Wkurzony maksymalnie poszed艂 nad jezioro, maj膮c nadziej臋, 偶e panuj膮ca tam atmosfera uspokoi go. Niestety okaza艂o si臋 i偶 ju偶 kto艣 tam jest. Sapn膮艂 gniewnie, wyra藕nie zawiedziony i wr贸ci艂 do lasu. Nie mia艂 ochoty wraca膰 do wioski, szed艂 wi臋c przed siebie, nie zastanawiaj膮c si臋 gdzie, dop贸ki prowadzi艂a go jego w艣ciek艂o艣膰. A kiedy dopad艂o go zm臋czenie, usiad艂 pod pierwszym z brzegi drzewem.
- Co oni sobie my艣l膮 – mamrota艂 gniewnie. – 呕e niby ja wzi膮艂em 艣lub z tym cholernym dupkiem? Jeszcze czego. Chocia偶… czego ja w艂a艣ciwie tak si臋 wkurzam, przecie偶 u nas takie 艣luby nie s膮 w og贸le respektowane. W dodatku z elfem…
Ta my艣l wprawi艂a go w dobry humor, jednak do艣膰 szybko spos臋pnia艂, kiedy przypomnia艂 sobie sw贸j dom, robot臋 i to wszystko inne. Wtedy po raz pierwszy zat臋skni艂 za tym. Nawet wiecznie wkurwiaj膮cego wszystkich i chamskiego kierownika wspomnia艂 z rozrzewnieniem. W tym momencie po raz pierwszy od d艂ugiego czasu pomy艣la艂 o powrocie. Podni贸s艂 si臋 z trudem obola艂ych mi臋艣ni i ruszy艂 przed siebie. Jednak szybko usiad艂 z powrotem. Adrenalina kompletnie ju偶 z niego wyparowa艂a i zm臋czenie wzi臋艂o g贸r臋, a poza tym dotar艂o do niego, 偶e nawet nie wie jak ma wr贸ci膰 do domu. J臋kn膮艂 zrozpaczony.
- Kurwa ma膰! – zakl膮艂 zirytowany. B臋dzie musia艂 wr贸ci膰 doTahnira i spyta膰 go o to. Tylko, ze teraz nie mia艂 ochoty go widzie膰. Zdenerwowa艂 go t膮 swoj膮 gadk膮. Mo偶e jak mu przejdzie z艂o艣膰, wtedy z nim pogada, a teraz… Teraz stanowczo musi odpocz膮膰 i wszystko przemy艣le膰.
Od siedzenia na ziemi zacz膮艂 go bole膰 ty艂ek, wi臋c poszuka艂 poro艣ni臋tego mchem miejsca i u艂o偶y艂 si臋 na nim. Nawet nie zauwa偶y艂 kiedy zasn膮艂.
Obudzi艂o go zimno nocy.
- Kurwa ma膰! – zakl膮艂, kiedy zda艂 sobie spraw臋, 偶e nic nie widzi i nawet nie wie w kt贸r膮 stron臋 musi i艣膰, by dotrze膰 do swojej chaty. – Ja pierdole, tak skrewi膰… Nie do艣膰, ze 偶re膰 mi si臋 chce, to b臋d臋 musia艂 siedzie膰 to i czeka膰 a偶 s艂o艅ce wzejdzie. Marek, ty kretynie…
W tym momencie ksi臋偶yc za艣wieci艂 mocniej mi臋dzy drzewami. Marek w zdumieniu a偶 otworzy艂 usta. To, co teraz widzia艂, zdarza艂o si臋 tylko na filmach fantasty. Promie艅 ksi臋偶ycowego 艣wiat艂a powoli przesuwa艂 si臋 w jego kierunku, a gdy dotar艂 do jego st贸p, zatrzyma艂 si臋 i przybra艂 posta膰 zaj膮ca. Przetar艂 oczy, nawet uszczypn膮艂 si臋 s膮dz膮c, ze wci膮偶 艣pi, jednak ksi臋偶ycowy zaj膮c nie znika艂. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 pr贸buj膮c go dotkn膮膰. R臋ka przechodzi艂a przez zaj膮ca jak przez promienie 艣wietlne.
- Co jest grane?
Przesuwa艂 r臋k膮 przez zaj膮ca, patrz膮c jak promienie ksi臋偶yca, z kt贸rego by艂 stworzony, roz艣wietlaj膮 jego sk贸rk臋.
- Fajny jeste艣 – powiedzia艂, zupe艂nie zapominaj膮c o swoich obawach i podejrzeniach. Niech to nawet b臋dzie i sen. Mi艂e sny zawsze s膮 po偶膮dane, a to, 偶e jest taki nierealny… no c贸偶, nie zawsze mo偶na mie膰 wszystko co by si臋 chcia艂o.
Nagle zaj膮c stan膮艂 na dw贸ch 艂apkach, poruszy艂 pyszczkiem i zastrzyg艂 uszami, potem nagle pu艣ci艂 si臋 biegiem przed siebie. Marek nie zastanawiaj膮c si臋, ruszy艂 za nim. Zaj膮c co chwil臋 przystawa艂 i ogl膮da艂 si臋 za siebie, jakby sprawdza艂 czy cz艂owiek si臋 nie zgubi艂. W pewnym momencie Marek przystan膮艂 i za艣mia艂 si臋 rozbawiony. Ca艂a ta sytuacja przypomnia艂a mu piosenk臋 Skald贸w. Zacz膮艂 nawet j膮 nuci膰.
Czy kto widzia艂, jak biegnie kr贸liczek ulic膮?
Czy to widzia艂 kto,
czy to widzia艂 kto?
W naszym mie艣ci szukali
kr贸liczka ze 艣wic膮,
a偶 dopadli go,
a偶 znale藕li go...
Ho, ho! Ho, ho! Ho, ho!
Znikn膮艂 za rogiem
i przepad艂 jak szyszka.
Ale nie p艂aczmy, bo
ale nie p艂aczmy, bo
nie o to chodzi by z艂owi膰 kr贸liczka,
ale by goni膰 go,
ale by goni膰 go,
ale by goni膰 go!
A gdy sko艅czy艂, rozbawiony roze艣mia艂 si臋 jeszcze raz.
- hej, zaczekaj! – krzykn膮艂 do zaj膮ca, chocia偶 dobrze widzia艂, ze tamtego go nie s艂ucha, ale te偶, 偶e nie dopu艣ci, by Marek zgobi艂 go z oczu. I kiedy zacz臋艂o mu si臋 to podoba膰, kiedy poczu艂 si臋 jak ma艂e dziecko, zaj膮c nagle znikn膮艂.
- Hej, gdzie jeste艣?! – krzykn膮艂 rozgl膮daj膮c si臋 w ko艂o. – No we藕, nie chowaj si臋!
Jednak nie otrzyma艂 偶adnej odpowiedzi, ani nie zobaczy艂 ksi臋偶ycowego zaj膮ca. Za to zobaczy艂, 偶e znajduje si臋 nad Jeziorem Marze艅. Odetchn膮艂 z ulg膮. Nie zastanawiaj膮c si臋, 艣ci膮gn膮艂 ciuchy i wbieg艂 do wody. Z ulg膮 zanurzy艂 si臋 ca艂kowicie. P艂ywa艂 chwil臋 pod wod膮, a gdy mu zabrak艂o powietrza, na powierzchni. Podp艂yn膮艂 do wodospadu i usiad艂 tak, 偶e woda smaga艂a go po g艂owie i barkach. Pr贸bowa艂 siedzie膰 tak, jak to czasami widzia艂 w r贸偶nych filmach, kiedy to g艂贸wny bohater 膰wiczy艂 swoj膮 si艂臋 i charakter medytuj膮c w艂a艣nie pod wodospadem. Niestety nie da艂 rady wytrzyma膰 zbyt d艂ugo, woda dostaj膮ca si臋 do oczu i nosa, by艂a cholernie denerwuj膮ca. Otworzy艂 oczy i drgn膮艂 przestraszony. Przed nim kto艣 sta艂. Niestety promienie ksi臋偶yca 艣wieci艂y zza plec贸w tamtego, wi臋c nie rozpozna艂 kto.
- Tahnir? – zapyta艂 z nadziej膮 w g艂osie. Z艂o艣膰, kt贸ra czu艂 do elfa, ju偶 dawno mu przesz艂a i powr贸ci艂o po偶膮danie. Nie otrzyma艂 odpowiedzi. Intruz milcz膮co wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pog艂aska艂 Marka po policzku. Ch艂opaka przesz艂y ciarki, dotyk by艂 taki delikatny i czu艂y… Zamkn膮艂 oczy, poddaj膮c si臋 pieszczocie i zupe艂nie zapominaj膮c o denerwuj膮cej wodzie. D艂o艅 przesun臋艂a si臋 z policzka na szcz臋k臋, potem bark i pier艣, przez ca艂y czas delikatnie muskaj膮c sk贸r臋 i dostarczaj膮c coraz wi臋cej przyjemno艣ci. Marek wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i dotkn膮艂 piersi tamtego. Wyra藕nie wyczu艂 dobrze rozwini臋te mi臋艣nie. Przysz艂o mu do g艂owy, ze to nie mo偶e by膰 Tahnir, przecie偶 on jest szczup艂y i na pewno nie tak umi臋艣niony. Kim wi臋c jest ten intruz? Otworzyl usta by zaprotestowa膰, lecz zanim wydoby艂 si臋 z nich jakikolwiek d藕wi臋k, zala艂a je woda, a potem zosta艂y zamkni臋te ustami tamtego. Obj臋艂y go silne ramiona tamtego. W pierwszej chwili Marek spi膮艂 si臋 i pomy艣la艂 o ucieczce, jednak szybko o niej zapomnia艂. Ramiona, cho膰 silne, to jednak obejmowa艂y go delikatnie, a d艂onie tamtego pie艣ci艂y ka偶dy kawa艂ek markowego cia艂a usta tamtego by艂y r贸wnie delikatne, a d艂ugi brak kochanka i konieczno艣膰 samodzielnego roz艂adowywania napi臋cia seksualnego, sprawi艂y, 偶e zupe艂nie zapomnia艂 o wcze艣niejszym strachu i odda艂 poca艂unek. Chwile potem zupe艂nie zatraci艂 si臋 w pieszczotach i zupe艂nie nie obchodzi艂o go, kim jest intruz.
***
Obudzi艂 si臋 nagle. Podni贸s艂 si臋 do pozycji siedz膮cej i przez chwil臋 siedzia艂 nieruchomo, jakby czego艣 nas艂uchiwa艂.
- A wi臋c zacz臋艂o si臋. Wkr贸tce przepowiednia si臋 wype艂ni. O, bogini, daj mu si艂臋, by podo艂a艂 temu, co mu przeznaczy艂a艣. Prosz臋, nie opuszczaj go, b膮d藕 mu podpor膮 w chwilach zw膮tpienia. Prowad藕 go. Miej go w swojej opiece.
Kiedy sko艅czy艂 modlitw臋, westchn臋艂a ci臋偶ko i ubra艂 si臋. Wizje, kt贸re go nawiedzi艂y, odebra艂y ca艂kowicie sen i ws膮czy艂y w serce niepok贸j. Od dawna wiedzia艂, ze ta chwila nadejdzie, wszak偶e staro偶ytne ksi臋gi to przepowiedzia艂y, jednak nie s膮dzi艂, 偶e tak ci臋偶ko to zniesie. 艢wiadomo艣膰, 偶e musi zatrzyma膰 w sekrecie co艣, co na zawsze odmieni losy wszystkich elf贸w, ci膮偶y艂a mu jak nic dot膮d. I nawet zio艂owe napary, kt贸re przyrz膮dza艂 wed艂ug w艂asnej receptury, nie pomaga艂y. J臋kn膮艂 i ukry艂 twarz w d艂oniach.
- O bogini – wyszepta艂 – prosz臋, pom贸偶 mu…
***
Resztki rozs膮dku m贸wi艂y mu, 偶e powinien przesta膰, wyrwa膰 si臋 z ramion tamtego i ucieka膰, jednak przyjemno艣膰 jak膮 odczuwa艂, ciep艂o bij膮ce od tamtego i wci膮偶 rosn膮ce po偶膮danie zag艂usza艂y wszystko. Oddech przyspiesza艂 coraz bardziej, poca艂unki stawa艂y si臋 coraz bardziej chaotyczne, d艂onie coraz bardziej zach艂anne i zaborcze. I nawet woda wci膮偶 smagaj膮ca jego cia艂o, przesta艂a istnie膰. Teraz ca艂ym jego 艣wiatem by艂 tajemniczy kochanek, kt贸ry rozpala艂 jego 偶ar. Zarzuci艂 nog臋 na biodro kochanka, a gdy r臋ka tamtego przesun臋艂a si臋 po markowym udzie i przycisn臋艂a do cia艂a, Marek ca艂kowicie zaufa艂 tym silnym obejmuj膮cym go r臋kom i zarzuci艂 drug膮 nog臋 na biodro kochanka. Obj膮艂 go i zwi臋kszy艂 intensywno艣膰 poca艂unk贸w. Nagle poczu艂 jak co艣 wdziera si臋 w niego. Krzykn膮艂 z b贸lu, lecz szybko zosta艂 uciszony ustani tamtego i uspokajaj膮cym szeptem:
- Wszystko b臋dzie dobrze, nie b贸j si臋. Kocham ci臋.
Po chwili jego cia艂o przyzwyczai艂o si臋. Rozlu藕ni艂 si臋. Kochanek wyczu艂 to i powoli zacz膮艂 porusza膰 biodrami. Marek bez zastanowienia wychodzi艂 mu naprzeciw, zatracaj膮c si臋 w ogarniaj膮cej go przyjemno艣ci i tym hipnotycznym szepcie.
- Kocham ci臋. Jeste艣 pi臋kny, jeste艣 cudowny, kocham ci臋.
W ko艅cu nadszed艂 orgazm. Marek znieruchomia艂 i napr臋偶y艂 si臋 niczym struna, przez chwil臋 nie oddychaj膮c nawet. Resztkami 艣wiadomo艣ci czu艂, ze kochanek te偶 szczytuje.
W ko艅cu zmys艂y wr贸ci艂y.
- Kim jeste艣? – zapyta艂, lecz zamiast odpowiedzi otrzyma艂 tylko delikatny i pe艂en nami臋tno艣ci poca艂unek. Po chwili trzymaj膮ce go r臋ce znikn臋艂y. – Zaczekaj! – krzykn膮艂. Chcia艂 si臋 rzuci膰 na znikaj膮cym kochankiem, lecz po艣lizn膮艂 si臋 na mokrym kamieniu i zanurkowa艂, 艂ykaj膮c przy tym sporo wody. Zanim wychyn膮艂 z wody i przesta艂 kaszle膰 po tym, jak pozby艂 si臋 wody z p艂uc, jego tajemniczego kochanka ju偶 nie by艂o nigdzie wida膰.
- Cholera! – warkn膮艂 i uderzy艂 pi臋艣ci膮 o wod臋.
Wyszed艂 na brzeg i szybko ubra艂 si臋. Wr贸ci艂 do swojej chaty i po艂o偶y艂 si臋 spa膰. Zanim zasn膮艂, marzy艂 o swoim tajemniczym kochanku.
Obudzi艂 si臋 do艣膰 wcze艣nie. Przez chwil臋 b艂膮dzi艂 wzrokiem bez celu po 艣cianach przypomina艂 sobie ten dziwny, ale bardzo przyjemny sen. Bo to z pewno艣ci膮 by艂 sen. Bo jak inaczej nazwa膰 pojawienie si臋 ksi臋偶ycowego zaj膮ca i tajemniczego kochanka, kt贸ry da艂 mu nieziemski orgazm? Nad paleniskiem zagrza艂 wod臋 i nape艂ni艂 ni膮 drewnian膮 bali臋, kt贸ra s艂u偶y艂a mu za wann臋. Namydla艂 si臋 powoli i bez po艣piechu, jak co dzie艅. Potem powoli sp艂ucze mydliny i powyleguje si臋 zanim woda zupe艂nie ostygnie. Wtedy bez po艣piechu wytrze si臋 i zrobi 艣niadanie, kt贸re b臋dzie jad艂 powoli. O tak, b臋dzie czerpa艂 przyjemno艣膰 z ka偶dej czynno艣ci i kompletnie zapomni o tych g艂upotach, kt贸re powiedzia艂 mu Tahnir.
Jednak w jego przyjemn膮 rutyn臋 wdar艂 si臋 zgrzyt. Kiedy namydla艂 si臋, zerkn膮艂 na swoj膮 pier艣 i zobaczy艂 tam co艣 ciemnego. Sp艂uka艂 mydliny i wpatrzy艂 si臋 w to. Tak dawno tego nie widzia艂 na swoim ciele, 偶e wydawa艂o mu si臋 snem. Potar艂 palcem, nawet podrapa艂, ale nie chcia艂o zej艣膰. Malinki nigdy nie schodz膮 od drapania. Zrobi艂o mu si臋 gor膮co. A wi臋c to nie by艂 sen? On naprawd臋 uprawia艂 seks w jeziorze? Tylko z kim?!
Tak si臋 tym odkryciem zdenerwowa艂, ze zrezygnowa艂 ze swojego ca艂ego porannego rytua艂u i szybko si臋 ubrawszy pobieg艂 do Tahnira.
- O, Marek! – Elf, pracuj膮cy dla odmiany w swoim zielniku, wyra藕nie ucieszy艂 si臋 z wizyty ch艂opaka. – Przemy艣la艂e艣 to, co ci wczoraj powiedzia艂em?
- Znaczy co?
- Rytua艂 Po艂膮czenia.
Marek westchn膮艂.
- A ty znowu o tym.
- Znowu. To jest powa偶na sprawa. Nie rozumiesz, 偶e musisz to zaakceptowa膰? Bogini Luna po艂膮czy艂a ciebie i Malniha i nie mo偶esz od tego uciec. Poza tym nie wiesz o jednym; elfy kochaj膮 raz przez ca艂e 偶ycie. Je艣li ich mi艂o艣膰 nie zostanie odwzajemniona, umieraj膮.
- Bez przesady, nikt nie umiera do nieodwzajemnionej mi艂o艣ci – mrukn膮艂 Marek. Zupe艂nie zapomnia艂 po co przyszed艂 do Tahnira i wda艂 si臋 z nim w dyskusj臋.
- Mo偶臋 w 艣wiecie ludzi tak jest. Elfy inaczej podchodz膮 do spraw mi艂o艣ci. Dla nas kocha膰 oznacza odda膰 si臋 w ca艂o艣ci tej drugiej osobie. Dos艂ownie. Je艣li kt贸ry艣 z nas si臋 zakocha, a jego mi艂o艣膰 nie zostanie odwzajemniona, umiera.
- A co, gdy mi艂o艣膰 zostanie odwzajemniona, ale jeden z kochank贸w umrze? Co z drugim? Te偶 umiera?
- Wtedy r贸偶nie bywa. Albo umiera z t臋sknoty, albo godzi si臋 ze 艣mierci膮 i 偶yje dalej, czekaj膮c na now膮 mi艂o艣膰.
- No dobra, a co to ma wsp贸lnego ze mn膮? Ja nie jestem elfem.
- Ale Malnih jest. I ci臋 kocha.
- A sk膮d niby to wiesz? – spyta艂 z przek膮sem. – Powiedzia艂 ci?
- On nic mi nie powiedzia艂. Malnih jest bardzo skryty, nawet jak na elfa. Skryty i ma艂om贸wny.
- To sk膮d wiesz, 偶e niby mnie kocha?
- Gdyby tak nie by艂o, nie po艂膮czy艂 by si臋 z tob膮.
- A ty znowu o tym cholernym rytuale – warkn膮艂 wyra藕nie rozdra偶niony Marek.
- Nie m贸wi臋 o Rytuale Po艂膮czenia.
- To niby o czym?
- Wy ludzie m贸wicie na to „seks”, my „po艂膮czenie”.
- No tak, uprawiali艣my seks po tym przyj臋ciu, gdy si臋 po raz pierwszy w 偶yciu ur偶n膮艂em.
- Nie, wtedy nie dosz艂o mi臋dzy wami do po艂膮czenia – odpar艂 Tahnir.
- No bez jaj – prychn膮艂 Marek – przecie偶 obudzi艂em si臋 razem z nim w 艂贸偶ku.
- Wtedy tylko spali艣cie w jednym 艂贸偶ku. Wsp贸lne 艂o偶e nale偶y do kolejnego etapu Rytua艂u Po艂膮czenia.
- Co艣 tu kr臋cisz. – Popatrzy艂 wilkiem na elfa. – Jeszcze niedawno m贸wi艂e艣, 偶e nie wiesz czy spali艣smy razem, 偶e nie zagl膮da艂e艣 nam do 艂贸偶ka.
- K艂ama艂em. S膮dzi艂em, 偶e je艣li pomy艣lisz, 偶e ju偶 dosz艂o mi臋dzy wami do po艂膮czenia, prze艂kniesz ten fakt i pogodzisz si臋 ze wszystkim.
Marek sapn膮 zirytowany.
- To niby kiedy si臋 po艂膮czyli艣my? – zapyta艂 kpi膮co Marek. - Jako艣 nie pami臋tam 偶adnych innych raz贸w, a na pewno nie upi艂em si臋 drugi raz, 偶eby omin臋艂a mnie ta „przyjemno艣膰”.
- Wczoraj w nocy.
- 呕e co? Sk膮d ty wiesz, co robi艂em w nocy?! Podgl膮da艂e艣 nas?
- Nie gadaj bzdur. Spa艂em. Bogini Luna zes艂a艂a mi wizj臋. Pokaza艂a ciebie i Malniha w jeziorze, pod wodospadem.
- Kurwa, to by艂 Malnih?! Nie wierz臋.
- A jednak.
- Ja pierdol臋… - j臋kn膮艂 Marek i a偶 usiad艂 na ziemi.
- Powiedz, dlaczego nie chcesz zaakceptowa膰 Malniha? Jest naszym najlepszym 艂ucznikiem, uczciwym i pracowitym elfem. Przecie偶 ju偶 zaakceptowa艂e艣 nasz 艣wiat i to, 偶e nie mo偶esz wr贸ci膰 do swojego. Dlaczego nie chcesz zaakceptowa膰 jego?
- Bo… - zacz膮艂 Marek, ale zamilk艂. Przecie偶 nie mo偶e mu powiedzie膰, ze to w艂a艣nie przez niego nie mo偶e tego zaakceptowa膰. Tahnir patrzy艂 na niego wyczekuj膮co. Marek sapn膮艂 zirytowany i bez s艂owa podni贸s艂 si臋 i odszed艂. Czu艂 jak to wszystko k艂adzie si臋 ci臋偶arem na jego sercu. Przez tyle lat zd膮偶y艂 si臋 przyzwyczai膰 do tego, 偶e nie ma nikogo bliskiego, teraz jak nigdy dot膮d pragn膮艂 mie膰 kogo艣, z kim m贸g艂by porozmawia膰, kto m贸g艂by mu dorzuci co ma robi膰. Niestety, ze wszystkich elf贸w, najbli偶szy by艂 mu Tahnir, a on by艂 ostatni膮 osob膮, kt贸rej m贸g艂by o tym opowiedzie膰.
Wr贸ci艂 do siebie. Postanowi艂 zrobi膰 sobie jakie艣 艣niadanie, ale okaza艂o si臋, ze nic nie ma, poszed艂 wi臋c do Smerty. Zdziwi艂 si臋, gdy elfka nie przywita艂a go swoim zwyczajowym u艣miechem, tylko burkn臋艂a powitanie.
- Co jest grane? – spyta艂, kiedy ju偶 wychodzi艂 od niej z koszykiem jedzenia, za kt贸re naprawi艂 rozlatuj膮cy si臋 fotel bujany.
- Nie respektujesz naszych praw i zwyczaj贸w – burkn臋艂a.
- Przecie偶 nie jestem jednym z was.
- Przyj臋li艣my ci臋, a ty to zaakceptowa艂e艣, wi臋c jeste艣 jednym z nas, nawet je艣li r贸偶ni San wygl膮d. Powiniene艣 wi臋c przestrzega膰 naszych zasad.
- Ale… - Marek chcia艂 powiedzie膰 co艣 na swoj膮 obron臋, ale Sterta zamkn臋艂a mu drzwi przed nosem, daj膮c do zrozumienia, 偶e rozmowa jest zako艅czona.
Marek tylko westchn膮艂 i wr贸ci艂 do siebie. Przez reszt臋 dnia pracowa艂 w ogrodzie, a gdy si臋 zm臋czy艂, roz艂o偶y艂 koc na trawie i le偶a艂 bezmy艣lnie gapi膮c si臋 w niebo.
Wci膮gu nast臋pnych dni Marek wyra藕nie zauwa偶y艂 och艂odzenie stosunk贸w mi臋dzy nim, a reszt膮 mieszka艅c贸w wioski. Znaczy on stara艂 si臋 zachowywa膰 jak zawsze, to elfy odnosi艂y si臋 do niego grzecznie, wci膮偶 dawa艂y mu jedzenie w zamian za jego prace i rozmawia艂y z nim, jednak wszystko to robi艂y z pewnym dystansem i tylko tyle ile wymaga艂a sytuacja. Stara艂 si臋 wi臋c Marek unika膰 ich najbardziej jak tylko mo偶na by艂o. G艂贸wnie siedzia艂 w swojej chacie, albo chodzi艂 nad jezioro. A gdy tylko by艂 pewny, 偶e nikt nie patrzy, uwa偶nie obserwowa艂 Malniha. Elf ca艂e dnie sp臋dza艂 trenuj膮c m艂odych 艂ucznik贸w. I chocia偶 by艂 surowy i wymagaj膮cy, to jednak potrafi艂 te偶 pochwali膰. I widzia艂 Marek z jakim uwielbieniem wpatrywali si臋 w niego uczniowie. Jednak to jeszcze nie powodowa艂o, 偶e Marek zmieni zdanie i nagle zacznie go kocha膰. Nawet idealne cia艂o i mi臋艣nie rysuj膮ce si臋 pod ubraniem nie porusza艂y w nim 偶adnej struny, zw艂aszcza tej odpowiedzialnej za uczucia. Wci膮偶 jako swojego seksualnego partnera widzia艂 Tahnira.