Na zakr臋cie 9
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 12 2015 19:42:55


- Pot臋piasz mnie – stwierdzi艂 Kr贸l Zimy, kiedy cisza przy stole sta艂a si臋 zbyt uci膮偶liwa.
Adam przerwa艂 jedzenie i wpatrywa艂 si臋 w zawarto艣膰 swojego talerza.
- Pot臋piam – odpar艂 w ko艅cu. – Jakby nie patrze膰 wpajano mi przez ca艂e 偶ycie pewne zasady moralne, 偶ycie w艣r贸d ludzi te偶 wymusza na nas jak膮艣 moralno艣膰 i nie mie艣ci si臋 w niej to, co teraz robisz. Tym bardziej, 偶e sam kiedy艣 by艂e艣 cz艂owiekiem. Powiniene艣 wi臋c wci膮偶 trzyma膰 si臋 tych zasad moralnych.
- A gdzie w tych twoich zasadach moralnych mie艣ci si臋 to, co oni zrobili mi? – zapyta艂 Kr贸l 艢niegu z gorycz膮. – Je艣li ju偶 chcesz kogo艣 os膮dza膰, os膮dzaj wszystkich r贸wno.
- Nie m贸wi臋, 偶e oni post膮pili s艂usznie. Po co w og贸le chcia艂e艣 zje艣膰 ze mn膮 ten obiad, skoro nic si臋 nie zmieni艂o? – Zirytowa艂 si臋 nagle. – Wci膮偶 tylko dyskutujemy.
- Chcia艂em ci z艂o偶y膰 propozycj臋.
- Jak膮? – Po raz pierwszy, odk膮d znalaz艂 si臋 w tej sali, spojrza艂 na swojego „gospodarza”.
- Chod藕. – Kr贸l 艢niegu wsta艂 od sto艂u i skierowa艂 si臋 do wyj艣cia. Adam, nie maj膮c innego wyboru, poszed艂 za nim. Przeszli przez kilka korytarzy Az w ko艅cu doszli do niewielkich, rze藕bionych drzwi. Przez chwil臋 Adam 艂udzi艂 si臋, 偶e to s膮 drzwi wej艣ciowe i Kr贸l 艢niegu postanowi艂 go uwolni膰, mimo wcze艣niejszych gr贸藕b, jednak to my艣l szybko ulecia艂a.
Wyszli na zewn膮trz. Adam odruchowo zamkn膮艂 oczy chroni膮c je przed o艣lepiaj膮cym 艣wiat艂em. Kiedy w ko艅cu je otworzy艂, zdumia艂 si臋 tym, co zobaczy艂. Przed oczami mia艂 ogr贸d, ale nie pokryty 艣niegiem i lodem, tylko zielony, pe艂en drzew, kwiat贸w i ptak贸w. Ga艂臋zie drzew ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem owoc贸w, ptaki weso艂o 艣wiergota艂y, a kwiaty rozsiewa艂y zapach, ko艂ysz膮c si臋 pod wp艂ywem delikatnego ciep艂ego wiaterku.
- Oto moja propozycja: – odezwa艂 si臋 Kr贸l 艢niegu – dam ci to wszystko, tylko zosta艅 ze mn膮. B臋dziesz m贸g艂 zrywa膰 kwiaty, kt贸re zechcesz, je艣膰 owoc贸w ile zechcesz i porusza膰 si臋 po ca艂ym zamku bez pilnuj膮cego ci臋 yeti, tylko zosta艅 ze mn膮.
- A je偶eli si臋 nie zgodz臋, to co wtedy? Zrobisz tak jak poprzednia Kr贸lowa 艢niegu? Wbrew mojej woli zamienisz mnie w podobnego sobie?
Na twarzy Kr贸la 艢niegu pojawi艂o si臋 co艣 na kszta艂t krzywego u艣miechu.
- Nie. Wbrew temu, co o mnie my艣lisz, zosta艂y we mnie jeszcze jakie艣 resztki cz艂owiecze艅stwa. Je艣li si臋 nie zgodzisz, wr贸cimy do tego, co powiedzia艂em wcze艣niej: b臋dziesz moim wi臋藕niem i uwolni臋 ci臋 dopiero jak u艂o偶ysz lustro.
Adam rozejrza艂 si臋 w ko艂o. By艂o tu tak cicho i spokojnie, wr臋cz bajkowo. Jednak mimo to wci膮偶 wietrzy艂 w tym jaki艣 podst臋p.
- Dlaczego akurat ja?
- A dlaczego kto艣 zakochuje si臋 w innej osobie?
- Zakocha艂e艣 si臋 we mnie? – Zdumia艂 si臋.
- Nie wiem – Kr贸l 艢niegu wzruszy艂 ramionami. – Kiedy sta艂em si臋 tym, kim jestem, pewne uczucia przesta艂y dla mnie istnie膰. Wiem, 偶e co艣 takiego jest w艣r贸d ludzi, ale nie potrafi臋 ich zidentyfikowa膰. Wi臋c nie wiem czy to co czuj臋 to faktycznie mi艂o艣膰 czy mo偶e co艣 innego. Pr贸buj臋 sobie to wszystko jako艣 wyt艂umaczy膰, pouk艂ada膰. Kiedy dochodz臋 do jaki艣 wniosk贸w, zastanawiam si臋 czy to w艂a艣nie nie by艂a czasem mi艂o艣膰, albo sympatia? Jak ju偶 ci wcze艣niej m贸wi艂em, obserwowa艂em ci臋 od do艣膰 dawna. Kiedy sta艂em si臋 tym, kim jestem, obserwowa艂em ludzi, bo tylko to mog艂em robi膰. I widzia艂em rodzin臋, kt贸ra wprowadzi艂a si臋 do naszego miasteczka. Najbardziej spodoba艂 mi si臋 ich rezolutny ch艂opiec. Wsz臋dzie go by艂o pe艂no, by艂 strasznie ciekawski wszystkiego. To by艂 naprawd臋 zabawny widok, jak biega艂 tu i tam – Adam ze zdumieniem zobaczy艂a, jak Kr贸l 艢niegu u艣miecha si臋, po raz pierwszy ca艂膮 twarz膮 i chyba szczerze. – Zauroczy艂 mnie. Coraz cz臋艣ciej obserwowa艂em tylko jego i widzia艂em jak dorasta艂. Razem z nim prze偶ywa艂em jego problemy i cieszy艂em si臋 z b艂ahostek, gdy on si臋 cieszy艂. I p艂aka艂em, gdy jego matka zmar艂a po ci臋偶kiej chorobie. Tak bardzo, 偶e rozszala艂y si臋 niespotykane dot膮d 艣nie偶ne zamiecie.
- A wi臋c dlatego zima tego roku by艂a taka ci臋偶ka? – zapyta艂 Adam ze 艣ci艣ni臋tym gard艂em.
Kr贸l 艢niegu potrz膮sn膮艂 twierdz膮co g艂ow膮.
- Wtedy jeszcze mia艂em wi臋cej ludzkich uczu膰 ni偶 teraz i gdy na co艣 reagowa艂em emocjonalnie, odbija艂o si臋 to na pogodzie. Dalej si臋 odbija, ale niestety ju偶 nie tak cz臋sto. Ludzkie uczucia coraz bardziej we mnie zanikaj膮. Nie chc臋 sko艅czy膰 tak jak ona.
Adam nie musia艂 pyta膰 kogo ma na my艣li Kr贸l 艢niegu.
- Dlatego porwa艂e艣 Monik臋? 呕eby pomog艂a ci nie zapomnie膰, 偶e kiedy艣 by艂e艣 cz艂owiekiem?
- Nie. J膮 porwa艂em z zemsty na siostrze, chocia偶 przyznaj臋, 偶e gdzie艣 w g艂臋bi duszy mia艂em nadziej臋, 偶e zrozumie mnie i zechce ze mn膮 zosta膰. Jednak ona nawet nie chcia艂a s艂ucha膰 moich wyja艣nie艅, plu艂a nienawi艣ci膮. A ja got贸w by艂em jej odda膰 wszystko, nawet klejnoty ukryte g艂臋boko w G贸rach 艢nie偶nych, tam, gdzie cz艂owiek nigdy nie dotar艂. Wtedy g贸r臋 wzi臋艂a zimna cz臋艣膰 mnie i zamrozi艂em j膮 by do艂膮czy艂a do kolekcji lodowych rze藕b, kt贸r膮 stworzy艂a poprzednia Kr贸lowa 艢niegu. Ona si臋 nie waha艂a. Pozbawiona ludzkich uczu膰 zamienia艂a w l贸d ka偶dego, kto jej si臋 sprzeciwi艂. Ja tak nie jestem. Jeszcze. Ale z ka偶dym dniem coraz bardziej upodabniam si臋 do niej, a tego nie chc臋, bo wci膮偶 pami臋tam, 偶e kiedy艣 by艂em cz艂owiekiem. Dlatego ucieszy艂em si臋, gdy zobaczy艂em, ze wyruszacie by uratowa膰 Monik臋. I nie przeszkadza艂em wam, chocia偶 mog艂em.
- Jak to nie przeszkadza艂e艣? A ten 艣nieg w w膮wozie? Omal nie zgin臋li艣my wszyscy.
- To niestety moja zimna cz臋艣膰 – odpar艂 ze smutkiem Kr贸l 艢niegu. – nie chcia艂em tego, ale to jest coraz bardziej silne. Dlatego w艂a艣nie chc臋 偶eby kto艣 zosta艂 ze mn膮 i mi codziennie przypomina艂, 偶e kiedy艣 by艂em cz艂owiekiem. Zechcesz to by膰 ty?
Adam popatrzy艂 uwa偶nie na ogr贸d. Mia艂 mieszane uczucia.
- Nie wiem – odpar艂 cicho. – Mimo i偶 lepiej ci臋 rozumiem, wci膮偶 mam mieszane uczucia. M贸g艂bym to przemy艣le膰? – spojrza艂 uwa偶nie na Kr贸la 艢niegu.
- Oczywi艣cie. Masz czas dop贸ki nie u艂o偶ysz lustra.
- Dzi臋ki. – Adam u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.
Wr贸ci艂 do swojej celi. Pr贸bowa艂 zaj膮膰 my艣li ksi膮偶kami i laptopem lecz nie m贸g艂 si臋 skupi膰, wszystko szybko mu si臋 nudzi艂o. Postanowi艂 wi臋c zabra膰 si臋 za uk艂adanie lustra. Uk艂adanie puzzli zawsze sprawia艂o, 偶e si臋 wycisza艂, tak偶e tutaj, mimo i偶 by艂y to o wiele trudniejsze puzzle ni偶 zwyk艂e, to jednak tak偶e go uspokaja艂y i wycisza艂y. Teraz te偶 tak by艂o. Konieczno艣膰 skupienia si臋 sprawi艂a, 偶e powoli uspokaja艂 si臋 i zapomina艂 o wszystkim innym. Tak偶e o up艂ywaj膮cym czasie i konieczno艣ci jedzenia. I nawet nie zauwa偶y艂, kiedy w r臋ce zosta艂 mu ostatni kawa艂ek lustra. Wystarczy艂o tylko w艂o偶y膰 go na miejsce, 偶eby zgodnie z obietnica Kr贸la 艢niegu by膰 wolnym. Tylko czy na pewno tego chcia艂? Popatrzy艂 uwa偶nie na niewielki kawa艂ek szk艂a le偶膮cy na r臋ce. Co w艂a艣ciwie zyska wracaj膮c, a co straci zostaj膮c tutaj? Tam ci膮gle robi艂 za popychad艂o, nie mia艂 nawet chwili dla siebie. A tutaj? M贸g艂 robi膰 co chcia艂 i nikt si臋 go o nic nie czepia艂. Jedynym co musia艂 robi膰, to dotrzymywa膰 towarzystwa Kr贸lowi 艢niegu, a to nie by艂o a偶 takie z艂e.
Nie zastanawiaj膮c si臋, podszed艂 do okna i otworzywszy je wyrzuci艂 ostatni kawa艂ek lustra. Nie b臋dzie m贸g艂 go u艂o偶y膰, wi臋c i Kr贸l 艢niegu nie b臋dzie m贸g艂 dotrzyma膰 swojej obietnicy. Kiedy yeti przyni贸s艂 mu obiad kaza艂 przekaza膰 Kr贸lowi 艢niegu, 偶e ten go oszuka艂, bo nie da艂 wszystkich kawa艂k贸w lustra. Jak偶e wi臋c on ma dotrzyma膰 swojej cz臋艣ci umowy? Kr贸l 艢niegu pojawi艂 si臋 do艣膰 szybko.
- A wi臋c prawie je u艂o偶y艂e艣 – powiedzia艂 delikatnie dotykaj膮c uk艂adanki. Zatrzyma艂 palce na niewielkiej dziurze znajduj膮cej si臋 na samym 艣rodku.
- W艂a艣nie, prawie. Ja zrobi艂em wszystko, co w mojej mocy, by wype艂ni膰 umow臋, a ty? Da艂e艣 mi niekompletne lustro. Jak wi臋c chcesz dotrzyma膰 swojej cz臋艣ci?
- Uznajmy wi臋c, 偶e u艂o偶y艂e艣 je do ko艅ca.
- O, nie! – Pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮. – Umowa to umowa. Mo偶e po prostu ten kawa艂ek gdzie艣 ci wypad艂 i wystarczy go poszuka膰?
- Tak my艣lisz? W takim razie pozwol臋 ci porusza膰 si臋 po ca艂ym zamku w poszukiwaniu tego kawa艂ka.
- A ty nie pomo偶esz mi?
- Niestety. Nadesz艂a kolejna zima, musz臋 pracowa膰.
- Szkoda – Adamowi zrobi艂o si臋 dziwnie smutno.
- Ale b臋d臋 wpada艂 co jaki艣 czas by zje艣膰 razem obiad i chocia偶 chwil臋 z tob膮 porozmawia膰.
Adama ucieszy艂y te s艂owa.
- W takim razie p贸jd臋 szuka膰 tego kawa艂ka lustra – powiedzia艂, po czym wyszed艂 ze swojej komnaty. Tym razem nie towarzyszy艂 mu 偶aden yeti.
Kiedy znikn膮艂 za najbli偶szymi drzwiami. Kr贸l 艢niegu podni贸s艂 do g贸ry praw膮 r臋k臋, kt贸r膮 mia艂 zaci艣ni臋t膮 w pi臋艣膰. Rozchyli艂 palce i na jego d艂oni mo偶na by艂o zobaczy膰 kawa艂ek szk艂a. Wzi膮艂 go i w艂o偶y艂 w dziur臋 w puzzlach. W tym momencie p臋kni臋cia zacz臋艂y zasklepia膰 si臋 i chwil臋 p贸藕niej sta艂o przed nim ca艂e lustro.
- Wi臋c jednak zostaniesz ze mn膮? – zapyta艂 cicho, po czym dotkn膮艂 palcem wskazuj膮cym lustra. To pod wp艂ywem tego dotyku pop臋ka艂o tak jak wcze艣niej, a sporny kawa艂ek pofrun膮艂 w stron臋 okna, kt贸re otworzy艂o si臋 i zamkn臋艂o po tym jak kawa艂ek szk艂a znikn膮艂 na zewn膮trz. Kr贸l 艢niegu wyszed艂 z komnaty.
Tymczasem Adam poszed艂 do pokazanego mu wcze艣niej ogrodu. Wszystko by艂o tam dok艂adnie takie samo, jak pokaza艂 mu Kr贸l 艢niegu. Nie zastanawiaj膮c si臋 d艂u偶ej wspi膮艂 si臋 na dorodn膮 czere艣ni臋 i zerwa艂 kilka owoc贸w. Z prawdziw膮 przyjemno艣ci膮 wsadzi艂 je do ust. Czere艣ni by艂o sporo, wi臋c nawet nie musia艂 si臋 specjalnie wysila膰 by je zerwa膰. Kiedy ju偶 mia艂 do艣膰, przeszed艂 na 艣liwk臋, potem na kolejne drzewo, gdzie te偶 zjad艂 sporo owoc贸w, a na koniec po prostu po艂o偶y艂 si臋 na trawie i pod艂o偶ywszy r臋ce pod g艂ow臋 wpatrywa艂 si臋 w niebo. Tak go to rozlu藕ni艂o i rozleniwi艂o, 偶e nawet nie wiedzia艂 kiedy zasn膮艂. .
Kiedy si臋 obudzi艂, z przera偶eniem zauwa偶y艂, ze obok niego siedzi Kr贸l 艢niegu.
- Wybacz! Nie wiem jak to si臋 sta艂o! – zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰. – By艂em zm臋czony poszukiwaniami i postanowi艂em sobie zrobi膰 ma艂膮 przerw臋 i nawet nie wiem kiedy zasn膮艂em. Zaraz wracam do poszukiwa艅! – Ju偶 podrywa艂 si臋 by zrobi膰 to, co powiedzia艂, lecz dziwnie 艂agodny g艂os Kr贸la 艢niegu zatrzyma艂 go w miejscu.
- Ale偶 nie musisz tak szybko ucieka膰. – Adam spojrza艂 na niego zdziwiony. Mia艂 dziwne wra偶enie jakby Kr贸l 艢niegu by艂 dzisiaj o wiele przyja藕niej nastawiony. Rysy jego twarzy by艂y jakby 艂agodniejsze, a co艣 na kszta艂t u艣miechu b艂膮ka艂o si臋 na jego ustach. – Przecie偶 nie m贸wi艂em, 偶e czas ucieka. Mo偶esz szuka膰 tak d艂ugo jak uznasz za stosowne. A na razie, co powiesz na ma艂y piknik? Pomy艣la艂em, 偶e dla odmiany zamiast obiadu zjemy na 艣wie偶ym powietrzu? Wszystko ju偶 przynios艂em – Wskaza艂 na stoj膮cy w pobli偶u spory koszyk
- Bardzo ch臋tnie – odpar艂 Adam i zacz膮艂 rozk艂ada膰 le偶膮cy obok koszyka koc. – Mam wra偶enie jakby艣 by艂 dzisiaj w lepszym humorze – powiedzia艂 kiedy ju偶 siedz膮c na kocu spo偶ywali jedzenie z koszyka.
- Tak my艣lisz? Mo偶liwe. Jest pi臋kna pogoda, mi艂e towarzystwo, dobre jedzenie, to wszystko mi艂e rzeczy.
- My艣la艂em, 偶e wolisz zimno – wyb膮ka艂 Adam pr贸buj膮c ukry膰 zmieszanie wywo艂ane komplementem, kt贸ry us艂ysza艂.
- Kiedy by艂em cz艂owiekiem, jak ka偶dy wola艂em lato ni偶 zim臋. To si臋 nie zmieni艂o. Teraz po prostu zimno nie wyrz膮dza mi krzywdy. Jednak w dalszym ci膮gu lubi臋 czu膰 na twarzy promienie s艂o艅ca.
- To tak jak ja! – odpar艂 odruchowo Adam. Na t膮 jedn膮 chwil臋 zapomnia艂, kto jest jego towarzyszem.
Piknik trwa艂 do艣膰 d艂ugo, bo ani Kr贸l 艢niegu ani Adam nie spieszyli si臋 ze zjadaniem prowiantu. Zbyt absorbowa艂a ich rozmowa, kt贸r膮 prowadzili. W ko艅cu nadszed艂 wiecz贸r i Adam uda艂 si臋 do swojej komnaty na spoczynek. To by艂a pierwsza noc, kiedy drzwi nie zosta艂y zamkni臋te na klucz.
Kiedy ju偶 by艂 w 艣rodku, otworzy艂 okno i wychylaj膮c si臋 do granicy wypadni臋cia wyjrza艂 na zewn膮trz chc膮c si臋 upewni膰, ze ten wyrzucony kawa艂ek szk艂a nigdy si臋 nie znajdzie. Okaza艂o si臋, 偶e za oknem jest ogromna przepa艣膰, kt贸rej dno gin臋艂o gdzie艣 w ciemno艣ci. A偶 mu si臋 zakr臋ci艂o w g艂owie. Szybko zamkn膮艂 okno i dla pewno艣ci sprawdzi艂 czy na pewno jest zamkni臋te. Oblecia艂 go niez艂y strach kiedy tak si臋 wychyla艂, ale przynajmniej mia艂 pewno艣膰, 偶e lustro nigdy nie zostanie u艂o偶one.
Kolejne dni mija艂y tak samo: Adam oficjalnie szuka艂 kawa艂ka lustra, a Kr贸l 艢niegu przebywa艂 poza zamkiem, kontroluj膮c przyrod臋. Jednak ka偶dego dnia znalaz艂 czas by sp臋dzi膰 Z Adamem czas podczas obiadu albo pikniku w ogrodzie. I z ka偶dym dniem te spotkania by艂y coraz bardziej swobodne, Adam czerpa艂 z nich mn贸stwo przyjemno艣ci, a Kr贸l 艢niegu coraz cz臋艣ciej si臋 u艣miecha艂. Adam nawet nie zdawa艂 sobie sprawy z jak膮 niecierpliwo艣ci膮 wyczekuje tych spotka艅. Nie zdawa艂 sobie sprawy z uczu膰, kt贸re niczym z艂oczy艅ca powoli wkrada艂y si臋 w jego serce. Zrozumia艂 to pewnego dnia.
By艂o wyj膮tkowo ciep艂o. Jak zwykle roz艂o偶yli w ogrodzie koc i jedzenie, jednak zamiast je艣膰 skupiali si臋 na rozmowie. W pewnej chwili Adam postanowi艂 wdrapa膰 si臋 na drzewo by nazrywa膰 jab艂ek, na kt贸re obaj nagle nabrali ochoty. On zrywa艂, a Kr贸l 艢niegu sta艂 pod drzewem i 艂apa艂 owoce.
- O, tam masz pi臋kne jab艂ko – wskaza艂 r臋k膮. – Dosi臋gniesz go?
- Niw wiem, zaraz sprawdz臋 – odpar艂 Adam i przesun膮艂 si臋 mo偶liwie jak najbli偶ej wskazanego owocu. Niestety brakowa艂o kilku centymetr贸w. Tak bardzo chcia艂 zerwa膰 akurat to jab艂ko, 偶e postanowi艂 zaryzykowa膰 i pu艣ci艂 trzyman膮 ga艂膮藕, kt贸ra dawa艂a mu poczucie bezpiecze艅stwa. Wychyli艂 si臋 powoli. Ju偶 prawie mia艂 jab艂ko w r臋ce, gdy straci艂 r贸wnowag臋 i zanim zd膮偶y艂 si臋 czegokolwiek schwyci膰 spad艂 na d贸艂. Spodziewa艂 si臋 bolesnego zetkni臋cia z ziemi膮, lecz zamiast tego poczu艂 co艣 mi臋kkiego. Zdziwiony zauwa偶y艂, 偶e to Kr贸l 艢niegu go z艂apa艂, chroni膮c przed bolesnym upadkiem.
- Uwa偶aj – powiedzia艂 dziwnie mi臋kko – jeszcze zrobisz sobie krzywd臋.
- Ja… - Adamowi zabrak艂o s艂贸w. Wpatrzony w b艂臋kitne oczy Kr贸la 艢niegu nie wiedzia艂 co powiedzie膰. Te oczy hipnotyzowa艂y go, wprawia艂y w szybsze bicie jego serce. A te usta… Odruchowo obj膮艂 Kr贸la 艢niegu za szyj臋 i poca艂owa艂 go. Po plecach przesz艂y mu przyjemne ciarki, gdy tamten odwzajemni艂 poca艂unek.
- Kocham ci臋 – wyszepta艂 gdy po chwili ich usta roz艂膮czy艂y si臋. Kr贸l 艢niegu popatrzy艂 na niego zdumiony. – Prosz臋, uczy艅 mnie takim jak ty, bym m贸g艂 zosta膰 z tob膮 na zawsze.
- Jeste艣 pewien? – zapyta艂 cicho, na co Adam, nie mog膮 wydusi膰 s艂owa, tylko pokiwa艂 twierdz膮co g艂ow膮. – B臋d臋 musia艂 zamrozi膰 ci serce, a to nie jest zbyt przyjemne.
- Nie mam innego wyboru, je艣li chc臋 zosta膰 z tob膮. Ty si臋 nie starzejesz, ja w pewnym momencie odejd臋 i znowu zostaniesz sam. Nie chc臋 by艣 znowu cierpia艂. Chc臋 by膰 zawsze przy tobie.
- Wi臋c dobrze – Kr贸l 艢niegu po艂o偶y艂 Adama na ziemi. – teraz ci臋 zaboli, ale tylko przez chwil臋.
Po艂o偶y艂 r臋k臋 na piersi Adama. Ten poczu艂 jak ogromne zimno go parali偶uje. Zacz膮艂 panikowa膰. Przez moment 偶a艂owa艂 podj臋tej decyzji, lecz rozszerzaj膮ce si臋 po ca艂ym ciele zimno uniemo偶liwia艂o poruszenie si臋 czy chocia偶by wykrztuszenie jednego s艂owa. W ko艅cu ogarn臋艂a go ciemno艣膰 i wszystko odesz艂o. Jednak szybko wr贸ci艂o. Po chwili zn贸w czu艂, zn贸w widzia艂 i m贸g艂 si臋 rusza膰. Powoli podni贸s艂 si臋 do pozycji siedz膮cej i spojrza艂 na Kr贸la 艢niegu, potem na swoj膮 praw膮 r臋k臋. By艂a o wiele bardziej blada ni偶 wcze艣niej.
- To ju偶? Wci膮偶 czuj臋 – stwierdzi艂 zdezorientowany.
- Nie powiedzia艂em, 偶e nie b臋dziesz nic czu艂 – odpar艂 Kr贸l 艢niegu. – Ja tez wci膮偶 czuj臋, wszak kiedy艣 byli艣my lud藕mi.
- Wi臋c teraz b臋d臋 偶y艂 tak d艂ugo jak ty?
- Tak.
- I ju偶 zawsze b臋d臋 m贸g艂 by膰 z tob膮?
- Je艣li tylko tego zechcesz…
- Chc臋! – wykrzykn膮艂 i obj膮艂 Kr贸la 艢niegu, by go poca艂owa膰. – Och, Kr贸lu 艢niegu…
- M贸w mi: Darek. Tak mia艂em na imi臋 zanim sta艂em si臋 Kr贸lem 艢niegu.
- Darek… - wyszepta艂 Adam zanim jego usta zosta艂y zamkni臋te poca艂unkiem. Czu艂 jak ten poca艂unek rozpala ca艂e jego cia艂o. Czu艂 jak ten 偶ar krzyczy: we藕 mnie!

Nagle obudzi艂 si臋. Przez dobr膮 chwil臋 le偶a艂 zdezorientowany, zanim zorientowa艂 si臋, ze to wszystko by艂o snem, a on ma erekcj臋. Odrzuci艂 ko艂dr臋 i wsadzi艂 r臋k臋 w spodnie pi偶amy. Jego cz艂onek pulsowa艂 domagaj膮c si臋 zaspokojenia. Opu艣ci艂 spodnie i zacz膮艂 si臋 pie艣ci膰.
- Darek… - wyst臋ka艂, kiedy przyjemno艣膰 przybiera艂a na sile. Przerazi艂 si臋, ze jest zbyt g艂o艣no i zaraz wpadnie tu jego gospodarz. Jednak nie m贸g艂 powstrzyma膰 j臋k贸w wylatuj膮cych z jego ust. Wyci膮gn膮艂 wi臋c spod g艂owy ja艣ka i przykry艂 nim usta. Teraz m贸g艂 j臋cze膰 do woli. Materia艂 wszystko t艂umi艂. R臋ka na cz艂onku porusza艂a si臋 coraz szybciej i szybciej, a偶 w ko艅cu nadesz艂o spe艂nienie. A wraz z nim imi臋 Darka wykrzyczane wprost w ja艣ka.
Kiedy w ko艅cu serce uspokoi艂o si臋, przekr臋ci艂 si臋 na bok i j臋kn膮艂. Dlaczego to mu si臋 艣ni艂o? Dlaczego w艂a艣nie Darek? Przecie偶 on nie mo偶e si臋 zakocha膰 w Darku, Tob y by艂 tylko k艂opot dla Darka, kt贸ry tylko chcia艂 mu pom贸c pod wp艂ywem chwili s艂abo艣ci, jak sam powiedzia艂. Jednak jak wyt艂umaczy膰 to sercu? Jak zakaza膰 mu 偶ywszego reagowania na tego konkretnego m臋偶czyzn臋?