Rozdział 1: Nie częstuj papierosami podejrzanych smarków
Wieczór był wyjątkowo ciepły. W powietrzu już unosił się znajomy zapach zbliżającego się lata, a obudzona po zimie przyroda od kilku tygodni dawała o sobie znać. Gdzieniegdzie dało się dojrzeć jeża przemierzającego pusty chodnik, walczące ze sobą o terytorium koty, czy nawet owady, które przypominały swoją liczebnością o niezbyt srogiej zimie, jaka nastała tego roku.
Maciej skrzywił się i odgonił od siebie natrętnego komara. Dopiero połowa maja, a on już zmagał się z licznymi bąblami po ich ukąszeniu. Nienawidził wszelkiego robactwa. Tak jak późną wiosnę i lato uwielbiał, tak wszystkie ćmy, pająki i muchy dla niego mogłyby nie istnieć.
Stanął pod budynkiem i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Zbliżała się pierwsza w nocy, a jak na niego, to zbyt wczesna godzina, żeby miał wracać do mieszkania. W końcu była sobota, mógłby jeszcze coś dziś ugrać, pomyślał z uśmiechem i wyciągnął szluga. Przyjrzał mu się z zastanowieniem; co dalej? Gdzie miałby iść? W Heaven nic się tego wieczora nie działo, nudno jak na pogrzebie, a osoby, które znajdowały się w środku, średnią wiekową obracały się około trzydziestki piątki. To stanowczo zbyt dużo jak na Macieja, zdecydowanie wolał młode mięso. Nie miał ochoty patrzeć na jakieś stare, owłosione tyłki i ogromne, piwne brzuchy. Nic dziwnego, że w światku gejowskim panował tak spory kult młodości - nikt, kto przejawiał chociaż zalążki poczucia smaku, nie oglądałby czegoś takiego z przyjemnością.
Wyciągnął telefon z zamiarem zadzwonienia po taksówkę. Spojrzał na wyświetlacz, ignorując dudniące dźwięki muzyki dobiegające z budynku obok. Przy wejściu do klubu kręciło się kilka osób, ale nikt chociażby przeciętny nie przykuł jego uwagi. To najważniejszy powód, żeby teraz zwinął swoje manatki i poszedł szukać szczęścia gdzie indziej. A niestety czuł, że musi je znaleźć. Ostatnio przycisnęła go praca i nie miał szansy na żadne łóżkowe zabawy. Trochę więc był przyparty do muru, ale nawet desperacja nie mogłaby sprawić, żeby zainteresował się pierwszym lepszym trzydziestolatkiem. Co jak co, ale swoje zasady respektował.
- Te. - Usłyszał obok. Zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na chłopaka idącego w jego stronę. - Weź, stary, kopsnij szluga, co? - rzucił jakiś dzieciak w poprzecieranych na kolanach spodniach. W ciemności, jaka panowała w spelunie przy ulubionym gejowskim klubie Macieja, nie mógł dojrzeć twarzy małolata. Po głosie i dość drobnej sylwetce doszedł jednak do wniosku, że musiał być młody.
- Nie mam - odpowiedział, udając, że chwilę temu wcale nie chował do kieszeni całej paczki L&Mów mentolowych. Nie był żadnym samarytaninem, żeby obdarowywać wszystkich dookoła swoimi papierosami.
- Widziałem, że miałeś - powiedział dzieciak i podszedł krok bliżej, wchodząc w słabe światło halogenowe zawieszone na ścianie powojennej kamienicy, pod którą stał Maciej. Dopiero teraz mógł dostrzec burzę ciemnych, pofalowanych włosów chłopaka, jego podpuchnięte oczy i naprawdę wydatne, wręcz całuśne usta. Cały widok jednak psuła spora szrama na brwi, z której spływała mu po skroni krew.
- Kto cię tak urządził? - zapytał Maciej, zwracając uwagę na wymiętą, wybrudzoną koszulkę chłopaka i jego otarcia na przedramionach. Dzieciak wzruszył ramionami.
- Twój interes? - zapytał agresywnie. - Nie to nie, kurwa, o szluga tylko prosiłem - warknął wyraźnie pijackim tonem i już miał odejść, kiedy wiedziony ciekawością Maciej rzucił:
- Czekaj. - Nieznajomy spojrzał na niego, a Wyszyński sięgnął do kieszeni, do której chwilę temu wcisnął biało-zieloną paczkę. - To, co masz na twarzy nie wygląda zbyt dobrze. Na moje nadaje się do szycia - zagadał, wyciągając do niego rękę z papierosami. Nieznajomy prychnął i przewrócił oczami, ale bez ociągania poczęstował się używką.
- Lekarzem jesteś? - zapytał, ani na moment nie schodząc z agresywnego tonu. Nawet biorąc od Macieja papierosa, robił to w taki sposób, jakby to Wyszyński miał dziękować wszystkim świętościom, że może mu go dać. Zarozumiały szczyl, pomyślał Maciej z lekkim uśmiechem, nie spuszczając z niego zainteresowanego spojrzenia.
- Nie - odpowiedział, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu cisnącego mu się na usta. Było coś w jego niedbałych ruchach, napuszonej, dumnej postawie, co przyciągało. Młody gniewny, pomyślał z rozbawieniem, kiedy nieznajomy zaczął szukać zapalniczki po kieszeniach spodni i czarnej bluzy. Maciej od razu sięgnął po swoją i podsunął mu ją, już zapaloną, pod nos. Chłopak zerknął na ogień najpierw nieufnie, zupełnie jakby Wyszyński miał nim zaraz podpalić mu sięgające ramion włosy. Kiedy jednak zorientował się, że raczej nie o to mężczyźnie chodziło, włożył ustnik papierosa między swoje wydatne wargi i pochylił się. - W Haven cię tak urządzili? - zapytał Maciej, który już nawet zapomniał o zamawianiu taksówki.
- Nie - prychnął dzieciak i zrobił krok w tył, zaciągając się dopiero co rozpalonym szlugiem. - Ten cap z ochrony nawet by mnie tam nie wpuścił. Skoksowiała kurwa - przeklął, a dym papierosowy, który owiał jego twarz, nadał mu jeszcze bardziej tajemniczego wyrazu. Maciej aż zwilżył wargi.
- Nic dziwnego - powiedział Maciej, śledząc wzrokiem każdy ruch dzieciaka. Dawno już nie czuł się nikim tak zafascynowany. Właściwie to myślał, że nigdy nie poczuje tego przyjemnego dreszczu emocji; zbyt wielu chłopaków przewinęło się już przez jego łóżko, by którykolwiek mógł go jeszcze zaskoczyć. A tu proszę, napatoczył się dzieciak, bluzgający co kilka słów, w podartym ubraniu i z rozwalonym łukiem brwiowym. - Nie wyglądasz zbyt reprezentacyjnie - odpowiedział mu wyniośle, na co nieznajomy zmarszczył brwi.
- A pytał cię ktoś, kurwa, o zdanie? - zawarczał i zrobił krok w stronę Macieja, zupełnie jakby chciał mu zaraz przyłożyć. Wyszyński tylko uśmiechnął się pod nosem; chłopak był średniego wzrostu i takiej samej, dość marnej postury, więc raczej nie bardzo mu zagrażał.
- Nie. Ale jakoś wciąż tu przy mnie stoisz, mimo że masz już papierosa - zauważył. Nieznajomy zmarszczył brwi i momentalnie ochłonął. Uśmiechnął się nawet pod nosem, by zaraz zaciągnąć się używką i podejść jeszcze bliżej do Wyszyńskiego. Znacznie bliżej. Zadarł głowę i wydmuchnął dym prosto w jego twarz. Maciej aż musiał zmrużyć oczy, żeby szary obłok mu ich nie podrażnił.
- Bo może liczę na kolejnego? - zapytał. Oprócz mocnej woni papierosów, w jego oddechu wyczuwalny był też niezbyt przyjemny zapach wódki. Po mętnym spojrzeniu Maciej od razu doszedł do wniosku, że dzieciak tego wieczoru nie żałował sobie procentów.
- A nie liczysz na coś innego? - odpowiedział mu pytaniem i jakby nigdy nic rzucił na chodnik niedopałek swojego szluga, by zaraz przydepnąć go butem.
- Jesteś za stary - odparł nieznajomy, wciąż się nie odsuwając.
- Raczej ty za młody. - Nie przerwał tej gry. Była całkiem ekscytująca, ten dzieciak był cholernie podniecający i gdyby Maciej tego wieczoru sam nie wypił, pewnie już nabawiłby się problemu w spodniach. Krew szumiała mu w uszach, a serce łomotało w piersi. Przed oczami stanął mu obraz, jak łapie smarkacza za szmaty i przyciska go do muru. Już miał się do niego pochylić, złapać go za podbródek i pocałować mocno, pokazując gówniarzowi, kto tu był górą, kiedy poczuł ruch przy boku, w kieszeni swojej marynarki.
Całe podniecenie momentalnie odeszło. Automatycznie sięgnął dłonią do ręki dzieciaka i złapał go stanowczo za nadgarstek, uniemożliwiając mu tym samym okradzenie siebie.
- Najpierw chociaż mi się przedstaw, później możesz majstrować przy moich ubraniach - powiedział, mierząc go groźnym spojrzeniem. Chłopak najwidoczniej nie spodziewał się tego, zamrugał zdziwiony i wpatrzył się w Macieja, który właśnie go przyłapał.
- Dziadek zawsze na posterunku - pochwalił z szerokim uśmiechem. Puścił portfel, który już trzymał i który prawie udało mu się zwinąć. Odsunął się od Macieja, pokazując mu swoje puste dłonie. Papieros, jaki jeszcze chwilę temu znajdował się w jednej z nich, zniknął. Dzieciak musiał go wcześniej wyrzucić, kiedy próbował zwinąć mu pieniądze.
Wyszyński już miał coś powiedzieć. Odruchowo jeszcze sprawdził, czy wszystko ma na miejscu, gdy gdzieś za plecami dzieciaka rozległ się czyjś tubalny głos.
- Ej, Wilku, ruszaj dupę, bo zaraz z buta będziesz wracać. - Maciej spojrzał na jakiegoś postawnego mężczyznę stojącego kilka metrów dalej. Nie mógł mu się jednak dokładniej przyjrzeć z racji tego, że w zaułku panowała dość słaba widoczność. Ciemny kaptur zarzucony na głowę faceta również w niczym nie pomagał.
Nieznajomy dzieciak, który chwilę temu usiłował Macieja okraść, obrócił się i spojrzał na, najwidoczniej, swojego znajomego. Wilku, powtórzył Wyszyński w myślach, uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem.
- Już, czekaj! - odkrzyknął i rzucił niedopałek na chodnik. - Miło było - zwrócił się do Macieja. Nim jednak zdążył chociażby się odwrócić, Wyszyński wychylił się i złapał go za ramię.
- Jak masz na imię? - zapytał, bojąc się, że mógłby szczeniaka już nigdy więcej nie spotkać. A to byłaby ogromna strata.
Chłopak spojrzał na niego zdziwiony i zmarszczył swoje ciemne brwi, jakby się zastanawiając, czy może podzielić się z Maciejem taką informacją.
- Wilku - odparł w końcu i wzruszył ramionami, na co Wyszyński mimowolnie się skrzywił.
- O imię pytałem - sprostował. Dzieciak uśmiechnął się, by zaraz zgrabnie wyswobodzić się z uścisku Macieja.
- I tak się raczej nie spotkamy - rzucił, wzruszając ramionami i cofając się o krok. - Ale niech ci będzie. Jestem Filip - zdradził w końcu, a Wyszyński aż się na niego zapatrzył. Na jego szeroki uśmiech, zmrużone figlarnie oczy i te wydatne usta... Spotkał już wiele ciekawych osób na swojej drodze, ale nigdy jeszcze kogoś tak dziwnego.
- Maciej - odpowiedział i już miał zapytać o jego numer albo przynajmniej o nazwisko, żeby później znaleźć go na Facebooku, gdy na twarzy Filipa wykwitł szeroki, rozbawiony, ale niepokojący uśmiech.
- Maciej Wyszyński. - Zaśmiał się, na co on na moment aż zamarł. Wilku jednak wykorzystał ten moment, odwrócił się i szybkim krokiem ruszył do znów nawołującego go kolegi.
Wyszyński aż zapatrzył się na jego ginącą w ciemności sylwetkę, zastanawiając się, czy przypadkiem już kiedyś tego dzieciaka nie spotkał. Nie wydawało mu się, zapamiętałby przecież kogoś tak barwnego.
Stał tam, pod murem starej, obdrapanej kamienicy jeszcze chwilę, aż wreszcie doszedł do wniosku, że i tak już nic nie wymyśli. Sięgnął więc do kieszeni z zamiarem zadzwonienia po taksówkę. Teraz już bynajmniej nie miał ochoty jeździć po klubach. Filip Wilku, powtórzył w myślach, gdy nagle spostrzegł, że jego I-phone zniknął. Aż zmarszczył brwi i wsadził głębiej rękę do kieszeni, zupełnie jakby brak charakterystycznego ciężaru w niej nie był wystarczającym dowodem, że został...
- Okradł mnie - szepnął do siebie z niedowierzaniem. Dla pewności sprawdził jeszcze marynarkę, w której (całe szczęście) wciąż znajdował się portfel. - Co za gówniarz - aż przeklął pod nosem, zły, że dał się wciągnąć w te szczeniackie gierki. Dzieciak doskonale wiedział, co robił, znalazł sobie głupiego i pewnie teraz cieszył się ze swojego łupu.
Zgrzytnął zębami, wyklinając się za swoją głupotę. Gdyby teraz dorwał tego szczyla, z pewnością już nie potraktowałby go tak ulgowo i nie dałby się zaślepić ładnym uśmiechem i ciekawą, zarozumiałą postawą. Stary a głupi.
***
Wpatrzył się w wyświetlacz swojego starego I-phona 5s i aż się skrzywił. Wciąż nie mógł przeboleć wczorajszej starty, sam jednak nie wiedział, co było gorsze - bycie okradzionym przez jakiegoś gnojka, czy dzisiejszy dzień, dwudziesty piąty maja. Już od kilku lat nienawidził tej daty, a jeszcze bardziej nienawidził, kiedy ludzie nagle sobie o nim przypominali.
Wykręcił znany na pamięć numer mamy i przyłożył słuchawkę do ucha. Nim jednak jego rodzicielka odebrała, musiał poczekać kilka sygnałów.
- Marzanna Wyszyńska z tej strony, z kim mam przyjemność? - Maciej mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Jego mama dla nieznajomych zawsze była przesadnie formalna, więc nawet, kiedy odbierała swój prywatny telefon, nie potrafiła pozbyć się tej maniery.
- Cześć mamo, to ja - powiedział i momentalnie w słuchawce rozległo się westchnięcie pełne ulgi.
- Kochanie! Dzwonię do ciebie od samego rana, bałam się, że coś się stało! - poskarżyła się, na co Maciej aż się skrzywił.
- Wczoraj ktoś ukradł mi telefon, ale to nic - mruknął, bo faktycznie nicnie mógł zrobić. Nawet osławiona funkcja ?znajdź mój I-phone? nie działała. Nie miał pojęcia, co ten szczyl zrobił z jego komórką, ale to nie mógł być dla niego pierwszy produkt Apple, którego zwinął. Zresztą, po sposobie kradzieży Maciej musiałby być głupi, żeby żywić nadzieje, że dzieciak w tym biznesie robił za świeżynkę.
- Na Boga! - rzuciła z przestrachem. - Zgłosiłeś na policję? - zapytała, na co on uśmiechnął się krzywo. Mimo wszystko nie chciał jej denerwować, w jej wieku i z jej stanem serca nie mogła martwić się takimi błahymi sprawami.
- Tak, ale to nic - powiedział, chcąc ją uspokoić. - Naprawdę, nic się nie stało, stać mnie, żeby kupić sobie kolejny. Następnym razem muszę po prostu uważać. - I nie częstować papierosami jakichś podejrzanych smarków, dodał w myślach.
- No dobrze, dobrze. Taka to impertynencja teraz, że wszędzie kradną. Nie można z niczego spuścić oczu! - oburzyła się i jeszcze prychnęła z niedowierzaniem. - Nic jednak kochanie już nie zrobisz. A skoro już do mnie dzwonisz, chciałabym tobie, synku, życzyć wszystkiego najlepszego. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mój maleńki Maciuś jest już w pełni dorosły! - dodała z rozrzewnieniem, na co Maciej nie mógł powstrzymać skrzywienia pełnego odrazy. Sam nie wiedział, co bardziej go odrzuciło, zdrobnienie ?Maciuś?, czy przypomnienie mu, że dzisiaj jest ten jego znienawidzony dzień. Właśnie kończył trzydzieści dwa lata, a pędzącego czasu w żaden sposób nie mógł zawrócić.
- Dziękuję - odpowiedział jej krótko, starając się brzmieć w miarę uprzejmie. W końcu to nie jej wina, że się starzał.
- Dzisiaj rano oglądałam album z naszymi zdjęciami. Tato bardzo cię kochał. - Aż wciągnął powietrze do płuc. Nienawidził swoich urodzin nie tylko dlatego, że przekroczył już trzydziestkę, a to w środowisku gejowskim oznaczało powolne wykluczanie z życia, ale również przez wspomnienia mamy. Była bardzo sentymentalną kobietą, która wciąż rozpamiętywała swojego dawnego męża. Maciej nigdy jakoś nie czuł się z nim szczególnie związany, wręcz przeciwnie, jego śmierć równała się z wolnością. Chociaż może nie w pełnym wymiarze, w końcu wciąż nie przyznał się mamie do swojego homoseksualizmu. I to właśnie przez to kobieta ciągle łudziła się, że jej syn jeszcze ma szanse na spłodzenie wnuka.
- Tata nie miał dla mnie czasu - mruknął, nie mogąc się powstrzymać.
- Wiesz, że był zapracowanym człowiekiem... - odparowała od razu, jak zwykle broniąc swojego nieżyjącego męża. To dla Macieja nie było żadną nowością, tak działo się zawsze i zdążył się już przyzwyczaić. Wiedział też, kiedy powinien odpuścić.
- Lepiej powiedz mi, co u ciebie. Jak się czujesz po odstawieniu tych leków na nadciśnienie? - zapytał, zgrabnie przekierowując temat ich rozmowy na zupełnie inne tory. Właśnie dzięki temu udało mu się uniknąć również wypytywania o domniemane partnerki. Z czasem Maciej już nauczył się, w jaki sposób prowadzić konwersację z mamą. I mimo że naprawdę ją kochał, momentami po prostu miał dość.
***
- Następnym razem trochę uważaj, co? - warknął Błażej, popatrują na niego groźnie. - Jak jeszcze raz odpierdolisz coś takiego jak wczoraj, to sam ci, kurwa, przyłożę! - Kopnął go lekko w udo, na co Filip stęknął i przewrócił się na bok, plecami do partnera. Wczoraj trochę przesadził z alkoholem, co teraz odbijało się na nim w postaci potężnego bólu głowy.
- A możesz trochę ciszej? - sapnął, przykrywając się śmierdzącą stęchlizną kołdrą. Był jednak w takim stanie, że nawet go to nie obrzydziło. Nie miał teraz siły, by zwyzywać Błażeja od brudasów.
- Bo się rzucasz na pedałów. Co, jakby ktoś nas zobaczył? Pomyślałeś, kurwa? Oczywiście, że nie - syknął, podnosząc się z amerykanki, na której obaj spali. Kanapa zareagowała na ten ruch przeciągłym skrzypnięciem sprężyn, czym jednak Błażej nawet się nie przejął, tylko rozejrzał po brudnej podłodze swojego pokoju w poszukiwaniu bielizny.
- Nikogo nie było. Daj spokój, chłopacy przecież nie kręcą się w tamtych rejonach. Żadnemu nie po drodze do klubu dla ciot - odpowiedział mu niemrawo, modląc się w duchu, żeby Błażej wreszcie się przymknął i dał mu odespać. Doskonale jednak wiedział, że jego facet miał cholernie mocną głowę i że takie picie jak wczoraj nie miało szans zwalić go z nóg. Tylko on, biedny, teraz leżał i cierpiał.
- Dobrze, że chociaż zajebałeś frajerowi telefon. Inaczej sam bym ci chyba przyłożył i doprawił drugą stronę twarzy - fuknął, na co rozdrażniony Wilczyński aż warknął pod nosem.
- Weźże już się, kurwa, zamknij, co? - syknął, odwracając się i rzucając mu poirytowane spojrzenie. - Zajmij się sobą i daj mi spać, do kurwy nędzy - wychrypiał, nie mając nawet sił podnieść na niego głosu. Błażej widząc go w takim stanie, tylko uśmiechnął się wrednie, ale ostatecznie dał mu spokój. Zebrał swoje ubranie z podłogi i wyszedł do kuchni, zostawiając Filipa w upragnionej ciszy. Usłyszał jeszcze tylko niezbyt przyjemną wymianę zdań Błażeja ze swoim zapijaczonym ojcem, aż wreszcie zasnął, na moment zapominając o nieprzyjemnym bólu głowy.
***
Spojrzał na Błażeja przyglądającemu się wyłączonemu smartfonowi.
- Ogarnąłeś te zabezpieczenia? - zapytał i wziął dużego, łapczywego łyka wody. Czuł się już znacznie lepiej, niż jeszcze kilka godzin temu, ale z pewnością nie mógł powiedzieć, że był w swojej najlepszej życiowej formie.
- Mhm, już wczoraj - mruknął i odłożył aparat na biurko. - Tak mi się wydaje, ale na wszelki wypadek dam go jeszcze jutro Łysemu - dodał i spojrzał na kochanka z bliska, by zaraz wychylić się i zaczesać mu jedno z ciemnych pasemek za ucho. - Jak się teraz czujesz? - zapytał troskliwie, na co Filip aż uśmiechnął się kpiąco pod nosem. Czułość i Błażej pasowały do siebie jak pięść do nosa.
- Dobrze - powiedział z rozbawieniem, obserwując kochanka z ciekawością. Zdarzały mu się takie momenty, że był nienaturalnie kochany. To były jednak tylko przebłyski. I dobrze, bo na dłuższą metę Wilczyński by chyba tego nie zniósł, zawsze bawiły go pary szepczące sobie do uszka miłe słówka. On i Błażej do takich na szczęście się nie zaliczali, o ile w ogóle można było nazwać ich parą. Bardziej pasowałoby tu stwierdzenie, że był po prostu własnością Pacuły, bo chyba tak właśnie traktował go mężczyzna. Jak swojego psiaka. Póki jednak Wilku mógł czerpać z tego układu nie tylko spore profity, ale też przyjemność, w końcu Błażej był całkiem przystojny i wiedział, co robić w łóżku, wcale mu to nie przeszkadzało. Czasem nawet łapał się na myśli, że tak już przyzwyczaił się do Pacuły, że z tej więzi wmówił sobie do niego miłość. Ten ich dziwny układ trwał już dość długo; Filip kończył gimnazjum, gdy na jego drodze stanął, wtedy dwudziestodwuletni, Błażej. - Pójdę się wykąpać - powiedział nagle i wstał. Pacuła skierował na niego swoje świdrujące, jasnoniebieskie spojrzenie, a Wilku, chciał czy nie, musiał przyznać, że uwielbiał te oczy. Nikt nie miał tak ładnego koloru tęczówek jak Błażej. Mężczyzna wychylił się i złapał go za nadgarstek.
- Czekaj - rzucił. - Mówiłeś, że znałeś tamtego frajera...? - zapytał z mocno zmarszczonymi, grubymi brwiami, które zabawnie wyglądały przy jego krótko ściętej, tylko milimetrowej szczecinie na głowie.
- Macieja - poprawił go Filip, uśmiechając się przy tym lekko na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru i momentu, w którym zabrał mu telefon. Wyszyński i tak go zaskoczył, kiedy zorientował się, że był okradany. W swoim życiu dotąd zaliczył tylko kilka wpadek, wszystkie jednak zdarzyły mu się na samym początku kariery kieszonkowca.
- No, tego pizdusia. - Machnął obojętnie ręką. - To skąd żeś go wytrzasnął, co? Nie myślałem, że z jakimiś cwelami się zadajesz.
Filip wzruszył obojętnie ramionami i podszedł do drzwi, kiedy Błażej już go puścił. Starał się nie krzywić, kiedy poczuł, jak paprochy z podłogi przylepiają mu się do nagich stóp. W mieszkaniu Pacuły zawsze panował okropny bałagan. Nie raz miał ochotę złapać za miotłę i szufelkę, by to wszystko jakoś tu ogarnąć, ale oczywiście nigdy w życiu aż tak by się nie poniżył.
- Tak mi gdzieś mignął - rzucił wymijająco i wyszedł z pomieszczenia, kierując się od razu do małej, zgrzybiałej łazienki na końcu przedpokoju.