwantów też modnie brzmiało.
Zostawiając psa w spokoju, podszedł więc do drzwi i niczego zaskakującego się nie spodziewając, otworzył je szeroko. Zaraz jednak pożałował, omal nie zamykając ich z powrotem.
- Cześć. - Spojrzał na zmęczoną, ale wciąż cholernie przystojną twarz. Chociaż nie chciał, zagapił się na brązowe, prawie czarne oczy, a jakaś kompletnie bezsensowna myśl w jego głowie podsunęła, że są bardzo podobne do oczu Filipa. Tylko co niby takiego miał Filip do Łukasza? Teoretycznie, skoro już szedł tym tropem, mógłby tu jeszcze dorzucić oczy kundla. W końcu on też miał dwa wielkie, ciemne ślepia, i też porównywał je kiedyś do Wilczyńskiego.
- Moje nieodpisywanie na twoje SMS-y nie zasugerowało ci, że nie mam ochoty się z tobą widzieć? - warknął, zaciskając dłoń na klamce i walcząc ze sobą, by nie trzasnąć mu drzwiami przed nosem. To jednak byłoby dość żałosne, więc się powstrzymał.
- Nie spodziewałem się, że mi odpiszesz - odparł Łukasz tym swoim spokojnym tonem, na dźwięk którego Maciej się skrzywił.
- I bardzo dobrze. - Nie odsunął się od drzwi ani na krok, zagradzając sobą wejście do mieszkania. Nie chciał go wpuszczać, czuł irracjonalny strach, że gdy Malecki chociaż raz wejdzie, to nigdy nie wyjdzie. - Byłem pewny, że Daria odebrała ci zdolność samodzielnego myślenia - dodał z kpiącym uśmiechem, jak zwykle nie mogąc powstrzymać się przed złośliwościami. A Łukasz jak zwykle puścił je mimo uszu.
- Mogę wejść? - zapytał. Maciej zmarszczył brwi.
- Nie.
- Maciej, tylko pogadać, okej? - Nienawidził, kiedy tak na niego patrzył. Nie rób tego, do cholery, zawarczał w myślach, czując, jak powoli topnieje pod tym spojrzeniem. Malecki był jedyną osobą, która doskonale wiedziała, w jaki sposób go podejść. - Nic więcej. Naprawdę potrzebuję rozmowy.
- I akurat to ja muszę być tą drugą stroną? - prychnął i teraz już naprawdę zaczął rozważać, czy przypadkiem nie zamknąć drzwi. - Idź do żonki, będzie jakoś na dniach rodzić, no nie? - Im bardziej mu dokopie, tym lepiej. Może Łukasz zda sobie w końcu sprawę, że raz stłuczonego wazonu nie dało się przywrócić do stanu początkowego. Zawsze pozostaną jakieś rysy, nawet gdy spróbuje się go skleić. Ale w ich przypadku nawet użycie super glue by nie pomogło.
- Maciej, proszę cię. Obaj doskonale wiemy, że mówisz to tylko po to, żeby zagłuszyć własne wyrzuty sumienia. - Zamknij się, nie udawaj, że znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Nie znasz. Nigdy nie znałeś. - Jedna rozmowa, dobrze- Jedna, jedyna rozmowa. I jeżeli chcesz, zniknę.
- Nie znikniesz. - Słowa same opuściły jego usta, nie mógł ich kontrolować. Poczuł, że powoli odpuszcza, bo Łukasz wykazywał się takim zdeterminowaniem, o jakie nigdy by go nawet nie posądzał. Normalnie nie odznaczał się przecież chęcią do zmiany rzeczywistości. Brał życie takie, jakie było, pozostając pasywny i milczący.
- Nie zniknę. - Pokiwał głową. - I ty dla mnie też nie. Myślisz, że nie wiem... - zapytał i nagle rozejrzał się dookoła, na klatce schodowej rozniosły się odgłosy kroków. - Więc? Mogę wejść? To nie najlepsze miejsce na rozmowę.
Skapitulował. Odsunął się od drzwi, wpuszczając go do mieszkania, w którym, jak mu się wcześniej wydawało, nie było miejsca dla Łukasza. Malecki nie miał tu wstępu.
A jednak wszedł i wydawał się zdziwiony obecnością psa. Nic jednak nie powiedział, ściągnął buty, a Maciej wiedział, że nawet jeżeli później je założy i wyjdzie, to piach, jaki mu naniósł, zostanie.
***
Całą ich rozmowę można byłoby streścić do kilku zdań, ale mimo to Łukasz siedział u niego ponad godzinę, opowiadając o tym, jak to bardzo kiedyś się pomylił. Nic odkrywczego, swojej natury nie da się oszukać, ale skoro Malecki zdecydował się wziąć ślub, spłodzić kilka bachorów i udawać zdrowego, heteroseksualnego faceta, to proszę bardzo. Miał wszystko na własne życzenie.
Nie doszli do żadnych konkretnych wniosków, jednak kiedy Łukasz już zakładał buty, prosząc go jeszcze o kolejne spotkanie (a Maciejowi już nawet nie chciało się przypominać, że jeszcze niedawno mówił tylko o tej jednej rozmowie), czuł się wykończony. Jakby co najmniej przebiegł kilka maratonów, a nie przeprowadził godzinną dyskusję na temat spieprzonego życia Łukasza.
Co jednak najgorsze - współczuł mu, choć współczuć nie chciał. Próbował wmówić sobie, że to nie jego sprawa, że nie ma prawa już się w to wszystko mieszać, że to przeszłość i wybory Łukasza, nie jego. On prowadził takie życie, jakie mu odpowiadało. Jednak to nie było takie proste, bo Malecki wciąż budził w nim uczucia.
Otworzył drzwi i Łukasz wyszedł na korytarz, ale jeszcze nie pozwolił siebie spławić.
- Odezwij się - poprosił, patrząc na niego dziwnym, błagalnym wzrokiem. - Możemy gdzieś wyjść, pogadać jak za starych, dobrych lat - dodał, a Maciej miał wrażenie, że jeszcze trochę, a padnie na podłogę jak spuszczony z powietrza balon. Jedyne, o czym teraz marzył, to łóżko i sen, ale wiedział, że to nie będzie takie proste, bo najpierw zabije go natłok myśli.
- I jak ty sobie to wyobrażasz? - mruknął w odpowiedzi. - Łukasz, daj mi już spokój, dobra? - Westchnął ciężko. - Raz na zawsze daj mi spokój - brzmiał prosząco, bo nie był już w stanie opanować swojego głosu.
- Dobrze wiesz, że sam tego nie chcesz. - Co najdziwniejsze, nie czuł złości, nie miał ochoty mu przyłożyć, ani powiedzieć kilku mniej bądź bardziej wymownych uwag. Uśmiechnął się jedynie pod nosem. Zdał sobie sprawę, że nawet jeśli od tamtego pamiętnego dnia, w którym to Łukasz nagle ogłosił, że bierze ślub z jego siostrą, Darią, minęło już kilka długich lat, to jednak Malecki wciąż doskonale go znał. Kiedyś zdawało mu się, że potrafił czytać mu w myślach, odgadnąć każdą emocję, i najwidoczniej ta umiejętność nie zanikła.
Nie miał pojęcia, do czego znowu dążą i może nawet by o to zapytał, gdyby nie usłyszał pisku na drugim końcu korytarza. Spojrzał w tamtą stronę, momentalnie zamierając, kiedy najpierw dostrzegł małe dziecko w wózku, a później tę (cholernie zadowoloną z siebie) minę. Wyglądał tak jak wtedy, kiedy odchodził uradowany z ukradzionym mu telefonem. Uśmiech na twarzy tylko się powiększał, jakby Filip pragnął powiedzieć Maciejowi, że tak, wszystko słyszał. I że teraz wie o nim więcej, niż Wyszyński by chciał.
- Idź już - Maciej rzucił do Łukasza i nie oglądając się już na Filipa, zamknął się szybko w swoim mieszkaniu. - Co za gówniarz - syknął, a pies podniósł głowę ze swojego prowizorycznego legowiska, na które składały się zwinięte w kłębek koce.
O dziwo teraz głowę Wyszyńskiego zaprzątał pewien kilkunastoletni kundel, a nie Łukasz. Chociaż może to i dobrze? Może to znak, że wreszcie był na właściwej drodze, żeby raz na zawsze pozbyć się Maleckiego ze swojego życia?
***
Nadejście piątku Maciej przyjął z ulgą. No, prawie z ulgą, bo wcześniej, nim rozpoczął swoje przygotowania do wypadu na miasto, musiał zabrać pewne śmierdzące cielsko, wpakować je do samochodu i zawieźć na kontrolę do weterynarza. Młody (całkiem przystojny) lekarz obejrzał zszytą ranę, stwierdzając, że bardzo ładnie się goiła. Wysmarował brzuch kundla jakąś maścią, wypisał mu receptę na tabletki wspomagające odporność i - co najgorsze - w ogóle nie dał się poderwać. A Maciej na samym początku założył, że doktor Żurawski byłby dość uroczą ofiarą. Niestety jednak, albo miał poważną wadę wzroku (maciejowych zalotów nie dało się pominąć), albo naprawdę nie był gejem, w co jednak Wyszyński nie chciał uwierzyć. Kiedyś z jednym ze swoich kolegów zgodnie stwierdzili, że w każdym facecie tkwi coś z homoseksualisty, trzeba umieć tylko to wydobyć. Wniosek z tego był więc taki, że Żurawski powinien chyba przejść się do okulisty.
- Cześć - rzucił Kuba do słuchawki, kiedy Maciej odebrał od niego telefon. Kuba był jedynym gejem, którego co piątkowe towarzystwo Wszyńskiemu w ogóle nie przeszkadzało. Cała reszta zgrai ciot, z jaką od czasu do czasu się trzymali, dość mocno szarpała mu nerwy. Zazwyczaj więc, kiedy już się spotykali na imprezie, wypijał z nimi kilka drinków i się odłączał, szukając innego towarzystwa. Ale Kuba nie drażnił go w ogóle, co więcej, gdy polowali razem, często kończyło się to bardzo zadowalająco.
Był dość przystojnym trzydziestopięcioletnim architektem, z którym Maciej przeżył kilka ciekawszych ekscesów. Pamiętnego gangbangu dwa lata temu w mieszkaniu Kuby chyba już nic nigdy nie przebije.
- Wpadasz do mnie, czy idziemy coś wypić na miasto? - zapytał, kiedy Wyszyński sięgnął po pustą miskę z podłogi, żeby wsypać do niej karmy.
- Najlepiej na miasto - odpowiedział mu. - Ten tydzień mnie wymęczył - zdradził, a w pomieszczeniu rozległ się odgłos uderzających o porcelanę chrupek.
- Aż tak źle? - zapytał Kuba ze śmiechem. Maciej kiedyś złapał się na tym, jak wiele jest w stanie koledze powiedzieć i jednocześnie jak wiele rzeczy usiłuje przed nim zataić. Ich związek był dość zabawnym układem sprzeczności; z jednej strony ze sobą rywalizowali, a z drugiej przyjaźnili. Potrafili nie utrzymywać kontaktu przez naprawdę bardzo długi okres, by zaraz zacząć rozmawiać i spotykać się dzień w dzień. Życzyli sobie jak najlepiej i zazdrościli jednocześnie. Ale pomimo tego wszystkiego Maciej naprawdę lubił Jakuba, ich rozmowy nie dotyczyły tylko seksu i zaliczonych tyłków. Kuba miał sporo zainteresowań. Kiedy Wyszyński po raz pierwszy znalazł się w jego mieszkaniu, przeraziła go liczba książek na pułkach w sypialni. Tak więc Maciej znalazł sobie kumpla nie tylko do klubu, ale także na imprezy wyższych lotów. Lubił z nim chodzić do teatru czy też do opery i zazwyczaj wtedy wybierali to, co proponował Jakub. Wyszyński nie miał nosa do tego typu kultury, nawet jej jakoś bardzo nie lubił. Kilka razy zdarzyło mu się nawet przysnąć na widowni, ale i tak odwiedzał te miejsca, bo nie chciał skończyć tylko jako trzydziestolatek zabawiający się w klubie dla gejów. Inna sprawa, że przez chodzenie do teatru czuł się trochę mądrzejszy. No i oczywiście nie mógł być gorszy od Kuby, a o tym, że wcale nie rozumiał takich sztuk, nie musiał przecież nikt wiedzieć. Pracując przez tyle lat w korporacji, nauczył się już prowadzić rozmowę na każdy temat, nawet jeżeli miał o nim bardzo nikłe pojęcie.
- Tragicznie - powiedział i spojrzał na psa, który już czekał, aż poda mu miskę z jedzeniem. - Powiem ci tylko tyle, że doczekałem się swojego prześladowcy i właśnie karmię psa. - W słuchawce nastała cisza, a on po chwili namysłu pożałował, że powiedział mu to przez telefon. Wiele by oddał, żeby zobaczyć minę Jakuba.
- Masz psa? - zapytał wreszcie, na co on się zaśmiał i postawił przed zwierzęciem karmę. Kundel momentalnie się na nią rzucił, zawsze jadł tak, jakby to miał być ostatni posiłek w życiu.
- Powiedzmy. To tymczasowe.
- Przerażasz mnie - skwitował Kuba, a Maciej uśmiechnął się lekko, obserwując, jak zwierzę łykało chrupki; tak się spieszyło, że nawet ich nie gryzło. - Dobra, opowiesz mi wszystko, jak się spotkamy.
- W Warzelni za godzinę?
- W Warzelni za godzinę.
***
Warzelnia była spokojnym, klimatycznym i dość snobistycznym miejscem, w którym można było się napić piwa z prawie całego świata. Jeden kufel kosztował tyle, co cztery w normalnym barze, ale ani Jakub, ani Maciej niezbyt się tym przejmowali. Uwielbiali odwiedzać takie lokale i nawet nie ukrywali, że podobało im się obnoszenie z kasą.
- Więc? - zapytał Jakub, kiedy już usiedli przy stoliku z alkoholem. Maciej westchnął, zastanawiając się naprędce, co może Kubie powiedzieć, a co lepiej, żeby zachował dla siebie.
Powiedział mu więc o spotkanym pod klubem Filipie, o tym, jak dzieciak ukradł mu telefon. O siostrze gówniarza mieszkającej na tym samym piętrze, o jego poobijanej twarzy, którą pomógł przemyć, i oczywiście o kundlu. Słowem jednak nie wspomniał o Łukaszu, Jakub nie zdawał sobie nawet sprawy, że ktoś taki jak Malecki istniał.
***
Kiedy tylko dotarli do Heaven, od razu się rozdzielili. Kuba wypatrzył grupkę znajomych przy stoliku, a Maciej, dostrzegając tam kilka osób, za którymi niekoniecznie przepadał, skierował się do baru. Zbliżała się północ, więc klub powoli zapełniał się ludźmi, a ich przedział wiekowy tym razem Wyszyńskiemu pasował. Odpowiedział na uśmiech jakiegoś blondyna, mniej więcej już dzieciaka kojarzył, wbrew pozorom Heaven miał dość stałych bywalców, co czasem Macieja denerwowało.
Nic jednak więcej nie zrobił w kierunku dzieciaka, zlustrował go tylko uważnym spojrzeniem. Przypomniał sobie, jaką mu kiedyś wystawił notę (sześć na dziesięć) i doszedł do wniosku, że może mu dodać pół punktu więcej za spodnie, w których jego tyłek wyglądał całkiem apetycznie. Kiedy jednak patrzyło się na blondyna i oceniało go za całokształt, wszystko psuł garbaty nos i odstające uszy.
Ustawił się przy barze z nowo zakupionym drinkiem, wypatrując już swojej potencjalnej ofiary. Śledził wzrokiem tłum ludzi na parkiecie, szukając kogoś, kto na dłużej przyciągnąłby jego uwagę. Musiał przyznać, że dzisiejszy wieczór w Heaven zapowiadał się całkiem dobrze i naprawdę czuł, że skończy się równie przyzwoicie. I wtedy go wyłapał. Wysokiego, szczupłego, na oko dwudziestoparoletniego chłopaka z małą, samurajską kitką z tyłu głowy. Trochę go te fryzury bawiły i naprawdę cieszył się, że powoli wychodziły z mody, ale nie na uczesanie Maciej zwracał największą uwagę. Zawsze najważniejsza dla niego była twarz, a chłopak, który właśnie został jego celem, miał śliczne rysy, wystające kości policzkowe, ładne, pełne usta (uwielbiał, gdy były wydatne i całuśne), no i zgrabny, lekko zadarty nos. Skrótem: ideał na dzisiejszą noc.
Szybko dopił więc drinka, nie mając zamiaru dłużej czekać, aż ktoś inny sprzątnie mu seks sprzed nosa. Chciał go, cholera. Na samo wyobrażenie, co by z nim robił, czuł ogromny przypływ podniecenia. Musiał jakoś wyładować swoją frustrację z minionego tygodnia, a ten chłopak nadawał się idealnie.
Podszedł do niego i uśmiechnął się, kiedy brunet z kitką go wypatrzył. Odpowiedział lekkim wykrzywieniem ust. Odwrócił się przodem do Macieja, nie przestając tańczyć i kokieteryjnie kręcić przy tym biodrami. Wyszyński przysunął się do niego tak, że ich nosy niemal się ze sobą stykały. Spojrzał w jego oczy, ale w klubowym świetle nie mógł dostrzec, jaki miały kolor. Zresztą, kolor za bardzo się nie liczył, ważniejsze były usta, które nieznajomy oblizał, a Maciej już wiedział, że wygrał. Całkiem szybko mu poszło, teraz jeszcze tylko kilka formalności: Chcesz drinka? U ciebie czy u mnie? A może do kibla?
Nie zdążył jednak zadać żadnego z tych pytań, gdzieś nad ramieniem swojego bruneta wypatrzył inną, całkiem znajomą twarz. Postanowił nie dać się rozproszyć i z całych sił spróbował doprowadzić swój podryw do końca. Położył dłoń na biodrze ofiary, przesunął nią w górę, a drugą rękę ułożył tuż nad pośladkami. Chłopak nie wydawał się niezainteresowany, przysunął się jeszcze bliżej, a ich piersi się ze sobą zetknęły. Wykrzyczał w ucho Wyszyńskiego:
- Często cię tu widuję! - I gdyby Maciej był na nim skupiony, odpowiedziałby coś w stylu: och, naprawdę? Szkoda więc, że wcześniej na siebie nie wpadliśmy. Albo inny, bardzo typowy i wydawałoby się, że żałosny (ale niektórzy naprawdę na niego lecieli) tekst: w takim razie gdzie ja miałem oczy? Ale nic takiego nie padło, bo jego wzrok śledził kręcącego się tuż obok i wyraźnie kogoś szukającego Filipa. Wyglądał na zdenerwowanego, co chwilę popatrywał na wyświetlacz telefonu i ani przez moment nie przypominał tego samego, zarozumiałego dzieciaka, którego Maciej poznał.
Nie wiedział dlaczego tak po prostu odsunął się od bruneta, ignorując jego zdziwione spojrzenie. Rzucił tylko pod nosem: "czekaj chwilę" i nie przejmując się, czy jego głos przebił się przez głośną muzykę i tym samym, czy chłopak to dosłyszał, odszedł. Zwalił wszystko na swoje upojenie alkoholowe. Gdyby tyle nie wypił, na pewno nie zwróciłby na Filipa większej uwagi, w końcu miał instynkt samozachowawczy i wiedział, które osoby powinien omijać szerokim łukiem. Teraz jednak jego instynkt został przyćmiony przez procenty.
Kiedy znalazł się przed Wilczyńskim, miał moment (dosłownie pół sekundy), żeby nacieszyć się jego zaskoczonym wyrazem twarzy. Tym razem role się odwróciły, pomyślał z zadowoleniem Maciej, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie na klatce schodowej, kiedy to Filip pojawił się znikąd, swoją obecnością wprawiając go w chwilowe osłupienie.
- No proszę - powiedział Wilku, kiedy już opanował zdziwienie i przywrócił na twarz swój zwyczajowy, złośliwy uśmiech. - Mogłem się spodziewać, że cię tu spotkam.
- I pewnie się spodziewałeś - odpowiedział Maciej, patrząc na niego z uniesioną brwią. - Przyznaj, specjalnie tu przyszedłeś - zarzucił mu. Gdyby nie był pijany, z pewnością inaczej poprowadziłby tę rozmowę. Wybrałby bardziej okrężną drogę, pamiętałby, że z tym dzieciakiem każde spotkanie przypominało grę, którą trzeba było umiejętnie rozstrzygnąć. Ale niestety - naprawdę dużo wypił. Może i trzymał się dzielnie, nie dając tego po sobie poznać, jednak jego mózg nie działał już na najwyższych obrotach.
Filip się zaśmiał, chowając telefon do kieszeni. Nim jednak to zrobił, zerknął jeszcze raz na wyświetlacz, jakby w nadziei, że coś na nim zobaczy.
- Serio? - zapytał z rozbawieniem. - Sorry, stary, mam lepsze rzeczy do roboty, niż śledzenie ciebie. - Maciej z oczywistych względów nie mógł wiedzieć, że ostatnio właśnie to było najlepszą rozrywką Filipa. Nie mógł też wiedzieć, że owszem, ich spotkanie było przypadkowe, jednak Wilczyński idąc tutaj, liczył się z możliwością wpadnięcia na Wyszyńskiego. Nie oponował nawet, kiedy Błażej zaproponował wypad do tego klubu - zdziwił się jedynie, że Pacuła chciał tu przyjść. Niezbyt przepadał za takimi pedalskimi zbiegowiskami i zawsze powtarzał, że obrzydza go ilość ciot, jaka tłumnie odwiedzała Heaven.
Maciej zmarszczył brwi. Żałował, że tak szybko wypił ostatniego drinka.
- Mimo wszystko to trochę dziwne, że gdziekolwiek się nie ruszę, tam spotykam ciebie - powiedział i nagle, jakby zdał sobie sprawę, że faktycznie to trochę nienormalne, sprawdził swoje kieszenie. Portfel i telefon był na miejscu.
- Może przeznaczenie i te sprawy? - zapytał Filip z szerokim uśmiechem i założył ręce na piersi, popatrując na Macieja z zaciekawieniem. Zauważył, że Wyszyński był pijany, miał mętne spojrzenie i głupi, niepasujący do bogatego korpo-szczura wyraz twarzy. Zabawnie go takiego zobaczyć, Filip wiele razy już obserwował nietrzeźwego Macieja, zawsze jednak robił to z odległości. Nigdy nie stał na tyle blisko, żeby móc dostrzec lekko zarumienione policzki i niepokojąco błyszczące oczy. - Ale nie wydajesz się niezadowolony - dodał, nie mogąc się powstrzymać.
- A dajesz mi jakiś wybór? - odparł zaraz Maciej, też się uśmiechając. Szok, że dla tej głupiej rozmowy zrezygnował z naprawdę ciekawego seksu.
- Nie. - Filip aż się zaśmiał. - Twój Samuraj właśnie liże się z jakimś tlenionym - powiedział i wskazał na coś, co znajdowało się za Maciejem. Wyszyński obejrzał się. Dosłownie kilka metrów od nich, przy ścianie, brunet, którego usiłował zaciągnąć albo do kibla, albo do siebie, zajmował się jakimś chudym, niezbyt urodziwym chłopaczkiem. - Chyba nie byłeś wystarczająco dobry. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, prezentując mu swoje duże, w miarę równe zęby z wystającymi i ostro zakończonymi kłami. Przez moment Maciej zastanawiał się, jakie to uczucie dotknąć ich językiem.
- Byłbym, gdybyś co chwilę nie kręcił się obok i mnie nie rozpraszał - odparował.
- Rozpraszam cię? - zapytał Filip i mimo że stali w stosownej odległości, Maciej niemal czuł ciepło Filipa i jego oddech na swojej twarzy. Chyba właśnie prowadzili jakąś irracjonalną grę wstępną i obaj wiedzieli, że jej koniec nie zaprowadzi ich do łóżka. Mierzyli się wzrokiem, atmosfera dookoła stężała, a fakt, że znajdowali się w klubie pełnym osób trzecich, zdawał się nie mieć żadnego znaczenia.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się. - Nie wiem tylko, czy robisz to w ten sposób, w jaki byś chciał.
Filip parsknął śmiechem. Lubił go, cholera. Macieja nie tylko ciekawie się obserwowało, rozmowa z nim (nawet kiedy wypił trochę za dużo) wydawała się równie ekscytująca.
- Czyli zaczynam cię wkurwiać? - Nie dostał jednak odpowiedzi, nim Wyszyński zdążył otworzyć usta, telefon Filipa zawibrował. Wilku wyciągnął go i skrzywił się, odrzucając połączenie. Schował aparat z powrotem do kieszeni. - Dobra, biznesmenie, chyba nie zbiedniejesz, jak postawisz mi drinka, co nie? - Mimo wszystko nie zabrzmiało to jak pytanie.
- I jak się pożegnamy, tym razem wrócę do mieszkania nie tylko bez komórki, ale też bez portfela i kluczy? - Poparzył na niego sceptycznie.
- Och, jasne, że nie. - Filip machnął ręką i przewrócił oczami, jakby urażony, że Maciej w ogóle o czymś takim pomyślał. - Jeszcze bez zegarka. Wygląda na całkiem drogi. - Wyszczerzył się szeroko.
Wyszyński nie mógł się nie uśmiechnąć. Wilku może i nie wyglądał, ale był całkiem rozgarniętym dzieciakiem. Wydawał się inteligentny na sposób, o jaki nie podejrzewało się ludzi z jego kręgów.
- Niech będzie - powiedział, postanawiając wcześniej nie spuszczać swojego ukochanego Breitlinga z oczu.
- Whisky z colą. Usiądę tam. - Wskazał na zaciemniony dwuosobowy stolik przy jednej ze ścian. Nim Maciej cokolwiek mu odpowiedział, Filip już się odwrócił i ruszył, by zająć miejsce. Nie pozostawił Wyszyńskiemu złudzeń - on nie poprosił. On zażądał.
Normalnie pewnie by go zignorował, tylko że po pierwsze: Maciej był pijany. A po drugie: już nawet nie miał zamiaru przed sobą ukrywać, że ten dzieciak go zainteresował. I nie, wcale nie chciał zaciągnąć go do łóżka, chociaż owszem, rozmowa z nim była ciekawa. Nigdy nie wiedział, jakie tory obierze, a jedno Maciejowi trzeba przyznać - potrafił prowadzić konwersacje. Dziwiło go więc, że Filip, który raczej wypowiadał się prosto i dosadnie, był dla niego wyzwaniem.
Kiedy szedł z dwoma drinkami, starał się nie myśleć o tym, że właśnie robi to, czego tak bardzo nie chciał - tańczył, jak Filip zagrał. Był pijany, usprawiedliwiał się. A jak jest się pijanym, to przecież wiadomo, że robi się rzeczy nie do końca zgodne ze swoimi przekonaniami.
- Jeden, jedyny drink - powiedział, stawiając przed Filipem jego whisky z colą. Twarz Wilczyńskiego momentalnie pojaśniała za sprawą uśmiechu.
- Dobrze. Obiecuję, że będę się delektować każdym łykiem - dodał z rozbawieniem.
- Oby, kosztował mnie osiemnaście złotych - odparł, siadając naprzeciwko. - Najpierw kradniesz mi telefon, a teraz stawiam ci drinka - zaburczał pod nosem, nawet tego nie kontrolując. Filip zerknął na niego ciekawie.
- Powinniśmy skończyć w łóżku - rzucił Wilku z rozbawieniem, obracając słomkę w palcach.
- Powinniśmy - odmruknął Maciej, patrząc na Wilczyńskiego oświetlonego czerwonym blaskiem diod, jakie pozawieszano na ścianach.
- Ale nie skończymy - ciągnął dalej i upił wreszcie drinka. Maciej zaśmiał się; nie miał pojęcia, do czego właśnie dążą.
- Nie skończymy - przytaknął, bawiąc się szklanką na blacie stołu i okręcając dookoła jej osi.
- Więc? Czemu ze mną gadasz? - zapytał Filip, trafiając w punkt. - I czemu stawiasz mi drinka? Nie jestem aż tak tani. Kilkanaście złotych to za mało. - Zmarszczył zabawnie brwi, a wzrok Macieja skupił się na jego wargach wykrzywionych w uśmiechu. Były ładniejsze niż usta tego Samuraja sprzed kilkunastu minut, pełniejsze, a w klubowym świetle wydawały się bardziej apetyczne.
- Dolicz do tego I-phona szóstkę. - Nie spuszczał z niego wzroku. - Myślę, że to dobra cena i że wystarczy nie tylko na jedną noc - dodał, badając uważnie jego regularne, miękkie rysy twarzy.
Filip uniósł brwi. Trafna uwaga, przebiegło mu przez myśli, czego jednak nie wypowiedział. Uśmiechnął się jedynie, wziął sporego łyka, dopijając drinka niemal do połowy i dopiero po chwili nachylił się nad stołem. Maciej aż poczuł zapach jego tanich perfum.
- Kim jest Łukasz?
Wyszyński popatrzył na niego całkowicie zbity z tropu. Szybko jednak się zreflektował. W końcu mógł spodziewać się tego pytania; zdziwiłby się, gdyby Filip nie nawiązał do Łukasza. Już miał odpowiedzieć, kiedy przy ich stoliku wyrosła jakaś ogromna, barczysta sylwetka. Zdziwiony, tak samo zresztą jak Wilku, spojrzał na krótko ostrzyżonego chłopaka, mierzącego go takim wzrokiem, jakby miał go zabić na miejscu. Mimo że Maciej nie należał do wątłych mężczyzn, godziny spędzone na siłowni zaowocowały mięśniami, to jednak przy tym facecie czuł się po prostu mały.
- Szukałem cię - warknął, przenosząc swoje spojrzenie na Filipa, przez którego twarz przebiegł grymas niechęci.
- No wiem - prychnął. - Wyjdź na zewnątrz, zaraz przyjdę - powiedział, patrząc na mężczyznę antypatycznie.
- Kto to, kurwa, jest? - Dryblas nie dał się jednak spławić. Swoim grubym paluchem wskazał na Macieja.
- Znajomy - odparł Filip i jakby nigdy nic popił swojego drinka. Wyszyński obserwował wszystko w milczeniu, nie mając zamiaru się odzywać. Wilku trochę już o nim wiedział, zobaczył Łukasza i widział Macieja wnoszącego cielsko kundla do mieszkania, do którego nawet wszedł. Pora, żeby teraz to Wyszyński odkrył kilka jego kart.
- Znajomy? - warknął niczym pitbull. Maciej uśmiechnął się jedynie pod nosem i popił drinka. - Znajomy, kurwa, w klubie dla ciot? Pierdolicie się za moimi plecami? - Maciej miał ochotę się zaśmiać. Cenił jednak swoją twarz i swoje wybielone, proste (dzięki aparatowi, który nosił za dzieciaka) zęby, więc milczał.
Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, pomyślał tylko, zerkając na dryblasa.
- Ja pierdolę, Błażej, weź się uspokój i siary nie rób, co? Znajomy to znajomy - syknął Filip, aż zaciskając ze złości pięści. Nie wyglądał na kogoś, kto czułby respekt przed tym gorylem, jak zaczął nazywać go Maciej w myślach.
- Wychodzę i masz, kurwa, pięć minut - zagroził mu palcem. Filip przewrócił oczami, a goryl (bądź też Błażej) odszedł.
- Mąż się upomina? - zapytał Maciej, nie mogąc się powstrzymać. Wilczyński prychnął.
- A żebyś wiedział - odparł, popijając wolno drinka, jakby nic sobie nie robił z "masz, kurwa, pięć minut".
Maciej aż uchylił usta i przez moment wyglądał naprawdę bardzo, bardzo głupio. Nie tego się spodziewał.
- Jesteście razem? - Naprawdę nie myślał, że taki Filip mógłby mieć kogoś na stałe. Filip i związki nie składały się w maciejowej głowie w jedną, kompatybilną całość.
- Powiedzmy, że tak to wygląda - odpowiedział, ku niezadowoleniu Macieja, nie wdając się w szczegóły. - Będę się zbierać - mruknął, ale nie ruszył się z miejsca.
- Twój kochaś nie wyglądał na zadowolonego - nie odpuszczał. Miał nadzieję, że jakoś pociągnie Filipa za język. Wilku jednak tylko uśmiechnął się i znów pochylając się nad stołem, spojrzał mu głęboko w oczy. Po plecach Wyszyńskiego aż przebiegł elektryzujący dreszcz.
- Twój kochaś też nie wyglądał na zadowolonego, gdy wychodził od ciebie z mieszkania - odparował. Obaj chcieli się czegoś dowiedzieć o drugim, nie zdradzając jednocześnie zbyt wiele o sobie. - Dobra, Maciuś - rzucił Filip i wreszcie dopił drinka, a Maciej mógł tylko zgrzytnąć zębami na dźwięk infantylnego zdrobnienia swojego imienia. - Będę leciał, miło było.
- Czekaj - rzucił Wyszyński, ściągając zdziwione spojrzenie Filipa. Szybko sprawdził swoje kieszenie. Komórka, portfel, klucze. Szybkie zerknięcie na nadgarstek - zegarek. Wszystko było na miejscu. - Dobra. Do zobaczenia - powiedział, a Wilku parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Powtarzanie dwa razy tej samej kradzieży, jest jak ponowne założenie gumy: tego się po prostu nie robi - oznajmił tonem filozofa, a Maciej aż uniósł brwi, nie spodziewając się takiego wygórowanego porównania. - Gdybym miał cię znowu okraść, postarałbym się zrobić to inaczej. Najpierw zdobyłbym twoje zaufanie, później odwiedził cię w mieszkaniu i coś z niego wyniósł. - Mrugnął do niego, a Wyszyński mógł tylko parsknąć ze zdumieniem, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do zuchwałości tego dzieciaka.
- Leć już, bo twój goryl się wścieknie. - Filip tylko zerknął na niego z uśmiechem, odwrócił się i odszedł. Wzrok Macieja na moment zawiesił się gdzieś w okolicach pośladków Wilczyńskiego. Nie był to najlepszy tyłek, jaki widział w życiu, ale Wilku zdecydowanie nadrabiał śliczną twarzą i niewyparzonym jęzorem.
Siedział tak jeszcze przez moment, dopijając drinka i śledząc to, co działo się na parkiecie. Zbliżała się godzina pierwsza w nocy, wszyscy już bawili się w najlepsze. Gdzieś w tłumie mignął mu nawet Jakub z jakimś chłopakiem. Nie miał jednak zamiaru mu przeszkadzać, ze zdziwieniem odkrył, że wolałby już wrócić do domu. I tak nikogo przecież już nie poderwie, tłumaczył się, chociaż wiedział, że to nieprawda. Często przecież znajdywał kogoś na ostatnią chwilę.
Kiedy już wypił, wstał od stołu i ruszył do wyjścia z klubu. Poczuł znajome ssanie w przełyku, przypominające mu, że odkąd zaczął imprezę, wypalił tylko jednego papierosa. A to stanowczo zbyt mało jak na jego możliwości i potrzeby. Wyszedł na zewnątrz w samej koszuli, było przyjemnie ciepło. Przed wejściem stało kilka osób, paląc i rozmawiając. Normalnie pewnie oparłby się o ścianę, przyjrzał się każdemu z tych chłopaków z osobna, ocenił, a na końcu wreszcie wybrał swoją ofiarę (albo też wycofał się, dochodząc do wniosku, że nic tu po nim). Tym razem jednak ruszył do wyjścia z podwórka, w którym ukryto Heaven. Minął zżartą przez rdzę bramę i wyszedł na chodnik. Ulice o tej porze świeciły pustkami, słychać było tylko odgłosy samochodów jadących kilka przecznic dalej, ujadanie jakiegoś psa i stłumioną muzykę dobiegającą z klubu, nic więcej. Właśnie wysupłał z kieszeni spodni paczkę papierosów, gdy usłyszał dźwięki jakiejś szamotaniny.
- Kurwa... wiedziałem... chuju... - tylko tyle był w stanie wyłapać. Wiedziony impulsem, poszedł w stronę odgłosów, które z każdym jego krokiem stawały się coraz głośniejsze. Aż nagle w zaułku pomiędzy kamienicami dostrzegł dwie postacie. Ogromne plecy jednej z nich przysłaniały tę drugą.
- Weź się, kurwa, odwal! Nie moja wina, że zaćpałeś! - krzyknął niższy, a Maciej chyba wszędzie rozpoznałby ten pełen pogardy ton. Kiedy dryblas uniósł rękę i spoliczkował Filipa, który w odpowiedzi naparł na niego w szale, poczuł, jak coś zaciska się na jego gardle. Stał chwilę w milczeniu, obserwując jak Błażej odpycha Filipa, a następnie potrząsa nim jak szmacianą lalką. Wilczyński nie miał przecież żadnych szans, ten goryl zgniótłby go, gdyby tylko chciał.
- Ej! - Niemal nie rozpoznał własnego głosu. Co on, do cholery jasnej, robił? Po co się w to mieszał? Powinien odwrócić się i zostawić ich samych, w końcu to nie pierwszy i z pewnością nie ostatni siniak na twarzy Filipa. Jego dłoń mimowolnie zacisnęła się na paczce papierosów, kiedy Błażej odwrócił się i spiorunował go wzrokiem. - Bicie słabszych to trochę strzał w kolano, nie uważasz?