Rozdział 3
Obudził się i zazgrzytał zębami. Zdecydowanie noc była za krótka, a on nie miał ochoty rozpoczynać dzisiejszego dnia. Musiał zacząć podrywać ten posąg. Przewrócił się na lewy bok, na prawy i znów na poprzedni. W końcu westchnął ciężko i wstał. Leżenie w łóżku w niczym mu nie pomoże. Niczego nie ułatwi. Przeciągnął się. Może by tak udał chorego? Nie, to nie przejdzie. Dostał swoją szansę i ją wykorzysta. O ile po tym całym pocałunku będzie jeszcze tu pracował. Jeżeli do niego dojdzie. Plan, potrzebował konkretnego planu. Ale najpierw wybada grunt.
W piżamie przeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę w srebrnym kolorze. Wczoraj, dzięki mamie, zapełnił ją po brzegi. Na półkach stały sałatki, zapiekanka i inne pyszności zapakowane w próżniowe opakowania. Nawet kawałek ciasta dostał.
Zrobił sobie z niego śniadanie. Ta, zdrowo się odżywiał. Popił wszystko sokiem i poszedł się wykąpać. Powinien zrobić jakieś wrażenie na Harnerze? Zapachem, ubiorem? Już widział, jak mężczyzna pada mu do stóp i... Prędzej go przeklnie.
Po kąpieli umył zęby, ogolił się i rozczesał włosy. Kudełki związał frotką kilka centymetrów nad karkiem, chociaż Agnes sugerowała, aby zostawił je rozpuszczone z nadzieją, że James weźmie go za dziewczynę i sam pocałuje. Ta kobieta czasami go osłabiała. Ukochana i jedyna dobra kuzynka. Miał większą rodzinę, ale gdy inni dowiedzieli się o jego orientacji, postanowili zerwać z nim kontakty.
Ubrał się w czarne, obcisłe jeansy, szarobiałą koszulkę z krótkim rękawem. Na to nałożył czarną koszulę z długim rękawem i zostawił ją rozpiętą. Było jeszcze ciepło, więc nie potrzebował nic więcej. Pozbierał potrzebne w pracy rzeczy i z duszą na ramieniu podążył na przystanek, błagając w duchu, żeby tylko autobus się nie spóźnił. W sumie nie byłoby to takie złe. Oddaliłby od siebie czas spędzony wyłącznie z Harnerem. Nie, nie bał się go. Po prostu nie lubił. Jeszcze Agnes go wrobiła i nie będzie jej. Popatrzył błagalnie w niebo, jakby prosił wszystkie świętości o ratunek. Niestety, a może i stety, autobus przyjechał punktualnie.
Cody, też punktualnie, był w agencji. Przynajmniej nie dane mu będzie wysłuchiwać kazania na temat, jak to nie wolno spóźniać się na spotkanie z szefem. Chciałby wiedzieć, czy Harner w domu też jest takim absolutnym władcą.
Przywitał się z innymi, z ulgą stwierdzając, że Madsona nie ma w biurze. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że mężczyzna miał ważne spotkanie ze stałym klientem.
– Cody, wyglÄ…dasz zajebiÅ›cie – pochwaliÅ‚a go Claudia. Kobieta miaÅ‚a biurko tuż obok niego i Agnes. – Gdzie ta znoszona koszulka i sprane spodnie ze sztruksu?
– Skoro mam uwieść szefa, nie bÄ™dÄ™ wyglÄ…daÅ‚ jak niechluj.
– Pewnie, że nie. – ZapatrzyÅ‚a siÄ™ na niego. – Dlaczego jesteÅ› gejem? – Westchnęła ciężko, podpierajÄ…c dÅ‚oniÄ… brodÄ™.
– Matka natura mnie takim stworzyÅ‚a? – WiedziaÅ‚, że Claudia by siÄ™ nim chÄ™tnie zainteresowaÅ‚a, gdyby byÅ‚ heteroseksualny. – IdÄ™ do gniazda bazyliszka.
– Powodzenia. W projekcie oczywiÅ›cie – szepnęła, chichoczÄ…c.
– OczywiÅ›cie. – PuÅ›ciÅ‚ jej oczko.
Punkt dziewiąta zapukał do gabinetu szefa.
– Wejść. – UsÅ‚yszaÅ‚.
Przełknął ślinę. Cholera, jakoś dziwnie to wszystko odczuwał. Nie bał się tego faceta, ale ciężko mu było tam wejść. To wszystko przez ten zakład. Miał się szeroko uśmiechnąć czy zachować się, jak zawsze? A może zalotnie zamrugać powiekami? Zanim wybrał jedno z wyjść, drzwi otworzyły się za pomocą dłoni bazyliszka... ups, szefa.
– To pan. Czeka pan na specjalne zaproszenie? – James podniósÅ‚ jednÄ… z brwi. – Czas jest cenny. – WróciÅ‚ do prostokÄ…tnego stoÅ‚u, na którym rozÅ‚ożone byÅ‚y plany projektów reklam.
– ZamyÅ›liÅ‚em siÄ™. – ZamknÄ…Å‚ drzwi.
– Mam nadziejÄ™, że tym, co bÄ™dziemy tu robić. LiczÄ™, że dziÅ› omówimy strategiÄ™, caÅ‚y projekt i poprawimy co nieco. – PrzyglÄ…daÅ‚ siÄ™ paru rysunkom, nie zwracajÄ…c uwagi na Adisona.
– Zmienić? SÄ…dziÅ‚em, że podoba siÄ™ panu to, co stworzyÅ‚em z Agnes. Nie zamierzam nic zmieniać. To popsuÅ‚oby caÅ‚Ä… koncepcjÄ™. – PodszedÅ‚ do niego lekko zdenerwowany. BÄ™dzie broniÅ‚ swego projektu. Nie to, żeby nie potrafiÅ‚ przyjąć pomocy i rad, ale nie pozwoli na duże zmiany.
– Owszem. MiaÅ‚em na myÅ›li zmianÄ™ czcionki, przesuniÄ™cie kilku cieni i poprawÄ™ drobnych mankamentów. Zaczynajmy. Nie mam caÅ‚ego dnia. – ZmierzyÅ‚ mÅ‚odszego mężczyznÄ™ wzrokiem.
Cody wzdrygnął się, kiedy piwne oczy spotkały się z jego. One zawsze przyciągały jak magnes. Być może dlatego nigdy nie potrafił odwrócić od niego wzroku. Inni uciekali oczami na ściany, sufity, a on patrzył bez zażenowania.
– Nie przypominam sobie, bym kazaÅ‚ panu stać jak sÅ‚up i nic nie robić – warknÄ…Å‚ James.
– Bo pana zdaniem czÅ‚owiek z miejsca ma wiedzieć, co robić i o co panu chodzi? – W gÅ‚osie pojawiÅ‚a siÄ™ nuta wyzwania. Nadal mierzyli siÄ™ wzrokiem.
– SzanujÄ™ ludzi, których nie trzeba trzymać za rÄ™kÄ™ i prowadzić jak dziecko. Pana natomiast mam popchnąć do dziaÅ‚ania? Jak coÅ› trzeba zrobić, to siÄ™ to robi. Jest pan dorosÅ‚ym facetem czy nic nie rozumiejÄ…cym gówniarzem?
Tego było już za wiele. Nie da się obrażać.
– PrzyszedÅ‚em tu pracować, a nie zabawiać siÄ™ z lodowatym soplem w sÅ‚owne gierki. Jeżeli nie ma pan nic mÄ…drego do powiedzenia, tylko woli mnie obrażać, to nie mam co tu robić. Kiedy siÄ™ pan uspokoi, to może popracujemy.
– Ja tu pracujÄ™ do rana. Gdyby pan, panie Adison, byÅ‚ na tyle spostrzegawczy, to by pan to zobaczyÅ‚. Ale odkÄ…d pan tu jest, ani razu nie rzuciÅ‚ okiem na to, co zaproponowaÅ‚em. – WskazaÅ‚ rÄ™kÄ… na rysunki Cody'ego.
– Nie powiedziaÅ‚ pan, że już coÅ› zrobiÅ‚. – NachyliÅ‚ siÄ™ nad stoÅ‚em i przyjrzaÅ‚ siÄ™ swoim rysunkom oraz napisom obok nich. ZmarszczyÅ‚ brwi. – Czy pan proponuje, żebym zmieniÅ‚ to dlatego, że tak panu pasuje czy też to siÄ™ lepiej spodoba? Uważam, że postać lepiej wyglÄ…da w takich kolorach.
James westchnął. Stanął obok mężczyzny i też się pochylił nad rysunkiem. Wyciągnął rękę i zaczął tłumaczyć, o co mu chodzi, pokazując kolejne etapy, jakie można wprowadzić.
Cody zaczął rozumieć, dlaczego zmiana niektórych kolorów i czcionki będzie na plus. Poza tym cały czas myślał, jak wykorzystać ten moment, że stoją tak blisko siebie. Nagle wpadło mu coś do głowy. Pochylił się bardziej, tak, że zetknęli się ramionami.
– Tu można by przesunąć ten obiekt w prawo. – WyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ i niby to przypadkiem dotknÄ…Å‚ dÅ‚oni Harnera. Ta byÅ‚a gorÄ…ca. Ostatni jego facet miaÅ‚ rÄ™ce zimne. Ale uczucie ciepÅ‚a nie trwaÅ‚o dÅ‚ugo, bo James zabraÅ‚ rÄ™kÄ™, jakby go ogieÅ„ poparzyÅ‚ i odsunÄ…Å‚ siÄ™.
– Nie ma potrzeby tego przesuwać. To byÅ‚yby już zmiany, których nawet ja nie chcÄ™. – PodrapaÅ‚ siÄ™ po tej dÅ‚oni. CzuÅ‚ w niej jakieÅ› mrowienie. – Trzeba popracować nad czcionkÄ… i... – PrzerwaÅ‚, ponieważ zadzwoniÅ‚a jego prywatna komórka. PodszedÅ‚ do biurka i odebraÅ‚.
Cody, starając się nie słuchać, powrócił do projektu. Faktycznie drobne mankamenty, na które zwrócił uwagę Harner, da się usunąć i będzie dobrze.
– Ale ja teraz nie mam czasu. – UsÅ‚yszaÅ‚ Cody. ZerknÄ…Å‚ na szefa. Mężczyzna byÅ‚ podenerwowany. James sÅ‚uchaÅ‚ dÅ‚uższÄ… chwilÄ™ dzwoniÄ…cej osoby. – Tak, mnie też przykro, że to tak wypadÅ‚o. I z powodu pani mamy. CoÅ› wymyÅ›lÄ™. Może pani jeszcze zostać godzinÄ™? DziÄ™kujÄ™. Do widzenia.
James zauważył, że mężczyzna na niego patrzy. Co miał teraz zrobić? Nie miał ważnych spotkań, a to, co robili, było ważne. Niemniej dzieciaki są najważniejsze.
– CoÅ› siÄ™ staÅ‚o? – zapytaÅ‚ Cody.
– Niech pan zbiera to wszystko i zapakuje do teczki – wypaliÅ‚ James.
– Dlaczego?
– Zmieniamy miejsce pracy. – Nie chciaÅ‚ tego, ale musiaÅ‚ to zrobić. Inaczej Adison nie bÄ™dzie miaÅ‚ czasu wprowadzić zmian. Szlag, nie mieszaÅ‚ życia osobistego z zawodowym. Nie miaÅ‚ jednak innego wyjÅ›cia.
– Gdzie jedziemy?
Harner nie odpowiedział, zbyt zdenerwowany. Sam zaczął pakować swoje rzeczy. Cody poszedł w jego ślady.
Po kilku minutach wyszli z gabinetu. Harner jeszcze przekazał obowiązki najstarszemu stażem pracownikowi i opuścili biurowiec.
– Może mi pan powiedzieć, gdzie jedziemy? – zabraÅ‚ gÅ‚os Cody, siedzÄ…c już w wygodnym fotelu czarnego Jeepa Grand Cherokee. Nigdy nie bÄ™dzie go stać na takie auto.
– Do mnie do domu. – ProwadziÅ‚ pewnie samochód, ale bardziej niż zwykle zaciskaÅ‚ rÄ™ce na kierownicy. LubiÅ‚ zachować prywatność dla siebie, a teraz ten facet pozna jego rodzeÅ„stwo i nie tylko. Ważniejsza od tego byÅ‚a chęć zdobycia nowego kontraktu.
– Do pana. Dlaczego?
– Za dużo pan pyta. BÄ™dziemy na miejscu, to siÄ™ pan dowie.
Adison umilkł, patrząc na co rusz zmieniające się krajobrazy. Za oknem pojawiały się ulice, których nie znał. Nie miał powodu bywać w takich miejscach pełnych willi, basenów i innych dziwadeł świadczących o bogactwie często zdobytym w nieuczciwy sposób lub żerując na swoich pracownikach.
I jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast spodziewanej willi, otoczonej ogrodami, zajechali przed zwykły, wprawdzie ogromny, dom wymurowany z czerwonej cegły. Dach budynku był ciemno-szary i ułożony pod różnymi kątami, zależnie, co pokrywał. Duże, prostokątne okna, balkon wiszący na pierwszym i drugim piętrze, rośliny wspinające się po nich i małe świetliki na strychu potrafiły go oczarować. No dobra, to nie był zwykły dom, ale rezydencja. Za nic jednak nie przypominała bezdusznego budynku. Tu czuło się spokój. Ogród też był. Rosły w nim różnej wielkości drzewa, krzewy, a nawet kwiaty. Pomiędzy nimi wisiały dwie huśtawki. Obok była obudowana piaskownica. Słyszał, że szef miał o wiele młodsze od siebie rodzeństwo.
– DÅ‚ugo siÄ™ pan bÄ™dzie gapiÅ‚ na otoczenie?
Cody nawet nie zauważył, kiedy opuścił auto i stanął pośrodku placu pokrytego betonem. Kopnął go zaszczyt poznania miejsca zamieszkania bazyliszka. A i może większa szansa na zbliżenie się do mężczyzny.
– PiÄ™knie tu – powiedziaÅ‚ Adison.
– DziÄ™kujÄ™. ProszÄ™ za mnÄ….
Cody nienawidził tak oficjalnego traktowania. Zawsze go to irytowało w Harnerze.
– Czy pan nie potrafiÅ‚by zachować siÄ™ bardziej po ludzku? – spytaÅ‚, idÄ…c za mężczyznÄ….
– To znaczy? – OtworzyÅ‚ drzwi i wpuÅ›ciÅ‚ do holu Adisona. Sam wszedÅ‚ za nim i zamknÄ…Å‚ wejÅ›cie.
– Z mniejszym dystansem. Nie tak formalnie, jak dotychczas.
James spojrzał na niego chłodno.
– Uzgodnijmy jedno. Pan jest pracownikiem, ja szefem. Nie jestem osobÄ…, która zaprzyjaźnia siÄ™ ze swoimi pracownikami. Niezależnie, kim sÄ…. To niszczy dobrÄ… współpracÄ™ i spada jej wydajność. Przyjaciel-szef osÅ‚abia swoich pracowników.
– Moim zdaniem poprawia jÄ…. – PowiódÅ‚ wzrokiem po holu. PodobaÅ‚o mu siÄ™ i tutaj. Nic by nie zmieniÅ‚.
– RozsiÄ…dziemy siÄ™ w moim gabinecie na piÄ™trze. To trochÄ™ potrwa. – ZdjÄ…Å‚ marynarkÄ™. Pod niÄ… miaÅ‚ koszulÄ™ na krótki rÄ™kaw. OdsÅ‚aniaÅ‚ on silne, lekko owÅ‚osione przedramiona. – ZaprowadzÄ™ tam pana, a sam pójdÄ™ siÄ™ przebrać.
– Panie Harner? – Z pomieszczenia obok wyszÅ‚a mÅ‚oda kobieta. Z tego, co Cody zauważyÅ‚, byÅ‚a to kuchnia.
– Chloe, jedź zajmij siÄ™ mamÄ…. Choroba nie wybiera. Ja zostanÄ™.
– DziÄ™kujÄ™. ProszÄ™ wybaczyć, ale to tak nagle nastÄ…piÅ‚o. Jutro przyÅ›lÄ™ koleżankÄ™. Zna jÄ… pan.
– Dobrze. Tylko niech bÄ™dzie na siódmÄ….
– Na pewno bÄ™dzie. Jest jeszcze jedna sprawa. Nie zdążyÅ‚am zrobić obiadu.
– PoradzÄ™ sobie.
– I jeszcze z przedszkola Sarah trzeba...
– Chloe, niech pani jedzie do mamy.
Cody przysłuchiwał się całej rozmowie. Niewiele z niej rozumiał, ale mógł od razu przyznać, że zupełnie inne relacje łączyły Harnera z tą kobietą od tych w agencji.
Po kilku minutach znalazł się w przestronnym, ale zarazem bardzo przytulnym gabinecie. Pomimo brązowych mebli, które pochłaniały światło, dzięki dużym otworom okiennym i kremowym ścianom, było jasno. Tym bardziej, że słońce zaglądało przez otwarte okno. Wyjrzał przez nie. Za domem rozciągał się trawnik, pośrodku którego stała altana i, jak się spodziewał, był basen. Wszystko od sąsiadów było odgrodzone wysokim murem, który wyłaniał się zza rozłożystych drzew.
Nie wiedzieć czemu, szkoda mu się zrobiło tego, że jest tu pierwszy i ostatni raz.
– SÄ…dziÅ‚em, że przygotuje pan materiaÅ‚y do pracy.
Cody odwrócił się i powstrzymał szczękę przed opadnięciem w dół. Mężczyzna miał na sobie granatowe, dobrze podkreślające jego wąskie biodra, i nie tylko biodra, spodnie jeansowe, lekko wycierane na całej linii prostej nogawki. Koszulka polo w kolorze o ton jaśniejszym od spodni nie miała zapiętych guzików, dzięki czemu wystawała spod niej opalona skóra. Nigdy go takim nie widział. Miał ochotę, żeby Harner się odwrócił i pokazał, jak materiał opina jego pośladki.
– SÄ…dziÅ‚ pan, że urodziÅ‚em siÄ™ w garniturze? – James podniósÅ‚ prawy kÄ…cik ust, jakby kpiÄ…c z drugiego mężczyzny.
– Nie, tylko wyglÄ…da pan inaczej. – PrzesunÄ…Å‚ po nim jeszcze raz wzrokiem.
– Wracajmy do pracy. – JakoÅ› nie spodobaÅ‚o mu siÄ™, jak Adison patrzy na niego. Czasami zapominaÅ‚, że ten byÅ‚ gejem.