Dziwnie się z tym czuła. Chociaż wyglądała i zachowywała się jak kobieta, to jednak wciąż pamiętała, że tak naprawdę jest facetem i to, co innym kobietom mogło sprawiać przyjemność, ją najzwyczajniej w świecie wprawiało w zakłopotanie. Lubiła tego elfa, mimo iż jej zdaniem był za bardzo mięczakowaty i nie bardzo wiedziała jak reagować na te wszystkie oznaki sympatii z jego strony. Chociaż zdarzały się takie dni, gdy była wykończona i miała wszystkiego serdecznie dosyć. Wtedy z prawdziwą ulgą i przyjemnością przyjmowała wszystkie jego zabiegi i podchody, chociaż nigdy nie pozwoliła mu na przekroczenie pewnej linii. Widząc ile serca Silvet w to wszystko wkłada, nie miała siły mu powiedzieć, że jej serce jest zajęte już przez innego. Poza tym towarzystwo Silveta pozwalało jej zapomnieć chociaż na chwilę o sytuacji w jakiej się znajduje. Nie chodziło tu o pracę w pralni, do tego już się przyzwyczaiła, ale o fakt, że musiała żyć z dala od ukochanego. Tęskniła. I to tak bardzo, że czasami, Dy nie mogła w nocy zasnąć, wymykała się z tawerny i szła do pobliskiego lasu, by posiedzieć wśród drzew i chociaż trochę pozwolić żalowi wyjść na zewnątrz. Nikomu nie mówiła o swoim bólu. Bo też i z nikim nie zamierzała się na tyle spoufalać, by traktować kogoś wyjątkowo. Dotyczyło to także Silveta. Wprawdzie lubiła go, jednakże myśli zbyt zajmował jej Malnih i pozostali z wioski, by robić jakiekolwiek plany dotyczące znajomości z Silvetem.
Której nocy, gdy smutki znowu nie pozwoliły zasnąć i wymknęła się do lasu, tak była zajęta wyrzucaniem z siebie żalu, że nie usłyszała, jak ktoś za nią idzie.
- Marena, wszystko w porządku? – usłyszała nagle, gdy siedziała oparta o drzewo, a łzy powoli uwalniały duszę od bólu. Wystraszyła się tak bardzo, że aż odskoczyła parę kroków do tyłu.
- Kto tu jest? – zapytała wycierając szybko oczy. W tym momencie odezwała się jej prawdziwa, męska natura i w głosie nie było słychać strachu, który byłby jak najbardziej naturalny w tej sytuacji, a jedynie groźne nuty mające
- To ja, Silvet – dobiegło z mroku, a chwilę potem niewyraźny kształt majaczący na tle nocnego nieba przybliżył się na tyle, że kobieta mogła rozpoznać elfa.
- Co ty tu robisz?
- Szedłem za tobą – odparł niepewnie.
- Po co?
- Wybacz – elf skulił się – ale widziałem jak płaczesz i pomyślałem… Ja wiem, że kiepski ze mnie mężczyzna, nawet kobieta, jak silna, może mnie pobić, ale pomyślałem, że może… może mógłbym ci jakoś pomóc. Bo ja…no… - umilkł, spuścił wzrok i nie wiedząc co zrobić z rękami zaczął nerwowo pocierać jedną o drugą.
- Martwiłeś się o mnie? – zapytała, a jej serce otuliło dziwne ciepło.
- No tak – odparł elf z wyraźną ulgą.
- To miłe z twojej strony, ale nie ma potrzeby byś się martwił. Wszystko w porządku.
- Nie kłam! – wykrzyknął i szybko cofnął się, jakby chciał się uchronić przed ewentualnym atakiem. – Widziałem jak płaczesz – dodał spokojniej – i to nie jest w porządku. Dlaczego płaczesz? Jak mogę ci pomóc?
Marena westchnęła.
- Jesteś bardzo miły i wiele dla mnie znaczy to, że chcesz mi pomóc, ale nie możesz.
- Dlaczego? Nie potrafię się bić, ale jeśli coś jest dla ciebie za ciężkie, mogę ci pomóc to nieść, mogę… - zaciął się. – No jakoś chyba mogę – dodał cicho i niepewnie.
- Możesz – odpowiedziała ciepło – ale nie tak jak myślisz. To nie przez to jest mi czasami smutno, że coś jest za ciężkie czy praca zbyt trudna. Do tego już się przyzwyczaiłam. Po prostu… tęsknię za kimś.
- Dlaczego tęsknisz? Zostawił cię? Już cię nie kocha?
- Mam nadzieję, że jeszcze kocha – wyszeptała patrząc smutnym wzrokiem gdzieś w dal. – Chociaż nie zdziwiłabym się gdyby jego uczucie już wygasło. – Oczy zaszkliły się i jedna samotna łza wymknęła się i powoli potoczyła się po policzku.
- Jak to?
- To ja go zostawiłam. Nie chciałam, ale musiałam.
- Jak to? – powtórzył. – Dlaczego?
- Wybacz, ale nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie teraz.
- Nie rozumiem. – popatrzył bezradnie. – Jeśli go kochasz, to dlaczego go zostawiłaś. Dlaczego nie wrócisz do niego?
- Nie mogę. Jeszcze nie teraz. Dopiero… - położyła ręce na brzuchu. – To skomplikowane. Może nawet nie będę mogła nigdy do niego wrócić – wyszeptała przypomniawszy sobie wszystko, co jej powiedziała bogini Luna o jej nienarodzonym dziecku. Żal ścisnął serce i wycisnął łzy z oczu. Nie dała rady ich powstrzymać. Nie chciała ich powstrzymywać. Objęła się ramionami i skuliła w sobie.
- Nie płacz – powiedział cicho Silvet i podszedłszy objął Marenę i przytulił do piersi. Nie mówił nic, pozwalając by moczyła mu koszule, jedynie gładził po włosach i nucił cicho jakaś melodię. Chwilę potem kobieta powoli zaczęła się uspokajać, aż w końcu jej ciałem przestały wstrząsać spazmy płaczu. Jednakże mimo to elf nie przestawał robić, tego, co robił. Dawało jej to dziwne ukojenie. Po chwili podniosła niepewnie głowę, a ich spojrzenia skrzyżowały się.
- Dziękuję – powiedziała cicho – Pomogłeś mi.
- Tylko tyle mogłem zrobić – odparł ze smutkiem. – Matka nuciła mi tą melodię, gdy byłem smutny. Wprawdzie nie rozwiązywał problemu, ale pozwalała chociaż na chwilę zapomnieć o bólu i smutku. Pomyślałem, że może tobie tez pomoże chociaż trochę.
- Pomogła. Dziękuję – uśmiechnęła się delikatnie.
Zapadła cisza. Patrzyli na siebie, nie wiedząc co powiedzieć. Mimo iż Marena już się uspokoiła, Silvet wciąż trzymał ją w objęciach. Ich twarze były tak blisko siebie, że czuli jak ich oddech mieszają się ze sobą. Marena nie wiedziała czy to ta melodia nucona przez elfa czy może coś innego sprawiało, że miała wrażenie jakby była pod wpływem jakiegoś czaru. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego oczu i chociaż dobrze wiedziała, że to nie właściwe, że nie powinno się wydarzyć, to jednak nie robiła nic by przerwać to, co się działo w tej chwili. Twarz Silveta powoli i nieubłaganie przybliżała się do jej twarzy, aż w końcu ich usta zetknęły się.
- Nie! – wykrzyknęła Marena po chwili i odepchnęła elfa. – Nie – powtórzyła już spokojniej odchodząc kilka kroków. – To nie powinno było mieć miejsca.
- Ale dlaczego? – Silvet próbował znowu objąć kobietę, lecz ta wysunęła przed siebie ręce w obronnym geście i kręcąc przecząco głową odsunęła się. – Ja… kocham cię – dodał ciszej.
- Nie, nie – potrząsnęła przecząco głową. – Nie mów tak.
- Ale dlaczego? Przecież to prawda. Kocham cię. Od dnia w którym się spotkaliśmy. Byłaś wtedy taka… jak pokonałaś tych dwóch wtedy w tej alejce i potem… byłaś taka inna niż wszyscy, nie traktowałaś mnie jak śmiecia tylko dlatego, że nie potrafię się zachowywać jak na mężczyznę przystało. Tylko ty byłaś dla mnie miła. Tylko ty mnie słuchałaś, liczyłaś się z moim zdaniem. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – w oczach elfa zalśniły łzy. – Przy tobie zapominam kim jestem. Przy tobie czuję się tak, jak bym mógł zrobić wszystko. Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale zakochałem się w tobie.
- Nie możesz – wyszeptała. – Ja kocham innego. Nigdy nie odwzajemnię tego uczucia.
- Ale sama powiedziałaś, że musiałaś go opuścić! – wykrzyknął. – Może nawet nigdy już go nie zobaczysz. Nie rozumiem tego, ale jeśli tak jest faktycznie, dlaczego nie możesz o nim zapomnieć? Dlaczego nie dasz mi szansy?
- Nie mogę – wyszeptała ze ściśniętym gardłem. – Lubię cię i to jaki jesteś wobec mnie, dużo dla mnie znaczy. Nawet nie wiesz, jak często przy zdrowych zmysłach trzymają mnie te rozmowy z tobą. Jednakże mimo to nie mogę tak po prostu zapomnieć o nim. Zbyt wiele nas łączy i będzie łączyło. – Położyła ręce na brzuchu i spojrzała uważnie na elfa.
- Jesteś przy nadziei? – zapytał cicho po chwili milczenia. Skinęła głową.
- Przepraszam – wyszeptał i odwrócił się by odejść. Marena schwyciła go za rękę.
- Nie przepraszaj – powiedziała, gdy odwrócił się. – Miłość to wspaniała rzecz. Ja na początku też nie planowałam się w nim zakochać, ale ujął mnie swoim uporem, dobrocią i tym wszystkim… To nie twoja wina, że się zakochałeś we mnie. Jednak lepiej będzie i dla ciebie i dla mnie jeśli zapomnisz o tym uczuciu. Za bardzo kocham jego, by odpowiedzieć na twoje uczucie, jednakże bardzo cię lubię, wiele dla mnie znaczysz i nie chcę żebyś cierpiał. Mogę ci jedynie dać swoją przyjaźń.
- Przyjaźń… - wyszeptał spuszczając wzrok. – Chyba nie mam wyjścia, co? – Popatrzył na Marenę niepewnie. Nie odpowiedziała, jednak jej smutny wzrok wystarczył za odpowiedź. Uśmiechnął się smutno. – Powinniśmy już chyba wracać, żeby załapać chociaż trochę snu.
- Masz rację, lepiej już wracajmy – powiedziała i ruszyła w stronę tawerny.
Przez następne dni żadne z nich nie wracało do tej rozmowy. Zachowywali się jak zawsze, Silvet pomagał Marenie jak tylko mógł, dodawał jej otuchy i rozmawiał, gdy tylko mógł, jednakże przez cały czas wisiało między nimi dziwne napięcie.
Dni mijały. Aż w końcu nadszedł dzień, który wprowadził chaos w ich życie i diametralnie zmienił los elfa. Ciąża Mareny stawała się coraz bardziej widoczna. Na początku maskowała ją luźniejszymi ubraniami. Ponieważ Masteron wciąż dawał jej najgorszą robotę, czyli pranie, sprzątanie, zmywanie rzygowin klientów z podłogi, nie musiała nosić tych sukien z gorsetem odsłaniającym biust. Wręcz zostało jej to zakazane, bo na te stroje, jak powiedział Masteron, należy zasłużyć. Ona może nosić jedynie brudne łachy, które tylko z nazwy przypominały ubranie. Gdyby mógł, traktowałby ją na równi z Silvetem, jednakże fakt, że ona się go nie bała i gdy trzeba było, potrafiła go poniżyć pokazując swoją siłę, wolał tak ją upokarzać. Nie wiedział, biedny naiwniak, że takie coś było jej na rękę. Wprawdzie jej obowiązki nie należały do przyjemnych, ale po pewnym czasie przyzwyczaiła się, a przyjaźń Silveta i wspomnienia o Malnihu pozwalały jej pozostać przy zdrowych zmysłach. Szmaty, które kazal jej ubierać Masteron sprawiały, że nikt nie chciał do niej podchodzić, dzięki temu miała spokój i, co najważniejsze, mogła ukrywać powiększający się brzuch. Niestety, gdy była w szóstym miesiącu ciąży nadszedł ten pamiętny dzień. Dwa dni wcześniej pogoda była wyjątkowo paskudna, lało od samego rana. Niestety akurat wtedy musiała iść do pralni. Poszła i zrobiła co miała zrobić, jednak już następnego dnia obudziła się potwornie rozpalona. Całe ciało ją bolało, wszystko przed oczami rozmywało się. Z trudem powlokła się do kuchni, gdzie czekały na nią śmierdzące od dwóch dni wnętrzności kurczaków i świniaka. Miała je przebrać i wyczyścić tak, by kucharz mógł jeszcze wcisnąć je do jakiegoś jedzenia, dzięki czemu właściciel mógł zaoszczędzić na mięsie. Jeszcze pół roku temu pewnie by ją to oburzyło, że tłuścioch truje ludzi nieświeżym jedzeniem, jednakże każdy dzień spędzony w tym miejscu sprawiał, że stawała się coraz bardziej nieczuła na nieszczęścia innych. Przesiąkała tym światem, powoli zapominając jaka była kiedyś Jedynie jej przyjaciel Silvet sprawiał, że zachowała w sobie resztki dawnego Marka. Poza tym z każdym dniem coraz więcej uwagi poświęcała kiełkującemu w niej życiu. Kiedyś nie była w stanie w ogóle wyobrazić sobie tego, teraz nie mogła się doczekać rozwiązania. Kiedy tylko mogła, od momentu, gdy poczuła pierwsze kopnięcie, wymykała się do lasu i tam przemawiała do dziecka, opowiadając mu o ojcu i o tym, co będą robić, gdy w końcu się urodzi. Czasami tym opowieściom przysłuchiwał się Silvet, który z każdym dniem był coraz bardziej troskliwy. Jakby to było jego dziecko. I nawet nie zauważył, jak każdym dniem to nienarodzone dziecko powoli go zmieniało. Stawał się bardziej odważny. Mimo iż wciąż był traktowany niczym śmieć i obrywał przy byle okazji od wszystkich , jednakże coraz częściej się stawiał. Coraz częściej znajdował siłę, by się przeciwstawić. Tak samo był tamtego dnia. Ledwo przytomna od toczącej ją gorączki Marena poszła do kuchni babrać się w zwierzęcych wnętrznościach. Niestety choroba osłabiła ją na tyle, że smród zgnilizny pozbawił ją przytomności i padła niczym ścięte drzewo.
- Uważaj! – krzyknął Silvet, który akurat zmywał podłogę ze śladów krwi po świni, którą dopiero co poćwiartował kucharz. Odrzucił ścierę i rzucił się na pomoc kobiecie. Jednak nie zdołał się do niej dostać, nadziewając się po drodze na brudną od krwi pięść kucharza.
- A ty dokąd, delfickie ścierwo?! – warknął łapiąc za włosy próbującego złapać oddech Silveta. – wracaj do swojej roboty, bo ci nogi z dupy powyrywam! – Rzucił nim o ścianę, a gdy tamten próbował odzyskać świadomość, ruszył w stronę opierającej się o ścianę Mareny. Złapał ją za ramię i szarpnął do góry.
- Wstawaj, suko i do roboty! – warknął i pchnął ją w stronę pojemnika z wnętrznościami. Marena, wciąż ledwo przytomna, zatoczyła się i znowu upadła na podłogę, uderzając głową w ścianę pojemnika.
-Nie! – wykrzyknął Silvet wciąż trzymając się za brzuch. Rzucił się w stronę kobiety. I znowu nie był w stanie jej pomóc. Tym razem kucharz złapał go za szyję i podniósł w górę.
- Chyba mówiłem wyraźnie, delfickie ścierwo, że masz brać się za swoją pierdoloną robotę – wysyczał. – I zaczął zaciskać rękę na szyi ofiary.
- Zostaw… ją… w… spokoju… - wystękał z trudem elf, czując jak uchodzi z niego życie. – Jej… dziecko…
Oczy kucharza rozszerzyły się ze zdumienia, a po chwili na jego twarz wypełzł wstrętny uśmiech.
- A więc ta suka puściła się z delfickim ścierwem. – Odrzucił elfa na ścianę i odwrócił się w stronę leżącej nieprzytomnie Mareny. – No to się zabawimy – stwierdził z lubieżnym uśmiechem i ruszył w jej stronę rozwiązując wiązania podtrzymujące jego spodnie. Jednak nie zdążył nic zrobić, gdy nagle poczuł jakiś ciężar na plecach i ucisk na gardle. To Silvet rzucił się na niego i zawisł mu na plecach zaciskając ramiona na jego gardle. Kiedy do kucharza dotarło, co się dzieje, próbował zrzucić intruza z pleców, jednak desperacja, która kazała Silvetowi zdecydować się na ten wręcz samobójczy krok, dodawała mu siły i nawet chaotyczne ruchy kucharza próbującego go dosięgnąć nie były w stanie jej osłabić. Na szczęście kucharz był jeszcze bardziej tłusty od gospodarza, więc ręce, które były w stanie skręcić kark bez wysiłku, teraz były kompletnie nieprzydatne. Był w stanie uderzać elfa, tylko po rękach. Kiedy to w końcu do niego dotarło, rzucił się na ścianę mając nadzieję, że zmiażdży elfa swoim potężnym cielskiem. Niestety przeliczył się. Wprawdzie Silvet aż zawył z bólu, jednak wciąż żył i, co najważniejsze, im bardziej kucharz przyciskał go d o ściany, tym bardziej on zaciskał uchwyt ramion.
- Nie… pozwolę… ci… jej… skrzywdzić… - stękał próbując złapać oddech. – Choć.. byś… miał… mnie… zabić… nie… pozwolę ci…
w tym momencie kucharz postanowił zmienić taktykę. Czując, że jeszcze chwila, a zabraknie mu oddechu, zrezygnował z przypierania elfa do ściany i zaczął rzucać się na wszystko, co mogło tamtemu zrobić chociaż niewielką krzywdę.
- Marena! Ocknij się! – krzyczał Silvet między jednym a drugim uderzeniem.
W pewnym momencie kucharz wpadł z impetem na kamienną ścianę pieca. Silvet, kompletnie nieprzygotowany na to, stęknął i rozluźnił uchwyt. Kolejne uderzenie opiec i leżał próbując przegonić ciemność sprzed oczu.
- Teraz się z toba policzę, delfickie ścierwo – warknął kucharz spluwając na podłogę i ruszył w stronę Silveta łapiąc po drodze za ogromny tasak.
Zrobił dwa kroki, gdy coś co zastopowało. Zaskoczony spojrzał na dół o zobaczył rękę MAreny zaciskającą się na jego kostce. Próbował ją strącić, lecz kobieta nie poddawała się.
- Cholerna suka – warknął tłuścioch i odwrócił się w jej stronę. – Trudno, najpierw załatwię ciebie i tego twojego bękarta, a potem to delfickie ścierwo.
- Twoje niedoczekanie – wydyszała Marena podnosząc się powoli. Jedną ręką podtrzymywała brzuch, a drugą podpierała się, próbując walczyć z ogarniającą ją chorobą i krwią zalewającą twarz. – Tylko go tknij, a cię zajebię.
Kucharz roześmiał się.
- Bo co mi zrobisz, suko?
- To. – Wyprostowała się i walnęła przeciwnika z całej siły w twarz i gdy tamten rycząc z bólu trzymał się za nos, Marena złapała wypuszczony przez niego tasak i zamachnęła się, wkładając w to uderzenie całą swoją siłę. Zanim straciła przytomność zdążyła jeszcze zobaczyć jak martwy kucharz pada na ziemię.