Iluzje 9
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 21:09:47
Poczułem zapach obiadu i jakby na ten sygnał, zaburczało mi w brzuchu. Przyspieszyłem kroku, czując się tak, jakbym mógł pochłonąć konia z kopytami. Jadłem szybko, ignorując zgorszone spojrzenia innych. Pobiegłem na górę, by zmienić przepoconą koszulę, na dworze zaczynało się cowieczorne muzykowanie. Przez chwilę, sznurując tasiemki pod szyją, wpatrywałem się w barwne korowody przewijające się pod oknami w takt płynącej melodii. Z dołu mignęła mi sylwetka Liama, otoczonego kasztanowowłosą iluzją. Zabolało mnie to. Teraz, po tym wszystkim nie chciałem widzieć go w masce. To było nienaturalne, chore. Związałem włosy w luźny węzeł i zbiegłszy po schodach, dołączyłem do tłumu. Rozglądałem się za znajomą sylwetką i dostrzegłem go w końcu w jednym z otwartych namiotów. Aż mnie zatchnęło. Obok niego stał Jossethon. Liam, wciąż obleczony iluzją, zaciskał gniewnie pięści, jego policzki pałały. Jose ze swoim zwyczajowym, złośliwym uśmiechem mówił coś do niego. Mag w końcu odepchnął go obiema rękami i biegiem zniknął gdzieś w tłumie. Jose podparł się pod boki, zaśmiewając się do łez.
- Coś ty mu powiedział, Jossethon? - dopadłem do niego, zaciskając dłonie na połach jego koszuli
- Kogo ja widzę? - odepchnął mnie od siebie, uśmiechając się paskudnie.
- Co mu powiedziałeś??? - krzyknąłem, sprawiając, że kilka osób odwróciło się w naszą stronę.
- Oh, nic - machnął ręką - I tak się nie odważy...
- Nie odważy się na co? - lodowate coś wpełzło mi na plecy, podrywając króciutkie włosy na karku do pionu.
- Pewnego pięknego dnia zawędrowałem do lasu po północnej stronie rzeki - zaczął Jossethon tonem, jakby opowiadał jakąś interesującą historię - Nigdy tam nie byłem szczerze mówiąc, ale to nic. Najważniejsze, że w brzozowym lesie tuż za rzeką znalazłem gniazdo...
Bogowie! Nawet Jose nie mógł być tak głupi, nawet on....
- W gnieździe było jajo. Nie przymierzając - zmierzył mnie spojrzeniem - Gdzieś twojej wielkości. Otóż. Wyraziłem swoje przypuszczenie, że dziwadło nie będzie miało na tyle odwagi, by pójść tam i przekonać się na własne oczy...
Odchyliłem się do tyłu i z całej siły wpakowałem zaciśniętą pięść wprost w uśmiechniętą głupawo twarz kuzyna. Włożyłem w to serce, zachwiał się, siadając zamroczony na ziemi. Odwróciłem się i najszybciej jak mogłem pognałem w stronę domu. Liam nie bądź głupi - myślałem - przecież nie musisz nic udowadniać, nie jemu. Ale wiedziałem, że Liam będzie chciał. Przy tym jego mniemaniu, że jest do niczego, znalezienie gniazda roka było kuszącą perspektywą, by wreszcie pokazać na co go stać. Bogowie, nie. Modliłem się i przeklinałem na przemian.
- Elena!!!! - krzyknąłem, gdy tylko przekroczyłem próg - Elena!!!!!
- Co się...? - pojawiła się u szczytu schodów.
- Liam poszedł szukać roka - przerwałem jej - Jossethon powiedział mu gdzie jest gniazdo.
- Cholera! - zza pleców Eleny pojawił się Korathan w rozsznurowanej pod szyją koszuli i poluźnionych butach - Skąd Jose...
- Znalazł gniazdo - wszedłem mu w słowo - Zrób coś, na bogów!!!
- Powiem Der'athernowi. Gdzie jest to gniazdo?
- Na północnym brzegu, w lesie brzozowym...
Elena cofnęła się po buty i płaszcz, Korathan udał się zawiadomić wuja, a ja.... Ja biegiem puściłem się na przełaj przez pastwiska w kierunku rzeki. Potykałem się w ciemności o kamienie i wystające z ziemi korzenie. Przewróciłem się kilkakrotnie, ale za każdym razem podnosiłem się na nowo, ignorując ból mięśni, ignorując ogień w płucach, klepiąc wszystkie modlitwy, jakie przychodziły mi do głowy, myśląc tylko o jednym. Liam. W rekordowym tempie osiągnąłem rzekę, przebiegłem przez płyciznę, gdzie woda sięgała połowy ud i skierowałem się ku lasom. Chciałem go wołać, ale to tylko zwabiłoby potencjalne niebezpieczeństwo. Liczyłem, że zrzucił iluzję i dostrzegę jego białe włosy w gęstniejącym mroku. I faktycznie. Pośród ciemnych, poskręcanych pni, ujrzałem upragnioną sylwetkę. Dopadłem go w ciągu kilku minut.
- Liam na łaskę niebios, co ty wyprawiasz? - wydyszałem, zginając się w pół dla złapania oddechu.
- Po co przyszedłeś? - zapytał zimno.
- Liam wynośmy się stąd - chwyciłem go za nadgarstek, ale wyrwał się mocnym szarpnięciem.
- Nie jestem tchórzem! - krzyknął - Nie potrzebuję niańki do wszystkiego! - jego słowa były pełne goryczy - Pokażę im. Pokażę Elenie, że jednak nie jestem zupełnie do niczego. Pokażę tobie!
Trzymał w ręku gruby drąg, który wskutek złamania, zakończony był dość ostrym szpicem. Minął mnie bez słowa, szybkim krokiem wchodząc w głąb lasu. Zobaczyłem je. Gniazdo. Gniazdo wielkości mniej więcej naszej stajni, wyplecione z gałęzi grubych jak moje ramię, idealnie okrągłe, wyścielone mchem i liśćmi. A po środku gniazda jajo. Jajo roka było ogromne. Trzech mężczyzn musiałoby chwycić się za dłonie by je objąć. Liam wspiął się po krawędzi gniazda wrzuciwszy przed tym swój drąg do środka. Chcąc nie chcąc podążyłem za nim. Wziął zamach i z całej siły dźgnął jajo. Skorupa zarysowała się tym miejscu, tworząc niewielką wklęsłość. Zamachnął się ponownie, uderzając idealnie we wgłębienie, które powiększyło się. Uderzał raz za razem z niesłabnącą precyzją z tą przeklętą determinacją, jakiej nauczyło go życie, a ja nie mogłem zrobić nic, poza przyglądaniem się z boku jego szaleństwu. Bo szaleństwem było samotne porywanie się na gniazdo roka. W myślach prosiłem bogów, by Elena z Korathanem nas szybko znaleźli, zanim znajdzie się właściciel, a ściślej mówiąc właścicielka gniazda. Wreszcie się udało. Przy kolejnym ciosie skorupa nie stawiła już oporu i drąg wniknął głęboko do wnętrza jaja. Liam szarpnięciem wyciągnął go z otworu, z którego buchnęła cuchnąca, gęsta breja. Cofnęliśmy się szybko na samą krawędź gniazda, by nie znaleźć się w jej zasięgu. I wtedy usłyszałem to. Potworny jazgot, narastający z każdą chwilą, gdy rok zbliżał się do nas w zastraszającym tempie. Chwyciłem Liama za ramię i pociągnąłem go za sobą w osłonę drzew. Nie opierał się już, pozwalając ciągnąć się w kierunku rzeki. Rok, który dotarł do gniazda wydał z siebie wrzask, od którego serce mi niemal stanęło. Wzbił się ostro w powietrze, wypatrując intruzów, którzy zniszczyli jajo. Nie miałem złudzeń, że Liam ze swoimi białymi włosami i jasną karnacją stanowi doskonały cel dla potężnego drapieżnika. Ptaszysko wypatrzyło nas w ułamku sekundy i rzuciło się niczym strzała, mierząc olbrzymim dziobem prosto w nas. Liam zatrzymał się nagle, wyszarpując rękę z mojego uścisku. Zamknął oczy, zmarszczył brwi. Powietrze zafalowało. I nagle od strony obozowiska nadleciał drugi rok. Potężniejszy. Samiec. Rzucił się na rywala z rozwartym dziobem. Jak urzeczony patrzyłem w niebo na starcie olbrzymów. Z szarpiącym uszy wrzaskiem zatańczyły pod gwiazdami w śmiertelnej walce. Dopadały do siebie raz po raz, odskakiwały, zataczały kręgi. Na ziemię spadały strzępy tęczowych piór, niczym kolorowy deszcz. Walka trwała kilka uderzeń serca. Roki rozdzieliły się, lecąc w przeciwnych kierunkach, szykując się do decydującego starcia. Zawisły w bezruchu naprzeciw siebie, po czym runęły niczym gromy, szeroko rozkładając skrzydła, rozdziawiając dzioby. Zderzyły się w pełnym pędzie, wysuwając w przód szponiaste pazury, drąc ciała, łamiąc kości. Rozdzierający jazgot zamarł nad lasem, zagłuszony natychmiast głębokim rykiem zwycięstwa samca. Olbrzymie cielsko, wypuszczone z jego szponów, bezwładnie runęło w dół, łamiąc drzewa, wzbijając tumany piachu, gdy uderzyło o ziemię kilkadziesiąt metrów od nas. Przez chwilę jeszcze tańczyło w śmiertelnych drgawkach tylko po to, by znieruchomieć, zastygnąć.
- Udało się! - krzyknąłem - Jesteś świetny!
Liam zachwiał się na nogach, a to, co zdarzyło się potem, było najgorszym koszmarem. Nagłe uderzenie fali powietrza powaliło mnie na ziemię. Drzewa, wokół mnie pękały niczym zapałki, padając z trzaskiem łamanych gałęzi. Zasłoniłem głowę ramionami, chroniąc twarz przed lawiną piachu i kamieni, wyrwanych z ziemi przez żywioł.
- Liam? - zawołałem , gdy nieco się uspokoiło - Liam???
Spojrzałem do tyłu, białowłosego nie było. Ryk roka sprawił, że uniosłem wzrok w górę i.... zrobiło mi się słabo. Ptaszysko w potwornych szponach ściskało bezwładne ciało maga, unosząc je coraz dalej, w kierunku obozowiska. Wtedy pojawiła się Elena z Korathanem. Czarodziejka na Kudłaczu w pełnym galopie podjechała do mnie, wyciągając ramię. Chwyciłem ją, wsiadając za nią na koński grzbiet. Nie mogłem pohamować łez kaskadami spływających po policzkach
- Gdzie Liam?! - krzyknęła.
- Rok - wykrztusiłem tylko, zachłystując się płaczem.
- Cholera - Elena osadziła konia w miejscu, zadzierając głowę, wpatrując się w roka, znajdującego się teraz niemal dokładnie nad nami. Usłyszałem kolejny jazgotliwy krzyk. Czarodziejka posłała iluzoryczną samicę na spotkanie z ptakiem. Widziałem, jak dojrzawszy rywala, rok rozwiera szpony, a Liam spada z potwornej wysokości... wprost do rwącej rzeki. Elena skierowała konia w tamtą stronę, zupełnie nie przejmując się walczącymi już gigantami. Widziałem jak Korathan rzuca się biegiem w kierunku rzeki, jak niknie w skłębionej, pędzącej toni. Wstrzymałem oddech. Nie było go. Nie było go. Nie było go. I nagle wynurzył się przy samym brzegu. Wypełzł na brzeg, ciągnąc za sobą bezwładny ciężar. Chciałem zeskoczyć z konia, ale Elena przytrzymała mnie w siodle. Z napięciem wpatrywała się w niebo, gdzie samiec wyraźnie przegrywał śmiertelną walkę. Z góry spadały na nas strzępy piór i krople ciemnej krwi. I nagle.... Oba roki zafalowały i rozpłynęły się na tle nocnego, rozgwieżdżonego nieba, pozostawiając po sobie jedynie dzwoniącą w uszach ciszę. Czarodziejka odetchnęła głęboko, zawracając kudłacza w kierunku brodu. Pogoniliśmy pędem w stronę gospodarstw, gdzie zniknął wierzchowiec Korathana. Jeszcze w biegu zeskoczyłem z konia, widząc stojącego przywódcę Yielstrahn. Odwrócił się powoli, pokazując mi postać trzymaną w ramionach. Pociemniało mi przed oczami. Nie. Biała koszula maga była szkarłatna od krwi. Białe włosy, pozlepiane w strąki od wody kończyły się nierówną, postrzępioną linią na wysokości szyi. Nie widziałem jego twarzy, wtulonej w pierś mężczyzny. Byłem przekonany, że nie żyje. I wtedy usłyszałem najcudowniejszy dźwięk na całym świecie, najcudowniejszy, jaki do tej pory słyszałem. Głuchy jęk. Korathan szybkim krokiem podążył do domu Der'atherna, do swojego pokoju, gdzie ostrożnie położył Liama na łóżku. Elena odsunęła mnie stanowczo, pochylając się nad ca'trą. Delikatnie zdjęła z jego ramion koszulę, ukazując cztery brzydkie, ale na szczęście niezbyt głębokie rany na jego piersi i boku. Musiałem usiąść, gdy usłyszałem wypowiedziane z ulgą dwa słowa "Będzie żył". Czarodziejka ostrożnie ujęła głowę białowłosego w dłonie, odwracając go twarzą ku sobie. Zapadła cisza. Przedłużająca się, koszmarna cisza, zakłócona przez rozpaczliwy głos Eleny.
- Bogowie, nie....
Rzuciłem się do łóżka i zamarłem. Przez oba policzki chłopaka, ciągnęła się gruba, krwawo - sina pręga, kończąca się gdzieś powyżej skroni. Jego oczy były zamknięte, spod zaciśniętych powiek spływały rdzawe kaskady, zostawiając makabryczne ślady na jasnej skórze, wsiąkając w poduszkę. Rzęsy Liama zlepione były na wpół skrzepłą krwią
- Bogowie, nie.... - powtórzyłem za czarodziejką, przypominając sobie z zaskakującą wyrazistością historię, którą kiedyś mi opowiedziała, o niewidomym iluzjoniście.
- Wyjdźcie stąd! Wszyscy! - usłyszałem głos wuja.
- Eleno, idź - poprosił Korathan - Rodon, zabierz ją stąd!
Ująłem czarodziejkę pod ramię, stanowczo wyprowadzając ją z pomieszczenia. Jeszcze raz spojrzałem na Liama, po czym drzwi pokoju zamknęły się.
Potem... potem było czekanie. Wielogodzinne, żmudne, dręczące strachem i niepewnością. Elena chodziła po korytarzu, ja siedziałem pod ścianą. Nie byłem w stanie wstać, nawet gdybym miał gdzie iść.
Czas płynął i płynął, niechętnie, opornie, wolno. Niezmiernie wolno.
-Nie zniosę tego! - warknęła w końcu Elena i szarpnęła się za włosy. W oczach miała szaleństwo. W porównaniu z nią musiałem zdawać się nieprzyzwoicie wręcz spokojny. Nic bardziej mylnego. Cały drżałem w środku, a wyobraźnia podsuwała mi najgorsze scenariusze. Liam ślepy? Dlaczego? Za co? Cóż on takiego uczynił? Komu?
Elena podeszła do mnie, stanęła obok, twarzą do ściany. Wsparła głowę o chłodne drewno. Ze zdumieniem zobaczyłem, jak jedna, potem druga łza wymyka się spod jej powieki i spływa w dół policzka.
Chciałem otrzeć te łzy, pocieszyć ja jakoś, zapewnić, że wszystko będzie dobrze ( w końcu musiało być...), ale z wpółotwartych ust nie chciały wypłynąć słowa.
To było jak sen... nużący, przeraźliwy sen i chciałem już błagać o to, by pozwolono mi obudzić się, ze zmęczenia nie kontrolując swoich myśli.
Chyba żadne z nas nie zareagowało, gdy drzwi uchyliły się i z pokoju wyszedł Korathan. Nie byliśmy w stanie, tak pochłonęło nas... czekanie. Ale to trwało tylko ułamek chwili. Korathan dotknął leciutko ramienia czarodziejki i w innych okolicznościach zachwyciłaby mnie delikatność i uczucie, z jakim to uczynił.
-Kochanie...- szepnął.
Elena jednym ruchem oderwała się od ściany, strącając tym samym dłoń uzdrowiciela.
-Jak...? - jej głos zabrzmiał chrapliwie. To i tak lepiej niż u mnie... ja wciąż nie byłem w stanie powiedzieć nic.
-Powinno być dobrze...
-Jego oczy?
-Mówię przecież, powinno być dobrze.
-Powinno? - szarpnęła się - Co to znaczy powinno?! - krzyknęła.
Korathan skrzywił się lekko.
-Zrobiłem, co mogłem, ale to są oczy... Ja...
Minęła go i wbiegła do pokoju.
Po twarzy Korathana przebiegł skurcz bólu, ale zaraz dostrzegł mnie i uśmiechnął się blado.
-Chcesz go zobaczyć?
Czy chciałem? Niczego innego nie pragnąłem, tylko ten przeklęty bezwład... Korathan musiał domyślić się, że nie jestem w stanie podnieść się o własnych siłach, bo wyciągnął do mnie rękę. Ująłem ją z wdzięcznością. Była sucha i ciepła. Pomógł mi podnieść się na nogi. Z obawą przekroczyłem próg pokoju. Elena siedziała na łóżku, ściskając palce Liama w dłoniach. Z napięciem wpatrywała się w jego twarz, ukrytą pod grubym opatrunkiem. Bandaże nie były jaśniejsze od jego skóry. Znikła gdzieś krew... leżał biały, by nie powiedzieć bezbarwny, a jego oczy... koloru...właśnie, krwi, były niedostępne naszym oczom. Bogowie, niech to nie będzie przeklęta ironia losu, żeby źrenice czerwone jak krew we krwi i krwawych łzach utonęły. Nie pozwólcie! Nie pozwólcie!
-Będzie teraz spał - rzekł Korathan, zbliżając się do Eleny. Nie zareagowała. Uzdrowiciel zerknął na mnie.
-Powiedz służbie, żeby przynieśli tu drugie łóżko. Ona go nie zostawi.
Wyszedłem z pokoju, potykając się o własne nogi.
Na szczęście wokół kręcili się ludzie, zwabieni wypadkiem.
-Przynieście łóżko... - wychrypiałem - Przynieście dwa...
Potem wróciłem do komnaty, w której nie zmieniło się nic od czasu mego wyjścia. Elena nadal tkwiła pochylona nad Liamem, Korathan nad nią.
Parę osób zaraz zakrzątnęło się obok, wynosząc zbędne meble, by zrobić miejsce na łóżka. Korathan skrzywił usta, widząc dwa dodatkowe posłania, jednak nic nie powiedział. Niemal siłą oderwał Elenę od Liama i pchnął ją na łóżko. Ja sam cupnąłem na drugie. Leżeliśmy teraz po dwóch stronach rannego, nasze lśniące oczy widziały tylko jego.
Pierś maga unosiła się w spokojnym oddechu. Korathan objął ramieniem czarodziejkę, tak, że niemal zginęła w jego uścisku. Nie drgnęła jednak, skupiona tylko na ca'trze, tylko jego widząca.
-Będzie teraz spał... długo.
Elena nic nie odrzekła, nie byłem nawet pewien, czy usłyszała ciche słowa uzdrowiciela.
Nagle... zdało mi się, że widzę lekkie migotanie wokół dłoni Korathana, którymi objął czule głowę czarodziejki
-Śpij... - szepnął przywódca klanu Yielstrahn. Nie minęła chwila, a powieki Eleny opadły na jej umęczone oczy. Wzrok mój i Korathana spotkał się ponad rannym Liamem.
-Wy też potrzebujecie odpoczynku. - wstał i podszedł do mnie. Chciałem zaprotestować. Nie chciałem spać, nie teraz kiedy ważyły się losy Liama... nie chciałem. Nie mogłem jednak wykrztusić słowa, bo Korathan delikatnie ujął moją głowę w swoje ciepłe ręce.
-Nie martw się, będę przy nim czuwał - usłyszałem jeszcze.
Nie zauważyłem kiedy zasnąłem.
Obudził mnie czyjś podniesiony głos. Przez długą chwilę nie wiedziałem co się dzieje.
-Jak mogłeś mnie po prostu uśpić, kiedy on tutaj...?! - to była Elena. Uśpić? Co się stało? Moje powieki drgnęły, dostało się pod nie trochę słonecznego blasku... wiedziałem już. Liam! Poderwałem się gwałtownie. Elena, czujna, w pełni rozbudzona, z wypiekami na policzkach, stała nad łóżkiem Liama.
-Jak mogłeś?! - krzyczała na Korathana, który jak mi się zdawało, zachowywał stoicki spokój.
-Powiedz mi - odrzekł - Czy twoja nieprzespana noc coś by zmieniła? Coś, cokolwiek?
-To nieistotne! Nie miałeś prawa...
-Proszę... - przerwał im nagle słaby głos - Czy moglibyście nie kłócić się nad moją głową, kiedy próbuję spać?
Zdrętwiałem. To był... Liam. W jednej chwili przypadłem do jego łóżka. Bandaże nie pozwalały dostrzec większości jego twarzy, w tym oczu. Tuż obok mnie wsunęła się Elena.
-Liam, kochany, jak się czujesz?
-Wszystko mnie boli... - mruknął zapytany. Jego dłoń z drżeniem zbliżyła się do opatrunku - I co to za szmata na mojej twarzy? Co się właściwie stało?
Elena i Korathan wymienili spojrzenia. Ja mogłem tylko wpatrywać się w leżącą postać ze wstrzymanym oddechem, dziękując Bogom za ten cichy głos, za to że mogłem go znów usłyszeć.
-Miałeś wypadek z własną iluzją... jak wtedy... - szepnęła Elena.
- Ten rok, którego stworzyłem... - zaczął, jego wargi skrzywiły się. Nagle poderwał się, niemal siadając - Bogowie, Rod....
Trzy pary rąk przytrzymały go na posłaniu.
- Rodon jest tutaj - uspokoiła go Elena - Nic mu nie jest....
- To dobrze - szepnął, wyciągając rękę.
Ująłem jego dłoń i lekko pocałowałem posiniaczone kostki, wywołując uśmiech na jego ustach. Korathan pochylił się nad Liamem, kładąc dłoń na jego czole. Zamigotało i rozluźnione nagle palce ca'try wyślizgnęły się spomiędzy moich, jego ręka opadła na łóżko. Elena spojrzała na przywódcę Yelstrahn, zamierzając coś powiedzieć, ale uprzedził ją.
- On potrzebuje odpoczynku, kochanie, lepiej żeby spał.
- Ale... - zaczęła i nagle zwiotczała jakby, spuszczając głowę - Masz rację, przepraszam.
- Nie przepraszaj. Chodźmy na chwilę na dwór, na świeże powietrze, Rodon zostanie przy nim...
Skinąłem głową. Czarodziejka wstała niechętnie i chwyciwszy podaną dłoń Korathana, wyszła za nim z pokoju, oglądając się wciąż na białowłosego. Drzwi się za nimi zamknęły. Przyklęknąłem na podłodze u wezgłowia łóżka, głaskając maga po postrzępionych włosach. Oddychał spokojnie, a po jego wargach błąkał się blady uśmiech. Serce bolało mnie jak nigdy dotąd. Z tego, że żył, że obudził się cieszyłem się tak bardzo, jak tylko można się cieszyć, ale na tę radość kładł się niemniejszy od niej cień. Co, jeżeli nie będzie widział? Co jeżeli Korathan zdejmie opatrunek z jego twarzy, a oczy Liama nie otworzą się? Co jeżeli...? Łzy potoczyły się po moich policzkach. Oddałbym teraz wszystko, absolutnie wszystko, za jego wzrok. Oddałbym własny. Gdyby trzeba było zstąpiłbym do najgłębszych piekieł. "Popełnił samobójstwo. Nikt go nie powstrzymał." Brzmiało mi w uszach wciąż i wciąż na nowo.
- Będzie dobrze - powiedziałem głośno, ochryple, przezwyciężając wreszcie skurcz gardła - Będzie dobrze. Będzie dobrze - kogo ja usiłowałem przekonać?