Pod koniec dnia rozbili ob贸z. Stra偶nicy zachowywali si臋 tak samo jak na poprzednim postoju z dala od miasta, ale w przeciwie艅stwie do tamtego postoju, rodze艅stwo Ostrovnic nie zadawa艂o ju偶 偶adnych pyta艅, ani te偶 nie sk艂ada艂o 偶adnych zastrze偶e艅 co do sposobu ochrony.
Anterus siedzia艂 z dala od innych, czekaj膮c na ukochanego, gdy podesz艂a do niego Julne Ostrovnic.
- Musimy porozmawia膰 – stwierdzi艂a stanowczym g艂osem.
- Nie musimy – burkn膮艂 m艂ody mag nawet na ni膮 nie patrz膮c. – To ty chcesz, mnie nie zale偶y. Nie musz臋 z wami rozmawia膰, tylko bezpiecznie odeskortowa膰 do celu podr贸偶y, za co nam zap艂acili艣cie.
Kobieta sykn臋艂a rozdra偶niona i bez s艂owa rzuci艂a mu pod nogi mieszek. M艂ody mag spojrza艂 w ko艅cu na ni膮.
- To mo偶e by膰 twoje. – Wyraz jego twarzy nie zmieni艂 si臋, co zirytowa艂o kobiet臋 jeszcze bardziej. – Zostaw go w spokoju.
Anterus rozwi膮za艂 mieszek i wysypa艂 jego zawarto艣膰 na ziemi臋. Utworzy艂a si臋 niema艂a kupka diament贸w. U艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem, po czym po艂o偶y艂 zabanda偶owan膮 d艂o艅 na ziemi, nast臋pnie zacz膮艂 j膮 powoli podnosi膰 do g贸ry. Pod jego r臋k膮 wyrasta艂a g贸ra diament贸w, coraz wi臋ksza i wi臋ksza. W ko艅cu by艂o ich tyle, 偶e rozsypuj膮c si臋 przemiesza艂y si臋 z tymi od Julne Ostrovnic.
- Siekiera… - odezwa艂 si臋 Anterus wpatruj膮c si臋 w diamenty.
- Tak? – odpar艂 m臋偶czyzna kr臋c膮cy si臋 podejrzanie blisko rozmawiaj膮cych.
- Spytaj ch艂opak贸w czy chc膮 troch臋 diament贸w.
- No pewnie!- odpar艂 entuzjastycznie, po czym gwizdn膮艂 tak by wszyscy go s艂yszeli. – Ch艂opaki, Anterus wyczarowa艂 troch臋 kamyk贸w! Bierzcie p贸ki si臋 nie rozmy艣li!
Wszyscy jak jeden m膮偶 rzucili si臋 na diamenty i gdy przepychali si臋 by jak najwi臋cej ich wzi膮膰, mag spojrza艂 kpi膮co na szlachciank臋. Kobieta prychn臋艂a w艣ciekle i odwr贸ci艂a si臋 by odej艣膰.
- Zapomnia艂a pani czego艣 – dogoni艂 j膮 kpi膮cy g艂os maga. Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a wisz膮cy na wprost jej twarzy jej w艂asny mieszek z diamentami. Chwyci艂a go i z dumnie uniesion膮 g艂ow膮, w艣ciek艂膮 do granic mo偶liwo艣ci wesz艂a do swojego namiotu. Chwil臋 potem mo偶na by艂 s艂ysze膰 jak na kogo艣 wrzeszczy.
- Anterus… - odezwa艂 si臋 niepewnie jeden z m臋偶czyzn.
- Tak?
- M贸g艂by艣 wyczarowa膰 jeszcze kilka tych kamyk贸w? Nie mo偶emy r贸wno podzieli膰.
- Ile?
- Sze艣膰 wystarczy.
Mag wyci膮gn膮艂 w stron臋 rozm贸wcy lew膮 r臋k臋 na kt贸rej le偶a艂o sze艣膰 dorodnych diament贸w.
- Dzi臋ki – powiedzia艂 m臋偶czyzna i szybko zabra艂 klejnoty. Chwil臋 potem wszyscy wr贸cili do swoich obowi膮zk贸w.
- Co to by艂o? – zainteresowa艂 si臋 Yarvis, kt贸ry podszed艂 do maga. – Ju偶 zd膮偶y艂e艣 si臋 spi膰 i zabawia艂e艣 ch艂opak贸w sztuczkami magicznymi?
- Nie – odpar艂 powa偶nie, chocia偶 w g艂osie wojownika wyra藕nie by艂o s艂ycha膰 weso艂e nuty 艣wiadcz膮ce o tym i偶 nie m贸wi tego powa偶nie. – Da艂em im troch臋 diament贸w.
- Ante… - j臋kn膮艂 Yarvis. – T艂umaczy艂em ci ju偶, 偶e nie mo偶esz. Jeszcze ch艂opakom odbije z nadmiaru szcz臋艣cia, a ty znowu tracisz cz膮stk臋 siebie.
- Uwielbiam jak tak skracasz moje imi臋 – m艂ody mag u艣miechn膮艂 si臋.
- Nie zmieniaj tematu.
- Ja wiem – skuli艂 si臋 obejmuj膮c kolana ramionami – ale musia艂em pokaza膰 tej g艂upiej babie, 偶e mnie nie mo偶na przekupi膰 byle klejnotami.
- Mog艂e艣 to za艂atwi膰 inaczej – powiedzia艂 cicho obejmuj膮c maga, a w jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o b贸l – a nie nadu偶ywaj膮c tej mocy. Nie chc臋 ci臋 straci膰.
- Nie stracisz – odpar艂 g艂aszcz膮c kochanka po policzku. – Nadejdzie taka chwila gdy to ja b臋d臋 mia艂 kart臋 przetargow膮 i odzyskam wszystko, co mi zabra艂.
- Powtarzasz to odk膮d si臋 znamy, a ca艂y czas tylko nadu偶ywasz tej mocy. Ja naprawd臋 nie chc臋 ci臋 straci膰 – wyszepta艂 przytulaj膮c twarz do karku m艂odego maga, a z jego oczu niespodziewanie pociek艂y 艂zy.
Anterus, czuj膮c co si臋 dzieje z jego ukochanym, machn膮艂 praw膮 r臋k膮 i sekund臋 potem okrywa艂 ich rozstawiony namiot. Dopiero wtedy odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w oczy Yarvisa.
- Przepraszam – wyszepta艂. – Ci膮gle jeszcze nie mog臋 si臋 przyzwyczai膰, 偶e mam dla kogo 偶y膰.
- No pewnie, 偶e masz, g艂upolu – odpar艂 ciep艂o Yarvis. – Dla mnie. Dla nas.
Anterus u艣miechn膮艂 si臋 niepewnie.
- To takie… dziwne. I ciep艂e.
- Ciep艂e?
- Bo mi si臋 w 艣rodku ciep艂o rozlewa jak pomy艣l臋 o tobie – odpar艂 dziwnie zmieszany odwracaj膮c g艂ow臋, by tylko wojownik nie zobaczy艂 jak si臋 czerwieni.
Yarvis roze艣mia艂 si臋 rozbawiony.
- Wiesz, czasami jeste艣 jak dziecko. Ale kocham to w tobie – doda艂 szybko widz膮c jak mag ju偶 szykuje si臋 by co艣 powiedzie膰 i szybko poca艂owa艂 go w policzek. Anterus odwr贸ci艂 twarz i kolejny poca艂unek wojownika trafi艂 w usta.
- Kocham ci臋 – wyszepta艂, na co Anterus westchn膮艂 i zamkn膮wszy oczy podda艂 si臋 pieszczotom, kt贸re zacz膮艂 mu fundowa膰 kochanek.
- Co robisz? – zainteresowa艂 si臋 Yarvis, kiedy odpocz膮wszy po seksie le偶a艂 przykryty derk膮. Zajrza艂 kochankowi przez rami臋. – Talizmany? – zdziwi艂 si臋 widz膮c jak mag owija wok贸艂 d艂ugiego czarnego kryszta艂u kosmyk swoich w艂os贸w. – Dla kogo? Da艂e艣 je ju偶 wszystkim ch艂opakom. Chyba nie dla tej g艂upiej baby?
- Nie. Dla tych dzieciak贸w. Przydadz膮 im si臋, widzia艂em to.
- Prosi艂em ci臋 偶eby艣 nie u偶ywa艂 tej mocy – Yarvis skrzywi艂 si臋 – a ty znowu mnie nie pos艂ucha艂e艣.
- Nie! – zaprzeczy艂 gwa艂townie. – To nie ta moc! To sen. Przy艣ni艂o mi si臋, 偶e b臋d膮 rozdzieleni i w niebezpiecze艅stwie.
- Na pewno? – spojrza艂 na niego podejrzliwie.
- Na pewno!
- No to masz szcz臋艣cie, bo inaczej prze艂o偶y艂bym ci臋 przez kolano i spra艂 ty艂ek – powiedzia艂, na co m艂ody mag u艣miechn膮艂 si臋 rozbawiony.
Anterus z艂apa艂 kryszta艂 w obie r臋ce i zamkn膮wszy oczy zacz膮艂 recytowa膰 zakl臋cie poruszaj膮c jedynie ustami. Yarvis wiedzia艂, 偶e nie nale偶y mu teraz przeszkadza膰. I chocia偶 nie wiedzia艂 ile to potrwa, nie przeszkadza艂o mu to. M贸g艂 bezkarnie patrze膰 na ukochanego i napawa膰 si臋 jego widokiem, bez tych jego zabawnych min, kiedy czerwieni艂 si臋, albo odwraca艂 zmieszany.
Kiedy Anterus sko艅czy艂, w r臋kach trzyma艂 dwa kryszta艂y barwy b艂臋kitnej z zielonymi refleksami.
- P贸jd臋 im to da膰 – stwierdzi艂, po czym wyszed艂 z namiotu.
Nie pytaj膮c o pozwolenie wszed艂 do namiotu rodze艅stwa Ostrovnic.
- Jak 艣miesz! – wykrzykn臋艂a zbulwersowana Julne, a s艂u偶膮cy, kt贸rzy byli obecni, pr贸bowali go zatrzyma膰, lecz wystarczy艂o i偶 spojrza艂 na nich wzrokiem w kt贸rym wida膰 by艂o ogie艅 i przera偶eni cofn臋li si臋.
- Zr贸b co艣! – krzycza艂a kobieta do brata.
- Ale co? – zapyta艂 tamten bezradnie. – Przecie偶 to mag, jeszcze mo偶e mnie zabi膰…
Anterus nic sobie nie robi艂 z rozmowy Ostrovnic贸w. Podszed艂 do rodze艅stwa, kt贸re siedzia艂o na bogato zdobionym i wy艂o偶onym drogimi sk贸rami 艂贸偶ku.
- To ty – ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋, a jego siostra popatrzy艂a z zaciekawieniem na Anterusa. – To ten mag, o kt贸rym ci m贸wi艂em – powiedzia艂 do siostry.
W oczach Mili pojawi艂y si臋 艂zy. Nic nie m贸wi膰 rzuci艂a si臋 Anterusowi na szyj臋. Ten chwil臋 siedzia艂 jak skamienia艂y, a偶 w ko艅cu wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i ostro偶nie pog艂aska艂 j膮 po plecach.
- Dzi臋kuj臋 – wyszepta艂a wycieraj膮c 艂zy, zanim jeszcze pop艂yn臋艂y po policzkach. – Kamin powiedzia艂 mi, co mu pokaza艂e艣 i 偶e to by艂o bardzo pi臋kne i 偶e kiedy艣 to si臋 spe艂ni.
- Tobie tez mog臋 pokaza膰. Zamknij oczy. – Dziewczyna pos艂usznie wykona艂a polecenie i Anterus przy艂o偶y艂 lew膮 d艂o艅 do jej czo艂a. Chwil臋 potem z jej oczu pop艂yn臋艂y 艂zy, kt贸re, jak zawsze, zamieni艂y si臋 w diamenty.
- To prawda – wyszepta艂a, kiedy mag zabra艂 r臋k臋 – to by艂o naprawd臋 pi臋kne.
- I si臋 naprawd臋 spe艂ni – Anterus u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o. – Musisz tylko cierpliwie czeka膰 i robi膰, co ka偶e ci brat.
- Dobrze – pokiwa艂a twierdz膮co g艂ow膮.
- Ale w zamian musisz mi co艣 da膰.
- Co takiego? – zdziwi艂a si臋.
- Kiedy po raz pierwszy zap艂aczesz ze szcz臋艣cia, chc臋 偶eby艣 od艂o偶y艂a dla mnie pierwsz膮 艂z臋, kt贸ra zmieni si臋 w diament. Tylko t膮 jedn膮 i na pewno t膮.
- Ale to mo偶e wieki potrwa膰.
- To nic – mag u艣miechn膮艂 si臋 uspokajaj膮co – ja mog臋 poczeka膰. Kiedy艣 znowu si臋 spotkamy.
- Dobrze, od艂o偶臋. Pierwsza 艂za, kt贸r膮 uroni臋 ze szcz臋艣cia, nie z b贸lu.
- A teraz chcia艂bym wam da膰 co艣 jeszcze.
- Co takiego? – zainteresowa艂 si臋 Kamin.
- Zrobi艂em dla was talizmany ochronne. We藕cie je do r膮k. – Poda艂 rodze艅stwu kryszta艂y, nast臋pnie nakry艂 ich r臋ce swoimi, zamykaj膮c je na kryszta艂ach. Zamkn膮艂 oczy i zacz膮艂 szepta膰 zakl臋cie.
- To zaczyna si臋 rozgrzewa膰 – stwierdzi艂a Mila i chcia艂a zabra膰 r臋k臋, lecz Anterus trzyma艂 j膮 mocno, a偶 w ko艅cu sko艅czy艂 wypowiada膰 zakl臋cie i zabra艂 r臋ce. Mila i Kamin otworzyli swoje.
- Jakie pi臋kne – wyszepta艂a dziewczyna. Trzymany przez ni膮 klejnot mia艂 teraz barw臋 miodu z zielonymi refleksami.
- Czemu m贸j jest inny? – zdziwi艂 si臋 Kamin. Jego kryszta艂 艣wieci艂 biel膮 z zielonymi refleksami.
- Te kamienie to wasze serca – odpar艂 Anterus – dlatego s膮 r贸偶ne.
Uni贸s艂 d艂o艅 najpierw nad jednym kamieniem, potem nad drugim. Oba b艂yskawicznie oplot艂a cienka niczym paj臋czyna z艂ota siateczka, kt贸ra na ko艅cu kryszta艂贸w zmieni艂a si臋 w 艂a艅cuszki.
- Za艂贸偶 sw贸j bratu na szyj臋 – powiedzia艂 do Mili, a potem popatrzy艂 wyczekuj膮co na Kamina. Rodze艅stwo bez s艂owa wymieni艂o si臋 kryszta艂ami. – Dla innych b臋d膮 to zwyk艂e, nic nie znacz膮ce 艣wiecide艂ka, dla was 艣wiadectwo, 偶e to drugie 偶yje. To na wypadek gdyby kiedy艣 was jednak rozdzielono. Je艣li kamienie b臋d膮 艣wieci膰 tak jak teraz, b臋dzie to oznacza艂o, ze wszystko w porz膮dku. Je艣li sczerniej膮 i strac膮 po艂ysk… - nie doko艅czy艂, ale rodze艅stwo domy艣li艂o si臋 o co mu chodzi艂o. - A te zielone refleksy to moja magia, b臋dzie was chroni膰 przed zagro偶eniami.
- Dzi臋kuj臋 – powiedzia艂 Kamin chowaj膮c talizman pod koszul臋. – Tyle dla nas robisz, chocia偶 nas nie znasz. A my nawet nie mamy si臋 jak odwdzi臋czy膰.
- Przecie偶 ju偶 ustalili艣my cen臋 za moj膮 pomoc.
- Ale to tylko jedna 艂za – wyb膮ka艂 Kamin. – nawet jako diament nie b臋dzie warta tyle, 偶eby艣my mogli ci si臋 odwdzi臋czy膰.
- B臋dzie warta, uwierz mi, b臋dzie. Ale nie my艣l o tym. R贸b co musisz i wyczekuj dnia, kiedy wasz los si臋 odwr贸ci.
Rodze艅stwo pokiwa艂o g艂owami. Anterus u艣miechn膮艂 si臋, poklepa艂 ich jeszcze po r臋kach, jakby chcia艂 im doda膰 otuchy i, ignoruj膮c zupe艂nie rodze艅stwo Ostrovnic, wyszed艂 z namiotu.
Kiedy nadesz艂a noc, wszystko odby艂o si臋 tak samo jak wcze艣niej. Noc min臋艂a spokojnie. Niestety nie uspokoi艂o to Yarvisa, wr臋cz zaniepokoi艂o.
- Co艣 ci臋 trapi? – spyta艂 Anterus nad ranem, kiedy siedzieli przy ognisku i posilali si臋. Yarvis skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮. – Co takiego?
- Ta cisza.
- Nie wyczuwam nic z艂ego.
- No w艂a艣nie. A powiniene艣. Nieraz t臋dy je藕dzi艂em i wiem, 偶e w tych rejonach mo偶na by艂o napotka膰 grasuj膮cych grabie偶c贸w. Zwykle byli to pojedynczy ludzie, chocia偶 czasami tez zdarza艂y si臋 wi臋ksze grupy. Powinni艣my spotka膰 ich przynajmniej raz, a tu nic, cisza i spok贸j, niczym w ogr贸dku jakiej艣 szlachcianki.
- Rozumiem. Chcesz 偶ebym sprawdzi艂 to z g贸ry?
- Tak.
- Dobrze – odpar艂 mag odk艂adaj膮c misk臋 z jedzeniem.
- Siekiera, Valdiss, Hamlos, potrzebujemy was! – wykrzykn膮艂 Yarvis, a gdy wywo艂ani podeszli, doda艂: - Anterus idzie na zwiad.
Nie musia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej. M臋偶czy藕ni wyj臋li swoje bronie i gotowi uderzy膰 w ka偶dej chwili stan臋li do nich plecami tak, by m贸c obserwowa膰 ca艂膮 okolic臋.
- Mo偶esz zaczyna膰 – powiedzia艂 Yarvis, na co m艂ody mag z艂apa艂 go za r臋k臋 i patrz膮c g艂臋boko w oczy zacz膮艂 recytowa膰 zakl臋cie w jakim艣 nieznanym j臋zyku. Po chwili oczy Yarvisa zasz艂y mg艂膮, a on sam wyprostowa艂 si臋 jakby kto艣 poci膮gn膮艂 za niewidzialne sznurki. Tymczasem Anterus zacz膮艂 si臋 zmienia膰: jego ko艅czyny kurczy艂y si臋 i pokrywa艂y pi贸rami, a twarz wyd艂u偶a艂a si臋, by na koniec zmieni膰 si臋 w dzi贸b. Zamiast Anterusa na ziemi siedzia艂 sok贸艂, kt贸ry momentalnie wzbi艂 si臋 w powietrze.
Szybowa艂 w g贸rze, ponad drzewami, a wszystko co widzia艂, widzia艂 tak偶e Yarvis, dzi臋ki zakl臋ciu, kt贸re po艂膮czy艂o ich oczy.
- Skieruj si臋 na p贸艂nocny wsch贸d – nagle w g艂owie Anterusa rozbrzmia艂 g艂os Yarvisa – i zni偶 si臋 maksymalnie jak tylko mo偶esz. Chcia艂bym zobaczy膰 co jest mi臋dzy drzewami. Kiedy ci powiem skr臋膰 w lewo o pi臋膰 stopni i utrzymuj tak膮 pozycj臋, bym m贸g艂 zobaczy膰 ca艂膮 okolic臋.
Sok贸艂 bez s艂owa wykona艂 polecenie. Lec膮c uwa偶nie patrzy艂 w d贸艂, staraj膮c si臋 zobaczy膰 jak najwi臋cej, by jak najwi臋cej przekaza艂y jego oczy oczom wojownika.
Tymczasem na twarzy Yarvisa z ka偶d膮 sekund膮 pog艂臋bia艂 si臋 wyraz niezadowolenia.
- Co艣 chyba jest nie tak – mrukn膮艂 Siekiera na jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 odwracaj膮c si臋 by zerkn膮膰 na wojownika.
- Ale co? – mrukn膮艂 Hamlos jeszcze bardziej wyt臋偶aj膮c wzrok i jednocze艣nie mocniej zaciskaj膮c palce na 艂uku.
- Nie wiem – odpar艂 tropiciel - ale oni rzadko kiedy to robi膮, no i Yarvis nie ma zbyt zadowolonej miny. Co艣 musi by膰 na rzeczy.
- Cholera – warkn膮艂 Valdiss.
- Cos widz臋 – mrukn膮艂 Siekiera nie zmieniaj膮c ani o jot臋 pozycji.
- Gdzie? – zainteresowa艂 si臋 Hamlos.
- Tam za tym powalonym drzewem, jakie艣 dwie艣cie metr贸w.
- Faktycznie, co艣 tam chyba jest – mrukn膮艂 Hamlos po kr贸tkiej obserwacji. – Nawet st膮d wida膰 to faluj膮ce powietrze, jakby kto艣 si臋 ukrywa艂 za magiczn膮 zas艂on膮.
- Mag? – zainteresowa艂 si臋 Valdiss.
- Mo偶liwe – odpar艂 Siekiera.
- Dziwne, 偶e Anterus go nie wyczu艂. – Hamlos wyra藕nie zaniepokoi艂 si臋.
- Ano dziwne – mrukn膮艂 Hamlos. – Musi by膰 tylko jedno wyt艂umaczenie: to kto艣 r贸wnie pot臋偶ny jak Anterus.
Tymczasem m艂ody mag szybowa艂 w powietrzu uwa偶nie obserwuj膮c drzewa. Nie widzia艂 nic podejrzanego. Ju偶 mia艂 zawr贸ci膰, gdy nagle poczu艂 ogromny b贸l w piersi, a mrok otuli艂 wszystkie jego zmys艂y.
- Nie! – krzykn膮艂 przera偶ony Yarvis i poderwa艂 si臋. Jego oczy zn贸w by艂y normalne.
- Co si臋 sta艂o?! - zaniepokoili si臋 jego stra偶nicy.
- Anterus oberwa艂! Spada!
M臋偶czy藕ni pobladli.
Yarvis kontynuowa艂:
- Musimy go znale藕膰! Szybko! Wsadzi艂 palce w usta i gwizdn膮艂. – Stan gotowo艣ci do odwo艂ania! – wykrzykn膮艂 kiedy ju偶 wszyscy zwr贸cili si臋 w jego stron臋, po czym pobieg艂 do lasu. Siekiera, Hamlos i Valdiss pobiegli za nim.
- Siekiera! To gdzie艣 tutaj! Teraz ty szukaj! – wykrzykn膮艂 Yarvis kiedy ju偶 przebiegli spory kawa艂ek.
Tropiciel pos艂usznie wysforowa艂 si臋 na prz贸d. Rozgl膮da艂 si臋 w ko艂o, uwa偶nie obserwuj膮c ro艣linno艣膰 i zwierzyn臋.
- Tam! – wskaza艂 r臋k膮, po czym ruszy艂 w tamtym kierunku. Co par臋na艣cie metr贸w przystawa艂 by poobserwowa膰 okolic臋. I chocia偶 troch臋 to zajmowa艂o, to jednak przez ca艂y czas posuwa艂 si臋 do przodu.
- Znajdziemy go, zobaczysz – Halon pr贸bowa艂 pocieszy膰 poblad艂ego wojownika, lecz ten zupe艂nie go nie s艂ucha艂, nie spuszczaj膮c wzroku z tropiciela, got贸w rzuci膰 si臋 do walki gdyby znalaz艂 si臋 on w niebezpiecze艅stwie, albo na ratunek ukochanego, kiedy ju偶 go znajd膮.
- Jest! Widz臋 go! – Wykrzykn膮艂 nagle Siekiera.
- Gdzie? – Serce Yarvisa zacz臋艂o bi膰 jak oszala艂e. – 呕yje?
- Tam. Za tymi krzakami. – wskaza艂 r臋k膮.
- Nic nie widz臋 – j臋kn膮艂 zrozpaczony. 艢wiadomo艣膰, z臋 gdzie艣 tam lezy jego ukochany, by膰 mo偶e ledwo 偶ywy…
- Dlatego to ja jestem tropicielem, a nie ty – mrukn膮艂 Siekiera po czym ruszy艂 we wskazanym przez siebie kierunku.
Par臋 matr贸w dalej Yarvis w ko艅cu zobaczy艂 to, co dla Siekiery by艂o widoczne ju偶 od jakiego艣 czasu: le偶膮cego nieruchomo na ziemi soko艂a.
- Anterus! – Wykrzykn膮艂 zrozpaczony Yarvis i podskoczy艂 do ptaka. Pozostali otoczyli go ciasno, lustruj膮c okolic臋.
Wojownik wzi膮艂 ptaka delikatnie na r臋ce.
- Ante – wyszepta艂 b艂agalnym tonem – prosz臋, ocknij si臋.
- Lepiej nie – powiedzia艂 Siekiera. – Tu jest zbyt niebezpiecznie, musimy si臋 szybko st膮d wynie艣膰. Zwierz臋ta s膮 niespokojne, jakby w pobli偶u co艣 si臋 czai艂o. Jako ptaka b臋dzie ci go 艂atwiej nie艣膰. Do obozu powinien wytrzyma膰.
- Jeste艣 pewien? – Yarvis popatrzy艂 na niego zrozpaczony.
Tropiciel pokiwa艂 twierdz膮co g艂ow膮.
- Teraz jest zwierz臋ciem, a ja znam si臋 na zwierz臋tach. I m贸wi臋, 偶e jak si臋 pospieszymy, to doniesiesz go do obozu.
- Owi艅 go w to. – W zasi臋gu wzroku Yarvisa pojawi艂a si臋 r臋ka z jakim艣 materia艂em. To Hamlos 艣ci膮gn膮艂 swoj膮 w艂asn膮 koszul臋 i teraz sta艂 z go艂膮 klatk膮 piersiow膮. – Pewnie teraz potrzebuje ciep艂a, ja jakos wytrzymam. Poza tym tak b臋dzie ci wygodniej go nie艣膰.
- Dzi臋ki – powiedzia艂 Yarvis i delikatnie owin膮艂 soko艂a ofiarowanym ubraniem.
Kiedy sko艅czy艂 wszyscy czterej rzucili si臋 biegiem w stron臋 obozu. 呕aden z nich nie dostrzeg艂 kryj膮cego si臋 w cieniu drzew m臋偶czyzny w stroju sugeruj膮cym, 偶e jest magiem.
- Przekl臋ty… - Jego usta rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu. – Zapowiada si臋 interesuj膮co.