Grimmjow jak zwykle zignorował informację, że symulator jest zajęty i wszedł do środka. Zazwyczaj udawało się powiedzieć dyplomatycznie zajmującemu, żeby poszedł poszukać siebie gdzie indziej. Poza tym miał gdzieś cichą nadzieję, że uda mu się znowu spotkać Kurosakiego i dokończyć ich ostatnią małą walkę, tutaj nikt by im nie przeszkodził.
Niestety nie miał tyle szczęścia. Zamiast rudzielca, symulator zajmował jakiś brunet, żołnierz Gotei, więc Grimmjow postanowił zdobyć się na szczyty uprzejmości i pozwolić mu dokończyć właśnie toczoną walkę. Zwłaszcza, że całkiem nieźle mu szło, chociaż styl miał zupełnie różny. Nawet jeden z tych, który Grimmjowa irytował, mocno defensywny z dużą ilością chytrych ataków.
W pewnym momencie żołnierz odwrócił się do niego bokiem. W tym momencie Grimmjow zmarszczył brwi. Chociaż z tej odległości nie był do końca pewien, ale wyglądało na to, że na szyi mężczyzny pysznił się wyraźny fioletowo-czerwony ślad. Niemalże się uśmiechnął, czyżby właśnie znalazł swojego kochanka z poprzedniej nocy, w tym momencie ćwiczący odwrócił się do końca w stronę pilota Espady i uśmiech jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. Na policzku żołnierza, tuż pod linia okularów, widoczny był tatuaż - liczba 69 - znak, który ciężko pomylić, a który należał do Hisagiego.
Czy to znaczy, że wczoraj to urocze stworzenie, które pozwoliło mu się zerżnąć w "Jaskini" to był Hisagi? Rżnął się z Hisagim? Ta myśl bardzo powoli to niego docierała i nie był pewien, czy mu sie podoba. Z jednej strony miałby powód, żeby robić sobie z gościa obiekt niezbyt wykwintnych żartów, może poniżyć raz, czy dwa. Poza tym to był naprawdę świetny seks. Z drugiej ta myśl była jakaś... niesmaczna. Cóż zawsze mógł liczyć na to, że coś się pomylił. Tylko im dłużej patrzył, tym bardziej ślad na szyi Hisagiego wyglądał jak ślad, który on zostawił.
- Wszyscy przeciwnicy wyeliminowani, walka zakończona - poinformował program.
- Powtórz - powiedział Hisagi, nie zdejmując nawet okularów.
- Oj - zawołał Grimmjow. Ślad, śladem, seks, seksem, ale miał ochotę sam powalczyć.
Dopiero wtedy Shuuhei obniżył okulary i spojrzał nad nimi w stronę głosu.
- To nie jest jedyny symulator w bazie, Jaegerjaquez - powiedział spokojnie. - Idź do innego.
Grimmjow uśmiechnął się tylko wrednie. Zdecydował. Myśl, że będzie mógł psychicznie poznęcać się nad tym gościem była bardziej kusząca.
- Pytanie mam - powiedział niemalże uprzejmie, podchodząc bliżej. Szlag, nawet wzrost by się zgadzał. - Bywasz w "Jaskini"?
Brunet popatrzył na niego podejrzliwie.
- A kto nie bywa? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Skąd masz ten ślad? - zapytał, kiwając brodą w stronę szyi mężczyzny.
- Nic ci do tego - mruknął. - To wszystko?
Uśmiech Grimmjowa przeszedł w wyszczerz, pochylił się w stronę Hisagiego, który instynktownie cofnął się odrobinę do tyłu. Otworzył usta, żeby zadać kolejne pytanie.
- REDCON-2 DLA ODDZIAŁÓW GOTEI OD 6 DO 9 I WSZYSTKICH ŻOŁNIERZY ESPADY. REDCON-3 DLA ODDZIAŁU 5 GOTEI.
Grimmjow zaklął pod nosem obrócił i ruszył w stronę hangarów. Hisagim zajmie się innym razem, teraz czekały ważniejsze sprawy.
Po drodze wpadł na Starrka, który wygladał jakby go właśnie wyrzucono z łóżka. Z drugiej strony rzadko kiedy wyglądał inaczej.
- Nie mogli mi dać jeszcze z pół godzinki - powiedział Starrk, ziewając zaraz. - Chociaż z drugiej strony miałem naprawdę dziwny sen. Śniło ci się kiedyś, że jesteś zwierzęciem?
- W sensie? - zdziwił się Grimmjow, marszcząc brwi.
- Śniło mi się, że jestem zwierzęciem razem ze wszystkim, co się z tym wiąże. Czułem, że mam cztery łapy, widziałem je razem z pazurami, czułem te wszystkie zapachy i... to wydawało się takie naturalne, czułem się, jakbym tak właśnie miał wyglądać, że powinienem być zwierzęciem... - zawahał się, jakby dotarło do niego, o czym właściwie mówi. - Zapomnij - rzucił z machnięciem ręką. - Jakieś bzdury gadam, jeszcze się nie obudziłem.
Grimmjow nie skomentował w żaden sposób, chociaż doskonale wiedział, o czym Starrk mówi.
- Tylko się znowu nie rozwal - rzucił Starrkowie na odchodne, gdy już weszli do hangaru.
- To zabrzmiało, jakbym robił to specjalnie - mruknął tamten, kierując się do w końcu naprawionego Lobosa.
Drzwi hangaru otworzyły się, wpuszczając do środka popołudniowe słońce i ukazując błękitne niebo. Jednak nikt nie zwrócił na to większej uwagi, bardziej interesujące były kropki na radarach. Małych było więcej niż zwykle, nic dziwnego, że zmobilizowali jeszcze jeden oddział. Grimmjow miał nadzieję, że ta grubsza zwierzyna też dzisiaj dopisze.
I jego nadzieje zostały spełnione.
- Już zapomniałem, jakie to męczące - rzucił Starrk przez radio na wspólnym kanale, gdy Grimmjow właśnie opadł po pozbyciu się drugiego Menosa, w swojej okolicy miał jeszcze jednego, widział nawet jego wstrętną mordę ponad koronami drzew.
- To chyba się starość nazywa, mój drogi - dorzuciła Tia, gdzieś w tle było słychać strzały. - Ale na twoim miejscu nie liczyłabym na spokojną emeryturę.
- To ty masz zamiar dożyć emerytury? Po chuj? - wrzucił swoje trzy grosze Nnoitra.
- Bym miał więcej czasu na...- zaczął Starrk. - Co jest?! Szlag, to Bli... - urwało.
- Starrk żyjesz tam? Starrk, odbiór?
Cisza. Na radarze Lobos przestał się poruszać. Dopiero po chwili na niebie z kierunku Starrka pojawiła się kolorowa raca.
- Czy on się już, kurwa, rozwalił? - zapytał Nnoitra, niedowierzając. - I o co chodziło mu z tym "bli"?
***
Ichigo podniósł zaskoczone spojrzenie znad tabletu. Alarm wył na całego, hangar zaczął się już zapełniać żołnierzami. Nie powinno być to w żaden sposób zaskakujące, ale pierwszy raz nie było bólu. To akurat powinno być pocieszające. Powinno, ale zamiast tego było niepokojące. Takie rzeczy nie powinny po prostu znikać. Chyba, że ta cała korelacja pomiędzy atakami bólu a atakami Pustych była jedynie przypadkiem i ból pojawi się w zupełnie innym momencie. Otrząsnął się i tak nie było sensu się nad tym zastanawiać. Wrócił do ekranu tabletu i już drugi raz w przeciągu kilku minut był zaskoczony. Rozejrzał się po hangarze, zastanawiając się, kto robił mu właśnie głupi kawał, bo ta wiadomość z niewiadomego źródła musiała być jakimś głupim żartem. Na samym środku ekranu widniał krwistoczerwony napis.
"To co dzieje się w twojej głowie to nie ból. Spadnij w dziurę, a zobaczysz i usłyszysz."
Spróbował wyśledzić nadawcę, jednak ktoś naprawdę się postarał i zatarł wszystkie ślady. Kto by zadawał sobie tyle trudu, żeby wysłać tak głupią wiadomość. Jak na zawołanie napis na ekranie się zmienił.
"Jestem Szalonym Kapelusznikiem i wiem, co ci siedzi w głowie."
I zaraz zniknął. Co to do cholery jasnej miało znaczyć? Kim u licha był ten cały Szalony Kapelusznik. Patrzył się to na ekran, to po ludziach w hangarze, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem nie chichocze gdzieś pod nosem. Jednak nic nie wskazywało na to, żeby wzbudzał czyjekolwiek zainteresowanie. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Nie wyglądało też, żeby ktokolwiek, przynajmniej w zasięgu jego wzroku, dostał podobnie dziwną wiadomość. Pokręcił głową i wrócił do pracy. Cokolwiek to było, na pewno było głupim żartem i nie należało się nim przejmować.
O mały włos nie cisnął tabletem gdzieś w kąt, gdy na ekranie pojawiła się kolejna wiadomość.
"Wypij mnie, a urośniesz."
Do tej wiadomość był załączony plik o nazwie "Alicja w krainie czarów". Sprawdził go pobieżnie, ale wyglądało na to, że był to zwykły plik tekstowy. Otworzył, rozjerzał się jeszcze raz podejrzliwie po hnagarze - wyglądało na to, że wciąż nikt go nie obserwował - zaczał czytać.
Brzmiało to jak bajka, jedna z tych, które zwykła opowiadać mu matka na dobranoc. Tylko może trochę bardziej pokręcona i zupełnie nie rozumiał, co cała ta historia ma wspólnego z nim. Jednak czytał dalej, mając nadzieję, że może jednak jakiś sens w tym jest.
Szczęśliwie zawartość buteleczki przestała już działać i Alicja nie rosła już dalej. Czuła się jednak tak marnie i tak mało widziała możliwości wydostania się z pokoiku, że była doprawdy bardzo nieszczęśliwa - przeczytał właśnie, gdy usłyszał rodzący się w tyłu głowy chichot. Nim chichot przerodził się w ból, przypomniał sobie pierwszą wiadomość "spadnij w dziurę". Co to niby miało znaczyć? Nie zdążył się nad tym porządnie zastanowić, bo jego głowa eksplodowała bólem. I to do cholery jasnej był ból, a ten Kapelusznik, kimkolwiek był, gówno wiedział. Spadnij, spadnij, spadnij, odbijało się echem razem z pulsującym bólem.
Spadł.
Przez krótka chwilę miał wrażenie, że naprawdę spada. Aż otworzył z zaskoczenia oczy, a jak już je otworzył to nie potrafił zamknąć, bo widział i
widział. Po chwili zdał sobie sprawę również z tego, że słyszał i
słyszał. Czuł i czuł.I to nie tak, że któreś z tych wrażeń było słabsze, czy przenikały się jak nierealne. Nie, wszystko było równie namacalne, jakby dostał nagle drugi zestaw receptorów. Tylko, że mózg wciąż był jeden.
Widział hangar, kręcących się po nich ludzi, widział swoje własne, nieco przybrudzone dłonie. Widział narzędzia porozrzucane dookoła. Widział wyraźne, tak jak zwykle i na codzień.
Widział góry i dobrze wiedział, że patrzy na góry Uralu. Widział trawę, widział rosnące nieopodal drzewa. Widział swoje własne śnieżnobiałe dłonie z czarnymi paznokciami. Wszystko przez zasłonę szarobiałych włosów. Słyszał ten zawsze panujący w hangarze hałas i szum..
Słyszał przeraźliwy, pełen bólu krzyk potwora. Czuł, że ma na stopach buty, czuł kombinezon, w który był ubrany, czuł ciepło.
Czuł trawę pod bosymi stopami i czuł przeszywający, zimny wiatr, który powodował dreszcze. Siedział.
Biegł. Widział Keigo pochylającego się nad nim i słyszał wyraźnie, co ten do niego mówi.
Widział jednego z Zanpakutou Espady, słyszał odgłos maszynerii.
Wariował od tego, czuł jak wariuje, jak jego mózg nie jest w stanie tego ogarnąć. Kręciło mu się w głowie, chciało się rzygać.
Skoczył. Wstał.
Pod sobą za pancerną szybą widział jak pilot Espady - Coyote Starrk - patrzy na niego zdziwiony, mówi coś. Przed nim stał nieco zaskoczony jego zachowaniem Keigo.
Rozpadł się. Zemdlał.
Jednak zanim zupełnie stracił przytomność przypomniał sobie, że to nie jest pierwszy raz. Już kiedyś tak było. Najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa - świat widziany z dwóch różnych perspektyw, jedną z nim było miasto.
Obudził się nagle, podrywając się gwałtownie do pionu, z bijącym ze strachu sercem. Ostatnie co pamiętał, to wrażenie rozpadania się w pył. Siedział i patrzył na swoje dłonie zdziwiony, że nie są białe. Zdziwiony, że w ogóle jest w jednym kawałku.
Przeczesał palcami włosy, powoli wracała świadomość i logiczne myślenie. Siedział na łóżku, nogi miał przykryte prześcieradłem, pachniało środkami odkażającymi. Zemdlał w hangarze, ktoś musiał go zanieść do skrzydła szpitalnego - pewnie Keigo - to było w zupełności zrozumiałe. Jednak powód, dlaczego zemdlał już nie. Co to właściwie miało znaczyć? I kim był ten Szlaony Kapelusznik, że wiedział? Właśnie! Ten plik od niego, może w dalszej części jest jakieś wyjaśnienie.
Zaczął rozglądać się za swoim tabletem, miał nadzieję, że nie został gdzies w hangarze, bo mógł go już nie odzyskać.
- Dolna szuflada.
Natychmiast spojrzał w stronę uprzejmego głosu. Przy jego łóżku stał prawie piędziesięcioletni, brązowowłosy mężczyzna w okularach. Uśmiechał się przyjaźnie. Ichigo potrzebował chwili, żeby zorientować się skąd zna tę twarz - doktor Aizen Sousuke.
- Dziękuję - mruknął tylko i sięgnął do szuflady, gdzie był zarówno jego tablet, jak złożona bluza kombinezonu.
- Jak się czujesz, Ichigo? - zapytał wciąż tym niezwykle uprzejmym tonem, przysiadając na brzegu łóżka.
- Już dobrze - odpowiedział chłodno, wstając na drugą stronę. Coś w tym mężczyźnie sprawiało, że czuł się nieswojo.
Ubrał bluzę i schował tablet do wewnętrznej kieszeni. Zerknął jeszcze na zegarek, trochę sobie pospał, prawie kolacja by go ominęła.
- Z twojej karty wynika - odezwał się znowu Aizen. - Że jakiś czas temu skarżyłeś się na bóle głowy.
- To nic, już mi przeszło - powiedział szybko. - A teraz przepraszam, muszę wracać do obowiązków.
- Rozumiem - powiedział spokojnie, wstając. Uśmiechnął się. - Uważaj na siebie, Ichigo.
Kiwnął tylko głową i wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Już w drzwiach wpadł na kogoś i zanim się zorientował i zdążył przeprosić, był ściskany.
- Ichigo jednak żyjesz - powiedziała z ulgą, obejmująca go, fioletowowłosa drobna dziewczyna.
- Tak żyję, Senna, możesz mnie puścić - powiedział, wyplątując się z objęć dziewczyny. - I nie mów, że się o mnie martwiłaś, bo i tak nie uwierzę.
W sumie miło mu było, że przyszła zobaczyć, co się z nim działo. Łączył ich dość specyficzny układ. Sennę znał jeszcze z rodzinnego miasteczka, razem poszli na szkolenie - ona w tej chwili pracuje w dziale biurowym - a później jakoś się złożyło, że wylądowali razem w łóżku, a później jeszcze kilka razy. Jednak końcem końców nie pojawiło się nic więcej.
- Oczywiście, że się nie martwiłam - powiedziała, dumnie unosząc brodę i ruszając w stronę stołówki. - Swoją drogą... - spojrzała na niego kątem oka z figlarnym uśmieszkiem. - Co cię pokąsało w szyję?
Szlag. Odruchowo położył dłoń na szyi, gdzie wyraźny był czerwono-fioletowy ślad. Prawie o tym zapomniał.
- Rumienisz się? - zapytała Senna, przechodząc przed niego i idąc tyłem. Patrzyła na niego na wpół zafascynowana na wpół rozbawiona. - Kto to był? Kto? Chyba będę zazdrosna. - Przekrzywiła figlarnie głowę.
- Nikt ważny, daj mi spokój, kobieto - mruknął nagle zairytowany. Nienawidził tego, że jego ciało tak łatwo go zdradzało.
Zbyt skupiony na Sennie nie zauważył w pierwszej chwili wychodzących zza zakrętu dwóch mężczyzn.
- O ile zakład, że po czymś takim każą założyć jakieś panele. Możemy się pożegnać z komunikacją.
Ichigo spojrzał w stronę głosu i od razu się skrzywił, zabrał dłoń z szyi. Jaegerjaquez. A obok niego szedł Coyote Starrk. Od razu przed oczami mignął Ichigo obraz sprzed kilku godzin - pancerna szyba, białe dłonie, zdziwione spojrzenie i to uczucie rozpadania się - aż się wzdrygnął.
Minęli się z pilotami i Ichigo przez krótką chwilę miał nadzieję, że Jaegerjaquez nie zwrócił na niego uwagi.
- Oj, Kurosaki!
Nadzieja matką głupich. Westchnął ciężko i odwrócił się w stronę niebieskowłosego, unosząc pytająco brew. Trochę zaniepokoił go bardzo drapieżny i niezwykle z czegoś zadowolony uśmiech na ustach pilota.
- Jutro o pierwszej, piąty symulator, dokończymy naszą małą walkę - powiedział, albo raczej polecił.
- Sorry, Jaegerjaquez - mruknął znudzonym tonem.- W przeciwieństwie do co poniektórych, są w tej bazie osoby, które muszą pracować, żeby bohaterowie mogli się bawić w symulatorach. Chodź Senna - powiedział i już bez oglądania się za siebie zniknął z dziewczyną zza zakrętem.
Bardzo uważne spojrzenie, jakim odprowadził go Coyote, jakoś umknęło jego uwadze.
***
Akon siedział odchylony w fotelu niemalże do pozycji leżącej, przed jego oczami przewijały się wizualizacje programów jego wszczepki w OVR. Centralne miejsce zajmował kadr nagrania z Zanpaktou jednego z Espady z białym mężczyzną. Po raz kolejny próbował znaleźć cokolwiek na ten temat w ich bazach danych. Teoretycznie nie powinien się tym zajmować, ale miał w tej chwili odrobinę wolnego czasu. Nie liczył też za bardzo, że cokolwiek nowego znajdzie, skoro nawet NEMU nie była w stanie nic znaleźć, a przecież Kurotsuchi wrzucił ją na najwyższe obroty. Przez kilka godzin były nawet problemy z komunikacją wewnątrzną, bo zabrakło jej pamięci operacyjnej. Jednak nie był w stanie wyrzucić z pamięci tej sprawy, zresztą pewnie nie był jedynym z wyższego dowództwa Gotei, któremu siedziało to na złączach od momentu gdy dowództwo Espady podzieliło się nagraniem z resztą. A dzisiaj doszło do tego dzisiejsze zdarzenie. Czymkolwiek było to stworzenie, potrafiło zniknąć w mgnieniu oka, a gdyby tego było mało, znikając posyłało w świat EMP. Czym udało mu się spalić praktycznie całą elektronikę jednego z Zanpakutou Espady, pozbawiając ich przy tej okazji większości nagrać z kamer umieszczonych na maszynie. Zostało im tylko to z kamery termowizyjnej. Jednak z niej mogli się jedynie dowiedzieć, że Bleach ma temperaturę niewiele większą od otoczenia.
Siedział głęboko w swoim własnym świecie, więc dopiero po chwili zorientował się, że coś jest nie tak. Wyłączył wszystkie wizualizacje i spojrzał w dół. Uniósł brew.
- Mogę wiedzieć, co ty właściwie robisz? - zapytał, klęczącego pomiędzy jego nogami, Shuuheia, który właśnie odpinał mu pasek.
- Nareszcie - mruknął mężczyzna, podnosząc się. - Zastanawiałem się, czy zdążę cię zgwałcić zanim się zorientujesz.
Akon tylko westchnął.
- Dobrze wiesz, że nie lubię... - zaczął.
- Przyniosłem ci kolację - wtrącił się Shuuhei, siadając mu okrakiem na udach. - Dziękuję Shuuhei, ależ nie ma za co Akon - dodał zaraz, dobrze wiedząc, że od drugiego mężczyzny raczej nie ma co liczyć na słowa wdzięczności. - Chciałbym ci przypomnieć, że mimo twoich najszczerszych chęci wciąż jesteś człowiekiem i musisz jeść. Na obiedzie też cię swoją drogą nie widziałem.
- Od kiedy zrobiłeś się taki opiekuńczy? - zapytał z lekkim uśmieszkiem, chwytając brodę drugiego mężczyzny w pewny uścisk i przybliżając jego twarz do swojej, spojrzenie zafiksowane na oczach, a dokładnie na jednym, tym sztucznym. - Nawilżasz je odpowiednio?
- A co ty taki opiekuńczy się zrobiłeś? - powtórzył za Akonem.
Ten nie skomentował, podniósł palec na wysokość twarzy Shuuheia, który tylko westchnął ciężko, dobrze wiedząc, co teraz następi.
- Patrz za nim - polecił Akon, a Shuuhei jednocześnie powiedział to samo bezgłośnie ze znudzonym wyrazem twarzy.
Ale patrzył za palcem, gdy został przesunięty najpierw w lewo, potem w prawo, w górę, w dół. Nie zaprotestował, gdy jego powieki zostały odsunięte.
- Już? - zapytał po chwili bycia egzaminowanym.
W końcu Akon go puścił, ale nie spuścił wzroku z oka. Wyglądał na zirytowanego.
- Dlaczego nie zmienisz tego koloru? - zapytał, wyciagając z wewnętrznej kieszeni munduru papierosy i zapalniczkę.
- Dobrze wiesz, dlaczego - odpowiedział spokojnie Shuuhei. - A co zazdrosny jesteś? - zapytał z lekkim uśmieszkiem.
- Nie bądź śmieszny - mruknął Akon, wydmuchując dym w bok. - Tylko idiota byłby zazdrosny o trupa.
Shuuhei zmrużył oczy, uśmiech zniknął.
- Dobra, spadam - mruknął.- Widzę, że znowu zacząłeś używać tej wrednej nakładki behawioru. Daj znać, gdy znowu ci się znudzi.
Chciał wstać, ale zatrzymała go dłoń we włosach, która odchyliła mu głowę do tyłu. Syknął przez zaciśnięte zęby.
- Zazdrosny, to ja mogę co najwyżej być o to, że znowu poszedłeś do "Jaskini" - szepnął Akon dość chłodno, gładząc opuszkiem palca ślad na szyi Shuuheia.
- Każdy ma prawo do odpoczynku - wydyszał Shuuhei. - A ty ciągle jesteś zajęty.
Akon zmrużył oczy, zaraz jednak zerknął w bok, gdzie teoretycznie nic nie było, ale jego OVR mówiło co innego. Puścił chłopaka.
- To niczego nie zmienia - powiedział spokojnie i zaciągnął się papierosem. - Przyjdę do ciebie dzisiaj - dodał. - A teraz muszę wracać do pracy.
Shuuhei pokręcił tylko głową i zostawił kochanka samego. Dopiero, gdy drzwi za chłopakiem się zamknęły, Akon obrócił się na krześle w stronę widocznego tylko dla niego mężczyzny - w kapeluszu w biało-zielone paski, spod którego wystawały jasne, przetykane siwizną włosy, w luźnym, kolorowym ubraniu, widoczne zza wachlarza oczy miał wesoło zmrużone.
- Ile razy mam prosić, żebyś łaskawie pukał zanim wejdziesz mi na wszczepkę, Urahara? - zapytał Akon obojętnym tonem.
- Ależ, ależ - powiedział mężczyzna radośnie i zamachał zamkniętym wachlarzem, dopiero teraz było widać, że jest już po czterdziestce. - Nawet nie wiesz ile radości sprawia mi patrzenie jak dorastasz. Swoją drogą bardzo ciekawy młody człowiek, ten twój... przyjaciel. - Uśmiechnął się szeroko.
Akon pokręcił tylko głową. W sumie powinien już się przyzwyczaić do specyficznego sposobu bycia jego gościa. Nie bez powodu, w pewnych kręgach w bazie, znany był jako Szalony Kapelusznik.
- Długo cię swoją drogą nie było - zmienił temat.
- Kurotsuchi się naprawdę stara, coraz ciężej jest się przedostać przez zabezpieczenia NEMU, ale teraz jak jest nieco bardziej zajęta innymi sprawami... - nie dokończył, pozwalając wsiąknąć niedopowiedzianej sugestii
- Co proponujesz? - podjął Akon bez niepotrzebnej zwłoki.
Urahara uśmiechnął się, ale zaraz uśmiech ten zniknął za wachlarzem.
- Pomoc, mój drogi, pomoc w sprawie... Bleach'a. Nawet podjąłem pierwsze kroki...