Rozdział pierwszy: Nowe zlecenie, nowe kłopoty
- Ile jeszcze nam zostało tych skrzynek? – Po trapie zszedł na oko czterdziestoletni blondyn ubrany tylko w spodnie. – Straciłem wątek przy dwudziestej.
- To ciebie nauczyli liczyć aż do dwudziestu? – zakpiła stojąca przy trapie czerwonowłosa kobieta.
- Laila… - mruknął mężczyzna z dezaprobatą. Kobieta nie odpowiedziała, tylko zerknęła do trzymanego w ręku tabletu.
- Z listu przewozowego wynika, że mamy już pięćdziesiąt. Drugie tyle czeka na załadowanie.
- Cholera, wieki nam zajmie załadowanie tego – blondyn skrzywił się.
- Trzeba było nie opylać transportera, to byś nie musiał teraz tego na własnej dupie tachać – stwierdziła Laila beznamiętnie udając zainteresowanie zwartością trzymanych notatek.
- Przypomnę ci te słowa jak znowu zaczniesz jęczeć, że nie ma co żreć – odparował mężczyzna – Po tym zleceniu powinno być nas stać na jakiś używany. - Po czym przeszedł do stojących w pobliżu skrzynek i wziął jedną z nich na plecy.
- A tak w ogóle to gdzie chłopaki? – zainteresował się wyszedłszy ze statku po kolejną skrzynkę. – Znowu się opierdalają?
- Mały pomaga Mimi przy silniku. Chłodzenie znowu nawala i tylko on może się wcisnąć tam gdzie potrzebuje Mimi. Kasjan próbuje swoimi kanałami uzupełnić braki w arsenale, a Bzyk poszedł po tego nowego.
- A co, taka z niego sierota, że sam nie trafi? – zakpił mężczyzna, ale Laila nie zareagowała dalej w skupieniu wpatrując się w tablet.
- O, jest zlecenie, które moglibyśmy wziąć – powiedziała po chwili.
- Przecież już jedno mamy.
- Ale to po drodze, sam zobacz – podała mężczyźnie tablet.
- Przetransportować dwie osoby na Kasjopeię. Jeszcze dzisiaj – odczytał mężczyzna. – Podejrzana sprawa. Przecież tam kursują regularne liniowce. W dodatku ta cena… taniej by ich wyniosło liniowcem.
- Może się spieszą. Najbliższy liniowiec na Kasjopeię będzie dopiero za sześć dni. Poza tym od kiedy to wybrzydzamy na kasę?
- Dobra, weź to zlecenie.
Laila poklikała na tablecie.
- Gotowe. Pójdę po nich. – Oddała tablet mężczyźnie i ruszyła w stronę wyjścia z hangaru.
- Nie zapomniałaś czegoś przypadkiem? – zapytał usłużnie mężczyzna.
Odwróciła się spoglądając na niego w skupieniu. Bez słowa wziął leżącą na jednej ze skrzyń koszulę w zielonym kolorze i rzucił w jej stronę.
- Zakryj cycki. Limit burd wyczerpałaś już w zeszłym stuleciu.
Laila prychnęła lekko zirytowana, lecz posłusznie założyła koszulę zakrywając nią obfity biust zakrywany jedynie dość skąpym i obcisłym topem.
Mężczyzna westchnął i wrócił do przerwanej pracy. Godzinę później przy trapie pojawiło się dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich miał długie do łopatek dredy i wyraźnie zadowoloną minę, drugi natomiast spory worek na plecach.
- A ty Bzyk znowu rozpylałeś spermę na wszystkie strony? – zapytał blondyn, który właśnie wyszedł ze statku po kolejną skrzynkę.
- No co ty, szefie, nigdy w życiu! – walna się pięścią w pierś tak mocno, że aż skrzywił się z bólu. – Po nowego poszedłem. – Wskazał kciukiem na towarzysza.
- I zajęło ci to pół dnia? Weź mnie nie wkurwiaj, dobra? Po twojej wrednej gębie widzę, że już jakąś dupę dopadłeś. Opierdalałeś się, gdy inni zapierdalali! – blondyn denerwował się coraz bardziej.
- No bez przesady, szefie, to że zahaczyłem o Czerwoną Latarnię nie znaczy, że się zaraz opierdalałem – próbował się bronić Bzyk. – Udało mi się zdobyć mapę strefy Zulus.
Cała złość momentalnie opuściła blondyna. Udając obojętność i próbując ukryć błyszczące podnieceniem oczy zapytał niedbale:
- Ile nas to kosztowało?
- Kompletnie nic. – Bzyk wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Więc wcisnęli ci kit.
- Ależ skąd! To autentyk!
- Za darmo nie dają nic, tym bardziej czegoś tak cennego.
- No tak całkiem za darmo to nie było – bąknął Bzyk.
- Coś znowu przekombinowałeś za co ja beknę? – blondyn zmarszczył brwi.
- Ależ skąd! – Bzyk zaprzeczył gwałtownie.
- Więc?
Bzyk westchnął ciężko.
- Robiłem podchody do takiej jednej, która okazał się kochanką Szernika. Powiedziała, że zrobi mi kopię tej mapy jeśli rozdziewiczę jej kuzynkę. Nie dość, że brzydsza od glonojada, to jeszcze przez rok się krygowała zanim mi w końcu dupy dała! A ile się musiałem nakombinować żeby ją przekonać – dokończył żałośnie, na co blondyn parsknął śmiechem.
- Oj Bzyk, Bzyk, ty se kiedyś grób wykopiesz własnymi rękami.
- Już se wykopałem. Szernik nas nakrył.
- Kurwa, jeszcze jego mi brakowało na ogonie. Ile mamy czasu?
- A cholera go wie. – Wzruszył ramionami. – Trzasnąłem go w łeb. Jak ma twardy jak mówią, to szybko się ocknie. No ale chyba warto było dla takiej mapy, co? – popatrzył błagalnym wzrokiem na kapitana.
- To się jeszcze okaże. Jak na razie to sam się martw o własną dupę. A teraz zapierdalaj z ładunkiem! Czasu nie ma. - Bzyk bez słowa rzucił się do skrzynek. – A ty czego tak stoisz jak kołek? Specjalne zaproszenie mam jaśniepanu wysłać? – zwrócił się do tego z workiem. – Ruchy! Ładować towar! Bambetle rzuć gdzieś w ładowni!
- Ta jest – odparł mężczyzna, wszedł do statku i wrócił po chwili bez worka i wierzchniej kurtki, w samej tylko koszulce. – Gdzie to układać?
- Gdziekolwiek w sekcji pierwszej – odparł kapitan i wrócił do noszenia skrzynek.
Po przeniesieniu pięciu skrzynek nowy przystanął dla złapania oddechu.
- Już wysiadasz? – zakpił mijający go kapitan.
- Nie nająłem się na tragarza. Jestem strzelcem – odburknął tamten wyraźnie zirytowany.
Blondyn przystanął i stuknął palcem w komunikator przymocowany do ucha.
- Mimi, jak idzie naprawa? – Chwilę słuchał po czym odezwał się: - Dobra, to jak to skończycie, to niech Mały przyjdzie pomóc w załadunku. Musimy trochę przyspieszyć, jeśli nie chcemy mieć Szernika na głowie. Bzyk mu wlazł na odcisk. Dobra, dobra, ukatrupisz go, ale najpierw znajdź kogoś na jego miejsce. – Rozłączył się. – Za chwilę przyjdzie pomoc. – Po czym bez słowa wrócił do noszenia skrzyń.
Zanim nowy zdążył wrócić do przerwanej pracy, obok trapu pojawił się nagle drobny blondwłosy chłopaczek w wyraźnie zbyt dużym ubraniu.
- A co ty tu robisz, dzieciaku? – zainteresował się mężczyzna.
- A chcesz mieć własne dzieci? – wysyczał dzieciak, który nie wiadomo kiedy znalazł się tuż przy mężczyźnie z dość sporym nożem naciskającym na krocze mężczyzny. – Nazwij mnie jeszcze raz dzieciakiem, to swoich nigdy się nie doczekasz, rozumiemy się?
- Mały, przestań się bawić – dobiegło z wnętrza statku. – Robota czeka.
Chłopak szybko schował nóż, burknął coś pod nosem i wziął się za noszenie skrzynek.
- Mały cię wyręczy, możesz se odpocząć – zakpił kapitan do nowego i nie czekając na jego reakcję wszedł do wnętrza statku.
Mężczyzna stał przez chwilę wpatrując się z jaką łatwością ten drobny dzieciak podnosi skrzynki i zanosi je do ładowni, aż w końcu zirytowany skrzywił się i zacisnąwszy zęby wrócił do roboty. Nie da się jakiemuś dzieciakowi!
Pół godziny później cały towar był załadowany. Kapitan właśnie sprawdzał czy wszystko załadowali, gdy pojawiła się Laila w towarzystwie dwóch osób. Już z daleka widać było jej wściekłą minę i poszarpaną koszulę. Jednym z jej towarzysz był młody czarnowłosy mężczyzna w czarnych spodniach i tego samego koloru kurtce, drugi miał kremowy płaszcz do ziemi szczelnie okrywający całą postać i nie pozwalający rozpoznać płci, z kapturem nasuniętym na twarz.
- Laila, prosiłem…
- Zamknij się – syknęła kobieta – bo zapomnę żeś kapitan i ci też przypierdolę. - Blondyn uniósł w zdumieniu brew, ale nic nie powiedział czując, że lepiej się nie odzywać póki kobieta się nie uspokoi. – Silnik naprawiony?
Kapitan stuknął w komunikator.
- Mimi, jak sytuacja? To świetnie. – Rozłączył się. – Połatany, możemy startować.
- Chłopaki wrócili? – indagowała dalej Laila.
- Kasjan jeszcze nie.
- To lepiej go ściągnij, bo nie wiem jak długo będziemy tu bezpieczni.
Kolejne stuknięcie w komunikator.
- Kasjan, kod czerwony. – Rozłączył się. – Będzie za 10 minut.
- Może wystarczy – mruknęła Laila, wyraźnie już uspokajając się. – Zaprowadzę naszych gości do kabiny i wracam. – Skinęła na towarzyszącą im parę i weszła do statku. Wróciła w momencie gdy wszyscy zajęci byli wnoszeniem do wnętrza statku różnego rodzaju broni oraz skrzyń z prowiantem. Na koniec kapitan sprawdził czy wszystko się zgadza i podniósł trap.
Przeszedł na mostek i usiadł w głębokim fotelu tuż przed kokpitem. W drugim takim samym umiejscowionym kilka metrów dalej siedział już Mały i wciskał różne przełączniki.
Kapitan wcisnął jeden z przycisków i rzucił w powietrze:
- Tu Gemini, proszę o pozwolenie na start.
Z głośnika umieszczonego gdzieś nad jego głową doleciał męski głos:
- Gemini, hangar trzeci. Kieruj się w korytarz pięć koma trzy.
- Hangar trzeci, korytarz pięć koma trzy, zrozumiałem – potwierdził kapitan, po czym wyłączył komunikator. – Mały, ruszamy.
- Oki – odparł krótko Mały i zaczął wciskać przyciski na panelu. Chwilę potem silniki pracowały, a maszyna powoli uniosła się kilka metrów nad ziemię, czekając aż śluza się otworzy. Po jej przekroczeniu znaleźli się w ogromnym i pustym pomieszczeniu na końcu którego była kolejna śluza. Kiedy tylko pierwsza się zamknęła, druga powoli zaczęła się otwierać ukazując czarną otchłań kosmosu. Mały wcisnął kolejny przycisk i statek przyspieszając wyleciał w kosmos.
- Dobra, Mały – odezwał się kapitan – zostawiam wszystko tobie. Idę do kuchni, pogadać z Lailą. Nie było czasu przed odlotem.
Chłopak tylko skinął głową.
Kapitan przeszedł do wspomnianego pomieszczenia, gdzie siedziała już Laila, Bzyk, Kasjan i nowy członek załogi.
- A gdzie Mimi? –zainteresował się.
- Tu jestem – dobiegło zza jego pleców.
- Siadaj – powiedział nie odwracając się. Przy stole siadła drobna blondynka ze strasznie umorusaną twarzą i ogromnymi goglami na głowie. Włosy miała spięte w dwie sterczące na boki kitki, a na sobie kombinezon pierwotnie granatowy, teraz czarno-brązowy od różnego rodzaju smarów i innych płynów tylko jej znanego pochodzenia.
- Coś straciłam? – Jej głos idealnie pasował do dziecinnej postury.
- Jeszcze nie zacząłem. Czekamy na Małego. Może w międzyczasie umyjesz się?
- Strata czasu – Mimi machnęła lekceważąco ręką. – I tak zaraz się ufajdam.
- W ten sposób to ty se żadnego faceta nie znajdziesz – odezwał się Bzyk.
- Jak bym miała w czym wybierać – odgryzła się Mimi.
Zanim kłótnia rozgorzała na dobre, w kuchni pojawił się Mały.
- Autopilot włączony. - Usiadł na krześle i rzucił: - A gdzie moja czekolada, Blondi?
Kapitan z zadziwiającą pokorą odparł:
- Wybacz, Mały, już robię. – I rzucił się do przygotowania napoju.
- Blondi? – zaśmiał się nowy, który do tej pory siedział cicho, uważnie wszystkich obserwując. – Niezła ksywka.
Laila złapała mężczyznę za koszulę i przyciągając do siebie syknęła:
- Dla ciebie Kapitan, albo Szef, zrozumiano, nowy?
- Dobra, dobra – odparł szybko, czując, że mord w oczach kobiety to zapowiedź dużych kłopotów.
Tymczasem kapitan postawił przed Małym parujący kubek i usiadł przy stole.
- Sytuacja wygląda tak: po pierwsze, mamy nowego członka, na miejsce Śliskiego.
Oczy wszystkich zwróciły się wyczekująco w stronę wspomnianego. Ten zrozumiał dość szybko, że oczekują że coś o sobie powie.
- Jestem Marco Gonzales, dla przyjaciół po prostu Marco. Wcześniej służyłem w Igorach.
Na tą informację Bzyk aż gwizdnął ze zdumienia. Intergalaktyczne Oddziały Reakcyjne powstały na samym początku, kiedy podróże do innych galaktyk nie stanowiły już problemów. Jednak dość szybko zapanował chaos, rozpanoszyło się bezprawie. Powołano wtedy do życia Intergalaktyczne Oddziały Reakcyjne, w skrócie IGOR, które miały pilnować porządku. Stały się kosmiczną Policją mającą władzę we wszystkich galaktykach. Ponieważ od nich zależało życie innych oraz porządek całego kosmosu, ludzi do nich przyjmowano stosując surową selekcję, przez to szybko wyrobili sobie opinię elitarnych jednostek w których służenie uważano za ogromne wyróżnienie.
- Czemu już nie służysz? – zainteresowała się Mimi.
- Za mało płacili - Marco wzruszył ramionami.
- Akurat – mruknął Kasjan i chociaż widać było, że nie wierzy w to wyjaśnienie, to jednak nie drążył tematu.
- Nie ważne – skwitował kapitan. – Istotne, że jest na miejsce Śliskiego. Jest nawet lepszy od niego.
- To się jeszcze okaże – mruknęła Laila. – Śliski też twierdził, że umie nie wiadomo co, a jak doszło do czego to się okazało jakie z niego gówno.
- Kto to jest Śliski? – zainteresował się Marco.
- Gówno niewarte zainteresowania – warknęła wściekle Laila i walnęła pięścią w stół że aż zadźwięczały wszystkie stojące na nim naczynia.
- Wracając do tematu… - kapitan podniósł trochę głos znowu skupiając na sobie uwagę wszystkich. – Marco już znacie. Czas żeby Marco poznał was. To jest Laila, drugi po Bogu na tym statku, czyli mój zastępca. Kasjan – kiedyś szabrownik, dzisiaj odpowiedzialny za załatwianie wszystkiego co nam potrzebne. Bzyk – specjalista od broni, jego hobby to konstruowanie i podkładanie ładunków wybuchowych, do tego niewyżyty seksualnie. Mały to nasz główny pilot. Oczywiście w sytuacji awaryjnej każdy z nas wie jak sterować naszą ślicznotką, jednak to Mały i ja jesteśmy odpowiedzialni za stery. Mimi to nasz mechanik. Nie ma takiej maszyny której ona by nie rozebrała i złożyła z powrotem z zamkniętymi oczami. Wycieczki po statku nie będę ci robił, bo nie mam na to ani czasu ani ochoty. Po prostu pytaj jak coś nie będziesz wiedział. – Marco skinął głową na potwierdzenie. – Jak już skończymy Mimi pokaże ci twoją kabinę. Od razu uprzedzam, że nie mamy tu luksusów, czasami nawet podstawowe potrzeby nie są do końca zaspokajane. Jeśli więc to ci nie odpowiada to pożegnamy się przy najbliższym postoju.
- Nie przeszkadza mi. Zdarzało mi się egzystować w gorszych warunkach – odparł spokojnie Marco.
- Więc ten problem mamy z głowy. Druga kwestia: Jak wiecie ostatnio mieliśmy drobne problemy finansowe.
- Drobne? – sarknęła Laila, wciąż wyraźnie czymś podminowana. – Przez to gówno…
- Laila! – Kapitan podniósł głos, na co kobieta syknęła wściekle, ale nic już nie powiedziała.
- Jak już wspomniałem, zanim mi przerwano – kontynuował kapitan - mieliśmy drobne problemy finansowe. Wzięliśmy zlecenie od Gildi Kupieckiej z Senerve na dostarczenie towarów do koloni na księżycu CX26. Płacą całkiem nieźle i co najważniejsze, połowę wpłacili zaliczkowo, dzięki czemu mogliśmy uzupełnić zapasy żywności i, zdaje się, coś z uzbrojenia.
- Nawet wszystko. - Kasjan wypiął z dumą pierś. – Jakiś czas temu zdobyłem coś, co się okazało kartą przetargową w rozmowach z pewnym gościem. Dzięki temu wszystko zdobyłem prawie za bezcen.
- No to przynajmniej jeden problem mamy z głowy. Niestety przez wybryki Bzyka nie zdążyliśmy wszystkiego zamontować jak należy. Może na Kasjopei będziemy mogli zatrzymać się na dwa dni.
- A tam po co mamy lecieć? – zdziwił się Kasjan.
Kapitan znacząco popatrzył na swojego zastępcę.
- W ostatniej chwili trafiło nam się zlecenie na przetransportowanie tam dwóch osób – powiedziała Laila. – Ale coś czuję, że to będą problemy.
- Dlaczego? – zainteresował się Bzyk.
- Już na samym początku oferowali dość dużą kwotę. Taniej by im wyszło lecieć regularnym lotem. Do tego ten pośpiech… Chcieli wylecieć koniecznie dzisiaj. W dodatku, kiedy już wracaliśmy napadła nas banda…
- Ilu? - Zainteresowała się z dziwnym podnieceniem Mimi. – Rozczłonkowałaś ich?
- Ledwie dziesięciu – prychnęła Laila.
Mimi zacmokała ze współczuciem.
- Biedacy… nie wiedzieli na co się porywają.
- Może by tak więcej szczegółów? – odezwał się kapitan.
Laila wzruszyła ramionami.
- Najpierw jeden mnie zaczepił jeszcze zanim wyszliśmy, to mu wsadziłam buta w jaja. Drugi zaatakował tuż za drzwiami, więc rozpłatałam mu bebechy, że aż flaki…
- Nie o takie szczegóły mi chodziło…
Laila westchnęła.
- Według kontraktu miałam się udać do Savoya. Tam jakiś typek najpierw mnie dokładnie sprawdził czy ja to aby na pewno ja, a potem zaprowadził do jakiegoś pomieszczenia gdzie czekała ta dwójka.
- Jaka dwójka? - Zainteresował się Kasjan.
- Siedź cicho – skarciła go Mimi, niemal kładąc się na stole i wpatrując w usta Laili z dziwnymi wypiekami na twarzy, które przebijały nawet przez pokrywający ją smar i brud.
- Zleceniodawcy – odparła kobieta. – Ona siedziała cicho…
- To kobieta? – tym razem przerwał Bzyk.
- Zapomnij – warknęła Laila – Zanim byś się przedarł przez ta jej pelerynę, on by cię zabił. Zanim wyszliśmy z hotelu musiał mnie obmacać…
- I jeszcze żyje? – zdumiała się Mimi. – Cuda nad cudami.
- … i sprawdzić czy aby nie czyham na ich życie, a potem zadawał te same kretyńskie pytania co przewodnik. Kiedy w końcu doszliśmy do porozumienia i wyszliśmy z tej ich kryjówki, napatoczyły się te skurwysyny. Przy pierwszym pomyślałam, że to może jakiś przypadkowy bandyta, który miał nadzieję na obskubanie jakiegoś bogatego podróżnego, ale po szóstym zaczęłam myśleć i stwierdziłam, że coś jest nie halo. Zapytałam wprost tego gogusia. – Prychnęła przy tym lekceważąco dając do zrozumienia co sądzi o wspomnianym mężczyźnie. – Dopiero wtedy się przyznał, że się kochają, a ponieważ rodzice chcieli im zaaranżować małżeństwa z osobami których nie kochali, tylko po to by osiągnąć korzyści finansowe, więc postanowili uciec. Na Kasjopei mają znajomego który pomoże im ukryć się gdzieś gdzie ich rodziny ich nie znajdą, no i w końcu będą mogli wziąć ślub.
- Jaj! Zakazana miłość! – pisnęła Mimi klasnęła w ręce aż podskakując na krześle. – I co? I co? – Nachyliła się nad stołem w kierunku kobiety wpatrując się w jej usta, jakby bała się, że coś przegapi. – Mów, co dalej! – Niecierpliwiła się niemal kładąc się na stole.
- Nic dalej – warknęła Leila. – I zabieraj te przeszczepy ze stołu. To nie jedna z twoich maszyn tylko miejsce do jedzenia. Kto będzie go później szorował z tego smarowego syfu?
Mimi prychnęła lekceważąco, ale posłusznie usiadła z powrotem. Jednak wciąż nie spuszczała wygłodniałego wzroku z Laili.
- Biorąc pod uwagę tych dziesięciu doszłam do wniosku, że mogą być z tego problemy, więc zażądałam podwójnej ceny. Zgodzili się bez żadnego sprzeciwu.
- Może trzeba było wyciągnąć z nich jeszcze więcej? – zasugerował Bzyk.
- Materialistyczna świnia – rzuciła pogardliwie Mimi.
- No co? Nie mów, że tobie by się te pieniądze też nie przydały. Mogłabyś kupić nowe części, a nie sztukować stare. – Mężczyzna broniąc się próbował zagrać na czułej strunie dziewczyny.
- Pieniądze to nie wszystko – stwierdziła Mimi, jednak widać było, że jej wcześniejsza stanowczość powoli zaczynała się kruszyć.
- Dzieci, uspokójcie się – odezwał się w końcu kapitan do tej pory obserwując swoją załogę z coraz większym rozbawieniem. – Musimy się zastanowić co dalej.
- Wysadzić ich na najbliższej zamieszkałej planecie i zabrać kasę – bez zastanowienia wypalił Bzyk.
- Pomóc! Pomóc! Nie możemy rozdzielać kochanków! – wykrzyknęła podniecona Mimi.
- Oddać ich ścigającym. Dzięki temu unikniemy zniszczeń. Ten złom i tak już ledwo zipie. Się dziwię, że Mimi jeszcze jest w stanie cokolwiek z niego wykrzesać. – wypalił Kasjan, a dziewczyna aż pokraśniała na ten ukryty komplement.
- Rozjebać wszystkich – stwierdziła Laila, która wciąż jeszcze była podminowana.
Kapitan bez słowa spojrzał na Marco.
- Nie będę się wypowiadał, bo nie znam ani waszych umiejętności, ani możliwości tego… - zawahał się, chociaż widać od razu było co chce powiedzieć - …statku. Jednak Igory nie uciekają tylko walczą do końca.
- Strefa Zulus – rzucił milczący dotąd Mały.
Wszyscy wlepili w niego wzrok oczekując rozwinięcia myśli. Mały przez chwilę skupiał uwagę na kubku z czekoladą, w końcu odezwał się:
- Kiedyś w końcu trzeba sprawdzić mapę zdobytą przez Bzyka. To raz. Wprawdzie strefa Zulus podpisała z nami sojusz, jednak dość szczelnie bronią swoich granic, więc jest spore prawdopodobieństwo, że nie wpuszczą pościgu. To dwa. Altavanie są dość przyjaźni, mimo całej tej ostrożności z granicami, więc powinni zakochanych przyjąć z otwartymi rękami. To trzy. Mielibyśmy okazję pohandlować z nimi. Zanim tam dolecimy możemy zahaczyć o kilka innych planet i wziąć trochę towaru za który dobrze zapłacą, jeśli zaoferujemy ceny niższe od oficjalnych. To trzy. No i poza tym będziemy mogli wziąć ich ozdoby i przehandlować za sporą kasę. Dobrze wiecie, że ich wyroby cieszą się sporym powodzeniem i wysokimi cenami. To cztery. Odpowiednio wszystko rozgrywając możemy na tym nieźle zarobić. – skończył, po czym wstał by dolać sobie czekolady.
- Czemu ja na to nie wpadłam? – zdumiała się Laila.
- Jak byś czasami włączyła myślenie, to byś szybko do tego doszła – odparł bezbarwnym głosem Mały. O dziwo Laila, mimo tak jawnej zniewagi, siedziała spokojnie.
- A jeśli nas nie wpuszczą? – zaniepokoił się Kasjan. – Wiesz, że trudno rozgryźć jakimi kryteriami się kierują wydając zgodę.
- Wślizgniemy się tylnym wejściem. – Mały wzruszył lekceważąco ramionami. – Jest jedno miejsce na które nie nałożyli bariery.
- No pewnie, że nie nałożyli, bo pas Oriona sam jest barierą nie do przejścia – stwierdził kapitan.
- A chcesz się założyć, Blondi?
Kapitan westchnął.
- Mały, ty czasem nie przeceniasz swoich umiejętności? Ja rozumiem, że jesteś świetnym pilotem, ale…
- Jestem najlepszym pilotem w całej federacji galaktyk - chłopak brutalnie przerwał kapitanowi – i ty dobrze o tym wiesz. Pas Oriona ty tylko kupa mniejszych lub większych kamieni, zupełnie tak samo jak pierścienie Posejdona. A te przechodzę z palcem w dupie – dodał lekceważąco.
- Ale Pas Oriona nie jest do końca zbadany. Nie wiadomo jak głęboko w głąb galaktyki sięga. Wszelkie próby wysłania sond badawczych kończyły się fiaskiem. Wszystkie roztrzaskiwały się zanim zdążyły zagłębić się na więcej niż dziesięć halonów.
- Ja dam radę.
- A ja się nie zgadzam. I koniec dyskusji! – dodał podniesionym głosem widząc, że Mały chce coś powiedzieć. – Lecimy na Kasjopeię!
- Okej – mruknął chłopak odstawiając pusty już kubek.
W tym momencie rozległ się przeraźliwy dźwięk na odgłos którego Marco omal nie spadł ze stołka.
- Cholera, co znowu? – warknął kapitan.
Jakby w odpowiedzi rozległ się metaliczny żeński głos:
- Wiązka protonowa. Osłony 95%