KittyKot.doc
Cz. II. Rezonanse i dysonanse (ale jak już mówiłem, jestem optymistą)
Lot był trochę stresujący, to pewnie przez ten głupi sen. Znowu się zaczęło. Dobrze, że dopiero teraz, nie w trakcie podróży poślubnej. Nie chciałbym jej zepsuć. Na pewno byłoby mi bardzo smutno, a Renowi przykro.
Nie miałem jednak mdłości, co mnie bardzo zdziwiło. To chyba cud. Byłem tylko trochę roztrzęsiony. Znowu te koszmary, a ich nie da się kontrolować. Nie chciałem, żeby Patrick mnie gwałcił we śnie. Nie chciałem do niego strzelać. Myślałem, że mam to za sobą.
Widocznie nie miałem.
No tak, długa droga przede mną, ale jak już mówiłem, jestem optymistą. Postanowiłem więc, że nie będę się zrażać. Poza tym, niedługo wrócimy do domu, więc znowu spotkam się z Hoshim. Brakowało mi tego. Boże, nie wytrzymałem nawet dwóch tygodni.
Na lotnisku zadzwoniłem do mamuśki i powiedziałem, że będziemy za jakąś godzinę. W sumie było już późno, ale to nic. To był pomysł Rena. Powiedział, że skoro Święta spędzimy z jego rodzicami, to przed Świętami możemy wpaść do mojej mamusi. Polubił ją, bardzo. Ja wolałem już wracać do domu. Saki gadała coś o ochroniarzu, ale wywinąłem się. Nie chciałem przyciągać uwagi. To trochę upierdliwe, ale nie lubiłem się tak ukrywać. Na szczęście w Stanach nie byłem aż tak dużą gwiazdą. Tak, grali nasze kawałki w radiu, ludzie wiedzieli, kim jestem, ale nie było tu tłumu napalonych fanek.
Chwała bogu.
No i ciągle myślałem o sytuacji, w jakiej znalazł się Ren. Pewnie bardzo mnie to poruszyło, stąd te koszmary. To była tylko kwestia czasu. Nie chciałem, żeby zaczęli o nim pisać. Mieliśmy się ujawnić po powrocie. Chciałem, żeby fani przyjęli to pozytywnie. Miał być ładny wywiad, sesja, a po Świętach krótki koncert. Powiedziałem Saki, że na pewno dam radę. Chciałem już grać.
Do tego ten Steve. Plany nam się trochę zmieniły, ale dalej nie mogłem przestać o nim myśleć. Nowy szef? Właściciel? A co, jak okaże się homofobem? Zwolni Rena? Będzie go gnoić?
Nie, Rena nie da się gnoić. On jest zbyt idealny. Sam mówił, że jest najlepszym pracownikiem. Wierzył w siebie.
To ja też w niego wierzyłem. Ale nie wierzyłem w tego nowego chuja.
* * * * *
U mamusi byliśmy grubo po północy. Kochana rodzicielka, odpicowała się, przygotowała dla nas kolację i bardzo się ucieszyła na widok Rena.
- Och, dzióbasy moje kochane, nareszcie jesteście! - zawołała z zachwytem, gdy wpakowaliśmy się do mieszkania. - Klaus, przyjechali! Wyłaź i przynieś wino. Napijecie się z nami, prawda?
- Nie wiem, mamciu, jestem trochę zmęczony - westchnąłem, a Ren objął mnie ramieniem w pasie.
- Męcząca podróż, rozumiem. Ale chodźcie już, kolacja czeka.
Nie byłem głodny, jednak zgodziłem się dla świętego spokoju. Nie chciałem zawieść mamuśki. W końcu nażarłem się jak nigdy i z wydętym brzusiem poszedłem spać. Nie wiem, co robił Ren. Ja po prostu padłem bez sił.
Dwa kilo, dwa kilo. Jeszcze kilka i znowu będę hot Kot.
Moja kochana rodzicielka raczej nie obchodziła Świąt. W każdym razie, nie tak tradycyjnie. Ja miałem już pewien pomysł (dzięki, Kaienuś!), ale na razie milczałem. Nie mieli choinki ani innego kiczu (to słowa mojej mamusi). No tak, po co im to? Byli dorośli. Chyba się kochali, dobrze im się mieszkało razem i tak dalej. Cieszyłem się, że mamcia nareszcie ułożyła sobie życie. I miałem nadzieję, że ojciec nigdy się nie odezwie.
Zostaliśmy u nich przez dwa dni. Nażarłem się za wszystkie czasy, mamusia macała Rena i wypytywała nas o podróż poślubną, później znowu nas karmiła, a ja widziałem, że była szczęśliwa. Kochałem ją za to. I za to, że nas akceptowała. Mimowolnie myślałem wtedy o matce Senju. Ten to miał przerąbane.
A potem miałem koszmar. Znowu. Chyba krzyczałem przez sen. Obudziłem się w ramionach Rena. Tulił mnie tak mocno, że byłem pewien, że złamie mi moje chude żebra.
Nie złamał.
A ja znowu przeklinałem siebie. Biedny mąż. Znów będzie przeze mnie niewyspany. Ile można, Kocie? Boże, co robię nie tak?
* * * * *
Na lotnisku znowu byłem spięty. Miałem wrażenie, że tabletki w ogóle nie działają. Pogadam o tym z Hoshim. Kurczę, nie mogłem się doczekać tego spotkania.
Innych spotkań też. Za dwa dni próba, potem kolejna, i jeszcze jedna. W sumie miały być chyba trzy. Ciekawe, po co tak dużo? Bo dawno nie grałem? Spoko, Saki, dam czadu. Fani na pewno będą zachwyceni.
Ale najpierw najważniejszy wywiad mojego życia. Ciekawe, czy Ren też był taki spięty? On miał jeszcze na głowie Steve'a, a raczej tego nowego właściciela. Mieliśmy wrócić dwa dni temu, ale plany się zmieniły. W sumie... nieważne. To nawet lepiej, to spotkałem się z mamuśką.
Stałem i gapiłem się na jakiegoś młodego chłopaka. Był chyba mojego wzrostu, miał jaśniutkie włosy i był tak proporcjonalnie szczupły, może nawet nieco wątły. Tak mi się wydawało. Możliwe, że wcale nie był wątły. O czym ja w ogóle myślę? Oczy też miał jasne. Nie widziałem, jakiego były koloru. Rozmawiał z jakąś kobietą i co chwila wrednie się uśmiechał. Chyba coś jej wyjaśniał. Był młodziutki, pewnie nie miał jeszcze osiemnastki. Nie pasował mu ten sarkazm na buzi, wyglądał trochę arogancko. Nie lubiłem takich ludzi.
Ale nie należy oceniać książki po okładce, nie? No to nie oceniałem. Zresztą, ja zwykle nie gapiłem się tak na obcych ludzi. To oni to robili. Otuliłem się mocniej szalikiem, bo chciałem ukryć twarz.
Nie gapcie się na mnie.
Ale chłopak chyba to zauważył. Szybko odwróciłem wzrok i westchnąłem, ale potem znów zerknąłem w jego stronę. Gapił się na mnie bezczelnie.
A to gówniarz.
Jasne, Kotuś, przed chwilą sam to robiłeś.
Blondasek wyglądał na zdziwionego. Chyba. Niczego już nie mogłem być pewien. Gdy tylko złapał moje spojrzenie, sarkazm nagle zniknął z jego pięknej buźki. Rozpromienił się cały, dając mi do zrozumienia, że chyba wie, kim jestem.
Świetnie. Tylko tego mi brakowało. Gupi Kocie, sam się na niego gapiłeś, to masz.
- Wszystko gra? - Usłyszałem głos Rena i drgnąłem.
- Tak - powiedziałem, patrząc mu w oczy.
Dziwny chłopak. Miał coś ciekawego w spojrzeniu. To chyba młodzieńczy zadzior, zapał, nie wiem. Wyglądał mi na modela. Taki ładniutki, szczupły, miał fajne włosy.
- Na kogo się tak zaciekle gapisz?
- Co? - zaśmiałem się, bo trochę się zmieszałem. - Na nikogo.
- Kłamiesz, słońce. Widziałem.
- Ohoho, jesteś zazdrosny? - zacząłem się z nim droczyć, a potem objąłem go w pasie.
Miałem w dupie, co pomyślą inni. Ren to mój mąż. Kocham go. Mam prawo okazywać czułość publicznie. Tak samo jak ta parka hetero, obściskująca się w kącie. Fajnie, że Kaien zaczął działać społecznie. Może też mu pomogę?
- Nie, ale on jest chyba niepełnoletni - powiedział Ren i pogładził mnie delikatnie po włosach.
- Co?
- No gapisz się na tego ładnego blondyna, tak?
- Cholera. Może tylko młodo wygląda?
- Podoba ci się?
- Spadaj, mężu. Nie mogę się już sobie pogapić na ładnych ludzi? - Wydąłem wargi, a Ren uśmiechnął się szeroko.
- Możesz. Masz przecież mnie.
- Narcyz - prychnąłem, a potem znowu spojrzałem w stronę chłopaka.
Miałem ochotę do niego podejść. Chciałem, żeby on podszedł do mnie.
Ale nic się nie stało.
- Chodź, musimy już iść - powiedział mój mąż, a ja westchnąłem.
Chłopak pomachał mi ręką, więc poluzowałem szalik i uśmiechnąłem się do niego. Też się uśmiechnął.
Kurczę, ładny był.
W samolocie znowu spałem. Na szczęście nie miałem już koszmarów. Ciekawe, dokąd leciała ta ślicznotka?
* * * * *
Zostały tylko dwa dni do Świąt. Reira zorganizowała nam drzewko. Nie wiem, czemu tak na mnie leciała. Ciągle miała nadzieję, że zgodzę się na trójkąt? A może powinienem to lepiej przemyśleć? Mógłbym się zgodzić na czworokącik. Ren chyba ją lubił, to znaczy, kręciła go. Była fajna. Ale postanowiłem się na tym nie skupiać.
Nasza choinka miała jakiś metr wysokości. Pamiętałem Święta z Kaienem, dlatego teraz też chciałem wykorzystać ten pomysł. Ren może nie był zachwycony, ale pogodził się z losem. Kochany mężuś. Widziałem chęć mordu w jego pięknych oczach, jednak grzecznie ubierał drzewko razem ze mną. Oprócz bombek zawiesiliśmy też jajeczko, parę gumek, dwa korki analne (te mniejsze), kajdanki, pierścień i mój knebel. No, od razu lepiej. Na razie nikt jej jeszcze nie widział, ale byłem pewien, że Kaien się ucieszy. Może wpadnie po Świętach?
Teraz skupiałem się raczej na ogarnięciu głowy. Hoshi przyjechał po południu. Poprowadziłem go do swojego pokoju, bo jednak wolałem, żeby nie oglądał naszego dzieła sztuki. Chociaż, czy ja wiem? Może to też było ważną częścią terapii?
Po tej rozmowie bardzo mi ulżyło. Bardzo. Wczoraj w nocy znowu miałem koszmar. Może dlatego, że byłem spięty? Myślałem teraz o rodzicach Rena. Tatko był spoko, ale jego mamusia trochę mnie niepokoiła. Nie miałem pojęcia, co o mnie myśli. Niby zachowywała się w porządku, ale ta jej tajemnicza mina i spojrzenie nie dawały mi spokoju. Była zupełnie jak Ren.
Na szczęście dwudziestego trzeciego grudnia mieliśmy pierwszą próbę. Ki-Ki chyba był czysty. Sam nie wiem, dlaczego skupiłem się właśnie na tym. Wyglądał całkiem normalnie. Czyżby odwyk? Ale czemu ja nic o tym nie wiedziałem? Chociaż i tak miałem wrażenie, że wszyscy skupiali się tylko na mnie. Nawet Dan. Głupim docinkom nie było końca, jednak nikt nie był złośliwy. Raczej nabijali się ze mnie tak po kumpelsku. Po spotkaniu z Hoshim czułem się pewniej, więc nie spinałem się ani trochę.
- Dobra, matoły, to teraz jeszcze raz - przerwał Dan, puszczając Kaienowi oczko.
Hm. Ciekawe. Czyżby się pogodzili? A ja znowu nic o tym nie wiedziałem. No pięknie.
Wiem, znów będę banalny, ale:
JAK JA SIĘ ZA TYM STĘSKNIŁEM!
Chciałem już grać. To miały być tylko cztery kawałki plus jeden akustyczny, ale i tak podniecałem się jak dureń. Naprawdę, tego mi było trzeba.
Jutro wywiad stulecia.
Wieczorem jedziemy do rodziców Rena.
Potem mamy drugą próbę.
Następnie...
No właśnie. Ren mówił, że Yuki chce do nas wpaść. Z Emilem.
- Nie chodzi o żadne sesje ani nic, po prostu wpadną do nas, najprawdopodobniej dwudziestego szóstego - powiedział, gdy wracaliśmy z próby.
- To ciekawe. Na pewno spodoba im się nasza choinka, jak myślisz?
- Nie wątpię.
- Twojej mamie też by się spodobała, nie?
- O tak, w to też nie wątpię - zaśmiał się, a ja westchnąłem i zamknąłem oczy.
Dziś na próbie była Ana. Z Danonkiem. Ciekawe, jak sobie radzili? Czytałem czasami te wywiady i dziwiłem się, że jest taka spokojna. A może nie była? Dan raczej czułością nie grzeszył, a może próbował udawać twardziela? No dobra, mógł nie kochać Any, ale swojego smrodka to chyba kochał, nie? Widziałem te cudowne, wiele znaczące spojrzenia Kaiena. Miał ubaw. Drań. Ale ja też mimowolnie się szczerzyłem. W sumie to chyba nigdy nie myślałem o dzieciach. To znaczy, no, kilka razy zastanawiałem się, czy chciałbym je mieć, ale nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Na pewno nie chciałbym ich mieć teraz. Szkoda, że nigdy nie gadaliśmy o tym z Renem. A co, jeśli on chciał? Ja nie byłem na to przygotowany. Boże, ale ja mam rozkminy. Jakbym to ja miał mu je urodzić.
Lucyfer chyba pokochał mnie mocniej. To pewnie dlatego, że głównie ja go karmiłem. Nareszcie skupiał się na mnie, nie na Renie. Podstępny kot. Chyba też potrzebował terapii. Albo Pierdzioszka. Może też był gejem?
Yyyyyyyyh, też? Ja nie byłem. Tak mi się tylko powiedziało.
Ja byłem bi. Takim prawdziwym bi z krwi i kości, tylko dość późno to odkryłem. Kiedyś myślałem, że kręcą mnie tylko cycki i wadżajny. Och, tak bardzo się myliłem. Czasami czułem miętę do ładnych facetów, ale tylko tyle.
No ale teraz miałem większe pole do popisu. Tyle wygrać, co?
* * * * *
Wywiad mieliśmy w południe. Łyknąłem grzecznie tableteczki, ale te na uspokojenie. W dniu ślubu też je łykałem. Prawdę mówiąc, myślałem, że to będzie wyglądać trochę inaczej. Niestety, prasa dowiedziała się dużo wcześniej. Ren mówił, że to nic takiego, i tak by się wydało. No ale rozumiecie. Chciałem, żeby było idealnie.
Nie było.
Dziennikarka była młodą kobietą z charakterkiem. Nie zadawała niepotrzebnych pytań, ale czułem, że nie odpuści. Nie chciałem skupiać się na przeszłości. Nie mogłem jeszcze mówić o tym publicznie. Nie będę robić z siebie ofiary. Ren był spokojniejszy, chyba naprawdę uważał, że to nic wielkiego.
Nie, pewnie po prostu dobrze się trzymał. Chciał dodać mi otuchy. Kochany mężuś. Miałem wrażenie, że ta laska na niego leciała. Nic dziwnego, jakoś nie byłem zszokowany. Kiedyś nawet Saki śliniła się na widok Rena. Każdy się ślinił. Co więcej, ostatnio robił to nawet Kaien. Chyba. Tak troszeczkę. Po tym, co robili u Yukiego, zacząłem marzyć o czworokącie. Właśnie takim. Nie z Reirą. Ta wariatka pewnie wyruchałaby mnie straponem.
No i się zaczęło. Sesja zdjęciowa była śliczna, ale zmęczyłem się jak diabli. Kręciło mi się w głowie i miałem wrażenie, że padnę na miejscu. Zasłabnę. Odpłynę. W ciągu ostatnich dni stale się tak czułem. Chyba jednak nie przytyłem. Dobra, mamusia mnie wtedy nakarmiła na zapas, ale teraz znowu chudłem ze stresu. Prawdopodobnie. Nie wiem. Wolałem o tym nie myśleć.
Po wywiadzie wyłączyłem komórkę. Po prostu. Tak będzie lepiej.
No to teraz kolej na Rena. Ciekawe, jak zareagują w pracy. Miałem nadzieję, że ten nowy koleś będzie w porządku. Ale gdzieś tam głęboko zapaliła mi się czerwona lampka ostrzegawcza. Nie lubiłem tego uczucia. Byłem bezsilny. Ren miał wrócić do pracy po Świętach, wtedy wszystko się wyjaśni.
- Kotku, za dużo o tym myślisz - powiedział, gdy wróciliśmy do domu.
A ja gapiłem się w ekran tabletu i po raz setny czytałem wywiad.
- Jestem głodny, zamówimy coś? - spytał, ale nie reagowałem. - Kotuś? Słuchasz mnie?
- Mmmhh.
- Będzie dobrze. - Usiadł obok i cmoknął mnie w skroń. - Odłóż już to.
- Chyba się stresuję - westchnąłem, a Ren pogładził mnie po włosach.
- Wizytą u teściów? - wyszczerzył się, ale walnąłem go w żebro.
- Bardzo śmieszne. Ja mówię serio. Na pewno już to czytali.
- Na pewno. Przecież cię akceptują, dlaczego się martwisz?
- Bo tak. To chyba normalne, co? Jak przedstawiałeś im swoją babę, to też się martwiłeś, nie?
- Babę? - Zamrugał, a potem znowu zaczął się uśmiechać.
- No poprzednie babsko.
- Jesteś zazdrosny?
- Chciałbyś - fuknąłem i wstałem. - Zamów coś, umieram z głodu. Myślałem, że padnę tam z wyczerpania.
- Może być chińszczyzna?
- Jasne, zjem wszystko.
Chciałem już wyłączyć tablet, ale moją uwagę przykuł jakiś nowy artykuł. Czyżby...? Nie, to nie on. Ale całkiem podobny. Te same jasne oczy, blond włosy i chuda sylwetka.
Konrad.
Może był bratem tego gówniarza z lotniska? Konrad był modelem. Nic dziwnego, ładny z niego chłopak. Hej, ale serio - może to jego brat? Kurde, o czym ja w ogóle myślę? Powinienem się skupić na tym, jak oczarować mamusię Rena.
* * * * *
- Kochanie, weź jajeczko.
- Co? - Zamrugałem nerwowo, gdy Ren z pięknym uśmiechem podał mi wibrujące jajko.
- Obiecałem, że będzie fajnie. Nie chciałeś krawata, to będzie jajko.
- No wiesz co! Nie zgadzam się - oburzyłem się, ale chyba już podjął decyzję za mnie.
- Włóż je. Wiesz, że lubię mieć nad tobą władzę absolutną.
- Tak, ale tam będą twoi rodzice! I nie tylko. Nie włożę tego. - Skrzyżowałem ręce na piersiach i spojrzałem mu twardo w oczy.
- Wiem, że włożysz. Ubłagam cię - powiedział z uśmiechem.
- To spróbuj.
* * * * *
Na miejscu byliśmy o siedemnastej. Ren ani razu nie włączył jajka. Chyba zrobi to w najmniej oczekiwanym momencie. Wiedziałem.
Pieprzony sadysta.
Ależ ja byłem zestresowany. Trochę mnie mdliło. Ręce mi latały. Siedziałem i zaciskałem nerwowo pięści.
No, to tyle o mnie.
Lucyfer też się stresował. Tak, zabraliśmy go ze sobą. Dość już nasiedział się w domu. Nie, Ren nie był zachwycony, bo Bob (bobo?), ten synek jego kuzyna, podobno miał alergię na kocią sierść.
No, kuzyn Rena też był. Z rodziną. Z normalną rodziną: żoną i synkiem. Ren nie miał żony ani synka. Miał męża, czyli wspaniałego mnie. Zestresowanego, spiętego i mającego się za chwilę porzygać mnie.
Ale co tam, przynajmniej nie będzie nudno. Wiedziałem, że długo tam z nimi nie posiedzę. Pewnie padnę od razu po kolacji. Byłem zmęczony po tym wywiadzie, naprawdę. I modliłem się, żeby Ren nie bawił się w sadystę.
Haruki chyba był uradowany, widząc zięcia, czyli mnie. Kochałem tatusia. Od razu poszliśmy zapalić, choć dalej byłem roztrzęsiony. Seiko jak zwykle tylko dyskretnie się uśmiechnęła, a potem czule (!) pogładziła mnie po ramieniu. Kuzyn Rena miał na imię Rin. Ciekawy zbieg okoliczności. Podobno jego rodzice mieszkali w Stanach i nie wracali na Święta, więc oni wpadali tutaj. Haruki chyba bardzo lubił młodą, ładną żonę Rina, Anetę. Dziewczyna naprawdę była miła i kulturalna. Pomagała Seiko w kuchni, a Bob (bobo?) nie chciał się odkleić od mojego męża. Dzieciak miał trzy lata, więc chyba niezbyt rozumiał, dlaczego jego wujek przyjechał z drugim wujkiem.
A ja dalej byłem trochę spięty. Oczy mi się kleiły, ale dzielnie siedziałem przy kominku i dyskutowałem z Harukim. Opowiadałem mu o podróży poślubnej, o przyszłym koncercie i wywiadach. W końcu postanowił, że przyjdzie na nasz koncert.
- Da się to załatwić? Obiecuję, będę wiernym fanem - uśmiechnął się i znów nalał mi wina.
- Jasne, że się da. Nie, już wystarczy, bo się schleję. To znaczy, przepraszam! Upiję się - poprawiłem szybko, a on znowu parsknął śmiechem.
- Daj spokój, nie musisz się hamować. Wulgaryzmy na mnie nie działają, to Seiko jest przewrażliwiona.
To nawet nie był wulgaryzm. Ale dobra, zrozumiałem. Lubiłem Harukiego. A to dzikie trzyletnie bobo chyba lubiło Rena. Zauważyłem, że mój hot mąż też je lubił. To coś, co było dzieckiem i chyba miało ADHD. Lucyfer był nieco przerażony, ale zasnął w pokoju na górze. Po prostu zwinął się w kłębek i chyba udawał, że nie żyje. Mądry kot. Szkoda, że ja tak nie umiałem.
Potem poszedłem do kuchni (dużej, pięknej, wspaniale urządzonej, jak wszystko w tym domu), bo pomyślałem, że muszę jakoś wybadać, czy Seiko jest w porządku.
- Też chciałbym pomóc - powiedziałem, a ona spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- To fajnie, chodź - uśmiechnęła się Aneta, a potem umyła ręce i zerknęła na Seiko. - Pójdę do Boba, bo pewnie znowu denerwuje Rena.
- Nie denerwuje go - powiedziała Seiko, a dziewczyna westchnęła. - Wręcz przeciwnie, zauważyłaś, że Ren świetnie dogaduje się z dziećmi?
- No, to prawda.
Miały rację. Może nie myliłem się i Ren marzył o dzieciach?
- Dobra, to idę. Wrócę za chwilę - powiedziała Aneta i puściła mi oczko.
Uśmiechnąłem się miękko i zostałem w kuchni sam na sam z mamą Rena.
- Pokroisz pomidory? - zwróciła się do mnie łagodnym tonem, a ja od razu podszedłem bliżej.
- Oczywiście - powiedziałem, gdy podała mi nóż.
- W ósemki.
- Na osiem części?
- Tak - uśmiechnęła się szerzej, a ja chyba spaliłem buraka.
Gupi Kot, nie pyta się o takie rzeczy, to powinno być oczywiste.
Drżącymi rękami wziąłem warzywko (które tak w ogóle jest owocem, chyba), usunąłem szypułkę i zacząłem je kroić. Seiko otworzyła piekarnik i wyjęła ciasteczka. Pachniały bosko. W ogóle te Święta chyba będą całkiem fajne. Podobało mi się tutaj. Dom był duży, przestronny, ale całkiem przytulny. W salonie stała choinka. Ren mówił, że pojutrze miała też wpaść siostra mamy z rodziną.
- To ta fajna ciotka - wyjaśnił, gdy paliliśmy na balkonie. - Też ma dzieci, więc ucieszą się z choinki i prezentów.
Cóż, pojutrze już nas tu nie będzie. I dobrze. Wystarczył mi jeden dzieciak z ADHD.
- Kocie, zanieś to do salonu. - Głos Seiko przywrócił mnie do rzeczywistości.
Podała mi ogromny talerz pieczonych pierogów.
- Te okrągłe są z grzybami, podłużne z kapustą. Uprzedź Rina, bo on ma alergię na grzyby.
- Oczywiście. - Kiwnąłem głową i odłożyłem nóż.
I wtedy to poczułem. Omal nie pisnąłem z zaskoczenia. Ten pieprzony sadysta włączył jajko. Wszystkie włoski na ciele stanęły mi dęba. Odwróciłem się i wbiłem wzrok w męża. Oczywiście, już tu był. Stał, opierając się o ścianę, i świdrował mnie spojrzeniem. Pewnie miał niezły ubaw.
- Synku, pomożesz? - spytała Seiko, a jego twarz od razu złagodniała.
Udawał, skurwiel.
- Pewnie - powiedział i podszedł do niej.
A ja wziąłem talerz pasztecików i skierowałem się do salonu. Słyszałem roześmiany głos bobo i chyba Harukiego. Zlały się w jedno. Jajko wibrowało, rozpraszało i drażniło. Zdążyłem tylko zauważyć Anetę i jej zdziwiony wyraz twarzy. Skapnęła się?
Nie, no co ty, Kocie. Bo niby skąd?
Ale jakoś tak dziwnie się czułem. Za bardzo kręciło mi się w głowie. Chyba się zachwiałem. Cholera. Kocie, oddychaj. Jajko przestało wibrować, ale to nie pomogło. Zerknąłem jeszcze na dużą choinkę i migające lampki, a potem...
Nastała ciemność.
Nie pamiętam, jak i dlaczego zemdlałem. Może ze stresu, może z głodu, być może zmęczenie dało mi się we znaki. Po prostu wszystko nagle zaczęło wirować, a chwilę potem osunąłem się na podłogę. Pamiętam, że myślałem tylko o tym, że Seiko mnie zabije za paszteciki.
Szybko mnie ocucili. Otworzyłem oczy i zobaczyłem twarz Rena.
- W porządku? Zasłabłeś - powiedział przejętym głosem, a ja rozejrzałem się i zacząłem denerwować.
Nie lubiłem takich sytuacji. Ale siara.
- Nic mi nie jest, to pewnie zmęczenie - wybąkałem i podniosłem się, ale dalej miałem zawroty głowy.
- Posadźcie go na kanapie - powiedział Rin.
- Co mu się stało? - wtrącił dziecięcym głosikiem bobo, a ja wziąłem głęboki wdech.
Kurde, ale wstyd. I jeszcze to jajko. Czułem się jak zboczeniec.
- Przepraszam za paszteciki - powiedziałem, patrząc na Seiko.
- Nic się nie stało. Resztę mam w piekarniku - uśmiechnęła się, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Na pewno wszystko gra? Nie chcesz się położyć? - spytał mój mąż, a Seiko i Aneta poszły do kuchni.
- Nie.
- Masz to zjeść - powiedział, podając mi ogromny kawałek makowca.
- Nie lubię - skrzywiłem się.
- Jedz.
Czułem się jak idiota. Siedziałem na kanapie i przeżuwałem powoli każdy kęs. Nienawidziłem maku. Jezu, ratunku.
- Nie powinienem był dawać mu wina - kajał się Haruki, a Ren tylko marszczył brwi.
Pewnie czuł się trochę winny. Ale przecież jajko nie było przyczyną. Po prostu zrobiło mi się słabo.
Ale pokaz, nie ma co.
Na szczęście nikt już do tego nie wracał. Ogólnie atmosfera była ciepła, nie wiem, czemu ja tak rozpaczałem. W kiblu wyjąłem jajko, zawinąłem je w chusteczkę i włożyłem do kieszeni.
Znowu się nażarłem, jak wtedy u mamuśki, i poczułem się jeszcze bardziej senny. Po kolacji Ren zaprowadził mnie na górę i ułożył do snu. Zamruczałem pod nosem coś w stylu kocham cię, mężu i zasnąłem. Od razu. Stresik zrobił swoje.
* * * * *
Obudziłem się wyspany i od razu poczułem się jak młody bóg. Ren obejmował mnie ramieniem i chyba jeszcze spał, ale gdy chciałem wstać, obudził się.
- Nie idź jeszcze - zamruczał i potarł nosem o moje ramię.
- No dobra.
- Kiedy wyjąłeś jajko?
- Co?
- No nie masz go tutaj - zamruczał znowu, dotykając mojego tyłka.
- Nie macaj mnie tak.
- Dlaczego? - Pocałował mnie w sutek, a ja się trochę zmieszałem.
- Bo dziwnie się czuję. Na dole są twoi rodzice. I trzyletnie dziecko.
- Trzyletnie dziecko śpi na górze - powiedział, dalej bezczelnie mnie macając.
- Kręci cię to? - Zamknąłem oczy i poddałem się pieszczotom.
- Trochę. Chodź tu.
Kurczę.
Dotykał mnie namiętnie i stanowczo. Zacisnął dłoń na moim pośladku, a potem dotknął palcem odbytu. Westchnąłem i wtuliłem twarz w jego klatkę piersiową. Chyba wieczorem brał prysznic, bo jego skóra pachniała jakimś fajnym żelem. Pewnie różanym. Wygiąłem się trochę, a on włożył mi palec do środka. W sumie to... czemu nie? Miałem tylko nadzieję, że zamknął drzwi na klucz.
Objąłem go udem i otarłem się o jego podbrzusze. Ren uśmiechnął się szeroko i liznął mnie w szyję, a potem zaczął całować jabłko Adama. Znowu zamknąłem oczy i poruszyłem biodrami, ale odsunął się. Westchnąłem i schowałem twarz w poduszkę. Też pachniała czymś świeżym.
Za oknem padał śnieg. Ładnie.
Okazało się, że Ren po prostu szukał gumek. Miał nawet żel.
- Spryciarz - uśmiechnąłem się, kiedy zakładał prezerwatywę. - Od początku to planowałeś?
- Co planowałem? Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? Przecież nie przepuszczę takiej okazji - powiedział i przycisnął mnie do łóżka.
Czułem, jak jego penis pulsuje.
Ren mnie całował. Najpierw szyję, potem wystające obojczyki. Liznął mój sutek, a następnie zaczął go ssać. Jęknąłem i zagryzłem wargę. Cicho, Kocie.
Boże, ale miał cudowne spojrzenie. Chyba robił to specjalnie. Wiłem się i sapałem, a on mnie całował i lizał. Gdy skupił się na pępku, syknąłem i rozsunąłem uda. Ren masturbował się i jednocześnie smarował penisa lubrykantem. Nie wiem, czemu tak mnie podniecał ten widok. Lubiłem, jak się dotykał. Uwielbiałem patrzeć, jak porusza dłonią, potem ją zaciska, bawi się główką, a następnie znowu zaczyna szybko trzepać. Był wtedy taki zmysłowy. Taki cudowny, aż do bólu. Ładny. Mój.
Jezu, ale ja się nim zachwycałem.
Przewrócił mnie na brzuch i rozsunął pośladki. Wejdzie? Tak bez przygotowania?
Nie.
Ugryzł mnie lekko w pośladek, a ja zastękałem i natychmiast skarciłem się w myślach. Jezu, na dole są jego rodzice. Za ścianą śpi trzyletnie dziecko. Taaa, a Rin pewnie kocha się z Anetą, więc my też możemy.
Cholera, szkoda, że wieczorem tak szybko zasnąłem.
- Myślisz, że już się obudzili? - spytał, pieszcząc dłońmi moje plecy.
- Nie wiem. - Zadrżałem i znowu prawie jęknąłem.
Kurczę, ale to było przyjemne.
Łopatki.
Kręgosłup.
Żebra.
Lędźwie.
Matko. Pośladki.
Chyba dojdę od samego macania.
- Chcesz, żebym w ciebie wszedł? - zamruczał kuszącym głosem i znowu ugryzł mnie w pośladek.
- Tak - szepnąłem i wypiąłem się mocniej.
Lubiłem się tak wypinać.
- Poproś - powiedział, tuląc się do mnie całym ciałem.
Penisa miał twardego jak kamień.
- Proszę - szepnąłem od razu, bo naprawdę mi się chciało.
Poczułem, jak zaciska dłoń na moim członku.
- Będziesz musiał mnie uciszać - dodałem, gdy potarł swoim o mój odbyt.
- Tak myślisz? - powiedział niskim głosem i pocałował mnie w kark.
- Tak. Wejdź we mnie. - Zamknąłem oczy i rozluźniłem tyłek.
Nie odpowiedział. Po prostu znowu pogładził moje biodra i od razu wbił się do końca. Tak nagle, że nie zdążyłem stłumić krzyku. Zmieszałem się i wcisnąłem twarz w poduszkę.
Kurde, przerąbane. Na pewno słyszeli.
Ren zamarł, a potem wyjął penisa i wbił się znowu. Tym razem byłem cicho, ale chwycił mnie za włosy i pociągnął w górę. Syknąłem, a on zacisnął mi rękę na szyi i zaczął się poruszać. Najpierw powoli, drażniącymi ruchami bioder wchodził do samego końca, a ja stękałem i walczyłem z bólem. Na szczęście tarcie szybko zniknęło i poczułem przyjemną wilgoć w środku. Ren to jest mądry, pomyślał o żelu i gumkach. Szkoda, że dupa nie nawilża się samoistnie, nie?
Ale gdy zaczął mnie rżnąć, znowu się zmieszałem. Nie potrafiłem być cicho, dlatego musiał uciszać mnie dłonią. Czułem, jak jego jądra uderzają o moje pośladki. Jedną ręką trzymał mnie w pasie, a drugą zakrywał usta, żebym nie stękał tak głośno.
Rżnął mnie.
Pieprzony sadysta.
Rozpychał moją biedną dupę, a ja tylko jęczałem. Bałem się, że znowu odpłynę. Wszystko mi wirowało. Ren przycisnął mnie do łóżka i trochę zwolnił. Boże, jak ja kochałem to uczucie nabrzmiałego fiuta w tyłku. Wchodził teraz wolniej, a potem znów go wyjmował i tylko pocierał o mój odbyt. Drażnił, nakręcał. Wiedział, że chciałem. Droczył się. Bawił. Prowokował.
Podniecał i doprowadzał mnie do szału.
- Wejdź we mnie - szepnąłem, a Ren ugryzł mnie w ramię.
- Robię to - powiedział, dalej tylko się ocierając.
- Ren.
- Tak? - Niski, zmysłowy głos, chyba nawet lekko zachrypnięty.
- Proszę.
- Przecież właśnie to robię - powiedział i wbił się we mnie znowu, a ja sapnąłem ciężko i wtuliłem twarz w poduszkę, żeby stłumić głośny jęk.
Drżałem na całym ciele. Skórę miałem wilgotną od potu.
Prostata.
Tak, właśnie tutaj. Dokładnie tu.
- Mocniej - sapnąłem, ale nie byłem pewien, czy usłyszał.
Jezu, jak cudownie.
Ocierałem się penisem o łóżko, a Ren leżał na mnie i trochę leniwie mnie bzykał. Już nie rżnął. Mógłbym nawet tak zasnąć, ale erekcja mi trochę przeszkadzała. No i fiut w tyłku.
A potem znowu uniosłem biodra, dając mężowi do zrozumienia, że chcę mocniej. Nie zdążył jednak mnie zerżnąć, bo ktoś zapukał do drzwi.
Kurczę.
Zamarliśmy na chwilę, a ja to chyba nawet przestałem oddychać.
- Śpicie jeszcze? - Głos Rina.
Cudownie.
- Nie - odpowiedział Ren i znowu zaczął się poruszać.
- Co robisz?! - skarciłem go szeptem, ale nie pozwolił mi się wyrwać.
- Chodźcie już na dół, nabzykacie się w domu - zaśmiał się Rin, a ja poczułem, że robię się czerwony jak burak.
- Rin, daj nam chwilę - powiedział głośno Ren, nie przestając się we mnie poruszać.
- Jezu, nie mogę z tobą - fuknąłem i znowu wtuliłem twarz w poduszkę.
- Dobra, to sobie idę.
Chyba poszedł.
A Ren dokończył to, co zaczął.
* * * * *
Haruki oznajmił, że w południe jedziemy do Rina. Nie wiedziałem, o co im chodzi. Dlaczego do Rina? Miałem wrażenie, że wszyscy wiedzą, co robiliśmy z Renem. Wiem, paranoja.
- Zobaczysz, będzie fajnie. - Kuzyn Rena poklepał mnie po ramieniu, a ja wciąż nie mogłem się nadziwić, jacy oni wszyscy tolerancyjni.
Biedny Senju z tą jego rodzinką.
Mój mąż raczej nie był zachwycony, ale musiał się poddać.
- Wolałbym zostać z tobą tutaj - szepnął mi do ucha, gdy zostaliśmy sami w kuchni. - Bzyknąłbym cię pod choinką.
- Kochany jesteś - zachichotałem, gdy wsunął mi rękę pod koszulkę.
- Tak? - zamruczał, liżąc mnie w ucho. - Przepraszam za to jajko.
- Przestań, to nie była wina jajuszka - zaśmiałem się i przechyliłem głowę, a on pocałował mnie w usta.
Pieściliśmy się chwilę, ale Aneta nam przerwała.
Znowu poczułem się dziwnie, choć nie skomentowała tego.
Ciekawe, czy Rin też mieszka w takim zajebiaszczym domu?
* * * * *
Rin mieszkał za miastem. Trzyletnie bobo z ADHD krzyczało radośnie i przemieszczało się z prędkością światła, gdy tylko weszliśmy do środka.
Okazało się, że mieszkała z nimi również siostra Anety z synkiem. Podobno niedawno się rozwiodła i teraz szukała nowego mieszkania. No ale nie wnikałem. Dziwnie się na mnie gapiła, pewnie próbowała to jakoś ogarnąć. Na bank wiedziała, kim jestem. Nawet gdyby nie wiedziała, to Seiko, Haruki albo Rin na pewno by jej powiedzieli.
- Dobra, rozgośćcie się - powiedział Rin, a następnie klepnął mnie w ramię. - Kocie, ty chodź ze mną, pokażę ci coś.
Dziwne.
Rin mnie chyba polubił.
Ciekawe, czy już czytali ten wywiad i komentarze.
Ren został. Widziałem, że trochę się skrzywił. Chyba był nieco spięty. Ciekawe, czemu? Co takiego chciał mi pokazać jego kuzyn? Ma kochanka? Chowa w piwnicy zwłoki? Handluje żywym towarem?
Ale Rin zaprowadził mnie do stajni. Dużej i cieplutkiej. Aż pisnąłem z zachwytu, gdy pokazał mi dwa konie.
- Ujeżdżałeś ostatnio jakiegoś źrebaka? - spytał rozbawionym tonem, a ja poczułem, że robię się czerwony.
- Nie. - Udałem, że nie załapałem aluzji.
- A chcesz spróbować?
- Dawno nie jeździłem konno - powiedziałem, nie przestając się szczerzyć.
- Jak lubisz, to chodź.
Lubiłem.
- Może mógłbym potem pojeździć z Renem? - spytałem miękko, nie chcąc wyjść na gbura.
- Raczej nie.
Najpierw mnie zatkało, ale po chwili wyluzowałem. Nie to nie. Nie moja sprawa. Ale trochę mnie to uraziło. Co z nim?
- Spytaj o to Rena, bo widzę, że ci nie powiedział - uśmiechnął się Rin, gdy stałem i marszczyłem brwi.
- Co takiego? - zdziwiłem się.
- On nie lubi koni. Powiedziałbym wręcz, unika.
- Jak to? - Byłem coraz bardziej zszokowany.
- To trochę smutna historia, pewnie dlatego ci nie powiedział.
- Ale nie powiedział czego?
- Mnie nie pytaj, i tak nic ci nie powiem.
- Ale...
- Dobra, chodź już do ujeżdżalni.
Zamrugałem i poszedłem za Rinem.
Ren, serio?
* * * * *
Ale nie spytałem. Nie zdążyłem.
W nocy miałem koszmar. Nie pomógł nawet śledzik, choinka ani fiut męża. Śniły mi się zwłoki Patricka. Żywe. Rozkładające się, śmierdzące zwłoki. Jak z horrorów. Gałki oczne zwisały mu z oczodołów, a skóra odchodziła płatami. Był obrzydliwy.
Uciekałem, leciałem przed siebie, a one mnie goniły. Potem pojawił się Yuto. Uśmiechnął się i złapał mnie za moje długie włosy. Chyba krzyczałem. Nie wiem, co było dalej. Dzięki bogu.
Obudziłem się z krzykiem i zacząłem płakać. Trząsłem się i zaciskałem mocno powieki. Ren mnie tulił i gładził uspokajająco po głowie, ale nie mogłem przestać płakać.
- Nie, nie idź! - zaszlochałem, gdy spróbował się odsunąć.
- Wezmę tabletki, spokojnie.
- Nie idź! - Wczepiłem się w jego ramię i nie chciałem puszczać. - Proszę, zostań. Nie idź. Nie idź, Ren. Nie idź.
- Kotku, wezmę tylko twoje tabletki, nigdzie nie pójdę.
- Nie idź. - Pociągnąłem nosem i zaniosłem się płaczem.
Jaki koncert? Jacy fani? Za dużo tego. Nie mogę.
Nie mogę.
Sen miałem płytki, niespokojny. Zawsze tak mam po lekach uspokajających.