Ichigo zjadł kolację w ciszy i w spokoju, tylko w towarzystwie techników ze swojej zmiany. Piloci Espady jedli chyba wcześniej, albo zjedzą później, za co w sumie był niezwykle wdzięczny. Jak również za to, że od wczorajszego wieczora nie widział nigdzie Jaegerjaqueza. W sumie do tej pory sam nie był pewien, co się właściwie stało. Gdy obudził go budzik na zmianę, leżał sam w swoim łóżku, a jeden z chłopaków, z którym dzielił pokój, własnie szykował się spać. Pamiętał, że wdał się w bójkę z Grimmjowem, ale nie był pewien, czy ta inna bójka, ta z białym mężczyzną, była jedynie snem, czy wydarzyła się naprawdę. Bardzo, ale to bardzo nie podobało mu się, to co działo się z jego mózgiem. Mógł mieć tylko nadzieję, że ten cały Kapelusznik naprawdę coś wie i będzie wiedział, co z tym zrobić.
Odstawił tacę, mruknął pożegnanie do pozostałych i wyszedł ze stołówki. Była szósta czterdzieści, więc był lekko spóźniony. Może jednak powinien darować sobie kolacje, bo co jeżeli Yoruichi nie poczeka, z drugiej strony naprawdę nie wyobrażał sobie, jakim sposobem kobieta miałaby gdziekolwiek pójść. A co jeżeli symulator będzie zajęty? Jaką będzie miał szansę się do niego dostać? I możliwość dowiedzenia się czegokolwiek pójdzie w pizdu. Cóż sam sobie będzie winny. Przyspieszył nieco kroku.
Zamyślony skręcił i zaraz na kogoś wpadł na kogoś, już chciał przepraszać.
- Jednak na mnie lecisz, Kurosaki.
Spojrzał na stojącego przed nim Jaegerjaqueza spode łba.
- Nie dodawaj sobie – mruknął i chciał go wyminąć, ale Grimmjow chwycił go w pasie i przyciągnął do siebie pewnym, zdecydowanym ruchem ich piersi się zderzyły, a Ichigo w jednej chwili przypomniała się "Jaskinia", za jakie przewiny jego logika musiała podążać takimi ścieżkami i dlaczego, do cholery jasnej, jego własne ciało musiało go tak perfidnie zdradzać. Niech przeklęte będą, przez wszystkich Pustych, rumieńce. Chyba właśnie chwila wstydu sprawiła, że pilot Espady nie zarobił sińca na szczęce.
- Ale nie ma się czego wstydzić – wymruczał Grimmjow z szerokim uśmiechem, pochylając się do twarzy chłopaka.
Mózg Ichigo znowu zaczął funkcjonować. Wyrwał się z uścisku mężczyzny i w jednej chwili rumieniec wstydu zmianił się w czerwień gniewu. Zacisnął pięści, spiął się, by być gotowym na obronę przed tym skurwsynem. Jeszcze tylko rozejrzał się na boki, czy ktokolwiek to widział, ale wyglądało na to, że nikt nie zwrócił na nich uwagi.
- Czego ty ode mnie chcesz, Jaegerjaquez?! - warknął. - Odpieprz się ode mnie wreszcie!
Grimmjow wyglądał na niezwykle rozbawionego reakcją chłopaka.
- Mówił ci ktoś, Kurosaki, że strasznie apetycznie wyglądasz, jak się denerwujesz? - zapytał niewinnym głosem i błysnął kolejnym uśmiechem.
Ichigo tylko prychnął, ale wiedział, że jakby nie był wściekły to by znowu się zarumienił – czy jest na to jakieś lekarstwo? Przydałoby mu się.
- Ale – mówił dalej Grimmjow teatralnie zamyślonym tonem. - Mógłbym się od ciebie odpieprzyć pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytał, ale zaraz pożałował, jak tylko zobaczył uśmiech pilota.
- Prześpij się ze mną. A wróć, najpierw sparring, a później seks!
Ichigo tylko westchnął zrezygnowany, mógł się przecież domyślić, że to będzie coś tego typu. Zaraz jednak sie odrobinę przeraził, gdy cichy głosik w głowie powiedział, że to w sumie nie jest taki zły układ. W końcu, z doświadczenia wiedział, Grimmjow nie był złym kochankiem, a przed tym będzie mógł mu obić tą mordę z tym pewnym siebie uśmieszkiem.
- Tylko tyle? I dasz mi spokój? - upewnił się, chociaż przeklinał się, że w ogóle bierze to wszystko pod uwagę, ale nie miał zbytnio czasu ani ochoty na jakiekolwiek targi, a spokój był naprawdę mile widziany. Miał wystarczająco problemów z własnym umysłem, nie potrzebował do tego jeszcze napalonego zwierza dyszącego mu nad karkiem – w duchu pożałował takiego doboru słów.
- Będę spokojny jak Puści nocą. To co – przyrzekł Grimmjow poważnie i zaraz chwycił chłopaka za nadgarstek. - Nie ma co tracić czasu.
- Co?! Nie! - zaprotestował Ichigo, próbując się wyrwać, ale tym razem chwyt pilota był o wiele mocniejszy. Jeszcze ktoś idący w drugą stronę korytarza spojrzał zaciekawiony w ich stronę. Świetnie po prostu. - Nie mam teraz czasu. - I dopiero po minie Grimmjowa zorientował się w znaczeniu własnych słów.
Pilot najpierw wyglądął na zaskoczonego, jakby zupełnie nie spodziewał się odpowiedzi, która w sumie była zgodą na ten układ, a potem uśmiechnął się triumfalnie. Przyciągnął chłopaka do siebie.
- A co niby innego, bardziej przyjemnego masz do zrobienia? - wymruczał prosto do ucha Ichigo, a ten miał tylko nadzieję, że dreszcz jaki przeszedł mu po plecach, pozostał niezauważony.
- Nie... nie twoja sprawa! - warknął, bo jakby nie warknął, to pewnie by się znowu zarumienił.
Grimmjow zmrużył oczy i przestał się uśmiechać, ewidentnie stracił cierpliwość do zabaw.
- Teraz, albo wcale – powiedział z nutką grożby w głosie.
- Później albo nigdy – odwarknął Ichigo. - Co ty jesteś? Jakiś rozwydrzony bachor?
- Jakiś problem? - zapytał uprzejmy głos z boku.
- Nie twój... - zaczął Grimmjow, ale zaraz się opanował, gdy dotarło do niego z kim ma do czynienia. - Nie, panie pułkowniku – odpowiedział szybko, puszczając w końcu chłopaka.
Ichigo, rozcierając nadgarstek, spojrzał na szczupłego mężczyznę z włosami przyciętymi równo na wysokości szczęki w mundurze Gotei i z dystynkcjami pułkownika. I w jakiś absolutnie absurdalny sposób coś mu w nim nie pasowało. Jakieś mgliste skojarzenie, że powinien być biały. Aż się wzdrygnął na tę myśl. Wariował, on po prostu wariował. Powinien najkrótszą iśc do lekarza, a nie szukać jakiegoś Szalonego Kapelusznika. Może jeszcze nie było za późno, może da się to wyleczyć. Tak czy siak, musiał skorzystać z okazji i się stąd ulotnić. Skinął oszczędnie głową blondynowi, Jaegerjaqueza nie zaszczycił zawet spojrzeniem.
- Oj, Kurosaki, partyjka dzisiaj wieczorem, nie zapomnij inaczej nie dam ci spokoju! - zawołał jeszcze Grimmjow, odprowadzając wzrokiem chłopaka i uśmiechając się triumfalnie. Jednak była szansa, że ten dzień zakończy się nader przyjemnie, poimimo czasu zmarnowanego na te wszystkie badania u Aizena,.
Ichigo odetchnął dopiero, gdy znalazł się przed symulatorem. I wtedy strzelił sobie dłonią prosto w czoło i przez chwilę tak właśnie stał, kontemplując własną głupotę. Jakim sposobem jego logika uznała, że pójście na jakikolwiek układ z tym facetem, było dobrym pomysłem? Oczywiście, gdyby był wobec siebie zupełnie szczery, to odpowiedź stawała się bardzo prosta. W podjęciu tej decyzji logika nie miała zbyt wiele do powiedzenia, o wiele więcej miał penis, ale przecież za żadne skarby nie przyznałby, że owszem, miał ochotę – ewentualnie, jakby już nie było innej możliwości, gdyby był już naprawdę zdesperowany – na seks z Grimmjowem.
Westchnął jeszcze ciężko nad swoim losem i wszedl do symulatora.
- Ładnie tak, kazać kobiecie czekać?
Spokojny, może trochę rozbawiony głos wytrącił go z jego rozmyślań. Spojrzał zupełnie zaskoczony, na stojącą na środku sali kobietę, którą znał jedynie z symulacji i właśnie tym dla niego była, avaterm programu niczym więcej, ale w tej chwili miał przed sobą żywą kobietę, ubraną w mundur Gotei z dystynkcjami kapitana.
- Eeee. - Podrapał się w tył głowy, poczuł się trochę głupio w sumie, że się spóźnił. - Przepraszam za spóźnienie? Nie wiedziałem, że istniejesz naprawdę – wypalił.
- A jak inaczej miałabym cię zaprowadzić do Kapelusznika, bystrzaku? - zapytała wciąż rozbawiona, łapiąc się pod boki.
No tak, o tym jakoś nie pomyślał.
- Jakoś nigdy wcześniej cię nie widziałem na żywo i... - próbował się wytłumaczyć.
- Nie wierzysz mi? - weszła mu w słowo. - Jak chcesz mogę się rozebrać i pokazać... - sięgnęła do paska.
- Nie! - krzyknął, zakrywając twarz rękoma. - Kobieto, wierzę ci, nie musisz. - Jeszcze tego mu brakowało, żeby ona też go molestowała.
- Poprzednim razem nie miałeś nic przeciwko mnie nago – zdziwiła się.
- Wzięłaś mnie z zaskoczenia! Nie musimy już iść, chyba jesteśmy spóźnieni? - szybko zmienił temat i spojrzał pomiędzy palcami, by się upewnić, że ciuchy Yoruichi są na swoim miejscu. Były, więc odetchnął z ulgą i zabrał dłonie. - Idziemy? - zapytał już nieco zmęczonym głosem.
Yoruichi uśmiechnęła się jeszcze i poprowadziła go wgłąb bazy.
- Kim on właściwie jest ten Kapelusznik? - zapytał się Ichigo, gdy schodzili na niższy poziom, gdzie znajdowały się magazyny, co było zaskakujące. Myślał, że pójdą raczej w kierunku kwater mieszkalnych, albo może pokoi administracji.
- Wybacz, ale nie mogłabym zabrać mu przyjemności przedstawienia się osobiście. Ale spokojnie, nie zrobi na tobie wiwisekcji. Chociaż kto wię, w końcu nie bez powodu przyjął taki pseudonim. Żartuję, żartuję – dodała zaraz, widząc jak Ichigo się zawahał i poklepała go po plecach.
Przeszli przez magazyny. Nikt ich nie zaczepiał, widząc oficerskie oznaczenia na mundurze Yoruichi. Nie było też żadnych problemów z przejściem, wszystkie zamki otwierała szybką sekwencją kodu – Ichigo musiałby się nieźle pobawić, gdyby chciał je zhakować. W końcu znaleźli się w tej części, w której Ichigo nigdy nie był i nawet nie wiedział, że coś takiego istnieje.
Weszli do ciemnej hali, musiała być bardzo wysoka i niemalże pusta, bo ich kroki odbijały się głośnym echem.
- Nie jest to niezbędne – odezwała się Yoruichi poważnym, nawet trochę smutnym tonem, włączając latarkę. - Ale jak już tu jesteśmy.
Ichigo zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co jej chodzi, ale wtedy skierowała światło w bok i powoli wędrowała nim w górę, wydobywając z mroku maszynerię po części już rozłożoną, pozbawioną obudowy. Doskonale widoczna była hydraulika opleciona resztkami obwodów, jednak w wielu miejscach brakowało podzespołów. Dopiero po chwili można było dojrzeć, że to były olbrzmie mechaniczne nogi – w jednej zupełnie brakowalo stopy - a wyżej korpus, w którym jeszcze tkwił dawno wystygły reaktor, olbrzymie ramiona rozłożone na boki, wybebeszone tak samo jak nogi. Trzymane w tej pozycji przez łańcuchy. Głowa była jedynie odległym odblaskiem, światło już tam nie sięgało, nie rozpraszało mroku. Ciężko było pozbyć się skojarzeń z gigantem, któremu jakiś potwór wyżarl wnętrzności, obgryzł kończyny do kości, na których wisialy strzępki mięśni i żył, teraz zupełnie niepotrzebnych. Nie było szans, żeby popłynęła nimi krew.
Zanpakutou typu Bankai.
Światło latarki przesunęło się wgłąb sali. W niszach, na łańcuchach kolejne zapomniane giganty. Te pierwsze, które stanęły na linii frontu. Teraz było jasne, dlaczego tam nie wrócą. Z cudu, który pozwolił powstrzymać inwazję na tyle, by ludzkość się na powrót zorganizowała w enklawach, zamieniły się w magazyny części zamiennych. I to nie z własnej winy. To nie same Zanpakutou zawiodły, a system ich kierowania. Okazało się, że wszczepki – biomechaniczne urządzenia montowane na korze mózgowej – niezbędne do kierowania Bankai, mają niezabezpieczoną furtkę i można je zwyczajnie zhakować. Właśnie to wydarzyło się dziewięć lat temu. Ktoś – do tej pory niewiadomo kto – wszedł na wszczepki czterech pilotów, którzy właśnie odpierali atak i ich zwyczajnie wyłączył. To był jedyny raz, gdy Pustym udało się wejść wgłąb enklawy. To był cud, że udało się ich wypędzić, niestety dla niektórych ludzi zbyt późno. Między innymi dla matki Ichigo.
Miał wtedy dwanaście lat. Do tej pory nie wybaczył sobie, że nie wrócił tamtego dnia prosto do domu. Obrażony na cały świat, że jest taki niesprawiedliwy, że śmieje się z niego ustami innych dzieci za jego dziwne sny, za kolor włosów, za cokolwiek, bo obrał go sobie za swoją ofiarę. Nawrzeszczał wtedy na inne dzieciaki, chyba nawet jakieś pobił i uciekł do lasu, wspiął się na jedno z drzew i siedział tam. Nie zszedł nawet, gdy słyszał wołanie matki. Na nią też był tamtego dnia obrażony, bo też go nie rozumiała. Wyglądała, jakby wierzyła mu, gdy opowiadał jej swoje sny, uśmiechała się rozumiejąco, ale pewnie ona też miała go za dziwoląga. Tak wtedy sobie myślał. Jakim głupim dzieckiem był. To jej rozpaczliwe wołanie, którego nawet nie słuchał, było ostatnim razem, gdy słyszał jej głos. Zasnął na tych gałęziach i znowu śnił o obcych miastach. Jego matka szukała go przez cały czas, nawet gdy Puści już przedarli się tak daleko za linie obrony. Znalazł ją następnego dnia rano. Leżała wśród połamanych drzew i rozdartej pazurami ziemi. Martwa.
- Chodźmy już – mruknął. - Chyba nie mamy czasu na takie bzdury.
Yoruichi przyjrzała mu się uważnie w końcu kiwnęła głową i poprowadziła go dalej. Kolejnymi drzwiami i znowu w dół, tym razem po drabinie. Kolejna sala, w tej było ciasno, wszędzie stały czarne skrzynie, z których wydobywał się jednostajny szum, było to ciepło, pomimo wentylacji odprowadzającej powietrze. Dopiero po chwili, gdy szli pomiędzy kolejnymi równymi rzędami skrzyń, Ichigo zdał sobie sprawę na co patrzy.
- Serwerownia? - mruknął do siebie. Był raz w głównej serwerowni bazy i to na pewno nie było tutaj.
- Tak, dodatkowa pamięć NEMU poza kontrolą bazy, Kurotsuchiemu wciąż wydaje się, że nikt o niej nie wie.
Spojrzał na kobietę zupełnie zaskoczony.
- Po co mu...
- Po co mu tajne serwery, gdzie zapisują się wyniki obliczeń, którymi dyrektor działu badawczego nie chce się dzielić z resztą dowództwa bazy? - weszła mu w słowo. - Cóż... - zrobiła poważną minę, pochyliła się w stronę Ichigo. - Może po prostu ogląda filmy pornograficzne w technologii symulacji 3D – powiedziała już z szerokim uśmiechem - takie dzieła sztuki wymagają nieco przestrzeni. Chociaż doprawdy nie rozumiem, po co komu symulacja, jak można na żywo. - Jej uśmiech z rozbawionego zmienił się w uwodzicielski, położyła dłoń na piersi Ichigo i pchnęła go między serwery. Uklękła.
- Co...! - zaczął nieco przerażony, czując już jak się czerwieni.
Otworzyła klapę w podłodze. Spojrzała na niego niezwykle rozbawiona.
- Masz jednak o sobie niezwykle wysokie mniemanie, prawda? Zapraszam za mną i zamknij drzwi za sobą.
Ichigo przetarł tylko twarz dłońmi i westchnął ciężko. Ruszył za Yoruichi, zamykając za sobą klapę. Szyb był jedynie rozświetlony ledowymi zarówkami umieszczonymi wzdluż drabiny, długiej drabiny. Zanim znaleźli się w zasiegu światła widocznego na końcu, Ichigo zdążył się nieźle spocić.
- Poczekaj tutaj, przyprowadzę go, bo pewnie poszedł spać – powiedziała Yoruichi zanim chłopak zdążył zejść z drabiny.
Gdy już znalazł się na ziemi i odwrócił, kobiety nie było. Został sam w pomieszczeniu, które wyglądało jak surowo obrobiona jaskinia, ale za to dobrze oświetlona. Wzdłuż ścian stały półki z różnymi rzeczami. Podszedł do najbliższej. Na półce na wysokości oczu stał stojaczek, na którym wisiały najprzeróźniejsze świecidełka, kolczyki, pierścionki, bransoletki, obok stało lusterko w ozdobnej ramce. Jakieś grzebienie i szczotki. Dalej szklane buteleczki w najprzeróżniejszych kształtach i kolorach. Sięgnął po jedną, otworzył, zapachniało czymś przyjemnym, chyba kwiatowym. Perfumy, słowo wypłynęło z pamięci, brzmiało obco. Odstawił buteleczkę. Dalej leżały jakieś pojemniczki z kolorowymi kwadratami albo kółkami w środku. Jakieś jeszcze inne pojemniczki. Na kolejnej półce były maskotki, ale inne niż te, które matka robiła dla niego i jego sióstr. Kształty były podobne, ale te tutaj były o wiele bardziej miękkie, wypchane czymś innym niż trocinami. Yuzu byłaby wniebowzięta, gdyby te wszystkie pluszaki zobaczyła. Wziął do ręki coś co było na pewno jakimś zwierzęciem z grzywą w kształcie gwiazdy dookoła trochę kociego pyska. Znowu dopiero po chwili na wierzch pamięci wypłynęła nazwa – lew. To właśnie były te drobne elementy wiedzy, które powoli przepadały. W osadach funkcjonowała podstawowa edukacja, pisanie, czytanie, liczenie, później była już nauka umiejętności praktycznych. Niektóre wyrazy znane tylko dlatego, że uczyli się na jakiś przekazywanych w rodzinach książkach, jednak dla nich stawały się coraz bardziej abstrakcyjne, więc szybko zapominane. Nawet później, gdy udało się dostać na szkolenie do któreś bazy, zakres zdobywanej wiedzy ograniczał się do przedmiotów przydatnych w bazie na lini frontu. Tylko czasem w Seireitei "Głos" wypuszczał jakieś artykuły z ciekawostkami, ale nie wszyscy je czytali. Czterdzieści siedem lat, dwa pokolenia, które wychowywały się już w warunkach wojny. To wystarczy, by zapomnieć. Ile znajdowało się tutaj przedmiotów, których nie potrafiłby nazwać.
Sięgnął do kolejnej półki. Tam stały rzędem książki. Otworzył pierwszą z brzegu, niestety zapisana obcymi znakami, kolejna tak samo. Dopiero trzecia okazała się pisana w ludzkim języki, a i tak niektóre słowa były nierozromiałe, albo inaczej zapisane.
"W ciągu mojego życia wyrobiłem sobie szczególną wrażliwość na Formę i ja naprawdę lękam się tego, że mam pięć palców u ręki. Dlaczego pięć? Dlaczego nie 328584598208854? A dlaczego nie wszystkie ilości naraz? I dlaczego w ogóle palec? Nic dla mnie bardziej fantastycznego, jak że tu i teraz jestem jaki jestem, określony, konkretny, taki akurat, a nie inny. I boję się jej, Formy, jak dzikiego zwierza..."
- O mamusiu skąd on to wszystko wziął! - zawołał ktoś teatralnie przejętym głosem. - Tyle skarbów!
Ichigo zamknął książkę i spojrzał w tamtą stronę, marszcząc brwi.
- Nie przejmuj się on tak zawsze – wyjaśniła Yoruichi, machając dłonią.
Obok niej stał mężczyzna w średnim wieku, pewnie był w wieku ojca Ichigo, z kapeluszem w biało-zielone paski, ubrany w jakieś zielone luźne ubranie i z klapkami na stopach.
- Szalony Kapelusznik? - zapytał się, chociaż odpowiedź była raczej oczywista.
- Do usług – powiedział mężczyzna, zdejmując kapelusz, odsłaniając tym samym jasne włosy i oczy, które wcześniej kryły się w cieniu ronda.
Skądś kojarzył tę twarz. Tylko nie potrafił jej przyporządkować.
- Sorry mam słabą pamięć do twarzy... Czy my się przypadkiem nie znamy? - zapytał, przyglądając się uważnie mężczyźnie.
Ten uśmiechnął się uprzejmie.
- Widzieliśmy się raz – powiedział. - Ale wątpie, żebyś to pamiętał, miałeś wtedy może z dwanaście lat. Znałem się z twoją matką, szukałem jej. Niestety... Bardzo mi przykro – dodał zaraz i brzmiał przy tym szczerze.
Ichigo kiwnął tylko głową, próbując sobie przypomnieć. Faktycznie, jakoś niedługo po atakach, do ich domu zawitał jakiś znajomy matki. Kojarzył zdarzenie, ale nie potrafił stwierdzić, czy to był ten sam mężczyzna. Chciał zapytać skąd zna jego matkę.
- Zapraszam może dalej – uprzedzil go Kapelusznik. - W końcu zapraszałem na herbatkę. I spokojnie będzie czas na zadawanie pytań.
Ichigo odłożył książkę i poszedł za gospodarzem. Przeszli do sąsiedniego pomieszczenia i nagle poczuł się jak w domu, tylko okien brakowało. Ten sam niemalże wystrój, jakieś takie swojskie zapachy.
- Siadaj, siadaj – ponaglił go mężczyzna, a sam zaczął się krzątać przy kuchni.
Zaraz, niewiadomo skąd, wyszedł czarny kot i wskoczył na niski stolik, przy którym usiadł Ichigo i spojrzał na chłopaka złotymi oczami, zaczął się myć.
- Yoruichi do nas nie dołączy? - zapytał się, patrząc przez ramię, gdy zorientował się, że kobiety z nimi nie ma. Nie żeby jakoś szczególnie za nią tęsknił, ale była chociaż odrobinę bardziej znajoma niż ten mężczyzna. Chociaż w tej sytuacji chyba to niewiele zmieniało.
- Niestety ma swoje obowiązki – odpowiedział wesoło Kapelusznik, stawiając czajnik i kubki. Podrapał kota za uchem. - Zazwyczaj są tutaj też inni, ale jakoś wszyscy wybyli, więc zostaliśmy tylko my dwaj. Powiedz, Ichigo – zaczął, siadając po drugiej stronie stolika, odłożył kapelusz na bok. Oparł brodę na dłoniach. - Nadal boli cię głowa, czy może pojawiły się inne objawy?
* * *
Starrk odłożył na bok tablet i przymknął oczy, oparł czoło na splecionych dłoniach. Myślał, myślal naprawdę intensywnie nad tym, czego się dowiedział. Nad tym, czego wiedzieć nie powinien i wiedział, teraz już wiedział, że popełnił błąd szukając odpowiedzi, na którą nie był w żaden sposób przygotowany. To była jedna z tych prawd, które rodzice pieczałowicie chowają przed swoimi dziećmi dla ich własnego dobra. I co on teraz z tą odkrytą prawdą ma zrobić? Będzie musiał złamać napisaną zasadę, że nie rozmawiają o tamtym wydarzeniu. Czy w ogóle będę chcieli z nim o tym rozmawiać? Czy będą próbowali udawać, że nie wiedzą o co chodzi, jak Grimmjow wtedy, gdy opowiedział mu swój sen?
Jeszcze raz spojrzał na tablet i widniejący na nim tekst. Wyszukany wśród głęboko zagrzebanych, prywatnych plików doktora Aizena. Słowa, które wywracały wszystko, czego był pewien o sobie, do góry nogami. Słowa, które potwierdzały te ciche, spychane gdzieś wgłab świadomości podejrzenia.
Ich umysły i ciała rozwijają się w zupełnie innym rytmie. Nie są więźniami ludzkiej biologii, która potrzebuje czasu, by ciało dojrzało. Są istotami, w których dominantą kształtującą jest Wola, a nie Forma, jak to ma miejsce u ludzi. Nadal tą Formę posiadają, ale ich postrzeganie czasu i samych siebie jest zupełnie inne, bo mogą je dowolnie kształtować, nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Myślą o sobie jako o osobach dorosłych, więc są dorosłymi, bez względu na to, że mają dopiero dziewięć lat.
Aż przypominają mi się pewne słowa:
"Nic dla mnie bardziej fantastycznego, jak że tu i teraz jestem jaki jestem, określony, konkretny, taki akurat, a nie inny. I boję się jej, Formy, jak dzikiego zwierza! Czy inni podzielają moje niepokoje? O ile? Nie czują Formy, jak ja, jej autonomii, jej dowolności, jej furii stwarzającej, kaprysów, perwersji, spiętrzeń i rozpadów, niepohamowania i bezgraniczności, nieustannego splatania i rozplatania."
I wreszcie ta Forma, której możliwości są niemal nieograniczone, do tej pory będąca we władaniu dzikich praw natury została okiełznana przez ludzką Wolę. Moją Wolę.
Ta piątka dzieci jest dla mnie niezwykle cenna.