Połączeni 20
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 11 2015 19:48:30


Trzej jeźdźcy, zmęczeni nie bardziej niż ich konie, zatrzymali się przy niewielkim zajeździe w pobliżu głównego traktu. Odprowadzili swoje zwierzęta pod opiekę stajennego, ufając, że zajmie się nimi należycie, za co otrzyma stosowną zapłatę. Sprawdzili jeszcze, czy siano i owies nie są stęchłe, ale wszystko wyglądało znakomicie. Zresztą, biorąc pod uwagę lokalizację miejsca i to, że mają wielu gości, musiało być wszystko w porządku. Wieści szybko się rozchodzą i nikt by się tutaj nie zatrzymywał.
Mężczyźni udali się do wnętrza gospody i nie zastali nikogo w głównej sali. Wyruszyli w podróż równe pięć wschodów słońca temu i to ich pierwszy taki przystanek. Chcieli zjeść, obmyć się i wyspać oraz zakupić nowe zapasy. Te działania na szlaku lub w lesie często były możliwe, a sama kąpiel w rzece też nie była najprzyjemniejszą czynnością. Mogli tylko się cieszyć, że do zimy było jeszcze kilka pełni księżyca.
– Być może ktoś zaraz przyjdzie. Na pewno widzieli, że podjeżdżamy – powiedział Riven, rozglądając się po wybudowanej z drewna i kamieni izbie. W podróży nie chciał myśleć o mężu. Zaczynał za nim tęsknić. Sam się dziwił, że podróż się przedłużała. Posłańcy musieli znać skróty i dlatego dostarczanie telegramów i innych przesyłek nie trwało tak długo. Chociaż w sumie odległość była dobra, gdyż ten, kto wynajął Asmanda, nie miał z nim kontaktu przez cały czas.
– Wygląda na to, że jedynymi gośćmi jesteśmy my – rzekł Asmand, odpinając swoją pelerynę i przewieszając ją przez ramię. Zastanawiał się, co teraz robi Erkiran. O tej porze zapewne wraca z pracy do domu. Gdy myślał o nim, odzywało się w nim, poza innymi, uczucie opiekuńczości. Doskonale je znał. Z odległych, jakby zapomnianych czasów. Czasów, do których powrót na zawsze zamknął.
– Mam nadzieję, że mają dużo porządnego jedzenia. – Galdor usiadł na długiej ławie i przyjrzał się towarzyszom. Cała podróż zbliżała do siebie tak różnych ludzi. Księcia, mordercę i żołnierza. Pozornie nic ich nie łączyło, ale jakby tak bliżej się nad tym zastanowić, to każdy z nich zostawił kogoś w Antiri. Yavetil nie miał wątpliwości, że ten mały chłopak, któremu nie odejmował urody, był blisko z Delrethem. Nawet, jak wyjeżdżali, Erkiran w ostatniej chwili zdążył na pożegnanie.

Wyjeżdżali po cichu, będąc na tyłach stajni i żegnając się z Terrikiem oraz Aranelem. Parobcy nie pytali, gdzie ich książę się wybiera, ale po ich minach było widać zaciekawienie. On sam objął mocno Terrika, który nakazał mu używać maści, mimo że szrama na piersi nie odzywała się już tak często. Zwrócił uwagę, że Riven głaszcze męża po policzku i całuje w usta, a do Delretha podbiega Erki, tłumacząc się, czemu wczoraj nie przyszedł, a potem rzuca się na jego szyję.
– Wrócimy najszybciej, jak się da.
– Nie pozabijajcie się po drodze. Trzech temperamentnych mężczyzn razem... albo lepiej nie zróbcie czegoś, czego... – mówił Melisi, ale urwał.
– Za dużo mówisz, kochanie. Po powrocie idziemy do króla po zgodę na ślub. Nie chcę czekać długo.
– Najpierw wróć.
Galdor wiedział, że Terrik boi się tego, co może się stać. Nie wiadomo, z kim mogą mieć do czynienia nie tylko po dojechaniu na miejsce, lecz również w czasie drogi. Wspomniał napad w drodze do Telmar.
Pierwszy wsiadł na konia i czekał na swych towarzyszy, którzy żegnali się ze swymi partnerami, o ile Erki był partnerem Asmanda. Riven i Asmand nie popatrzyli na siebie ani razu.


Dziś to się zmieniło, wszak o wiele lepiej jest podróżować w miłej atmosferze. Chociaż Asmand nie był zbyt rozmowny, to nie odczuwało się do niego niechęci, z jaką wyruszył.

Po chwili z piętra zaczęło być słychać kroki i na schodach pojawiła się pulchna kobieta z zarumienioną twarzą. Poprawiała swoją suknię i włosy, co nie uszło uwadze mężczyzn. Mogli domyślić się, co robiła, zwłaszcza, że zaraz za nią zszedł mężczyzna w rozchełstanej koszuli. Chudy tak bardzo, że miało się wrażenie, iż może się złamać, zwłaszcza przy jego wysokim wzroście.
– Wybaczcie, panowie, ale mieliśmy problem z łaźnią – broniła się kobieta. – Panowie u nas długo się zatrzymają? – Stanęła za kontuarem.
– Tylko na jedną noc i chcemy coś zjeść oraz się wykąpać. – Riven podszedł do kobiety. – Potrzebujemy też zapasów. Przed nami jeszcze dwa dni drogi.
– Wszystko da się zrobić. – Obrzuciła ich wzrokiem. Nie wyglądali na biednych ani na bogatych, ale leity zapewne mają, inaczej rozbiliby obóz w lesie. – Doleru, zajrzyj no do kuchni i powiedz Elmar, żeby przygotowała posiłki.
– Od miesiąca jesteśmy małżeństwem, a ty już rozkazujesz – pomarudził wysoki mężczyzna, ale posłuchał żony i zniknął gdzieś na tyłach zajazdu.
– Elmar powinna była wyjść do panów, ale pewnie znów zasnęła. Ostatnio omal nie padła, mając zupę na ogniu. Chcą panowie osobne pokoje?
Riven obejrzał się na nich, jakoś nie miał ochoty zostawiać Delretha samego, pomimo że nie wyglądało, jakby chciał uciec.
– Jeden z trzema posłaniami. Jest taka możliwość?
– Oczywiście. Mamy kilka różnych pokoi. Każdy dla różnych gości. Jak wróci Doleru, zaprowadzi panów do komnaty, wskaże łaźnię, a później zapraszamy na solidny posiłek. Zaręczam, że moja córka bardzo dobrze gotuje i warto poczekać.
– Dziękujemy pani. – Saeros wolałby najpierw zapełnić żołądek, ale mógł poczekać na jedzenie, zwłaszcza, że nie będzie to suchy chleb i suszone mięso.

Niedługo później wrócił mąż kobiety i zaprowadził trójkę podróżników na piętro, żeby mogli wreszcie wypocząć oraz zmyć trudy podróży przed udaniem się na kolację. Za oknem już nastała noc, a ich myśli podążyły do tych, których zostawili.

***


Aranel siedział na balkonie, chłonąc chłód wieczoru. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Pomagał przy ziołach. Właściwie to jego praca polegała na wiązaniu ich w pęki, które później zostały przywieszane do wiszących sznurów i suszyły się. Haialdar okazał się bardzo cierpliwym mężczyzną oraz niemłodym, na co wskazywał jego głos, a także doświadczenie. Aranel po dotyku i węchu rozpoznawał każdą drobną gałązkę, ale Haialdar tak układał ziela, aby młody książę miał łatwiej i żeby się nie pomylił.
– Sądzisz, że niedługo wrócą? – zapytał towarzyszącego mu Terrika.
– Wątpię w to. Tęsknisz za nim. – Wyraźnie można było odczytać to po twarzy Aranela.
– Wiesz, czemu siadam tutaj każdego wieczoru, odkąd wyjechał? – Nie czekając na odpowiedź, Adantin kontynuował: – Gdyż wtedy jestem pod tym samym niebem, co Riven. Nie widzę gwiazd, ale wiem, że te same świecą dla nas obu.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że zaczynanie żyć w prawdziwym związku. – Odłożył czytaną książkę, ponieważ wiatr poruszał płomieniami świec, a te migotały światłem przy czytaniu i oczy zaczynały go boleć.
Aranel wziął głęboki oddech i odwrócił twarz ku miejscu, gdzie przebywał Melisi. Męczyło go coś i długo zastanawiał się, z kim ma porozmawiać na pewne tematy. Czuł się przy tym jak niedoświadczony, niepełnosprawny człowiek. W sumie taki był i nie dotyczyło to jego oczu, raczej sfer bardzo intymnych.
– Terrik, ty jesteś... Sądzisz, że... – Westchnął i zaczął bawić się palcami swoich dłoni, które ułożył na kolanach.
– Pytaj wprost. Uwierz, że żadne pytania nie są dla mnie zbyt kłopotliwe.
– Czy spółkowanie, tak w pełni, cały czas boli?
– Nie. Na początku trochę, ale ogółem nie powinno boleć. To przyjemne. Dla mnie bardzo. Dużo zależy od kochanka, ale i od ciebie. Jeżeli będziesz niespokojny, będziesz się denerwował, twoje ciało... – mówił z delikatnością i w duchu cieszył się, że Aranel się otwiera, co znaczyło, o ile tego Riven nie zepsuje, że niedługo Adantin i Saeros będą mogli oddać się swym pierwszym cielesnym doświadczeniom. Nie wiedział, że już zrobili, co do tego, pierwszy krok.
Książę, czując gorąco na policzkach, słuchał wszystkiego i układał sobie w głowie każde słowo. Przez te dni, kiedy w łożu był sam, a przyzwyczaił się do budzenia przy ciepłym ciele, zaczynał rozumieć, czego chce i był na to gotów.

***


Leżał na brzuchu z rękoma pod brodą i obserwował Leteno. Chłopak zachowywał się dziwnie od jakiegoś czasu. W sumie to było od tego wieczoru, w jaki nie mógł pójść zobaczyć się z Asmandem, gdyż Leto wyszedł z domu. Brat nie patrzył na niego i niewiele mówił. Nie znał go od wczoraj, żeby nie wiedzieć, że chodzi o coś ważnego.
– Przeszkadza ci, że ja i Asmand... Wiesz.
Zaskoczony pytaniem Leteno odwrócił się do brata, zostawiając czesanie swoich świeżo umytych włosów.
– Dlaczego tak uważasz? – Odpowiedziało mu wzruszenie ramion Erkiego. – Nie, nie mam nic przeciw temu. Nie wiem, czy Delreth jest odpowiednią osobą, ale widzę, jak na ciebie patrzy. Poza tym, umie walczyć i obroni cię, kiedy zaszłaby taka potrzeba. – Powrócił do czesania włosów. – Jak da ci szczęście, to się z tego cieszę.
Erkiran zerwał się z wąskiego łóżka i podszedł do brata, którego uścisnął z radości i pocałował w skroń.
– Ej, co ty robisz? – Zaskoczonemu Leteno szczotka wypadła z ręki, a obaj omal nie polecieli na jego pościel.
– Bałem się, że jesteś na mnie zły z tego powodu. Ale masz inny, żeby mnie unikać. – Odsunął się i usiadł obok.
– Nie mam.
– Znam cię. Coś planujesz. – Złapał starszego brata za rękę i patrzył na niego prosząco. – Nie odsuwaj się ode mnie, mamy tylko siebie i Kala.
– Nieprawda. Ty już masz Asmanda. – Uniósł dłoń i pogłaskał Erkiego po policzku. – Nie spędzisz życia z braćmi, choćbyś nie wiadomo jak nas kochał. Wiesz, że jak zamieszkasz z Delrethem, to ja się będę musiał odsunąć.
– Nie zgadzam się. Zamieszkasz z nami. – O czym Leteno mówił? Jak osobno? Głupek jeden. – Nie wyobrażam sobie życia bez was. Albo zamieszkamy w sąsiednich domach. Ożenisz się, będziesz miał dzieci i nadal będziemy razem.
– Tak to widzisz? – Leteno przełknął gulę w gardle. Erki go znienawidzi, jak dowie się czegoś o nim. Asmand już wiedział i to było jego życzeniem, żeby zdradził swoją tajemnicę bratu, wtedy mężczyzna mu pomoże odnaleźć morderców rodziców.
– Równie dobrze możesz być z mężczyzną, wiem, że od nich nie stronisz. Nie doczekamy się wtedy twoich dzieci, ale i tak będziemy razem – paplał wesoło Erkiran. Wiedział, że Kal ma mocny sen i mogą swobodnie rozmawiać.
Leteno wysunął swoją rękę z jego dłoni i przetarł nią twarz, odsuwając grzywkę z czoła. Serce mu tak szybko biło.
– Erki, ja... Jestem zmęczony, chciałbym pójść spać. – Nie spojrzał mu w oczy.
– O co chodzi? Co przede mną ukrywasz? – Szarpnął go za ramię.
– Byłem u Asmanda prosić go o pomoc w sprawie rodziców.
– Nie powinieneś go w to mieszać. W ogóle zakończ tę sprawę. – Powrócił na swoje posłanie i położył się. – Rozdrapujesz rany, braciszku.
– One się nie zabliźnią, dopóki nie znajdę tych ludzi. – Sam wsunął się pod przykrycie, wcześniej gasząc świecę.
Erki tylko ciężko westchnął. Bał się o brata.
– Na pewno tylko to bałeś się mi przekazać? Przecież wiedziałem, co chcesz zrobić.
W pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza, zanim nie padło z ust Leteno:
– Tak, tylko tyle.
Ale tylko najstarszy z chłopaków wiedział, że nie tylko to chciał powiedzieć.

***


Najedzeni położyli się w łożach w milczeniu i ciemności, gdyż jedyna świeca, jaka była w komnacie, którą zajmowali, wypaliła się szybko. Pomimo zmęczenia sen nie chciał nadejść na Asmanda i Rivena. Galdor, który zwinął się w kłębek na swoim posłaniu, od razu zasnął.
– Delreth, mam nadzieję, że ten twój plan zadziała – szepnął Riven.
– Też mam taką nadzieję. Na pewno ten człowiek dostał wiadomość o spotkaniu. Będzie na miejscu.
– Powinniśmy jechać wraz z posłańcem, już bylibyśmy na miejscu. – Chciał dopaść tego człowieka.
– Oni, książę, pędzą jak szaleni. Wymieniają konie w każdej ich stacji, a ty raczej nie chciałbyś zajeździć Anwara lub zostawić go obcym na wiele dni. Ważne, byśmy za trzy wschody słońca byli na miejscu, a będziemy szybciej.
– Muszę wiedzieć, dlaczego komuś przeszkadza Aranel. – Odwrócił się na lewy bok, plecami do ściany, a twarzą ku Asmandowi. Nie, żeby się bał, iż ten mu coś zrobi.
– Śpij, książę, jutro czeka nas długa droga.

Następnego poranka zjedli śniadanie i zakupili prowiant, wypytując jeszcze o drogę. Starannie unikali pytań gospodyni, której ciekawość dotyczyła głównie tego, czym się zajmują i czy są wolni, bo jej córka z pierwszego małżeństwa, czyli ta, która im gotowała, a której nie widzieli, jest już w wieku za mąż pójścia. A oni wyglądają na mężczyzn, przy których boku kobieta może uzyskać spełnienie w każdej części życia.
– Droga pani, bardzo żałujemy, ale w domach zostawiliśmy nasze połówki – oznajmił Asmand, zarzucając na głowę kaptur i biorąc dwa z kilku tobołów, które miał przewiesić przy siodle. Nie były ciężkie, więc i dla jego konia, Lincela, pożyczonego z królewskich stajen, nie będzie to wielki ciężar.
– Przykro mi to słyszeć, ale serce nie sługa. – Załamała ręce kobieta.
Riven rzucił jej na ladę wyliczoną sumę leitów i pożegnał się, wychodząc pierwszy z zajazdu. Był ciekawy, jak Anwar zniósł tę noc. Liczył na to, że ogier odpoczął. Słyszał, że jego dwaj kompani idą za nim, więc nie dyskutowali długo z kobietą.
– Widzicie, panowie, jakby co, panna na nas czeka. – Zakpił książę.
– Płeć nie ta, a i wyglądu nie znamy – powiedział Yavetil, zrównując się z księciem.
– Wygląd nie najważniejszy, ale szkarady bym nie chciał.
– Tym bardziej, że książę ma piękność przy boku – wtrącił Asmand. Sam uległby Aranelowi.
– Nie zadowoli się już byle czym – dołożył swoje Galdor w momencie, gdy przekroczyli próg stajni.
– Panowie, nie tylko o to chodzi, bo nadal sobie cenię piękne kobiety, ale odkryłem męskie walory i jestem nimi zainteresowany. – Saeros mówił swobodnie i nie przejmował się tym, że ktoś taki jak on w większym towarzystwie nie powinien poruszać pewnych spraw. Wszak teraz był zwykłym podróżnikiem, a i nigdy nie przejmował się królewską etykietą.
– Co bardzo popieramy – pochwalił Yavetil, już myślami będąc przy swym kochanku.
Podeszli do śpiącego stajennego, budząc go. Być może z miłego snu, sądząc po uśmiechu, jaki miał.
– Przyszliśmy po swoje konie. – Riven z daleka wypatrzył trójkę zwierząt. Wyglądały zdrowo.
– Tak, panie, możecie je zabrać. – Poprowadził ich do boksów, które były zrobione z kilku zbitych desek. Odebrał od Saerosa zapłatę i zadowolony, że monety pobrzękują mu w garści, odszedł na swoje stałe miejsce dumania.
Mężczyźni przygotowali konie, zakładając im siodła, a te rżały radośnie, jakby czekały na dalszą część podróży. Riven przytwierdził przyniesione przez siebie tłumoki do siodła, ucałował konia w duży, czarny nochal i chwycił Anwara za uzdę.
– Panowie, ruszamy do Noir, naszego głównego przystanku.

***


Odłożył łyżkę, którą jadł poranną zupę, będąc cały czas zamyślony po tym, co powiedział mu Terrik. Jedno tłukło mu się w głowie: „Nigdy nie traktuj bycia cieleśnie z mężem jako obowiązku, który musisz wykonać. To musi być twoja potrzeba, chęć. Nie, że mąż ci każe czy ktoś inny. Dlatego tak bardzo nie podoba mi się poślubny warunek, jaki musieliście spełnić. Teraz o nim zapomnij, bo to, co zrobisz, to tylko dlatego, że ty tego zechcesz”.
– Aranelu, nie jesteś głodny? Dobrze się czujesz? – Głos Naeli wyrwał go z tego wspomnienia.
– Dobrze, powinienem już iść do zielarza.
– Ale wszystko w porządku? Masz rumieńce. – Zainteresowała się królowa.
– To nic. Ja pójdę do Haialdara. Jest dzisiaj nowy zbiór ziół. – Sięgnął po swój kij i wstał. Drogę już znał. Zanim wyszedł, usłyszał:
– Mamo, zawstydziłaś go, wspominając o rumieńcach. Sądzę, że myślał o Rivenie.
Myślał. Każdego dnia myślał i tęsknił. Niedawno temu dałby wiele, by mąż nie wracał, ale teraz odliczał każdą chwilę do jego powrotu.
Przeszedł długim korytarzem, mijając witającą się z nim służbę. Wielu traktowało go z szacunkiem i przyjaźnią. Odczuwał na swej skórze, że dawane dobro wraca. Zszedł po schodach na dół ku zewnętrznym krużgankom. Tam zawsze słońce z rana oświetlało ściany i mógł czuć na sobie jego promienie. Porankami w murach zamku było chłodno.
– Książę Aranelu! – Adantin przystanął, usłyszawszy, że woła go znajomy głos i ktoś biegnie w jego stronę. – Książę, jak dobrze cię widzieć.
– Erkiranie, to ty? – Upewniał się, gdyż od tamtej nocy spotkał go tylko przy wyjeździe mężczyzn.
– Ja, panie. – Próbował uspokoić oddech. – Chciałem zapytać, czy są jakieś wieści od księcia Saerosa.
– Nie ma, ale mówił, że wyśle posłańca, kiedy będą coś wiedzieć. Dotrzymasz mi towarzystwa? Idę do Haialdara.
– Chętnie, panie. W kuchni powiedziano, że mam chwilę wolnego. Później czekają mnie większe zakupy. Ale wolę to niż być przy ubojni drobiu. Mój brat pewnie nie miałby nic przeciw takiej pracy, zwłaszcza, jakby mógł zjeść, ale ja... to nie dla mnie.
– Masz brata? – Zaciekawił się Aranel, uważnie słuchając chłopaka, a i zwracając uwagę na drogę, którą szli. Pokój zielarza był niedaleko, tuż za zakrętem.
– Mam, dwóch braci. Jeden starszy, a drugi ma dziesięć wiosen.
– Wasi rodzice pracują w pałacu? – Spotykając się z milczeniem, zapytał: – Dlaczego nic nie mówisz, Erkiranie?
– Nasi rodzice nie żyją. Mieszkamy sami.
– Moja mama umarła, jak miałem piętnaście wiosen. Wiem, co czujesz.
– Ale masz ojca, panie.
– Jest taki, jakbym go nie miał. – Minął słup, przy którym orientował się, że jest na miejscu. Zbliżył się do jedynych w tym miejscu drzwi.
– Przykro mi, książę. Pomóc ci?
– Dziękuję, ale już jestem tu, gdzie mam być. Obiecuję, że dowiesz się czegoś o naszych panach, jak tylko dostanę wiadomość.
– Dziękuję, książę. – Erki patrzył, jak Aranel znika za drzwiami i miał nadzieję, że jeszcze nieraz porozmawiają. Widział go wczoraj w ogrodzie, ale nie miał odwagi podejść. Chociaż nie powinien liczyć, że prawie ten sam wiek zjedna mu przyjaźń księcia. Przecież tak dużo ich dzieliło. On był nikim, podczas gdy Aranel miał być królem. Ale zawsze mogli ze sobą porozmawiać. Wrócił do kuchni gotowy na nowy dzień pracy.

***


Kolejny las liściasty powitał ich na szlaku, gdy słońce już zachodziło. Chwilami Galdor miał dosyć drzew. Wśród nich zawsze mogli się skryć bandyci. Aczkolwiek wąwozy w tym względzie były o wiele niebezpieczniejsze. Zazwyczaj miały wąskie wejścia, które można było zasłonić i podróżni wpadali w pułapkę. Na szczęście takie miejsca spotykało się tylko w krainie Iensaur, gdzie królowały góry.
– Rozbijemy obóz na jakiejś polanie. Nie mam zamiaru włóczyć się nocą po nieznanych terenach – rzekł, siedząc pewnie na koniu, który szedł wolno po wcześniejszym kłusie obok swoich towarzyszy.
– Masz rację, Galdorze, na obcych, zalesionych terenach lepiej... – Riven urwał, ponieważ doleciał ich odgłos panicznego rżenia konia i wycie wilka.
– Ktoś ma kłopoty – powiedział Yavetil i pospieszył swego ogiera.
Dwaj mężczyźni pojechali za nim, od razu wyjmując broń. Pędzące konie wzbijały tumany kurzu na wysuszonej z braku deszczu drodze, a ich jeźdźcy coraz bardziej przekonywali się, iż ktoś jest w potrzebie, zwłaszcza, że jakiś człowiek krzyczał, starając się wezwać pomoc. Całą scenę zobaczyli z daleka. Dwa wilki obskoczyły jeźdźca, który pomagał swojemu szalejącemu koniowi odplątać się z krzaków, w jakie wpadł, chcąc zapewne uciec przez drapieżnikami. Zwierzęta zbliżały się do nich powoli.
– Sądziłem, że wilki polują w nocy – warknął Saeros.
– Nie na tych ziemiach, panie. Przychodzą z Losland. Tam jest ich o wiele za dużo. Polowanie w nocy często skutkuje tym, że napotkają inne sfory, więc nieliczni wybierają dzień na żer – mówił Galdor. – Ajajajaj! – zaczął krzyczeć. Nie miał zamiaru zabijać zwierząt, dopóki ich nie zaatakują. Liczył, że nie są tak głodne i uciekną na jego krzyk oraz hałas, jaki wzbudzały końskie kopyta.
Wilki rzeczywiście wystraszone obejrzały się i czmychnęły w znaną im stronę, w której zapewne mieściła się ich kryjówka.
Podróżnicy podjechali do przestraszonego człowieka i jego konia, którego uzda została już uwolniona.
– Nic panu nie jest? – zapytał Yavetil, zeskakując z ogiera.
– Panowie przybyli w samą porę. Gdyby nie wy, już by nas zjedli.
– Nie masz broni? – Asmand podszedł do nieznajomego. W oczy rzuciła mu się broń umieszczona przy siodle.
– Mam, ale nie jest moja. Jak wam się odwdzięczę?
– Powiedz nam, gdzie możemy rozbić obóz? Nie widzę tutaj miejsca. Las jest bardzo zarośnięty. – Riven nie schodził z Anwara.
Asmand zmarszczył brwi. Jaki człowiek ma przy sobie broń i nie chce jej użyć? Co z tego, że do niego nie należy. Tu chodziło o jego życie. Najchętniej to by teraz zostawił tego mężczyznę i pojechał dalej.
– Ja bym użył broni bez względu na wszystko – powiedział.
– Byłem zdenerwowany – odpowiedział tamten. Wyglądał na blisko trzydzieści wiosen, a oczy miał rozbiegane, jakby nie mogły się skupić na jednym punkcie.
– A gdzie wyruszasz z tym towarem? – Asmand dokładnie zaczął oglądać sztylety i miecz. – Wygląda na to, że są przeznaczone dla kogoś bogatego. Rękojeści mają wysadzane drogimi kamieniami.
– To specjalne zamówienie. Pokażę panom polanę, o tam. – Wskazał palcem miejsce za wysokimi dębami.
– Prowadź – powiedział Delreth, a gdy nieznajomy ruszył przodem, zatrzymał swoich towarzyszy. – Możecie się śmiać, ale wiem, kim ja jestem, miałem do czynienia z ludźmi mego pokroju i innymi. Zawsze czuło się od nich aurę zła. Nie ufam mu. Nie mam ochoty spędzać z nim nocy, ale też nie pojedziemy dalej, szczególnie, kiedy w lesie jest tyle wilków. Przy ogniu z ich strony nic nam nie grozi. Gorzej ze strony tego człowieka. Miejcie oczy otwarte – dodał, ruszając ku polanie.