Gówniarz 4
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 01 2017 06:40:21


Rozdział 4: Na Sławkowskiej, w kamienicy numer czterdzieści pięć

Wiedział, że to wszystko skończy się wyzwiskami, właśnie dlatego nie chciał tu przychodzić, budzić jej w nocy i pokazywać się w tak opłakanym stanie. Z drugiej jednak strony siedział na tej przeklętej klatce schodowej, bo świadomość, że zaraz obok znajdowała się jedyna osoba, której całkowicie ufał, uspokajała go. A nie czuł się dobrze. Właściwie to czuł się fatalnie, kręciło mu się w głowie i momentami miał ochotę wymiotować. Ten upadek na beton nie pozostał dla jego ciała obojętny.
- Jak ty wyglądasz? - Tak właśnie brzmiały jej pierwsze słowa, kiedy stanął w przedpokoju przed zaspaną, potarganą siostrą. Ostre światło halogenowe sprawiało, że wyglądał jeszcze bardziej makabrycznie niż w rzeczywistości.
Wzruszył jedynie ramionami, patrząc na Maję z nadzieją, że nie będzie mu robiła scen. Była pierwsza w nocy, nie najlepsza pora na wygłaszanie kazań.
- Mogę zostać na noc? - spytał tylko dla formalności. Dziewczyna nigdy by go nie wyrzuciła, prędzej kazałaby Hubertowi spać na klatce (więc dobrze, że go dzisiaj nie było), a nie jemu.
- No a mam inne wyjście? - Popatrzyła na niego absolutnie zrezygnowana, aż wreszcie zrobiła krok do przodu, przyglądając się jego obitej twarzy. Złapała za jego podbródek, zupełnie jak Maciej jeszcze chwilę temu, jednak w jej ruchach nie było takiej delikatności i spokoju. - Kiedyś sama cię ubiję, dupku - prychnęła, ściągając mocno brwi, jak często zresztą robiła. Na czole pojawiły jej się już głębokie bruzdy, co często jej powtarzał.
-Maja, nie marszcz się tak, bo już zmarszczki masz jak stara baba? - mówił jej z rozbawieniem, na co ona przewracała oczami i odpowiadała krótkim: "a weź ty się zajmij swoją twarzą".
- Boże, jak ja cię czasem nienawidzę - warknęła jeszcze w złości i pociągnęła go w stronę łazienki. - Kiedy w końcu przestaniesz być irytującym, bezmyślnym gówniarzem? Mógłbyś w końcu dorosnąć. Powinnam wyrzucić cię za drzwi - burczała pod nosem, a on zaśmiał się głupio, dobrze wiedząc, że to tylko puste słowa.

***

Obudził się. Już w nocy Maciej słyszał jego chwiejne, podejrzliwe kroki i odgłosy obwąchiwania wszystkiego, co znalazło się na linii nosa. To jednak nie było w tym wszystkim wcale takie najgorsze, około czwartej nad ranem kundel postanowił się napić. Dźwięki chłepczącego wodę zwierzęcia skutecznie uniemożliwiły mu dalszy sen. O dziwo jednak nic z tym nie zrobił, nie podniósł się z łóżka i nie zamknął pchlarza w łazience. Przeczekał. Pies położył się wreszcie na swoje miejsce i w mieszkaniu nastała błoga cisza.
Kiedy jednak teraz tak patrzył na tego kundla, w jego głowie pojawiła się dość absurdalna, ale jakże prosta myśl - miał ładne oczy. Tylko tyle, bo nic więcej w tym zwierzęciu nie było ładne, oprócz dwóch dużych, ciemnych ślepi. Patrzyły na niego ufnie, jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że pod tym pełnym szczerości i uległości spojrzeniem kryje się coś jeszcze. Coś pokroju podejrzliwości i gotowości, by w każdej chwili zrobić unik, gdyby nadszedł cios.
Śmierdział. Rany Boskie, jak ten kundel śmierdział. Chyba już cały apartament przesiąkł odorem brudnego psa, jego wyziewami i smrodem zaniedbanych, zepsutych zębów. A mimo to pozwalał wciskać mu łeb w swoje dłonie, pozwalał ocierać się o jego, jeszcze niedawno świeże i pachnące, spodnie dresowe, wcierać w nie gęstą, cuchnącą ślinę.
- Na co liczysz? - zapytał, gładząc niespiesznie jego nadgryzione ucho. Zwierzę nie odpowiedziało, bo w jaki niby sposób miałoby to zrobić? W zamian popatrzyło mu głęboko w oczy, układając swoją głowę na jego kolanie, a łapą trącając jego stopę, zupełnie jakby chciał mu przekazać, że ma go dalej drapać i nie przestawać.
Maciej mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Co za roszczeniowy drań. Zawsze wiedział, że psy były cholernymi dupkami, wcale nie gorszymi w swoim egoizmie od ludzi. Wszystko, co robiły - to ciągłe ich podlizywanie się człowiekowi czy stawanie w jego obronie - musiało mieć drugie dno. W końcu człowiek dawał im jedzenie, dzięki niemu pies miał zapewnione bezpieczeństwo. Udomowione zwierzę stawało się całkowicie zależne od ludzi, odwrócenie się od nich byłoby więc głupotą.
Nie przerwał głaskania, pozwalając zwierzęciu dalej wcierać swój smród w spodnie. Zaraz przecież i tak się rozstaną, nawet nie brał pod uwagę rozwiązania, w którym miałby kundla zatrzymać.
Nie umiałby się nim zaopiekować. Nie był osobą zdolną do dzielenia swojej przestrzeni z kimś innym, nawet jeżeli tym kimś miałby być jeden chudy i sponiewierany pies.

***

Już od wejścia został zaatakowany plastikowymi samochodzikami, klockami i porozrzucanymi wszędzie częściami lalek. W jednym kącie walała się noga, w drugim głowa, w trzecim tułów, wyglądając trochę tak, jakby w tym miejscu rozegrała się jakaś makabryczna bitwa. Jakby wybuchły zabawkowe granaty i miny, rozrywając wszystkie nieszczęsne lalki i rozrzucając ich kończyny po całym pomieszczeniu. Aż sapnął ciężko i uważając, żeby nie stanąć na żadnym małym klocku lego (już nie raz przekonał się, jak potworny to był ból), zaczął pokonywać odległość dzielącą go od drzwi wejściowych do salonu. A to była naprawdę ogromna przeprawa, czasem się zastanawiał, skąd te potwory brały tyle zabawek. Doszedł nawet do wniosku, że napadły na jakiś sklep, bo nigdy wcześniej nie wydawało mu się, żeby tyle tego miały.
Już w przedpokoju słyszał podniesione głosy, krzyki ośmioletniej Gabrysi i stękania sześcioletniego Tomka. Aż podniósł swoje spojrzenie na sufit, jakby stamtąd mógł nadejść dla niego jakiś ratunek. Sufit ten jednak pozostał milczący, a wrzaski z salonu tylko przybrały na sile. Nawet nie musiał się domyślać, skąd ta cała kłótnia, były tylko dwie opcje - albo Tomek znów zabrał Gabrysi misia i udawał nad wanną pełną wody, że jest kapitanem statku i właśnie wykonuje na Panu Puszku wyrok śmierci, albo kłócą się o bajki. Pierwsze założenie wydawało się jednak bardziej przekonywujące, bo zazwyczaj to było powodem ich sporów. Tomek kładł jakąś deskę nad wodą, sadzał na niej misia, a później plastikową szablą spychał go w dół. Oczywiście Gabrysia wtedy wpadała w szał. Pan Puszek wiele już w swoim życiu przeszedł (głównie przez Tomka, który jako pirat wymyślał mu różne tortury. Raz wydłubał mu oko), był to stary, sprany pluszak, którego ośmiolatka uwielbiała i posiadała chyba od zawsze.
- Ej! - krzyknął, gdy znalazł się już w salonie. To pomieszczenie również wyglądało, jakby wybuchła tu wojna. Jakieś czipsy walały się na podłodze poprzeplatane z poduszkami, skarpetkami i zabawkami. Szybko jednak, po leżącym na parkiecie mokrym pluszaku, doszedł do wniosku, że miał rację. Pan Puszek znowu został skazany na śmierć poprzez skok za burtę.
Dzieci momentalnie zamilkły i niczym porażone odwróciły głowę w stronę drzwi. Cisza potrwała przez tylko kilka sekund. Gabrysia wskazała oskarżycielsko palcem, krzycząc coś o zamordowaniu Pana Puszka, a Tomek zaczął nerwowo skakać w miejscu i wrzeszczeć, że tak trzeba było zrobić, bo Pan Puszek nie wywiązał się z obowiązków na statku.
- Cisza! - warknął i tyle wystarczyło. Dzieci momentalnie zamilkły, patrząc na niego urażone, że nie zostały wysłuchane. - Gabrysia, zabierz Pana Puszka, wykręć go nad wanną i powieś na suszarce. A ty wypełnij kapitańskie obowiązki i ogarnij ten burdel na pokładzie - powiedział, wskazując na salon.
- Ale...! - jęknął Tomek i już miał pewnie zaprzeczyć, gdy Filip wkroczył z najważniejszym argumentem.
- Jak będziecie grzeczni i zrobicie, co każę, pójdę kupić duże opakowanie lodów. - Już po chwili wiedział, że trafił w samo sedno. Nigdy wcześniej nie widział takich łasuchów jak Tomek i Gabrysia, zjadali wszystko, co znajdywało się w zasięgu ich wzroku i rąk. Co dziwne, wcale nie było tego po nich widać. Wręcz przeciwnie, Tomek wyglądał, jakby przez całe życie nic nie jadł, a Gabrysia prezentowała się normalnie, jak zwykła, zdrowa dziewczynka.
No, prawie zdrowa. Miała niedowład prawej ręki i nogi, a mentalnie zatrzymała się na etapie pięciolatka przez udar, jaki przeżyła w wieku trzech lat. Zawsze była chorowita, urodziła się z nieprawidłowo rozwiniętym sercem, a lekarze twierdzili, że to cud, że żyje. Ale żyła, a teraz, podobno, po licznych operacjach, jakie przeszła, wszystko było już dobrze i mogła się rozwijać dalej. Co prawda mówić zaczęła dopiero w wieku czterech lat, bo wcześniej musiała funkcjonować z rurką przechodzącą przez jej gardło do żołądka (nie mogła normalnie jeść). I niestety skutki tego widoczne były do teraz, czasem trudno było ją zrozumieć, tak bełkotała.
Do dzisiaj Filip nie miał pojęcia, w jaki sposób ich mama wychowała nie tylko chore dziecko, ale potrafiła to także pogodzić z pracą i nigdy się nie załamała. Oczywiście, opieka nad Gabrysią spadała głównie na Maję, ale jeżdżenie po lekarzach i szpitalach zabierało ogrom czasu. A mama dawała radę. Była naprawdę silną, zorganizowana kobietą, momentami bardzo oschłą, ale trzymając pod dachem szóstkę dzieci, nie da się ciągle zachować uśmiechu na twarzy.
I właśnie za to ją podziwiał. Jego piętnastoletni brat, Andrzej (tak, to ten przyszły kryminalista), często powtarzał, że wystarczyłoby się po prostu zabezpieczać. Użyłaby trzy razy kondoma i już nie musiałaby się zaharowywać na śmierć. Raz go Filip za takie gadanie uderzył. Trzasnął mu wtedy w twarz, nawet nie mrugnąwszy okiem. To był odruch, nie bił swojego rodzeństwa, nie podnosił ręki na nikogo ze swojej rodziny, ale Andrzejowi się należało. Kilka razy już oberwał za obrażanie mamy i brak szacunku do niej, za nic innego nie dostawał. Wilku nie potrafił słuchać bluzgów pod adresem własnej rodzicielki. Dla niego ta kobieta była święta i powinni być jej wdzięczni za wszystko, co mają.
Patrząc, jak Gabrysia i Tomek uwijają się w sprzątaniu, przeszedł do kuchni. Aż sapnął, gdy zobaczył, że ziemniaki jak zwykle były nieobrane, a w zlewie zalegała sterta naczyń.
- Andrzej, Kuba! - ryknął i tyle wystarczyło. Po dwóch minutach jego bracia weszli do kuchni. Andrzej z jak zwykle nadąsaną miną, a Kuba zmęczony i zaspany. Pewnie znów poświęcił całą noc na te durne gry, pomyślał Filip, rozdzielając każdemu z nich zadanie. W końcu trzeba było zrobić obiad.
Uwielbiał to. To mieszkanie, swoje rodzeństwo i opiekowanie się nim. Czasem oczywiście doprowadzali go do furii, ale kochał ich. Każdego na swój sposób. Tomek był zabawnym dzieckiem z dziwnymi pomysłami, ale dość pojętnym jak na sześciolatka, potrafiącym już czytać i pisać. Maja nauczyła go literek i tego, w jaki sposób się je składa, a on szybko załapał, tak samo zresztą jak cyfry i dodawanie z odejmowaniem, a nawet mnożenie i dzielenie. Filip musiał przyznać, że żaden z Wilczyńskich w jego wieku tego nie potrafił, wróżył więc mu świetlaną przyszłość. Gabrysia za to była urocza, oczywiście gdy nie krzyczała. Czasem podchodziła do niego bez powodu, przytulała i całowała, a to potrafiło rozczulić nawet Filipa. Naprawdę była małą księżniczką i (niestety, Wilku miał do niej słabość) jego ulubienicą. Z kolei Kuba nigdy nie narzekał, rzadko też wychodził z domu. Dnie przesiadywał przed komputerem, ale gdy o coś się go poprosiło, zawsze to zrobił. Był sumiennym, pracowitym dzieciakiem stroniącym od ludzi, i mocnym introwertykiem.
No i był jeszcze Andrzej. Ciągle marudny, ciągle zły, ciągle wpakowujący się w kłopoty. Już nie raz zawitała u nich policja, zarządzono mu nawet kuratora za pobicie i kradzież. Mama miała z nim masę problemów, ale Filip wiedział, że w gruncie rzeczy też nie był zły. Kochał ten dom tak samo jak Wilku i Maja. Uwielbiał panujący w nim harmider, ten nieustający bałagan i to pulsujące w nim życie.
Każdy z nich kochał wracać do tego mieszkania na Sławkowskiej, w kamienicy numer czterdzieści pięć. To był ich dom i czuli się w nim bezpiecznie. Wiedzieli, że obojętnie co się nie stanie, zawsze mają kogoś, na kogo mogą liczyć.

***

Filip uśmiechnął się pod nosem, śledząc profil Macieja na Fellow, którego już zapobiegawczo dodał do ulubionych, tak w razie gdyby kiedyś mu umknął. Po wczorajszych wydarzeniach nie potrafił przestać myśleć o tym facecie. A gdyby tak sprawić, że Wyszyński nagle rozpaczliwie zapragnie mieć takiego jednego kundla? Pokazać mu, że cały świat nie leży u jego stóp, potraktować go tak, jak Maciej traktował innych? Pokonać własną bronią?
To byłoby całkiem zabawne, pomyślał, kiedy wchodził w wiadomości, uśmiechając się przy tym odrobinę złośliwie. Ostatnio i tak trochę mu się nudziło, a to mogłoby zmienić się w całkiem interesujące wyzwanie.
Chwilę się zastanawiał, co napisać i czy napisać w ogóle, gdy wreszcie stwierdził, że to byłoby zbyt duże narzucanie się. Dodał go więc do znajomych, dobrze wiedząc, że po jego nicku (niczego odkrywczego nie zawierał. "Filipwilku" nie pozostawiał wątpliwości) Maciej zorientuje się, kto taki go zaczepił.
I wtedy jego zabawę przerwało brzęczenie telefonu. Sięgnął po niego, obrzucając krótkim spojrzeniem ekran, żeby dowiedzieć się, kto dzwonił.
- No? - rzucił mało zachęcająco do słuchawki.
- No hej, czekam pod drzwiami. - Aż miał ochotę jęknąć. Rozłączył się, odłożył telefon i niechętnie wyszedł ze swojej małej sypialni prosto do przedpokoju, w którym trochę pojaśniało. Dzieciaki wzięły sobie do serca sprzątanie i lody w nagrodę, więc można było teraz bezpiecznie przetransportować się do drzwi. Ściągając z nich łańcuch, jednocześnie przekręcił klucz w zamku. Gabrysia czasem miała napady i po dziesięć razy sprawdzała wszystkie wejścia do domu (łącznie z oknami), bo bała się, że ktoś wejdzie i ich zabije. Często też wtedy dostawała ataku paniki i Filip musiał spędzić z nią pół godziny - czasem może nawet dłużej - zapewniając, że są bezpieczni i nic im nie grozi. Dopiero, gdy się uspokoiła, mógł wrócić do przerwanych czynności.
- Hej - powiedział Błażej, kiedy tylko drzwi się przed nim otworzyły. Od razu nachylił się do Filipa, badając wzrokiem jego twarz. - Ja pierdolę - warknął, dostrzegając na niej nieprzyjemne zasinienia i rany. - Kurwa mać - przeklął jeszcze, marszcząc groźnie brwi i wyglądając tak, jakby zaraz miał kogoś rozwalić. - Zajebię ich. Znajdę i, jak Boga kocham, rozkurwię że aż miło.
Filip mimowolnie się uśmiechnął, wciąż jednak uważając, żeby za bardzo nie naruszyć rany na dolnej wardze. Całkiem fajne uczucie, kiedy ktoś tak przejmuje się twoim stanem, że aż chce odpłacić innym. Może i Błażej nie był zbyt romantycznym typem faceta (i dobrze, bo Filip by tego nie wytrzymał), może i czułość w jego wydaniu wypadała karykaturalnie, była zniekształcona, jakaś taka zabawna i pasująca niczym pięść do nosa, ale jednak... lubił, kiedy się o niego martwił. Lubił być w centrum jego uwagi, być tą najważniejszą rzeczą, o którą należy zadbać, by nikt nigdy jej nie uszkodził.
Wpuścił Błażeja do przedpokoju, a gdy z pomieszczenia obok wypadł Tomek, drąc się na całe gardło, że zaraz dotrze do skarbu i wszystkie kosztowności będą jego, Pacuła momentalnie się skrzywił. Nigdy nie lubił rodzeństwa Filipa, więc zazwyczaj po prostu nie przychodził do tego mieszkania. Omijał je szerokim łukiem i pojawiał się tutaj tylko wtedy, gdy zachodziła taka potrzeba. Błażej w ogóle nie przepadał za dziećmi, nie miał do nich cierpliwości, ich krzyki go irytowały i jedyne, co by z nimi zrobił, to zakopał gdzieś w ogródku. Żywcem. Za każdym razem, gdy Filip dostrzegał jego niezadowolone miny wywołane przez któregoś z jego braci (albo, nie daj Boże, Gabrysię), miał ochotę przyłożyć Pacule w ten jego jedynakowy, samolubny ryj.
Nic oczywiście takiego nie zrobił, nie był masochistą, a swoje ciało mimo wszystko lubił. Po co skazywać je na deformację, która z pewnością by go czekała, gdyby któregoś dnia Błażej pobił go tak naprawdę. Oczywiście czasem zdarzało mu się trzasnąć Filipowi w twarz, Wilku był już do tego przyzwyczajony i wtedy zawsze oddawał (w końcu nikt nie będzie go lać), ale Błażej zawsze jakoś się powstrzymywał. Nigdy nie użył względem niego całej swojej siły, nigdy nie zrobił mu prawdziwej krzywdy.
Przeszli do jego pokoju. Małego, czystego pomieszczenia, z równo poukładanymi na półkach książkami i ubraniami, bez chociażby cienia kurzu. Uwielbiał porządek, odnajdywał się w nim, i jedyne, co zmieniłby w swoim domu, to właśnie ten bałagan. Ale przy czwórce dzieci nie dało się zachować idealnej czystości, o czym dawno zdążył się przekonać.
Już jako dziecko zawsze dbał, by każda zabawka miała swoje miejsce. Mama i Maja śmiały się, że jest małym pedantem. Może i nim był, może czasem przesadzał, kiedy przechodził po swoim pokoju i sprawdzał, czy wszystko stoi tak, jak powinno. Co do centymetra. A gdy nie stało, poprawiał. Denerwował się, gdy do sypialni wpadało mu któreś z rodzeństwa i robiło bałagan. Wtedy potrafił wpaść w prawdziwą furię, może właśnie dlatego tak zaimponował mu Maciej, kiedy wszedł do jego lśniącego, czystego mieszkania; u Pacuły zawsze panował ogromny syf, który za każdym razem odrzucał Filipa.
Błażej stanął przed nim i ujął delikatnie jego twarz. Wilku miał ochotę się zaśmiać na ten jego niezdarny ruch, Pacuła nie potrafił być subtelny. Był ogromnym, budzącym postrach facetem, więc każdy jego czulszy gest wyglądał po prostu jak parodia ruchów odgapionych od bohatera jakiegoś ckliwego romansu.
- Ale cię potłukli - powiedział, nie powstrzymując się przed skrzywieniem, i, ciągnąc dalej tę swoją szopkę z byciem troskliwym, pogładził kciukiem jego lekko kujący od kilkudniowego zarostu policzek.
- Żyję, Błażej. - Spojrzał mu w oczy. Pacuła westchnął ciężko, wzruszył ramionami, pochylił się i pocałował lekko, by zaraz go puścić i usiąść na łóżku, tuż obok telefonu Filipa. Wilczyński mimowolnie skrzywił się, gdy Błażej wziął urządzenie w rękę i obrócił w palcach, przyglądając mu się z zastanowieniem.
- Powiedziałem chłopakom, że mają tych zjebów szukać - mruknął, cały czas patrząc na telefon, a Filip aż zacisnął dłonie w pięści. Miał ochotę podejść i mu go wyrwać, byleby tylko Pacule nie wpadł do głowy pomysł, żeby go odblokować. Wiedział, że zapomniał zamknąć Fellow. Wiedział też, że Błażej bywał cholernie zazdrosny, po co miał dodatkowo rozjuszać bestię? Oczywiście, pewnie podejrzewał, że Filip miał kogoś tam na boku, w końcu byłby głupi, gdyby myślał, że jest jedynym facetem w życiu Wilczyńskiego. Znali się przecież nie od dzisiaj, Wilku nie wytrzymałby ciągle w takiej samej konfiguracji, znudziłby się. Ale jak głosi stare porzekadło, które kiedyś ciągle powtarzała jego babcia: "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". A skoro Błażej nie miał przed nosem zdradzającego go Filipa, drzemiąca w nim bestia siedziała cicho i spała dalej, pozwalając Filipowi robić dokładnie to, co chciał.
- Oby znaleźli - odparł głosem wypranym z emocji. Miał ochotę już wyprosić Błażeja ze swojego pokoju, ale doskonale wiedział, że takie szybkie to nie będzie.
- Ja pierdolę, ale bym ich zlał. Jak ja, kurwa, nienawidzę takich popierdolonych bananowych dzieci - mruczał dalej, a wtedy Filip doszedł do wniosku, że najlepiej będzie teraz usiąść obok Błażeja i nakierować jego uwagę na coś innego, by telefon wydał się mniej interesujący. Niestety, nie zdążył.
Pacuła, doskonale znając kod blokady (a Wilku nie miał pojęcia, skąd niby go znał), wpisał go szybko i nim Filip zdążył cokolwiek zrobić, już wpatrywał się w profil Macieja. A on mógł tylko stać obok i obserwować, jak mimika twarzy Błażeja się zmienia, jak marszczy z jeszcze niewypowiedzianą furią brwi, jak się krzywi i odrobinę czerwienieje.
No to dupa, pomyślał Filip, który teraz naprawdę nie miał ani siły, ani ochoty na kłótnie. A niestety wiedział, że to go nie ominie, Błażej już ostro się wkurwił.
- Co to? - zawarczał Pacuła, na co on wychylił się i złapał za telefon, wyrywając mu go.
- Nic - odpowiedział, chociaż miał ochotę trzasnąć mu za przeglądanie jego osobistych rzeczy. Nienawidził, kiedy Błażej to robił. Wpychał ten swój wielki nos w nieswoje sprawy, a on nie mógł się temu sprzeciwić. Po pierwsze dlatego, że wtedy straciłby swoje źródło utrzymania (a dilerka była satysfakcjonującą w dochodach robotą), a drugim czynnikiem było coś tak prozaicznego jak strach. Filip wiedział jednak, że to całkiem racjonalna pobudka. Bał się Błażeja, bo Błażej był nie tylko wielkim, krótko ściętym facetem w dresach, ale miał też innych wielkich, krótko ściętych kolegów w dresach. Wilczyński został więc skazany na Pacułę, nie pozostawiono mu żadnego wyjścia awaryjnego, kiedy wchodził z nim w relację i kiedy uzależnił go od siebie.
Czasem myślał, że może go kocha. Może to wcale nie był układ korzyści, a po prostu miłość? Wystarczyło tylko, żeby dłużej się nad tym zastanowił i od razu czuł zażenowanie, że w ogóle coś tak głupiego wpadło mu do głowy. Nie, Filip nie był zakochany w Pacule, a Pacuła nie był zakochany w Filipie. Chociaż pewnie Błażej myślał inaczej, uzależnienie przekładał na miłość, przez co stawał się naprawdę upierdliwym partnerem.
- Zdradzasz mnie? - Filip policzył w myślach do dziesięciu, zaciskając dłonie w pięści i starając się opanować nagłą, wzbierającą w nim irytację. Przymknij się już wreszcie, przebiegło mu przez myśli i o mały włos tego nie wypowiedział na głos.
- Nie - odpowiedział, przewracając oczami, czego nie mógł powstrzymać. - Nie bądź głupi, tak se przeglądam. Śmieszni ludzie tam są. - Wzruszył ramionami, pochylając się nad nim do telefonu. Przesunął palcem po ekranie. - Zobacz. - Wskazał na chudego, farbowanego na różowo, przegiętego pedałka - wypinał się na zdjęciu niczym rodowodowa suczka i prezentował swoje kościste pośladki. Błażej zmarszczył brwi, ale na jego ustach pojawił się cień rozbawionego uśmiechu. - Sam powinieneś sobie założyć tu konto. Zobacz, ile chętnych dup - zażartował, na co Błażej prychnął.
- Bez przesady - mruknął ze zniesmaczeniem i wreszcie, ku ogromnej uldze Filipa, odłożył telefon na bok. - Jakbym chciał takiej cioty, to se do Heaven bym poszedł. Tego tam pełno.
- Oho, nie mów, że się zajarałeś. Bo zacznę się zastanawiać nad pofarbowaniem włosów na różowo. - Uśmiechnął się szeroko, patrząc, jak Błażej się do niego nachyla.
- Ale tylko te na jajach. - Pacuła popatrzył mu w oczy, na co Filip miał ochotę parsknąć śmiechem. Oto cały romantyzm w wydaniu Błażeja, ckliwe, głębokie spojrzenia przy jednoczesnej rozmowie o farbowaniu włosów na jajach.
- Dla ciebie pójdę o krok dalej - odpowiedział, a twarz Pacuły znalazła się jeszcze bliżej. Jego usta już prawie muskały usta Filipa.
- I pofarbujesz włosy w tyłku? - zapytał absolutnie poważnie, z tą swoją zabawną miną nieskalaną żadną głębszą myślą. Romantyzmu ciąg dalszy.
Wilczyński pocałował go wreszcie i jeszcze zerknął w stronę drzwi, by upewnić się, że są zamknięte. Były. A więc można przejść do przyjemniejszej części dnia.

***

- Twoja twarz wygląda tragicznie - powiedziała Maja następnego dnia, kiedy odwiedził ją w jej apartamencie. Ostatnio coraz częściej miał ochotę tutaj bywać, nawet jeżeli musiał spędzić godzinę w autobusie, żeby przetransportować się na drugi koniec miasta.
Zabawne wydawało mu się takie stalkowanie Macieja przy jednoczesnym wcale-nie-stalkowaniu. Bo przecież przyjeżdżał do siostry, nie jego wina, że Maja mieszkała kilka drzwi dalej od Wyszyńskiego; całkiem śmieszny zbieg okoliczności. Inna sprawa, że nigdy wcześniej tak ochoczo nie odwiedzał Mai dzień w dzień.
- O Jezu, zamknij się - burknął, bo przecież, cholera jasna, dobrze wiedział, jak wyglądała jego twarz. Siniaki, zamiast blednąć, przybierały coraz to dziwaczniejsze kolory - wcześniej oscylowały wokół fioletu, a teraz dostały zgniłozielonych odcieni. Gdyby trochę się postarał, mógłby ubiegać się o jakąś fajną rolę w filmie post-apokaliptycznym jako zombie. Przynajmniej zaoszczędziliby na charakteryzacji.
- Co ci mówiłam o przeklinaniu przy Romku? - zawarczała Maja, ubierając swojemu, jak zwykle nadpobudliwemu, dziecku buty. A przynajmniej starała się je założyć, gdyż Romek rzucał się na wszystkie strony, jazgocząc tym swoim wysokim, dziecięcym głosikiem, i usiłując jednocześnie wepchnąć sobie całą rękę do gęby.
Inteligencję to on z pewnością odziedziczył po Hubercie, pomyślał Filip z rozbawieniem, kiedy wreszcie kucnął przy Mai i przytrzymał siostrzeńca. Wyciągnął mu z buzi oślinioną pięść, a dziecko spojrzało na niego z wyrzutem i szeroko otwartymi oczami, jakby chciało zapytać "dlaczego?". Ale Romek mało co się odzywał, mimo że miał już dwa lata. Maja z mężem chodzili z nim do logopedy, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Dziecko znało słowa, potrafiło je wymówić bez większego problemu, ale tak po prostu wolało się nie odzywać. Lekarz polecił im zachęcanie tego małego potwora, jeszcze niewyrośniętego Hulka, do rozmowy i artykułowania słów, co jednak nie było takie proste. Bo Hulk zamiast mówić, wolał biegać dookoła jak opętany, stękać, sapać i wydawać różne inne, dość niepokojące odgłosy.
I mimo wszystko, zdaniem Filipa, coś z tym małym jednak było nie tak.
- Dobra, już - sapnęła, podnosząc Romka i wciskając go do niebieskiego wózka typu spacerówka. - Hubert chce kolejne dziecko - powiedziała w pewnej chwili tak lekko, jakby odnosiła się do pogody. Wilku zerknął na nią zdziwiony.
- I? - zapytał.
- I robiłam rano test - dodała, a Filip od razu załapał, nim Maja zdążyła dokończyć swoją myśl. Kolejny mutant wybiera się na ten świat. - Wyszedł pozytywny. - Spojrzała na niego, na co Wilku mimowolnie się uśmiechnął.
Kochał Hulka, pokocha kolejnego Wolverina. Filip nigdy się z tym nie obnosił, bo to strasznie by go spedaliło, ale lubił dzieci. Prawdopodobnie gdyby nie był gejem i gdyby miał jakąś tam żonę, to chciałby mieć takie małe, własne stadko. Całe szczęście, że to stadko i tak posiadał, na Sławkowskiej. A drugie stado rosło mu tutaj, w tym apartamentowcu, mógł się więc spełnić jako opiekunka, przy okazji nie obwieszczając tego całemu światu i nie nadszarpując swojego dobrego imienia wśród znajomych.
- O Boże, ale ten twój Hubercik płodny - zażartował i zabrał się za zakładanie swoich butów. - Weź mu czym prędzej jaja podwiąż, bo nim się obudzisz, a już będziesz otoczona dziesiątką bachorów. I nie masz co liczyć na pięćset plus, Hubert i tak za dużo zarabia. - Nie mógł się powstrzymać przed złośliwościami, ale i tak wiedział, że Maja się nie obrazi. Pomruczała tylko pod nosem coś o tym, jak głupiego ma brata, po czym sięgnęła po klucze i kazała Filipowi wyjść na zewnątrz. Wilku bez słowa złapał za wózek, wyprowadzając go na korytarz, a jego siostra jeszcze pobiegła do pokoju po wcześniej przygotowaną torbę z piciem dla Romka, pampersami, jakimiś chusteczkami tak-w-razie-co i całą masą innych, mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy.
Filip czekał więc na korytarzu, popatrując na Hulka obracającego w dłoniach jakiegoś pluszaka, gdy nagle usłyszał na drugim końcu pomieszczenia dźwięk otwieranych drzwi. Momentalnie spojrzał w tamtą stronę, czując, jak jego serce przyspiesza swój rytm.
Jest!, odezwał się jakiś głos w jego głowie, którego nawet nie próbował uciszyć. Wpatrzył się w wejście do mieszkania Macieja i nagle dostrzegł jakiegoś mężczyznę wychodzącego z apartamentu Wyszyńskiego.
Tak, mężczyznę. Nie żadnego chłopca, których w tuzinach Maciej sprowadzał do swojego lokum. To był dorosły, ponad trzydziestoletni facet, dobrze ubrany i - cholera jasna - przystojny. Wysoki i bogaty, na poziomie Wyszyńskiego. Pasowali do siebie, odezwał się ten sam głos w jego głowie, a on, pomimo niechęci, musiał przyznać mu rację. Nieświadomie zacisnął mocno szczękę, a jego wyraz twarzy stężał, kiedy bez skrępowania przyglądał się, jak nieznajomy facet odwraca się jeszcze do wejścia. I, tutaj był pewny, w progu stał Maciej, obrzucając trzydziestolatka dziwnym spojrzeniem, którego Filip nie potrafił rozszyfrować. A odgadywanie intencji innych nigdy nie stanowiło dla niego większego problemu, ale jak już zauważył - Maciej to inna liga. Maciej był zbyt prosty i zarazem zbyt skomplikowany w działaniu.
- Odezwij się - poprosił nieznajomy, patrząc na Wyszyńskiego dziwnym, błagalnym wzrokiem. - Możemy gdzieś wyjść, pogadać, jak za starych, dobrych lat - powiedział, a Filip nieświadomie zacisnął mocniej dłoń na rączce wózka. Wszystko dookoła nagle stało się mniej ważne, chciał tylko dowiedzieć się, kim dla Macieja był tamten mężczyzna.
I, cholera, dowie się. Jeszcze nie wiedział w jaki sposób, ale dowie się, bo już od środka zżerała go ciekawość. No i może trochę zazdrości także.
- I jak ty sobie to wyobrażasz? - odpowiedział mu Maciej zmęczonym głosem. - Łukasz, daj mi już spokój, dobra? - Westchnął ciężko, w ogóle nie przypominając tego samego Wyszyńskiego, który niedawno przyszedł do niego na klatkę i przemył mu twarz z zaschniętej krwi. Wyglądał staro, bardzo staro, nie na trzydzieści dwa lata, które faktycznie miał, zmęczenie dawało mu dziesięć więcej. - Raz na zawsze daj mi spokój.
- Dobrze wiesz, że sam tego nie chcesz.
Maciej spojrzał na Łukasza i mimowolnie się uśmiechnął. Nagle jednak siedzący w wózku Romek pisnął, bo pluszak spadł mu na podłogę i tryb incognito dla Filipa się skończył. Wyszyński i jego znajomy - Łukasz - zerknęli w jego stronę. Kiedy na twarzy Macieja odmalowało się zaskoczenie, Wilku przeklął siarczyście w myślach, ale mimo to nie mógł się nie uśmiechnąć. Szeroko i bardzo wrednie. Bo przecież przysłuchiwał się tej dość osobistej wymianie zdań i nawet jeśli niewiele rozumiał, to jednak fakt, że tu był, wynagradzał wszystko. Napawał się przez chwilę maciejowym zdezorientowaniem pomieszanym z zakłopotaniem, aż ten wreszcie odwrócił spojrzenie na Łukasza, mruknął pod nosem "idź już" i zamknął drzwi, znikając w swoim apartamencie.
Łukasz, nim skierował się do windy, zerknął w stronę Filipa ze zmarszczonymi brwiami. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i ani jeden, ani drugi, nie miał pojęcia kim przeciwnik był dla Macieja. Wreszcie jednak ich wzrokowy pojedynek został przerwany przez Maję, która wychodząc na korytarz, oznajmiła głośno i wyraźnie, że już mogą iść. Łukasz najwidoczniej wziął sobie to do serca. Odwrócił się, a następnie zamiast windy wybrał schody, prawdopodobnie nie chcąc znaleźć się w sytuacji, w której musiałby zjechać cztery piętra w dół razem z nimi.
Filip odprowadził nieznajomego wzrokiem, a gdy stracił jego sylwetkę z pola widzenia, ogarnęła go silna potrzeba posłania pod adresem Łukasza kilku przekleństw.
- Pieprzony kutasiarz. - Głos odbił się echem po korytarzu, a on momentalnie poczuł się odrobinę lepiej. Niestety jednak zapomniał, że ma tuż obok siebie Maję, która pacnęła go mocno w ramię i zawarczała pod nosem swoje słynne: "nie przy Romku".