To ja, elf 9
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 29 2014 12:44:34


- Kurcze, ale miałem sen – mruknął, kiedy obudził się rano. – kompletnie zwariowany.
- Jaki? – usłyszał tuż przy uchu wciąż jeszcze zaspany głos Malniha.
- Że pojawiła się ta wasza bogini i zmieniła mnie w babę.
- No to faktycznie był zwariowany – mruknął Malnih, po czym objął Marka w tali. Ten odruchowo złapał go za rękę, złączył palce i przesunął w stronę własnego krocza. I zamarł. Łudząc się, że może po prostu jego palce straciły czucie przez zbyt mocny ucisk ręki ukochanego wsadził drugą rękę w spodnie i wymacał…
- Kurwa!
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony i kompletnie rozbudzony Malnih.
- Nic takiego – odparł odruchowo przykrywając się pod samą szyję. – To tylko zły sen. Śpij dalej.
- A żebyś wiedział. – mruknął elf opadając na poduszkę. – Ale ty tez chodź.
- Muszę za potrzebą – odparł sprytnie wykręcając się przed próbującą go objąć ręką ukochanego.
- Tylko wracaj szybko.
- Oczywiście.
Wyszedł przed dom. Spojrzał na swoją klatkę piersiową, a potem na krocze. Nie było wątpliwości.
- Ja pierdolę, to jednak nie był sen – mruknął opierając się o drzwi. – I co ja mam teraz robić.
- Wypełnić swoje przeznaczenie – usłyszał nagle gdzieś z boku. Aż podskoczył z zaskoczenia.
- Rany, kobieto, mogłabyś mnie tak nie straszyć? – mruknął kiedy zobaczył stojącą w pobliżu boginię Lunę.
- A więc już nie uważasz, ze jestem twoim snem? – spytała z rozbawieniem.
- Jesteś. Ja wciąż śnię. – odparł próbując sobie wmawiać, że to sen, chociaż dobrze wiedział, że to tylko myślenie życzeniowe.
- Więc skoro to wciąż sen, co ci zależy zrobić to, co musisz?
- A on na pewno nie wyczuje moich cycków i cipy?
- Nie. Wciąż będzie myślał, że jesteś mężczyzną.
- I jak mnie zapłodni, zwrócisz mi moją postać? – upewniał się dalej.
- Gdy urodzisz dziecko.
- Dobra więc, miejmy to już za sobą – mruknął i wrócił do chaty. Zdjął ubranie i wsunął się pod koc.
- Wróciłeś – mruknął Malnih nie otwierając oczu.
- Wróciłem – odparł całując elfa. – I jestem strasznie głodny.
- To zrób śniadanie.
- Nie tego jestem głodny – odparł kładąc rękę na kroczu ukochanego.
W tym momencie Malnih otworzył oczy. Marek nerwowo przełknął ślinę modląc się w duchu, by było prawdą to, co obiecała bogini.
- Tak z samego rana? – elf udawał zaskoczonego, jednak jego ręka błądząca łapczywie po udzie kochanka zupełnie przeczyła tonowi jego głosu.
Marek łapczywie wpił się w jego usta i przytulił się do niego zaborczo. I mimo iż nacierał na niego natarczywie, Malnih nie poczuł biustu. To ośmieliło Marka i pchnęło go do kolejnych pieszczot. Zwykle pozwalał by to elf przejmował inicjatywę, jednak tym razem postanowił zająć jego uwagę bardziej ofensywnym zachowaniem licząc na to, że wystarczająco zajmie zarówno jego uwagę, jak i zmysły, że nie będzie próbował wnikać. Chciał żeby podstęp tej cholernej bogini udał się za pierwszym razem, żeby nie musiał go powtarzać. Tak bardzo kochał Malniha, ze miał wyrzuty sumienia, że go oszukuje. Próbował więc mu to wynagrodzić większą ilością czułości, a gdy przyszedł kulminacyjny moment nadstawił się odpowiednio i przytrzymał kochanka nogami tak długo aż ten padł z wyczerpania. Dopiero wtedy rozluźnił uchwyt i pozwolił mu przeturlać się na jego połowę łóżka.
- Dzisiaj przeszedłeś samego siebie – wymruczał sennie Malnih.
- Ty też – odparł Marek i pocałował go delikatnie w usta.
- Wyssałeś ze mnie wszystkie siły. Chce mi się tylko spać.
- Więc śpij - wyszeptał Marek. Elf tylko coś mruknął i po chwili można było słyszeć jego miarowy oddech.
Marek leżał patrząc na uśpioną twarz ukochanego. Wyglądał tak łagodnie kiedy spał. Pogłaskał go delikatnie po policzku. Starał się w ten drobny gest włożyć całe swoje uczucie, chociaż wiedział, że Malnih i tak tego nie poczuje. Jednak musiał, wiedząc, że przez długi czas nie będzie mógł tego zrobić.
- Już czas na ciebie – usłyszał za plecami cichy głos.
- Wiem – odparł nie odwracając się. – Daj mi jeszcze chwilę.
Chociaż nie słyszał, wiedział, że bogini zniknęła. Jeszcze przez chwilę głaskał ukochanego po twarzy i włosach, na koniec pochylił się i delikatnie go pocałował. Usłyszał jak Malnih mówi przez sen
- Kocham cię. – I łza spłynęła mu po policzku. Zanim zdążył ją zetrzeć, spadła na lekko rozchylone usta elfa, by na koniec majestatycznie spłynąć do ich wnętrza. Bojąc się, że kolejne łzy obudzą Malniha, wstał szybko poprawił kołdrę i wyszedł z chaty.
Bogini stała nad strumieniem, wpatrując się w wodę.
- To naprawdę konieczne? – zapytał ze ściśniętym gardłem podchodząc bliżej. – Nie mogę zostać? Przecież on by zrozumiał.
- To konieczne – odparła spokojnie bogini odwracając się powoli.
- To go zabije.
- Nie zabije, bo będzie wiedział, że żyjesz. Nadzieja na twój powrót będzie go trzymała przy życiu.
- Jesteś okrutna. Mówisz, że kochasz ich wszystkich, a skazujesz go na cierpienia.
- Kocham – w głosie bogini wciąż słychać było spokój. – Jednakże nie mogę im dawać tylko tego co dobre. Muszą też doświadczyć zła, bo dzięki temu będą silniejsi.
- Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni – mruknął zrezygnowany Marek, na co bogini tylko uśmiechnęła się ciepło.
- Czas już na ciebie – powiedziała i wykonała niewielki ruch ręką. Wszystko wokół chłopaka zaczynało ciemnieć, zlewając się w jedną, czarną, całość.
- Zaczekaj! – wykrzyknął, widząc jak postać kobiety rozmywa się coraz bardziej. – Nie powiedziałaś mi co mam właściwie robić! Kiedy będę mógł tu wrócić! Bogini!
- Wszystko w swoim czasie – usłyszał jeszcze melodyjny głos bogini, zanim ogarnęły go całkowite ciemności i stracił przytomność.
Kiedy się ocknął, stwierdził, że leży na czymś cholernie niewygodnym, co wbija mu się w plecy. Jęknął i powoli otworzył oczy. To na pewno nie był las. Brukowana ulica, jakieś budynki. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Tym, co wbijało mu się w plecy była sterta desek na której leżał. Rozejrzał się w koło i skrzywił z wyraźnego obrzydzenia. Jeszcze nigdy nie widział tak obskurnej i śmierdzącej uliczki, chociaż w swoim życiu nieraz przemierzał puste i ciemne zaułki, gdy zachciewało mu się skrócić jakąś drogę.
- No proszę, co my tu mamy – usłyszał nagle za plecami. Obejrzał się i zobaczył dwóch mężczyzn. Ich ubiór wskazywał, że nie są to raczej porządni obywatele i dobrze by zrobił ulatniając się błyskawicznie. Jednakże treningi z Malnihem, które przypomniały mu kiedyś nabyte umiejętności walki wręcz, sprawiły, że tylko warknął:
- Spadaj, palancie – I wrócił do tego, co mu przerwano, czyli analizowania własnego ubrania. Jednak już po chwili poczuł brutalne pociągnięcie za włosy, od którego aż poleciał do tyłu, a przed oczami pojawiły się czarne plamy.
- Słuchaj no, dziwko – W twarz buchnął mu odór ludzkiego smrodu pomieszanego z alkoholem. Ledwo udało mu się powstrzymać odruch wymiotny, który już prawie wydostawał się przez gardło. – Zamknij mordę, bo cię nauczę… - poczuł przy szyi coś zimnego i wyraźnie metalowego. Zanim do jego mózgu dotarło, że to jest nóż, odruch wymiotny przejął kontrolę nad jego ciałem i zawartość żołądka wylądowała na twarzy napastnika. Jeszcze usłyszał wściekły ryk i ucisk na włosy zelżał. Dopiero wtedy dokładnie przyjrzał się intruzom. Jeden z nich stał i trzymając się za brzuch rechotał niczym żaba, a drugi wściekle próbował koszulą przetrzeć twarz.
- Cholerna dziwka orzygała mnie - warknął po chwili. – Już ja cię nauczę, dziwko. – I rzucił się w stronę Marka. Jednak ten nie zdążył nawet podnieść się, gdy między nim a napastnikiem stanął jakiś mężczyzna, który rozłożył ręce i zawołał:
- Zostawcie ją w spokoju! - Jego strój, szpiczaste uszy i długi blond warkocz wskazywał na elfa i przez chwilę Marek myślał, że to ukochany go znalazł jakimś cudem, jednakże myśl ta szybko uleciała. Zarówno głos elfa, jak i szczupła budowa ciała wskazywała, że to na pewno nie był Malnih.
W tym momencie agresor rzucił się na elfa i wbił mu pięść w brzuch, a gdy tamten z bólu zgiął się w pół, przewrócił go i zaczął kopać, przy okazji rzucając bluzgami w jego kierunku. Tego już Marek nie mógł wytrzymać. Błyskawicznie podniósł się i rzucił w stronę intruza. Na szczęście suknia, którą miał na sobie była dość obszerna i nie krępowała ruchów. Dwa kopniaki i kilka pięści później mężczyzna leżał nieprzytomny.
- Uważaj! – krzyknął elf, gdy Marek z tryumfalna mina stal nad nieprzytomnym napastnikiem. Na ten krzyk błyskawicznie odwrócił się i zobaczył rzucającego się w jego stronę drugiego z napastników z dość sporym nożem w ręku. Odruchowo uchylił się i gdy tamten gramolił się ze stery leżących na ulicy śmieci, marek podszedł do desek, na których się obudził, wziął jedną z nich i z furią uderzył agresora. Bił raz za razem, nie zwracając uwagi na wbijające mu się w dłonie drzazgi.
- Nie. Będziesz. Mi. Nastawał. Na. Życie. Mojego. Dziecka – warczał przy każdym razie. I chociaż mężczyzna próbował bronić się i atakować nożem, to jednak furia wciąż wzrastająca w Marku podnosiła poziom adrenaliny dodając siły do kolejnych uderzeń przed którymi mężczyzna coraz bardziej się cofał, aż w końcu dostał tak mocno, że padł nieprzytomny. Wtedy Marek odrzucił deskę i ciężko dysząc powiedział do nieprzytomnego:
- Zapamiętaj sobie, świński ryju, nie igra się z kobietą w ciąży. – Po czym splunął na niego.
Stał przez chwilę ciężko oddychając. A gdy w końcu adrenalina spadła i uspokoił się, dotarło do niego, że nie tylko jest fizycznie kobietą, ale też mówi i myśli jak kobieta. Kobieta w ciąży. Odruchowo położył ręce na swoim brzuchu. Doskonale wiedział, że to jeszcze za wcześnie, by myśleć, że to jest dziecko, wszak dobrze wiedział, że na początku to tylko zlepek komórek, jednakże świadomość, że będzie z tego dziecko jego i Malniha, rozczuliła go i wycisnęła łzy z oczu.
- Cholera – mruknął ocierając łzy – Co ta bogini ze mną zrobiła? Zachowuję się jak baba, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
W tym momencie przypomniał sobie o elfie. Odwrócił się błyskawicznie i zobaczył go siedzącego na wpatrującego się w niego w zdumieniu.
- Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony podchodząc bliżej.
- Ty ich pobiłaś – wydukał zdumiony elf. – Obydwóch.
- No, tak jakoś mi się udało – Marek uśmiechnął się niepewnie.
- I nie miałaś żadnej broni. I nic ci nie zrobili.
- No chyba nie.
- Jesteś… - elfowi zabrakło słów. Patrzył ze zdumieniem w oczach. Nagle westchnął ciężko i spuścił głowę. – Jestem do niczego – powiedział ze smutkiem.
- Dlaczego?
- Nie potrafiłem nawet obronić kobiety. Gdybym mógł pokonać chociaż jednego z nich… Jestem słabym, nic nie wartym mięczakiem – odparł cicho i westchnąwszy ciężko skulił się obejmując kolana rękami.
- Ale próbowałeś mi pomóc, wiedząc, że jesteś słaby. Do tego trzeba wielkiej odwagi – powiedział Marek kładąc pocieszające dłoń na ramieniu elfa. Ten popatrzył na niego ze zdziwieniem. – Wiesz, silne ciało to nie wszystko, trzeba tez mieć to coś tutaj – dźgnął rozmówcę palcem w pierś. Ty pokazałeś, że to masz.
- Strasznie dziwnie mówisz – elf uśmiechnął się niepewnie.
- Może dlatego, że sama jestem dziwna…
- Jestem Silvet, a ty?
- Ja Mare… - w ostatniej chwili ugryzł się w język. Przecież nie może podać swojego prawdziwego imienia Było tu obce, więc dziwne, a on wolał nie wyróżniać się dziwnym imieniem. – Jestem Marena. – Miał nadzieję, że to naprędce wymyślone imię zostanie przyjęte jako swojskie.
- Dziwne imię. – Serce Marka zabiło niespokojnie. – Nie jesteś stąd?
Zimny pot oblał Marka. Poza wioską elfów, w której mieszkał, nie znał żadnych wiosek czy miast. Co miał odpowiedzieć? Nagle wpadł na genialny pomysł.
- Nie wiem – odparł ze smutkiem. – Nic nie pamiętam poza swoim imieniem. Nie wiem nawet jak się tu znalazłam. Po prostu nagle obudziłam się w tej uliczce.
- Biedna… - w oczach Silveta pojawiły się łzy.
- Nie wiem co mam teraz robić, skąd zdobyć jedzenie, gdzie spać.
- Może mógłbym ci pomóc… - powiedział niepewnie.
- Naprawdę?
- Znaczy nie jestem pewien. Pracuję tu niedaleko, w karczmie „Pod dzikim knurem”. Mógłbym porozmawiać z właścicielem. On cały czas potrzebuje kelnerek, bo wszystkie dziwnie szybko rezygnują z pracy. Jeśli się zgodzi, będziesz miała gdzie spać i co jeść. Wprawdzie jedno i drugie pozostawia wiele do życzenia, ale lepsze to niż nic…
- Naprawdę mógłbyś? Jesteś kochany, już cię lubię – Marek uściskał elfa, w duchu dziwiąc się, jak łatwo przychodzi mu zachowywanie się jak kobieta.
Jak już będzie po wszystkim, będę musiał se pogadać z tą boginią - pomyślał. – Z lekka przesadziła z tym „zbabieniem” mnie.
Na ten objaw czułości Silvet wyraźnie zaczerwienił się. Chcąc ukryć własne zmieszanie, szybko wstał i ruszył w stronę wylotu z alejki.
- No to chodźmy – powiedział zarzucając na plecy ogromny wiklinowy kosz.
Wyszli z uliczki na większą, pełną słońca i ludzi ulicę. W pierwszej chwili Marek odruchowo cofnął się. Odkąd znalazł się w tym świecie zdążył odzwyczaić się od tłumów i ulicznego harmideru, a tutaj jednego i drugiego było aż w nadmiarze, jak na targu w dzień handlowy.
- Wszystko w porządku? – usłyszał wyraźnie zaniepokojony glos elfa. Rozejrzał się, próbując go zlokalizować.
- Tak, tylko słońce mnie z lekka oślepiło.
- Jeśli chcesz, możesz złapać mnie za koszulę.
- Dziękuję, ale nie trzeba, zaraz powinnam się przyzwyczaić.
Kilka głębszych oddechów i serce powoli uspokoiło się. Ruszył za Silvetem. Ponieważ elf, mimo ciężaru na plecach, szedł dość szybko, Marek nie miał czasu by oglądać otoczenie, bojąc się, że zgubi przewodnika. Na szczęście nie szli zbyt długo. Doszli do jakiegoś budynku, który chyba był karczmą, bo tuż nad wejściem wisiał szyld przedstawiający coś, co od biedy mogło przypominać świnię, z koślawym napisem „Pod dzikim knurem”
- Jakiś analfabeta musiał robić ten szyld – mruknął pod nosem, tak żeby nikt go nie słyszał – Dziecko w podstawówce ładniej pisze.
Weszli w boczną uliczkę, a potem w jakieś drzwi. Zaraz po wejściu Uderzył w Marka przytłumiony odgłos ludzkich głosów przemieszany ze szczękiem naczyń i różnymi zapachami dochodzącymi z kuchni. Silvet postawił kosz na ziemi.
- Jesteśmy na miejscu. Poczekaj, poszukam gospodarza. – jednak zanim zdążył zrobić choćby krok, tuż przed nimi pojawił się tłusty facet z rudymi kłakami na głowie, w brudnym fartuchu opinającym sadło.
- Gdzie się włóczysz, ty delfickie łajno! – wrzasnął, po czym walną Silveta w twarz pięścią.
- Byłem po mięso, jak kazałeś, panie – odparł trwożliwie elf zasłaniając twarz rękami, broniąc się przed kolejnymi razami.
Jednak następne uderzenie nie nadeszło. Marek, nie mogąc na to patrzeć, złapał tłuściocha za podniesioną rękę.
- Zostaw go w spokoju – wysyczał, gdy zdumiony rudzielec odwrócili się w jego stronę.
- Nie będzie mi baba rozkazywać – warknął, po czym odwrócił się i już chciał uderzyć Marka, gdy ten wykręcił mu rękę, tak, że tłuścioch odwrócił się do niego tyłem i zgiął w pół. Wtedy Marek z całej siły kopnął go w zadek, że aż ten poleciał parę metrów do przodu lądując w stercie brudnych naczyń stojących na ziemi. Widząc to Silvet parsknął śmiechem.
Tłuścioch z trudem podniósł się i już ruszył z stronę Marka łapiąc po drodze drąg, który okazał się zwykła miotłą. Widząc to, Marek starał się stłumić śmiech, który mu się wymsknął z ust.
- Panie, ta kobieta szuka pracy – odezwał się szybko Silvet.
Grubas przystanął i spojrzał najpierw na elfa, potem na Marka. Przez chwilę stał gapiąc się na chłopaka, w końcu sapnął i warknął:
- Masz szczęście, że potrzebuję kelnerek, bo bym się z tobą policzył. Dziesięć trójniaków i miejsce do spania, za resztę musisz płacić.
- Zgoda – odparł Marek. Nie miał pojęcia jakie są w tym mieście ceny i miał wrażenie, że karczmarz i tak dał mu za mało, ale świadomość, że będzie miał gdzie spać i co jeść, sprawiła, że nie wykłócał się za bardzo. Najwyżej za jakiś czas poszuka innej pracy.
- A ty, delfickie łajno, co tu jeszcze robisz? – warknął karczmarz w stronę Silveta. - Daj jej jakąś szmatę i spierdalaj do roboty!
- Tak, panie – odparł potulnie Silvet, po czym złapał Marka ze rękę i pociągnął do dalszych pomieszczeń. Przeszli przez kuchnię, w której było duszno, gorąco, tłoczno i chyba jeszcze głośniej niż na ulicy, po czym weszli do izby, w której stało kilka łóżek. Silvet podszedł do stojącej pod ścianą skrzyni i zaczął w niej grzebać. W międzyczasie Marek przyjrzał się uważnie pomieszczeniu. Po dokładnym obejrzeniu okazało się, że łóżka to zbyt szumna nazwa. Były to po prostu krzywo pozbijane skrzynie w które ktoś wrzucił brudne i śmierdzące sienniki wypchane słomą. Jednak słomy tej było tak niewiele, że przy każdym ruchu czuć było deski na których leżał siennik.
- Co to za pomieszczenie? – zapytał Marek.
- Tutaj śpią wszyscy pracownicy – odparł elf podchodząc bliżej z jakąś szmatą w ręce. – Załóż to, powinno być dobre.
- Co to?
- Twój strój do pracy.
Marek obejrzał ubranie. Na szczęście było w miarę czyste, chociaż zapach sugerował, że suknia leżała w tej skrzyni już jakiś czas. Zaczął zdejmować suknię, zupełnie nie przejmując się Silvetem, który dziwnie się zaczerwienił i szybko odwrócił.
- Ja na pewno mam w tym chodzić? – zapytał Marek, kiedy już w końcu się przebrał. Elf odwrócił się. Spódnica, w dość krzykliwym, czerwonym kolorze, miała rozcięcia po bokach, na szczęście była na tyle szeroka, że gdy stal spokojnie, tych rozcięć nie było widać. Do tego biała koszulka z niewielkimi rękawkami, która ledwo zasłaniała obfity biust i gorset, w kolorze brudnej zieleni, który kończył się pod biustem, podnosząc go i uwydatniając jeszcze bardziej.
- No… wszystkie kobiety tak chodzą – odparł niepewnie Silvet.
- Coś czuję, że będzie zajebiście wesoło – mruknął Marek. W tym momencie przypomniały mu się te nieliczne filmy, w których widział jakieś tawerny i pracujące tam „kelnerki” i to, że więcej zabawiały podpitych klientów niż roznosiły jedzenia czy trunków. I chociaż wiedział, że tamto to zawsze była fikcja literacka, często wywołana jedynie wizją reżysera, jednak, gdy patrzył na swój strój, coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że tutaj to będzie prawdą. – No trudno trzeba będzie to jakoś przeżyć – mruknął pod nosem.
- Na pewno dasz sobie radę? – zaniepokoił się Silvet.
- A mam inne wyjście? To co właściwie mam robić?
- Poczekaj. – I zanim Marek zdążył zareagować, już go nie było w pomieszczeniu. Wrócił dość szybko prowadząc za sobą jakąś kobietę, ubraną w podobną suknię, chociaż w innych kolorach. Kiedy podeszli bliżej Marek zobaczył młodą twarz kobiety ukrytą pod grubą warstwą makijażu. Jednakże nawet ten dość wyzywający makijaż nie był w stanie ukryć zniszczonej cery i pozbawionych życia, zmęczonych oczu.
- Ty jesteś ta nowa? – zapytała bezceremonialnie okręcając Marka, dookoła jego własnej osi. – Jak się nazywasz?
- Marena – odparł odruchowo.
- Ładna jesteś – stwierdziła zaglądając Markowi do ust -. Przyciągniesz sporo klientów.
Marek wkurzył się tak bezceremonialnym traktowaniem go i walną kobietę w rękę.
- Trzymaj łapy przy sobie. Nie jestem bydłem na targu – warknął.
- Bezczelna – kobieta roześmiał się wyraźnie rozbawiona. – Ale nie martw się, Masteron szybko utemperuje twój charakterek.
- To właściciel tawerny – odezwał się Silvet.
- A ty tu czego, elfickie łajno? – kobieta warknęła do elfa. – Wypierdalaj do swojej roboty.
Silvet bez słowa wyszedł z izby. – Jestem Lorena – zwróciła się do Marka. – Pracuję tu najdłużej, więc lepiej się mnie słuchaj. A jak będziesz podskakiwać, to Masteron się z tobą policzy i uwierz mi, będziesz wtedy żałować. – Marek już miał powiedzieć co sądzi o grubym wieprzku, którego już zdążył spotkać, jednak czuł, że lepiej będzie siedzieć cicho. – Masz roznosić jadło i napitki i starać się by kupowali jak najwięcej alkoholu, rozumiesz?
- Tak.
- No to idziemy. – Złapała Marenę za rękę i pociągnęła. – przeszły do głównej izby, pełnej mniej lub bardziej pijanych mężczyzn oraz kręcących się między nimi kobiet. Wszystkie one miały stroje równie krzykliwe i skąpe jak ten Mareny, niektóre kręciły się między ławami roznosząc kufle, inne pozwalały się obmacywać mężczyznom. No pięknie, burdel – pomyślała Marena zanim została pchnięta mocno w plecy. W ten sposób zaczęło się jej życie w ludzkim mieście, życie, które będzie musiała znosić przez następne dziewięć miesięcy.