B艂yskawica przeci臋艂a niebo z hukiem. Samotny je藕dziec pod膮偶a艂 powoli w stron臋 miasta. Ko艅skie kopyta zapada艂y si臋 w b艂otnistej mazi szumnie zwanej traktem. W ko艅cu dotar艂 do miasta. Padaj膮cy nieprzerwanie od dw贸ch dni deszcz sprawi艂, 偶e nawet stra偶nicy porzucili swoje posterunki chroni膮c si臋 w ciep艂ych izbach. Brama do miasta sta艂a otworem. Przybysz przejecha艂 przez ni膮 bez problemu. Nawet stukot ko艅skich kopyt na miejskim bruku nie zainteresowa艂 偶adnego ze stra偶nik贸w, zbyt byli zaj臋ci opijaniem paskudnej pogody. Zm臋czony ko艅 cz艂apa艂 chyba si艂膮 woli, ze sm臋tnie zwieszonym 艂bem, a je藕dziec mimo paskudnej pogody nie mia艂 serca go ponagla膰. Pozwala艂 mu i艣膰, samemu rozgl膮daj膮c si臋 w ko艂o spod okrywaj膮cej go peleryny. Niestety na ulicy nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by mu wskaza膰 drog臋, jecha艂 wi臋c, licz膮c, 偶e to miasto nie b臋dzie si臋 r贸偶ni艂o zbytnio od innych wcze艣niej odwiedzanych i karczma tak偶e b臋dzie przy g艂贸wnej drodze. Chwil臋 potem z ulg膮 zobaczy艂 szyld karczmy i stajni臋 obok niej. By艂o to chyba jedyne miejsce w mie艣cie, kt贸re t臋tni艂o 偶yciem mimo tak paskudnej pogody. Zsiad艂 z konia i wprowadzi艂 go do stajni. Ch艂opcu stajennemu rzuci艂 kilka monet z nakazem nale偶ytego zadbania o jego wierzchowca. Parobkowi a偶 za艣wieci艂y si臋 oczy na widok pieni膮偶k贸w i solennie obieca艂, 偶e ko艅 wielmo偶nego pana zostanie nale偶ycie obs艂u偶ony. M臋偶czyzna zdj膮艂 baga偶 z ko艅skiego grzbietu i uda艂 si臋 do karczmy.
Kiedy wszed艂 do 艣rodka wszystkie rozmowy na moment ucich艂y, a oczy siedz膮cych w 艣rodku ludzi skierowa艂y si臋 na przybysza, jednak szybko wszystko wr贸ci艂o do normy i tylko kilku z nich wci膮偶 uwa偶nie obserwowa艂o przybysza znad kufli z napitkiem. Rozejrza艂 si臋 szukaj膮c wolnego miejsca. Znalaz艂 jedno na samym ko艅cu, tam gdzie 艣wiat艂o pochodni ledwo dociera艂o. Zanim usiad艂, 艣ci膮gn膮艂 okrywaj膮c膮 go peleryn臋 i rzuci艂 na oparcie s膮siedniego krzes艂a o kt贸ry opar艂 r贸wnie偶 odpi臋ty od pasa miecz. Dopiero wtedy usiad艂. Nie musia艂 d艂ugo czeka膰 jak podesz艂a do niego dziewka karczemna.
- Co poda膰?
- Co艣 ciep艂ego do jedzenia i piwo – odpar艂 zupe艂nie ignoruj膮c jej ods艂oni臋ty do granic mo偶liwo艣ci biust.
Dziewka odesz艂a. Czekaj膮c a偶 karczmarz przygotuje jad艂o przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie przybyszowi. Siedzia艂 z zamkni臋tymi oczami, wi臋c trudno by艂o zgadn膮膰 kolor oczu. Mocna szcz臋ka i g臋ste brwi nadawa艂y jego twarzy powa偶nego wygl膮du. Czarne w艂osy spada艂y grzywk膮 na czo艂o. Ciemnozielony bezr臋kawnik podkre艣la艂 umi臋艣nione cia艂o. Kobiecie a偶 za艣wieci艂y si臋 oczy.
- A ty czego si臋 tak gapisz?! –warkn膮艂 na ni膮 karczmarz. – Roboty nie masz?! Rusz dup臋!
Dziewka tylko prychn臋艂a i ruszy艂a na sal臋.
- Szukam miejsca na nocleg – powiedzia艂 m臋偶czyzna kiedy ju偶 miska z paruj膮c膮 zawarto艣ci膮 stan臋艂a przed nim.
- Mamy kilka wolnych izb – odpar艂a kobieta.
- Ile?
- Trzydzie艣ci tercyn贸w.
- Bior臋 – powiedzia艂 nie komentuj膮c wysokiej ceny i zabra艂 si臋 za jedzenie zupe艂nie ignoruj膮c wdzi臋cz膮c膮 si臋 do niego dziewk臋 karczemn膮. Kobieta sapn臋艂a wyra藕nie zirytowana i odesz艂a do innych klient贸w.
Szybko opr贸偶ni艂 misk臋 i zaj膮艂 si臋 piwem. Tym razem nie spieszy艂 si臋. Popija艂 ma艂ymi 艂ykami siedz膮c z zamkni臋tymi oczami.
- Mo偶na? – us艂ysza艂 nagle gdzie艣 z boku, jednak nie podni贸s艂 wzroku, tylko odpar艂:
- To wolny kraj.
Na te s艂owa na wprost niego usiad艂 brodaty, mocno zbudowany brunet z kuflem piwa w r臋ku.
- Widz臋, 偶e ty te偶 przybywasz z daleka – stwierdzi艂 brodacz.
- Na podstawie czego to wnioskujesz? – m臋偶czyzna w ko艅cu spojrza艂 na intruza.
- Tw贸j str贸j nie wygl膮da zbyt 艣wie偶o, musia艂e艣 d艂ugo w臋drowa膰.
- Pogoda nie sprzyja 艣wie偶o艣ci ubra艅 – odpar艂 i wr贸ci艂 do jedzenia.
- Nie jeste艣 zbyt przyjazny.
- A powinienem? – zapyta艂 nie przerywaj膮c jedzenia.
Brodacz zignorowa艂 wyra藕n膮 zaczepk臋 wojownika.
- Podr贸偶ujemy niewielk膮 grup膮 do Styles. – Machn膮艂 r臋k膮 trzymaj膮c膮 kufel w stron臋 sto艂u stoj膮cego po drugiej stronie izby, jednocze艣nie rozlewaj膮c cz臋艣膰 piwa na pod艂og臋, lecz zupe艂nie si臋 tym nie przej膮艂.
M臋偶czyzna obejrza艂 si臋 we wskazanym kierunku i zobaczy艂 pi臋ciu m臋偶czyzn i jedn膮 kobiet臋 siedz膮cych przy stole.
- Je艣li w臋drujesz w tamt膮 stron臋 mo偶esz si臋 do艂膮czy膰 – kontynuowa艂 brodacz.
- Kiedy wyruszacie?
- Jak tylko pogoda si臋 poprawi.
- Mo偶e do艂膮cz臋, jeszcze nie wiem. – Wzruszy艂 ramionami.
- Mo偶e do艂膮czysz do nas ju偶 teraz?
- Ju偶 mi na dzisiaj starczy – odpar艂 wypijaj膮c piwo jednym haustem. Zebra艂 rzeczy, zap艂aci艂 za posi艂ek i izb臋 i poszed艂 za dziewk膮 karczemn膮.
- Jak by艣cie czego艣 potrzebowali, panie, to dajcie zna膰 – odezwa艂a si臋 kobieta zalotnym g艂osem, lecz m臋偶czyzna ponownie j膮 zignorowa艂 wchodz膮c do 艣rodka i bez s艂owa zamykaj膮c drzwi.
Zamkn膮艂 drzwi na zasuwk臋, rzuci艂 rzeczy na pod艂og臋 i rozebra艂 si臋 do naga. Obmy艂 si臋 w tej niewielkiej ilo艣ci wody, jak膮 znalaz艂 w dzbanie stoj膮cym obok metalowej miski i poszed艂 spa膰.
Dziewka karczemna wr贸ci艂a na sal臋, lecz co chwila rzuca艂a wzrokiem w stron臋 schod贸w. Kiedy jednak przez d艂u偶sza chwil臋 nikt si臋 na nich nie pokaza艂, skrzywi艂a si臋 zirytowana i rzuci艂a w stron臋 karczmarza:
- Mi臋so si臋 sko艅czy艂o, id臋 do rze藕nika. – I nie czekaj膮c na odpowied藕 szefa posz艂a na g贸r臋. Zastuka艂a w drzwi. Nie dosta艂a odpowiedzi, wiec nacisn臋艂a klamk臋. Niestety drzwi stawi艂y jej op贸r.
- Cholera! – sykn臋艂a zirytowana i wr贸ci艂a na sal臋 nie zwracaj膮c zupe艂nie uwagi na kpi膮ce spojrzenie karczmarza.
Przybysz wsta艂 razem ze s艂o艅cem. Wyj膮艂 miecz z pochwy upewniaj膮c si臋, 偶e wczorajsza burza mu nie zaszkodzi艂a. Wyjrza艂 przez okno i zobaczy艂 wci膮偶 pochmurne niebo. I 偶adnego deszczu. Zebra艂 rzeczy i zszed艂 na d贸艂. Mimo tak wczesnej pory mo偶na by艂o zobaczy膰 siedz膮cych przy sto艂ach kilku m臋偶czyzn, lecz ich stan wskazywa艂, 偶e raczej siedzieli tu ca艂膮 noc ni偶 dopiero co przyszli, by zacz膮膰 dzie艅 od mocnego trunku. Tak偶e jego nowy znajomy spa艂 rozwalony na stole. Jego kompan贸w nie by艂o nigdzie wida膰. Podszed艂 do szynkwasu.
- Dostan臋 co艣 do jedzenia? – zapyta艂 karczmarza.
- Mog臋 jedynie zrobi膰 jajecznic臋 – odpar艂 zapytany. – Rze藕nik jeszcze nie dostarczy艂 mi臋sa.
- Niech b臋dzie. Z dziesi臋ciu jaj, do tego p贸艂 chleba.
- Milka! – wrzasn膮艂 karczmarz w g艂膮b kuchni.
- Czego si臋 drzesz, stary capie? – Z wn臋trza wychyn臋艂a m艂oda dziewczyna z czarnym warkoczem owini臋tym wok贸艂 g艂owy i wyra藕nie zirytowan膮 min膮. – Spa膰 przez ciebie nie mo偶na.
- Go艣膰 chce 艣niadanie. Rusz dup臋 i zr贸b jajecznice z dziesi臋ciu jajek.
- O tej porze? Porz膮dni ludzie jeszcze 艣pi膮, a nie w艂贸cz膮 si臋 po karczmach – marudzi艂a, lecz pos艂usznie posz艂a zrobi膰 potraw臋.
Chwil臋 p贸藕niej sta艂o przed nim zam贸wione jad艂o przyniesione przez t臋 zirytowan膮 czarnulk臋. Tak偶e na ni膮 zupe艂nie nie zwr贸ci艂 uwagi.
Szybko zjad艂 i zabrawszy swoje rzeczy wyszed艂. Miasto by艂o jeszcze u艣pione, nie licz膮c tych nielicznych stra偶nik贸w i dostawc贸w, dla kt贸rych dzie艅 ju偶 dawno si臋 zacz膮艂. Wszed艂 do stajni.
- Dobrze zadba艂e艣 o mojego konia – powiedzia艂 do ch艂opca stajennego, kt贸ry podprowadzi艂 jego konia strasznie ziewaj膮c przez ca艂y czas. W nagrod臋 za opiek臋 nad zwierz臋ciem rzuci艂 ch艂opakowi dodatkowe kilka monet. Ten zupe艂nie ju偶 si臋 obudzi艂 gdy zobaczy艂 spadaj膮ce na klepisko monety. Rzuci艂 si臋 by je pozbiera膰 jednocze艣nie wychwalaj膮c 艂askawo艣膰 wielmo偶nego pana. Jednak ten nie s艂ucha艂 go wcale. Przymocowa艂 do ko艅skiego grzbietu pakunek z rzeczami i wyprowadzi艂 konia. Wsiad艂 i odjecha艂.
Jecha艂 ca艂y dzie艅 a偶 w ko艅cu postanowi艂 si臋 zatrzyma膰 na nocleg na napotkanej po drodze le艣nej polanie. W艂a艣nie ko艅czy艂 rozstawia膰 namiot, Gdy us艂ysza艂 zbli偶aj膮cych si臋 je藕d藕c贸w.
- No prosz臋, to偶 to nasz znajomy – us艂ysza艂 wyra藕nie zadowolony g艂os. Obejrza艂 si臋 na przybyszy i zobaczy艂 siedz膮cego na koniu rudego brodacza z kt贸rym rozmawia艂 w tamtej karczmie. Obok niego stali ludzie kt贸rzy wtedy z nim pili. – Pozwolisz rozbi膰 tu ob贸z? Nocka nadchodzi, ci臋偶ko si臋 po zmroku podr贸偶uje.
- To wolny kraj – odpowiedzia艂 jak wcze艣niej. Wzi膮艂 le偶膮ce obok namiotu rzeczy i wni贸s艂 je do 艣rodka. Kiedy z niego wyszed艂 przybysze ju偶 rozkulbaczali konie.
- Tak w og贸le to jestem Albanu – brodacz wyci膮gn膮艂 r臋k臋 na powitanie.
- Jarvis – m臋偶czyzna odwzajemni艂 u艣cisk.
- Tamci to Kursena, Mentel, Karcin, Hebron, Banders i Urgen. – Brodacz po kolei wskazywa艂 swoich towarzyszy.
W tym momencie wzrok Jarvisa pad艂 na jeszcze jednego m臋偶czyzn臋, kt贸rego Albanu zupe艂nie zignorowa艂 przy prezentacji. Mia艂 on bia艂e, d艂ugie do 艂opatek w艂osy, kt贸re najwyra藕niej nie by艂y myte ju偶 od d艂u偶szego czasu, a jego jedynym odzieniem by艂 kawa艂ek brudnej szmaty zakrywaj膮cy przyrodzenie i psia obro偶a na szyi.
- To m贸j pies – stwierdzi艂 z dum膮 Albanu. – Dobry jedynie do dawania dupy. – Podszed艂 do m臋偶czyzny i kopn膮艂 go w go艂e po艣ladki tak, 偶e ten a偶 upad艂. – Czego si臋 艣limaczysz, psie? – warkn膮艂. – Wszystko powinno ju偶 by膰 roz艂o偶one!
Ku zdumieniu Jarvisa, bia艂ow艂osy nic nie odpowiedzia艂, tylko le偶a艂 skulony, pozwalaj膮c by brodacz kopa艂 go.
- Cholerny pies! – warkn膮艂 Albanu, kiedy ju偶 si臋 zm臋czy艂. – Powinien by膰 wdzi臋czny, 偶e go jeszcze trzymam przy 偶yciu.
Odszed艂 by usi膮艣膰 przy rozpalonym przez Kursen臋 ogniu.
- Sk膮d go masz? – zainteresowa艂 si臋 niedbale Jarvis. Stara艂 si臋 ukry膰 fakt, ze go zszokowa艂o takie traktowanie drugiego cz艂owieka.
- A kupi艂em od jednego handlarza za gar艣膰 tercyn贸w. Ok艂ama艂 mnie, 偶e si臋 nadaje do roboty, a 艣cierwo ledwo si臋 rusza. Jedynie do dawani dupy jest dobry. Psie! – wydar艂 si臋 w stron臋 bia艂ow艂osego. – Rusz si臋 tutaj! Dawaj dupy!
M臋偶czyzna pos艂usznie podszed艂, wpatrzony w ziemi臋. Ukl臋kn膮艂 Tylem do w艂a艣ciciela i pochyliwszy si臋, wypi膮艂 po艣ladki w jego stron臋. Ten, nie zwracaj膮c uwagi na fakt, 偶e nie jest sam, zsun膮艂 spodnie i bez 偶adnych ceregieli wbi艂 nabrzmia艂ego cz艂onka mi臋dzy wypi臋te po艣ladki. Bia艂ow艂osy nawet nie j臋kn膮艂 na tak膮 brutalno艣膰, tylko schowa艂 g艂ow臋 mi臋dzy r臋kami i cierpliwie znosi艂 ka偶de kolejne pchni臋cie bioder brodacza. Jarvis popatrzy艂 na pozosta艂ych. Byli widocznie do tego przyzwyczajeni, zachowywali si臋 jak gdyby nic, rozk艂adaj膮c swoje namioty. Jarvis siedzia艂 patrz膮c przed siebie i udaj膮c, ze nie s艂yszy coraz g艂o艣niejszego sapania Albanu.
W ko艅cu brodacz sko艅czy艂. Schowa艂 przyrodzenie w spodniach i mocno kopn膮艂 bia艂ow艂osego w po艣ladki. Ten przewr贸ci艂 si臋, lecz nic nie powiedzia艂, tylko podni贸s艂 si臋 i wr贸ci艂 do przerwanej pracy.
Tymczasem z lasu wyszed艂 ten nazwany Urgenem, ze spor膮 sarn膮 na ramionach.
- No prosz臋, Urgen jak zwykle dobrze si臋 spisa艂! – Albanu by艂 wyra藕nie zadowolony. – B臋dzie niez艂a kolacja!
M臋偶czyzna zrzuci艂 sarn臋 na ziemi臋 i zabra艂 si臋 za oprawianie jej. Posz艂o mu to do艣膰 szybko, wi臋c ju偶 chwil臋 potem mi臋so skwiercza艂o na ogniu. Albanu i jego towarzysze siedzieli przy ogniu i raczyli si臋 winem, opowiadaj膮c przy okazji r贸偶ne 艣wi艅skie dowcipy i zdarzenia z przesz艂o艣ci.
Jarvis rzuci艂 okiem na bia艂ow艂osego. Siedzia艂 na ziemi, przy jednym z namiot贸w ze spuszczon膮 g艂ow膮. Wygl膮da艂o jakby spa艂.
W ko艅cu sarna by艂a gotowa.
- A jemu nie dasz? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis, kiedy ju偶 ka偶dy z siedz膮cych przy ogniu trzyma艂 w r臋ku spory kawa艂 mi臋sa.
- Komu? – zdumia艂 si臋 Albanu. Jarvis skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 bia艂ow艂osego. Brodacz obgryz艂 trzyman膮 ko艣膰 i rzuci艂 j膮 w stron臋 psa. – Tyle mu wystarczy – stwierdzi艂 z pogard膮 si臋gaj膮c po kolejny buk艂ak wina.
Nie trzeba by艂o wiele czasu, jak wszyscy zm臋czeni jad艂em i napitkiem, posn臋li. Wtedy Jarvis odkroi艂 spory kawa艂 mi臋sa i na艂o偶y艂 go do miski z kt贸rej sam wcze艣niej jad艂. Podszed艂 do bia艂ow艂osego siedz膮cego wci膮偶 w tej samej pozycji, w tym samym miejscu. Przed nim wci膮偶 le偶a艂a ko艣膰 rzucona przez Albanu. Jarvis podni贸s艂 t臋 ko艣膰 i ze wstr臋tem odrzuci艂 mi臋dzy drzewa. Bia艂ow艂osy nawet nie drgn膮艂 wci膮偶 wpatruj膮c si臋 w ziemi臋. Jarvis po艂o偶y艂 przed nim misk臋.
- Lepiej to zjedz, zanim tamci wstan膮. – Nie czekaj膮c na reakcj臋 bia艂ow艂osego wr贸ci艂 do ogniska. Zasypa艂 ogie艅 ziemi膮 i poszed艂 do swojego namiotu.
Kiedy wsta艂, s艂o艅ce by艂o ju偶 wysoko, chocia偶 ro艣liny jeszcze nie otrz膮sn臋艂y si臋 z porannej rosy. Wychodz膮c z namiotu ze zdziwieniem zobaczy艂 w艂asn膮 misk臋 stoj膮c膮 tu偶 przed wej艣ciem. Bia艂ow艂osy le偶a艂 na ziemi przy namiocie, spa艂. Jarvis schowa艂 misk臋 i wyci膮gn膮艂 z juk贸w 艂uk. U偶ywa艂 go do艣膰 rzadko, dlatego te偶 ci臋ciwa by艂a 艣ci膮gni臋ta. Szybko j膮 naci膮gn膮艂 i sprawdziwszy napr臋偶enie cicho wszed艂 g艂臋biej w las. Nie min臋艂a d艂uga chwila jak trafi艂 na zaj膮ca, kt贸ry nie zd膮偶y艂 si臋 schowa膰 do nory. Kilka sprawnych ruch贸w no偶a i sk贸ra wyl膮dowa艂a na ziemi. Przetar艂 jej wn臋trze gar艣ci膮 zerwanych ro艣lin i zwin膮艂. Mo偶e wytrzyma na tyle, by j膮 przehandlowa膰 w najbli偶szym mie艣cie.
Wr贸ci艂 do obozu i sprawnie rozpali艂 ognisko. Jego poczynania nawet nie obudzi艂y rozwalonych w ko艂o towarzyszy. Usiad艂 przy ogniu i czekaj膮c a偶 mi臋so kr贸lika si臋 upiecze, spogl膮da艂 w stron臋 bia艂ow艂osego, kt贸ry wci膮偶 spa艂, a przynajmniej tak to wygl膮da艂o. Mia艂 szczup艂膮 twarz, smuk艂a cia艂o i by艂 brudny jakby od kilku dni si臋 nie my艂, a jego w艂osy by艂y strasznie sko艂tunione i bardziej szare ni偶 bia艂e.
Przeci臋ty wcze艣niej na p贸艂 kr贸lik upiek艂 si臋 do艣膰 szybko. Jedn膮 z po艂贸wek w艂o偶y艂 do miski, druga po艂o偶y艂 na sporym li艣ciu, kt贸ry po艂o偶y艂 przez bia艂ow艂osym.
- Dzi臋kuj臋 – us艂ysza艂 kiedy ju偶 odchodzi艂. Jednak by艂o to takie ciche, 偶e nie by艂 pewien czy to czasem nie szum wiatru.
Po sko艅czonym posi艂ku postanowi艂 zadba膰 o konia, kt贸ry spokojnie pas艂 si臋 tu偶 za jego namiotem. Nie spieszy艂 si臋, nie mia艂 powodu. Szczotkowa艂 konia d艂ugo i bez po艣piechu, za co rumak odwdzi臋cza艂 mu si臋 wdzi臋cznymi parskaniami. W ko艅cu jednak uzna艂, 偶e ko艅 jest wystarczaj膮co oporz膮dzony. Wr贸ci艂 wi臋c do ognia, gdzie jego towarzysze powoli zaczynali si臋 budzi膰. Albanu budzi艂 si臋 najg艂o艣niej z nich.
- Psie! – warkn膮艂, a bia艂ow艂osy poderwa艂 si臋 i pos艂usznie podbieg艂 do w艂a艣ciciela. – Czego tak wolno?! – warkn膮艂 brodacz i kopn膮艂 bia艂ow艂osego a偶 ten zatoczy艂 si臋 i upad艂. – Wypinaj dup臋!.
Tam ten pos艂usznie si臋 wypi膮艂 i rudzielec go zer偶n膮艂 ostro, przez ca艂y czas przy tym sapi膮c. A kiedy sko艅czy艂, rzuci艂 do towarzyszy:
- Korzystajcie, p贸ki dupa jeszcze zdatna do u偶ycia! – zarechota艂 ubawiony z w艂asnego dowcipu.
Tamtym nie trzeba by艂o d艂ugo powtarza膰. Jeden po drugim wykorzystali bia艂ow艂osego, kt贸ry ani razu nie zaprotestowa艂, tylko bezwolnie poddawa艂 si臋 wszystkiemu. Jarvis widz膮c to by艂 wyra藕nie zdegustowany. Nie m贸g艂 zrozumie膰 jak mo偶na tak traktowa膰 innego cz艂owieka, a co najwa偶niejsze, nie m贸g艂 zrozumie膰 jak tamten na to wszystko pozwala.
W ko艅cu wszyscy zaspokoili swoj膮 chu膰 i zasiedli do zimnego ju偶 mi臋sa sarny, nie k艂opocz膮c si臋 nawet odgrzaniem go. Oczywi艣cie suto popijali je winem. Jarvis chcia艂 ju偶 zebra膰 si臋, lecz przekonali go 偶eby jeszcze z nimi zosta艂. W sumie nie zd膮偶a艂 do 偶adnego konkretnego miejsca, wi臋c te偶 nie spieszy艂 si臋. Doszed艂 wi臋c do wniosku, 偶e mo偶e jeszcze z nimi posiedzie膰, a p贸藕niej jecha膰 z nimi dalej. Mo偶e tam gdzie zmierzaj膮 znajdzie si臋 dla niego jakie艣 dobrze p艂atne zaj臋cie. By艂 najemnikiem i je藕dzi艂 po kraju nie zagrzewaj膮c nigdzie d艂u偶ej miejsca. Nie czu艂 takiej potrzeby. Nie mia艂 rodziny ani miejsca do kt贸rego m贸g艂by wr贸ci膰. Mo偶e gdyby znalaz艂 kogo艣, kto pokocha艂by go na tyle mocno, by przywi膮za膰 go do siebie… jednak to nie by艂o mo偶liwie z racji tego, 偶e on nigdy nie gustowa艂 w kobietach, zawsze wola艂 m臋偶czyzn, niestety na swojej drodze spotka艂 niewielu takich, kt贸rzy podzielali jego upodobania i zwykle byli to ludzi pokroju Albanu, kt贸rzy tylko korzystali z w艂asnej si艂y, albo si艂y swojego miecza, by podporz膮dkowa膰 sobie innych. Je藕dzi艂 wi臋c Jarvis od miasta do miasta szukaj膮c zaj臋cia, z nadziej膮 ukryt膮 g艂臋boko w sercu, 偶e mo偶e w tym nast臋pnym mie艣cie w ko艅cu spotka kogo艣 kto usidli jego serce. Jednak z racji tego, 偶e by艂 raczej skryty i ma艂om贸wny, nikt z poznanych po drodze ludzi nie wiedzia艂 o jego pragnieniach i potrzebach. Nie widzia艂 potrzeby zwierza膰 si臋 komu艣, kto by膰 mo偶e ju偶 nast臋pnego dnia b臋dzie tylko przesz艂o艣ci膮 nie wart膮 zapami臋tania.
- Hej, Jarvis – wykrzykn臋艂a Kursena u艣miechaj膮c si臋 do niego zalotnie. – Mo偶e partyjka szakala?
- Nie mam pieni臋dzy – mrukn膮艂. Nie u艣miecha艂o mu si臋 przegranie ostatnich pieni臋dzy w karty.
- Spoko – Albanu machn膮艂 lekcewa偶膮co r臋k膮 – po偶ycz臋 ci, tylko musisz da膰 co艣 w zastaw.
Jarvis przez chwil臋 my艣la艂, a偶 w ko艅cu poszed艂 do namiotu i wr贸ci艂 ze sk贸r膮 zaj膮ca.
- Na pocz膮tek mo偶e by膰 – mrukn膮艂 Hebron, ogl膮daj膮c z min膮 znawcy sk贸r臋. – Trzydzie艣ci tercyn贸w warta.
- Najwy偶ej zaczniemy od ni偶szych stawek, 偶eby nasz przyjaciel tak szybko si臋 nie zniech臋ci艂! – zar偶a艂 wyra藕nie zadowolony Albanu.
Jarvis usiad艂 i karty zosta艂y rozdane. Nie zdziwi艂o go specjalnie gdy przegra艂 wszystkie po偶yczone pieni膮dze.
- No i sk贸rka nasza – stwierdzi艂 z wyra藕nym zadowoleniem Hebron zabieraj膮c fanta. Jarvis mia艂 wra偶enie, 偶e u艣miecha艂 si臋 przy tym tryumfalnie.
- Nie przejmuj si臋. – Albanu poklepa艂 Jarvisa po plecach. – Jeszcze si臋 odegrasz. Na pewno przy nast臋pnej grze los si臋 do ciebie u艣miechnie. Tylko musisz zagra膰. Zagrasz? – Jarvis popatrzy艂 uwa偶nie na Albanu. Mia艂 wra偶enie, 偶e w jego g艂osie s艂ysza艂 dziwn膮 zaczepk臋.
- Zagram – odpar艂 spokojnie.
- W takim razie dawaj jakiego艣 fanta. Co dasz?
Jarvis bez s艂owa wyci膮gn膮艂 n贸偶 zza paska i poda艂 go Albanu. Ten przez chwil臋 go ogl膮da艂, po czym poda艂 dalej. Jarvis uwa偶nie obserwowa艂 ka偶dego ogl膮daj膮cego bro艅, a w jego g艂owie l臋g艂o si臋 niejasne przeczucie, 偶e oni wszyscy zm贸wili si臋 偶eby go oskuba膰 ze wszystkiego.
- Mo偶e by膰 – stwierdzi艂 Albanu daj膮c Jarvisowi pi臋膰dziesi膮t tercyn贸w.
W czasie kilku nast臋pnych kolejek Jarvis uwa偶nie obserwowa艂 pozosta艂ych i nie umkn臋艂y mu ich wymieniane ukradkiem znacz膮ce spojrzenia. I ju偶 by艂 pewien, 偶e mia艂 s艂uszne podejrzenia. Z pe艂n膮 premedytacj膮 przegra艂 ca艂o艣膰 i n贸偶 przeszed艂 na w艂asno艣膰 Albanu.
Udaj膮c roz偶alonego wsta艂 od ogniska i odszed艂 zbiera膰 si臋 do drogi, jednak uleg艂 namowom i wr贸ci艂, tym razem zastawiaj膮c konia. Jednak tym razem postanowi艂 nie da膰 si臋 oskuba膰. Siadaj膮c do gry „zapomnia艂” wspomnie膰, ze zanim sta艂 si臋 najemnym wojownikiem, przez jaki艣 czas, b臋d膮c ledwo odros艂ym od ziemi podrostkiem towarzyszy艂 jaki艣 czas pewnemu szulerowi, kt贸ry sko艅czy艂 do艣膰 marnie oskubuj膮c niew艂a艣ciw膮 osob臋. Jednak zanim zadynda艂 na stryczku zd膮偶y艂 przekaza膰 swojemu uczniowi ca艂膮 wiedz臋. Jaki艣 czas potem Jarvis musia艂 z niej korzysta膰 偶eby przetrwa膰, lecz jak tylko nadarzy艂a si臋 okazja, porzuci艂 ten do艣膰 niebezpieczny fach i zmieniaj膮c profesj臋 na bardziej bezpieczn膮 i lepiej p艂atn膮. I chocia偶 od tamtego czasu nie korzysta艂 nigdy ze swoich umiej臋tno艣ci karcianych, to jednak nigdy ich nie zapomnia艂. Dzi臋ki temu do艣膰 szybko rozszyfrowa艂 spos贸b gry i zachowanie ka偶dego z przeciwnik贸w. I kiedy ju偶 by艂 pewny, zaatakowa艂. Nagle zacz膮艂 powoli i sukcesywnie wygrywa膰. Sko艅czy艂o si臋 to tym, 偶e pod koniec dnia ca艂a got贸wka le偶a艂a przed nim.
-Mia艂e艣 racj臋 – u艣miechn膮艂 si臋 do wyra藕nie w艣ciek艂egoAlbanu – w ko艅cu los si臋 do mnie u艣miechn膮艂. Dzi臋ki za gr臋. – Zebra艂 pieni膮dze i ju偶 chcia艂 odej艣膰, gdy brodacz z艂apa艂 go za r臋k臋.
- Chyba nie chcesz tak po prostu odej艣膰? – zapyta艂 z kiepsko maskowan膮 z艂o艣ci膮.
- A dlaczeg贸偶by nie? – Jarvis uda艂 g艂upka. – Przecie偶 uczciwie wygra艂em.
- Ja ci da艂em drug膮 szans臋, gdy zabrak艂o ci kasy.
- No dobra, ale co dasz na fanta? Tw贸j ko艅 mnie nie interesuje, jeden mi wystarczy.
Albanu my艣la艂 przez chwil臋 intensywnie, marszcz膮c przy tym brwi i wykrzywiaj膮c usta. W ko艅cu wypali艂:
- A co chcesz?
- Twojego psa – odpar艂 spokojnie Jarvis.
Albanu przez chwil臋 patrzy艂 na rozm贸wc臋 jakby rozwa偶a艂 to, co w艂a艣nie us艂ysza艂, a偶 w ko艅cu wypali艂:
- On jest wart dwie艣cie tercyn贸w.
Jarvis nie zaoponowa艂, mimo i偶 doskonale pami臋ta艂 jak膮 opini臋 na temat przydatno艣ci bia艂ow艂osego do czegokolwiek wyra偶a艂 wcze艣niej Albanu.
Gra sko艅czy艂a si臋 do艣膰 szybko wygran膮 Jarvisa, jednak widz膮c w艣ciek艂膮 min臋 zar贸wno Albanu jak i reszty, sam zaproponowa艂 kolejn膮 po偶yczk臋, tym razem jednak pod zastaw koni. Wszyscy zgodzili si臋 i karty zosta艂y rozdane. Chc膮c to jak najszybciej zako艅czy膰 Jarvis da艂 si臋 pozbawi膰 ca艂ej wcze艣niej wygranej got贸wki, zostaj膮c przy tym, co mia艂 swojego ukrytego w jukach. Tym razem te偶 nie zgodzi艂 si臋 na kolejny zastaw by kontynuowa膰 gr臋, mimo usilnych nam贸w ka偶dego po kolei. Wym贸wi艂 si臋 zm臋czeniem i zbli偶aj膮c膮 noc膮.
Wsta艂 i z艂apa艂 za postronek kt贸rego drugi koniec by艂 przymocowany do obro偶y bia艂ow艂osego.
- A ty co robisz? – zirytowa艂 si臋 Albanu.
- Zabieram swoj膮 w艂asno艣膰. Jak by艣 zapomnia艂 wygra艂em twojego psa w karty, a ty nie odegra艂e艣 go – odpar艂 Jarvis spokojnie i ruszy艂 w stron臋 swojego namiotu. Uszed艂 zaledwie par臋 krok贸w, gdy w艣ciek艂y Albanu rzuci艂 si臋 na niego z no偶em.
- Ty cholerny…! – wrzeszcza艂 brodacz.
Jarvis b艂yskawicznie wyci膮gn膮艂 sw贸j n贸偶 i b艂yskawicznym ruchem przystawi艂 Albanu do gard艂a.
- Nie prowokuj mnie, bo gorzko tego po偶a艂ujesz – warkn膮艂, po czym odwr贸ci艂 si臋 i ci膮gn膮c nowy nabytek wszed艂 do namiotu.
- Siadaj gdziekolwiek – powiedzia艂 nie patrz膮c na bia艂ow艂osego po czym zacz膮艂 grzeba膰 w jukach. – Za艂贸偶 to. – Poda艂 bia艂ow艂osemu jakie艣 ubranie. Ten pos艂usznie wsta艂 i szybko za艂o偶y艂. – Cholera, wygl膮da na tobie jak worek od kartofli – mrukn膮艂 Jarvis. – No trudno – westchn膮艂 – dojedziemy do jakiego艣 miasta, to kupi臋 ci co艣 odpowiedniejszego. Jak ty w艂a艣ciwie masz na imi臋?
Bia艂ow艂osy nic nie odpowiedzia艂, tylko sta艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮.
- Okej, rozumiem, 偶e nie chcesz gada膰, ale chocia偶 tyle m贸g艂by艣 mi powiedzie膰, 偶ebym przynajmniej wiedzia艂 jak si臋 do ciebie zwraca膰. – Odpowiedzia艂a mu cisza. – Skoro nie chcesz powiedzie膰, to sam ci nadam jakie艣 imi臋. Niech b臋dzie… - zastanowi艂 si臋 – Ksantu. – Nadanie nowego imienia nie wywo艂a艂o 偶adnej reakcji w postawie bia艂ow艂osego, dalej sta艂 wpatruj膮c si臋 w ziemi臋. Jarvis westchn膮艂. – Dobra, masz – rzuci艂 w jego stron臋 sk贸r臋 – b臋dziesz na tym spa艂.
Ksantu roz艂o偶y艂 sk贸r臋 i wci膮偶 nie wypowiedziawszy ani s艂owa po艂o偶y艂 si臋 na niej.
- Co mnie podkusi艂o 偶eby grac w tego szakala? – westchn膮艂 Jarvis, kiedy ju偶 le偶a艂 przygotowuj膮c si臋 do snu. Jeszcze d艂ugo, zanim zasn膮艂, s艂ysza艂 podniesione g艂osy towarzyszy podr贸偶y, jakby o co艣 si臋 k艂贸cili.
Wsta艂 jak zwykle o 艣witaniu. Ledwo si臋 podni贸s艂, zobaczy艂 wpatrzone w siebie spojrzenie Ksantu.
- Dobrze spa艂e艣? – zapyta艂 odruchowo, jednak nie otrzyma艂 odpowiedzi. – Po co ja w艂a艣ciwie pytam, przecie偶 i tak nie odpowiesz… - mrukn膮艂. – Chod藕, musimy zapolowa膰 na 艣niadanie.
Wyszli z namiotu. Pozostali wci膮偶 jeszcze spali, tym razem w swoich namiotach.
Jarvis wszed艂 do lasu, a za nim niczym cie艅 Ksantu.
- Tylko b膮d藕 cicho – powiedzia艂 Jarvis – inaczej przep艂oszysz wszystko i b臋dziemy musieli obej艣膰 si臋 smakiem.
Na szcz臋艣cie uda艂o mu si臋 do艣膰 szybko upolowa膰 dwa dorodne zaj膮ce.
- Rozpalimy ogie艅 tutaj – stwierdzi艂, kiedy wracaj膮c do obozu natkn臋li si臋 na niewielki prze艣wit w ro艣linno艣ci. – Nie mam ochoty sp臋dza膰 ani minuty d艂u偶ej w towarzystwie tego chama. Nazbieraj chrustu i rozpal ogie艅, a potem oporz膮d藕 zaj膮ce. – Poda艂 Ksantu n贸偶. – Ja p贸jd臋 po swoje rzeczy.
Kiedy by艂 ju偶 na miejscu, nic niepokoj膮cego nie zwr贸ci艂o jego uwagi. Wszed艂 do namiotu i szybko pozbiera艂 rzeczy. Niestety nie przewidzia艂, 偶e Albanu mo偶e zechcie膰 odzyska膰 swoj膮 w艂asno艣膰 mimo wszystko i gdy wychodzi艂 z namiotu nadzia艂 si臋 na spory n贸偶 trzymany przez brodacza. Zgi膮艂 si臋 w p贸艂 odruchowo 艂api膮c za ran臋 i upad艂 na ziemi臋. Kiedy le偶a艂 rudobrody kopn膮艂 go kilka razy, po czym splun膮艂 na niego.
- Szukajcie tego psa – warkn膮艂 w stron臋 towarzysz – powinien by膰 gdzie艣 niedaleko.
Jarvis jeszcze widzia艂 jak wszyscy wbiegli do lasu zanim ca艂kowicie straci艂 zmys艂y.