- JesteÅ› pewien, że to tu? – zapytaÅ‚a z niepewnÄ… minÄ… kobieta zadzierajÄ…c gÅ‚owÄ™ i wpatrujÄ…c siÄ™ w budynek przed którym stali.
- Tak mi powiedziano – stwierdziÅ‚ towarzyszÄ…cy jej rudy brodacz o dość sporym brzuchu, ubrany w rzeczy sugerujÄ…ce iż pochodzi z bogatej rodziny. – DwupiÄ™trowy budynek obok karczmy. Karczma jest – wskazaÅ‚ na znajdujÄ…cÄ… siÄ™ po prawej stronie karczmÄ™ - dwupiÄ™trowy budynek też, wiÄ™c to musi być tu.
Kobieta odchyliła się, by spojrzeć na budynek stojący po drugiej stronie karczmy.
- Tam też jest dwupiętrowy. Skąd wiesz, że to nie tamten?
- Bo tamten ma szyld kowala – odparÅ‚ brodacz cierpliwie. – Powiedziano mi wyraźnie, że to budynek bez żadnego szyldu. To jak wchodzimy? Czy dajemy sobie spokój i spróbujemy sami?
- Nie ma takiej możliwoÅ›ci – odparÅ‚a stanowczo kobieta. – dobrze wiesz, że nie damy rady przebyć tej trasy bez ochrony. Poza tym Å‚adunek jest zbyt cenny byÅ›my tak ryzykowali.
- WiÄ™c wchodzimy – stwierdziÅ‚ mężczyzna i otworzyÅ‚ drzwi do spornego budynku. Kobieta westchnęła, wygÅ‚adziÅ‚a sukniÄ™ na brzuchu i ruszyÅ‚a za towarzyszem.
Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu czymś w rodzaju karczmianej lady, za którą siedział jakiś mężczyzna.
- Witaj – brodacz podszedÅ‚ do lady – Szukamy gildii najemników. Powiedziano nam, ze to tutaj, dobrze trafiliÅ›my?
- Zależy do czego potrzebujecie najemnika – odparÅ‚ mężczyzna.
- Udajemy siÄ™ z karawanÄ… do miasta Ureus i potrzebujemy eskorty.
- Hojnie zapÅ‚acimy – dodaÅ‚a kobieta.
- Tylko eskorta? W takim razie dobrze trafiliÅ›cie. – Mężczyzna uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. – Macie szczęście, akurat mistrz gildii jest na miejscu. – Przejdźcie przez tamte drzwi – wskazaÅ‚ niepozorne drzwi za swoimi plecami – i idźcie jak korytarz prowadzi. Jak już dojdziecie szukajcie jednookiego. To Harvat, mistrz gildii. On zdecyduje czy przyjmiemy wasze zlecenie czy nie.
Kobieta, wyraźnie czymś oburzona, już otwierała usta by coś powiedzieć, lecz brodacz jej w tym przeszkodził ciągnąc w stronę drzwi.
- Znowu nie daÅ‚eÅ› mi dojść do sÅ‚owa – stwierdziÅ‚a ze zÅ‚oÅ›ciÄ… gdy szli pustym, oÅ›wietlonym licznymi pochodniami korytarzem.
- Gdybym ci pozwoliÅ‚, jeszcze by nas wyrzucili i nie wziÄ™li tej roboty – stwierdziÅ‚ spokojnie brodacz – a dobrze wiesz, że nie mamy wyjÅ›cia, musimy ich wziąć. A oni sÄ…, podobno, najlepsi. I najpewniejsi.
- To nei znaczy, że mogÄ… być impertynenccy – warknęła. – On zdecyduje czy przyjmiemy wasze zlecenie czy nie – zaczęła parodiować gÅ‚os mężczyzny przy wejÅ›ciu. – On myÅ›li, ze kim niby sÄ…? Kim my jesteÅ›my? Wszyscy w mieÅ›cie wiedzÄ…, że rodzina Ostrovnic to szanowana i bogata rodzina.
- Ale nie wszyscy wiedzÄ…, że ty należysz do tej rodziny – zareplikowaÅ‚ brodacz nieco gniewnie – wiÄ™c uspokój siÄ™ w koÅ„cu i siedź cicho, bo jeszcze twoja niewydarzona gÄ™ba zaprzepaÅ›ci szansÄ™ na intratny interes.
Kobieta tylko prychnęła, lecz nic już nie powiedziała.
W końcu doszli do kolejnych drzwi. Otworzyli je, a w twarze uderzył ich niesamowity gwar. Weszli do środka. Byłą to wielka izba wypełniona drewnianymi ławami poustawianymi bez jakiegokolwiek porządku, przy których siedzieli mężczyźni. Tak że kilku kręciło się po sali. Część z nich jadła, część po prostu siedziała i rozmawiała, niektórzy grali w karty czy kości.
Ich różnorodne odzienie wskazywało iż są różnej profesji. Niektóre można było bez trudu rozpoznać po nożach wystających zza paska czy zielonych kolorach mających pomóc właścicielowi wtopić się w leśną roślinność.
- Przepraszam – brodacz zaczepiÅ‚ przechodzÄ…cego obok mężczyznÄ™ z dwoma kuflami w rÄ™kach. – Szukamy Harvata. Podobno z nim mamy rozmawiać o wynajÄ™ciu najemników.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Tylko z nim. – Po czym odwróciÅ‚ siÄ™ i krzyknÄ…Å‚ ile miaÅ‚ siÅ‚ w pÅ‚ucach: - Szefie! Klienci przyszli!
Hałasy momentalnie ucichły, a oczy wszystkich skierowały się w stronę przybyszy.
- To ten, tam, przy trzeciej Å‚awie – mężczyzna wskazaÅ‚ brodÄ… po czym odszedÅ‚.
Kobieta, zupełnie ignorując wgapiających się w nią mężczyzn oraz gwizdy jakie temu towarzyszyły, ruszyła we wskazanym kierunku, a brodacz parę kroków za nią.
- Podobno ty tu jesteÅ› szefem – odezwaÅ‚a siÄ™ do jednookiego mężczyzny o czarnych wÅ‚osach.
- Podobno – odparÅ‚ tamten.
- Za dwa dni wyruszamy z karawanÄ… do miasta Ureus i potrzebujemy ochrony w drodze.
- DÅ‚uga droga – stwierdziÅ‚ Harvat.
- Ano dÅ‚uga – odezwaÅ‚ siÄ™ rudowÅ‚osy brodacz. – I niebezpieczna. Dlatego wÅ‚aÅ›nie przyszliÅ›my do was. Powiedziano mi, że jesteÅ›cie najlepsi i uczciwi.
Harvat w końcu oderwał wzrok od kobiety i spojrzał na jej towarzysza.
- Jesteśmy jedyni. Oczywiście możecie wynająć kogoś spoza gildii, ale nie będziecie mieli gwarancji, że cało dotrzecie do celu. My taką gwarancję dajemy. Wszyscy nasi ludzie są na wskroś uczciwi i do końca bronią zleceniodawcy.
- WÅ‚aÅ›nie o to nam chodzi. BÄ™dziemy wieźli niezwykle cenny Å‚adunek i … - zaczÄ…Å‚ brodacz, lecz kobieta go uciszyÅ‚a.
- Nie musisz im zdradzać szczegółów – warknęła gniewnie. – Powinno im wystarczyć, że chcemy ich wynająć do eskorty karawany.
- I tu siÄ™ mylisz, pani – stwierdziÅ‚ spokojnie Harvat. – MuszÄ™ wiedzieć co wiedziecie żeby zdecydować ile zażądać za nasze usÅ‚ugi i jakich i ilu ludzi przydzielić. JeÅ›li to wam nie odpowiada idźcie szukać eskorty gdzie indziej. – I odwróciÅ‚ siÄ™ tyÅ‚em, wracajÄ…c do stojÄ…cego przed nim jadÅ‚a i zupeÅ‚nie ignorujÄ…c goÅ›ci.
Piersi kobiety unosiły się przez chwilę gwałtownie, jakby powstrzymywała się przed gwałtowniejszym wybuchem. W końcu głośno wypuściła powietrze i powiedziała:
- Dobrze. Wieziemy drogie materiały i ozdoby ze złota zrobione na konkretne zamówienie. Tyle ci chyba wystarczy.
Harvat odwrócił się.
- Ile wozów? – zapytaÅ‚.
- Sześć z czego cztery czterokonne maksymalnie obciążone towarem i dwa dwukonne wiozÄ…ce ludzi - odparÅ‚ brodacz – Ile nas to bÄ™dzie kosztowaÅ‚o?
Harvat przez chwilę w milczeniu wpatrywał się najpierw w brodacza, a potem w kobietę. W pewnej chwili wyciągnął rękę i złapawszy kobietę w pasie przyciągnął ją do siebie. Zanim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób została puszczona.
- Jak Å›miesz! – wykrzyknęła poprawiajÄ…c naruszonÄ… fryzurÄ™.
Harvat bez słowa spojrzał gdzieś poza jej plecami. Odruchowo pobiegła wzrokiem w tą samą stronę i zobaczyła mężczyznę w samych spodniach i koszuli, bez żadnej broni czy ozdób sugerujących jego profesję, jak podnosi się ze szczątek czegoś, co jeszcze przed chwilą było ławą. Zbladła, gdy dotarło do niej, że mężczyzna, najprawdopodobniej przez kogoś uderzony, leciał z dalszego końca sali, a ona stała na jego drodze.
Tymczasem do próbującego się podnieść mężczyzny podszedł inny, w stroju sugerującym iż jest łucznikiem i zapytał:
- Ile wypił?
- Trzy – wystÄ™kaÅ‚ mężczyzna w koszuli, na co Å‚ucznik wsadziÅ‚ dwa palce do ust i gwizdnÄ…Å‚.
Rozmowy, które zdążyły wrócić do poprzedniej intensywności, znowu umilkły.
- ChÅ‚opaki, robimy zakÅ‚ady! – wykrzyknÄ…Å‚ Å‚ucznik, po czym z najbliższej Å‚awy zgarnÄ…Å‚ jednym ruchem wszystkie naczynia i rzuciÅ‚ na niÄ… dość pÄ™katy mieszek. – OgieÅ„!
Inni poszli z jego przykładem i na ławie zaczęły pojawiać się kolejne mieszki, a ich właściciele wykrzykiwali: Ogień! Woda! Powietrze! Ziemia!
- Co oni robiÄ…? – zainteresowaÅ‚ siÄ™ brodacz.
- Zaraz zobaczycie – odparÅ‚ Harvat po czym też doÅ‚ożyÅ‚ mieszek do dość już sporej kupki.
Tymczasem leżący mężczyzna wstał, otrzepał się i ruszył w stronę przeciwległej ściany, gdzie przy ławie siedział mężczyzna z długimi włosami w zielonym kolorze. Po drodze wziął miecz, który ktoś mu podał.
- On go zabije! – wykrzyknęła pod wpÅ‚ywem impulsu kobieta. – Zrób coÅ›!
- Spokojnie – odparÅ‚ Harvat. – To tylko takie niewinne zabawy.
- Niewinne? – zdumiaÅ‚Ä… siÄ™ kobieta widzÄ…c jak mężczyzna podnosi miecz, ewidentnie zamierzajÄ…c siÄ™ na tego zielonowÅ‚osego.
Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, gdy nagle obok niego pojawił się wysoki na ponad metr ogień, który uformował się w kulę i uderzył mężczyznę z mieczem w pierś. Tym razem kobieta sama uchyliła się przed lecącym żywym pociskiem, który zatrzymał się na ścianie, tuż obok drzwi.
- No dobra, koniec zabawy – zakomenderowaÅ‚ Harvat. – Niech ktoÅ› go uspokoi. A wygrani pamiÄ™tajÄ…: dziesięć procent do wspólnej kasy.
Jeden z mężczyzn stojący najbliżej zielonowłosego wziął ze znajdującego się w pobliżu stojaka z bronią miecz i jego głownią uderzył młodzieńca w głowę. Ten padł na podłogę niczym ścięte drzewo. Kobieta zszokowana patrzyła jak nikt zupełnie nie reaguje na leżącego młodzieńca. Niektórzy sprzątali połamane meble, inni rozdzielali wygrane pieniądze, a pozostali po prostu wracali do tego, co robili wcześniej, czyli do rozmów, albo jedzenia.
- WiÄ™c, na czym skoÅ„czyliÅ›my? – Harvat uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do kobiety. – Zdaje siÄ™ byliÅ›my na etapie negocjowania ceny. Sześć wozów z tak cennym Å‚adunkiem to okoÅ‚o dwudziestu ludzi. Razy trzy dni drogi plus wzmożona ochrona w Vermontu, to daje sześćdziesiÄ…t zÅ‚otych moment. PoÅ‚owa pÅ‚atna z góry, reszta na miejscu.
- Ile? – gÅ‚os kobiety podniósÅ‚ siÄ™ o kilka tonów.
Harvat wzruszył ramionami.
- Za jakość się płaci. Za tą cenę dajemy wam gwarancję, ze ładunek dotrze bezpiecznie do celu. Jeśli to dla was za dużo, szukajcie gdzie indziej.
Kobieta ze świstem wypuściła powietrze.
- Nie mam tyle przy sobie.
- W takim razie zapraszam ponownie jak już bÄ™dziecie mieli kasÄ™ – po czym odwróciÅ‚ siÄ™ uznajÄ…c rozmowÄ™ za zakoÅ„czonÄ….
Para wyszła nie przegnawszy się nawet. Wrócili następnego dnia.
- TrzydzieÅ›ci zÅ‚otych monet teraz i trzydzieÅ›ci jak dotrzemy do celu? – upewniÅ‚ siÄ™ brodacz.
- Zgadza siÄ™ – odparÅ‚ Harvat.
- A jakÄ… mam gwarancjÄ™, ze faktycznie obronicie naszÄ… karawanÄ™ i Å‚adunek dotrze bez uszczerbku na miejsce? – Kobieta wciąż byÅ‚a nieufna.
- Tylko moje sÅ‚owo – odparÅ‚ jednooki – i sÅ‚owa tych, którzy już korzystali z naszych usÅ‚ug.
- Dobra, niech bÄ™dzie. – RzuciÅ‚ na Å‚awÄ™ spory mieszek. – Tu jest trzydzieÅ›ci zÅ‚otych monet. Pokwitowanie na to chcÄ™.
Harvatowi nawet brew nie drgnęła na takie dziwne żądanie.
- Belbus, weź pergamin i chodź tu! – krzyknÄ…Å‚ w powietrze. – Siadaj i pisz pokwitowanie – zwróciÅ‚ siÄ™ do niepozornego, przygarbionego mężczyzny, który pojawiÅ‚ siÄ™ obok nich niczym zjawa.
Belbus posłusznie wykonał polecenie. Kiedy już skończył wodzić piórem po pergaminie, posypał go piaskiem i dał Harvatowi wraz z niewielką okrągłą pieczęcią i kawałkiem laku. Czyjaś ręka podała zapaloną pochodnię. Jednooki sprawnie roztopił lat na pergaminie i odbił w nim pieczęć, po czym podał go kobiecie. Ta prze chwilę wodziła po nim wzrokiem, po czym zwinęła go w rulon i oddała stojącemu kilka kroków za nią rudemu brodaczowi.
- WiÄ™c, kto z twoich ludzi bÄ™dzie nas eskortowaÅ‚? – zainteresowaÅ‚a siÄ™.
- Yarvis! – wykrzyknÄ…Å‚ Harvat.
- Tak? – podszedÅ‚ do nich ten sam mężczyzna, który dnia poprzedniego zostaÅ‚ tak brutalnie potraktowany przez zielonowÅ‚osego.
- Kto może jechać?
- Ilu?
- Dwudziestu pięciu.
- Kiedy?
Harvat nie odpowiedział, tylko spojrzał wyczekująco na kobietę.
- Jutro – powiedziaÅ‚a.
- Jaki stopień zabezpieczenia?
- Maksymalny – odparÅ‚ Harvat.
- Bliźniaki wrócili wczoraj po miesięcznej nieobecności, więc nie wiem czy będą chcieli ruszać tak szybko.
- Daj im spokój – stwierdziÅ‚ Harvat – bo jeszcze ich zony mnie zlinczujÄ… jak ich bÄ™dÄ™ tak wykorzystywaÅ‚. Niech popracujÄ… trochÄ™ nad kolejnym pokoleniem – zarechotaÅ‚ ubawiony z wÅ‚asnego dowcipu.
- No dobra. Więc Sójka dawno nie był w drodze.
- On ma karÄ™. ZapomniaÅ‚eÅ›? – warknÄ…Å‚ Harvat.
- No bez przesady, szefie – jÄ™knÄ…Å‚ Yarvis. – Ile można? Chyba już odpokutowali ten numer? Nie bÄ…dź aż takim sadystÄ…, daj mu zarobić. To, ze nie ma rodziny, nie oznacza, że nie potrzebuje pieniÄ™dzy.
- No dobra, weź go, ale jak wytnie jakiś numer, poleci twoja głowa, rozumiesz?
- Dobra. Momnek, Gumbis, Zeron i Hander sÄ… chorzy, do jutra raczej siÄ™ nie wykurujÄ….
- Cholera – syknÄ…Å‚ Harvat.
- Leśnik, Sójka i Niedźwiedź eskortują podróżnych do Komatsu. Wyruszyli trzy dni temu, więc tak prędko nie wrócą.
- Ty mi nie mów, kto nie może, tylko kto może iść - warknął Harvat.
Yarvis wymienił całą litanie imion i ksywek.
- A Anterus? – zainteresowaÅ‚ siÄ™ jednooki. – Wytrzeźwieje do jutra?
- Powinien, pod warunkiem, ze nic dzisiaj nie wypije.
- Ok., wiÄ™c przypilnuj żeby nic nie wypiÅ‚ i jutro byÅ‚ gotowy do drogi. A co do reszty to mogÄ… być wszyscy których wymieniÅ‚eÅ›. Zbierz ich wszystkich w sÄ…siedniej izbie, żeby poznali zleceniodawców. – Kiedy Yarvis odszedÅ‚ wypeÅ‚nić polecenie odwróciÅ‚ siÄ™ do kobiety: - zapraszam do izby obok, poznacie waszych strażników.
Przeszli przez jedne ze znajdujących się w izbie drzwi. Znaleźli się w mniejszej wersji tej, w której wcześniej byli, lecz w przeciwieństwie do tamtej, nie było tu beczek z piwem ani żadnych naczyń, tylko dwie równolegle ustawione ławy i szafy z półkami pełnymi różnych ksiąg i zwojów. Przy ławach siedzieli mężczyźni w różnym wieku i różnych strojach. Kiedy tylko wszedł Harvat, wszyscy bez wyjątku zwrócili twarze w jego stronę.
- To nasi zleceniodawcy – zaczÄ…Å‚ jednooki bez zbÄ™dnych wstÄ™pów.
- Julne i Hester Ostrovnic – powiedziaÅ‚a kobieta.
- Będziecie eskortować ich karawanę do Ureus.
- A co z Vermontu? – zapytaÅ‚ jeden z mężczyzn. – Ostatnio mieliÅ›my drobne problemy z tamtejszymi strażnikami.
- Jakie problemy? – Harvat zmarszczyÅ‚ brwi. – Czemu ja nic o tym nie wiem?
- Bo udaÅ‚o siÄ™ to zaÅ‚atwić zanim wszczÄ™li awanturÄ™ – odezwaÅ‚ siÄ™ Yarvis. – Po skoÅ„czonej robocie LeÅ›nik spiÅ‚ siÄ™ trochÄ™ za bardzo i zaczÄ…Å‚ siÄ™ przystawiać do jednej mieszczki. OkazaÅ‚o siÄ™, że jej mąż jest kapitanem miejskiej straży i potraktowaÅ‚ to dość poważnie. ZaangażowaÅ‚ swoich ludzi w ten spór. Na szczęście odpowiednia ilość kasy wypÅ‚aconej przez LeÅ›nika zdoÅ‚aÅ‚a go przekonać, by odstÄ…piÅ‚.
- I na pewno nie bÄ™dzie robiÅ‚ żadnych problemów? – zapytaÅ‚ nieufnie Harvat.
- Na pewno – potwierdziÅ‚ Yarvis. – ZadbaÅ‚em o to, a LeÅ›nik boleÅ›nie odczuÅ‚ skutki nadużywania alkoholu.
- To dobrze. Jednak następnym razem meldujcie mi o takich incydentach.
- A co z tamtejszymi oprychami? – zapytaÅ‚ inny z mężczyzn. SÅ‚yszaÅ‚em, ze ostatnio stali siÄ™ dość bezczelni.
- CzyżbyÅ› twierdziÅ‚, że nie poradzisz sobie z jakimÅ› miernotÄ…? – Harvat spojrzaÅ‚ na pytajÄ…cego drwiÄ…co.
- Nic takiego nie twierdzÄ™ – warknÄ…Å‚ mężczyzna, którego uwaga przeÅ‚ożonego najwyraźniej ubodÅ‚a – tylko mówiÄ™, żeby później znowu nie byÅ‚o, że o czymÅ› nie wiesz.
- Więc uznaję temat za niebyły. Wracając do sedna: cztery wozy czterokonne i dwa dwukonne. Biorąc pod uwagę maksymalne obciążenie czterokonnych podróż zajmie wam jakieś cztery dni w jedną stronę. Ze względu na rodzaj ładunku musimy zapewnić maksymalną ochronę, więc będzie wam towarzyszył Anterus.
- JesteÅ› pewien? – zdziwiÅ‚ siÄ™ mÅ‚ody mężczyzna w stroju sugerujÄ…cym iż najlepiej czuje siÄ™ w lesie. – Jeszcze nie doszedÅ‚ do siebie po wczorajszym, Å›pi jak zabity.
- Spokojnie, bÄ™dzie gotowy na czas – odezwaÅ‚ siÄ™ Yarvis.
- A mamy wolnego jakiegoÅ› innego maga? – zapytaÅ‚ Harvet. – Poza tym pamiÄ™taj, że jednak Anterus, mimo mÅ‚odego wieku, jest z nich wszystkich najlepszy.
- Możecie być spokojni - powiedziaÅ‚ Yarvis – dopilnujÄ™ żeby byÅ‚ na chodzie. ZresztÄ… bÄ™dzi potrzebny dopiero podczas postoju wiÄ™c spokojnie dojdzie do siebie.
- Skoro tak uważacie, nie mam zastrzeżeÅ„ – stwierdziÅ‚ mężczyzna w leÅ›nym stroju.
- Jeszcze ktoÅ›? – Harvet rozejrzaÅ‚ siÄ™ po swoich ludziach, lecz nikt już siÄ™ nie odezwaÅ‚. – JeÅ›li wiÄ™c nie ma wiÄ™cej pytaÅ„, przejdźmy do szczegółów. Yarvis, podaj mapÄ™.
Mężczyzna sięgnął po odpowiedni pergamin z półki i wszyscy, łącznie z rodzeństwem Ostrovnic, pochylili się nad mapą.