***
- Kostek, dawno cię nie widziałam!
Bazyli odetchnął z ulgą. Powoli odwrócił się i spojrzał w stronę kobiety. To była Anita.
- Bazyli? – zdumiała się. – A co ty tu robisz?
- Ciii – nakrył jej usta ręką nerwowo rozglądając się na boki. – Nie krzycz tak, bo jeszcze ktoś nas nakryje – wyszeptał.
- Co ty tu robisz? I to w dodatku w ubraniu Kostka? I jak żeś się tu dostał, przecież ludzie… - zaczęła Anita dużo ciszej, lecz nie skończyła, bo Bazyli znowu nakrył jej usta ręką.
- Kostek jest chory. I Adam i Mikołaj też. Muszę sprowadzić lekarza.
- To nie mogłeś przyjść mi powiedzieć? – zapytała z wyrzutem. – Ja bym zaraz po jakiegoś poleciała. Ty nie możesz tu przebywać, będą z tego problemy.
- A niby jak? Nawet nie wiem gdzie mieszkasz.
- No fakt – przyznała Anita. – Musimy to zmienić. Ale później, teraz idziemy po lekarza.
- Azmeth narysował mi mapę, ale nie mogę się zorientować. Strasznie nabazgrolił. Zaprowadzisz mnie?
- Może lepiej ty idź do domu, a ja to załatwię?
- Nie – odparł twardo. – Mnie wysłano po lekarza i to ja go przyprowadzę! – Wiedział, że to wyjaśnienie brzmi idiotycznie, ale przecież nie przyzna się, że chciał zobaczyć trochę więcej z miejsca pracy swojego ukochanego. To, co Konstanty mu kiedyś pokazał, a co było jedynym terenem po którym mogli się poruszać ludzie, którzy z różnych przyczyn nie trafili do piekła albo nieba, tylko rozpaliło ciekawość Bazylego i chociaż bardzo denerwował się chorobą ukochanego, to jednak nie mógł powstrzymać ciekawości i przepuścić takiej okazji.
Anita popatrzyła sceptycznie na chłopaka, lecz widząc jego determinowaną minę, westchnęła.
- No dobra, tylko nie odzywaj się i nie ściągaj tego kaptura, to może nikt nie zauważy, ze to nie Kostek. A jakby ktoś nas zaczepił, to udawaj, że masz chore gardło, a ja prowadzę cię do lekarza. Zrozumiałeś?
Bazyli pokiwał głową. Anita westchnęła jeszcze raz i ruszyła przed siebie, mamrocząc pod nosem:
- Będą z tego kłopoty. Ja stanowczo mam dla nich zbyt miękkie serce.
***
Do Herkena i Barnaby podbiegł jakiś ghul i zameldował:
- Sir, anomalia przemieszcza się.
- W którym kierunku? – spytał Barnaba.
- Szperacze już doleciały? – dodał Herken.
- Będą tam za 5 minut. W stronę kompleksu szpitalnego.
- Kompleks szpitalny? A nie mamy tam czasem kogoś? – Herken zmarszczył brwi.
- Niestety sir, Czyściciele skończyli wczoraj i przenieśli się do Piekła, gdzie doszło do poważnego karambolu trzech smoków. Będą mieli sprzątania na co najmniej trzy dni.
- Szperacze?
- Wszystkie pozostałe jednostki w terenie. Najwcześniej będzie wolna Alfa1, za jakąś godzinę. Ale oni są na północnym krańcu Strefy Wspólnej, dotarcie do terenu szpitalnego zajmie im kolejną godzinę.
- Cholera. Mówiłem górze, że potrzeba nam więcej Czyścicieli, to mnie zbywali – warknął Herken.
Barnaba milczał obserwując chodzącego tam i z powrotem i marszczącego gniewnie brwi demona. To był zbyt piękny widok, by stracić z niego chociaż sekundę. Przez cały czas jego zesłania do tej dziury, ten cholerny demon grał mu na nerwach swoim luzackim i olewającym wszystko zachowaniem, a teraz miota się nie wiedząc co robić. Tak, to jest naprawdę bezcenny widok.
- Dalej nie można rozpoznać co to za anomalia? – przestał chodzić i spojrzał groźnie na ghula.
- Nie, sir. Wykracza poza wskaźniki. Asmentus właśnie próbuje je przekalibrować, ale to potrwa jeszcze co najmniej z pół godziny.
Demon syknął wściekle.
- Więc mamy tylko jedną drużynę Szperaczy lecącą w stronę anomalii. No trudno, niech szukają.
- Może lepiej dajmy znać górze – bąknął niepewnie Barnaba.
- Żeby mnie opierdolili, że im dupę zawracam bzdurami? – demon zirytował się. – Wystarczy, ze ciebie mi tu wepchnęli, nie mam ochoty jeszcze se nagrabić u szefostwa.
- Też nie mam ochoty przebywać w twoim zaplugawionym towarzystwie – warknął anioł.
- No to przynajmniej w jednym się zgadzamy.
Kłotnia już wisiała w powietrzu, jednak podbiegł do nich kierownik z najświeższym meldunkiem.
***
Szli już jakiś czas. Bazyli, chcąc mieć pewność, że nie zgubi Anity, złapał ja za rękę. Ta nieco się tym zdziwiła, lecz przyjęła wyjaśnienie chłopaka. Chcąc mieć pewność, że nikt ich po drodze nie zaczepi, uwiesiła się na ramieniu towarzysza i zaczęła paplać bez sensu, robiąc przy tym maślane oczka.
- i rozumiesz, kochanie, wtedy mamusia powiedziała, że muszę jej ciebie przedstawić. No bo tak nie może być, że jej ukochana córeczka, jej jedyny skarb, słońce najdroższe, spotyka się z jakimś mężczyzną, a ona o tym nic nie wie. Więc sam rozumiesz, że musisz się jutro wystroić i przyjść na obiad, Tylko nie zakładaj tej swojej wstrętnej czarnej kurtki, bo mamusia dostanie ataku serca. Włóż coś kolorowego. Wiem! Myślę, że ten różowy płaszczyk, który ci kupiłam na urodziny będzie w sam raz.
Bazyli już po pierwszym zdaniu zrezygnował z prób wyłapania sensu z tej paplaniny, jedynie co jakiś czas kiwając twierdząco głową, lub mrucząc „aha”. Bardziej był skupiony na uspokajaniu walącego jak oszalałe serca.
W końcu dotarli na miejsce. Anita przestała paplać jak idiotka i puściła ramię Bazylego.
- To tutaj – mruknęła. Bazyli wyjrzał spod kaptura. – Właź tam, załatw szybko sprawę i wracaj. Ja poczekam tutaj.
- Nie idziesz ze mną? – zapytał nieco histerycznie.
- Nie cierpię lekarzy – wzdrygnęła się.
- No dobra.
Bazyli przeszedł przez ogromne drzwi. Na wprost wejścia, tuz obok dużej portierni, wisiała tablica informacyjna. Okazało się, że wśród różnych dziwnych nazw specjalizacji lekarskich można było wyłowić jedną swojsko brzmiącą: interniści. Drugie piętro. Już chciał tam iść, gdy nagle dopadła do niego wyraźnie pobladła Anita.
- Pospiesz się, mamy kłopoty.
- Jakie? – zaniepokoił się.
Kobieta wskazała ręką na drzwi wejściowe. Poprzez szkło Bazyli wyraźnie widział na niebie powiększającą się czarną chmurę.
- Szperacze. Jak nic odkryli, że tu jesteś i lecą po ciebie.
- Przecież to zwykłe nietoperze, co one mogą nam zrobić? – zdziwił się.
- To nie są zwykłe nietoperze. To specjalnie szkolone nietoperze z wyjątkowo rozwiniętym słuchem, węchem i wzrokiem. Do tego wyposażone w broń obezwładniającą. Mają za zadanie znajdować źródła problemu i je usuwać. Pośpieszmy się! - Pociągnęła Bazylego w stronę schodów.
Biegła po dwa stopnie, że Bazyli ledwo mógł za nią nadążyć, tak, że kiedy wpadli na drugie piętro, był strasznie zasapany.
- Dobra, bierzemy pierwszego z brzegu lekarza – mruknęła i już chciała chwycić za klamkę pierwszego z gabinetów, lecz Bazyli ja powstrzymał.
- Zaczekaj, może uda nam się znaleźć tego lekarza, którzy leczył Daniela. Wiesz, on już jest trochę swojski, znam mnie, więc może nie będzie robił problemów jak mnie tu zobaczy…
- A jak on się nazywa?
- Nie mam pojęcia, nigdy się nie przedstawiał.
Anita westchnęła rozdzierająco.
- To chociaż go opisz, może go znam.
- No… to mumia. Chyba wiesz jak wygląda mumia?
- Tutaj lekarzami są głównie mumie – warknęła – Coś więcej.
- Jak tylko mocniej potrząśnie głową, to bandaż mu się odwija. Poza tym jest bardzo sympatyczny i mówi niewyraźnie. Chociaż ja go rozumiem.
- A, to już wiem który to! – ucieszyła się Anita i pociągnęła Bazylego. Przebiegli cały korytarz i skręcili w prawo, potem po kilkunastu metrach w lewo i jeszcze raz w lewo, aż w końcu stanęli przed drzwiami na których wisiała tabliczka: „ Lekarz ogólny – Totmes CCMVI”. Nie bawiąc się w subtelności Anita weszła do gabinetu, ciągnąc za sobą Bazylego.
Lekarz siedział przed leżanką i osłuchiwał jakiegoś ducha.
- Ho he heje? Hohe hyść! hah hahenta!
- Każe nam wyjść, bo właśnie ma pacjenta – odruchowo przetłumaczył Bazyli.
- Nie czas na to! – warknęła Anita. – Jest pan pilnie potrzebny!
Mumia bez słowa wskazała ręką drzwi.
Anita już nabierała powietrza, by powiedzieć lekarzowi do słuchu, gdy Bazyli zatkał jej usta i powiedział:
- Bardzo przepraszam za koleżankę. To wszystko przez to, że martwi się o swojego przyjaciela. Już wychodzimy. – I wyciągnął Anitę z gabinetu.
- Czyś ty zdurniał?! – wydarła się na niego, kiedy już zamknęli za sobą drzwi. – Mamy szperaczy na karku, a ty tak po prostu sobie wychodzisz i grzecznie siadasz na krzesełku?!
- A co innego możemy zrobić? To jedyny lekarz, którego znam, nie wiem jak inny zareaguje.
***
- Sir, anomalia przestał się przemieszczać – zameldował ghul.
- Gdzie jest? – zapytał demon.
- Niestety, udało się tylko ustalić, że w kompleksie medycznym.
- Dobre i to. Niech szperacze się rozproszą i przeszukają wszystkie budynki. Jak znajdą źródło anomalii mają nie atakować, tylko obserwować i zdać relację.
- Tak jest, sir! – odkrzyknął ghul i pobiegł przekazać polecenia
***
Anita nerwowo podeszła do okna.
- Tu ich nie widać. Nadlatują z północy, cholera wie za ile będą.
Zaczęła nerwowo chodzić w kółko. Na szczęście nie minęła chwila jak pacjent wyszedł z gabinetu. Popatrzył na nich z wyrzutem i odszedł. Anita, nie czekając na wezwanie lekarza, weszła do środka. Bazyli tylko westchnął i ruszył za nią.
- Ho! Han Bazyli! – wyraźnie ucieszył się lekarz.
Chłopak nigdy nie mógł zrozumieć jakim cudem mumia jest w stanie poprawnie wypowiedzieć jego imię. – Ho han hu holi? Hana hu he hohino hyć. Ho hohaha hłohoty.
Anita popatrzyła z wyczekiwaniem na Bazylego.
- Pyta się co ja tu robię. To oznacza kłopoty.
- No pewnie, że kłopoty, cały czas ci to powtarzam. Kostek i oba chochliki są chore, lekarz potrzebny. I nie może sam tu przyjść – warknęła Anita, widząc jak lekarz otwiera usta chcąc coś powiedzieć. – Musi pan iść z nami.
- Hahe hą ohahy?
- No, Kostek wrócił z pracy i położył się spać i nie mogę do dobudzić. Adam, znaczy diablik, trzęsie się z zimna, że Daniel musiał go wsadzić do piekarnika, a Mikołaj, czyli cherubinek, był tak rozpalony, że trzeba go było wsadzić do zimnej wody.
- Hohuhem – mruknął lekarz i zaczął sprawdzać zawartość torby lekarskiej. – Hohmy! – zadysponował, kiedy już skończył i wyczekująco popatrzył na Bazylego.
- No co? – chłopak spojrzał na Anitę.
- Musisz otworzyć przejście. On sam nie może. Tylko Śmierci i kurierzy mają taką możliwość.
Mumia energicznie potrząsnął głową na potwierdzenie, że aż bandaż znowu mu się odwinął.
- Znaczy mam znowu machnąć kosą?
Anita tylko westchnęła, wyciągnęła nożyczki z kieszeni i otworzyła przejście. Szybko przez nie przeszli. Żadne z nich nie wiedziało, że w tym samym momencie jeden ze Szperaczy właśnie przelatywał obok gabinetu.
***
- Sir, anomalia zniknęła – zameldował ghul.
- Jak to zniknęła? – warknął demon.
- Nie wiem, sir. Była na ekranach i nagle zniknęła.
- Coś pewnie spierdoliliście.
- Nie ma takiej opcji, sir, jeszcze nie skończyliśmy kalibracji czujników, a nic innego nie robiliśmy.
- Cholera! – warknął demon i wściekle kopnął w ścianę. – Raport!
Ghul bez słowa wrócił na swoje miejsce pracy, a po chwili do Herkena podbiegł wampir z plikiem kartek w ręku. Demon wziął je, pobieżnie przejrzał i warknął:
- Wracać do roboty! – Po czym wyszedł, ignorując zupełnie zarówno pracowników, jak i oburzonego taką impertynencją anioła.
***
- Już jesteśmy! – krzyknął Bazyli, kiedy w końcu pojawili się w domu.
- Nareszcie! – Z sypialni wyłonił się Ameth.
- Co z nim? – zapytał z niepokojem Bazyli, z ulga pozbywając się kostkowego uniformu.
- Bez zmian.
- A Adam i Mikołaj?
- Tak samo. Daniel cały czas ich pilnuje. Zapłacicie kosmiczny rachunek za wodę.
Bazyli lekceważąco machnął ręką. Zdrowie jego bliskich było ważniejsze niż jakaś tam woda. Wszedł do sypialni i usiadł na łóżku. Sprawdził czoło ukochanego. Miał wrażenie, że temperatura nie dość, że nie spadła, to jeszcze wzrosła. Z przerażeniem spojrzał na lekarza, który właśnie rozkładał swoje narzędzia.
- Ho! Ho! – Mumia machnęła rękami wyganiając Bazylego z pokoju.
Posłusznie wyszedł. Chociaż wciąż był niespokojny o ukochanego, to jednak poszedł do kuchni zobaczyć co z chochlikami. Daniel przez cały czas trzymał Mikołaja pod wodą i co chwilę zaglądał do Adama leżącego w rozgrzanym do maksymalnej temperatury piekarniku.
- I jak z nimi?
- Na szczęście nie pogarsza się, chociaż też i nie poprawia.
Dziesięć minut później do kuchni wszedł lekarz. Zajrzał najpierw do piekarnika, potem rzucił okiem na Mikołaja i wrócił do Adama, wyjmując go z piekarnika i kładąc na kuchennym stole. Bazyli postanowił pójść do Kostka. Jego ukochany wciąż spał, ale już bardziej spokojnie i, co ważniejsze, nie miał już takiej gorączki. Odetchnął z ulgą. Odruchowo poprawił poduszkę i kołdrę i położył się obok, przytulając się do niego. Jednak nie dane mu było leżeć w spokoju. Po jakimś czasie drzwi od sypialni skrzypnęły i usłyszał głos Daniela.
- Wybacz, że przeszkadzam, ale lekarz coś mówi, a my kompletnie go nie rozumiemy.
Bazyli pocałował Kostka w czoło i wyszedł do salonu, gdzie mumia próbował coś wytłumaczyć wyraźnie zniecierpliwionej Anicie.
- No, wreszcie jesteś! – stwierdziła z pretensją w głosie. – Tłumacz!
Lekarz odwrócił się do Bazylego i zaczął mówić jednocześnie dając mu mnóstwo buteleczek i jakąś kartkę papieru. W końcu skończył i spojrzał wyczekująco na Anitę.
- A teraz czego on chce?
- Żebyś mu otworzyła przejście do domu. Tu już skończył – odparł Bazyli.
Kobieta bez słowa wyciągnęła z kieszeni nożyczki i mumia odszedł.
- Co to? – zainteresował się Azmeth oglądając buteleczki.
- To dla Adama, to, dla Kostka, a to dla Mikołaja – chłopak pokazywał po kolei każdą z nich. – A to dawkowanie – pomachał papierem.
Demon zainteresowany spojrzał na kartkę.
- Nic z tego nie rozumiem. Po jakiemu to jest napisane? – mruknął obracając kartkę we wszystkich kierunkach.
Daniel bez słowa zabrał mu kartkę i wpatrzył się w nią.
- Hm – mruknął. – Wygląda mi to na jakąś mieszaninę staroanielskiego ze starodiabelskim, ale nie jestem pewien. To są wymarłe języki i księgi napisane w którymkolwiek z nich to ogromna rzadkość.
- Skąd ty to wiesz? – zapytał z podziwem Azmeth.
- Kiedyś miałem okazję zobaczyć księgi w jednym i drugim języku. Oba są w sumie dość charakterystyczne, jeśli chodzi o wygląd literek, niestety dość trudno się ich nauczyć. Ty to rozumiesz? – popatrzył uważnie na Bazylego.
- No tak, a to takie dziwne? – zaniepokoił się chłopak.
- Bardzo dziwne. Jesteś pierwszym człowiekiem, który zna te języki.
Wszyscy popatrzyli zdumieni na Bazylego.
- Co tak na mnie patrzycie? – zapytał chłopak z niepokojem. – Ja też nie wiem dlaczego to rozumiem. Po prostu rozumiem i już. Jedyne czego nie rozumiem to te wszystkie nazwy leków, nic mi zupełnie nie mówią
- Naprawdę dziwne – mruknął Daniel.
Zapadła krępująca cisza.
- A co z Adamem i Mikołajem? – odezwał się w końcu Bazyli.
- Leżą na stole opatuleni ręcznikami – odparł Daniel.
Bazyli, chcąc już zakończyć ten dziwny temat, który poruszył były anioł, poszedł do kuchni. Wziął oba, wciąż nieprzytomne, chochliki na ręce i zaniósł je do sypialni. Ostrożnie położył na poduszce obok Kostka i opatulił kołdrą. A potem sam położył się obok nich. Teraz, kiedy już wiedział, że wszystko będzie dobrze, całe napięcie zeszło z niego i poczuł się strasznie zmęczony. Tak bardzo, że jedyne co mógł zrobić, to przytulić się do ukochanego, na ile pozwalały mu leżące między nimi chochliki.
***
Herken i Barnaba wrócili do biura by przeanalizować dokumenty dotyczące anomali i zdecydować, co zameldować przełożonym, pracownicy Departamentu Bezpieczeństwa wrócili do swojej monotonnej i rutynowej roboty i nikt z nich nie zauważył jak jeden z właśnie kończących zmianę duchów chowa do teczki potajemnie wykonaną kopię raportu dotyczącego anomalii. Rozejrzał siew kołu i upewniwszy się, że nikt nie zwraca na niego uwagi, wyszedł. Wsiadł do swojego sfatygowanego samochodu i wyjechał poza kompleks, po drodze machając ręką strażnikowi, który bardziej był zajęty opychaniem się słodyczami niż pilnowaniem bramy. Jechał przez jakiś czas, aż w końcu dojechał do granicy z Piekłem. Zjechał z głównej drogi, zagłębiając się w las. Im dłużej jechał, tym bardziej drzewa stawały się ponure, a światło coraz bardziej zanikało, aż w końcu musiał zapalić światła. W końcu dojechał na niewielką polankę. Zgasił silnik. Z bagażnika wyciągnął klatkę z włochatymi skrzydlatymi stworzeniami. Wyciągnął jednego z nich i wypuścił w powietrze. Kiedy stworzenie zniknęło w ciemności, wyłączył światła i nie wysiadając z samochodu czekał. Dość szybko usłyszał łopot skrzydeł i chwile potem w pobliżu wylądował czarny smok z jeźdźcem na grzbiecie. Nerwowo przełknął ślinę i wziąwszy teczkę podszedł do przybysza. Mimo panującej ciemności wyraźnie widział jego groźnie płonące oczy.
- Tak jak pan kazał – drżącą ręką podał kopię raportu. – Dzisiaj pojawiła się anomalia wykraczająca poza wskaźniki. Niestety zniknęła zanim udało się ją sprawdzić.
Demon bez słowa wziął kartki i rzucił pod nogi ducha sakiewkę, która brzęknęła przy zetknięciu z ziemią, po czym bez słowa odleciał. Duch odetchnął z ulgą, wsiadł do samochodu i szybko opuścił to przerażające miejsce.