Rozdział 16: Plastikowa choinka, czekoladopodobny Gwiazdor i pizza na Wigilię
Siedział na kanapie z twarzą zakrytą dłońmi, a pokój wypełniały jedynie odgłosy dobiegające z mieszkania obok. Nawet szczury wydawały się dziwnie ciche, zupełnie jakby i one zamarły na tę chwilę.
Matka trójki dzieci, z tego co wywnioskował przez lata zajmowania tej kawalerki, krzyczała na swoje potomstwo, które najwidoczniej nie zamierzało jej słuchać. Miała tubalny głos łatwo przedostający się przez ściany. Nie mógł jednak zrozumieć, o co jej chodziło, i zresztą, nawet się na tym nie skupiał. Jej słowa zlewały się w jeden, trudny do zrozumienia dźwięk. Przyzwyczaił się już do tego, że sąsiedzi zapewniali mu sporo rozrywki, zarówno ci z góry, jak i ci z tego samego piętra. Takie były właśnie zalety mieszkania w bloku.
– Cholera – przeklął i wreszcie się wyprostował. Wpatrzył się w czarny ekran telewizora, nie mając pojęcia, co powinien zrobić. Nie całować Jasia, przemknęło mu przez myśli i aż się skrzywił. Po co w ogóle to zrobił? Nie potrafił utrzymać języka w swojej gębie? Przecież to tylko Janek, chudy chłopak z markowymi ubraniami, drogim samochodem i... cholernie miękkimi ustami. – Kurwa! – aż krzyknął. Wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju bez żadnego pomysłu.
Powie mu, że to był żart. Że chciał zobaczyć jego minę. Trochę się ponabijać, pośmiać z tego, jak bardzo ślini się przy całowaniu, jakie śmieszne odgłosy z siebie wydaje i... Wcale się nie ślini, a te pomruki były cholernie seksowne.
Szlag, szlag, szlag. Aż wyszedł z pomieszczenia bo poczuł, że wszystkie kumulujące się w nim od niecałej godziny emocje zaczynały rozpierać go od środka. Pokręcił się po kuchni, złapał za czajnik, wlał wodę i wstawił na gaz. Sięgnął po kubek, wrzucił do niego herbatę, po czym zamknął szafkę. Byleby tylko czymś zająć ręce i udać, że wchodząc tutaj, miał jakiś cel, że wszystko, co teraz robił, wcale nie było jakieś takie rozmyte. Starał się już nie myśleć o pocałunku. Okej, stało się, to się stało.
Wpatrzył się w okno, na księżyc zawieszony wysoko na niebie w towarzystwie kilku gwiazd. Noc była wyjątkowo piękna, mimo że mroźna. Aż podskoczył, kiedy ciszę w pomieszczeniu przerwał gwizd czajnika.
– Kurwa – zmełł po raz kolejny pod nosem, po czym wyłączył palnik i zalał herbatę.
Mimo że zawsze miał problemy ze snem i rzadko zdarzały się takie noce, które potrafił całe przespać, wiedział, że dzisiaj, dwudziestego trzeciego grudnia, nie zaśnie wcale. A jutro musiał być przecież do życia, miał plan i chciał wreszcie mieć taką Wigilię, o jakiej marzył za dzieciaka.
***
Popatrzył na małą, łysawą choinkę z przyczepionymi fabrycznie do plastikowych gałęzi ozdobami. Aż zaśmiał się prześmiewczo pod nosem na widok tego, pożal się boże, drzewka. Tragedia, pomyślał i nie chcąc już męczyć swoich oczu tym obrazem, wyszedł z pokoju, w którym od czasu ostatniego sprzątania wciąż panował jako-taki porządek. A to, jak na Aleksa, naprawdę był wyczyn. Powinien dostać jakąś odznakę honorowego mieszkańca miasta czy coś w ten deseń, pomyślał podczas wyszukiwania butów spośród sterty ubrań w przedpokoju. W tym pomieszczeniu stan rzeczy niestety za bardzo się nie zmienił; przypominał, że w kawalerce wciąż mieszkał ten sam Białecki i że za kilka dni salon również zarośnie brudem. Nie oszukujmy się, Aleksander nie potrafił ogarnąć nawet samego siebie, co tu dopiero mówić o przestrzeni, na jakiej żył.
Sięgnął po ramoneskę. Zarzucił ją na siebie, zerkając jeszcze na swoje odbicie w lustrze przy wieszakach. Teoretycznie kurtki i bluzy powinny znajdować się na nim, ale jakoś tak to już się niestety działo, że wszystkie za każdym razem lądowały na podłodze w towarzystwie butów. No, ale oczywiście nie skórzana katana, mimo że miejscami była już poprzecierana i nie prezentowała się najlepiej, zawsze ją odwieszał, nie pozwalając jej walać się byle gdzie.
Stwierdzając, że dzisiaj wygląda gorzej niż źle przez mocne sińce pod oczami, wyszedł z mieszkania. Przekręcił klucz w zamku i szybko ruszył w kierunku windy. Wcisnął przypalony, ciemny guzik, a gdy dźwig w zawrotnym tempie dojechał, piszcząc przeraźliwie na pół bloku, Aleks skrzywił się. Jak to, do cholery, było, że wszystkie bloki dookoła zostały odremontowane, a ich wieżowiec zatrzymał się w latach siedemdziesiątych?
Wszedł do śmierdzącej sikami kabiny i z niechęcią spojrzał na świeże stróżki moczu spływające po ściance. Ta franca z piętra niżej, której nazwiska nawet nie znał, bo nigdy go to nie obchodziło, pewnie znowu jechała tu z tym swoim wielkim, śmierdzącym cocker spanielem. To nie tak, że Aleks nie lubił psów. Uwielbiał je, tak samo jak i koty. Był wielkim fanem zwierząt i zapewne gdyby miał większe mieszkanie, sprawiłby sobie coś oprócz szczurów. Nie przeszkadzał mu nawet dławiący zapach po wspomnianym wcześniej spanielu, który miał chyba jakąś chorobę uszu, bo zawsze, gdy franca pojawiła się gdzieś ze swoim psem, śmierdziało jak cholera. Ale serio – pozwolić psu szczać w windzie? Tego już Białecki zrozumieć nie mógł. Przez całą drogę w dół wyzywał sąsiadkę od najgorszych, obiecując sobie, że jak ją spotka, ładnie jej coś wygranie. I lepiej dla niej, żeby teraz nie stanęła mu na drodze, bo Aleks miał dzisiaj bardzo kiepski humor. Aż szukał jakiejś interesującej zaczepki, byleby tylko się na kimś wyżyć.
Jak kiedyś się zdarzy, że będzie mieć nadmiar kasy, zamieszka w jakimś małym domku, pomyślał, kiedy winda zjechała już na parter i mógł opuścić cuchnącą kabinę. Mieszkanie w symbiozie z takimi amebami umysłowymi, jak ładnie nazwał swoją sąsiadkę, raczej nie zaliczał do przyjemności.
***
Robienie prezentów tak właściwie jest fajne, pomyślał, rozglądając się po półkach z zabawkami dla dzieci. Jest fajne, ale tylko wtedy, gdy wie się, co kupić. Nie, kiedy ma się wrażenie, że przekraczając próg sklepu, przenosi się nagle na zupełnie inną planetę, w galaktyce na drugim krańcu kosmosu. Jego wzrok przebiegał po kolorowych samochodzikach, figurkach jakichś potworów, smoków, zestawach klocków i całej masie pstrokatych zabawek dla chłopców, których przeznaczenia nawet nie znał. Cholera, jest w dupie. A za pół godziny zamykają sklep i co ma niby zrobić?
Jako dzieciak marzył o samochodzie z LEGO. Wszyscy jego znajomi bawili się takimi, składali je z ojcami i później przynosili na zajęcia... Pamiętał też takie roboty z tych samych klocków, nazywały się chyba Bionicle, jeżeli dobrze sobie przypominał. Tylko że od tamtej pory minęło grubo ponad dziesięć lat, dzieciaki zapewne bawiły się czymś zupełnie innym... Kurwa, to było trudniejsze, niż myślał!
– Pomóc w czymś? – usłyszał ciepły głos dobiegający z boku. Obejrzał się na średniego wzrostu, młodego chłopaka z krótko przystrzyżonymi włosami. Zerknął na plakietkę zawieszoną na zielonej bluzce polo, którą najwidoczniej jako pracownik sklepu zobowiązany był nosić. Jestem Dominik, w czym mogę pomóc?, przeczytał, a następnie znów przeniósł wzrok na niezwykle przyjazną twarz chłopaka. Prezentował się jak grzeczny, ułożony dzieciak (bo więcej niż dziewiętnaście lat Aleks mu nie dawał), całość psuł tylko mały, czarny tunel w jednym z uszu.
– Szukam czegoś dla ośmiolatka – powiedział i znów bezradnie zerknął na piętrzącą się przed nim kolumnę zabawek. – Ale nie wiem o nim zbyt wiele. Po prostu chciałbym mieć jak z nim spędzić czas i...
– W takim razie najlepsza będzie jakaś gra – powiedział, dając mu tę samą radę co Janek i znów uśmiechnął się uprzejmie. – Ale może pan mi powie coś o klimatach, w jakich dziecko gustuje? Mamy ciekawą grę o pogromcy smoków i...
– Nie wiem o nim praktycznie nic – uciął, mając nadzieję, że sprzedawca jakoś zaradzi temu problemowi, bo chyba naprawdę był w patowej sytuacji. A przecież chciał, żeby Piotrek był zadowolony.
– To może Jenga? – zaproponował, na co Aleks zmarszczył brwi, kiedy Dominik wskazał mu na opakowanie gry. – Myślę, że można przy tym fajnie spędzić niejeden wieczór – powiedział, a on pochylił się i przyjrzał obrazkowi drewnianych klocków na pojemniku.
– Niech będzie. – To była szybka decyzja. Momentalnie poczuł ulgę, jakoś z tego w końcu wybrnął, tylko... – I niech pan da mi jeszcze jakiś samochód do składania z LEGO – dodał, nim jeszcze poszli do kasy.
– Oczywiście. – Dominik znów uśmiechnął się przyjaźnie, po czym zabrał jakieś opakowanie klocków, którym Aleks nawet się nie przyjrzał. – Te na pewno mu się spodobają – wyjaśnił, a Białecki tylko wzruszył ramionami. Cokolwiek, skomentował w myślach i sięgnął do portfela. Właśnie wydawał swoje ostatnie pieniądze, ale wcale nie czuł się z tego powodu zły. Naprawdę chciał, żeby Piotrek zapamiętał te święta. Zresztą, robił to też dla siebie, bo miał świadomość, że gdyby spędził wieczór przed telewizorem, z puszką piwa i paczką chipsów, czułby cholerne wyrzuty sumienia.
– Sto piętnaście dziewięćdziesiąt dziewięć – sprzedawca podliczył jego zakupy, a on, bez tego głupiego wrażenia niechęci przed wydawaniem tak dużej sumy pieniędzy, sięgnął po portfel. Mimo że normalnie, nawet gdyby wydawał to na siebie, nie byłby taki zadowolony. Przyłożył kartę do terminala i po chwili wpisał kod. Dominik zapakował mu zakupy, kiedy drzwi do sklepu otworzyły się.
– Myślałem, że już kończysz – usłyszał Białecki, ale nawet się nie obejrzał. Sięgnął po białą reklamówkę i schował paragon do portfela.
– Za piętnaście minut – odpowiedział tej osobie Dominik. – Poczekaj jeszcze chwilę – dodał, a Aleks w tym momencie odwrócił się i tak po prosu zamarł. Otworzył szeroko oczy, wpatrując się jak głupi w wysokiego, białowłosego chłopaka, którego twarz rozpoznałby chyba wszędzie. Szybko się jednak doprowadził do porządku. Z sercem w gardle ruszył do wyjścia, pchnął drzwi, a gdy już był na zewnątrz, usłyszał jeszcze:
– Kto to był? Dziwny jakiś.
Cholera, kurwa, ja pierdolę, przez myśli Aleksa przepływała cała wiązanka przekleństw. Serce wciąż łomotało mu z nerwów w piersi. Nie był w ogóle na to przygotowany, nie spodziewał się, że spotka tego kretyna w zabawkowym!
***
Spojrzał w zmęczone życiem, podkrążone oczy. Na szarą twarz naznaczoną licznymi zmarszczkami, na uniesione w wyrazie zdziwienia brwi i ten lekki, mimo wszystko ciepły uśmiech błądzący na jej ustach. Cholera, co on miał oznaczać? Od kiedy to tak cieszyła się na jego widok?
– Nie myślałam, że przyjdziesz – powiedziała. – Ale są święta – dodała, jakby chciała przekonać i siebie, i jego, że to ich obu zwalnia z dystansu do siebie.
– Są święta – odparł i pokiwał głową. – Ale nie jestem tu dla ciebie. – Chciał zmazać jej ten uśmiech z twarzy. Niech, kurwa, tak na niego nie patrzy! Niech nie udaje kogoś, kim nigdy nie była, przecież pamiętał, jak to wszystko wyglądało kilkanaście lat temu! Miała teraz wyrzuty sumienia?
– Wyrosłeś – powiedziała tonem najukochańszej matki pod słońcem, zupełnie jakby nie dosłyszała jego słów. – Taki dorosły się już zrobiłeś. Masz mieszkanie, pracę pewnie dobrą też, prawda...?
– Chciałem tylko wziąć Piotra do siebie – wszedł jej w słowo, nie mając zamiaru kontynuować tej szopki. Wiedział, że to nie miało sensu, nie powinien zaczynać inaczej na nią patrzeć, może i miała kiedyś tam dobre momenty, ale były one stosunkowo rzadkie. Na tytuł matki roku z pewnością nie zasłużyła.
– Piotra? – Przez jej twarz przebiegł wyraz zdziwienia. – Znacie się?
– Tak, znamy – odparł i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. – Wezmę go do siebie na święta – dopowiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu, doskonale wiedząc, że teraz to on musi przejąć kontrolę. Nie był już tym samym dzieckiem bojącym się powrotu pijanego ojca do domu. Miał na karku cholerne dwadzieścia cztery lata, wiódł samodzielne życie, nie miał czego się obawiać. – Odstawię go w weekend – dodał, podając jej pięćdziesiąt złotych. Wiedział, że matka była na tyle pazerna, by to wystarczyło. Bez słowa odebrała pieniądze i przyjrzała się im, a gdzieś za nią, w tym samym pustym przedpokoju z obdrapanymi ścianami i wysłużonym linoleum na podłodze, zamajaczyła się sylwetka chłopca.
– Aleks? – usłyszał głos Piotra. Chuda postać kobiety obejrzała się na swoje najmłodsze dziecko.
– Aleksander bierze cię do siebie – powiedziała, na co starszy z braci Białeckich odetchnął. Udało się, pomyślał i uśmiechnął się do brata.
– Pakuj rzeczy do plecaka, zakładaj kurtkę, buty, i idziemy – rzucił, patrząc w szeroko otwarte z niedowierzania, ciemne oczy Piotrka. Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy dziecka, utwierdził go w przekonaniu, że nie mógł lepiej postąpić. Nawet nie wiedział, kiedy ośmiolatek wyrwał się do przodu i przytulił do niego z całej siły. W pierwszym odruchu Aleks nie wiedział, co zrobić, nie był przygotowany na taki wybuch emocji, ale zaraz zagarnął dziecko do siebie, mimowolnie wykrzywiając usta w nieporadnym, pełnym rozczulenia grymasie. Cholera, stawał się ciepłą kluchą, pomyślał, po czym przeniósł wzrok na twarz mamy. I nagle tego pożałował, bo dostrzegł na niej pełen ciepła i jakiejś takiej pokracznej, zupełnie niepasującej do niej, matczynej dobroci uśmiech. Kurwa, przeklął, czując wybuch gorąca rozlewający się po ciele. Nic jednak nie powiedział, chociaż miał ochotę wiele jej wygarnąć.
– Idź po rzeczy – odezwał się tylko do Piotrka, odsunął go od siebie i pchnął lekko w stronę mieszkania, modląc się, by chłopiec szybko wrócił. Nie chciał dłużej stać przed matką i ciągnąć tej całej szopki.
***
No okej, może to nie jest tradycyjna Wigilia, ale liczy się gest, nie?, pomyślał Aleks, doglądając mrożoną pizzę, którą za jakieś dwie minuty powinien wyciągnąć z piekarnika. Zerknął kątem oka na Piotrka; dzieciak właśnie zajadał się czipsami. Już miał mu coś powiedzieć, wygłosić jakąś durną pogadankę typu rodzic-dziecko o podjadaniu przed właściwym posiłkiem, kiedy doszedł do wniosku, że to gruba przesada. Po pierwsze: mają Wigilię; po drugie: nie jest żadnym rodzicem i raczej mu do niego daleko; po trzecie i chyba najważniejsze: zaraz i tak napchają swój żołądek samą chemią. Trochę więcej „E” w tę czy tamtą różnicy przecież nie robiło.
– Wolisz Pepsi czy Fantę? – O, to właśnie miał na myśli. Cóż, dzisiaj raczej zdrowo to sobie obaj nie pojedzą, ale Aleks nie narzekał. Nawet nie mógł narzekać, bo na przyrządzenie czegoś prócz pizzy, gotowej lasagny czy innych mrożonek zabrakłoby mu umiejętności. Muszą więc się zadowolić tym, co mają, a takie gazowane napoje w sumie nie były całkiem złe. Może nie pasowały na kolację wigilijną, ale...
– Pepsi! – krzyknął zadowolony Piotr, a on mimowolnie się uśmiechnął
…ale ważne, że jego brat był zadowolony. Nawet jeżeli byli w brudnym, zagraconym mieszkaniu, jedli przypaloną pizzę, zagryzając ją chipsami, żelkami, batonikami, to i tak nie miał zamiaru narzekać.
***
Aleks spojrzał na Piotrka, który prawie że dławił się śmiechem, podczas oglądania poczynań Kevina radzącego sobie sam na sam z rabusiami. Ośmiolatek aż zakrztusił się właśnie pochłanianym krakersem, gdy najniższy ze złodziei chwycił za gorącą klamkę. Białecki uśmiechnął się pod nosem, po czym nagle wstał, dochodząc do wniosku, że powinien dać mu już prezent.
– Gdzie idziesz? – zapytał chłopiec, zerkając na niego zdziwiony.
– Chwila – rzucił, zbywając go, po czym przeszedł do przedpokoju. W jednej z szaf (całkowicie nieużywanej, w końcu Białecki wolał trzymać rzeczy na podłodze, a nie w szafie) schował prezent zapakowany w dużą, kolorową torebkę z podobizną Świętego Mikołaja. Złapał za nią i zaraz wrócił do Piotrka. Nie chcąc się bawić w żadne bajki o Gwiazdorach, Aniołkach i Jezuskach, wręczył mu podarunek. – Masz, młody. – Mistrzem wręczania prezentów to z pewnością siebie nazwać nie mógł, ale ośmiolatkowi najwidoczniej to nie przeszkadzało. Otworzył szeroko oczy, a Aleks miał przez chwilę wrażenie, że gałki zaraz wypadną mu z oczodołów.
– To dla mnie? – zapytał zdziwiony, wskazując palcem z obgryzionym paznokciem na torebkę. Starszy Białecki mimowolnie uśmiechnął się i podał mu prezent, zauważając zachwyt, jaki odmalował się na twarzy Piotrka. Nie spuszczając z niego wzroku, usiadł na kanapie, zaczynając się jednocześnie denerwować. Spodoba mu się? Trafił w jego gust czy nie? Ponieważ nie chciał przegapić żadnej emocji, wgapiał się w niego, nieświadomie zaciskając mocno szczękę. Nikomu jeszcze nie robił prezentów, nie mówiąc już o kupowaniu upominków jakiemuś dziecku.
Piotrek zajrzał do torebki i nagle odgłosy dobiegające z telewizora stłumił pisk.
– Samochód! – krzyknął, patrząc na czerwoną wyścigówkę LEGO. Przycisnął ją do piersi i nagle poderwał się z podłogi, którą od jakiegoś czasu okupował (w końcu po aleksowych porządkach można było na niej bezpiecznie usiąść), podbiegł do brata i rzucił mu się na szyję. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – mówił, tarmosząc go we wszystkie strony. Aleks mimowolnie się zaśmiał, pozwalając mu na ten wybuch radości.
– No już, już. Kark mi zaraz złamiesz – powiedział, odsuwając go od siebie. – I jutro Grincha sam będziesz oglądać z moimi rozkładającymi się zwłokami – zażartował, a Piotrek uśmiechnął się do niego swoimi krzywym, szczerbatym uśmiechem. – Trójka ci wypadła – zauważył zdziwiony, że dopiero teraz to dostrzegł. Ośmiolatek zmarszczył brwi, a po chwili pokiwał głową, cały czas przyciskając opakowanie z samochodem do piersi, jakby naprawdę uważał, że to jakiś skarb, który należy chronić.
– Mhm, wczoraj – powiedział i wrócił do torby. Jego oczy znowu dziwnie zabłysły, kiedy zobaczył klocki Jenga.
– Będziesz szczerbaty i będziesz musiał jeść papkę dla dzieci – nabijał się, udając, że nie widzi kolejnego napadu mieszaniny radości i rozczulenia u Piotra. To już byłoby za dużo, cholera, dzisiaj i tak już stanowczo przesadził, jeżeli chodziło o takie łzawe momenty. Pieprzone święta, nie mógł zaprzeczyć, że coś w nich było. Ta magia, którą dotychczas widział tylko w telewizji, naprawdę istniała. Nawet jeżeli zjedli w ten dzień całą masę śmieciowego żarcia, za co cera pewnie niedługo odpłaci mu się ogromnymi pryszczami w strategicznych miejscach, to i tak nie mógł narzekać. Ten głupi duch świąt, nad którym rozckliwiają się wszystkie durnowate filmy świąteczne, faktycznie gdzieś tam był. Może w krzywej, chińskiej choince, przez którą cały pokój śmierdział plastikiem, albo w Gwiazdorze* z wyrobu czekoladopodobnego, jaki dostał w prezencie od supermarketu za zrobienie zakupów, ale chyba faktycznie jednak gdzieś skurczybyk gnił, bo wieczór wydawał się o wiele lepszy niż wszystkie inne.
– Zagramy? – zapytał Piotrek, a on tylko się uśmiechnął.
– Obejrzyjmy Kevina do końca i wtedy zagramy, co? – zaproponował kolejność, wychylając się po swój telefon. – Zrobię nam może gorącą czekoladę, hm?
Nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek w życiu tak się cieszył, ale co kilka minut porażał go tym swoim szczerbatym uśmiechem. A Aleks za każdym razem zastanawiał się, czym ten dzieciak sobie zasłużył, żeby mieć takich rodziców. Może i nie był obiektywny, w końcu to jego brat, polubił go chyba od razu, poczuł tę dziwną, trudną do opisania więź, jaka ich łączyła, i tak z dnia na dzień postanowił mu trochę pomóc. Nawet jeśli z początku inaczej do tego podchodził, wciąż pamiętał, jak bardzo nie chciał się mieszać w te sprawy, ale...
Ale Aleks wbrew pozorom był dość miękkim człowiekiem. Starał się zachowywać do wszystkiego dystans, co jednak nie zawsze mu wychodziło. Tak samo jak przez cały pieprzony dzień starał się nie myśleć o Janku, to momentami po prostu nie potrafił. Chwila, w której Jaś go od siebie odepchnął, wciąż go prześladowała.
A oddawał pocałunek, idiota jeden, oddawał! Aleks był przekonany, że chciał tego tak samo jak on! Pieprzony kutas, rozpieszczony bachor, zmanierowana cipa, słał na niego całą litanię przekleństw, kiedy odblokował telefon, żeby sprawdzić godzinę. Od razu rzuciło mu się w oczy powiadomienie o trzech wiadomościach tekstowych. Cholera, ludziom się przypomniało o wysyłaniu życzeń, pomyślał z niechęcią i nacisnął na ikonkę koperty. „Nadawca: Jaś”, przeczytał i aż na moment zamarł. Czego ten gówniarz od niego chciał? Nie mając cierpliwości, żeby czekać dłużej, drżącym palcem kliknął na SMS-a, by go przeczytać. Szybko przeleciał wzrokiem po treści, a jego serce wcale nie zwalniało bicia w klatce piersiowej; przez moment miał nawet wrażenie, że chce mu ją rozerwać.
„Wesołych świąt. Mam nadzieję, że prezent, który kupiłeś bratu, się spodobał. Powiesz mi później, co to było. Tak w ogóle, to mam dla ciebie podręcznik do nauki nut, dam ci go na próbie w poniedziałek. Obyś miał wtedy znośny humor.”
Białecki przeczytał tę wiadomość chyba ze trzy razy, zanim w pełni dotarło do niego całkowite jej znaczenie. Nie wyglądało na to, żeby był zły... Wręcz przeciwnie. Kurwa, co temu dzieciakowi kluło się pod kopułą? Miał przecież faceta. No, chyba że dla niego „raz skok w bok to nie zdrada”, zastanawiał się sam nie wiedząc ile, gdy na ziemię, a dokładniej na podłogę (tak, tak, czystą, Aleks wciąż nie przestawał być z tego dumny) mieszkania ściągnął go głos Piotrka.
– Skończyło się. Gramy? – zapytało dziecko, a on zamrugał.
– Tak, tak. Gramy – odparł i odłożył telefon na bok. Nie miał zamiaru teraz zaprzątać sobie tym głowy. Wszystko okaże się w poniedziałek, stwierdził i zaczął ściągać folię zabezpieczającą z opakowania gry.
*Gwiazdor – postać rozdająca prezenty w Wigilię, występuje głównie w okolicach Wielkopolski, Kujaw i Warmii, przyp. aut.