Jedwabny szal 13
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 27 2015 21:16:24



Powoli si臋 budzi艂. Przyjemno艣膰 dotyku po艣cieli sprawia艂a, 偶e ch臋膰 zapadni臋cia ponownie w sen by艂a nie do odrzucenia. Przesun膮艂 r臋k膮 obok i zamrucza艂 z niezadowoleniem. Ciep艂ego cia艂a w pobli偶u nie by艂o. Wyci膮gn膮艂 drug膮 r臋k臋 i po艣ciel tak偶e by艂a zimna. Czy偶by jego partnerzy ju偶 wstali? Rzadko, kiedy zdarza艂o si臋, 偶e go nie budzili pieszczotami. Przeci膮gn膮艂 si臋 i przewr贸ci艂 na bok. Podni贸s艂 kurtyn臋 powiek os艂aniaj膮c膮 zaspane oczy i br膮zowy kolor 艣cian ju偶 mu si臋 nie spodoba艂. Zasn膮艂 w pokoju go艣cinnym? Jakim cudem? I z tego, co pami臋ta艂, to nie mieli pokoju z br膮zowymi 艣cianami. Zwiedzi艂 wszystkie pomieszczenia sypialne, kiedy przyjaciele wybierali sobie pokoje. Co艣 by艂o nie tak. Czemu tu panowa艂a taka cisza? Zazwyczaj przez otwarte okno wpada艂y do wn臋trza odg艂osy z zewn膮trz. Podni贸s艂 si臋 na 艂okciach i 偶o艂膮dek podszed艂 mu do gard艂a. Pok贸j wype艂niony nik艂ym 艣wiat艂em lampy wyda艂 mu si臋 wi臋zieniem. Tym bardziej, 偶e powraca艂y wspomnienia. Porwano go. Nie mia艂, co do tego w膮tpliwo艣ci. Co z Luisem? Widzia艂, jak ch艂opak le偶y na ziemi i krwawi. Zacz膮艂 szybciej oddycha膰, a w oczach pojawi艂y si臋 艂zy. Jak zabili Luisa nigdy sobie tego nie wybaczy.
Przesun膮艂 si臋 i postawi艂 stopy na pod艂odze. Poczu艂 pod nimi faktur臋 wyk艂adziny, ale nie zwraca艂 uwagi na jej kolor i rozmiar. Zastanawia艂 si臋 gdzie jest. Rozejrza艂 si臋. Nigdzie nie by艂o okien. Zatrzyma艂 wzrok na drzwiach i wsta艂. Nadzieja, 偶e s膮 otwarte lub to jest sen by艂a nik艂a, ale zawsze istnia艂a. Wolnym krokiem podszed艂 do jednych z dw贸ch par drzwi i nacisn膮艂 klamk臋. Te otworzy艂y si臋, ale zamiast wolno艣ci odkry艂y niewielk膮 艂azienk臋. 艁azienk臋 dla wi臋藕nia. Nie by艂o w niej nawet lustra, by wi臋ziony m贸g艂 je rozbi膰 i od艂amkiem przeci膮膰 sobie 偶y艂y. Kabina prysznicowa, umywalka, sedes i r臋cznik. Nawet 偶adnej ozdoby. Nic, co by 艣wiadczy艂o na pomieszczenie go艣cinne. Niepok贸j w Christianie wzrasta艂. Wycofa艂 si臋 i podszed艂 do drugich drzwi. Nacisn膮艂 klamk臋, ale te ani drgn臋艂y.
Schwytali go. Tylko, kto? Stone go odnalaz艂? Ten kto艣 w masce, co go zabra艂 z ogrodu pracuje dla niego? A mo偶e to kto艣 inny go porwa艂 i Stone nie ma z tym nic wsp贸lnego. Z powrotem usiad艂 na 艂贸偶ku i ukry艂 twarz w d艂oniach. Mia艂 ochot臋 p艂aka膰. Co teraz b臋dzie, co z jego dzie膰mi? Przera偶ony dotkn膮艂 brzucha i odetchn膮艂 z ulg膮. Nadal tam by艂y. Bezpieczne. Co z Danielem i Martinem? Pewnie teraz wariuj膮, kiedy nie znale藕li go w ogrodzie, a Luis... Niech on tylko 偶yje. Nawet nie wiedzia艂, kiedy pierwsze 艂zy sp艂yn臋艂y w d贸艂 policzk贸w daj膮ce 艣wiadectwo wewn臋trznemu b贸lowi. Obj膮艂 si臋 r臋koma i rozp艂aka艂 na dobre.

* * *


W Arkadii panowa艂o istne szale艅stwo. Zmienne wiki przekrzykiwa艂y si臋 nawzajem, biega艂y przygotowuj膮c si臋 do poszukiwa艅 i z ostro偶no艣ci膮 patrzy艂y po swych towarzyszach. Wiedzieli, 偶e kto艣 zdradzi艂. Kto艣 z pe艂n膮 premedytacj膮 wystawi艂 sprawcy Christiana. Partner alfy by艂 niczym 艣wi臋to艣膰. Stawa艂 si臋 kim艣, kogo trzeba chroni膰.
Jacob sprawdzi艂 bro艅 i skin膮艂 do Daniela, 偶e jest got贸w. Pierwsze, co mieli zrobi膰 to przeszuka膰 ogromne po艂acie teren贸w i okolice.
– Zwracajcie uwag臋 na wszystko – m贸wi艂 Daniel. – Musia艂 zosta膰 jaki艣 艣lad. Cho膰by z艂amane 藕d藕b艂o trawy mo偶e nam co艣 powiedzie膰. Ci, kt贸rzy maj膮 poszukiwa膰 trop贸w, jako wilki ju偶 czekaj膮 na zewn膮trz. Zaczynamy od miejsca porwania. Wa偶ne s膮 te偶 艣lady opon samochodowych. Raczej na r臋kach go nie wynie艣li.
– Id臋 z wami – powiedzia艂 Luis w pewno艣ci膮 w g艂osie. Skro艅 mia艂 pokryt膮 plastrami i ledwie trzyma艂 si臋 na nogach w powodu zawrot贸w g艂owy, ale chcia艂 i艣膰. – To ja by艂em z nim i go nie ochroni艂em. Jest moim przyjacielem, wi臋c id臋.
– B臋dziesz tylko zawadza艂! – krzykn膮艂 Martin. – Sp贸jrz na siebie! Lepiej jak zostaniesz w domu i b臋dziesz warowa艂 przy telefonie . Istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e Christian zadzwoni i kto艣 musi przyj膮膰 wiadomo艣膰.
– Ale...
– Nie ma 偶adnego „ale”, braciszku! – Sonia z艂apa艂a go za r臋k臋. – Nawet nie dasz rady dotrze膰 do bramy. Nie przeszkadzaj im. – Zadowolona, 偶e brat uleg艂 zaprowadzi艂a go do salonu.
Tymczasem Daniel obawia艂 si臋 najgorszego. Mianowicie tego, 偶e Chrisa ma Stone. Je偶eli tak jest, to rozniesie jego baz臋 w drobny mak, a zdrajc臋, kt贸rego musi znale藕膰, by pozna膰 prawd臋, niech lepiej B贸g ma w swej opiece, bo nie r臋czy, 偶e ten kto艣 po przes艂uchaniu prze偶yje.
– Pierwsza grupa wr贸ci艂a, alfo – poinformowa艂 Dario.
– I? – Beta tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Daniel zawarcza艂. – Martin.
– Tak?
– Dowodzisz jedn膮 grup膮. Ja bior臋 drug膮, a Jacob zajmie si臋 swoimi lud藕mi. Zanim wstanie s艂o艅ce chc臋 wszystko wiedzie膰! I chc臋 zdrajc臋 dosta膰 w swoje z臋by!
– Podzielimy si臋 nim na p贸艂 – doda艂 Coleman i pierwszy ruszy艂 do wyj艣cia. Determinacja na jego twarzy wskazywa艂a na to, 偶e nikomu nie odpu艣ci, a jak kto艣 wejdzie mu w drog臋, to na zawsze zapami臋ta, co to w艣ciek艂o艣膰 zmiennego wilka.

* * *


Obudzi艂 go zgrzyt klucza w zamku. Przeklina艂 siebie, 偶e zasn膮艂, ale p艂acz i zm臋czenie go zmorzy艂y. Wstrzyma艂 oddech, gdy drzwi si臋 uchyli艂y. Widzia艂 wszystko jak w zwolnionym tempie. Kto艣 wsun膮艂 do 艣rodka stop臋. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, i偶 by艂 to m臋偶czyzna. M臋ski, czarny p贸艂but l艣ni艂 czysto艣ci膮, a spodnie od garnituru doskonale uk艂ada艂y si臋 na 艂ydce m臋偶czyzny, jaki wchodzi艂 do pokoju. Chris przesun膮艂 wzrokiem po ca艂ej sylwetce „go艣cia” i ju偶 wszystko wiedzia艂.
– To ty. – Zna艂 go ze zdj臋膰 w gazetach.
– Witaj, cukiereczku. Nie mog艂em si臋 doczeka膰, a偶 b臋dzie ranek i ci臋 ujrz臋. Urodziwy tak samo, jak ci臋 zapami臋ta艂em. Jestem Gabriel Stone, twoje wybawienie. – Stone zatrzasn膮艂 drzwi. – Dlaczego jeste艣 taki przera偶ony? Nic ci nie zrobi臋. Zar臋czam, 偶e to, czego chc臋 b臋dzie przyjemne dla nas obu. – Cieszy艂 si臋. Cholernie si臋 cieszy艂, 偶e otrzyma艂 taki prezent od Star. Nie mia艂 poj臋cia jak kobieta to zrobi艂a, ale musi j膮 jako艣 nagrodzi膰. Jego Christian jest teraz z nim. Posmakowa艂by go ju偶 teraz, ale z rana mia艂 spotkanie z jego ojczymem. W sumie mo偶e pojutrze zabierze ch艂opaka na jego pogrzeb. O ile dzi艣 stary Russo zrobi to, co do niego nale偶y.
– Wypu艣膰 mnie. Zap艂ac臋 ci, ale mnie wypu艣膰 – prosi艂 Christian.
– Nie chc臋 twoich pieni臋dzy. Pragn臋 ciebie. Zawsze pragn膮艂em. – Zbli偶y艂 si臋 do zmiennego smoka. – Jeste艣 i b臋dziesz m贸j na zawsze. Mam do ciebie prawo. Kupi艂em ci臋, zapomnia艂e艣 o tym drobnym szczeg贸le?
– Nie nale偶臋 do nikogo. Jestem wolny. – Nie powie mu o partnerach. Ba艂 si臋 o nich i nie pozwoli, by Stone ich skrzywdzi艂.
– Jeste艣 m贸j. – Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, aby dotkn膮膰 jego w艂os贸w, ale Christian odskoczy艂. Stone roze艣mia艂 si臋. – Lubi臋 polowania, a ty b臋dziesz moim najs艂odszym trofeum.
– Nie jestem i nie b臋d臋 niczyim trofeum! – Musia艂 uciec. Pami臋ta艂, 偶e Stone nie zakluczy艂 drzwi cofn膮艂 si臋 troch臋 i chcia艂 go obej艣膰 bokiem, ale m臋偶czyzna by艂 szybszy. Chwyci艂 go za ramiona i powali艂 na 艂贸偶ko wspinaj膮c si臋 na niego. Christian zacz膮艂 si臋 rzuca膰 i odpycha膰 przygniataj膮cego go m臋偶czyzn臋.
– S膮dzisz, 偶e mi uciekniesz? Nie dasz rady. Ten pok贸j jest tw贸j na zawsze. No, chyba, 偶e dobrowolnie przeniesiesz si臋 do mojej sypialni. – Mocowa艂 si臋 z nim i coraz bardziej go to kr臋ci艂o. – Wiesz, podoba mi si臋 to, 偶e walczysz. Nie lubi臋 uleg艂o艣ci. Posi膮艣膰 ciebie to b臋dzie dla mnie przyjemno艣膰.
Unieruchomi艂 mu r臋ce nad g艂ow膮, a nogi opl贸t艂 swoimi.
Chris wzdrygn膮艂 si臋 z obrzydzenia, gdy poczu艂 co艣 twardego na udzie. My艣l, co to jest sprawia艂a, 偶e mia艂 ochot臋 zwymiotowa膰.
– Na sam膮 my艣l, 偶e ci臋 zwi膮偶臋 i b臋dziesz le偶a艂 przede mn膮 nagi, mam ochot臋 si臋 spu艣ci膰 ju偶 teraz, lecz wol臋 tw贸j ciasny, ma艂y ty艂eczek. Nadal jeste艣 ciasny po dw贸ch partnerach? Podobno smoki zawsze s膮. Nie r贸b tak wielkich oczu, cukiereczku. Wiem o twoich partnerach. – Otar艂 si臋 o niego i zasycza艂. – Jeste艣 mokrym snem ka偶dego, a moim ju偶, od kiedy mia艂e艣 kilka lat. Jednak nie gustuj臋 w dzieciach, wi臋c wola艂em zaczeka膰. Zreszt膮 twoja matka, by mi ciebie nie odda艂a.
– Pu艣膰 mnie – wysycza艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. Nich on go nie dotyka! Niech go pu艣ci! Pr贸bowa艂 si臋 ruszy膰, ale by艂 za s艂aby. Tylko my艣l o dzieciach, 偶e zabi艂by je, gdyby si臋 zmieni艂, nie pozwoli艂a mu na to. W innym wypadku Stone ju偶 by nie 偶y艂.
– Podniecasz mnie. – Stone nachyli艂 si臋 i przy艂o偶y艂 usta go jego zaci艣ni臋tych ust. Si艂膮 zacz膮艂 wdziera膰 si臋 j臋zykiem do 艣rodka. Chris czuj膮c to zacisn膮艂 na organie z臋by, a Stone odskoczy艂. – Ty g贸wniarzu! Ugryz艂e艣 mnie! – Przytrzyma艂 jego nadgarstki lew膮 r臋k膮 i uderzy艂 ch艂opaka mocno pi臋艣ci膮 w twarz. Chris zakwili艂 z b贸lu. – Nie chcesz po dobremu? Poka偶臋 ci, co potrafi臋! – Rozsierdzony zacz膮艂 rozrywa膰 ubranie m艂odego zmiennego, gdy w pokoju rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi i kto艣 powiedzia艂:
– Szefie, auto na pana czeka.
– Kurwa! Masz szcz臋艣cie, cukiereczku, 偶e musz臋 za艂atwi膰 co艣 wa偶nego. Ale to, co zamierzam zrobi膰 nie ucieknie. Czekanie sprawi, 偶e jeszcze bardziej b臋d臋 mia艂 ochot臋 ci臋 zer偶n膮膰! – krzykn膮艂 mu w twarz i wsta艂. Z艂apa艂 si臋 za krocze i nacisn膮艂. – On na ciebie poczeka. Na twoj膮 dup臋 i g臋b臋! – W tej chwili ju偶 nie wygl膮da艂 na przystojnego, porz膮dnego biznesmena, za jakiego uchodzi艂 w kilku 艣rodowiskach. Chocia偶 wielu wiedzia艂o, czym zajmuje si臋 na boku. Teraz by艂 pa艂aj膮cym rz膮dz膮 napastnikiem, kt贸ry ma swoj膮 ofiar臋 w 艂apach i nigdy jej nie pu艣ci. Kt贸ry wie, 偶e mo偶e z ni膮 zrobi膰 wszystko.
Chris widz膮c ten gest, s艂ysz膮c s艂owa skuli艂 si臋 na 艂贸偶ku i zas艂oni艂 brzuch. Co艣 musi zrobi膰. Nie pozwoli si臋 tkn膮膰 temu Taurenowi. Nie chcia艂 by膰 niegodny swych partner贸w. Tylko oni mieli prawo go mie膰. Ich kocha艂.
– Le偶 i czekaj. Pewnie jeste艣 g艂odny, to pode艣l臋 kogo艣 z tac膮 pe艂n膮 smako艂yk贸w. Musz臋 dba膰 o ksi臋cia.
– Po co to robisz? 呕eby mnie przelecie膰? – zapyta艂 s艂abo, zmienny smok.
– Chc臋 mie膰 z tob膮 m艂ode. Mie膰 m艂ode z ksi臋ciem diamentowych smok贸w i go po艣lubi膰, to da mi w艂adz臋 nad wieloma gatunkami smok贸w. A nie od dzi艣 wiadomo, jaka to si艂a.
Chris zmarszczy艂 brwi. Ksi膮偶臋? Jaki ksi膮偶臋?
– Po twojej minie wiedz臋, 偶e nic o sobie nie wiesz. Jak wr贸c臋, porozmawiamy, a potem ci臋 przelec臋 lub zrobimy to na odwr贸t. – To powiedziawszy opu艣ci艂 pok贸j, w kt贸rym w艣r贸d panuj膮cej ciszy do uszu zrozpaczonego Chrisa doszed艂 d藕wi臋k zamykanych na klucz drzwi.

* * *


Zm臋czona grupa poszukiwacza wr贸ci艂a do domu. Jedyny trop, jaki znale藕li to 艣lad opon pozostawiony na pasie ziemi przy asfalcie. Opon, kt贸re nie nale偶a艂y do 偶adnego z ich aut. Nieprzespana noc dawa艂a si臋 wszystkim we znaki i z upragnieniem powitali dzie艅. Sonia wraz z dwiema kobietami zmiennych zrobi艂a wszystkim kawy. Bardzo martwi艂a si臋 o Christiana i swego brata, kt贸ry obwinia艂 si臋, 偶e pozwoli艂 porwa膰 ich przyjaciela. Obserwowa艂a jak Jacob Langston rozmawia z Danielem i Martinem. Daniel by艂 bardzo wzburzony. Chcia艂 gdzie艣 i艣膰, lecz zosta艂 zatrzymany przez swojego partnera. Podesz艂a bli偶ej, by s艂ysze膰 ich rozmow臋.
– Czuj臋, 偶e dzieje si臋 mu krzywda, nie mog臋 tak tu siedzie膰.
– Czuj臋 to samo, co ty i 偶a艂uj臋, 偶e nie mo偶emy odnale藕膰 go tak jak wampiry mog膮 to zrobi膰 szukaj膮c swoich zaginionych partner贸w. My mo偶emy tylko odczuwa膰 jego smutek. Dzi臋ki temu wiemy, 偶e 偶yje i dlatego musimy dzia艂a膰 rozs膮dnie – powiedzia艂 Martin.
– Danielu, on ma racj臋. Nie mo偶esz pojecha膰 do Stone'a i rozwali膰 mu wszystko. Pierwsze, co zrobimy to znajdziemy zdrajc臋.
– Jacob, twoja partnerka jest bezpieczna. Mo偶esz szuka膰 zdrajcy, ja jad臋 do tego skurwysyna, bo wiem, 偶e to on ma Christiana, a wraz z nim nasze m艂ode! Za bardzo czuli艣my si臋 bezpieczni! Ciekawi mnie, kto wyda艂 naszego partnera!? – wrzasn膮艂. Wiedzia艂, 偶e by艂 to kto艣, kto by艂 na terenie posiad艂o艣ci i pozna艂 kod do bocznej bramy, bo tamt臋dy wyprowadzono lub raczej wyniesiono zmiennego smoka. – Nie powstrzymacie mnie. Jad臋 do niego.
– Dario, jed藕 z nim – rozkaza艂 Martin. Sam musia艂 zosta膰 na miejscu i szuka膰 zdrajcy. Na pewno go znajd膮. Musz膮, bo tylko ten kto艣 wie gdzie jest ukochany ch艂opak.
Sonia wr贸ci艂a do kuchni i u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o do Karii. Zamierza艂a wypyta膰 brata o najdrobniejsze szczeg贸艂y z nocy. Mo偶e jednak co艣 wi臋cej pami臋ta i potrzebuje czasu na przypomnienie sobie. Wzi臋艂a szklank臋 wody i tabletki przeciwb贸lowe.

Luis powita艂 j膮 s艂abym u艣miechem. Ch臋tnie przyj膮艂 lek, ale po艂kn膮艂 go z trudem. Nic nie mog艂o mu przej艣膰 przez zaci艣ni臋te gard艂o. Ca艂y czas wpatrywa艂 si臋 w telefon i b艂aga艂 to g艂upie urz膮dzenie, by dzwoni艂o.
– S艂uchaj. – Dziewczyna usiad艂a obok brata. – Postaraj si臋 co艣 jeszcze sobie przypomnie膰.
– Ale co? Ca艂y czas o tym my艣l臋. Nawet si臋 nie obr贸ci艂em, a oberwa艂em i odlecia艂em. – Zdenerwowa艂 si臋.
– Spokojnie. – Po艂o偶y艂a r臋k臋 na jego. – Pami臋tasz ten film detektywistyczny, kt贸ry ogl膮dali艣my przedwczoraj? – Przytakn膮艂, wi臋c kontynuowa艂a – Wiesz, co tam by艂o. Skup si臋 na tych krokach. Nale偶a艂y do kobiety czy m臋偶czyzny?
– Sonia, film nam nie pomo偶e...
– Wiem, lecz i ty wiesz, co tam robili. Szukali tego mordercy i by艂 ten 艣wiadek. On powiedzia艂, 偶e s艂ysza艂 tylko zab贸jc臋. S艂ysza艂 jak chodzi.
– Co to da?
– Luis, prosz臋.
Ch艂opak zamkn膮艂 oczy i pr贸bowa艂 wr贸ci膰 my艣lami do tamtej chwili. Patrzy艂 na Chrisa. By艂a cisza, jakiej w mie艣cie si臋 nie zazna. Potem wszystko si臋 zmieni艂o. Kto艣 cisz臋 zm膮ci艂. Czyje艣 kroki. Nie by艂y ci臋偶kie, ale nie mog艂y nale偶e膰 do kobiety.
– Z pewno艣ci膮 by艂 to m臋偶czyzna, ale niezbyt postawny, no chyba, 偶e trawa zag艂usza艂a odg艂osy. Daj mi spok贸j. – Popatrzy艂 na ni膮 z b艂aganiem w oczach.
– Chcesz pom贸c naszemu przyjacielowi? To my艣l, bo ja spokoju ci nie dam. My艣l, przypominaj sobie szczeg贸艂y. Z kt贸rej strony ten kto艣 nadszed艂.
– Z ty艂u... nie, bardziej od lewej strony, bo s艂ysza艂em go ju偶 wcze艣niej, ale nie zwr贸ci艂em na to uwagi. Po prostu pomy艣la艂em, 偶e kto艣 spaceruje. Dopiero po chwili te same kroki jakby przesz艂y na ty艂 i zbli偶a艂y si臋. Ku藕wa! Nie wiem! – Pochyli艂 si臋 k艂ad膮c 艂okcie na kolanach i ukrywaj膮c w d艂oniach twarz. – Nie wiem.
– Na pewno z lewej? – Poderwali si臋 na d藕wi臋k g艂osu Martina. M臋偶czyzna sta艂 niedaleko i uporczywie si臋 w nich wpatrywa艂.
– Tak, a co?
– W tamtym miejscu nie mieszka wielu zmiennych. S膮 tam tylko trzy domki. Inni mieszkaj膮 bli偶ej g艂贸wnego domu. To mo偶e nam pom贸c. Dzi臋kuj臋 wam.
Sonia u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o do zmiennego i postanowi艂a, 偶e jeszcze pom臋czy brata.

* * *


Cooper Russo patrzy艂 si臋 na plik dokument贸w, kt贸re trzyma艂 w d艂oniach. Nie mia艂 ju偶 nic. Firmy, domu, pieni臋dzy. Wszystko przesz艂o na Gabriela Stone'a. Nie wierzy艂 w to, co widzia艂.
– Aaalee...
– Mi艂o by艂o robi膰 z tob膮 interesy. By艂e艣 dobrym, aczkolwiek trudnym wsp贸lnikiem.
– Ale co to znaczy?
– Jeste艣 bankrutem, Cooper. – Stone siedzia艂 wygodnie na kanapie w domu Russo. W swoim domu. – Wszystko nale偶y do mnie. Tw贸j pasierb te偶.
– Z艂apa艂e艣 go?
– Jest w moich r臋kach, a nied艂ugo b臋dzie w moim 艂贸偶ku wyj膮c z rozkoszy.
– Zabieraj go i r贸b z nim, co zechcesz, tylko oddaj mi moje pieni膮dze. A co z jego pieni臋dzmi? Daj mi je.
– Niestety do nich jeszcze dost臋pu nie mam, ale to si臋 na dniach zmieni. Dzi臋ki niemu i nagromadzonym 艣rodkom zbuduje imperium zmiennych i taureni b臋d膮 rz膮dzi膰.
– Jak chcesz tego dokona膰?
– Tajemnica. – Pochyli艂 si臋 w stron臋 Coopera. – To, co trzymasz w r臋ku to twoja zguba. Zawsze by艂e艣 moj膮 marionetk膮. Jak ty nienawidzi艂e艣 Christiana. W sumie, gdyby nie by艂 taki s艂odki te偶 bym go nienawidzi艂. Moja kr贸lowa pu艣ci艂a si臋 z cz艂owiekiem. Nawet jak Chris si臋 zmieni w smoka, to i tak b臋d臋 od niego silniejszy. Rozumiesz, z艂a ludzka krew psuje t臋 idealn膮.
– Czego chcesz za to, by艣 mi odda艂 to, co moje! – Wsta艂 z rozmachem z fotela i rzuci艂 dokumentami w powietrze. Te rozsypa艂y si臋 i spad艂y na pod艂og臋.
– Chc臋 twojej 艣mierci. Nie potrzebuj臋 艣wiadk贸w moich interes贸w.
– Co? Chcesz mnie zabi膰? – Cooper wpatrzy艂 si臋 w towarzysza ze zgroz膮.
– Nie, to ty si臋 zabijesz dwie godziny po moim wyj艣ciu. – Wsta艂 i zapi膮艂 marynark臋. Spojrza艂 w oczy Russo. – Widzisz most? Co powiesz na to, by wyl膮dowa膰 pod nim g艂odny i go艂y. Bez kobiet, kt贸re nie spojrz膮 na takiego kogo艣 jak ty, kiedy ma si臋 pusty portfel. Jeste艣 niczym. 艢mieciem. 艢mieciem, kt贸ry b臋dzie mia艂 lepiej w innym 艣wiecie – m贸wi艂 Stone patrz膮c g艂臋boko w oczy Coopera Russo. Wmawia艂 mu wszystko to, co chcia艂 i sobie od lat planowa艂. Cz艂owiek poddawa艂 si臋 jego s艂owom. Gdy doszed艂 do jednej z wizji ju偶 wiedzia艂, 偶e 艂zy w oczach m臋偶czyzny oznaczaj膮 jedno. C贸偶 nie ka偶dy ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nie ma ju偶 nic i w dodatku zostaje si臋 upokorzonym przed 艣wiatem, chce 偶y膰. Nawet jak Cooper zechce to i tak za dwie godziny wykona rozkaz. Rozkaz, jaki zawar艂 si臋 w przemowie, jak膮 go obdarowano. – Oczywi艣cie zaraz nie b臋dziesz pami臋ta艂 o ostatnich zdaniach, ale one pozostan膮 w tobie i b臋d膮 ci臋 spala膰 od 艣rodka. I wybacz, ale na pogrzeb 艣miecia nie przyjd臋. Mia艂em zamiar, lecz b臋d臋 wtedy pieprzy艂 mojego cukiereczka. 呕egnaj.
– Jeste艣 diab艂em – sykn膮艂 Russo.
– Nie, diabe艂 mi nie dorasta do pi臋t. – Roze艣mia艂 si臋 Stone, a w tym 艣miechu by艂a zar贸wno gro藕ba, jak i szale艅stwo.

* * *


Daniel zaparkowa艂 przed biurowcem nale偶膮cym do Stone'a. Z nerw贸w uderzy艂 r臋koma w kierownic臋. Ca艂y dygota艂.
– Mo偶e ja tam p贸jd臋 – zacz膮艂 Dario, ale zaraz przerwa艂, gdy przeszy艂 go wzrok alfy.
– Sam p贸jd臋. Nie b贸j si臋, nie zabij臋 go od razu . B臋dzie 偶y艂 dop贸ki nie znajd臋 Chrisa. Co zrobi臋 z nim p贸藕niej to ju偶 nie twoja g艂owa. – Wysiad艂 z samochodu i uda艂 si臋 do g艂贸wnych drzwi. Ochroniarz przepu艣ci艂 go bez problem贸w, jak ka偶dego o tej porze. Wszak Stone prowadzi wiele legalnych interes贸w. Nie skierowa艂 si臋 do informacji tylko od razu do windy. Dario szed艂 obok niego jak wierny pies.
– Prosz臋 pan贸w, s膮 panowie um贸wieni? – Dobieg艂a do nich m艂oda kobieta.
– Zawsze jestem um贸wiony z twoim w艂a艣cicielem – rzek艂 zimno Alston i przywo艂a艂 wind臋.
– Ale, do kogo panowie id膮? Ja musz臋 zaanonsowa膰...
– Pani skrzekliwy g艂os dzia艂a mi na nerwy. – Daniel nie mia艂 nastroju do rozmawiania z takimi paniusiami. Z ulg膮 przyj膮艂 zje偶d偶aj膮c膮 w d贸艂 wind臋.
– No, ale... – Usi艂owa艂a co艣 jeszcze powiedzie膰 zanim obaj nie znikn臋li w windzie. Dario pu艣ci艂 jej jeszcze oczko, zanim drzwi nie ukry艂y przybysz贸w. W tej samej chwili do budynku wszed艂 jej szef, wi臋c pobieg艂a do niego. – Panie Stone, dw贸ch pan贸w, zmiennych wilk贸w, jest w budynku. Nie podali swych nazwisk, ani celu wizyty.
– Chyba domy艣lam si臋, co ci panowie tu robi膮.

* * *


Jacob wr贸ci艂 do domu i od razu zasypa艂y go pytania Sheoni. Opowiedzia艂 jej w skr贸cie, co si臋 dzieje i gdy mia艂 przykaza膰, 偶eby nic nie m贸wi艂a Justinowi, okaza艂o si臋, 偶e jest ju偶 za p贸藕no na milczenie. M艂odszy brat patrzy艂 na niego z l臋kiem.
– Nie widzia艂em jak wszed艂e艣.
– Porwano Christiana? – Chcia艂 zna膰 odpowied藕 na to pytanie i na reszt臋 k艂臋bi膮cych si臋 w g艂owie. Przecie偶 wczoraj zmienny smok by艂 u niego z tym... m臋偶czyzn膮. Natomiast dzisiaj... – Jak to porwany?
– Nie chcia艂em, aby艣 wiedzia艂. Usi膮d藕. – Podsun膮艂 bratu krzes艂o, lecz ten tylko si臋 odsun膮艂 ledwie trzymaj膮c si臋 na nogach. – Justin...
– Por... por... porwany? – M臋偶czyzna zachwia艂 si臋, wi臋c Jacob dobieg艂 do niego i go z艂apa艂 ratuj膮c przed upadkiem. Niestety Justin od razu go odepchn膮艂. – Nie dotykaj mnie! – Opar艂 si臋 o 艣cian臋. Ba艂 si臋. Wszystko wraca艂o. Wszystko!
– Nic Christianowi nie b臋dzie. Znajdziemy go ca艂ego i zdrowego. Justin... Justin! – krzykn膮艂 ze zgroz膮, kiedy spostrzeg艂, jak wzrok brata ciemnieje, a on osuwa si臋 po 艣cianie, a jego bezw艂adne cia艂o opada na pod艂og臋. Jacob w ostatniej chwili pod jego g艂ow臋 pod艂o偶y艂 d艂o艅, aby ta nie uderzy艂a w wy艂o偶on膮 kafelkami pod艂og臋. – Justin? – Poklepa艂 brata po policzku.
– To za du偶o dla niego.
– To moja wina. Nie powinienem by艂 o tym rozmawia膰. – Odgarn膮艂 bratu w艂osy z twarzy i patrzy艂 na niego z trosk膮.
– To nie twoja wina. Chocia偶 min臋艂o ju偶 tyle czasu on nadal to prze偶ywa. – Sheoni wyj臋艂a z szafki sole trze藕wi膮ce.
– Powinienem by艂 ci臋 pos艂ucha膰, co do leczenia jego psychiki. Ale upar艂em si臋. – Wzi膮艂 brata na r臋ce i wyszed艂 z kuchni.
– On tego nie chcia艂. Zreszt膮 ju偶 wraca艂 do siebie. – Sz艂a za nim. Kilka os贸b ze sfory chcia艂o co艣 powiedzie膰 lub zaproponowa膰 pomoc, jak to zazwyczaj bywa艂o, lecz zmienna pantera pokr臋ci艂a tylko g艂ow膮, by nic nie robili.
– To przez tego m臋偶czyzn臋, kt贸ry jest jego partnerem. Poza tym samo pojawienie si臋 nowych w s膮siedztwie te偶 robi swoje. – Otworzy艂 sobie nog膮 drzwi i wni贸s艂 brata do jego pokoju. Ostro偶nie po艂o偶y艂 go na 艂贸偶ku. – Do tego dosz艂a ta wiadomo艣膰. Dlaczego by艂em taki 艣lepy i s膮dzi艂em, 偶e Justin daje sobie rad臋. – Wzi膮艂 od 偶ony preparat na ocucenie brata i podstawi艂 mu go pod nos.
– Ten jego partner... S膮dzisz, 偶e on by by艂 w stanie mu pom贸c?
– Wygl膮da na kogo艣, kto dzia艂a i jest do艣膰... ostry. Nie wiem czy by艂by zdolny zaj膮c si臋 Justinem. – Wszystko to by艂a jego wina. Tamto, by艂o... Dlatego musia艂 pom贸c odnale藕膰 Christiana. – Mimo tego nie b臋d臋 mu przeszkadza艂.
– Na tyle, 偶e kaza艂e艣 mu si臋 do niego nie zbli偶a膰 – parskn臋艂a g艂adz膮c si臋 po wielkim brzuchu. – Nie oceniaj go. Mo偶e b臋dzie m贸g艂 pom贸c Justinowi.
– Nie wiem. Hej. – U艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o do brata, kt贸ry otworzy艂 oczy. Odsun膮艂 si臋 na tyle, by go nie dotyka膰. – Zemdla艂e艣. Wszystko b臋dzie dobrze. Jad臋 szuka膰 Christiana. Znajdziemy go.
Justin m贸g艂 tylko patrze膰 na niego, chocia偶 tak wiele chcia艂 powiedzie膰, lecz nie potrafi艂. Tam nauczyli go milcze膰. Gdy milcza艂...
– Justin, prze艣pij si臋. – odezwa艂a si臋 Sheoni. – To ci dobrze zrobi. Christian by ci kopniaka da艂 za zamartwianie si臋. Pami臋taj, 偶e on ma pazur i da sobie rad臋.
M臋偶czyzna po艂o偶y艂 si臋 na boku b艂agaj膮c brata w duchu, 偶eby ju偶 poszed艂 szuka膰 jego przyjaciela. Pierwsz膮 osob臋, kt贸ra sprawia艂a, 偶e czu艂 si臋 pewny siebie i normalny. Jacob jakby czyta艂 w jego my艣lach. Wsta艂, uca艂owa艂 partnerk臋 i spojrza艂 na niego z obietnic膮.
– Znajdziemy go. Jego partnerzy przetrz膮sn膮 ca艂膮 okolic臋 i miasto w tym celu.

* * *


Daniel z Dariem wpadli niczym rozszala艂a burza do gabinetu Stone'a, ignoruj膮c jego asystentk臋. Zastali m臋偶czyzn臋 za biurkiem i alfa rzuci艂 si臋 do przyw贸dcy tauren贸w, jednak nie uda艂o mu si臋 go dopa艣膰, gdy偶 Dario chwyci艂 go w silnym u艣cisku i przyci膮gn膮艂 do siebie.
– Ty skurwysynu, oddawaj go!
– Kogo? Panie Alston, zamiast rzuca膰 si臋 jak w艣ciek艂y wilk, mo偶e by pan usiad艂 i porozmawia艂 ze mn膮 jak cywilizowany zmienny? – W duchu gratulowa艂 sobie, 偶e zna艂 tajne przej艣cia i m贸g艂 by膰 w gabinecie zanim ci wtarabanili si臋 tutaj z buciorami i pretensjami. Bardzo chcia艂 za艣mia膰 si臋 w twarz Alstonowi. Powiedzie膰, 偶e teraz on b臋dzie rucha艂 jego ksi臋cia.
– Nie b臋d臋 rozmawia艂 z porywaczem mojego partnera.
– Porwano Martina Colemana? O, patrz nie wiedzia艂em. – Po艂o偶y艂 r臋k臋 na piersi. – Tak mi przykro. Mog臋 jako艣 pom贸c?
Daniel ledwie panowa艂 nad swoim wilkiem. Gdyby go uwolni艂 ten by rozerwa艂 gard艂o draniowi za biurkiem. Ch臋tnie, by to zrobi艂, ale nie mo偶e zabi膰 jedynej osoby, kt贸ra mo偶e wiedzie膰 gdzie jest Chris.
– Nie udawaj g艂upiego! Przeszukam ca艂y ten budynek!
– Prosz臋 bardzo. Nie mam nic do ukrycia. Nie znajdziesz go. Szukaj sobie do usranej 艣mierci. – 艢mia艂 si臋 w duchu Stone. – Mam wezwa膰 ochron臋, aby pana wyprowadzi艂a, czy wyjdzie pan samodzielnie za pomoc膮 pana Monahana?
Daniel zawarcza艂 zwierz臋co.
– Znajd臋 go, a ty po偶egnaj si臋 z 偶yciem – szepn膮艂 z艂owrogo. Ju偶 wiedzia艂, 偶e to Stone ma Christiana. Teatrzyk, kt贸ry m臋偶czyzna odegra艂 by艂 dla niego niczym wiadomo艣膰 na srebrnej tacy. Teraz da mu spok贸j, ale wr贸ci tu. Nie sam. Niech tylko Martin znajdzie zdrajc臋. Musz膮 mie膰 wszystkie informacje, by co艣 zrobi膰. W tej chwili m贸g艂 b艂aga膰 w duchu wszystkich bog贸w, religii ca艂ego 艣wiata, 偶eby dali si艂臋 jego partnerowi i, aby Stone trzyma艂 od niego swe brudne, 艣mierdz膮ce 艂apska z daleka. – Jak go tkniesz b臋dziesz umiera艂 bardzo powoli.
– Do widzenia panom. – Wskaza艂 na drzwi i czeka艂 a偶 wyjd膮. Gdy te zamkn臋艂y si臋 za nimi, natychmiast podszed艂 do szafy i otworzy艂 drzwi. Podni贸s艂 ma艂膮 szkatu艂k臋, a wtedy ca艂a 艣cianka z szafy zacz臋艂a si臋 obraca膰. Znikn臋艂y wszystkie dokumenty, a teraz zamiast nich czy ubra艅 sta艂y na specjalnych p贸艂kach monitory. D艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 jak jego nieproszeni go艣cie opuszczaj膮 teren. Dopiero wtedy jeden z nich prze艂膮czy艂 na podgl膮d ukrytego pokoju. Christian le偶a艂 na 艂贸偶ku z otwartymi oczami. Zaraz go pocieszy.

* * *


Czu艂 swych partner贸w. Czu艂 ich b贸l, strach i w艣ciek艂o艣膰. Oni mieli si艂臋, wi臋c i on musia艂 te偶 j膮 mie膰 dla siebie i dzieci. Zw艂aszcza dzieci. Ochroni膰 je to by艂 jego priorytet. Pierwszym, co zrobi艂 to zjad艂, gdy jaka艣 taurenka przynios艂a mu jedzenie. Zmusi艂 si臋 do po艂kni臋cia owoc贸w i mi臋sa. 呕o艂膮dek buntowa艂 si臋 i chcia艂 od razu uwolni膰 pokarm, ale nie pozwoli艂 na to. Si艂a by艂a mu teraz bardzo potrzebna. Podci膮gn膮艂 si臋 na 艂贸偶ku i opar艂 plecami o 艣cian臋, gdy w pokoju pojawi艂 si臋 jego porywacz.
– M贸j, ksi膮偶臋 czeka艂 na mnie.
– Dlaczego m贸wisz mi „ksi膮偶臋”?
– Nie wiesz? Jeste艣 ksi臋ciem. Wszak twoja matka by艂a kr贸low膮 diamentowych smok贸w. Widz臋 po twoich oczach, 偶e to dla ciebie nowo艣膰.
– Sk膮d znasz moj膮 mam臋? – Kr贸low膮? Jak膮 kr贸low膮? M贸wi艂a, 偶e by艂a tylko dam膮, jedn膮 z wielu. Towarzyszk膮 kr贸lowej.
– By艂a moj膮 niewolnic膮. Chcesz pos艂ucha膰 jej historii?