- M贸wi艂em ci, 偶e nic z tego nie b臋dzie – powiedzia艂 z rezygnacj膮 w g艂osie Marek, gdy wypuszczona przez niego strza艂a nie trafi艂a w 艣rodek tarczy. Opu艣ci艂 艂uk i westchn膮艂 zrezygnowany.
- G艂upoty gadasz – odpar艂 艂agodnie Malnih obejmuj膮c go od ty艂u i przytulaj膮c. – bardzo dobrze ci idzie. Na pocz膮tku nawet nie potrafi艂e艣 trafi膰 w tarcz臋, a teraz sam zobacz…
- Mia艂em farta i tyle – mrukn膮艂 ch艂opak wtulaj膮c si臋 odruchowo w ukochanego.
- To co powiesz na kolejny strza艂? Tylko bez oszukiwania.
- Mo偶e starczy ju偶 na dzisiaj? – zapyta艂 odwracaj膮c g艂ow臋 i pr贸buj膮c poca艂owa膰 elfa.
- Czy偶by chodzi艂y ci po g艂owie jakie艣 bezece艅stwa? - zapyta艂 ze 艣miechem Malnih odwzajemniaj膮c poca艂unek.
- Zaraz tam bezece艅stwa – mrukn膮艂. – Po prostu mam ochot臋 si臋 poprzytula膰.
- A jeszcze niedawno si臋 ode mnie op臋dza艂e艣. – Ton g艂osu elfa i weso艂e ogniki w jego oczach m贸wi艂y, 偶e nie jest to wyrzut, tylko droczenie si臋.
- Ciekawe ile jeszcze b臋dziesz mi to wypomina艂, co?
- Hmmm, pomy艣lmy… - uda艂, 偶e si臋 zastanawia. – Jak by艣 mnie odpowiednio przekona艂, to by艂bym sk艂onny o tym zapomnie膰.
- Odpowiednio? Czyli jak?
- Zgadnij.
Marek wypu艣ci艂 z r臋ki 艂uk, kt贸ry z g艂uchym 艂oskotem upad艂 na ziemi臋, ale 偶adnego z m臋偶czyzn to nie obesz艂o. Odwr贸ci艂 si臋 przodem do ukochanego i poca艂owa艂 go delikatnie w usta.
- Tylko tyle? – Malnih uda艂 niezadowolenie. – Musisz si臋 bardziej postara膰.
Marek poca艂owa艂 go ponownie, jednak tym razem d艂u偶ej i bardziej nami臋tnie.
- A teraz wystarczy?
- No wiesz, technicznie to mo偶e by膰, ale z ilo艣ci膮 gorzej – mrukn膮艂 Malnih przesuwaj膮c r臋ce z talii kochanka na jego po艣ladki. Delikatnie lecz stanowczo przyci膮gn膮艂 go do siebie.
- Kto艣 tu si臋 chyba rozochoci艂 – mrukn膮艂 Marek zanim elf zamkn膮艂 mu usta poca艂unkiem.
- To wszystko twoja wina – wyszepta艂 Malnih z trudem odrywaj膮c si臋 od Markowych ust. Jego r臋ce pow臋drowa艂y pod koszul臋, zamykaj膮c Marka w 艂apczywym obj臋ciu. – Tak bardzo ci臋 pragn臋. Tak bardzo chce poczu膰 tw贸j smak, doprowadzi膰 ci臋 do granic szale艅stwa, by艣 nie my艣la艂 o czym innym, tylko o mnie, przez ca艂y czas.
- Wi臋c we藕 mnie – wyszepta艂 Marek w usta kochanka, po czym wsadzi艂 r臋ce w jego spodnie i szybkim ruchem zsun膮艂 je. Potem b艂yskawicznym ruchem pozby艂 si臋 koszuli, kt贸ra nagle sta艂a si臋 strasznie ci臋偶ka i duszna. Wpi艂 si臋 艂apczywie w usta elfa. Jego r臋ce b艂膮dzi艂y po ciele kochanka zach艂annie, jakby chcia艂y co艣 zabra膰 zanim zostan膮 nakryte. Malnih z trudem oderwa艂 si臋 od ukochanego. Przez chwil臋 sta艂 nic nie robi膮c, a jedynie wpatruj膮c si臋 w jego oczy, jakby szuka艂 w nich potwierdzenia, ze to co robi, jest w艂a艣ciwe. A kiedy zobaczy艂 w nich po偶膮danie, pchn膮艂 Marka w pier艣, tak, 偶e ten polecia艂 do ty艂u. Nie pr贸bowa艂 si臋 broni膰 w 偶aden spos贸b, jedynie odruchowo wyci膮gn膮艂 r臋ce, by zamortyzowa膰 upadek, chocia偶 pchni臋cie nie by艂o na tyle mocne, by sta艂a mu si臋 jaka艣 krzywda. Wi臋cej w tym by艂o niecierpliwo艣ci i po偶膮dania, ni偶 jakiegokolwiek negatywnego uczucia.
Nie przerywaj膮c po艂膮czenia wzrokowego, wyprostowa艂 nogi i podpieraj膮c si臋 na ramionach delikatnie uni贸s艂 biodra. Kochanek w艂a艣ciwie zrozumia艂 ten gest. Ukl膮k艂 i pewnym, cho膰 zdaniem Marka zbyt powolnym ruchem, 艣ci膮gn膮艂 mu spodnie. Odk膮d zamieszkali razem Marek nie nosi艂 bielizny, uwa偶aj膮c, 偶e jedynie przeszkadza, wi臋c gdy elf 艣ci膮ga艂 z niego spodnie, jego napr臋偶ony cz艂onek podni贸s艂 si臋 b艂yskawicznie.
- Pi臋kny – wyszepta艂 Malnih wpatruj膮c si臋 w markowe przyrodzenie. Ten zawstydzony opad艂 na ziemi臋 i nakry艂 twarz ramieniem. Nie chcia艂, by Malnih widzia艂 jak si臋 czerwieni. Zawsze wydawa艂o mu si臋, 偶e czerwienienie si臋, to takie babskie, a teraz sam tego do艣wiadcza艂 i nie m贸g艂 nic na to poradzi膰. Nagle z gard艂a wymkn膮艂 mu si臋 j臋k przyjemno艣ci, gdy poczu艂 jak usta elfa zamykaj膮 si臋 na jego cz艂onku. Odruchowo wypchn膮艂 biodra do g贸ry. Wsadzi艂 palce we w艂osy kochanka, ale nie po to by nadawa膰 rytm jego pieszczocie, Malnih doskonale wiedzia艂 jakie tempo jest najlepsze, ale by da膰 te偶 odrobin臋 przyjemno艣ci kochankowi. Tylko na tyle m贸g艂 sobie pozwoli膰, zakleszczony w u艣cisku ust elfa i jego r膮k chaotycznie b艂膮dz膮cych po markowym ciele. Przyjemno艣膰 powoli zbiera艂a si臋 i w臋drowa艂a wzd艂u偶 ca艂ego cia艂a do jednego punku i gdy ju偶 wydawa艂o si臋, 偶e zamanifestuje swoje zwyci臋stwo eksploduj膮c intensywno艣ci膮 odczu膰, Malnih uwolni艂 przyrodzenie kochanka i zanim tamten och艂on膮艂 zaatakowa艂 jego usta. Marek 艂apczywie wpi艂 si臋 w jego, jednocze艣nie obejmuj膮c go r臋kami i nogami, jakby chcia艂 przyci膮gn膮膰 elfa jeszcze bardziej do siebie, jakby chcia艂 si臋 z nim zespoli膰 w jedno. Nagle Malnih oderwa艂 si臋 od kochanka i podni贸s艂. Przez chwil臋 patrzy艂 si臋 na niego z uwielbieniem, a gdy w ko艅cu na twarzy Marka zacz臋艂o pojawia膰 si臋 zniecierpliwienie, zwil偶y艂 艣lin膮 w艂asnego cz艂onka, rozchyli艂 nogi partnera i wszed艂 w niego.
- Tyle razy ju偶 to robi艂e艣, a ja wci膮偶 mam przy tym dreszcze przyjemno艣ci – wysapa艂 Marek zanim jego usta zosta艂y zaj臋te.
Na pocz膮tku Malnih nie robi艂 nic, chc膮c by jego kochanek jak najd艂u偶ej odczuwa艂 przyjemno艣膰 z po艂膮czenia, chocia偶 po coraz bardziej chaotycznych i niecierpliwych poca艂unkach wida膰 by艂o jak bardzo musi si臋 powstrzymywa膰, jak bardzo pragnie tego, co b臋dzie dalej. W ko艅cu zniecierpliwiony przed艂u偶aj膮c膮 si臋 bierno艣ci膮 kochanka Marek zaczyna porusza膰 biodrami. Po sekundzie do艂膮cza do niego Malnih. Najpierw powoli, syc膮c si臋 widokiem przyjemno艣ci przejmuj膮cej kontrol臋 nad mimik膮 twarzy ukochanego, a potem coraz szybciej i szybciej, pozwalaj膮c przej膮膰 kontrol臋 nad w艂asnym cia艂em po偶膮daniu, kt贸re ju偶 d艂u偶ej nie daje si臋 utrzyma膰 w ryzach i zaczyna szale膰 doprowadzaj膮c obu do orgazmu.
- Chyba powinni艣my si臋 umy膰 – mruczy Marek, kiedy po wszystkim le偶y przytulony do elfa.
Malnih bez s艂owa wstaje, bierze ukochanego na r臋ce i zanosi go do p艂yn膮cego w pobli偶u strumyka. Nie jest on ani zbyt rw膮cy, ani zbyt g艂臋boki, ale mo偶na si臋 w nim spokojnie umy膰 i pole偶e膰 bez ryzyka utopienia si臋.
– Zmieni艂e艣 si臋 – m贸wi po chwili ciszy Marek.
- Wydaje ci si臋 – odpowiada Malnih delikatnie przesuwaj膮c d艂oni膮 po ciele ukochanego zanurzonym pod wod膮. Powinien p贸j艣膰 do chaty po co艣 do mycia, ale woli zrobi膰 to sam膮 wod膮, bo wie, 偶e w ten spos贸b zejdzie d艂u偶ej, a to oznacza wi臋cej czasu na dotykanie tego ukochanego cia艂a.
- Nie wydaje mi si臋. Wcze艣niej by艂e艣 strasznym mrukiem, a jak ju偶 si臋 odezwa艂e艣, to warcza艂e艣. Teraz przez ca艂y czas si臋 u艣miechasz i nie warczysz ju偶 tak na mnie.
- Wi臋c wolisz dawnego mnie?
- Zdecydowanie nie.
- To dobrze, - powiedzia艂 ca艂uj膮c Marka w usta – bo trudno by mi by艂o wr贸ci膰 do tamtego. Przy tobie mam ochot臋 ca艂y czas si臋 u艣miecha膰.
- Je艣膰 mi si臋 chce – Marek szybko zmieni艂 temat czuj膮c jak s艂owa ukochanego wywo艂uj膮 w nim zak艂opotanie.
- Wi臋c chod藕my co艣 ugotowa膰. Powinno jeszcze by膰 co艣 z tej sarny, kt贸r膮 ostatnio upolowa艂em.
Poszli do chaty. Marek wzi膮艂 si臋 za robienie posi艂ku, a Malnih siedzia艂 i wodz膮c za nim zakochanym wzrokiem przep臋dza艂 cisz臋 wynajduj膮c najr贸偶niejsze tematy do rozmowy. Po sko艅czonym posi艂ku, kiedy Marek nie mia艂 ju偶 nic do sprz膮tania, usiedli przed paleniskiem i czule obj臋ci wpatrywali si臋 w weso艂o strzelaj膮ce p艂omienie. Milczeli, uwa偶aj膮c odzywanie si臋 za profanacj臋 tej cudownej chwili.
Kiedy nie uprawiali seksu we wszystkich mo偶liwych miejscach, ani nie 膰wiczyli strzelania z 艂uku, Malnih chodzi艂 na polowania, a Marek pracowa艂 w ogr贸dku, albo chodzi艂 do lasu zbiera膰 grzyby i inne dary le艣nego runa. Z okresu gdy pomaga艂 Tahnirowi zbiera膰 zio艂a zapami臋ta艂 do艣膰 sporo nazw i zastosowania niekt贸rych zi贸艂, dzi臋ki czemu m贸g艂 ich u偶ywa膰 do urozmaicenia smaku potraw, albo do komponowania mieszanek, kt贸re swoim zapachem wype艂nia艂y ca艂膮 chat臋. Na szcz臋艣cie nie musia艂 u偶ywa膰 tych leczniczych zi贸艂, Malnih zawsze wraca艂 bez jednego zadrapania, a te ranki, kt贸rych on si臋 nabawi艂 podczas pracy w obej艣ciu nie by艂y na tyle gro藕ne by wymaga艂y leczenia. Zreszt膮 nawet gdy taka si臋 trafi艂o, wystarczy艂o poczeka膰 na zielarza, kt贸ry odwiedza艂 ich co jaki艣 czas, pojawiaj膮c si臋 nie wiadomo sk膮d i sprawdza艂 czy niczego im nie potrzeba.
Na pocz膮tku Marek by艂 zirytowany faktem, 偶e musz膮 偶y膰 w odosobnieniu, z dala od innych elf贸w. Brakowa艂o mu tego wioskowego harmideru, 艣miechu dzieciak贸w, codziennych pozdrowie艅. Jednak gdy pr贸bowa艂 szuka膰 drogi powrotnej, wci膮偶 natrafia艂 na wysok膮 pionow膮 艣cian臋 skaln膮, albo gubi艂 si臋 w lesie parali偶owany niewyobra偶aln膮 panik膮, kt贸ra przechodzi艂a momentalnie, gdy tylko wraca艂 w pobli偶e chaty. W ko艅cu zrozumia艂, 偶e z tego miejsca nie ma ucieczki i pogodzi艂 si臋 z faktem, 偶e sp臋dzi tu reszt臋 偶ycia. Po jakim艣 czasie zrozumia艂, 偶e takie 偶ycie nie jest a偶 tak z艂e, przecie偶 mia艂 Malniha, kt贸ry na ka偶dym kroku okazywa艂 mu swoj膮 mi艂o艣膰, cz臋sto wprawiaj膮c go w zak艂opotanie. Marek nie by艂 przyzwyczajony do takiego traktowania. Nigdy od nikogo nie dosta艂 ani bukietu le艣nych kwiat贸w ani kr贸liczej 艂apki na szcz臋艣cie, ani naszyjnika z wilczych k艂贸w, ani czegokolwiek wr臋czonego z mi艂o艣ci膮 i uwielbieniem w oczach. Nigdy tez nikt go tak czule nie obejmowa艂 ani nie szepta艂 czu艂ych s艂贸w przy byle okazji. To go z jednej strony zawstydza艂o, ale z drugiej sprawia艂o przyjemno艣膰. Dzi臋ki temu do艣膰 szybko zapomnia艂, 偶e chcia艂 st膮d ucieka膰, chcia艂 偶eby to trwa艂o wiecznie.
Niestety sielanka nagle sko艅czy艂a si臋. tego dnia, a w艂a艣ciwie nocy, obudzi艂 si臋 nagle z szybko bij膮cym sercem i urywanym oddechem. Jaki艣 dziwny niepok贸j po艂o偶y艂 mu si臋 cieniem na piersi i nie chcia艂 odpu艣ci膰. Nawet r臋ka ukochanego przerzucona przez biodro wydawa艂a si臋 ogromnym ci臋偶arem, chocia偶 co noc przed za艣ni臋ciem marudzi艂, 偶e bez niej nie b臋dzie w stanie zasn膮膰. Ostro偶nie uwolni艂 si臋 z obj臋膰 艣pi膮cego Malniha i wsta艂. Podszed艂 do beczki z wod膮 i wypi艂 duszkiem ca艂y kubek, licz膮c, 偶e to go troch臋 uspokoi. Niestety tak si臋 nie sta艂o. Otworzy艂 okno licz膮c, 偶e ch艂odne nocne powietrze przyniesie ukojenie. Niestety te偶 nie pomog艂o. Zirytowany poszed艂 nad strumie艅 z zamiarem pomoczenia si臋 troch臋. Niestety nie dotar艂 tam. Nagle o艣lepi艂 go blask 艣wiat艂a, kt贸ry pojawi艂 si臋 nie wiadomo sk膮d. Odruchowo zakry艂 oczy ramieniem, a gdy je w ko艅cu zabra艂, zobaczy艂, 偶e stoi przed nim, a w艂a艣ciwie lewituje jakie艣 p贸艂 metra nad ziemi膮, kobieta w d艂ugiej do kostek zwiewnej sukni. Elfka o d艂ugich blond w艂osach.
- Witaj Marku – powiedzia艂a 艂agodnie, z u艣miechem na twarzy. – Jestem bogini Luna.
- Taaa, a ja jestem mi艣 Yogi – mrukn膮艂. – Wybacz, kobieto, ale nie wierz臋. B贸g nie istnieje. Jeste艣 tylko moim snem, do艣膰 realnym, przyznaj臋, ale jednak snem.
- Oj, Marku, Marku… - 呕yjesz tu ju偶 tyle czasu, a wci膮偶 jeszcze my艣lisz tymi ograniczonymi kategoriami swojego 艣wiata. Dlaczego pr贸bujesz wszystko racjonalizowa膰? Dlaczego nie chcesz zrozumie膰, 偶e to jest inny 艣wiat, rz膮dz膮cy si臋 innymi prawami? 艢wiat pe艂en magii.
- Jak by艣 nie by艂a wytworem mojego snu, to by艣 zaraz narobi艂a rabanu, 偶e jestem bezwstydny i pokazuj臋 ci si臋 nago. Baby zwykle tak robi膮.
Bogini roze艣mia艂a si臋 rozbawiona.
- Widzia艂am niejednego elfa nago, wszak偶e to ja da艂am im 偶ycie, ja ich stworzy艂am, je艣li jednak to ci przeszkadza… - wykona艂a niewielki ruch r臋k膮 i na ciele Marka pojawi艂o si臋 ubranie.
- Niez艂a sztuczka – mrukn膮艂 sprawdzaj膮c czy ubranie jest prawdziwe – ale i tak wci膮偶 uwa偶am, 偶e jeste艣 tylko moim snem.
- Niech wi臋c b臋dzie, 偶e jestem twoim snem. Czy to b臋dzie przeszkod膮 w naszej rozmowie?
- Nie, sk膮d. Mog臋 rozmawia膰. Czeg贸偶 wi臋c chcesz ode mnie? Dlaczego 艣nisz mi si臋 akurat ty i akurat teraz?
- Czas by艣 wype艂ni艂 swoje przeznaczenie.
- A jakie niby ono jest?
- Rasa elf贸w powoli, lecz nieub艂aganie d膮偶y do wygini臋cia. Na pocz膮tku, gdy ziemi臋 zamieszkiwa艂y tylko zwierz臋ta i ro艣liny, da艂am im 偶ycie. Nauczy艂am jak maj膮 偶y膰 w harmonii z przyrod膮, szcz臋艣liwi. I 偶yli, jedno ogromne plemi臋, zjednoczone jedn膮 my艣l膮, jednymi d膮偶eniami. A偶 pojawili si臋 ludzie i wprowadzili roz艂am mi臋dzy moje dzieci. Posiedli magiczn膮 moc, kt贸r膮 wykorzystywali niew艂a艣ciwie, niszcz膮c to, co stworzy艂am. Elfy zacz臋艂y przejmowa膰 ludzkie zwyczaje, miesza膰 si臋 z nimi i powoli zapomina膰 o swoim dziedzictwie. A偶 w ko艅cu dosz艂y do punktu w kt贸rym zacz臋艂a si臋 ich destrukcja. Teraz jeszcze tego nie widz膮, a gdy zobacz膮 b臋dzie za p贸藕no na ratunek. Nie mog臋 na to pozwoli膰. Nie mog臋 patrze膰 bezczynnie jak gin膮 moje dzieci. Ka偶da zmiana prowadz膮ca do destrukcji wbija si臋 cierniem w moje serce. Ty uwolnisz moje dzieci, zatrzymasz destrukcj臋.
- Niby jak? Twierdzisz, ze to ludzie s膮 za wszystko odpowiedzialni. Mam z nimi walczy膰? Jak by艣 nie wiedzia艂a, nie jestem wojownikiem. Poza tym dlaczego sama tego nie zako艅czysz? Je艣li jeste艣 bogini膮, jak twierdzisz, to masz moc zdoln膮 zniszczy膰 ludzi.
- To nie takie proste jak ci si臋 wydaje, Marku – odpar艂a kobieta ze smutkiem. – Ludzie przyszli z zewn膮trz, spoza tego 艣wiata. W艂a艣ciwie na pocz膮tku to by艂a jedynie niepozorna moc, kt贸ra pojawi艂a si臋 nagle, nie wiadomo sk膮d. Nie widzia艂am w niej zagro偶enia sadz膮c, 偶e da pocz膮tek nowym radom, kt贸re zasymiluj膮 si臋 z tutejsz膮 flor膮 i faun膮 i b臋d膮 偶y膰 z nim w symbiozie, jak moje dzieci. I da艂a pocz膮tek ludziom, kt贸rzy zacz臋li niszczy膰 wszystko w ko艂o prowadz膮c do nieuchronnej zag艂ady. Niestety, gdy to zrozumia艂am by艂o ju偶 za p贸藕no, nie by艂am w stanie uchroni膰 moich dzieci. Moc, kt贸ra stworzy艂a ludzi sta艂a si臋 zbyt pot臋偶na i odporna na moj膮 magi臋. Do jej zniszczenia potrzebna by艂a inna moc pochodz膮ca z zewn膮trz. Dlatego w艂a艣nie sprowadzi艂am tutaj ciebie. Wraz z Malnihem dacie pocz膮tek nowemu rodowi, kt贸ry rozro艣nie si臋 niczym zdrowe i silne korzenie drzewa. W tych korzeniach b臋dzie p艂yn膮膰 zar贸wno stara magia, jak i nowa. Z ich po艂膮czenia powstan膮 owoce, kt贸re przywr贸c膮 艂ad i harmoni臋 tego 艣wiata.
- Wszystko pi臋knie cacy, tylko widzisz, bogini, w twoim planie jest jeden powa偶ny b艂膮d.
- Jaki?
- Dw贸ch facet贸w nie mo偶e mie膰 dziecka. To jest technicznie niemo偶liwie.
Bogini roze艣mia艂a si臋 rozbawiona.
- A ty wci膮偶 pr贸bujesz wszystko zrozumie膰 u偶ywaj膮c tego ograniczonego my艣lenia.
- Wcale nie jestem ograniczony, mam wysoki iloraz inteligencji, cho膰 przyznaj臋, nie u偶ywam jej w stu procentach – burkn膮艂 Marek zirytowany z lekka.
- To jest 艣wiat pe艂en magii, da膰 dziecko dw贸m kochaj膮cym si臋 m臋偶czyznom to 偶aden problem. - W tym momencie bogini wykona艂a niewielki ruch r臋k膮. – Wystarczy co艣 takiego i ju偶 problem rozwi膮zany.
- Co takiego? –zainteresowa艂 si臋.
- Sp贸jrz na siebie.
Marek spu艣ci艂 g艂ow臋, by obejrze膰 w艂asne cia艂o i zobaczy艂 do艣膰 spore wybrzuszenie na klatce piersiowej.
- Niemo偶liwe, cycki? –zdumia艂 si臋 i z艂apa艂 si臋 za biust chc膮c sprawdzi膰 czy jest prawdziwy. By艂 prawdziwy. Przez materia艂 koszuli wyra藕nie czu艂 w艂asny dotyk. 艢ci膮gn膮艂 koszul臋. W 艣wietle ksi臋偶yca zobaczy艂 dwie kszta艂tne, do艣膰 spore piersi. Z艂apa艂 je r臋kami i 艣cisn膮艂. – JA pierdol臋… mam swoje w艂asne cycki. Teraz b臋d臋 Se je m贸g艂 maca膰 i tarmosi膰 do woli i 偶adna baba nie da mi w pysk – mrucza艂 do siebie ugniataj膮c i pieszcz膮c piersi. – Teraz ju偶 wiem jak si臋 czuj膮 baby kiedy si臋 bawi膰 ich cyckami – mrukn膮艂 skupiaj膮c si臋 na tarmoszeniu sutk贸w. – To naprawd臋 przyjemne.
W pewnym momencie przysz艂a mu do g艂owy pewna my艣l. A偶 znieruchomia艂, gdy dotar艂 do niej jej sens. Aby j膮 potwierdzi膰 wsadzi艂 r臋ce w spodnie. I nie wymaca艂 tego, co powinien. Chc膮c si臋 upewni膰, zupe艂nie nie kr臋puj膮c si臋 obecno艣ci膮 kobiety, spu艣ci艂 spodnie. I sprawdzi艂 si臋 najczarniejszy scenariusz.
- Ej! – krzykn膮艂 wzburzony. – Na to si臋 nie zgadzam! Cycki mog膮 by膰, ale fiuta to mi oddaj! Jak ja teraz b臋d臋 szcza艂?!
Bogini roze艣mia艂a si臋 rozbawiona.
- Sam dojd藕 do tego.
- To nie fair – j臋kn膮艂.
- Nie przejmuj si臋, to tylko czasowe. Gdy urodzisz dziecko zwr贸c臋 ci twoj膮 dawn膮 posta膰.
- Ciekawe jak ja je niby mam urodzi膰. Przecie偶 Malnih si臋 nie zgodzi robi膰 tego z bab膮.
- Nie b臋dzie nic wiedzia艂. Na艂o偶臋 na wszystkie jego zmys艂y czar, dzi臋ki czemu wci膮偶 b臋dzie widzia艂 dawnego ciebie. On nie mo偶e zna膰 prawdy.
- No dobra, a co potem? B臋dziesz go zwodzi膰 przez ca艂e dziewi臋膰 miesi臋cy? Nawet je艣li b臋dzie widzia艂 mnie jako faceta, to wyda mu si臋 podejrzane, ze nie mog臋 wszystkiego robi膰, bo m贸j niewidzialny babski brzuch mi w tym przeszkadza.
- Dlatego zaraz po tym jak zakie艂kuje w tobie nowe 偶ycie b臋dziesz musia艂 st膮d odej艣膰.
- my艣lisz, 偶e nie pr贸bowa艂em st膮d odej艣膰? Nieraz. Niestety nie udawa艂o mi si臋. St膮d nie ma wyj艣cia.
- To ja stworzy艂am to miejsce, wi臋c mog臋 znie艣膰 na艂o偶one na nie ograniczenia.
- No dobra, odejd臋. Jak wtedy wyt艂umaczysz Malnihowi, 偶e mnie nie ma? Wiesz dobrze, 偶e b臋dzie cierpia艂.
- O to ju偶 si臋 nie martw – odpar艂a bogini uspokajaj膮co. – Nie pozwol臋, by kt贸re艣 z moich dzieci cierpia艂o.
- Obiecujesz? – zapyta艂 podejrzliwie, na co bogini u艣miechn臋艂a si臋 jeszcze raz. – Co w takim razie ja mam robi膰 przez ten czas?
- Poniewa偶 jeste艣 cz艂owiekiem, b臋dziesz 偶y艂 mi臋dzy lud藕mi. A gdy przyjdzie czas rozwi膮zania wr贸cisz tutaj.
- A nie mog臋 wr贸ci膰 jako艣 wcze艣niej? – wyb膮ka艂 niepewnie. – Je艣li Malnih zobaczy mnie jako kobiet臋 i nie b臋dzie wiedzia艂, ze to ja, to wszystko b臋dzie w porz膮dku, nie?
- Dlaczego tak bardzo chcesz to wr贸ci膰?
- Bo ci nie wierz臋 i chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e nie b臋dzie cierpia艂 po moim znikni臋ciu. On nie jest z tych, co to nienawidz膮 ludzi, wi臋c ludzka kobieta, w dodatku niegro藕na, bo w ci膮偶y, nie powinna stanowi膰 dla niego problemu. A mo偶e zdob臋dzie na tyle jego zaufanie, 偶e uda jej si臋 pocieszy膰 i dotrzyma膰 towarzystwa…
- Tak bardzo go kochasz? – zapyta艂 ciep艂o.
- Wcale nie – burkn膮艂 zawstydzony odwracaj膮c g艂ow臋.
Bogini roze艣mia艂a si臋.
- Dobrze wi臋c, niech tak b臋dzie. P贸jdziesz mi臋dzy ludzi na cztery miesi膮ce, a reszt臋 czasu b臋dziesz m贸g艂 sp臋dzi膰 z nim. Ale pami臋taj, nie mo偶esz ani jednym s艂owem czy gestem zdradzi膰 si臋 kim jeste艣. Nawet gdy b臋dziesz widzia艂 jego b贸l i t臋sknot臋, musisz milcze膰, inaczej zaprzepa艣cisz wszystko, nie tylko przysz艂o艣膰 elfiej rasy, ale tak偶e 偶ycie swoje i Malniha, a tego by艣 chyba nie chcia艂, czy偶 nie?
- Nie chcia艂bym – pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮 tak mocno, ze a偶 go szyja zabola艂a.
- Zatem wszystko wyja艣nili艣my. Wracaj wi臋c do niego i wype艂nij swoje przeznaczenie – powiedzia艂a bogini i wykona艂a niewielki ruch r臋k膮. Niewidzialna si艂a zacz臋艂a ci膮gn膮膰 Marka w kierunku chaty.
- Zaczekaj! – wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 oddalaj膮cej si臋 kobiety. – Sk膮d b臋d臋 wiedzia艂, 偶e musz臋 odej艣膰? Kiedy b臋d臋 m贸g艂 tu wr贸ci膰?
- Wszystko w swoim czasie. B臋dziesz wiedzia艂 – g艂os bogini cich艂 coraz bardziej a偶 w ko艅cu umilk艂 zupe艂nie, a Marka ogarn臋艂a ciemno艣膰 i straci艂 wszystkie zmys艂y.