Mój chłopak Śmierć 10
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 16 2014 13:41:22


Zanim Bazyli poszedł na zajęcia, upewnił się, że z aniołem wszystko w porządku, a Mikołaj ma co jeść jak się obudzi po odespaniu całonocnego czuwania. Wymienił jeszcze poranne czułości z Kostkiem i poleciał.
Przez następne kilka dni anioł powoli dochodził do zdrowia. Dzięki temu, że był już przytomny, zmienianie opatrunków było o wiele łatwiejsze, chociaż wciąż jeszcze bardzo bolesne. Mikołaj, widząc, że anioł zdrowieje, wrócił do swoich obowiązków, jednak każdą wolną chwilę spędzał przy rannym. Jedynym co wszystkich martwiło była rezygnacja wyzierająca nie tylko z oczu Daniela, ale z całego jego ciała i braku jakiegokolwiek działania. Nawet jeść nie chciał, co bardzo martwiło Mikołaja, który robił co tylko mu do głowy przyszło, nawet najbardziej absurdalne pomysły, typu łaskotanie w pięty, aby tylko jakoś zmusić anioła do jakiejkolwiek reakcji. Niestety nie przynosiło żadnego skutku. Nawet podczas zmiany opatrunków, mimo iż wyraźnie było widać było ból na twarzy rannego, to jednak z jego ust nie wydobył się nawet jeden jęk czy też może przekleństwo.
Po kilku dniach Daniel mógł wstać z łóżka i poruszać się, jednak on wolał leżeć, ogarnięty dziwna obojętnością i rezygnacją, tępo wpatrując się w jeden punkt. I nawet usilne namowy obu chochlików nie były w stanie tego zmienić.
- Wiesz, bycie człowiekiem wcale nie jest takie złe – powiedział któregoś razu Bazyli, nie mogąc dłużej patrzeć na zasępionego Mikołaja. – Możesz robić rzeczy, które w niebie są raczej zabronione, jak na przykład palenie papierosów. Wiem, to nie najlepszy przykład, ale chodzi mi o to, że może mamy ograniczenia w porównaniu do tego co mogą aniołowie, ale to nie znaczy, że to życie jest złe.
Niestety nie doczekał się żadnej reakcji. Westchnął ciężko i wstał z łóżka.
- Ty nic nie rozumiesz… - usłyszał nagle cichy, wyprany z emocji głos, kiedy już trzymał rękę na klamce. Odwrócił się i zobaczył wpatrzone w siebie piwne oczy. Po raz pierwszy widział w nich coś więcej niż rezygnację. Tymczasem Daniel mówił dalej: – próbowałeś kiedyś dosięgnąć gwiazd? Wyobrażałeś sobie jak to by było móc latać, czuć wiatr między włosami, tą wolność, którą niesie z sobą ten ogrom przestrzeni? Czy kiedykolwiek miałeś wrażenie jakby cały wszechświat należał do ciebie? Czy kiedykolwiek czułeś jakby twoje wnętrze wypełniała życiodajna energia? Ja to wszystko miałem, a teraz muszę tkwić w tej nędznej ludzkiej skorupie. A najgorsze jest to, że już nigdy go nie zobaczę.
- Kogo? – zainteresował się Bazyli.
- Poznaliśmy się w Departamencie Pocztowym. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie demony mogą spotykać się z aniołami i nie walczyć ze sobą. Ja musiałem nadać jakiś super pilny list za mojego szefa, a on… On próbował się dowiedzieć co się stało z zaginioną paczką na którą czekała jego babcia. Był taki drobny i nieśmiały, że ginął wśród tych wszystkich gdzieś pędzących pocztowców. Kręcił się w kółko próbując zagadywać każdego. Niestety, mimo iż się starał z całych sił, nikt nie zwracał na niego uwagi. W pewnym momencie ktoś go potrącił. Upadł, rozsypując przy okazji wszystkie trzymane przez siebie dokumenty. Próbował je pozbierać, ale albo uciekały niesione podmuchem, albo ktoś je deptał, albo go potrącał. W pewnym momencie poddał się. Po prostu usiadł i skulił się. Wyglądał wtedy tak bezradnie i nieszczęśliwie, że aż mi się go żal zrobiło. Nie zastanawiając się pozbierałem te jego dokumenty. Podziękował i uśmiechnął się tak promiennie, że nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zakochałem się w nim. W tym uśmiechu, w tych pełnych czułości oczach i w tej jego nieporadności. I nawet nie przeszkadzały mi jego rogi, ogon czy te paskudne błoniaste skrzydła. Zgadza się, ja, anioł, zakochałem się w demonie. Pomogłem mu wtedy odnaleźć tą zaginioną paczkę. Dla mnie użycie siły czy podniesienie głosu nie stanowi problemu. Był mi tak wdzięczny, że zaprosił mnie na kawę. Powinienem był wtedy odmówić, posłuchać głosu rozsądku i odejść i zapomnieć o nim. Ale ja nie mogłem, nie mogłem nasycić się tymi jego pełnymi ciepła oczami i takim niewinnym uśmiechem. Ironiczne, nie uważasz? Demon o niewinnym uśmiechu. Ale on taki właśnie był, niewinny, zupełnie inny niż wszystkie demony. Przez to zawsze był szykanowany i wyśmiewany. Jednak nie dawał się, mimo iż wszyscy w koło próbowali z niego zrobić prawdziwego demona, on wciąż zostawał sobą. Kiedy mi o sobie opowiadał, zakochiwałem się w nim coraz bardziej i bardziej. Byłem pod wrażeniem, jak w takim delikatnym i niewinnym ciele może być taki silny duch. Ponieważ demony nie mogą kontaktować się z aniołami poza ściśle określonymi sytuacjami, spotykaliśmy się potajemnie. Nikt o nas nie wiedział, a pewien zaprzyjaźniony ghul z departamentu bezpieczeństwa udostępniał nam swój pokój. Niestety zostaliśmy nakryci. Jego rodzina zamknęła w lochach rodowej rezydencji, a ja… skończyłem tutaj, pozbawiony swojego anielskiego jestestwa. Pogodziłbym się z każdą karą, gdybym tylko mógł go widzieć, choć z daleka, by wiedzieć, że jest bezpieczny. Gdybym mógł chociaż patrzeć na niego… Niestety, będąc człowiekiem nie mogę się dostać nawet na teren neutralny. Jaki jest więc sens mojego życia? On był całym moim życiem, bez niego nic już się nie liczy.
Bazyli nic nie odpowiedział. Łzy płynące w jego oczu nie pozwalały mu.
- To takie smutne. Nawet nie wiem co powiedzieć.
- Nic nie mów, po prostu zostaw mnie w spokoju – powiedział Daniel, po czym odwrócił się plecami do Bazylego.
Chłopak westchnął ciężko. Wiedział, że mówienie teraz czegokolwiek nie przyniesie efektu. Postanowił więc zostawić byłego anioła w spokoju. Wyszedł cicho z pokoju i zajął się swoimi sprawami.
- I co z nim? W dalszym ciągu nic? – spytał Kostek, kiedy wieczorem, tuż przed snem leżeli do siebie przytuleni.
- Niestety – Bazyli westchnął ciężko. – Nie wiem co zrobić. On stracił wolę życia.
- Ech – westchnął Konstanty. – Same problemy. Jak się zwalają na człowieka, to wszystkie na raz.
- Jak to? Też masz jakieś problemy? – Zaniepokoił się Bazyli
- Ja nie, pewien znajomy demon. Jego młodszy brat uciekł z domu. Udało mu się ustalić, że na pewno nie ma go w piekle. Prosił mnie o pomoc bym znalazł tego głupka.
- Ojej. Mam nadzieję, że ci się uda.
- Też mam taką nadzieję – westchnął Kostek. – Nie mogłem mu odmówić, chociaż to trochę kłopotliwe dla mnie. Dlatego też wolałbym żeby to się skończyło możliwie jak najszybciej.
Dwa dni później, kiedy za oknem szalała wyjątkowo silna burza, Kostek wrócił do domu z kimś. I jak zwykle po prostu się pojawiał przenikając przez ściany, tak teraz, chyba po raz pierwszy skorzystał z drzwi.
- Coś się stało? – zaniepokoil się Bazyli.
- W końcu go znalazłem. – Konstanty uśmiechnął się zadowolony i wypchnął przed siebie niemiłosiernie przemoczonego… demona. Wyglądał jak kupka nieszczęścia z tymi posklejanymi długimi włosami, ciężkimi od wody ubraniami i w rosnącej coraz bardziej kałuży. Nawet jego rogi wyglądały dziwnie żałośnie.
- Nie mogłeś pojawić się jak zawsze? Nanieśliście tylko wody, podłogę nam od tego wypaczy – burczał Bazyli idąc po ścierkę.
- Nie mogłem. Właściwie to on nie mógł. Azmetha pozbawiono jego diabelskich mocy. W ostatniej chwili, zanim całkowicie zniknęły, udało mu się uciec na ziemię. Błąkał się bez celu, nie wiedząc co robić.
- Znaczy stał się człowiekiem? Tak jak Daniel? – zainteresował się Bazyli.
Na dźwięk tego imienia demon podniósł głowę.
- Daniel? Anioł Daniel? – zapytał. – Znasz go?
- No, mieszka u nas od jakiegoś czasu. Chociaż mieszka, to za dużo powiedziane, raczej wegetuje czekając na śmierć. Mówi, że stracił sens życia po tym jak go rozdzielono z jego ukochanym demonem. Zupełnie nie wiem jak mu pomóc.
- A może mówił jak ten demon ma na imię? – pytał Azmeth coraz bardziej rozgorączkowany.
- Niestety nie.
- A gdzie on jest? Mógłbym go zobaczyć? Proszę – wyjęczał błagalnie.
Bazyli bez słowa wskazał drzwi do pokoju w którym leżał Daniel.
Azmeth, nie zwracając zupełnie uwagi na mokre ślady, rzucił się do drzwi i otworzył je z rozmachem, jakby chciał je wyrwać z zawiasów. Zobaczył leżącą na łóżku tyłem do wejścia postać.
- Daniel? – zapytał z nadzieją w głosie. Na dźwięk jego głosu Daniel odwrócił się powoli. Przez chwilę patrzył z niedowierzaniem, jakby myślał, ze to tylko sen.
- Azmeth? – W końcu podniósł się do pozycji siedzącej.
- Daniel! – Demon z płaczem rzucił się w objęcia anioła. – Ty żyjesz! Nawet nie wiesz jak ja cierpiałem gdy nas rozdzielili! Tak bardzo za tobą tęskniłem!
- Szczęście ty moje – wyszeptał Daniel ze łzami w oczach, całując demona po twarzy. – Moje ty życie, moje… - łzy wzruszenia odebrały mu głos kompletnie. Chcąc wyrazić swoje uczucie i tęsknotę, wpił się w usta demona.
- No proszę, upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu – stwierdził Kostek. – Tylko ciekawe co teraz.
- Na początek zostawmy ich w spokoju – stwierdził Bazyli. – Niech się nacieszą sobą. Wy też uciekajcie – powiedział do chochlików, które ze wzruszenia aż się popłakały.
Wszyscy wyszli z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Kostek przebrał się w suche ubrania, a Bazyli przygotował dla swojego chłopaka gorącą herbatę. Tak profilaktycznie, przeciwko przeziębieniu. Chociaż Kostek twierdził, że Śmierć nie może złapać żadnej ziemskiej choroby, jednak mimo to Bazyli wolał dmuchać na zimne.
Cała czwórka siedziała w salonie, próbując ustalić co dalej, gdy drzwi do trzeciego pokoju otworzyły się i kochankowie weszli do salonu. Od razu widać było zmianę w wyglądzie Daniela. Z jego oczu, z całej jego postaci biło szczęście.
- Dziękuję wam – powiedział anioł. – Zwróciliście mi sens życia.
- I nie będzie ci brakować tego wszystkiego o czym mi mówiłeś? – zapytał Bazyli.
- Teraz mogę żyć bez tego, bo moje szczęście jest przy mnie – odparł całując Azmetha w skroń. Demon nic nie odpowiedział, tylko się zaczerwienił.
- Co macie zamiar dalej robić? – zainteresował się Kostek.
- Nie wiem, nie myślałem jeszcze o tym. Najpierw chcę się nacieszyć moim ukochanym.
- Może być z tym problem – mruknął Kostek. – Myślisz, że go znalazłem, bo akurat miałem za dużo czasu i mi się nudziło? Jego brat mnie o to prosił. Mam mu dać znać jakbym spotkał „tego głąba” gdzieś na ziemi.
- Nazmeth? – przeraził się demon. – Powiedziałeś mu już?
- Niby kiedy? Jeszcze nie zdążyłem.
- Proszę, nie mów mu! – Azmeth rzucił się na kolana tuż przez Kostkiem, błagalnie składając ręce. – Proszę, nie rozdzielaj mnie z Danielem! Ja bez niego żyć nie mogę!
- Muszę mu powiedzieć. Mam u niego dług do spłacenia.
- A nie możesz tego zrobić dopiero za jakiś czas? – zapytał Bazyli. – Masz dużo pracy, nie możesz przez cały czas szukać jakiegoś demona.
- Przez jakiś mogę zwodzić Nazmetha, ale dobrze wiecie, że nie mogę tego robić zbyt długo, bo w końcu zacznie coś podejrzewać.
- Tyle nam wystarczy – powiedział Daniel.
- Dziękuję – wyszeptał Azmeth i uściskał Kostka.
- Ej, uważaj! Przez ciebie jestem cały mokry – wyburzał dziwnie zmieszany Kostek.
- Właśnie! – odezwał się Bazyli. – Przebierz się w coś suchego, bo jeszcze coś złapiesz. Idź do łazienki, przyniosę ci jakieś ubrania.
Azmeth pokiwał głową i ruszył w stronę łazienki, a Daniel za nim.
Zanim Bazyli wszedł do łazienki z ubraniami, profilaktycznie zastukał. Odczekał chwilę i dopiero wtedy wszedł. Zmieszana mina demona i uciekający na boki wzrok anioła powiedziały mu, że dobrze zrobił pukając.
- Skoro jesteście teraz ludźmi, trzeba by pomyśleć nad znalezieniem wam jakiejś pracy, żebyście mieli za co żyć – powiedział Kostek, kiedy chwilę potem wszyscy siedzieli w salonie. Bazyli uśmiechał się zadowolony, Mikołaj wcinał ciastko za ciastkiem, jakby chciał nadrobić cały ten czas, kiedy je ignorował, Adam cieszył się, że Mikołaj znowu jest sobą, Azmeth tulił się do Daniela, który obejmował go z czułością, przez cały czas całując po włosach, a Kostek marszczył czoło, intensywnie myśląc nad rozwiązaniem problemu. – Do tego jakieś mieszkanie. Na razie możecie spać w trzecim pokoju. Jest wolny, więc nie będziecie sprawiać nam żadnego problemu.
- Nawet nie wiesz jaki wdzięcznym wam jestem – powiedział Daniel.
- Ale pamiętaj, nie wiem jak długo to potrwa – zastrzegł Kostek.
- Wiem. Ale lepsze to niż nic. Nawet te kilka chwil razem jest dla mnie cenniejsze niż cale moje życie.
- A co z twoimi… - Bazyli zawahał się. – Nie będą cię ścigać?
- Oni już mnie ukarali. Uważają, że wyrwanie skrzydeł i pozbawienie anielskich mocy to najsurowsza i najbardziej dotkliwa kara. Nie będą się mną już więcej interesować.
- No to przynajmniej jeden problem mamy z głowy – mruknął Kostek. – No trudno, niech na razie będzie jak jest, później zobaczymy co dalej.
Przez następne dni Bazyli i Kostek uczyli swoich nowych współlokatorów życia jako ludzie. Czasami wychodziły z tego zabawne sytuacje, jak wtedy, gdy Azmeth postanowił zrobić pranie. Kiedy Bazyli wrócił z zajęć, niecodzienni kochankowie zajęci byli zbieraniem z podłogi ogromnych ilości piany. Okazało się iż demon wsypał do pralki cały proszek, jaki tylko znalazł, no i oczywiście doszło do „nieszczęścia”. Przytrafiały się też bardziej niebezpieczne sytuacje, jak wtedy, gdy Daniel postanowił odwdzięczyć się za gościnę i ugotować obiad. Jak można się domyśleć, skończyło się dwoma spalonymi garnkami, zamówiona pizzą i wietrzeniem kuchni przez cała noc. Jednak zarówno Daniel, jak i Azmeth byli dość pojętnymi uczniami i tych nieszczęść było coraz mniej, aż w końcu, któregoś dnia Daniel wyszedł z domu w poszukiwaniu pracy. Azmeth jeszcze nie czuł się zbyt pewnie, więc siedział w domu, zajmując się wszelkimi domowymi pracami, zupełnie ignorując burczenie Bazylego, który uważał, że gość nie powinien tyle pracować. Zresztą i tak by nie mógł nigdzie wychodzić, biorąc pod uwagę jego demoniczne atrybuty, które, mimo odebrania diabelskich mocy, wciąż były na swoim miejscu.
Wszystko powoli toczyło się w dobrym kierunku i wszyscy już prawie zapomnieli o tych traumatycznych przejściach, gdy nagle, któregoś dnia ich spokój został zburzony. Cała szóstka siedziała właśnie w salonie i zajadając popcorn oglądała film, gdy nagle coś błysnęło, huknęło i w pokoju pojawił się… demon. Wyraźnie wściekły demon.
- Cholera – warczał kaszląc – Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
- Nazmeth? – odezwał się z trwogą Azmeth i przytulił się do ukochanego, który odruchowo objął go ramieniem.
- W końcu cię znalazłem – syknął demon w stronę młodszego brata. – A z tobą sobie jeszcze pogadam – warkną w stronę Kostka, który aż skulił się na swoim fotelu. – Idziemy! – Złapał Azmetha za rękę i pociągnął. Jednak nie zdążył nic więcej zrobić. Daniel, broniąc ukochanego uderzył go w szczękę, że aż poleciał na podłogę.
- Ty cholerny… - warknął Nazmeth rozmasowując miejsce uderzenia. – lepiej uważaj, bo cię zabiję.
- Myślisz, że się ciebie boję?! – odparł buńczucznie Daniel. – Nie pozwolę ci zabrać Azmetha!
- Jak byś miał tu coś do gadania, ludzki robaku – warknął. - Mogę cię zgnieść jednym ruchem palca.
- Nawet nędzny robak potrafi dotkliwie pogryźć.
Konstanty, widząc, że robi się coraz niebezpieczniej próbował rozdzielić coraz bardziej zacietrzewionych przeciwników, lecz tylko otrzymał groźne spojrzenie od Daniela i potężne uderzenie od demona, po którym poleciał do tyłu i wylądował na ścianie. Osunął się z jękiem na podłogę. Przerażony Bazyli podbiegł do niego.
- Kochanie, wszystko w porządku?
- Kurcze, jeszcze nigdy w życiu tak nie oberwałem – jęknął rozmasowując bolącą potylicę. - Wiedziałem, że zdenerwowany Nazmeth jest nieobliczalny, ale nie mogę pozwolić by z wściekłości zniszczył mi mieszkanie, albo zabił Daniela.
- Może to zrobić? – zaniepokoił się Bazyli.
- Niestety. Jak się wkurzy, staje się nieobliczalny. Lepiej wtedy być z daleka od niego.
- O nie! Nie pozwolę na to! – wykrzyknął Bazyli i rzucił się między walczących, którzy już zaczynali przechodzić do konkretniejszych działań. Niestety został odrzucony tak samo jak Konstanty. Kiedy uderzył w ścianę, coś w nim pękło i cała jego złość nagle znalazła ujście w postaci wściekłego, ogłuszającego krzyku, od którego wszyscy musieli zatkać uszy. Tymczasem Bazyli podniósł się i jak w transie, z dziwnie błyszczącymi oczami podszedł do demona. Bez słowa złapał go za gardło i podniósł do góry, jakby tamten nic nie ważył. Popatrzył na niego przeszywającym wzrokiem. Demon aż zamknął oczy, nie mogą znieść bijącego z oczu Bazylego blasku.
- Jak śmiesz niszczyć to wspaniałe uczucie – powiedział chłopak nie swoim, głębokim i groźnym głosem, jakby przemawiał przez niego ktoś inny. – Miłość to najczystsza na świecie rzecz stworzona przez Najwyższego, której obce są wszelkie podziały i granice. Ktoś taki jak ty, dla kogo najważniejsze jest tylko niszczenie wszystkiego, nie ma prawa przeciwstawiać się tej największej z mocy. Karą za to jest śmierć.
Nagle spod palców ściskających szyję demona zaczął się wydobywać dym, a on sam zaczął krzyczeć, zupełnie nie przypominając tego wcześniejszego, hardego demona.
- Nie! Litości! Już nie będę! Zostawię ich w spokoju! Przysięgam na rogi Lucyfera!
Przez chwilę nic się nie działo, a Nazmeth wciąż próbował się bez skutku uwolnić, gdy nagle Bazyli puścił go, aż demon upadł z głośnym stukotem na podłogę, po czym zemdlał.
- Bazyli! – krzyknął przerażony Kostek i podbiegł do swojego chłopaka. – Bazyli! – Zaczął go cucić klepiąc po twarzy.
- Kim on jest?! – wycharczał Nazmeth patrząc z przerażeniem na wciąż nieprzytomnego chłopaka.
- Zwykłym człowiekiem – odparł zdumiony Daniel, nie mogąc oderwać wzroku od tego niepozornego chłopaka.
W końcu Kostek docucił Bazylego.
- Co się stało? Pobili się? – zapytał zaniepokojony.
- Nie pamiętasz? – zainteresował się Kostek. – Powstrzymałeś Nazmetha.
- Ja? Naprawdę? – Nie mógł uwierzyć. – Ale jak?
- To samo my chcieliśmy zapytać – mruknął Daniel. – Zachowywałeś się jakby coś cię opętało.
- Ale ja nic nie pamiętam.
- Nie wiem czy to dobrze czy źle – mruknął Kostek. – Będę musiał o tym pogadać z naszym psychiatrą. Samo opętanie człowieka to już poważna sprawa, a jeszcze coś takiego… Zwykle optujący demon jest o wiele słabszy od kogoś takiego jak Nazmeth. A ty… omal go nie zabiłeś, a z pewnością naznaczyłeś na cale życie. To jest podejrzane…
- Weź mnie nie strasz – Bazyli aż wzdrygnął się.
- Nie bój się, cokolwiek się stanie, ja zawsze będę przy tobie. – Kostek objął mocno Bazylego i go przytulił. – Rozumiem, że teraz dasz im spokój? - zapytał po krótkiej chwili, spoglądając uważnie na Nazmetha.
Demon, wciąż trzymając się za szyję, rzucił wściekłe spojrzenie na wciąż przytulonego do Kostka Bazylego i wywarczał:
- Tak. Zresztą on i tak był wiecznie zakałą rodziny. Kazali mi go sprowadzić tylko po to by go ukarać. Wykluczenie z rodu i zakaz wstępu do piekła będzie dla niego wystarczającą karą.
- A mój dług?
- Spłacony – kolejne warknięcie.
- Świetnie – Kostek uśmiechnął się pełną gębą. – Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, nie ma chyba sensu byś tu dłużej zostawał. Nie uważasz?
Demon tylko sapnął wściekle, wyjął z kieszeni spodni jakiś woreczek i sypnął odrobiną wyciągniętego z środka proszku na podłogę, po czym wymamrotał zaklęcie i chwilę potem zniknął w tumanach dymu.
- Znaczy, że to już koniec? – zapytał niepewnie Azmeth.
- Na to wychodzi – odparł Kostek. – Już się uspokoiłeś, kochanie? - Zapytał z troską, spoglądając na Bazylego. Ten pokiwał twierdząco głowa.
- Znaczy możemy być razem i nikt już nas nie będzie ścigał ani próbował rozdzielić? – demon wciąż się upewniał.
- Oczywiście – odparł Bazyli. – I wiecie, co? Możecie zamieszkać z nami. Prawda, kochanie? – spojrzał prosząco na Kostka.
- Oczywiście. Razem będzie weselej.
Słysząc to Azmeth aż popłakał się ze szczęścia.
Od tamtego dnia zaczęło się ich wspólne życie. Trochę czasu zajęło zanim pewien, znajomy już, lekarz-mumia pomógł Azmethowi pozbyć się niewygodnych części ciała i kosztowało to sporo bólu, jednak były demon znosił to cierpliwie, wiedząc, że ma u boku swojego ukochanego. Aż w końcu nadszedł dzień, gdy nie różnił się niczym od innych ludzi i mógł spokojnie wyjść z domu.