Wierszokleta 2
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 13 2014 11:05:16


- Tego nie powiedziałem – odparł – tylko, że trochę to zajmie.
- Naprawdę?! – w oczach kobiety zabłysła nadzieja. – Weźmiesz ją?
Bolek bez słowa przeszedł do innych pomieszczeń. W każdym z nich panował większy lub mniejszy bałagan. Obejrzał wszystko, łącznie z kuchnią i łazienką, gdzie można było zajrzeć przez otwarte drzwi, z wyjątkiem jednego pokoju, do którego drzwi były zamknięte. Założył, że to sypialnia pana domu.
- Kiedy tu ostatni raz sprzątano? – zainteresował się.
- Jakieś trzy miesiące temu – westchnęła Janowska. – Wszystkie kobiety rezygnowały z pracy maksymalnie w ciągu dwóch tygodni, a po jakimś czasie nawet przestały dzwonić w sprawie ogłoszenia. Jakby się zmówiły i puściły w obieg informację, że tu nie warto się zgłaszać. Od tamtego czasu sama próbuję tu sprzątać i gotować, ale sam widzisz z jakim skutkiem. Tu jest potrzebna gosposia na pełny etat, a nie ktoś taki jak ja. Nie mogę go niańczyć cały czas, mam też innych pisarzy pod swoją opieką, poza tym prywatne życie, które i tak już mocno uszczupliłam na rzecz pracy.
- Czemu więc pani z niego nie zrezygnuje? Niech ktoś inny go weźmie.
Janowska znowu westchnęła.
- Niestety mieli go już wszyscy w wydawnictwie. Nikt nie miał do niego cierpliwości, bo tak właściwie jemu jest potrzebna niańka, która by za niego wszystko robiła, tak żeby on mógł się skupiać tylko na pisaniu. I jak tylko wydawnictwo zatrudniało kogoś nowego, zaraz wciskano mu tego pisarza. Jako taki chrzest bojowy. – Kobieta skrzywiła się. – Pewnie myślisz, że powinniśmy mu powiedzieć, żeby sobie poszukał innego wydawnictwa. – Bolek twierdząco pokiwał głową. – Widzisz, wydawnictwo zbyt dobrze na nim zarabia. On jest niczym kura znosząca złote jajka i kierownictwo przymyka oczy na to jego ekscentryczne zachowanie. Przekalkulowali, że bardziej im się będzie opłacało pokrywać wszystkie jego zachcianki i fanaberie niż rezygnować z niego. – Przedarła się przez stertę śmieci i podeszła do regału z książkami. Wyjęła trzy z nich, po czym podeszła z powrotem do Bolka. – Kojarzysz te książki?
Chłopak wziął je do ręki. Były to tytuły, które przez ostatni okres zajmowały pierwsze miejsca na liście najlepiej sprzedających się pozycji książkowych, na dodatek na podstawie jednej z nich nakręcono film, który okazał się kinowym przebojem i zdobył parę Oskarów.
- To on to napisał? - zdumiał się.
- A więc znasz te tytuły?
- No pewnie, ze znam – obruszył się. – czytałem je i uważam, że są świetne. Poza tym dość długo było je widać na różnych reklamach jako sensacje roku.
- Z tą sensacją roku to może przesada – kobieta w końcu uśmiechnęła się, rozbawiona – ale jak sam mówisz, to były sławne pozycje. Im sławniejsza książka, tym więcej sprzedanych egzemplarzy i tym większy zysk dla wydawnictwa. Jak każdy chciałam się go pozbyć i wcisnąć jakiemuś świeżakowi, ale naczelny się nie zgodził. Stwierdził, że pod moją opieką jest bardziej płodny twórczo, chociaż ja uważam, że to gówno prawda, a naczelny się po prostu na mnie uwziął. To jak, weźmiesz tę robotę? – Wróciła do sedna sprawy.
Bolek rozejrzał się uważnie po salonie. Dopiero teraz zauważył to, co przeoczył w pierwszej chwili: grube warstwy kurzu, pajęczynę w jednym z rogów, ślady na meblach pozostawione przez różne naczynia i plamy na dywanie, najprawdopodobniej po rozlaniu jakiś cieczy. Westchnął ciężko. Z jednej strony kusiło go by powiedzieć, że nie bierze tej roboty, ale z drugiej perspektywa zarobienia kasy… Poza ty żal mu się zrobiło tej kobiety. On zawsze lubił rudzielce, wbrew obiegowej opinii, że rude są wredne, no i Janowska wydawała się dość sympatyczna.
- A jaka by była pensja? – zapytał ostrożnie. Agentka podała kwotę, a chłopakowi aż się zaświeciły oczy. I jak wcześniej bardziej był za zrezygnowaniem, tak teraz stwierdził, że to nie powinno być nic trudnego. Przecież wystarczy tylko ogarnąć ten chlew, a potem już konsekwentnie pilnować porządku.
- Ale sprzątnięcie tego będzie sporo kosztowało. Będzie musiała mi pani dać jakąś zaliczkę na wszelkie środki czystości, bo nie mam zamiaru nic kupować z własnej kieszeni. – Próbował jeszcze zniechęcić kobietę do zatrudnienia go, jednak w głębi duszy liczył, że ta nie da się tak łatwo odstraszyć. Wciąż miał mieszane uczucia.
Janowska bez słowa wyciągnęła z torby portfel, a z niego gruby plik setek i podała go Bolkowi.
- Tylko zbieraj wszystkie rachunki, muszę się rozliczyć z każdego grosza.
A więc klamka zapadła.
- Nie ma sprawy – odparł chowając pieniądze do kieszeni.
- A więc bierzesz tę robotę? – oczy kobiety rozbłysły nadzieją.
- To chyba oczywiste, nie?
Janowska rzuciła mu się na szyję i zaczęła obcałowywać.
- Człowieku, życie mi ratujesz.
- Taaa – mruknął, próbując się uwolnić z uścisku. – Teraz to „życie mi ratujesz”, a kto jeszcze niedawno mówił, że ogłoszenie nieaktualne?
- Oj, czepiasz się szczegółów – Janowska machnęła ręką. – Poza tym to był wieki temu. To skoro już się zgodziłeś, wypada byś poznał w końcu pana domu. – Ruszyła w stronę zamkniętych drzwi. Ostrożnie je otworzyła i weszła do środka. Niestety zamknęła za sobą, więc Bolek nie mógł zajrzeć do środka. Wyszła dość szybko.
- Niestety teraz śpi. Nie wiem kiedy wstanie. Wiesz, on nigdy nie trzymał się zegarka.
- A właściwie jak mam się do niego zwracać? Bo chyba raczej nie „Samuel”. – Samuel Braun to było nazwisko widniejące na każdej z książek.
- Nie, nie – kobieta machnęła ręką. – Mówiłam, że to jego pseudonim literacki. Mów mu po prostu „Marcin”.
- Banalne imię.
- Właśnie dlatego używa takiego pseudonimu. Wiesz, książki się lepiej sprzedają, gdy ludzie myślą, że napisał je jakiś zagraniczny pisarz.
- Ale to jest oszukiwanie ludzi.
- Weź mi tu nie wyjeżdżaj z etyką, dobra? – Nie wiadomo czemu, ale Janowska wyraźnie się zdenerwowała. – Teraz wszyscy tylko myślą o tym by zarobić jak najwięcej kasy. Nie jesteśmy pierwszymi, którzy tak robią. Poza tym wcale nie oszukujemy ludzi. Nigdy nie mówiliśmy, że to zagraniczny autor, ludzie sami sobie to dopowiedzieli, my po prostu nie dementowaliśmy tego, bo tak nam było wygodniej. Poza tym to też dla jego dobra. Dzięki temu może spokojnie wyjść z domu i nie być zaczepionym przez fanów – dodała już nieco łagodniej. – Zanim zaczniesz, musisz podpisać jeszcze kilka dokumentów.
Podeszła do ławy i nie bawiąc się w subtelności, jednym ruchem ręki zgarnęła wszystko na ziemię. Potem to samo zrobiła z kanapą. Usiadła i zaczęła grzebać w torbie. Chwilę potem leżała przed nią granatowa teczka.
- Siadaj – mruknęła wyciągając papiery. – Tu masz umowę o pracę, a tutaj, że zobowiązujesz się zachować w sekrecie zarówno jego tożsamość, jak i miejsce zamieszkania. – Podsuwała Bolkowi po kolei dokumenty. Chłopak szybko przebiegł je wzrokiem.
- W ogłoszeniu pisało, że istnieje możliwość zamieszkania na miejscu. Nic na ten temat nie ma w umowie.
- Jest, ostatni podpunkt.
- A, faktycznie, przeoczyłem. – Przeczytał wszystko jeszcze raz, tym razem bardziej uważnie, i na koniec złożył podpis na obu dokumentach.
- To kiedy mogę się tu wprowadzić?
- A kiedy możesz zacząć pracę? – Według umowy mógł tutaj mieszkać nie ponosząc z tego tytułu żadnych kosztów, pod warunkiem, że będzie wywiązywał się ze swoich obowiązków, do których należało sprzątanie, gotowanie i robienie zakupów. Takie coś było mu na rękę, bo gdyby został w akademiku, musiałby płacić więcej niż w czasie trwania roku akademickiego. A tak zarobione pieniądze zostaną w kieszeni.
- Dzisiaj to może nie, bo jeszcze mi kac nie przeszedł po oblewaniu zaliczonego roku, ale od jutra jak najbardziej.
- W takim razie możesz wprowadzić się już jutro. Chodź, pokaże ci twój pokój.
- Na pewno mogę? – upewniał się, gdy stali w pokoju, zaśmieconym tak samo, jak reszta pomieszczeń. – On nie będzie miał nic przeciwko, ze zająłem akurat ten pokój?
- Nie powinien, a jakby co, to zwal wszystko na mnie. Zresztą on jest bardzo łagodny, nigdy się nie czepia, nie podnosi głosu. Czasami jest jak małe dziecko. – Westchnęła. – Gdyby nie to, że genialnie pisze, to bym pomyślała, że jest niedorozwinięty umysłowo, albo co, bo nie potrafi sam zrobić nawet herbaty, czasami nawet ma problemy z ubraniem się. Zresztą sam się przekonasz, że do niego trzeba mieć dużo cierpliwości. No dobra, to jutro się tu wprowadzisz? – upewniła się, na co Bolek kiwnął twierdząco głową. – Więc tu masz klucze. Ten jest od klatki, kod domofonu 1325, ten jest od furtki, ale jakby co, to możesz używać tego czipa, no i te dwa są od drzwi wejściowych. – Pokazywała po kolei klucze. – Zapamiętasz?
- Spoko, poradzę sobie.
- To dobrze. W takim razie chodźmy, muszę cię jeszcze przedstawić strażnikowi, żeby wiedzieli, że mają cię wpuszczać.
Wyszli z mieszkania. W budce strażniczej siedział ten sam mężczyzna co wcześniej. Janowska przedstawiła Bolka jako nową gosposię, a strażnik wpisał jego dane do specjalnego zeszytu. Na koniec agentka jeszcze przez chwilę porozmawiała ze strażnikiem.
- Podwieść cię gdzieś? – zapytała kiedy już stali przy samochodzie.
- Jeśli to nie byłby problem, to prosiłbym do akademika. – Podał adres.
- Ależ to żaden problem – Kobieta była wyraźnie zadowolona. – Wsiadaj.
Tym razem jechali w milczeniu.
- W razie czego to masz mój telefon – podała mu wizytówkę, gdy już go wysadziła i zanim zdążył coś powiedzieć, odjechała.
Kiedy wszedł do pokoju, okazało się, że współlokatora jeszcze nie ma. Byli za to sąsiedzi, którzy najwyraźniej w świecie rozpoczęli imprezę. Normalnie pewnie by się na nią wprosił, ale musiał uporządkować swoje rzeczy. Zaczął przeglądać papiery, które do tej pory były ważnymi materiałami potrzebnymi do zajęć, teraz tylko zwykłymi śmieciami, jednak zrezygnował po pięciu minutach. Stwierdził, że zdąży to jeszcze zrobić, akademik był opłacony do końca miesiąca, więc miał tydzień na spakowanie swoich rzeczy i wyprowadzenie się. To było wystarczająco. Więc teraz mógł sobie pozwolić na odrobinę lenistwa. Położył się i zamknął oczy. Pół godziny później przyszedł sen.
Wstał późnym wieczorem. Współlokatora dalej nie było, ale nie przejął się tym zbytnio. Obracali się w innym towarzystwie i jedyne co ich łączyło, to był tylko ten pokój i mało zobowiązujące wymiany zdań do których dochodziło, gdy akurat obaj byli w pokoju. Przypomniał sobie, że nie uzgodnił pewnych rzeczy związanych z pracą. Wyciągnął komórkę i wybrał telefon.
- Dzień dobry, pani Marto, tu Bolek Kamieński. Chciałem się spytać jedną rzecz odnośnie mojej pracy.
- Jaką? – W głosie kobiety można było wyczuć drobną nutkę niepokoju.
- Właściwie nie powiedziała mi pani, czy on ma jakieś nawyki, przyzwyczajenia, o której je śniadanie, no wie, pani, takie duperele, które dla niego mogą być istotne.
- Aaa, to. – Odetchnęła z ulgą. – Jeśli chodzi o jedzenie, to nie jest wybredny, zje praktycznie wszystko, nie wybrzydza, rzadko kiedy ma ochotę na coś konkretnego. Ale z racji tego, że jest małomówny, to nawet jeśli by coś chciał, to nigdy sam nie powie, zawsze musisz się go pytać. Czasami nawet będzie mówił, że nie jest głodny, nawet jak będzie słychać, że mu żołądek burczy. Wtedy po prostu musisz być stanowczy i go zmuszać do jedzenia. Ubiera się też w byle co, czasami nawet jest tak pochłonięty książką, że ubierze się niekompletnie, albo założy ubranie na lewą stronę. A, i co jakiś czas trzeba go zmusić, by wyszedł na powietrze, choćby na balkon. Na szczęście ma tam stolik i wygodny fotel, więc może wziąć laptopa i tam pisać póki mu bateria nie padnie. Chociaż lepiej przeciągnąć przedłużacz, bo zupełnie ignoruje komunikaty o słabej baterii, a później, jak mu szlag trafia sprzęt, panikuje niczym dziecko.
- Jemu faktycznie potrzebna jest niańka – westchnął Bolek.
- No przecież mówiłam. Ale to cię chyba nie odstrasza? – zapytała z wyraźnym niepokojem.
- No skąd. – Nie wiedzieć czemu tym razem potraktował to dość ambicjonalnie. – Miałbym się wycofać zanim w ogóle spróbowałem?
- Nie byłbyś pierwszy. Niejedna baba rezygnowała zaraz po wejściu do mieszkania – odparła zrezygnowana.
- Ja nie jestem baba – mruknął lekko zirytowany, na co Janowska uśmiechnęła isę pod nosem.
- To dobrze. Mam nadzieję, że uda ci się to wszystko ogarnąć. Jakby co, to dzwoń o każdej porze dnia i nocy, a teraz wybacz, ale muszę wracać do roboty. – I rozłączyła się.
Bolek westchnął. Popatrzył na stertę niepotrzebnych już notatek i kserówek i skrzywił się. Tak mu się nie chciało tego robić. Jednak jakoś zmobilizował się i wziął za porządkowanie papierów. Właśnie kończył, gdy Kamil wrócił do pokoju.
- Cześć. Jak minął dzień? – zapytał nie podnosząc głowy znad papierów.
- Chujowo. – odparł chłopak ciężko opadając na swoje łóżko. – Przydałby się teraz browar. Ale musiałem go oddać jakiemuś narąbanemu pijakowi, który nie chciał grzecznie iść spać – dodał, gdy Bolek zupełnie nie zareagował na jego wcześniejsze słowa.
- O fuck – dopiero teraz Bolek sobie przypomniał, że obiecał odkupić piwo. – Sorki, już lecę. – Założył buty, wziął worek ze śmieciami i wypadł z pokoju. Na szczęście po drugiej stronie ulicy był monopolowy czynny cała dobę.
Kiedy wrócił, Kamil spał, tak jak siadł na łóżku. Bolek prychnął ze śmiechu. Schował piwo do niewielkiej lodówki, ściągnął współlokatorowi buty z nóg i przykrył własnym kocem, a potem sam też się położył spać.
Wstał dość wcześnie, gdy za oknem było jeszcze ciemno. Spojrzał na zegarek, wskazywała czwartą. Westchnął. Tak się kończy jak się śpi w ciągu dnia. Podniósł się do pozycji siedzącej. Odruchowo spojrzał w stronę współlokatora, spał normalnie pod kołdrą, a koc leżał złożony na krześle. Widocznie musiał się obudzić w środku nocy i rozebrać do spania. Wstał cicho i zabrawszy przybory toaletowe wyszedł do łazienki. Kiedy wrócił, spakował te najpotrzebniejsze rzeczy w plecak, w którym zwykle nosił materiały na zajęcia. Czekając na odpowiednią godzinę, gdy będzie mógł pójść do pracy, wziął się za czytanie książki. W międzyczasie wstał Kamil, który po zdawkowym „cześć” wziął się za naukę.
Wyszedł do pracy. Na miejsce dotarł około dziewiątej. Przywitał się ze strażnikiem, który sprawdził go w zeszycie i gdy tamten potwierdził, zmoże wejść, przeszedł przez furtkę. Wszedł do mieszkania i zostawiwszy plecak w przedpokoju, przeszedł do salonu. Ogarnął wzrokiem jeszcze raz cały ten syf i jęknął.
- To naprawdę jest burdel . Na pewno nie będę się tu nudził – westchnął.
Przedarł się do kuchni i zaczął przetrząsać wszystkie szafki i szuflady w poszukiwaniu worków na śmieci. Niestety nie znalazł żadnych. Na szczęście strażnik wiedział, gdzie tu jest najbliższy sklep, w którym może kupić takie wielkie, przemysłowe worki.
Właśnie kończył napełniać trzeci, gdy nagle usłyszał jakiś hałas i szelest, jakby ktoś przesuwał stertę papierów. Odwrócił się w jego stronę i zobaczył. Wysokiego i szczupłego, strasznie poczochranego blondyna w spodniach od dresu i wyraźnie na niego za dużym swetrze, który swoją świetność miał już dawno za sobą.
- Kim… Kim pan jest? – zapytał niepewnie, ze strachem w oczach blondyn. – I co pan… tu robi?
- Ja? Gosposią.
- Ja… nic o tym nie wiem – powiedział blondyn jakoś tak żałośnie i szybko wycofał się do swojego pokoju.
Bolek tylko wzruszył ramionami i wrócił do porządków. Jakąś godzinę później z grubsza pozbierał śmieci z samego tylko salonu. Postanowił wynieść worki do śmietnika. Właśnie kładł rękę na klamkę, gdy nagle drzwi się otworzyły. Przestraszony odruchowo odskoczył.
- Co z nim? – do mieszkania wpadła Janowska z rozwianym włosem.
- Z kim? – zapytał mało inteligentnie.
- No przecież nie z tobą. O Marcinie mówię.
- Nic, a co ma być? – spytał zdumiony.
- Zadzwonił do mnie jakaś godzinę temu cały spanikowany i mówił coś bez ładu i składu o jakimś intruzie, który chce go zamordować. Kompletnie nie mogłam go zrozumieć. Przyjechałabym wcześniej, ale był korek. Więc, gdzie on jest? Nic mu nie jest?
Bolek podrapał się po głowie.
- Widziałem go przez chwilę, jak wyszedł ze swojego pokoju, ale nie wyglądał na specjalnie spanikowanego.
Kobieta bez słowa przeszła do wspomnianego pokoju. Bolek olał ją zupełnie i mocując się z dwoma workami na raz wyszedł z mieszkania. Trochę czasu mu to zajęło i zmachał się przy tym niemiłosiernie, ale w końcu jakoś je dotargał do śmietnika. Kiedy wrócił do mieszkania zobaczył Janowską siedzącą na kanapie, a obok niej gospodarza z kubkiem w ręku.
- To on? – wskazała na Bolka, na co blondyn pokiwał twierdząco głową. – Więc on jest twoją nową gosposią i ma na imię Bolek. Nie uprzedziłam cię wczoraj, bo jak przyjechaliśmy, to akurat spałeś. Potem miałam kupę roboty i w sumie było już za późno. A dzisiaj kompletnie o tym zapomniałam.
- Ale… dlaczego on? – zapytał niepewnie blondyn.
- A co ci się w nim nie podoba?
- N… Nic, nic – pisarz skulił się.
- Marcin – Janowska westchnęła – Ktoś musi ci w końcu ogarnąć ten syf, skoro ty sam tego nie robisz, a wręcz jeszcze się do niego dokładasz. Nikt inny nie chciał tu przyjść.
- A ty… nie możesz? – zapytał niepewnie patrząc na kobietę nieszczęśliwym wzrokiem.
Janowska westchnęła. Wzięła rękę pisarza w swoje dłonie i powiedziała łagodnie:
- Marcin, ile razy mam ci tłumaczyć, że muszę się też zajmować innymi pisarzami? Nie mogę całej uwagi poświęcać tylko tobie. Poza tym chciałabym tez od czasu do czasu spotkać się z moim mężczyzną.
- Myślałem… myślałem, że to ja jestem twoim mężczyzną.
- Jesteś moim ulubionym mężczyzną, ale kocham innego i jeśli nie chcę go stracić, muszę mu poświęcać więcej czasu. Dlatego, nie mogę do ciebie przychodzić tak często jak bym chciała. Rozumiesz? – Pisarz pokiwał twierdząco głową. – Dlatego właśnie zatrudniam te wszystkie gosposie. I dlatego właśnie on – wskazała palcem na stojącego w pobliżu Bolka – jest tutaj. Rozumiesz?
Marcin spojrzał najpierw na Janowską, potem na Bolka i znowu na Janowską, po czym pokiwał twierdząco głową.
- Więc nie będziesz już do mnie dzwonił spanikowany, jak obudzisz się rano i zobaczysz Bolka? - Pokręcił przecząco głową. – To świetnie. – Kobieta uśmiechnęła się i poklepała rozmówce po ręce. – To idź teraz pisać, a Bolek przyniesie ci śniadanie. Dobrze?
Pisarz pokiwał twierdząco głową, po czym wstał i zniknął za drzwiami swojej sypialni. Janowska z westchnieniem ulgi opadła na oparcie kanapy.
- I tak jest z nim przez cały czas – mruknęła patrząc zmęczonym wzrokiem na Bolka. – Zrób mu śniadanie. Najlepiej jakieś kanapki, żeby szybko miał wolne ręce i kawę w kubku termicznym. Pamiętaj żeby nigdy nie robić mu napojów w zwykłych naczyniach, bo czasami kompletnie się zapomina i w ferworze natchnienia wylewa ich zawartość albo na siebie, albo na komputer. W ten sposób miał kiedyś w ciągu jednego tygodnia kupowany nowy komputer trzy razy. Nie wspomnę już o tych wszystkich poparzeniach jakie sobie zafundował. Na szczęście nie były ba tyle groźne by go pakować do szpitala. Jakby co, to dzwoń. Chociaż mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. Widzę, że wziąłeś się do pracy – dodała z podziwem.
- No chyba za to mi płacisz, nie? – mruknął niepewny intencji rozmówczyni.
- To świetnie, to świetnie – stwierdziła z zadowoleniem i wstała z kanapy. – Jakby co, to dzwoń – powtórzyła i wyszła nie pożegnawszy się.
Bolek westchnął i poszedł do kuchni zrobić śniadanie dla swojego „pracodawcy”. A przynajmniej spróbować zrobić.