Serce zacz臋艂o mu wali膰 jak oszala艂e. Czy tak w艂a艣nie odchodz膮 elfy? Po prostu znikaj膮? Nie to, niemo偶liwe, przecie偶 musi co艣 po nich zosta膰… Bez wi臋kszej nadziei, z rozpacz膮 w g艂osie wykrzykn膮艂:
- Malnih! – Niestety odpowiedzia艂a mu cisza. Bezsilny opad艂 na kolana i ukry艂 twarz w d艂oniach. Dlaczego? Dlaczego teraz, gdy ju偶 si臋 z tym pogodzi艂, wszystko si臋 sprzysiega przeciwko niemu?
- Co robisz? – us艂ysza艂 nagle za plecami. Odwr贸ci艂 si臋 i zdumiony zobaczy艂 elfa stoj膮cego na w艂asnych nogach. I chocia偶 wci膮偶 wygl膮da艂 blado, a worki pod oczami postarza艂y go, to jednak by艂o w nim co艣 takiego…
- Jak si臋 czujesz? – podszed艂 do Malniha, z niepokojem obserwuj膮c jego reakcje. I wyra藕nie widzia艂, 偶e elf oddycha bez problem贸w, a jego cia艂o nie trz臋sie si臋 z wysi艂ku, jak poprzedniego dnia. – Tak w og贸le to gdzie艣 ty znikn膮艂. W ka偶dej chwili mo偶esz… - to s艂owo nie chcia艂o mu przej艣膰 przez gard艂o - … a mimo to gdzie艣 znikasz?
- G艂odny si臋 zrobi艂em, to poszed艂em do lasu. Niestety jestem zbyt s艂aby, nawet zaj膮ce mi ucieka艂y, mog艂em tylko nazbiera膰 owoc贸w. – Pokaza艂 prowizoryczny tobo艂ek, kt贸ry zrobi艂 z kawa艂ka w艂asnej koszuli. Przez to, 偶e przyciska艂 j膮 do brzucha, niekt贸re owoce rozgniot艂y si臋 barwi膮c materia艂, lecz elf w og贸le si臋 tym nie przejmowa艂, bardziej dumny z tego, ile owoc贸w uda艂o mu si臋 nazbiera膰. – Pewnie te偶 jeste艣 g艂odny, co?
- Nie zmieniaj tematu. Ja si臋 tu o ciebie martwi臋, a ty 艂azisz po lesie…
- Nie rozumiem tego, ale czuj臋 si臋 dobrze. Po tym jak powiedzia艂e艣, ze mnie akceptujesz, obudzi艂em si臋 nagle zdrowy. Wci膮偶 jestem s艂aby, ale to inna s艂abo艣膰.
- A je艣li to takie polepszenie tu偶 przed… - zapyta艂 Marek zduszonym g艂osem. Brwi Malniha zbieg艂y si臋 w jednym punkcie. Popatrzy艂 uwa偶nie na Marka, po czym powiedzia艂:
- Nie znam si臋 na tym. Trzeba by spyta膰 Tahnira. – Ruszy艂 w stron臋 wioski, lecz Marek zatrzyma艂 go 艂api膮c za r臋k臋.
- Czekaj – A gdy elf spojrza艂 na niego zdziwiony, doda艂; - Mo偶e najpierw zjedzmy te owoce, co? Nam臋czy艂e艣 si臋, by je zerwa膰, szkoda by by艂o je teraz wyrzuca膰.
- A, racja. Zapomnia艂em.
Usiedli i 艣miej膮c si臋 wyjedli te z owoc贸w, kt贸re jeszcze nadawa艂y si臋 do jedzenia. I chocia偶 nie najedli si臋 nimi, ubrudzili twarze i musieli si臋 nie藕le nam臋czy膰, by dopra膰 koszul臋 Malniha, a Marek wci膮偶 uwa偶nie obserwowa艂 elfa, wypatruj膮c oznak nadchodz膮cej 艣mierci, to jednak dobrze si臋 bawili i kiedy ju偶 w ko艅cu zmusili si臋 by ruszy膰 w stron臋 wioski, byli w doskona艂ych humorach, chocia偶 Malnih by艂 wyj膮tkowo pow艣ci膮gliwy w okazywaniu tego.
Kiedy szli przez wiosk臋, 艣ciga艂y ich zdumione spojrzenia wszystkich elf贸w. Malnih jak zwykle mia艂 nieprzeniknion膮 twarz, za to Marek mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂e jego zdenerwowanie wy艂azi z niego o drze si臋 w niebog艂osy: „Ej, ludzie, patrzcie tutaj!”
W ko艅cu doszli do chaty Tahnira. Po raz pierwszy, odk膮d go zna艂, Marek po raz pierwszy zobaczy艂 elfa nie 艣l臋cz膮cego nad ksi臋gami, czy przygotowuj膮cego lecznicze mikstury, tylko siedz膮cego na 艂awce przed chat膮 i pykaj膮cego fajk臋.
- A wi臋c jednak? – zapyta艂 medyk weso艂ym g艂osem. Marek m贸g艂by przysi膮c, 偶e s艂ysza艂 w nim te偶 zadowolenie.
- Niby co? – burkn膮艂 ch艂opak, udaj膮c, 偶e nie wie o co chodzi.
- Ju偶 ty dobrze wiesz, co – Tahnir nie przestawa艂 si臋 u艣miecha膰. – W ko艅cu go zaakceptowa艂e艣.
- Sk膮d wiesz? – zdziwi艂 si臋 Malnih.
- Jako艣 tak wysz艂o – mrukn膮艂 Marek – nawet nie wiem kiedy.
- Nie zapominaj, 偶e ja du偶o wiem.
- Nie wiesz wszystkiego – pr贸bowa艂 protestowa膰 Marek. – Nie wiesz co robili艣my wczoraj…
- M贸wisz o waszym po艂膮czeniu w jeziorze?
- Podgl膮da艂e艣 nam?! – zawo艂a艂 zirytowany Marek.
- No sk膮d, nie jestem taki. Je艣li id臋 nad to jezioro to by si臋 wykapa膰, albo nazbiera膰 zi贸艂.
- Wi臋c sk膮d wiesz?
- Domy艣li艂em si臋 po waszych minach i zachowaniu. – Tahnir roze艣mia艂 si臋. – Idziecie spokojnie obok siebie, nie patrzycie na siebie wilkiem. To oczywiste, 偶e musia艂o co艣 zaj艣膰 mi臋dzy wami. Zwyk艂a rozmowa to za ma艂o, zak艂adam wi臋c, 偶e dosz艂o do czego艣 wi臋cej.
- Phi – mrukn膮艂 Marek, na co medyk roze艣mia艂 si臋 rozbawiony.
- To co, doko艅czycie teraz rytua艂?
- My艣la艂em, 偶e ju偶 go mam za sob膮 – j臋kn膮艂 Marek.
- Jeszcze tylko jedno.
- Co takiego?
- Odosobnienie – powiedzieli jednocze艣nie Malnih i Tahnir.
- A na czym to polega? – Nie wiadomo czemu, ale nagle Marek zaniepokoi艂 si臋.
- Para, kt贸ra pragnie si臋 po艂膮czy膰, udaje si臋 w odosobnione miejsce i pozostaje tam tak d艂ugo a偶 doczeka si臋 potomka. Dopiero wtedy mog膮 wr贸ci do wioski. – odpar艂 Tahnir.
- 呕e co?! Dziecko?! Ty艣 chyba na g艂ow臋 upad艂! – Marek zirytowa艂 si臋. – Przecie偶 to fizycznie niemo偶liwe by dw贸ch facet贸w mia艂o dziecko.
- Dlaczego? – zdziwi艂 si臋 medyk. – Bogini Luna wam pob艂ogos艂awi艂a. Odk膮d 偶yj臋, nie pami臋tam, by kt贸rakolwiek para zyska艂a tyle przychylno艣ci bogini.
- A ty znowu o tej jakiej艣 bogini… - warkn膮艂 Marek. – Dobrze wiesz, 偶e ja nie wierz臋 w takie bzdury. Jaka艣 wyimaginowana bogini…
- To nie s膮 bzdury! – odezwa艂 si臋 milcz膮cy dot膮d Malnih. – Mo偶e w twoim 艣wiecie ludzie nie okazuj膮 bogom nale偶ytej czci, lecz my elfy powa偶nie do tego podchodzimy. Poza tym bogini Luna nie jest wyimaginowana, ukazywa艂a nam si臋 podczas niejednego 艣wi臋ta.
- No dobra, niech wam b臋dzie – mrukn膮艂 Marek ugodowo, widz膮c z jak膮 偶arliwo艣ci膮 Tahnir broni tego, w co wierzy. – Jednak wci膮偶 uwa偶am, 偶e nawet ta wasza bogini nie sprawi by dw贸ch facet贸w mia艂o dziecko.
- Nigdy nic nie wiadomo – odpar艂 filozoficznie medyk – moc bogini jest nieograniczona.
- A co, je艣li takiej parze si臋 nie uda zmajstrowa膰 dziecka? – zapyta艂 Marek zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e nie ma argument贸w w tej dyskusji.
- Wtedy nigdy nie wracaj膮 do wioski – odpar艂 stanowczo Tahnir.
- Czysty idiotyzm – mrukn膮艂 Marek. – Czyli mamy 偶y膰 na wygnaniu z powodu jakiego艣 g艂upiego przes膮du?
- A ty znowu zaczynasz? – westchn膮艂 Tahnir. – Pog贸d藕 si臋 wreszcie z tym, 偶e je艣li chcesz 偶y膰 mi臋dzy nami, to musisz respektowa膰 nasze prawa i obyczaje, nawet je艣li si臋 z nimi nie zgadasz.
- Dobra ju偶, dobra – powiedzia艂 ugodowo Marek. Nie chcia艂 si臋 k艂贸ci膰, bo dobrze wiedzia艂, 偶e to do niczego nie doprowadzi. A im bardziej b臋dzie si臋 upiera艂 przy swoim, to tym bardziej si臋 b臋dzie denerwowa艂. Zd膮偶y艂 si臋 ju偶 przekona膰, 偶e je艣li chodzi o ich wierzenia, to elfy s膮 nieprzejednane, chocia偶 w innych sprawach cz臋sto si臋 zdarza艂o, 偶e ust臋powali. – Wi臋c co powinni艣my teraz zrobi膰?
- Poniewa偶 w miejscu odosobnienia b臋dziecie zdani tylko na siebie, najpierw musimy sprawi膰 by Malnih wr贸ci艂 do dawnej formy. Zajmie to kilka dni. Prze ten czas b臋dziecie 偶y膰 jak do tej pory, osobno. Uprzedzaj膮c wszelkie pytania i sprzeciwy, takie s膮 regu艂y – doda艂 szybko widz膮c, 偶e Marek otwiera usta by co艣 powiedzie膰. – Jako艣 wytrzymasz te par臋 dni bez seksu – doda艂 rozbawiony.
- Nie o to mi chodzi艂o – mrukn膮艂 Marek, na co medyk tylko roze艣mia艂 si臋.
- Id藕cie do swoich chat i czekajcie a偶 wam powiem.
Marek i Malnih kiwn臋li twierdz膮co g艂owami i bez s艂owa odeszli.
Jeszcze Marek nie zd膮偶y艂 wej艣膰 do chaty, gdy us艂ysza艂 pukanie. Za drzwiami sta艂a Manali z wiklinowym koszykiem przykrytym lnian膮 艣cierk膮.
- Witaj. – u艣miechn臋艂a si臋. – Pewnie jeste艣 g艂odny, co?
Marek zdziwi艂 si臋 nie藕le t膮 jej uprzejmo艣ci膮. Dobrze pami臋ta艂 jak udawa艂a, 偶e go nie zna, po tym jak si臋 w wiosce rozesz艂o, 偶e nie akceptuje ani rytua艂u ani Malniha.
- Szczerze m贸wi膮c jestem – b膮kn膮艂 niepewnie, uwa偶nie obserwuj膮c elfk臋. Ta u艣miechn臋艂a si臋 od ucha do ucha i weszla do 艣rodka, od razu kieruj膮c si臋 do kuchni.
- To dobrze, bo w艂a艣nie przynios艂am ci co艣 pysznego. Sama gotowa艂am.
- Nie trzeba by艂o – wyb膮ka艂 niepewnie Marek, siadaj膮c przy stole, podczas gdy Manali krz膮ta艂a si臋 po kuchni.
- Ty nie my艣l, 偶e to specjalnie dla ciebie robi艂am. – Wzruszy艂a ramionami.
- Wi臋c dlaczego mi przynios艂a艣?
- A bo troch臋 mi zosta艂o i ju偶. – Wzruszy艂a ramionami.
- A o艣 ty dla mnie taka dobra, co? – postanowi艂 jednak podr膮偶y膰 temat. – Jeszcze niedawno udawa艂a艣, ze mnie nie znasz.
- Dziwisz si臋? Nie chcia艂e艣 uszanowa膰 naszego zwyczaju.
- Aha. Wi臋c teraz ju偶 jestem w porz膮dku, tak? W og贸le sk膮d o tym wiesz?
- Tahnir mi powiedzia艂 – mrukn臋艂a sprawdzaj膮c gotuj膮c膮 si臋 w kocio艂ku potraw臋.
- Papla jedna – mrukn膮艂 Marek.
Kiedy jedzenie ju偶 by艂o podgrzane Manali jeszcze chwil臋 posiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋, zdaniem Marka wybitnie podejrzanie i w ko艅cu posz艂a. Okaza艂o si臋, 偶e jedzenia starczy mu jeszcze na nast臋pny dzie艅.
Przez nast臋pne dni Marek do艣wiadczy艂 偶yczliwo艣ci jeszcze wi臋kszej ni偶 dotychczas. Nawet ci m艂odzie艅cy, kt贸rzy chcieli go zlinczowa膰 nad jeziorem, teraz cz臋sto oferowali pomoc gdy czego艣 nie by艂 w stanie zrobi. By艂 zdziwiony tym jak szybko elfom potrafi膮 si臋 zmienia膰 nastroje i jak 艂atwo potrafi膮 zapomina膰.
Chocia偶 wszyscy w wiosce wiedzieli, 偶e on i Malnih s膮 par膮, to jednak Marek przez te kilka dni w og贸le nie okazywa艂 mu uczu膰. Raz spr贸bowa艂 i strasznie g艂upio si臋 czu艂 jak wszyscy z zaciekawieniem si臋 na nich patrzyli. Nie by艂 przyzwyczajony do takiego zainteresowania. Ogranicza艂 si臋 wi臋c do obserwowania elfa podczas jego codziennych trening贸w z m艂odzikami. Bo mimo i偶 by艂 os艂abiony, to jednak od razu, jak tylko jasne si臋 sta艂o, 偶e nie umrze, wr贸ci艂 do codziennej rutyny. Chocia偶 teraz wygl膮da艂a ona nieco inaczej. Kiedy tylko by艂 pewien, 偶e 偶aden z jego uczni贸w nie widzi, odwraca艂 si臋 do Marka i u艣miecha艂, na co ch艂opak odwzajemnia艂 si臋 tak samo szerokim u艣miechem. A poniewa偶 ostatnio nikt w wiosce nie potrzebowa艂 jego pomocy, Marek m贸g艂 ca艂e dnie siedzie膰 i obserwowa膰 ukochanego. I widzia艂, jak powoli wraca mu jego dawna sylwetka.
A偶 nadszed艂 dzie艅, gdy Tahnir kaza艂 im obu spakowa膰 rzeczy i uda膰 si臋 w miejsce odosobnienia. Tego dnia medyk poprowadzi艂 ich g艂臋boko w las. Marek z zainteresowaniem rozgl膮da艂 si臋 w ko艂o przez ca艂膮 drog臋, gdy偶 nigdy jeszcze nie zapu艣ci艂 si臋 tak daleko. W pewnym momencie weszli do jakiego艣 w膮wozu. Szli przez d艂u偶szy czas, a偶 w ko艅cu zacz臋艂o si臋 ju偶 robi膰 ciemno. W ko艅cu doszli do g艂adkiej stromej ska艂y, kt贸ra zamyka艂a ten koniec w膮wozu.
- To tutaj? – zapyta艂 Marek.
- Prawie – odpar艂 Tahnir. Z przewieszonej przez rami臋 torby wyci膮gn膮艂 woreczek z tajemnicza zawarto艣ci膮. Wysypa艂 z niego na r臋k臋 jaki艣 proszek, po czym dmuchn膮艂 nim w stron臋 ska艂y i wypowiedzia艂 zakl臋cie. Chwil臋 potem ska艂a zacz臋艂a si臋 trz膮艣膰 i powoli rozsun臋艂a si臋, tworz膮c przej艣cie na tyle szerokie, by jedna osoba mog艂a przej艣膰 swobodnie. Medyk bez s艂owa ruszy艂 przed siebie, a pozostali za nim. Kiedy przechodzili przez ska艂臋, marek zadar艂 g艂ow臋 do g贸ry chc膮c zobaczy膰 jak wysoka ona jest, ale zobaczy艂 po obu stronach tylko g艂adk膮 ska艂臋 gin膮c膮 tam, gdzie jego wzrok ju偶 nie si臋ga艂.
Po kilku minutach wyszli z tego skalnego w膮wozu. Marek nie przyzna艂 si臋, ale by艂 nieco rozczarowany tym, co zobaczy艂. Spodziewa艂 si臋 jakiego艣 bajkowego krajobrazu, kt贸ry by zapiera艂 dech w piersiach, a tu, jego oczom ukaza艂 si臋 zwyk艂y las, a w艂a艣ciwie niewielka polanka z trzema chatami podobnymi do tych w wiosce.
- A wi臋c tu przyjdzie mi sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia – mrukn膮艂, na szcz臋艣cie tak cicho, ze 偶aden z elf贸w go nie us艂ysza艂.
- Mo偶ecie wzi膮膰 chat臋, kt贸r膮 chcecie – odezwa艂 si臋 Tahnir. – Za jaki艣 czas odwiedz臋 was, by zobaczy膰 czy wam si臋 uda艂o zako艅czy膰 Rytua艂 Po艂膮czenia.
- Dobrze wiesz, 偶e si臋 nie uda tak, jak by艣 chcia艂 – mrukn膮艂 Marek.
- Nigdy nic nie wiadomo – odpar艂 filozoficznie medyk. – Bogini Luna na pewno wam pomo偶e. Przecie偶 nie zostawi w potrzebie swojej ulubionej pary.
- Taaa, ju偶 to widz臋… A tak w og贸le, my艣la艂em, 偶e nas gdzie艣 zamkniesz, albo co, a ty ans przyprowadzasz w inne miejsce w lesie. Jak niby mamy 偶y膰 w odosobnieniu je艣li w ka偶dej chwili mo偶emy wr贸ci膰 do wioski, nawet przez zwyk艂y przypadek, na przyk膮艂d podczas polowania?
Tahnir roze艣mia艂 si臋 rozbawiony.
- To, 偶e jeste艣 w lesie, nie oznacza, 偶e wr贸cisz do wioski. To miejsce stworzy艂a bogini Luna i na艂o偶y艂a na nie silne czary. I chocia偶 to jest cz臋艣膰 tego samego lasu, w kt贸rym po艂o偶ona jest nasza wioska, to jednak droga do niej jest ukryta. Jeszcze nikomu nie uda艂o si臋 st膮d wr贸ci膰 bez mojej pomocy. Tak wi臋c mo偶esz pr贸bowa膰 ile chcesz, a i tak nie wr贸cisz do wioski. Na pocieszenie powiem, 偶e jest szansa, 偶e zanim zako艅czycie rytua艂, pojawi si臋 tu jeszcze jedna para, chocia偶 nic nie obiecuj臋. Dwoje m艂odych coraz cz臋艣ciej zerka ku sobie i tylko czeka膰 a偶 zapragn膮 si臋 po艂膮czy膰. Ziemia tutaj jest 偶yzna, wi臋c mo偶ecie za艂o偶y膰 ogr贸dek. Tu macie nasiona – poda艂 Markowi niewielki koszyk. – Ze zwierzyn膮 tez nie powinno by膰 problemu. Po tym jak Malnih wr贸ci艂 do formy, nie b臋dziecie mieli problemu z upolowaniem czegokolwiek. B臋d臋 do was zagl膮da艂 raz w miesi膮cu. Co艣 jeszcze chcesz wiedzie膰?
- Nie, dzi臋ki – odpar艂 Marek.
Tahnir po偶egna艂 si臋 i otworzy艂 skalne przej艣cie. Chwil臋 potem ska艂y zamkn臋艂y si臋.
- No i zostali艣my sami – mrukn膮艂 Marek. – Jako艣 dziwnie si臋 z tym czuj臋.
- Nie martw si臋, wszystko b臋dzie dobrze – powiedzia艂 Malnih obejmuj膮c ch艂opaka od ty艂u. Marek odruchowo z艂apa艂 obejmuj膮ce go r臋ce i odchyli艂 g艂ow臋 do ty艂u, k艂ad膮c j膮 w zag艂臋bieniu szyi elfa.
- Dobrze, 偶e jeste艣 tu ze mn膮 – powiedzia艂 mi臋kko zamykaj膮c oczy i delektuj膮c si臋 blisko艣ci膮 ukochanego.
- Jestem – potwierdzi艂 elf. – I b臋d臋 zawsze.
- To dobrze – odpar艂 Marek po czym odwr贸ci艂 si臋, by poca艂owa膰 Malniha. Kiedy ich usta w ko艅cu si臋 rozdzieli艂y, Marek prychn膮艂 rozbawiony.
- Co ci臋 tak 艣mieszy? – zdziwi艂 si臋 elf. – A偶 tak kiepsko ca艂uj臋?
- Sk膮d, ca艂ujesz super. Po prostu przypomnia艂o mi si臋, jak si臋 poznali艣my i jak potem na siebie warczeli艣my. Wtedy wydawa艂o mi si臋 to 艣miertelnie powa偶ne, a teraz… Stoimy tu zakochani, przed nasz膮 w艂asn膮 chat膮, to nic, 偶e z dala od wioski, mi艂o艣膰 z nas paruje, jest cicho i spokojnie. Tamto wydaje si臋 teraz takie zabawne. Zw艂aszcza moja z艂o艣膰 i twoje 艣miertelnie powa偶ne miny i mrukliwe odpowiedzi.
Malnih roze艣mia艂 si臋 cicho rozbawiony.
- Masz racj臋, wydaje si臋 takie odleg艂e i nierealne.
- To co teraz robimy?
- Wybierzmy sobie chat臋, a potem… mo偶e p贸jd臋 do lasu cos upolowa膰 na kolacj臋, p贸ki jeszcze jest wystarczaj膮co widno.
- Masz racj臋.
Trzymaj膮c si臋 za r臋ce ruszyli w stron臋 chat. Marek pomy艣la艂, 偶e mo偶e to ca艂e odosobnienie nie b臋dzie takie z艂e. I tak zwykle by艂 sam, nawet jak chodzi艂 do roboty, to nie zadawa艂 si臋 zbytnio ze wsp贸艂pracownikami. Znaczy rozmawia艂 z nimi, czasami nawet wychodzi艂 gdzie艣 do baru, jednak nie wychyla艂 si臋, nie opowiada艂 o sobie wi臋cej ni偶 to konieczne, a gdy ko艅czy艂 prac臋, wraca艂 do domu i zapomina艂 o nich wszystkich znajduj膮c sobie co艣 przyjemnego do roboty, co艣, co lubi艂 i co m贸g艂 wykonywa膰 sam. Dopiero tutaj, w tej wiosce, po艣r贸d elf贸w, kt贸re wprawdzie okaza艂y mu 偶yczliwo艣膰 i pomaga艂y we wszystkim, jednak nigdy nie by艂y ani natr臋tne ani w艣cibskie, jakby wyczuwa艂y, kiedy chce by膰 sam, Marek powoli si臋 zmienia艂, odnajduj膮c przyjemno艣膰 z obcowania z innymi. Wychodzi jednak na to, 偶e jednak pisane jest mu 偶ycie w samotno艣ci, poza spo艂eczno艣ciami ludzkimi. M贸wi si臋 trudno. Takie 偶ycie nie jest a偶 tak z艂e, zw艂aszcza jak ma si臋 przy boku kogo艣, kogo si臋 kocha.
Popatrzy艂 z czu艂o艣ci膮 na Malniha zagl膮daj膮cego do szafek stoj膮cych w chacie, kt贸ra odt膮d mia艂a by膰 jego domem i poczu艂 si臋 dziwnie spokojny. Przez my艣l mu nawet przeleciala my艣l, 偶e w ko艅cu jest spe艂niony.