Rozdział 32: Musiał stracić wszystko, żeby docenić, co posiadał
Przechodzący obok ludzie stali się dla niego zbitą, trudną do rozróżnienia masą. Patrzył na nich, na rozgrywające się tuż przed nim tragedie: na kobietę zwijającą się z bólu, na płaczące dziecko, jakąś starszą panią z zabandażowaną, zakrwawioną skronią i... nie czuł nic. Absolutnie nic. Siedział tylko pochylony na plastikowym, cholernie niewygodnym krześle i patrzył. Nic nawet nie myślał, miał wrażenie, jakby ktoś jednym pociągnięciem za kabel odłączył mu tę funkcję.
Po tym wszystkim, co stało się godzinę temu, po tym, jak przekazał Jasia ratownikom, jak sam później dzwonił po taksówkę i tłukł się przez miasto do szpitala, cały nerwowy, niepewny i... zrezygnowany, czuł teraz pustkę. Wszystkie emocje nagle jakby zniknęły. Był zmęczony, nie myślał już nawet o Remigiuszu. Przez głowę nie przeszło mu, żeby zadzwonić do Adama i na spokojnie wypytać go o całe zdarzenie.
I wtedy zobaczył ją. Kobietę o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, rozglądającą się po wnętrzu poczekalni ze zmarszczonymi brwiami. Wciąż odpychała, sprawiała wrażenie niemiłej, ale w jej wzroku było coś, przez co Aleks poczuł zimny uścisk na gardle, a wcześniejsze zdenerwowanie powróciło. Bała się o swojego syna.
Jej spojrzenie wypatrzyło go na tym niebieskim, plastikowym krześle. Brwi zbiegły się, jakby w zastanowieniu, a on już wiedział, że go rozpoznała. Nie znał jej, ale wyglądała na kobietę, która łatwo zapamiętywała ludzi. Zawsze wnikliwie wszystko obserwowała, możliwe że stąd brał się ten surowy wyraz twarzy.
Obok niej pojawił się mężczyzna. Starszy, zgarbiony, ze świecącą łysiną na samym czubku głowy.
Zabawne, że właśnie w ten sposób poznaję teściów, podpowiedział mu jakiś głos w głowie, ale on nawet się na tę myśl nie uśmiechnął. Patrzył tylko na rodziców Janka, ciekaw, czy do niego podejdą.
Pani Schneider powiedziała coś do męża, a ten zwrócił swoje zapadnięte oczy na niego. Kiwnął głową, kobieta odeszła w stronę recepcji, a mężczyzna, co zresztą wcale Aleksa nie zdziwiło, ruszył w jego stronę.
W normalnych warunkach pewnie by się zdenerwował, w końcu zaraz miał poznać rodziców swojego partnera - kto by nie odczuwał zdenerwowania? Teraz jednak nie czuł nic prócz współczucia zarówno dla siebie, jak i dla rodziców Janka. Jeżeli coś się stanie, co wtedy zrobią? To był ich ukochany, jedyny syn. Wyczekiwany. Wciąż pamiętał, co mu Jaś mówił, że jego mama nie mogła zajść w ciążę, prawdopodobnie kilka razy poroniła, a gdy już udało jej się donosić, chłopiec umarł po kilkunastu dniach. A teraz lada moment mogli stracić kolejne dziecko; nawet nie chciał się zastanawiać, co czuje rodzic, który tyle przeszedł.
Zabawne, że w takich momentach wolał skupiać się na cudzych emocjach, a nie na swoich. Tak było łatwiej. Znacznie prościej jest się odgrodzić od własnych myśli i zająć myślami obcych. Gdyby tego nie zrobił, nie dałby rady tak spokojnie tu siedzieć.
- To ty zawiadomiłeś pogotowie? - zapytał mężczyzna od razu, gdy do niego podszedł. Aleks spojrzał na niego z dołu i kiwnął głową, patrząc, jak ojciec Janka wzdycha ciężko, a następnie w wyrazie ogromnego zmęczenia masuje nos u podstawy. - Dziękuję - powiedział, by po chwili opaść na krzesło tuż obok Aleksa.
- Wiadomo już coś? - zapytał cicho Białecki. - Mnie lekarze nie chcą nic powiedzieć - mruknął cicho, zaczynając nerwowo wyginać swoje palce.
- Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. - Miał głęboki, niski głos, a Aleks już wiedział, po kim Janek mógł go odziedziczyć. Gdy śpiewał, jego głos przybierał podobną barwę.
Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł, jakby coś albo ktoś walnął go w żołądek. Aż pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach i próbując odgonić łzy. Tama, za którą trzymał wszystkie emocje, chyba zaczynała pękać.
- Żona poszła dowiedzieć się czegoś więcej, niedawno przyjechaliśmy - kontynuował, a Aleks nie mógł wiedzieć, że był właśnie uważnie obserwowany. - Jesteś Aleks? - zapytał, zachowując niewyobrażalny w tej chwili dla Białeckiego spokój.
Mógł tylko pokiwać głową, nie był w stanie nic powiedzieć. Nie wierzył, że ten wieczór tak się skończył. Mogli dalej siedzieć przed tą głupią konsolą i grać. Albo mogli leżeć na tym pieprzonym dywanie w kwiaty i się kochać. Mogli robić naprawdę wiele rzeczy... A teraz Janek leżał gdzieś tam na sali, a on nawet nie wiedział, co się z nim działo.
A co najważniejsze - nie powiedział mu, że również go kocha. Bo był pieprzonym tchórzem. A przecież go kochał. Pokochał go bardzo szybko, praktycznie na samym początku ich znajomości. Kochał go już wtedy, kiedy wytykał mu na siłę wynajdowane błędy. Kiedy wykłócał się o głupoty podczas ich prób. Kiedy... kiedy...
Tama puściła. Zakrył twarz dłońmi, wyklinając ojca Janka. Bo gdyby nie on i jego głos, wciąż siedziałby tutaj, nie myśląc zbyt wiele i nie analizując.
Remigiusz nie żył, a za chwilę może stracić kolejną, bardzo ważną osobę.
Prawie podskoczył, kiedy poczuł męską dłoń gładzącą jego plecy. Spojrzał zaczerwienionymi, zdziwionymi oczami na ojca Janka, a mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się tylko lekko.
- Jaś opowiadał nam trochę o tobie - rzucił jakby nigdy nic. Jakby jego syn właśnie nie walczył o życie w jakimś pomieszczeniu w tym szpitalu.
Gula w gardle Aleksa tylko się powiększyła. I po co mu to mówił?
- Nie martw się, to silny chłopak - dodał mężczyzna na pocieszenie, a on znów się skulił, próbując jakoś od tego wszystkiego uciec.
I wtedy przyszła kobieta, której Aleks raczej już nigdy nie polubi, ale którą po chwili miał ochotę uściskać, a może nawet pocałować.
- Lekarze mówią, że jego stan jest już stabilny.
Stabilny, odbiło mu się echem w myślach, kiedy podniósł głowę, a jego wzrok skrzyżował się z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem pani Schneider. Sam nie wiedział, w jaki sposób mu się to udało, ale uśmiechnął się. Bo może wszystko będzie dobrze.
- Da radę - powiedział ojciec Aleksa i jeszcze poklepał Białeckiego po plecach. Tak, da radę. Musiał w to wierzyć, żeby teraz nie zwariować.
***
Jeżeli myślał, że noc będzie wyglądać lepiej niż wieczór, to się mylił. Nie miał co ze sobą zrobić, państwo Schneider dalej siedzieli w poczekalni, od czasu do czasu wypytując to lekarzy, to pielęgniarki o stan zdrowia ich syna. Nie wracali do domu, nie byłoby w tym żadnego sensu, bo przecież nikt tam na nich nie czekał. Aleks zresztą się nie dziwił, sam nie miał zamiaru wracać do swojego mieszkania, bo i po co? Na niego również nikt nie czekał.
Stał przed ruchomymi drzwiami, paląc już trzeciego szluga pod rząd. Paczkę papierosów kupił w monopolowym, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. Miał nadzieję, że tytoń jakoś pomoże mu się uspokoić, jak na razie jednak efekty były dość marne.
- Aleks! - usłyszał i odwrócił się do źródła głosu. Spojrzał na Adama zbliżającego się do niego szybkim, nerwowym krokiem. Kiedy mężczyzna znalazł się tuż obok, bez słowa wyciągnął do Białeckiego ramiona i tak po prostu przyciągnął go do siebie. A Aleks nawet nie oponował, dał się przytulić, jednocześnie wyciągając rękę z papierosem w bok, by nie poparzyć przyjaciela. - Wszystko dobrze? Czemu nie odpisujesz? - zapytał tak przejętym tonem, jakiego Aleks u niego jeszcze nigdy nie słyszał. W końcu Adam to ten z ich paczki, który zawsze był najbardziej znudzony, małomówny i niechętny do wyrażania emocji, bo zabierały masę energii. Mało co go interesowało, rzadko się odzywał, trudno było wyprowadzić go z równowagi. A teraz aż się trząsł, nie potrafiąc tego opanować. Wszystkie wydarzenia z dzisiejszego wieczora z pewnością nie były dla niego obojętne.
- Co mam pisać? - zapytał cicho, wciskając twarz w jego pierś.
- Chociażby to, co z Jankiem - sapnął, jeszcze go nie puszczając. - Dobrze, że chociaż raczyłeś odpisać, że jesteś w szpitalu - prychnął, na co on wzruszył bezradnie ramionami i wreszcie odsunął się od Adama. Nie spojrzał na niego, w zamian zaciągnął się papierosem, błądząc wzrokiem gdzieś po parkingu samochodowym.
- Wszystko się jebie - powiedział tylko, a Adam zacisnął dłoń w pięść. - Z Remkiem... to prawda? - zapytał tak roztrzęsionym głosem, że sam ledwo co go poznał.
Adam nie odpowiedział. Milczał i było to najgorsze milczenie, jakiego Białecki doświadczył w całym swoim życiu.
Remek nie żył.
Janek walczył o życie.
A oni mogli tylko stać, palić papierosy i czekać.
***
Adam przesiedział z nim całą noc. Opowiedział mu wszystko, czego dowiedział się o Remigiuszu. O samochodzie, który wjechał w samochód Remigiusza na skrzyżowaniu i o uderzeniu w drzewo. Zmarł w karetce, doznając w wypadku krwotoku wewnętrznego. A Aleks z każdym słowem wypowiadanym przez Adama tylko utwierdzał się w przekonaniu, że to przecież nie był czas Remigiusza. Nie tak powinien umrzeć.
Nad ranem Adam siłą wepchnął go do taksówki i pojechał z nim do mieszkania. Tam, również używając siły, kazał mu iść się wykąpać, a gdy Aleks wyszedł z łazienki czysty, zjadł śniadanie. Chwilę posiedzieli w mieszkaniu, mimo że Białecki oczywiście nie przyjął tego z aprobatą, ale Adam znów pokazał mu się od strony nieznoszącej sprzeciwu. Momentalnie przypomniał mu się tamten raz w pociągu, kiedy to wepchnął w niego i Janka zimną kanapkę z McDonalda.
A później - Aleks nie miał pojęcia, jakim cudem - zasnęli razem na kanapie. Obaj byli wykończeni, sen przyszedł nagle i nawet nie zapytał ich o zdanie. Obudzili się dwie godziny później i tu na Białeckiego nie działały już żadne próby perswazji Adama do zjedzenia kanapek czy wypicia kawy. Musiał jechać do szpitala, po prostu musiał.
A Adam znów z nim pojechał. Przez cały ten czas był obok, mimo że ryzykował wyrzuceniem z pracy. Nie zostawił go ani na moment, a jego milcząca postać tuż obok naprawdę go uspokajała. Białecki nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby Adam go zostawił. A gdy zrozumiał, że Remigiusz również by go nie zostawił, tak po prostu się rozpłakał. To było dla niego stanowczo zbyt dużo, nigdy nie miał mocnych nerwów, nie potrafił sobie radzić z takimi wydarzeniami. Zresztą, przecież nawet nie musiał, bo po raz pierwszy stanął przed taką rzeczywistością.
Adam przyciągnął go do siebie, znów obejmując tymi swoimi olbrzymimi ramionami, a Aleks był mu dozgonnie wdzięczny.
Nigdy nie był sam, mimo że przez tyle lat wmawiał sobie co innego. Zawsze przecież miał Adama i Remigiusza tuż obok, a on na siłę robił z siebie najbardziej pokrzywdzoną istotę świata.
Był beznadziejny. Musiał stracić wszystko, żeby docenić, co posiadał.
***
Jeżeli Aleks miałby wybrać najgorszy dzień w swoim życiu, zdecydowanie wszystko postawiłby właśnie na minioną dobę. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, a papierosów, które wypalił, nie był nawet w stanie zliczyć. Co chwilę wchodził na recepcję, kręcił się po poczekalni, a później wychodził, brał szluga, po kilku minutach gasił go w popielnicy i tak w kółko. Adam obserwował go w milczeniu, nawet już nie próbując uspokajać. Czekał tylko, aż Aleks się zmęczy takim chodzeniem. Gdy Białecki wreszcie usiadł na stopniu schodów prowadzących do wejścia szpitala, bez słowa podał mu zakupioną chwilę temu w automacie kawę i opadł na miejsce tuż obok przyjaciela. Trwali chwilę w absolutnej ciszy, nie było już nic, co mogliby sobie powiedzieć. Obaj byli tak samo zmęczeni i tak samo martwili się o Janka.
Adam nie miał pojęcia, ile tak siedzieli, patrzył tylko kątem oka, jak Aleks wypija kawę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a wiosenny, choć jeszcze bardzo chłodny wiatr zdawał się aż wlewać pod ich lekkie kurtki. Było im zimno; betonowe schody, na których siedzieli, w niczym nie pomagały. Mimo to żaden z nich się nie ruszył. W pewnym momencie ktoś stanął za nimi. Aleks nawet tej postaci nie zarejestrował, Adam za to obrócił się i spojrzał na starszego mężczyznę zdziwiony. Szybko rozpoznał w nim ojca Janka.
- Lekarze chwilę temu wybudzili go ze śpiączki - powiedział, a Aleks aż wypuścił plastikowy kubek z rąk. Resztka znajdującej się w nim kawy zalała stopnie, a kubek sturlał się po nich. Aleks wstał szybko i z szeroko otwartymi oczami spojrzał na mężczyznę. Miał wrażenie, że coś źle dosłyszał ale pan Schneider uśmiechał się lekko, więc chyba z jego słuchem nie było wcale tak źle. - Ale jeszcze nie można go odwiedzać. Przyjdź jutro - dodał tym swoim spokojnym, niskim głosem, a Białecki aż miał ochotę rzucić się na mężczyznę i go przytulić.
- Widzisz? - odezwał się Adam i poklepał przyjaciela w ramię.
- Dzisiaj już wracaj do domu. Dość się wysiedziałeś - powiedział ojciec Janka, ale Aleks zdawał się już tego nie dosłyszeć.
Więc naprawdę wszystko będzie dobrze?
***
Całą noc nie mógł spać, chciał nawet dać już sobie spokój, wstać z łóżka, ubrać się i zamówić taksówkę, żeby resztę wyczekać w szpitalu, ale Adam, który wciąż go nie opuszczał, skutecznie mu to uniemożliwił. Białecki nawet pomyślał, że Adam byłby naprawdę dobrym, stanowczym ojcem, ale gdy doszedł do wniosku, że w tej sytuacji robił za jego syna, zaraz porzucił ten tok rozumowania.
Wypuścił go z mieszkania dopiero nad ranem i znów z nim pojechał. Przez ostatnie dni praktycznie się ze sobą nie rozstawali, a milcząca obecność Adama u boku stała się dla Aleksa całkowicie naturalna.
W szpitalu powitała go mama Janka, a jej wyraz twarzy jak zwykle do przyjemnych nie należał. W pierwszej chwili pomyślał nawet, że znów skończy w poczekalni, bo ta harpia za nic nie wpuści go do swojego syneczka, gdy tuż obok niej pojawił się ojciec. Uśmiechnięty i zadowolony z życia. W ogóle nie pasował do swojej małżonki, wyglądali jak wyciągnięci z różnych bajek.
- Janek na ciebie czeka - powiedział uprzejmie, a serce niemal podeszło Aleksowi do gardła.
Czekał na niego.
Adam stwierdził, że Janka odwiedzi później, dał pierwszeństwo Białeckiemu, a sam został na niewygodnym, plastikowym krześle w korytarzu. Gdy Aleks wszedł na salę, pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to cała masa łóżek. Aż zmarszczył brwi z niezadowoleniem, zerkając w stronę leżących na nich pacjentów. Jak Janek w takich warunkach miał dochodzić do siebie, kiedy co chwilę ktoś mu sapał nad uchem?
Cholera, powinien dostać osobną salę, przecież w takim otoczeniu to nic, tylko umierać!, warczał w myślach, ale kiedy dostrzegł go na jednym z posłań, przykrytego białą, szpitalną kołdrą, jakiegoś takiego bladego i kruchego, z podłączoną do nadgarstka kroplówką i urządzeniem badającym rytm jego serca, zamarł w pół kroku. I nagle falą zalały go wszystkie myśli, jakimi zadręczał się przez ostatnie dni. Że prawie go stracił. Że tak strasznie się o niego bał. Że nie doceniał tego, co ma.
I że go kocha. A teraz chyba kochał go jeszcze bardziej niż wcześniej. Szybko podszedł do jego łóżka, a następnie, nie przejmując się dosłownie nikim - a niech patrzą - pochylił się do Janka i pocałował go. Nie zrobił tego mocno, bo mimo wszystko wciąż miał na uwadze jego stan zdrowia.
- Kocham cię - powiedział głośno i wyraźnie, a serce łomotało mu w piersi. Jaś spojrzał na niego absolutnie zdziwiony. Aż otworzył szeroko oczy, jakby nie dowierzając, a później zmarszczył brwi, zastanawiając się, kto mu podmienił Aleksa. W końcu dawny Aleks prędzej wolałby odgryźć sobie język niż mówić takie rzeczy, i to jeszcze przy świadkach. Ale teraz najwidoczniej nie przeszkadzał mu nikt, ani chłopak przyglądający im się z zainteresowaniem z łóżka obok, ani starszy pan prychający na drugim końcu pomieszczenia.
A Jasiek za to poczuł coś ciepłego rozlewającego się w okolicach jego serca. I to z pewnością nie było już nic złego.
- Idiota - powiedział, nie mogąc ukryć szerokiego uśmiechu na widok czerwieniejącego Aleksa, gdy ten zaczynał zdawać sobie sprawę, że może jednak to zbyt odważny krok.
Ale nie miał zamiaru żałować. Już nigdy nie chciał niczego żałować.
***
Ludzi było sporo, z pięćdziesiąt osób na pewno. Wśród nich wszystkich wypatrzył kilku znajomych z liceum, gimnazjum, a nawet z podstawówki. Remigiusz miał masę kolegów, był lubiany, bo właściwie to nie dało się go nie lubić. Może faktycznie chwilami zbyt dużo gadał, ale czasem potrafił rzucić czymś zabawnym. Ciągle chodził uśmiechnięty i zawsze, ale to absolutnie zawsze można było na nim polegać.
Tak to już jest, że o zmarłych nie mówiło się źle, a w chwili ich śmierci nic negatywnego nawet nie potrafiło przyjść człowiekowi na myśl. Mimo to Białecki naprawdę nie wiedział, co niepochlebnego mógłby powiedzieć o Remigiuszu. To był naprawdę dobry przyjaciel. I Aleks po raz kolejny pomyślał, że naprawdę nie zasługiwał na taką śmierć.
Pogrzeb odbył się w obrządku rzymskokatolickim; msza, ksiądz, krzyże, kazania... Mimo że Białecki nie poczuwał się do wiary, że dusza Remka gdzieś tam jeszcze była, że kumpel patrzył na nich z obłoczka i obserwował, to mimo wszystko dzielnie wystał w kościele, a później poszedł za korowodem na cmentarz. Z tego, co pamiętał Remigiusz zawsze wahał się pomiędzy ateizmem a agnostycyzmem, więc raczej nigdy nie marzył mu się taki pogrzeb. Ale to wszystko już było wolą jego rodziny, żaden z nich - ani on, ani Jaś, ani Adam - nie mieli prawa, żeby się w to mieszać.
Kiedy patrzyli na osuwającą się powoli do wykopanej dziury czarną trumnę, sięgnął dłonią do ręki Janka i co chwilę uważnie zerkał na partnera, żeby sprawdzić, jak się czuje. Jaś niemal wymusił na wszystkich swoje przyjście tutaj. Jego rodzice nie byli zbyt zadowoleni, kiedy oznajmił, że opuszcza szpital, bo musi być na pogrzebie. Aleks również nie uważał tego za dobry pomysł, ale Janek był już dorosły, nikt nie miał prawa go zatrzymać, w szczególności, że jego stan nie zagrażał już życiu. Po prostu musiał naprawdę bardzo na siebie uważać i kontrolować swoje serce.
Stali we trójkę, trochę oddaleni od innych ludzi, patrząc na stopniowo przykrywane piaskiem, czarne wieko trumny. Aleks poczuł, jak dłoń Janka zaciska się na jego ręce mocno, ale Schneider nic nie powiedział. Adam również stał w ciszy, więc i Aleks nie odezwał się chociażby słowem.
Milczeniem pożegnali swojego najlepszego przyjaciela.
Nie pamiętał już, kto wyskoczył z tym pomysłem. Może wszyscy razem zgodnie stwierdzili, żeby odwiedzić to miejsce tuż po tym, jak po całej ceremonii podeszła do nich mama Remigiusza i wydusiła, że wciąż mogą do nich przychodzić na próby. Bo Remigiusz właśnie tego by chciał.
Siedzieli więc w garażu, on na podłodze, a Janek i Adam przy stole, na którym jeszcze niedawno z Remkiem zajadali się pizzą po próbach. Wodził wzrokiem po ścianach wyłożonych pianką wygłuszającą, aż wreszcie zatrzymał spojrzenie na gitarze. Jego gitarze.
Znów mało się do siebie odzywali, właściwie to żaden z nich nie wiedział co powiedzieć. Poczucie, że czegoś brakuje... kogoś brakuje, dawało się we znaki. Bo gdyby był Remigiusz, z pewnością nie byłoby tak cicho.
- Słyszałeś o tym, jak poszliśmy z Remkiem do klubu? - Ciszę przerwał stłumiony głos Janka. Aleks momentalnie podniósł spojrzenie na kochanka, tak samo zresztą jak Adam.
- Nie - odpowiedział Adam ochrypłym od zbyt długiego milczenia głosem. Jaś mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, by zaraz parsknąć cichym śmiechem.
- Żałuj, że nie poszedłeś z nami. Jakie miał branie - dodał znacznie weselszym głosem. - Najpierw nas tak strasznie tam ciągnął. Byś zobaczył, jaki był zachwycony na samym początku! Wszystko skończyło się, jak jakiś gej puścił mu oczko. - Aleks na samo wspomnienie parsknął śmiechem.
- Dokładnie. Na zakończenie wyjścia otrzymał klapsa w tyłek. Wtedy pewnie pomyślał, że nigdy więcej klubów dla pedałów - dopowiedział, a Adam w pewnym momencie się zaśmiał. Pokiwał głową.
- Jestem w stanie to sobie wyobrazić - powiedział zgodnie z prawdą. - A pamiętacie, jak zrobił u siebie domówkę i się pociął szkłem? I całą imprezę przesiedział w kuchni? Powtarzał cały czas, że zaraz umrze, robił taką aferę, że szok. - Pokręcił z rozbawieniem głową.
Aleks mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Akurat tego, co działo się w kuchni, nie pamiętał, bo był zajęty czymś zupełnie innym.
- To wtedy trzymałem głowę Janka nad kiblem - rzucił z rozbawieniem, nie mogąc się powstrzymać. Aż parsknął śmiechem, kiedy w odpowiedzi otrzymał zirytowane spojrzenie Schneidera.
- I to wtedy rzuciłeś się na niego na kanapie - wtrącił Adam, który wtedy wszedł w niewłaściwym momencie i miał tę przykrość być świadkiem ich pierwszego pocałunku.
- Już wtedy na mnie leciałeś, przyznaj - odparował z zadowoleniem Janek, a Aleks przewrócił oczami.
- Leciał. - Adam pokiwał głową. Nietrudno było zauważyć, że się rozgadał. - A pamiętasz jego minę, jak Remigiusz oznajmił nam, że dołączasz do zespołu? - zapytał, popatrując na Janka. Schneider kiwnął głową, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
- Jakby mu ktoś w gacie narobił - skomentował, posyłając naburmuszonemu Aleksowi rozbawione spojrzenie.
- Jak wyskoczyłeś w jakichś ulizanych włosach i wchodzących ci w dupę spodniach, to co, kurwa, miałem pomyśleć? - zaburczał, zakładając ręce na piersi, wybitnie niezadowolony, że się z niego śmiali.
- Pamiętam, jak Remek mnie namawiał - powiedział Janek całkowicie zmienionym tonem. Już znacznie spokojniej i bez śladu rozbawienia w głosie. - Mówił, że jesteście świetni. Że znacie się od lat i że tworzycie zgraną paczkę. Nic dziwnego, że bałem się wejść między was. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie.
Aleks popatrzył na Janka zaciekawiony.
- Bałeś się? - zapytał, na co jego kochanek pokiwał głową.
- No, to chyba jasne, nie? Bałem się, że mnie nie polubicie. Długo przede mną byliście zespołem, znaliście się, wiedzieliście czego po sobie oczekiwać, a ja...? Jestem młodszy od was, nie grałem wcześniej w takich zespołach i nawet was nie znałem - mruknął, wydymając w charakterystyczny dla siebie sposób wargi. Robił to zawsze wtedy, kiedy się nad czymś głęboko zastanawiał.
Aleks mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
- Znamy się dzięki Remkowi - powiedział cicho, wpatrując się w już nie tak białe czubki swoich trampek.
Znów między nimi zapadło głębokie milczenie, gdy nagle odezwał się Adam.
- Nie możemy tego zawalić - oznajmił z niepasującą do niego werwą. Nagle aż poderwał się z krzesła, na co Aleks, nieprzygotowany na tak gwałtowny ruch, aż podskoczył. - Zależało mu na tym zespole. Mamy jeszcze niecałe trzy miesiące - powiedział i popatrzył na nich z pełnym zacięcia wyrazem twarzy.
- Co? Do czego? - Aleks w pierwszej chwili nie zrozumiał.
- Do festiwalu - wyjaśnił mu Janek, który załapał od razu. Uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową. - Zróbmy tak. Przygotujmy się i wystąpmy tam.
Aleks aż zamrugał, popatrzył na Adama i Janka ze zdziwieniem. Przyjął już, że to koniec Dzieci Ludwiczka. Pogodził się z tym, co więcej - nawet jakoś szczególnie nie rozpaczał, bo bardziej cieszył go fakt, że Jankowi nic się nie stało.
- I chcemy jechać? Bez gitary rytmicznej? - zapytał z niedowierzaniem.
- Ja dam radę przejąć rytmiczną - odparł od razu Janek. Był naprawdę zdeterminowany, żeby jechać i tam wystąpić. Remigiusz chciał znaleźć się na scenie tego festiwalu, chciał, żeby Dzieci Ludwiczka na niej wystąpiły.
- I śpiew? - Aleks aż zmarszczył brwi. Nie widział tego. To będzie nie do zrealizowania, dwa i pół miesiąca to stanowczo zbyt mało, żeby przygotować się do takiego wydarzenia w uboższym składzie.
- Wybierzemy utwory z małą ilością tekstu... Aleks! - warknął Jaś i aż wstał z krzesła. - Możesz chociaż raz w życiu przestać pierdolić? Damy radę - powtórzył, patrząc na niego z uporem godnym nastolatka.
Białecki mimowolnie się uśmiechnął na widok takiego zdeterminowania w oczach Janka. Kiwnął głową. Nie będzie pierdolić. Tym razem nie miał zamiaru już narzekać. Podniósł się z podłogi i wsunął ręce do kieszeni.
- Więc bierzemy się do roboty, hm?