Rozdział dziesiąty – Halloween
- BUAHAHAHAHA!
Tak, to ja się brechtam jak nigdy dotąd, prawie turlając się po podłodze i rycząc ze śmiechu. Chyba pierwszy raz w życiu mi się zdarzyło, że poryczałem się ze śmiechu. A z czego? Spróbujcie sobie wyobrazić dwumetrowego aniołka ze zrośniętymi groźnie brwiami i gigantycznymi bicepsami. Na dodatek owłosionego chyba lepiej niż niejeden dywan. Taaak, Guli tylko łeb miał łysy, w tych strategicznych miejscach był nieźle owłosiony. Na czarno. Jesteście ciekawi co ma wspólnego Guliwer z tym „dwumetrowym aniołkiem”? Odpowiedź nasuwa się tylko jedna: to jedna i ta sama osoba. Ale jak? Zwyczajnie. Zbliżało się Halloween i postanowiliśmy udekorować odpowiednio bar, a żeby było bardziej klimatycznie, każdy musiał się jakoś przebrać. Była więc kobieta kot (zgadnijcie kto?), wiking (niestety musiał zdjąć hełm, bo przez te rogi ciężko mu było manewrować w kuchni), książę (ale te pryszcze mógł jednak lepiej zamaskować, bo raczej nie wyrwie żadnej księżniczki na noc), diabełek (małe toto, to i diabełek, nie diabeł), pirat, zombie (no tak, nawet w halloween musi zniechęcać do siebie wszystkich facetów), indianin (czy czerwonoskórzy nosili kolczyki i to w takich ilościach?) no i jeszcze parę innych postaci. Niestety żadne z przebrań nie było takie zajebiste jak Guliwera. Też byście się poryczeli, albo posikali ze śmiechu jak byście go zobaczyli. Niestety nie możecie, więc spróbuję wam to wszystko jakoś opisać. Jak wyglądają cherubinki wiecie? Małe, rozkosznie słodkie, golutkie, z blond loczkami. Nic, tylko się zakochać w tej słodkości. A teraz spróbujcie sobie wyobrazić Guliwera jako takiego cherubinka. Znaczy goły nie był, miał ciucha na sobie, ale on więcej odkrywał niż zakrywał. Tylko nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego, zboczki. Miał na sobie coś podobnego do krótkiej spódniczki do kolan i kawałka (takiej pseudo koszulki) biegnącego na skos od biodra, przez jedno ramię, podczas gdy drugie było odkryte. Nie wiem jak to coś się nazywa, ale często widywałem podobne stroje na filmach o grekach czy rzymianach. Oczywiście białe. Taki strój wygląda nawet całkiem miło na takim małym cherubinkowym czymś, ale nie na dwumetrowym drabie z dywanem na klacie. Tak, ten ubiór miał jeden poważny feler, odkrywał większą część klaty. Co z tego, że klata miała przepisowy, wręcz wzorcowy, godny zazdrości, kaloryferek i odpowiednio uformowane pozostałe mięśnie, jak wzrok przyciągał czarny jak smoła dywan kłaków.
Tak ogólnie na pomysł przebrania Guliwera za amorka wpadła Kaśka. Chociaż na początku nie był to żaden pomysł, tylko rzucona bez zastanowienia uwaga, która miała wzbudzić śmiech. Tamtego dnia siedzieliśmy po zamknięciu lokalu i oblewaliśmy urodziny JoJo. Oczywiście Zdzisiek przygotował jakieś ekstra żarcie, a pan Wojtek pozwolił (za zgodą szefa, oczywiście) na skorzystanie z firmowych zapasów alkoholu. Oj biedny, nie wiedział co czyni… W każdym razie siedzieliśmy sobie, nie żałowaliśmy alkoholu (najwyżej jutrzejsza ranna zmiana będzie pracować w trybie zombie) i żartowaliśmy. W pewnym momencie rozmowy jakoś zeszły na przebieranki i siłą rzeczy na Halloween. Zaczęliśmy się prześcigać w wymyślaniu najpierw najbardziej bzdurnych przebrań, najbardziej ohydnych, najbardziej słodkich, najbardziej przerażających… Było dużo tych naj, a kto wymyślił najlepszy w danej kategorii dostawał ekstra drinka, więc po pewnym czasie wszyscy byli nieźle wstawieni. Na koniec były najśmieszniejsze halloweenowe przebrania. I wtedy Kaśka palnęła:
- Guliwer jako amorek. No wiecie, skrzydełka, łuk, aureolka, blond loczki…
Towarzystwo momentalnie zamilkło wgapiając się w Kaśkę, jakby próbowali zrozumieć co ona powiedziała, a potem przenieśli wzrok na naszego wielkoluda. Tym razem cisza była o wiele dłuższa, a ich miny świadczyły, że próbują to sobie wyobrazić. Niestety marszczenie brwi, przymykanie to jednego oka, to drugiego i przechylanie głowy dało efekt taki, że wszyscy, jak jeden mąż, ryknęli śmiechem. Wojtek nawet spadł z krzesła, ale nie wiem czy to czasem nie przez to, że był najbardziej wstawiony. No cóż, bycie królem „naj” dawało poważny efekt uboczny…
Od słowa do słowa, stanęło na tym, że w Halloween przystroimy odpowiednio bar i się poprzebieramy. A wszystko tylko po to, by zobaczyć Guliwera jako amorka. Bo naprawdę nikt nie był w stanie sobie tego wyobrazić.
Oczywiście Pan Wojtek też zapalił się do pomysłu przystrojenia baru i już na dwa dni przed terminem, po zamknięciu interesu, wszyscy pilnie przyozdabialiśmy go lampionami w kształcie dyni, kościotrupami, trumnami i innymi makabrycznymi dodatkami, które miały zrobić odpowiedni klimat. A dzień przed zabraliśmy się za przebieranie Guliwera. Oczywiście na początku próbował się przeciwstawić, ale wystarczyło, że wszyscy zaczęli go przekrzykiwać i biedak skapitulował. Wziął reklamówkę z przygotowanymi dla niego ciuchami i poszedł do kanciapy pana Wojtka przebrać się, a my siedzieliśmy jak na szpilkach.
W końcu wyszedł, a my… już wiecie jak zareagowaliśmy.
- Jajka mi podwiewa – mruknął próbując wyciągnąć chociaż trochę tę swoją amorkową „spódniczkę”, niestety, nie chciała wyjść dalej jak poza kolana.
- Nie mów, że gacie też ściągnąłeś? – zainteresował się Zdzisiek.
- No nie, ale i tak mam tam przeciąg jak na szczycie Pałacu Kultury.
- Jeden dzień jakoś wytrzymasz.
- Ale trapery to już mogłeś ściągnąć – wystękał Karol, kiedy już napad śmiechu już mu przeszedł na tyle, że mógł cokolwiek powiedzieć. No fakt, ciężkie czarne trapery z wysoką kostką do takiego ciucha wyglądały zajebiście. Zajebiście komicznie.
- Mam łazić na bosaka?
- Nie no, co ty, przecież tam były buty – powiedziała Kaśka, która jako pomysłodawczyni odpowiedzialna była za dostarczenie przebrania.
- Eeee, te kilka rzemyków to były buty?
- Noooo – pokiwała twierdząco głową.
Guliwer westchnął i cofnął się po buty, a kiedy już wrócił…
- Siadaj, Guli – Wojtek poklepał wystawione na środek krzesło.
Dryblas posłusznie usiadł i popatrzył na nas niepewnie.
- Trzeba coś zrobić z tymi twoimi kłakami – mruknął Wojtek.
- Znaczy co? – zapytał Guli nieco histerycznie.
- G O L E N I E – przeliterował powoli, szczerząc się.
- W życiu! – krzyknął Guli i zerwał się z krzesła, jednocześnie ściągając szelki od skrzydełek. Niestety został przekrzyczany i siłą posadzony z powrotem. Wprawdzie mógłby nas wszystkich położyć jedną łapą, ale jak już wcześniej wspominałem, dryblas był niezwykle łagodny.
- A widziałeś jakiegoś amorka owłosionego niczym jakiś futrzak? – zapytała Kaśka krzywiąc się z niezadowoleniem.
- A ty wiesz jak to potem będzie swędzieć? – jęknął Guli.
- A mam ci zrobić bikini? – warknęła przybliżając twarz do jego twarzy.
- Szefie, a co to jest bikini? – wielkolud spojrzał niepewnie na mnie.
- Tak w skrócie to depilują ci okolice jajek żebyś miał tam ładny trójkąt, a nie puszczę prehistoryczną. Zwykle jest to dość bolesne, bo wyrywają włosy. Mogą wyrwać nawet wszystko żeby było jak pupcia niemowlaczka.
- Ałć – jęknął Guliwer odruchowo zakrywając klejnoty.
- Czyli co, golimy? – zapytała Kaśka słodkim głosem, uśmiechając się złowrogo. Guli bez słowa pokiwał twierdząco głową.
- Pod pachami też – wtrącił Damian.
- Szefie… - dryblas popatrzył na mnie płaczliwie.
- Nie bądź baba, wytrzymasz – mruknąłem, ale nie pomogło to, więc szepnąłem mu na ucho, tak żeby nikt nie słyszał: - Kupię ci Simsy 3. Ze wszystkimi dodatkami.
Musicie wiedzieć, że Guliwer uwielbiał grę komputerową Simsy. Nie spodziewaliście się tego po nim? Myśleliście pewnie, że będzie wolał jakąś nawalankę albo przynajmniej wyścigi samochodowe? No to was zdziwię, chłopaczyna maniakalnie wręcz grywał w simsy. A że niedawno wypuścili część trzecią i mnóstwo dodatków do niej, Guli wręcz chorował na nie, a kupić sobie nie mógł, bo zawsze zdarzały się jakieś pilniejsze wydatki. A dzięki temu ja miałem teraz argument do przekonania go.
- Wszyściutkie? – zapytał szeptem a oczy aż mu się zaświeciły.
- Wszyściutkie.
- No dobra.
Chwilę potem poszedł razem z Wojtkiem do łazienki. A swoją drogą nawet nie wiedziałem, że on jest czarny jak smoła. Łeb miał przecież łysy, łapy owłosione nie więcej niż inni, a klaty nigdy nie odsłaniał, bo nie było ani potrzeby ani powodu. Dlatego nieźle mnie zdziwiło jak zobaczyłem jego smoliste czochradełko.
Wrócili pół godziny później.
- No proszę, nie wiedziałem, żeś ty taki seksowny facet – mruknęła Kaśka, obchodząc go dookoła. No tak, jak tylko pokazał klatę w całej krasie, Kaśce włączył się tryb podrywu. On jej się chyba włącza odruchowo na widok każdego przystojnego faceta. – Szkoda, że jesteś zajęty – westchnęła.
Guliwer uśmiechnął się przepraszająco.
- No to jeszcze ostatni element – powiedziała Kaśka i nałożyła Guliwerowi blond perukę.
W tym momencie Sylwek zaczął nucić:
Angel, with those angel eyes*
Come and take this earth boy
Up to paradise
Angel, may I hold you tight?
Never kissed an angel
Let me kiss one tonight
If I said "I love you"
Would I be speaking out of turn?
I'm only human, but I'm willing to learn
Angel, make my wish comes true
Let me be in heaven here on earth with you
Angel, Angel
- A chcesz zarobić w pióropusz? – warknął Guli wstając. Chyba już odruchowo chciał podwinąć rękawy koszuli, ale zapomniał, że jej nie ma na sobie.
- No co ty – bąknął winowajca profilaktycznie chowając się za Kaśkę. – Ja tylko tak sobie śpiewam piosenkę Nutki. Wpadła mi w ucho.
Zapomniałem dodać, że żeby dodać Guliwerowi otuchy, no i przede wszystkim sprawdzić jak będziemy wyglądać, wszyscy po robocie założyli swoje kostiumy. Wszyscy z wyjątkiem mnie.
- A ty, szefie, gdzie masz swoje przebranie? – zapytał Guli z pretensją w głosie.
- Zobaczysz je jutro, aż ci szczena do podłogi poleci – odparłem.
- Taa, akurat, pewnie się w ogóle nie przebierzesz i wymyślisz jakieś kretyńskie wytłumaczenie – burknął.
- A chcesz się założyć?
- O co?
- Jak wygram, to będziesz ten kostium nosił przez cały tydzień.
- A jak ja wygram?
- Co tylko chcesz. W granicach rozsądku – dodałem, bojąc się, że wymyśli jakieś kretyństwo niemożliwe do spełnienia.
- Pocałujesz z języczkiem dziesięciu klientów. Jednego dnia. I nie możesz powiedzieć, że to w ramach zakładu. A jak dostaniesz za to po pysku, to się nie będzie liczyło.
- Okej – wzruszyłem ramionami. Nie wiem co on chciał tym osiągnąć, może myślał, że będę protestować, albo co… Niestety rozczarowałem go, bo doskonale wiedziałem, że to JA wygram zakład. A dlaczego? Bo tak zajebistego przebrania jak ja nie miał nikt. A co to za przebranie? Jeździec bez głowy. Że banalnie? Może i by było banalnie, gdyby nie to, że moja głowa mówiła. Zaraz po tym jak uzgodniliśmy, że się przebierzemy, złapałem jednego z moich znajomych, który pracował w filmie jako spec od efektów specjalnych. Nie będę wam o nim opowiadał, bo chociaż to bardzo sympatyczny facet, to jednak nieciekawy, od dziesięciu lat wierny jednej kobiecie. Tak, heteryk, sami więc rozumiecie, że nie ma sensu tracić na niego czasu. W sumie mogłem iść do sklepu z kostiumami i wziąć jeden z wielu, do siebie podobnych kostiumów, jednak ja chciałem być oryginalny. Złapałem więc tego znajomego, bo wiedziałem, że niedawno skończyli kręcić jakiś horror, gdzie pałętały się bezgłowe trupy i gadające głowy, więc miałem gwarancję, że nie będę musiał robić sobie nie wiadomo jakiego długu u znajomego za specjalne zrobienie kostiumu. Chociaż i tak się u niego „zadłużyłem”, a wszystko przez tą cholerną głowę. Bo musicie wiedzieć, że ta głowa to tak właściwie super drogi cud techniki, naszpikowany elektroniką, jak dobry sernik rodzynkami, który reagował na głos osoby sterującej i mówił, układając usta tak jak prawdziwy człowiek, że miało się wrażenie, że to żywa głowa, a nie maszyna. Do tego jeszcze pomogła nam babka od charakteryzacji (na szczęście wystarczyło ładnie się uśmiechnąć, długu żadnego sobie u niej nie zrobiłem), która zrobiła odlew mojej twarzy i nałożyła go na tą głowę. Po odpowiednim makijażu głowa wyglądał jak drugi ja. Gdybym nie był pewien, że mam swoją głowę na miejscu, to bym pomyślał, że stoi przede mną i się gapi na mnie. Bezczelnie. A żeby jeszcze dopełnić obrazu, powiem wam, że głowa miała w oczach wbudowane czujniki, które poruszały oczami i całą głową, jak tylko mówiący znikał z pola widzenia. Niezły cud techniki, nie? Nie powinno was więc dziwić, że musiałem „pożyczyć” nie tylko kostium i głowę, ale też i kumpla, który by ją miał na oku. Bo jakby coś się jej stało, to ani on ani ja byśmy do końca życia chyba jej nie spłacili. Dlaczego więc się zgodził na jej wypożyczenie? A bo miał u mnie dług, pomogłem mu uratować związek, mimo iż nie była to „księżniczka”, ale jednak w potrzebie, a sami wiecie jakie ja mam szczęście do potrzebujących… Tylko, że jego dług nie był aż tak wielki żeby się narażał, więc postanowił mieć oko na głowę, plus mój niewielki dług wobec niego. No trudno, jakoś to przeżyję, byle tylko wywrzeć odpowiednie wrażenie.
Strategicznego dnia czekałem przed wejściem na Jarka, tego kumpla, tuż przed otwarciem interesu.
- A ty czego tu tak stoisz, zamiast włazić? – zainteresowała się Kaśka, która właśnie nadeszła..
- Czekam na mój kostium.
- O? To se go zamówiłeś z „dostawą do domu”? – zakpiła.
- Coś w tym stylu.
W tym momencie na horyzoncie pojawił się strasznie ziewający Jarek ze sporą torbą na ramieniu. Przedstawiłem go Kaśce, od razu zaznaczając, że jest żonaty, żeby znowu jej się nie włączył tryb podrywu.
- Człowieku, budzić ludzi o tak barbarzyńskiej godzinie, to sadyzm – mruknął Jarek ziewając.
Siódma rano to barbarzyńska godzina? To ciekawe o której on normalnie wstaje.
Weszliśmy do baru. Była już prawie cała ekipa. Zaraz od wejścia Guli, już przebrany, zaczął się szczerzyć, że wygrał zakład. Ostudziłem jego zapał, twierdząc, że lokal jeszcze nie jest otwarty, więc niech się nie szczerzy, bo zdąży przegrać. Otwieraliśmy zwykle o ósmej, ale przychodziliśmy godzinę wcześniej, żeby się upewnić, że wszystko jest ok. Wprawdzie nigdy jeszcze się nie zdarzyło żebyśmy musieli panikować, że coś się spierdoliło, a my nie jesteśmy na to przygotowani, ale licho nigdy nie śpi, lepiej dmuchać na zimne. Pozostali zajęli się więc tym co zwykle, a ja wraz z Jarkiem poszliśmy do kibla, gdzie spokojnie mogłem przebrać się w mój kostium. Ciuchy pasowały idealnie, jakby na mnie szyte. Wyglądałem w nim jak jakiś osiemnastowieczny szlachcic. Oczywiście bez głowy. Na wysokości oczu materiał był na tyle przeźroczysty, że mogłem normalnie wszystko widzieć, a inni nie widzieli mojej twarzy, tylko zwykły ciuch. Znaczy widziałem tak jak bym patrzył przez firankę, ale to mi nie przeszkadzało. Zresztą i tak głównie stoję za barem, nigdzie nie łażę, a ustawienie butelek i innych akcesoriów znam prawie na pamięć, więc nawet jak bym nie widział zbyt dobrze, to wspomagałbym się pamięcią. Zanim założyliśmy kostium, Jarek nałożył mi na krtań specjalne urządzonko, modulator głosu, czy jak to się nazywa, które przekazywało mój głos do głowy. Próbował mi tłumaczyć na jakiej zasadzie to działa, ale wyłączyłem próbę zrozumienia już po trzecim, strasznie skomplikowanym słowie. Dla mnie ważne było, że ja mogłem szeptać, a głowa mówiła normalnie. Moim głosem. Znaczy nie był on za bardzo mój. Wprawdzie głos głowy można było przestroić na głos odpowiedniej osoby, ale to by oznaczało zaangażowanie człowieka od dźwięku i być może kolejny dług u kolejnej osoby z mojej strony. Zakładając, że facet by się zgodził. Zrezygnowałem więc z tego, poprzestając na głosie którym obecnie mówiła głowa. A jakby się kto pytał zdziwiony, to odpowiem, że dekapitacja naruszyła struny głosowe, dlatego mówię inaczej.
Kiedy wszystko już było założone, „mówienie” przećwiczone, wziąłem głowę pod pachę i ruszyłem na salę, a za mną Jarek, nie spuszczając oczu z cennej głowy. Żałujcie, że was tam wtedy nie było. Jakby tam była jakaś mucha, to by chyba brzmiała niczym odrzutowiec, taka cisza nagle się zrobiła. Spokojnie podszedłem do swojego stanowiska pracy i postawiłem głowę na półce między butelkami, tam będzie chyba najbezpieczniejsza, i zacząłem przygotowywać się do otwarcia lokalu. Znaczy udawałem, że się przygotowuję, czyli brzęczałem szklaneczkami, poprawiałem nierówno stojące butelki, itp., itd. A wszystko tylko po to żeby stać tyłem do sali. Przez to niestety nie widziałem co robi reszta, ale słyszałem wyraźnie, jak rzucili się w stronę baru i zaczęli zadawać pytania. Ja olewałem ich, przez cały czas „szykując się do pracy”. Przez to BAS postanowił sam sprawdzić co jest grane i próbował przeleźć przez bar, by dotknąć głowy, lecz zrezygnował, gdy ta odezwała się:
- Jeszcze jeden ruch, a skończysz jak ja.
Na potwierdzenie słów, korpus, czyli ja, odwrócił się trzymając w ręce nóż, którego zwykle używam do krojenia owoców. Jak można było przewidzieć, BAS szybko zrezygnował, cofając się nawet parę kroków od baru. Korpus spokojnie wrócił do pracy. A żeby ich jeszcze bardziej zatkało, wciąż odwrócony tyłem, powiedziałem;
- Wodzu, nie skub tego ucha, bo je oderwiesz i nie będziesz miał gdzie wsadzać nowe kolczyki.
Tym razem to był blef, ale byłem go pewny na 100%. Sylwek miał taki niegroźny tik, jak był czymś totalnie zaskoczony, skubał prawe ucho. A że cała ta sytuacja była nieźle zaskakująca, wiedziałem, że na pewno będzie skubał to nieszczęsne ucho. Niestety nie mogłem zobaczyć efektu, ale później Jacek mi to wynagrodził, z detalami opisując miny wszystkich zgromadzonych. Mówię wam, to było bezcenne, aż mi żal było, że nie mogłem tego widzieć.
W końcu przyszedł czas na otwarcie lokalu i klienci zaczęli się powoli schodzić. Dekoracje, mimo makabrycznego wydźwięku, spodobały się wszystkim, a nasze przebrania spotkały się z sympatią i sprawiły, że klienci częściej rozmawiali z załogą. Jednak największą popularnością cieszył się barman, czyli, nieskromnie mówiąc, ja, a dokładniej, moja gadająca głowa. Czasami klienci byli tak zszokowani, że głowa musiała pytać po dwa razy, co reszta ciała ma podać. Zdarzali się też faceci, którzy chcieli sobie zrobić ze mną zdjęcia. Nie miałem nic przeciwko, po drobnym, dobrowolnym „datku” do puszki na specjalne okazje. To ta puszka do której zbieraliśmy kasę na operację zmiany płci Kociaka i na nagrodę dla tego, który odgadnie moją preferencję seksualną i jeszcze na wiele wiele innych celów. Niektórzy faceci chcieli się upewnić, że głowa naprawdę gada, że to nie jest żadne nagranie, które jest puszczane w kółko. Przez to sprzedaliśmy mniej drinków niż normalnie, ale za to nabiliśmy niezłą kasę za zdjęcia. I nie tylko mnie chcieli obfotografowywać, innych też, ale moja głowa biła rekord popularności. Wiem, nie jestem zbyt skromny, ale raz na jakiś czas chyba mogę, nie?
W końcu moja zmiana się skończyła, a ja przebrałem się i oddałem kostium Jackowi, który przez cały czas siedział przy barze tak żeby mieć na widoku głowę i sączył soczki. Jak już znalazła się ona w jego torbie, odetchnął z ulgą.
Kiedy następnego dnia przyszedłem do roboty, Guli wciąż paradował w kostiumie. A mnie gęba aż wyszczerzyła się w uśmiechu na widok jego nieszczęśliwej miny. No cóż, przynajmniej umiał przegrywać z honorem. Łaził tak przez cały tydzień, groźnie łypiąc na każdego, kto tylko próbował się z niego śmiać. A Sylwka to nawet chciał prać, bo ten cały czas łaził i nucił wciąż tą samą piosenkę.
Angel, with those angel eyes
Come and take this earth boy
Up to paradise
Angel, may I hold you tight?
Never kissed an angel
Let me kiss one tonight
If I said "I love you"
Would I be speaking out of turn?
I'm only human, but I'm willing to learn
Angel, make my wish comes true
Let me be in heaven here on earth with you
Angel, Angel
- Biedny Guli – Poklepałem wielkoluda po ramieniu. – Niech to będzie dla ciebie nauczką, żeby się nierozważnie nie zakładać.
- Nie będę – odparł nieszczęśliwie. – Ale tego Nutkę, to ja zarąbię za tą piosenkę.
Roześmiałem się rozbawiony.
- Przecież wiesz, że on nie napisał jej dla ciebie.
- No wiem, ale i tak go ukatrupię.
Nutka – kolejny z naszych klientów, który wzbudził moje zainteresowanie. Kiedyś wam o nim opowiem, ale nie teraz. Teraz muszę nacieszyć oczy swoją wygraną.
* Elvis Presley „Angel”, tłumaczenie własne
Aniele, z tymi anielskimi oczami
Przyjdź i weź tego ziemskiego chłopca
Do raju
Aniele, mogę trzymać cię mocno?
Nigdy nie całowałem anioła
Pozwól mi całować cię jednej nocy
Gdybym powiedział: "Kocham cię"
Czy będę zbyt pochopny?
Jestem tylko człowiekiem, ale jestem chętny do nauki
Aniele, spraw by moje życzenie się spełniło
Pozwól mi być w niebie tutaj na ziemi z tobą
Aniele, aniele…