Drzwi otworzyły się z hukiem i do wielkiej sali ministerialnej w Elmeriad wpadł rozsierdzony Riven Saeros. Nie dość, że po tej nocy miał zły humor, to jeszcze musiał spotkać się z tym człowiekiem, który kazał uwięzić jego przyjaciela i to w jednej z najgorszych cel. Poza tym, pomimo wpłacenia grzywny, strażnicy nie zamierzali uwalniać Terrika, tłumacząc się tym, że minister zmienił zdanie i więzień musi odsiedzieć jeszcze jedną noc. To przelało szalę jego zszarganych nerwów. I wszystko przez to, że minister czuł się obrażony!
– Kto panu pozwolił tu wejść? – krzyknął minister, siedząc za swym potężnym biurkiem. Trzymał na kolanach młodszą o jakieś dwadzieścia lat kobietę.
– Prawo króla, którego ty nie respektujesz! Książę Riven Saeros we własnej sobie! Twój przyszły król!
– Książę? – Mężczyzna zepchnął z kolan kobietę i wystraszony podniósł się. Dziewczyna uciekła bocznym wyjściem. – Co tu robi syn naszego króla?
– Chcę się dowiedzieć, dlaczego mój przyjaciel, hrabia Melisi, nadal ma przebywać w tych cuchnących lochach? Zapłacił grzywnę i może wyjść. – Jak Galdor powiedział mu, gdzie trzymają Terrika, wściekł się. Jak bardzo próżny i zakochany w swej nader brzydkiej osobie był główny minister, skoro osobę, która go obraziła, wtrącił do lochu dla morderców?
– Obraził głowę urzędu.
– Pańską? A co w niej jest takiego, czego obrazić nie można? – Na te słowa minister poczerwieniał ze złości. – Za obrażanie urzędników publicznych jest tylko kara pieniężna. Nie to, co zafundowałeś hrabiemu Melisi. Ile osób musiało tam spędzić czas, bo wypowiedziało się nieprzychylnie o tobie?
– Prawo ma każdy respektować. Nie mogę sobie pozwolić na obrażanie mnie i moich kolegów. Poza tym, miejsca w celach aresztu na parterze posterunku nie było...
– Bo za dużo ludzi przez ciebie jest tam zamkniętych! I to dlatego, że mają własne zdanie.
– Za zniewagę muszą ponieść karę! – krzyknął minister.
– Śmiesz podnosić głos na swego księcia? – Teraz to nie był Riven, syn, mąż, przyjaciel. Teraz przed ministrem stał książę Saeros, a zimne oczy wwiercały się w potężną posturę mężczyzny. – Jak długo sprawujesz rządy w mieście? Chodzą słuchy, że nie jesteś sprawiedliwy. Biednym zabierasz ostatniego leita. Ludzie nie mają co jeść. Natomiast bogaci opływają w luksusy. – Przechadzał się po sali. Jej przepych jasno mówił, na co szły wszystkie leity. – Król będzie wielce zainteresowany szczegółami twoich rządów. Już pyta, dlaczego umowa, o którą zabiegałeś, z twojej winy nie doszła do skutku. – Przed oczami zobaczył uradowanego króla z powodu wieści o skonsumowaniu małżeństwa.
– Ale książę...
– Ktoś dał ci lepsze warunki zakupu przez ciebie zboża – przerwał mu. Nie interesowały go wyjaśnienia. – Mniej zapłacisz za ziarno, które jakością jest o wiele gorsze od tego, co rośnie w okolicach stolicy. Gorsze ziarno, a ceny większe dla ludności. Zarobisz spory majątek na tej akcji. Nie patrz takim wzrokiem. Nie jestem jasnowidzem, ale słyszę szepty po korytarzach. Człowiek wiele się może dowiedzieć, anonimowo przebywając wśród ludzi. – Tak naprawdę popytał urzędników wiernych królowi o to, co się dzieje. Ludzie z Elmeriad także byli chętni do przekazania informacji Galdorowi. – Nic by nie wyszło na jaw, gdybyś przyjął hrabiego Melisi i powiedział o tym, że umowy nie podpiszesz, a wszelkie traktaty ze stolic ulegają zmianie.
– Hrabia przybył nie w porę. Mógł umówić się ze mną na dziś.
– Ale był umówiony na wczoraj. A ty zajmowałeś się dziewką, która mogłaby być twoją córką! Nie obchodzi mnie to, ale sprawy prywatne trzeba oddzielić od służbowych. Chociaż... – Riven zawiesił na chwilę głos – zostawienie ciebie na tym stanowisku oznaczać będzie zgodę na przesiąkanie tych murów przekupstwem. Wspiąłeś się na szczyt z łatwością, ale chyba zapomniałeś jak łatwo z piedestału się spada. – Riven sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął zwój pergaminu i rzucił na biurko.
– Co to, książę? – Minister drżącą ręką podniósł dokument.
– Byłem przewidujący. Za hrabiego bym tego nie zrobił, ale wiadomość, jaka do mnie dotarła wraz z informacją o aresztowaniu mojego przyjaciela, dała mi do myślenia. Znawca prawa Kraud, mądry staruszek, przygotował pewien dokument, który podpisał król. Tak na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że twoje czyny nie są czyste.
Minister rozwinął pergamin i w miarę czytania jego oczy powiększały się. Ręce trzęsły, najprawdopodobniej z nerwów, o czym świadczyły zaciśnięte zęby.
– To decyzja o odwołaniu mnie.
– Przecież nie nagroda. To są ostatnie twoje minuty w tym budynku. – Podszedł do drzwi i otworzył je. Do środka weszło kilku wysoko postawionych ministrów. – Panowie będą świadkami. Ministrze Nibot, oficjalnie zostajesz pozbawiony tytułu ministra i wszelkich przepustek oraz uprawnień związanych ze stanowiskiem. Od teraz jesteś zwykłym obywatelem Elmeriad.
– Wy, z pałacu, zawsze trzymacie się razem! Królewskie przydupasy i potomkowie Saerosów! – Były minister był wściekły. Żałował, że wsadził za kratki tego Melisi.
– Potwierdzam, że nie zostałeś pozbawiony stanowiska z powodu aresztowania hrabiego Mielisi. To twoje decyzje same ci w tym pomogły. Sprawiedliwość zawsze sięga po swoje. – Riven odwrócił się do jednego z zebranych. – Ministrze Poulodern, od dziś ty pełnisz funkcję głównego ministra do czasu, aż nie wybierzecie uczciwego przedstawiciela ze swojej grupy, panowie. Ministrze Paulodern, poproszę o zwolnienie hrabiego Melisi z aresztu.
– Zaraz spiszę dokument. – Człowieczek o nikłej posturze podszedł do regału i wziął odpowiedni dokument, który podpisał. Odłożył pióro i podał go księciu.
– Doskonale. Niech pan, panie Nibot, tak nie patrzy. Każdy dostaje to, na co zasługuje. Proszę się cieszyć, że nie miałem dowodów na pana czyny. Inaczej zająłby pan miejsce mego przyjaciela. Chociaż pozwalam panu zastępcy znaleźć coś, co świadczyć będzie o oszukiwaniu mieszkańców i przekupstwach. Za miesiąc chcę znać dokładny raport ze sprawowania nowego urzędu, który wybierzecie. Żegnam. – Jego ciężkie buty odbiły się na posadzce z czystego marmuru, gdy ruszył w stronę wyjścia.
Na korytarzu czekał na niego dowódca Galdor wraz ze swoimi ludźmi i strażą przyboczną księcia.
– I jak, panie?
– To jest dokument uprawniający do zwolnienia Terrika. Przekaż to dowódcy straży. A sam minister już nie jest na swoim stanowisku. Dostał to, na co zasługuje. Moim zdaniem powinien zostać skazany i znaleźć sobie twardą pryczę w lochu, lecz nie mogę postępować samowolnie. Coś mi się wydaje, że Nibot już niedługo pocieszy się z wolności. Idź do Terrika. Jak tylko wyjdzie, wyruszamy do pałacu. Nie mam ochoty dłużej przebywać w tym mieście.
Gdy będą w pałacu, da przyjacielowi chwilę odpoczynku i będzie mógł z nim porozmawiać. Już wyobrażał sobie tę burzę. Wychował się razem z nim i pozwalał Terrikowi na wszystko. Nawet na obrażanie go. W innym wypadku nie pozwoliłby sobie na takie rzeczy. Dlatego już czuł, że będą gromy lecieć.
– Już do niego idę, panie. – Yavetil ukłonił się. Całe szczęście, że do listu z informacją dołączył zasłyszaną w biurze pocztowym informację o tym, jak minister Nibot niszczy dobrych ludzi. To przyspieszyło procedurę uwolnienia jego ukochanego.
– Poczekam na was przy bramie wjazdowej do miasta – rzucił Riven, zanim dowódca wraz z dwoma swymi żołnierzami zeszli po schodach na dół.
***
Terrik był cały brudny. Z odrazą strzepnął z rękawa pajęczynę i wzdrygnął się. Nienawidził pająków. Myśl, że z tej sieci mogło korzystać coś wielkiego, czarnego i włochatego przyprawiała go o dreszcze ze strachu. Do tego pajęczych sieci w celi było dużo. Wczoraj tego nie zauważył.
– Paniczyk się tak nie boi. Tutejsze pająki krzywdy nie robią – odezwał się jeden z rzezimieszków, siadając przy nim. Terrik ledwie powstrzymał się przed skrzywieniem. Smród od tego człowieka był okropny, a z ust jeszcze gorszy. Z tego, co się dowiedział, to kąpiele były tu raz w miesiącu. Polewali ich zimną wodą, nie użyczając nawet mydła. Ileż on by dał za kawałek najgorszego mydła i miskę wody. Zwariuje, jak przyjdzie mu spędzić w tym miejscu jeszcze jedną noc.
– Pamiętam, jak z kolegą mieliśmy robotę – mówił ten, którego zwali Griwan. – Trzeba było załatwić pewnego kupca...
– Niech lepiej nic pan nie mówi – wtrącił Terrik.
– Spokojnie, ja już po wyroku. Kolega też. – Wskazał na tego, co zazwyczaj leżał na pryczy. – Nikt już za to drugi raz nas nie skaże. Mieliśmy tą robotę... – kontynuował swoją opowieść współwięzień.
Melisi nie miał odwagi mu powiedzieć, że tu chodzi o smród z jamy ustnej, a nie winę współtowarzysza. Odsunął się trochę, żeby Griwan na niego nie chuchał. Martwił się, dlaczego jeszcze tu jest. Musiało już być popołudnie, gdyż niedawno podano obiad. Chociaż obiadem tego nazwać nie mógł. Wodnista zupa i kawałek czerstwego chleba nie pozwalały mu nic przełknąć, więc z jego porcji chętnie skorzystał staruszek, który teraz spał. Mężczyzna siedział tu już od piętnastu lat za zabicie żony, która go zdradzała. Tak bywa, jak poślubi się młódkę i nie zaspokoi jej potrzeb. Nigdy nie wierzył w to, że młoda dziewczyna wychodzi za majętnego starca z miłości. Koń by się uśmiał albo nawet całe stado. Ta myśl o miłości przeniosła go do Yavetila. Widział go rano i tęsknił. Gdy stąd wyjdzie, pierwsze, co zrobi, to go przytuli... Nie, najpierw wymoczy się w gorącej wodzie i pachnidłach przez tydzień, a potem przytuli Yavetila. Tylko niech bogowie pozwolą mu opuścić to miejsce.
Jak na zawołanie usłyszał otwierające się drzwi do lochów. Oznajmiło to donośne piszczenie zawiasów. Któryś ze strażników schodził po schodach. Po chwili kroki zbliżały się do ostatnich cel. Najciemniejszych i najgorszych. Postać strażnika stanęła po drugiej stronie krat. Mężczyzna rozejrzał się. W ręku pobrzękiwały mu klucze do cel.
– Terrik Melisi.
– To ja. – Hrabia wstał i podszedł do krat.
– Wychodzisz.
Ulga, która poczuł, była najwspanialszym uczuciem na świecie.
– Powodzenia na wolności, paniczyku – rzekł Griwan.
***
Po powrocie do komnaty Aranel nie przypuszczał, że nie zastanie w niej męża. W sumie nie mógł się spodziewać, że książę Saeros będzie tu przebywał i czekał na jego powrót. Dopiero później mu doniesiono, dokąd udał się Riven i w jakim celu. Nie znał tego Terrika. Nie liczył spotkania na ślubie. Z tego, co mu Agathe mówiła, był przyjacielem jego męża. Uwielbiał wino, luksusy i przejażdżki konne z Rivenem. On też miło wspominał ich wycieczkę. I jak miał wcześniej zamiar poprosić go o towarzystwo na kolejnej przejażdżce, tak teraz na to ochotę stracił. Tym bardziej, że dolna połowa ciała nadal odczuwała ból, ale bardziej bolała go utracona duma. Rozpłakał się przy nim. A miał być twardy. Na szczęście Riven mu niczego nie wypominał. Nawet rano zachował się dobrze. Służba mogła poczekać ze zbieraniem i oglądaniem prześcieradeł. Tak to najadł się wstydu i musiał go ukryć pod płaszczykiem innych uczuć. Coś w nim zebrało się takiego, że musiał, poniekąd, sprzeciwić się słowom męża i stanąć w obronie służących.
Położył się na łożu z głębokim westchnieniem. Bał się dzisiejszej nocy. Spania z mężem w jednym łożu. Całe szczęście, że ten już nie będzie się do niego zbliżał. Wykonali swoje zadanie.
Zamknął oczy i nawet nie wiedział, kiedy odleciał do krainy snów na długi czas.
***
Wchodząc do sypialni, zmęczony Riven nie spodziewał się zastać takiego widoku. Prędzej mógłby przysiąc, iż małżonek będzie w ogrodzie lub na balkonie. Tymczasem spał w najlepsze. Nic dziwnego. W nocy nie mógł spać i to on był temu winien. Wszystko dobrze się zaczynało. Pokonał wstręt do dotykania mężczyzny, a potem... Potem to już była katastrofa. Wciąż nie potrafił pozbyć się winy. Miał zapewnić Aranelowi udany stosunek. To kobietą by się tak nie przejął, jak nim. W końcu całe życie mieli razem spędzić.
Usiadł na brzegu łoża i oparł się o kolumnę podtrzymującą baldachim. Zaczął obserwować mimikę twarzy księcia. Śpiąc, marszczył brwi, to je prostował. Ciekaw był, co mu się śni. I był niemal pewien, że sen nie był zbyt miły. Piękna twarz krzywiła się jeszcze chwilę, zanim nie zastygła. Sen minął. Jego mąż teraz spał spokojnie, a on bezczelnie na niego patrzył. Patrzył z wyrzutami sumienia w oczach. Gdyby mógł coś zmienić. Nagle zaświtała mu do głowy myśl, że mógłby jeszcze raz spróbować się z nim kochać. Kochać, nie wziąć. Nie myśleć o sobie, tylko samemu dać Aranelowi przyjemność. Musiał o tym porozmawiać z Terrikiem. Przyjaciel teraz moczył się w pachnącej olejkami, gorącej wodzie i zmywał z siebie smród.
Zaśmiał się pod nosem, kierując oczy w stronę okna. Za nim robiło się już ciemno. Gdy spotkał się z Terrikiem przed bramą miasta, mina przyjaciela świadczyła tylko o tym, że zabije każdego, kto się do niego zbliży i poczuje zapach, jaki się nad nim unosił. Zdaniem Rivena nie było tak źle i smród był w dużej mierze w głowie Terrika. Niestety wypowiedział te słowa na głos. Melisi obrzucił go arktycznym lodem swoich pięknych oczu. Z ust wyleciał potok niecenzuralnych słów. Saeros miał ochotę zażartować, że jeszcze kilka dni aresztu i Terrik kląłby jak rasowy rozbójnik. W ostatniej chwili powstrzymał się. Śmiał się tylko z próżności swego przyjaciela i układał w głowie bardzo intymną rozmowę. Potrzebował jego porady.
Aranel poruszył się niespokojnie, zwracając na siebie uwagę męża. Riven zmarszczył brwi.
Znów śni? Odczuł dziwną potrzebę uspokojenia go. Kilka dni temu zwyczajnie by go tak zostawił, a teraz sam przesunął się bliżej jego głowy i położył dłoń na miękkich włosach.
Są gęste, jedwabne. Przesunął kosmyki pomiędzy palcami. Pieściły mu opuszki, lekko łaskocząc. Zdążył zauważyć, że Aranel ponownie odzyskał spokój.
Posiedzi tu chwilę. A później pójdzie do przyjaciela. Głaszcząc Aranela po głowie, patrzył na śpiącą twarz.
Jesteś piękny. Z trudem przychodzi mi myśleć tak o mężczyźnie.
***
Erkiran przygotował dla swych braci posiłek. Bochenek chleba i masło. Znów będą marudzić, szczególnie Leteno. Ten to by się najchętniej na salonach obracał i zajadał wytworne potrawy. Natomiast Erki jedynie to by się chciał stąd wynieść. Zamieszkać na wsi lub na obrzeżach miasta, ale tych lepszych, bezpiecznych. Mógłby pracować w polu. Niedługo koszenie zbóż. Popyta, czy rolnicy nie potrzebują kogoś do pomocy. Czasami udawało mu się dostać pracę na polach. Chciał i tym razem mieć szczęście. Pragnął żyć uczciwie, a nie tak jak przyrodni brat. Kradzież nigdy nie popłacała. Przekonali się o tym, spotykając tego Asmanda. Miał wielką nadzieję, że Leteno odda mu sakwę. Do tego pełną i z właściwą sumą, nie pomniejszoną nawet o jeden leit. Inaczej mogą mieć problemy. Prychnął. Już je mają. Samo mieszkanie w rozwalającej się chałupie i tej dzielnicy były problemem.
Usiadł przy stole i podparł brodę na nadgarstku. Gdyby ich rodzice żyli, byłoby inaczej. Planowali osiedlić się na wsi. Jego głupie marzenia o domku z ogrodem pozostały tylko w sferze fantazji. Trzaśnięcie drzwi wyrwało go z nich brutalnie. Leteno wpadł zdyszany do ich małej izby. Po jego minie można było wnioskować, że nie ma dobrych wiadomości.
– Co się stało?
– Nie mogę znaleźć Kala. – Opadł ciężko na krzesło.
– Jak to nie możesz go znaleźć? Był z tobą.
– Poszedł bawić się z dziećmi. Ja...
– Ty co? – Czuł, że to, co usłyszy, nie spodoba mu się.
– Miałem małą robótkę. Nie chciałeś, żebym go brał, więc został z dzieciakami. Zawsze się z nimi bawił, a teraz go nie ma – wyznał Leteno.
– Jeżeli Kalowi coś się stanie, odpowiesz za to! – Erkiran uderzył pięścią w stół.
– Też jest moim bratem i zależy mi na nim. Nie zachowuj się jak mamuśka, tylko chodź pomóż mi go poszukać. – Wstał.
– Pytałeś te dzieci o niego? – Również się podniósł. Wziął jeszcze swoją kurtę, którą miał po ojcu. Na dworze było jeszcze ciepło, ale gdyby przyszło im szukać po nocy, mógłby zmarznąć. Zwłaszcza, że Kal może potrzebować okrycia.
– Nic nie wiedzą. Pokłócili się. Poszedł mnie szukać... – Leteno umilkł, widząc srogi wzrok brata.
Erkiran nie odezwał się już, chociaż miał ochotę strofować brata przez całą drogę do wyjścia na dwór i później. Chodzenie po ciemku w tej części miasta było ryzykowne. O tej porze najczęściej spotkać można było morderców i złodziei. Nikt nie patrzył na to, skąd jesteś. Bezprawie szerzyło się tutaj coraz bardziej. I chociaż Leteno pracował z tutejszą szajką złodziei, nie mógł dać głowy, że ich nikt nie napadnie. Ale myśl o małym braciszku, krążącym gdzieś wśród zbirów, prostytutek i ochlaptusów dodała mu odwagi. Najgorsze było to, że Kal wróciłby do domu, gdyby nic mu nie było. Zna każdą ścieżkę jak własną kieszeń. Miejsca, gdzie mógł się skryć. Wróciłby. Zawsze wracał. Niepokój ścisnął mu klatkę piersiową tak mocno, że nie potrafił oddychać. Znajdzie swego małego braciszka, nawet jakby miał szukać przez noc i dzień. Najgorsze, że odsuwał myśl, gdzie mógłby być.
– Jeżeli to ten facet go porwał, możemy nigdy go już nie zobaczyć – Erkiran wyszeptał swoje obawy.
– Ten Asmand Delreth? – zapytał Leteno, wkładając za ucho pasmo włosów, które rozwiewał mu wiatr.
– Nie. Wiesz, kto.
– Nie widziano tu jego ludzi od dawna.
– Ale córka pani Moris zniknęła tydzień temu.
– Nie czas na czarne myśli. Pewnie ukrył się w którejś z kryjówek i zasnął. – Leteno próbował pocieszyć brata i siebie. Sam obawiał się, że porywacz dzieci wrócił. Nawet nie chciał myśleć, do czego może wykorzystać ich braciszka. Miał tylko nadzieję, że Kal nie spodoba się nikomu lubiącemu zabawiać się z dziećmi w łożu. Inaczej zabije ich wszystkich! Znajdzie i zabije! Tak samo zrobi z mordercami rodziców!
– Znajdziemy go, Erki. Znajdziemy – odezwał się po jakimś czasie.
Erkiran miał na to bardzo dużą nadzieję i wznosił kolejne modły do każdego z bogów. Jak tak dalej pójdzie, to w nich uwierzy.
– Co będzie, jak go nie znajdziemy? – zadał pytanie, które pozostało bez odpowiedzi.
***
Budził się z ciepłym uczuciem w sercu. Miał wrażenie, że przez cały czas, kiedy spał, ktoś był przy nim i głaskał go po głowie. Spragniony czułości Aranel potrzebował, żeby to była prawda. Lecz obudziwszy się, nie wyczuł nikogo w komnacie, poza zapachem. Zapachem, jaki towarzyszył Rivenowi.
Pewnie to moja wyobraźni płata mi figle. Mój mąż nigdy by się tak nie zachował. Nie w stosunku do mnie. Nie głaszcze się po głowie niechcianego partnera. Doszedł do wniosku, że Riven musiał już wrócić i tu przebywać, kiedy on spał, a resztę sobie dopowiedziała jego głowa.
Sięgnął ręką w stronę, gdzie stawiał swoją laskę. Dzięki niej nie był tu uwięziony. Jego żołądek dał o sobie znać. Nie wiedział, jak jest już późno i czy podawano kolację. Może wybierze się do jadalni. Drogę do niej też poznał. Lubił jadać wspólne posiłki w królem i królową. Naela była ciągle zajęta, ale czasami dotrzymywała im towarzystwa.
Sięgnął ręką do włosów, żeby je poprawić i znieruchomiał. Były splątane. Jakby ktoś przesuwał kosmykami w różne strony. Musiało się to stać podczas snu. Skierował się w stronę toaletki z przyborami do czesania. I gdy szukał szczotki, drzwi do komnaty otworzyły się. Osoba, która weszła, wywołała uśmiech na jego twarzy. Nie musiał widzieć, by wiedzieć, kto to był.
– Agathe, wróciłaś.
– Tak, panie. Nie pojawiłeś się na kolacji. Byłam wcześniej, ale spałeś, więc teraz przyniosłam ci sałatkę owocową. – Kuśtykając, podeszła do małego stolika i postawiła tacę.
– Czy był ktoś tutaj, jak weszłaś?
– Tak. Twój mąż, panie, właśnie wychodził. Daj, ja to zrobię. – Podeszła do niego i wyjęła mu z ręki szczotkę. – Usiądź.
– Jak udała ci się wizyta u rodziny? – Spoczął w fotelu przy stoliku, by zjeść posiłek.
– Wspaniale. Spędziłam z rodzeństwem cały dzień i pomogłam mamie pielić chwasty w warzywnym ogródku. Ale martwiłam się, co u ciebie, książę Aranelu. – Bardzo go lubiła i nie chciała, żeby czuł się zagubiony w tym dużym pałacu. Słyszała też, że wraz z Rivenem skonsumowali związek. Tylko ta krew ją niepokoiła.
– Brakowało mi naszych rozmów.
– To teraz jestem i możemy rozmawiać. – Zaczęła czesać jego włosy. – Sałatkę masz po lewej ręce.
– Opowiedz o swojej rodzinie – poprosił, przysuwając do siebie posiłek.
Zaczęła opowiadać z przejęciem o wszystkim, a on słuchał i zatęsknił za Kareną. Musiał do niej napisać z pomocą Agathe. Liczył, że umie pisać i on dowie się, co u ojca.
***
Delreth znów obserwował życie w pałacu i okolicach. Wiedział, kiedy kto idzie spać, budzi się, kiedy zmieniają się straże i które wejścia są bardziej pilnowane od innych. W małym palcu miał prawie wszystkie szczegóły. Prawie. Nadal nie wiedział nic o rozmieszczeniu pomieszczeń w pałacach. Jak miał wykonać zadanie, nie mając choćby drogi ucieczki? Plan z pozoru łatwy okazał się trudniejszy. Ślepota księcia utrudniała zadanie. Nie wychodził, jak inni. Wciąż siedział za tymi wysokimi, potężnymi murami. Nawet nie wiedział, jak wygląda. Nie chciałby się pomylić i zabić nie tego, kogo trzeba.
Tak, był zabójcą. Jednym z najlepszych. Nigdy nie pytał, dlaczego ktoś wydawał wyrok na jakąś osobę. Płacono mu, więc nie czuł potrzeby zadawania takich pytań. Nawet teraz, kiedy sam, pierwszy raz w życiu, zastanawiał się, dlaczego jego klientowi przeszkadza młody książę. Z tego, co słyszał, ludzie byli zadowoleni z tego związku i nie wypowiadali się źle o Adantinie. Nie powinno go to jednak interesować, ale z jakiejś przyczyny coś nasuwało mu te myśli. Odgonił je, jak natrętnego owada.
Zawrócił z dziedzińca do gospody. Znajdzie sposób na wejście do pałacu