Rozdział czwarty – Nagroda dla księcia
Jest gorąco. Z bezchmurnego nieba leje się jaskrawy żar. Czuję jak wspina mi się po karku i gasi resztki wody, jaka kroplami kapie z mokrych włosów. Ponad świergotem ptaków i kojącym szumem drzew przebija się radosny śmiech Kuby. A za nim fontanna przejrzystej wody, która z łoskotem wyskoczyła za brzeg basenu.
– Kuba, trochę spokojniej.
Głos matki jest stanowczy, ale wiele w nim przekory. Młody musiał wyczuć tą ukrytą słabość, bo ponownie stworzył wodny wybuch, za nic mając sobie matczyne marudzenia. Patrzę na niego i mam ochotę się śmiać z jego radosnej zabawy. Jakby wszczepiono mu gen ryby, który uaktywnia się w wodzie. Trochę jednak mnie drażni hałas w wykonaniu Kuby i żar, który błyskawicznie zlizuje ze mnie ostatnie resztki chłodnej ulgi doznanej w basenie. Mam ochotę wstać i poszukać ustronnego miejsca w cieniu brzóz. Tu, na działce u babci, jest ich z osiem, nie przybywa ich ani nie ubywa odkąd pamiętam. Niezmienne od zawsze. Jak babcia, do której przyjechaliśmy na weekend, chcąc odpocząć od gwaru miasta. Znaczy ja przyjechałem w sobotę, tuż po pracy, a matka z młodym w piątek wieczorem.
– Przyniosłam wam kompotu, kochani. Kubuś, twój ulubiony z truskawek.
– Oj mamo, trzeba było mi powiedzieć. Nie powinnaś dźwigać.
Matka w długiej, zwiewnej sukience porywa się z plażowego leżaka jaki wyciągnąłem z piwnicy i podchodzi pospiesznie ku drobnej staruszce. Ona również założyła sukienkę w drobne, czerwone kwiatki, których układ znam wręcz na pamięć. Nic się tu nie zmienia od dziewiętnastu lat. Matka zabiera babci wysoki, szklany dzbanek wypełniony w całości ciemno-różowym kompotem. Kręci głową, a babcia Krysia zaśmiewa się i mruga do mnie porozumiewawczo. Kuba się wyrywa, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Wstaję i próbuję go złapać, lecz on umyka mi ze śmiechem. Zanurzam się na powrót w basenie, a przyjemnie nagrzana woda zamyka mnie ze wszystkich stron.
– Ej krokodylu, nie uciekniesz! – wołam groźnie w stronę syna, patrząc jak wymachuje rączkami, do których ma przymocowane dmuchane rękawki. Chichocze przy tym jak opętany i przez chwilę boję się, że z tej radości zakrztusi się wodą. Zanurzam się aż po głowę i szybko wynurzam, porażony przyjemnością jaką czerpie moja skóra w zetknięciu z wilgocią. Wydobywam z siebie coś na wzór wycia głębinowej bestii, mając zamiar przestraszyć dzieciaka, ale zamiast strachu w jego głosie słyszę radosne nuty. Chwytam go pod pachami i unoszę. Wije się w moich rękach jak piskorz, miotając nóżkami. Tyle jest w nim energii, że zaczynam się zastanawiać czy nie zwinął mi skręta z pokoju. Powtarza w kółko niezrozumiałe dźwięki, raz przypominające pohukiwanie sowy, to znowu buczenie lokomotywy, kiedy ta zaczyna ciężko sunąć po szynach.
W jednej chwili czuję się wymęczony, z nieskrywaną ochotą pragnę ułożyć się na materacu i przeleżeć na nim, z zanurzonymi nogami w basenie, cały dzień. Na siłę szukam uspokojenia, bo serce mi zamiera na wspomnienie… no właśnie, jak to nazwać? Pomyłką? Małym, drobnym błędem w moim systemie operacyjnym? Może nie małym, bo mnie męczy, a zwłaszcza męczy mnie kombinowanie, jak to zatuszować. Powtarzam sobie, że nic się nie stało, że nic to nie znaczy. Nawet to, że oddałem pocałunek.
– Zimno ci? – dotykam Kuby, dostrzegając jak drży, kiedy próbuje założyć dziecięce okulary do pseudo-nurkowania.
Kiwa głową, obejmując się ramionami, w jednej dłoni ściskając przezroczystą kulkę. Na dnie basenu leżało ich od groma, błyskając wilgotnym światłem odbitego słońca. Babcine skarby dziś stały się godnym łupem piratów. Sięgam po ręcznik, nagrzany parzy wnętrze rąk, ale najwidoczniej Kubie to nie przeszkadzało, bo uśmiecha się na przyjemne doznanie. Wyciągam syna z wody i pomagam ułożyć się na materacu kształtem przypominającym łódź.
– Chodźcie chłopcy do stołu. Trochę odpoczynku od tych połowów wam się przyda.
Odwracam się, uśmiecham w stronę babci i zabieram młodego do przyjemnego cienia, jaki parasolem konarów rozłożył się nad plastikowym stolikiem, ukrytym pod ceratą z tulipanów. Matka przejmuje Kubę, rozciera zmarznięte dziecięce ramiona, całuje ciepło w czoło. Siadam tuż przy babci i czuję jej dłoń, kościste palce dotykają moich włosów, wyciągają zmięty liść akacji. Gesty czułości. Wzdycham, zastanawiając się, co ja w ogóle tutaj robię. Powinienem, jak przystało na chłopaka w moim wieku spędzać weekendy ze znajomymi, a nie na wsi przy babcinym kompocie. Ależ skąd, nie mam nic do niego, jest przepyszny, no ale… Wojtek wspominał coś o imprezie dziś wieczorem, ale niby obiecał swojej dziewczynie iść z nią na urodziny znajomej. Nie był z tego faktu zadowolony. Może napiszę do niego, może okrutnie zbudzę w nim to pragnienie pojawienia się gdzieś indziej, w innym towarzystwie. Zamiast stolika słodkich dziewczęcych drinków, załatwi się wódkę, piwko i trawkę. Chyba że koleżanki okażą się lepsze jakościowo niż wizja picia z kumplem. Z kumplem, który „zadarł” z jego bratem.
Kręcę głową, mając ochotę wymierzyć sobie siarczystego policzka, albo po prostu tak z pięści, aby efekt byłby znaczniej skuteczniejszy. Cud, że humor mi się poprawił, bo tamtego dnia czułem się co najmniej chujowo. Ale wszystko jakoś opadło i nie chcę o tym nawet myśleć. Mniejsza, że w końcu szkicownika nie dostałem. Przepadł. Dobrze wspominam… rozmowę z Miłkiem. Mówił z sensem. Jednak ja nie mam zamiaru nic akceptować, nic zmieniać. Przecież już przywykłem do tego całego udawania.
– Och, pamiętam tą bliznę!
Spoglądam na babcię, napotykam jej wzrok pełen wspomnień. Wskazuje na mój łokieć, na niewielką, ale dość szeroką bliznę.
– Nabiłaś mi ją?
– Och urwisie, na żarty ci się zebrało i mnie starą kobietę posądzasz o takie rzeczy. – Pergaminowa skóra marszczyła się wokół ust, kiedy łukiem wyginają się do zadziornego uśmiechu.
– Powinnam o tym pamiętać? – Matka unosi brwi, puszczając Kubę, który z zainteresowaniem przyglądał się mojemu znamieniu, przeszukując przy okazji własne łokcie.
– Córuś z Grzesiem wyjechałaś do Zakopanego, a Mikołajek u mnie był. Szalał z Wiesławem. To był dzień utraty mojego ukochanego wazonu.
– Ach tak, jakbym mogła zapomnieć. Nigdy mu tego wazonu nie wybaczysz.
– Ależ ja mu wybaczyłam, od razu jak usłyszałam jego płacz. W sumie to nawet potem sama byłam zła na siebie, że mnie też Bóg pokarał i kazał właśnie tam stawiać wazon. Mój biedny chłopiec nabił sobie guza i proszę, dwie blizny.
– Dwie? – Jakoś nie umiem sobie przypomnieć o obecności tej drugiej, jak samego wydarzenia, kiedy niby ją nabyłem.
– Tu, na skroni! – Próbuję się uchylić, ale palce babci już odgarniają pasma włosów tuż za uchem. Słyszę jej triumfalny okrzyk.
– Nigdy tego nie zauważyłam – mruczy w zadumie matka, a ja przewracam oczami, mając ochotę parsknąć śmiechem. O losie, jakie to tajemnice odkrywasz przed nami.
– Taki przetrącony Potter.
– A idź ty!
– Mamo, sama mi to kupiłaś w podstawówce.
– I żałuję, ogromnie żałuję, że nie poznałam się od razu na tej książce. I nie śmiej się, Mikołaj. Nawet nie wiesz, co się kryje w niej. – Mówi z pełną powagą i unosi głos. Bosz, mamo… opanuj się. – Ale ja mam nadzieję, że Kubie nie pokazywałeś tego?
– Córuś, spokojnie. Napij się kompotu. – Babcia podsuwa jej szklankę, przy okazji klepiąc uspokajająco dłoń córki. Cud, że nie rozwija tematu, bo chyba bym nie wytrzymał słuchania jakie to złe i okrutne rzeczy niesie treść Harry`ego Pottera. Och straszne.
– A to skąd?
Odwracam się i patrzę na Kubę, który nie wiedzieć jak znalazł się obok mojego krzesła. Szybka teleportacja, sprytne.
– Co skąd?
– To. – Pochyla się i dotyka mojej łydki ciepłym palcem. Spoglądam w to miejsce.
– Aaa to… – Uśmiecham się, przyglądając uważnie wąskiej bliźnie. – Mój początek znajomości z Wojtkiem. To prezent od niego.
– Prezent na nodze? Też chcę!
– Kuba, ty nawet tak nie mów. – Matka ponownie wpada w rolę obrońcy, bojąc się wszystkiego, co nagle Kuba powie. – I to właśnie tak jest z chłopcami. A Wojtka to miałam ochotę udusić. I nadal zachowuje się jak dziecko.
– Poznałam go? – Babcia zagląda mi głęboko w oczy, przygarniając do siebie Kubę.
– Nie wiem.
– Oj mamo, nic nie straciłaś. Nieprzyjemny chłopak. Ten jego brat kompletnie inny.
O nie, nie, nie, nie zaczynaj tego! Gdyby tylko mój wzrok posiadał umiejętność blokowania czyiś ust, to zapewne w tym momencie moja matka powinna gwałtownie umilknąć.
– Nie mów tak kochana. Bo to czasami jakaś tragedia się może kryć za takim zachowaniem. Pij Mikołaj, taki upał, trzeba dużo pić.
Chłodzę palce o szklankę, przez chwilę kontemplując drobinki pływające w kompocie. Bosz, napiłbym się czegoś mocniejszego, zapalił. Cokolwiek, aby nie wracać ciągle do Miłka. Że też musi być bratem najlepszego kumpla. Paranoja.
Babcia pyta o ojca. Kuba pokrzykuje wesoło, matka milczy wymownie. Sam też nie odpowiadam, odcinając się od nich zamknięciem powiek. Cud, że temat Wojtka również zniknął. Wracam do basenu, półsłówkami komunikując resztę o tym. Babcia mówi coś o obiedzie, schabowych i kapuście.
Mrużę oczy, porażony ruchomym światłem wędrującym po spokojnej tafli wody. Burzę harmonię, zasiadam na nagrzanym materacu i udaję, że nie przeszkadza mi jego żar. Wzdycham, wykorzystując chwilę na radosne lenistwo, proste, nieobciążające mojego umysłu.
Oprócz więzów krwi Wojtka i Miłka łączy jeden czasownik. Podobać się. Ale różnicę stanowi czas. Z Wojtkiem przeszły, z Miłkiem teraźniejszy. Ale to daje mi dowód na to, że jestem w stanie poradzić sobie z niechcianym biseksualizmem. Taa, łatwo nie było na początku naszej znajomości z Wojtkiem. Ja zaczynałem liceum, on drugą klasę gimnazjum. Coś mi ćmiło pod czaszką, że nie tylko laski zajebiście wyglądają bez bielizny. Nierozwinięte, nieświadome odczucie. Z Wojtkiem nabrało to kształtu, a wraz z tym przyszło przerażenie i niedowierzanie we własne obserwacje. Zacząłem uczęszczać do klubu piłkarskiego, który prowadziła nasza szkoła. Taki tam przeciętny klubik, bez większych sukcesów zapisanych w historii rozgrywek. Nawet nie pamiętam, czemu właściwie się tam zapisałem. Zgaduję, że duży wpływ na to mogli mieć rodzice, a przede wszystkim ojciec i wujek Marek. Brat ojca mający rzekomo jakieś większe doświadczenie za bieganiem w piłkę, że niby trwało to dłużej niż okres szkolny. Coś raz zagraliśmy, właśnie tutaj, na działce babci. I właśnie tutaj błysnąłem talentem sportowym w odczuciu wujka. Więc zapisali. Zabawnie było, ale żeby mnie to pociągało to ciężko powiedzieć. I nadszedł dzień spotkania z Wojtkiem. Ostry faul na mojej osobie, a dosadniej na mojej łydce, która dziś może się szczycić piękną blizną. Perfidny wślizg. Nie skończyło się jedynie na tym urazie, bo oczywiście nie miałem zamiaru leżeć jak sierota, tylko rzuciłem się na Wojtka. Rzuciłem. Dobre. Wyglądało to inaczej, no ale dostał, nieważne, że moja gęba również pięknie po tym nie wyglądała. Zabawne jest jednak to, że nie minęły dwa dni, a my już zapomnieliśmy o tym incydencie. Jakaś gadka o grach, a może o muzyce? Nie wiem, od czego się zaczęło, ale złapaliśmy kontakt, a urazy poszły w niepamięć. A wraz z nową znajomością przybyły moje wątpliwości co do własnej orientacji. Za długo patrzyłem ukradkiem na Wojtka pod wspólnym prysznicem, tuż po treningu. Zawsze był postawniejszy, lepiej zbudowany mimo podobnego wzrostu. Obraz jego ciała nie dawał mi spokoju przez dłuższy czas. Och. Nieźle leciałem na początku na Wojtka. Ale dzięki mojej niepewności, przerażeniu „co ja wyczyniam, kurwa?!” nigdy nie dałem mu powodów, by zorientował się, co też chodziło mi po głowie. Kastracja na miejscu. Zdusiłem w sobie to tak szczelnie, że przez pewien okres chodziłem chory. Udało się, przestawiłem mózg na cycki i żyłem dalej nie zagrażając naszej znajomości. A dziś? Ech… próbuję nie zastanawiać się jak ćwiczenia wpływają na Wojtka, jak to go uatrakcyjnia. Wyobraźnia nieraz poleciała wbrew mojej woli w niestosowne rejony. No i kurwa, czuję się chujowo tak… zdradzając kumpla.
Minęło pięć lat i jest nieźle. Miało wszystko ucichnąć, ale pojawił się Miłko. I ten pocałunek.
Ale to też ucichnie, bo się nie powtórzy.
***
Umył dokładnie dłonie w strumieniu letniej wody i osuszył je pieczołowicie papierowym ręcznikiem, zerkając krótko na swoje odbicie w lustrze. Sam doskonale widział, że wygląda na zmęczonego, a to musiało oznaczać, że był zmęczony naprawdę porządnie. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się wyspał. Przez ostatnie dwa tygodnie każda chwila wolnego jaką posiadał poświęcona była Wojtkowi. Gdyby chciał być złośliwy, powiedziałby pewnie, że przewidywał, że zamiłowanie brata do jazdy na motorze skończy się w szpitalu. Sprawa była jednak na tyle poważna, że na złośliwości nie pozostawało już nawet chęci.
O wypadku poinformowała go matka, i kiedy tylko usłyszał jej roztrzęsiony głos w słuchawce telefonu, wiedział już, że stało się coś niedobrego. Przyjechał do szpitala i zastał ją na korytarzu, zapłakaną i spuchniętą na twarzy, w źle zapiętym swetrze i z potarganymi włosami. Wojtek miał operację, już drugą godzinę lekarze składali jego ciało do kupy, a Albena odchodziła od zmysłów modląc się i wyklinając na przemian.
Na efekty pracy lekarzy nie trzeba było czekać zbyt długo, bowiem Wojtek obudził się już następnego dnia. Nie mógł zbyt wiele mówić i był tak senny i otumaniony lekami, że od razu zasnął ponownie. Szybko jednak wracał do zdrowia. Młody organizm regenerował się nad wyraz sprawnie, pęknięte wnętrzności pocerowane przez chirurgów ładnie się goiły, podobnie jak obie złamane nogi. Do Wojtka nie docierało, że przez najbliższe tygodnie nie będzie mógł ruszyć się z domu, nawet kiedy wyjdzie już ze szpitala. Od wypadku minęły zaledwie dwa tygodnie, a on już nie mógł wyleżeć na swojej sali.
Miłko uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie z jakim przejęciem Wojtek prosił go o załatwienie mu zioła. Tak straszliwie nudził się wieczorami, że posunął się nawet do proszenia brata o coś takiego, mimo że dobrze wiedział, że tego nie zrobi, a może jeszcze powie o tym matce. Chłopak musiał być mocno zdesperowany, i to akurat wydawało się mężczyźnie śmieszne. Nie miał oczywiście zamiaru spełniać jego prośby. Nie bez kozery przecież to on był tutaj starszym z rodzeństwa.
Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że Wojtek był już po maturach. Przynajmniej tyle, pomyślał po raz wtóry Miłko, wyciągając z automatu kolejną już tego dnia kawę. Czuł jak ze zmęczenia zapadają mu się oczy. Powoli udał się z powrotem na salę, nie mogąc się doczekać aż zjawi się matka i go zmieni. Marzył o tym, by położyć się do łóżka i zasnąć. Najbardziej cieszyło go to, że następnego dnia była sobota i nie musiał iść do pracy. Zamierzał spędzić cały weekend w czterech ścianach sutereny, śpiąc i czytając na zmianę.
Wojtek zajmował łóżko pod oknem i gapił się w nie z maniakalnym uporem, kiwając głową w rytm muzyki płynącej w wielkich, dj–skich słuchawkach na jego głowie. Muzyka była tak głośno, że zarówno Miłko, jak i wszyscy inni pacjenci na sali musieli ją słyszeć. W takich chwilach cieszył się nawet, że Wojtek nie jest zdeklarowanym metalem.
Pochylił się nad nim i postukał palcem w obudowę słuchawki, zwracając na siebie jego uwagę. Na twarzy Wojtka widniało kilka brzydkich, czarno–zielonych zasinień. Łuk brwiowy również miał zszyty.
– No co jest? Kolejna kawa? Ja pierdzielę, ile ty tego pijesz – zamarudził, patrząc z niechęcią na plastikowy kubek w dłoni starszego brata. Ściągnął słuchawki z uszu, ziewając przy okazji mało dyskretnie.
– Twoje pierdzielenie źle się zwykle kończy młody… Czego tam słuchasz?
– Takie tam… nie znasz – żachnął się Wojtek, odwracając głowę w stronę okna, zniechęcony. – Cypress Hill.
– Coś tam słyszałem. Nie rób ze mnie takiego losera – westchnął mężczyzna, sącząc powoli swoją gorącą kawę. – Weź się zachowuj, to przekonam matkę, żeby przyniosła ci twojego laptopa.
– Ta, już to widzę, jak mi go niesie. Ona się pewnie cieszy, że tu siedzę. Rachunek za prąd ma mniejszy – warknął młodszy z braci, robiąc nieszczęśliwą minę. Widać było, że jest zupełnie zdołowany pobytem w szpitalu. Mimo że w poniedziałek miał wrócić do domu, nie mógł już znieść dalszego czekania. Każdy dzień wydawał mu się wiecznością.
– Zaraz ci przyjebię – syknął Miłko, nie mogąc uwierzyć, jak Wojtek może wygadywać takie rzeczy. Czekał coraz bardziej niecierpliwie na przybycie matki. Brat wyjątkowo zaczynał działać mu na nerwy swoimi infantylnymi tekstami.
– Nikt ci nie każe tu ze mną siedzieć – odparował Wojtek, posyłając mu wściekłe spojrzenie. Mimo tego pragnął jednak, by Miłko został. Samemu nudziło mu się jeszcze bardziej, a tak mogli się przynajmniej pokłócić w ramach rozrywki.
Miłko westchnął cierpiętniczo, starając się nie okazywać Wojtkowi swojego poirytowania. Usłyszał za sobą głos pielęgniarki, która weszła do sali, tłumacząc coś komuś półgłosem, usłyszał również własne nazwisko. Odwrócił się odrobinę na krześle, by stanąć oko w oko z Mikołajem, który niepewnym krokiem zbliżał się do Wojtkowego łóżka. Nie widzieli się od czasu feralnego, niechcianego pocałunku, i mężczyzna zastanowił się chwilę, jak zostanie przyjęta jego obecność. Przemknęło mu przez myśl, że być może jest to doskonała okazja by pójść do domu.
Wzrok Mikołaja spoczął na nim dłużej, lecz równie szybko chłopak skoncentrował się na głównym bohaterze tego spotkania, na Wojtku. Miłko zdążył jednak spostrzec nerwowość, która zagościła znikąd na twarzy gościa, a nawet cień zakłopotania. Chłopak zwrócił się do niego cichym powitaniem, po czym odezwał się do Wojtka, stając po drugiej stronie jego szpitalnego łóżka.
– Siema, kaleko. – Głos mu zadrżał, ale niezauważalnie, w kolejnych słowach brzmiąc już pewniej i normalnie.
– Nooo siema! – Wojtek przybił mu piątkę, uśmiechając się szczerze i szeroko. Cały aż się rozjaśnił, widząc swojego kumpla. Brakowało mu towarzystwa kogoś, kto go rozumiał. – Ja pierdolę, patrz jaka zwała – wskazał na swoje zagipsowane nogi leżące bezwładnie na łóżku. – Patrz co mi zrobili! To była jazda, kurwa, życia – zarechotał, ignorując zupełnie Miłka, który westchnął głęboko, zniesmaczony językiem, jakiego używał Wojtek. Gdyby jeszcze mówił cicho, ale on jak zawsze musiał wydzierać się na całe gardło. Dziadkowie leżący obok również nie mieli o nim najlepszego zdania.
Mikołaj nie ukrywał rozbawienia, jakie rozciągnęło jego usta w uśmiechu, słysząc narzekania kumpla. Z uwagą przyjrzał się unieruchomionym kończynom, zdając sobie sprawę jak ten bezruch musi wpływać na nastrój Wojtka. Zamknięcie takiej energii mogło źle się skończyć.
– Jak Iron Man, tylko pomalować ci nóżki na czerwono – zasugerował, szczerząc się i próbując nie wpatrywać się za długo w pierś kumpla. Nie od dziś wiedział, jak sylwetka Wojtka na niego działa i niestety, ku jego rozpaczy, w ogóle to nie mijało. Tak jak próba wymazania pocałunku z bratem kumpla. Tym się męczył najbardziej. A obecność mężczyzny jedynie to pogłębiała. – Myślałem, że będziesz zdychać, pół zombiak, a ty już chcesz nogami przebierać i w piłkę grać ha ha!
– Wiesz, no jakbym mógł, to bym stąd wypierdalał – zamarudził Wojtek, nieświadomie naśladując minę pełną znużenia, tak charakterystyczną dla jego brata. – Ten tylko tu siedzi i matkuje, jakbym matki nie miał.
– Serio zaraz ci przywalę – warknął na niego Miłko, nie ruszając się jednak ze swojego miejsca. Odsłonił przegub ręki, by zerknąć na zegarek. Matka powinna zjawić się lada chwila. Gdyby mógł, zacząłby odliczać minuty do jej przyjścia.
– Przyszedł jęczeć i smrodzić kawą. Książę Albert, kurwa. – Chłopak zdjął słuchawki z szyi, przeciągając się w miarę możliwości pod cienką kołdrą i prężąc swój ładnie zbudowany, mięsisty tors w szpitalnej pidżamie.
– Pożegnaj się z laptopem. I z kasą od matki – odparował Miłko, zerkając mu twardo w oczy. Wojtek wyraźnie szukał pretekstu, żeby się pokłócić.
Mikołaj zerknął na każdego z osobna niepewnie, nie czując specjalnie ochoty by brać udział w tej potyczce.
– Przyniosłem ci ten… no komiks, o którym pisałem w smsie. – Sięgnął po plecak zarzucony na jedno ramię i wyciągnął z jego dna rzeczony komiks. Ciemna okładka, prawie czarna, przedstawiała wojownika, który grotem włóczni celował w czytelnika. – Zajebisty klimat, no i jest Kraken.
– Ooo, no dawaj, dawaj – zapalił się Wojtek, uśmiechając się do Mikołaja całym sobą i aż unosząc się lekko na łóżku. Widać było jak nadmiar energii szuka w nim ujścia. Chłopak męczył się, nie mogąc się wyszaleć jak zwykle. – W końcu coś normalnego, kurwa, a nie Newsweek – rzucił cierpkie spojrzenie bratu. Miłko masował skronie w milczeniu, starając się nie wybuchnąć. Twarz miał jak nawoskowaną, a wrażenie koszmarnego zmęczenia pogłębiały jedynie cienie pod oczyma. – Kurka, Kraken to jest to! Jak ja kocham tego zwierzaka! – zaśmiał się młodszy z braci, wyciągając do Mikołaja rękę by pochwycić dany mu komiks. Zaraz też zaczął kartkować go zachłannie.
– I to przyniosłem. Wiem, że nie chciałeś, no ale kurde mówię ci, że jest niezłe. – Mikołaj podsunął mu kolejny tomik, okazalszy od pierwszego. Wiedział, że kumpel nie przepada za mangą, ale uważał, że ten tytuł może go zainteresować. Uniósł wymownie brwi, spodziewając się marudzenia. – Niezła masakra, a zwłaszcza stwory, tylko nie czytaj w nocy, bo uciekniesz pod łóżko – zaśmiał się.
– Raczej bym, kurwa, nie miał jak. – Wojtek spojrzał na komiks nieprzekonany, wziął go jednak od Mikołaja i położył obok siebie na łóżku. – Dzięki stary. Chociaż ty o mnie pomyślałeś. Matka traktuje mój pobyt tutaj jak wiesz, kurka, dar od Boga, że niby czegoś się nauczę, że nauczkę mam. Ja pierdolę… – zastękał, przecierając twarz dłonią. – O nim to już w ogóle nie wspomnę. Newsweeka mi przyniósł, czaisz? Do poczytania. – Chłopak zrobił cierpiącą minę, celowo prowokując brata. Nie miał gdzie i jak wyżyć nadmiaru energii, a kłótnie z Miłkiem potrafiły być wspaniałym remedium.
– Niech ci się tylko flaki zrosną, to ci je z powrotem rozkwaszę – powiedział Miłko, ciskając w niego gromami z oczu. Zbyt łatwo dawał się sprowokować.
Mikołaj nie potrafił pohamować uśmiechu, słuchając wymiany zdań rodzeństwa.
– Biedny, cierpiący Wojtek – zażartował, wsuwając ręce w kieszenie jeansowych spodni. – To wiesz… jutro coś mocniejszego przyniosę, he he, do poczytania – zasugerował tajemniczo, chociaż żartował.
– No no, przynieś mi jakieś CKMa, co? Kurwa no, fiuta nie mam w gipsie – sapnął, aż czerwieniejąc lekko na policzkach. Miłka w życiu nie poprosiłby o coś takiego, bo wiedział doskonale, że brat by go wyśmiał.
– I co smarku, zwalisz sobie pod kołdrą, czy potruchtasz do kibelka? – nie powstrzymał się starszy z braci, patrząc na Wojtka wyzywająco. Czasem zbyt trudno mu było powstrzymać cisnące się na usta złośliwości.
– Wiesz co, weź się kurwa lepiej przymknij… To, że ty nie potrzebujesz, to nie mój biznes. Ale ode mnie się odwal, co?
– Nie spinaj się Wojtek, wytrzymasz do poniedziałku. Sandra nie wpadła? – zapytał Mikołaj, wszelkimi sposobami próbując odciągnąć ich od większej kłótni. Pielęgniarki i pozostali pacjenci mieliby o czym rozmawiać przez kolejne dni.
– Zrobić mi loda pod kołderką? – zarechotał ponownie, szczerząc się do Mikołaja i mrużąc zabawnie oczy. – Wpadła, ale widzisz, że ja tu na geriatrii chyba jestem, same staruchy – wskazał głową w głąb sali, w ogóle się nie przejmując, że ludzie go słyszą. – Nie było opcji. Może, kurka, w poniedziałek do mnie przyjedzie… – rozmarzył się, by po chwili nagle zbystrzeć. Zapatrzył się w stronę drzwi, poważniejąc na moment. – O, matulę przywiało.
Miłko podniósł się z krzesełka, oczekując na matkę przy Wojtkowym łóżku. Przeciągnął się aż chrupnęło mu w kościach, po czym ziewnął głęboko, zasłaniając usta dłonią. Kobieta uśmiechnęła się pogodnie do całej trójki, poprawiając w międzyczasie okulary na nosie. W dłoni trzymała porządnie wypchaną siatkę z wiktuałami.
– Cześć chłopcy, cześć Mikołaj – wyciągnęła rękę do chłopaka, odkładając zakupy na szafkę przy łóżku. – Co tacy niemrawi? Wojtuś jedynie widzę wyspany.
– Rany, mamo – żachnął się Wojtek, niechętny by nazywać go Wojtusiem, i to w szczególności przy kumplu. Miłko prychnął pod nosem, zaczynając rozpakowywać maminą torbę. Byli do siebie z matką niezwykle podobni, zaczynając od karnacji, poprzez kolor włosów i oczu, a kończąc na takich szczegółach jak wykrój warg. Matka Miłka była stosunkowo młodą kobietą, więc przy odrobinie dobrej woli można by ich uznać za rodzeństwo.
– Dzień dobry. – Mikołaj uścisnął dłoń kobiety, wcześniej będąc przekonanym, że przyjdzie ona później, ale najwidoczniej warta przy chorym była zmieniana regularnie. W takim wypadku siedzenie przy Wojtku było nieco bezsensowne, gdyby za każdym razem miał pamiętać o łagodzeniu słów i nie przeklinaniu. – Dobra, ja będę szedł. Przyjdę jutro z nowymi komiksami. Jak coś… – spojrzał na Wojtka – … będziesz chciał to wiesz, esemesik i skołuję.
– Jasne, dzięki stary. – Kumpel uścisnął mu dłoń, oczyma jednak eksplorując już zawartość siatki, którą przyniosła matka. Wiadomym było, że jest to lepsze niż szpitalne jedzenie. – Jak coś to wpadnij, wiesz, ja na spacery się na razie nie wybieram – zażartował, poprawiając sobie kołdrę na brzuchu i szykując się już półświadomie do posiłku.
– Ja będę już szedł, mamo – powiedział Miłko, podając kobiecie złożoną dokładnie reklamówkę.
– Książę Albert udaje zmęczonego – sarknął Wojtek, posyłając Mikołajowi porozumiewawcze spojrzenie.
– A księżna Diana ma batona, niech sobie zatka dziób na chwilę – zaśmiała się matka, pokazując śliczne dołeczki w policzkach i wręczając Wojtkowi batonika w czekoladzie. Jak na swoje pięćdziesiąt lat wyglądała bardzo młodo i kwitnąco.
Mikołaj zaśmiał się pod nosem, rozbawiony tym tekstem. Matki Wojtka nie dało się nie lubić, była bardzo sympatyczna.
– Spoko stary, skołuję wózeczek i zrobimy sobie rundkę po korytarzach.
– Trzymaj się, księżna Diano. – Miłko uniósł dłoń w geście pożegnania, rzucając bratu prowokujące spojrzenie. – Do jutra, mamo – powiedział, zabierając swój pusty kubek po kawie, torbę w której dźwigał materiały potrzebne mu na co dzień jako lektorowi i z wyraźną ulgą udał się w stronę wyjścia. Wojtek popatrzył za nim wściekle, nie chcąc jednak ryzykować słownej potyczki przy matce. Jeszcze faktycznie obcięłaby mu kieszonkowe.
– I zaraz zostaniemy tylko ja i mój mały syneczek – powiedziała pieszczotliwie matka, nachylając się nad Wojtkiem i szczypiąc go w policzek. Widać było, że zwyczajnie się z niego nabija.
– No weź się, mamo – odsunął się chłopak, nie mogąc już wytrzymać takiego traktowania, i to na oczach Mikołaja. Aż pokraśniał na policzkach.
– Ok, to nie przeszkadzam. Do widzenia. – Mikołaj zwrócił się uprzejmie do kobiety, po czym klepnął kumpla w ramię na pożegnanie. Wyszedł z pomieszczenia nie oglądając się na resztę pacjentów czy personelu. Uśmiech nadal gościł mu na ustach, cały czas mając w pamięci Wojtkowe narzekania i niemożność wytrzymania w bezruchu. Wyjął komórkę i napisał wiadomość do matki, że będzie później w domu. Chciał zajrzeć jeszcze do sklepu plastycznego i w końcu zakupić nowy szkicownik.
Ruszył w stronę windy, ale zatrzymał się, widząc Miłka czekającego na pojawienie się jej. W piersi poczuł szarpnięcie, napływ emocji wraz z wątpliwościami, których się obawiał. Podszedł niespiesznie w jego stronę, cały się spinając, ale nic nie mówiąc. Chociaż wydawało mu się to co najmniej niegrzeczne. Wymuszanie rozmowy jednak nie leżało w jego zamiarach.
– Znalazłem twój szkicownik – powiedział niespodziewanie Miłko, nawet na niego nie spoglądając. Oczy wlepione miał w wyświetlacz pokazujący kolejne numery pięter.
Mikołaj drgnął i automatycznie zwrócił na niego wzrok, zaskoczony tą wiadomością
– Och… super. Byłem pewny, że zaginął nieodwracalnie – mruknął z cieniem uśmiechu.
– Zjechał… Spadł za regał. Mam go u siebie – dodał Miłko. Głos miał zmęczony i lekko ochrypnięty, nierówny. Ponownie ziewnął w dłoń, ożywiając się dopiero, kiedy nadjechała winda.
– To kiedy mogę go zabrać?
– Kiedy chcesz. Albo poczekać mój brat wyzdrowieje i ci go przekaże – odparł mężczyzna, stając plecami do lustra. Nie miał nawet siły, by się uśmiechnąć. Chciał już znaleźć się w domu.
– Ok, poczekam. – Mikołaj kiwnął głową i stanął po drugiej stronie, nawet nie proponując, aby teraz iść odebrać swoją zgubę. Nie chciał ponownie kusić losu, męczenie się z własnymi przemyśleniami przez dwa tygodnie było już dość uciążliwe.
– A może mam ci go pocztą wysłać? Priorytetem? Nie będziesz musiał czekać na niego te dwa miesiące – odparował, nie umiejąc pohamować się przed wyzłośliwieniem nadmiaru negatywnych emocji. No tak, trędowaty pedał, pomyślał, w duchu komentując sobie zachowanie Mikołaja.
– Bez przesady. – Chłopak spojrzał na niego pełnym niezrozumienia spojrzeniem. – Jak tak spieszno ci go oddać, to może teraz pójdę go zabrać? – zapytał, nie chcąc zdradzać, że nie ma na to ochoty. Mężczyzna w obecnej postawie budził w nim chęć ucieczki.
– Mikołaj… – Miłko potarł palcami nasadę nosa, starając się skupić na rozmowie i nie epatować nadmierną złośliwością. – To twój notes. Odbierzesz go kiedy chcesz, mi to obojętne. Ja tylko mówię, że go mam i mogę ci go oddać, więc bez nerwów.
– To mówię, że mogę go teraz zabrać, skoro jest… no taka możliwość.
Miłko popatrzył na niego zblazowanym wzrokiem, nie komentując zachowania chłopaka. Doskonale widział, że jest… wystraszony. Nie miał jednak ochoty niczego mu ułatwiać. Niech sam stawi temu czoło, pomyślał, w duchu układając już plan działania.
– Tak… jest taka możliwość.
***
Szli w milczeniu, przepychając się przez tłum ludzi, obaj zmęczeni i wyczerpani piątkowym dniem. Mikołaj ściągnął z ramion rozpinaną, granatową koszulkę, pozostając w białym t–shirtcie. Lato na dobre zagościło w mieście i teraz byli zmuszeni odczuwać tego zarówno pozytywne, jak i przykre zjawiska. Droga do sutereny Miłka zajęła im niecałe dwadzieścia minut, w tym czasie młodszy chłopak zdążył się wewnętrznie uspokoić, uciszyć głos zdenerwowania, który wbijał mu się w żołądek. Był świadomy niewielkiej zmiany, jaka w nim zaszła przez ostanie dwa tygodnie. Pojawienie się przychylnego blasku, który jasno opadł na jego orientację niepokoił go, ale zarazem wprowadzał kojący spokój. Nie zwariowałem, nie nienawidzę siebie, pocieszał się w myślach, wodząc wzrokiem po wysokiej sylwetce mężczyzny, który niespiesznie zszedł po betonowych schodkach wprost przed drzwi swojego mieszkania.
Wewnątrz było przyjemnie chłodno i cicho, chociaż ten ostatni fakt uległ zmianie, kiedy Mikołaj dostrzegł ciemny kształt. Na początku wziął go za jakiś pakunek, lecz kiedy obiekt niespodziewanie się przemieścił i wydobył z siebie znane, przyjemne miauknięcie, mimowolnie się uśmiechnął.
– Jaki współlokator – powiedział, pochylając się i dotykając palcami kociego łebka. Szybko zauważył, że zwierzę jest raczej z tych pupili mieszkających poza bezpiecznym wnętrzem ludzkich mieszkań, znającym wszelkie zakątki piwnic i ulic. Ślepy kot, wychudzony, posiadający jakiś urok, a zarazem wywołujący dreszcz niepokoju.
– Mówię na nią… Kitka, ale nie reaguje. Oswojony kot z piwnicy. Przyczepiła się do mnie i nie chce odejść – westchnął mężczyzna, zdejmując torbę z ramienia i zsuwając z przyjemnością krótkie sneakersy ze stóp. – Masz ochotę napić się czegoś zimnego? Muszę zrobić sobie drinka.
– Jak masz jakąś wodę to z chęcią. – Mikołaj przyglądał się zwierzakowi, do końca niepewny, czy zdejmować buty. Nie planował zostawać tu dłużej, lecz skoro gospodarz miał zamiar częstować go wodą, to nie wypadało chodzić w obuwiu. – Zabawne, wszystkie koty mojej babci miały imiona Kitek.
– Rozgość się. – Miłko uśmiechnął się do niego oszczędnie i zniknął w kuchni. Po chwili rozległo się stamtąd wołanie, i kot jak strzała pognał za nim. Doskonale orientował się w układzie sprzętów, mimo swojej ślepoty.
Chcąc nie chcąc Mikołaj zrzucił trampki i wszedł w głąb mieszkania, przyglądając się wnętrzu. Na widok regału z książkami pozwolił sobie jedynie na ciężkie przełknięcie śliny oraz na dłuższe zawieszenie wzroku na „tym” konkretnym miejscu. Było w tym coś przyjemnego, ale i niebezpiecznego. Po co znowu te cholerne wątpliwości, skarcił się w duchu, stojąc pośrodku pokoju, ściągając z ramienia plecak. Nie chciał siadać na fotelu, wysyłać jakiegoś sygnału, że zostanie dłużej. Kanapa niestety była rozłożona, jasna pościel była w paru miejscach zaburzona. Mikołaj dziwnie się czuł, jakby wkroczył w intymną przestrzeń mieszkania mężczyzny, gdzieś, gdzie nie powinno go być.
Miłko wrócił po paru minutach, niosąc ze sobą dwie szklanki wypełnione tonickiem, lodem i plasterkami limonki. Podał jedną z nich Mikołajowi, samemu wysączając już pierwszego, rozkosznie zimnego łyka.
– Dla ciebie bez wódki… Czy jednak zaprawić? – spytał, ponownie przybierając minę niewyrażającą kompletnie żadnych emocji. Z kuchni dało się słyszeć zadowolone mruczenie i dźwięki mlaskania. Kitka najwyraźniej się posilała.
– Ach – mruknął gość, z wahaniem przyjmując szklankę. – Wypiję tak. – Zatrzymanie dłużej wzroku na twarzy mężczyzny było dla niego męczące. Upił łyk i odetchnął, czując przyjemny chłód w piersi. – To gdzie masz mój notatnik? Zabiorę go i mykam.
– Jasne – powiedział Miłko, pijąc jednak niespiesznie. Powoli odstawił szklankę na stolik obok fotela, rzucając Mikołajowi krótkie, badawcze spojrzenie. Na palcach została mu odrobina wilgoci, rozsmarował ją po wnętrzu dłoni. Notatnik leżał na regale, na samym wierzchu. Miłko zdjął go ze sztapla książek, które zdążył już uporządkować i poukładać. – Znalazcy należy się nagroda – powiedział, zerkając Mikołajowi w oczy i uśmiechając się zaczepnie, prowokująco.
Chłopak uniósł brwi, zastygając z wyciągniętą dłonią i maleńką oznaką radości jaka zagościła na jego ustach na myśl o odebraniu zguby.
– Eee… mam ci postawić piwo? – zaproponował, wzruszając ramionami i wpatrując się w gospodarza wyczekująco.
– Głupi. – Miłko nie powstrzymał szerokiego uśmiechu, nie mogąc oprzeć się wrażeniu absolutnej niewinności jaką prezentował Mikołaj. Nie puszczając notatnika z dłoni ośmielił się i pocałował go delikatnie w usta.
– Jezu, co ty? – Dwie sekundy wystarczyły, aby Mikołaj odsunął się z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Poczerwieniał, a serce zabiło mu mocniej z nerwów. Uczynił dwa kroki do tyłu i zatrzymał się czując, że trafił na brzeg łóżka.
– Spokojnie… Nie zrobię ci krzywdy. Nie bój się – powiedział łagodnie mężczyzna, patrząc na niego wzrokiem pełnym cierpliwości. Wyciągnął przed siebie rękę, by dotknąć boku chłopaka i przesunąć ją powoli na jego plecy. – Nic złego ci się ze mną nie stanie – dodał już ciszej, przysuwając się bliżej Mikołaja i kładąc mu drugą dłoń na plecach, tak niespiesznie, jakby bał się, że chłopak zaraz mu ucieknie. Cmoknął go ponownie w kącik ust, przymykając oczy.
Mikołaj drgnął, cały czas przyglądając mu się nieufnie, a zarazem nie czyniąc nic, aby i tym razem odepchnąć go od siebie. Zamarł, zaciskając palce na szklance, którą przysunął do piersi, jakby miała stanowić jedyny element oddzielający go od mężczyzny.
– Co chcesz zrobić? – spytał ciszej, z napięciem w głosie, chociaż doskonale wiedział o co chodzi. Ciepło zagościło w jego piersi, a nasilające się dreszcze zalewały go z miejsc, gdzie dotykał go Miłko.
Mężczyzna wyjął szklankę z jego dłoni i odstawił za siebie, na oślep. Pocałował go w szyję, w skrawek skóry za uchem, w płatek samego ucha, ocierając się szorstką od zarostu twarzą o ciało chłopaka. Dawno nie czuł się tak… zmobilizowany by kogoś uwieść. Był przekonany, że wszystko spowodowane jest tym, jak nieśmiały jest Mikołaj.
– Kochać się z tobą – powiedział prosto, nie zaprzestając powolnej, czułej eksploracji jego szyi, brody, ucha. Duże, ciężkie dłonie spoczywały na plecach Mikołaja, masując je delikatnie, pobudzająco.
Chłopak zacisnął palce na ciepłej materii jego koszulki na wysokości torsu, wstrzymał oddech, zupełnie spięty. Chciał się odsunąć, ale w końcu dał za wygraną.
– Ale… ale ja nigdy nie spałem z facetem – powiedział, resztkami rozsądku próbując złapać kontrolę nad sytuacją. Chciał powiedzieć coś zupełnie innego, odepchnąć Miłka i wyraźnie zaznaczyć, że ma go nie dotykać. Wyszło jednak na odwrót. Ignorowanie reakcji własnego ciała było katorgą, ale niepokój i strach skutecznie uniemożliwiały poddanie się temu całkowicie.
– Jesteś… uroczy – zaśmiał się, odnajdując wargami jego usta i całując go ponownie. Naparł na niego torsem, zmuszając chłopaka do położenia się na łóżku. Uśmiech zadowolenia nie schodził mu z twarzy, kiedy kładł się między udami chłopaka, w rozburzonej pościeli, czując jak zapach feromonów uderza mu do głowy. Uległość i nieśmiałość Mikołaja działały na niego jak silny afrodyzjak.
Mikołaj mruknął coś w jego usta, marszcząc brwi, nie kładąc się całkowicie na łóżku, a podpierając się na łokciach. Nadal toczył w sobie walkę o kontrolę, chociaż nad zdrowym rozsądkiem przeważał głos przyjemności, dobiegający z każdego fragmentu ciała, którym czuł Miłka. Pocałunek rozproszył nikłą myśl o przerwaniu tego, w co niebezpiecznie brnął.
– N–Nie. – Pokręcił głową, wyrażając swój słaby protest.
– Połóż się – szepnął mężczyzna, napierając na niego i ocierając się kroczem o jego krocze. Ich twarze znajdowały się niebezpiecznie blisko, potęgując wrażenie zupełnej intymności. Otarł się szorstkim policzkiem o policzek Mikołaja, z przyjemnością słuchając jego przyspieszonego oddechu. – Nie bój się. Będzie ci ze mną dobrze – dodał, dotykając suchymi, gorącymi wargami jego ucha.
Serce Mikołaja zabiło gwałtownie. Panika i podniecenie zupełnie go obezwładniały
– Ja… nie wiem. Nie chcę być nagrodą… – wykrztusił, czując jak mu duszno.
Miłko uśmiechnął się szeroko, widząc tak nieporadny opór ze strony chłopaka. Spodziewał się, że złamanie go zajmie mu znacznie więcej czasu.
– Wydaje mi się… że bardzo chcesz być nagrodą dla mnie – odparł, zerkając chłopakowi w oczy. Odnalazł w pościeli jego dłoń i splótł z nim palce, jednoczenie zapadając w głęboki, czuły pocałunek, uniemożliwiający powiedzenie czegokolwiek.
Mikołaj był zawstydzony, że wypowiedziano na głos coś, czego był świadom, a do czego istnienia nie chciał się przyznać w pełni. Pokonany własną bronią, przymknął powieki i oddał pocałunek, nie mając już sił przeciwstawiać się temu, co oferował mu mężczyzna. I nawet jeśli w głębi siebie nadal chciał to przerwać, to nie umiał tego zrobić, oddalało się to z kolejnym pocałunkiem, otarciem o jego krocze, podnieceniem. Bał się tego, co będzie po wszystkim, ale nie był już w stanie się na tym skupić, nie chcąc, aby mężczyzna przestawał.
Miłko zauroczył się zupełnie uległą nieporadnością Mikołaja, co sprawiło, że poczuł się zobowiązany by zaopiekować się nim, i opiekował się czule, delikatnie, powoli. Rozebrał go niespiesznie, samemu pozbywając się jedynie t–shirta, skupiony zupełnie na młodym kochanku. Później gdy ssał go i pieścił dłonią na zmianę, gdy usta zdążyły mu już zdrętwieć od intensywnego masażu, z przyjemnością obserwował reakcje chłopaka, jego zaczerwienioną twarz, którą próbował ukryć pod ramieniem, patrzył jak zagryza usta, jak zaciska dłoń na poduszce, jak rumieni się jego piegowaty, blady tors. Było w tym wiele rozkosznej świeżości, i Miłko nie mógł oderwać wzroku od jego rozchylonych ust, od zmarszczonych brwi i piersi unoszącej się w szybkich oddechach. Doprowadził go do orgazmu, by samemu masturbować się pospiesznie, bardzo już podniecony, rozpinając jedynie rozporek dżinsów. Potem, kiedy oddechy zdążył się już uspokoić, kiedy wytarł ich ze spermy i własnej śliny, rozebrał się do bielizny i naciągnął na nich cienką kołdrę w białej, bawełnianej poszwie, chcąc oddać się słodkiej, późno popołudniowej drzemce.
– Prześpij się – szepnął sennym głosem prosto w Mikołajowe ucho, układając się po swojej części łóżka, bezpiecznie rozdzielając ich pościelą. Czuł się cudownie zaspokojony i zadowolony z siebie.
***
Zbudziło go miauczenie. Najpierw niewyraźne, potem z każdym kolejnym uniesieniem powiek coraz głośniejsze. Kitka siedziała na podłodze w niewielkiej odległości od łóżka, niewidzącymi ślepiami wpatrując się wprost w Mikołaja. Poruszył się, lekko podnosząc głowę, ale resztą ciała nadal pozostając w niezmienionej pozycji na prawym boku. Wpatrywał się i nasłuchiwał, nie tylko kota, ale i reszty ciszy.
I stało się, pomyślał, obracając ostrożnie głowę w bok i dostrzegając za sobą śpiącego mężczyznę. Na nowo odżyły w nim emocje, które jeszcze z godzinę temu skutecznie go ogłuszały swoją intensywnością. Podobało mu się, i właśnie ta świadomość go przerażała. Pomimo całej paniki, jaka gulą podchodziła mu do gardła, było w tym coś przyjemnego, zwłaszcza w aromacie unoszącym się dookoła. Strach zelżał, kiedy zdał sobie sprawę, że obrzydzenie do samego siebie jeszcze nie wypłynęło, jeśli w ogóle miało się pojawić.
Ułożył na powrót głowę w ciepłym gnieździe poduszki, próbując poukładać własne myśli, oszacować, zanalizować przeżyty stan podniecenia, który różnił się w jego odczuciu od tego, co dostawał od dziewczyn. Pewnie wszystko wiązało się ze stresem, strachem, to znowu z niepohamowaną ciekawością, kiedy pragnął zgłębić tą sferę seksu, a którą tak skrzętnie zamykał przed sobą samym. Wiedział, że niebezpieczna lekkość, jaką odczuwał, zniknie gdy tylko przekroczy próg mieszkania, kiedy tylko spojrzy na Kubę, czy wymieni parę słów z matką, chcąc wytłumaczyć się ze spóźnienia. Przymknął powieki i zagryzł wargę, pozwalając płucom nabrać więcej powietrza i wypuścić je z ciężkim westchnieniem. Czuł się dobrze z tym co przeżył, a zarazem źle ze świadomością, że dopuścił się zerwania pewnej linii. Linii, która stanowiła granicę wyznaczoną przez jego umysł. Za nią znajdowały się nieznane elementy, które mogły być budulcem do kolejnej ścieżki w jego życiu, ale również mogły wymóc na nim zmiany już w tych istniejących. Mogły także zniszczyć to, co tak skrupulatnie budował wcześniej, harmonię, sieć połączeń, nad którymi jak mu się wydawało pełnił jako taką kontrolę. Miłko był nowym fragmentem, który przyjął i nadal nie zdawał sobie sprawy czy w pełni chce poznać, co ze sobą niesie i co może mu zaoferować.
Zaakceptowanie siebie? Pomyślał bez wątpliwości, ale niepewny, czy nie kryje się za tym masa innych cech, które z każdym kolejnym krokiem jaki wykona przy mężczyźnie odkryją przed nim swoje istnienie. Bał się, i wahanie wciąż wdzierało się w strumień jego myśli, szepcząc, że bezpieczniej jest w tym co już ma, a zmiany przynoszą powiew nieznanego.
Zacisnął powieki, ale nie umiał znienawidzić ciepła, które czuł od drugiego ciała, ani dotyku ramienia, które luźno spoczywało na jego boku, przypadkowego objęcia podczas snu. Nie dostrzegał nic, co dało by mu obraz obrzydzenia, wstydu przed samym sobą, mimo że pragnął to znaleźć. Podciągnął nogi wyżej, ocierając się piętami o kostki Miłka. Na powrót przeszył go dreszcz, a wspomnienie przebytej rozkoszy silnie zapłonęło w podbrzuszu, iskrząc się zachodzącym słońcem w źrenicach chłopaka.
Drgnął, kiedy miauczenie Kitki nabrało na sile, a sam kot postąpił parę kroków w stronę łóżka, pokazując Mikołajowi żółte kiełki, kiedy ponownie otworzył pyszczek, aby zasygnalizować swoje istnienie.
– No już, spokojnie… – mruknął, unosząc się z ciepłej pościeli i sięgnął po leżące nieopodal bokserki. Kiedy jednak chciał otworzyć drzwi, te okazały się zamknięte na klucz. Kitka stanęła tuż przy nodze Mikołaja, cały czas nie przestając donośnie miauczeć, informując go jak bardzo chce wyjść na zewnątrz. Niestety, kluczy Mikołaj nie dostrzegł nigdzie, ani w kuchni, ani nigdzie tam, gdzie w jego mniemaniu powinien je znaleźć. W końcu powrócił do łóżka i zamarł, wpatrując się w śpiącego nadal mężczyznę. Musiał mieć głęboki sen, skoro kocie wrzaski nie wybudziły go. Mikołaj przyglądał się jego twarzy, liniom nosa i warg. Było coś podniecającego w tym obrazie osoby śpiącej i ciepłej. Wyciągnął dłoń i trzymając palce tak, aby tylko minimalna odległość dzieliła je od skóry mężczyzny, przesunął nimi po delikatnych łukach jego powiek, po ostrym zejściu kości policzkowej, rysującej się wyraźnie pod ciemną materią skóry. Czuł się, jakby szkicował, nanosił kolejne kreski, tu brwi, tam miękkość warg czy łuk ramienia.
Opamiętał się i dotknął w końcu mężczyzny, nie chcąc, aby przebudził się w trakcie jego dziwacznych zabiegów.
– Miłko… – mruknął, nachylając się na nim i czując, jak kot zaczyna swój apel tuż przy brzegu łóżka, na całego okazując swoją ogromną potrzebę wyjścia. – …hej, Miłko.
Mężczyzna otworzył powoli oczy, łypiąc na niego złym, rozespanym spojrzeniem. Nie ruszył się ani na milimetr, wpatrując się nierozumiejącym wzrokiem w winowajcę, który śmiał go obudzić.
– Co? – burknął w końcu, nie mając najmniejszego zamiaru opuszczać łóżka.
– Twój kot chce wyjść, a no… drzwi są zamknięte – poinformował go Mikołaj. – Kluczy nigdzie nie ma.
– Jak, kurwa, nie ma? – zirytował się, odrzucając przykrycie gwałtownym ruchem. Podciągnął spadające mu z tyłka, szare bokserki, wstając w pośpiechu i idąc do drzwi. – Nie gap się – rzucił do Mikołaja, obdarzając go złym, kąśliwym spojrzeniem. Specjalnie nie rozbierał się przy nim wcześniej. Nie lubił, kiedy ludzie komentowali to, jaki jest szczupły.
Klucze wisiały na haczyku umocowanym na drzwiach, zasłonięte wiszącą tam bluzą gospodarza. Otworzył drzwi i wypuścił kota, wzdychając przy tym cierpiętniczo.
– Ok – mruknął Mikołaj, automatycznie odwracając wzrok, siedząc posłusznie na swoim miejscu, jakby mężczyzna zabronił mu się ruszać. Nie rozumiał jednak, skąd ten pomysł. To, co widział, nie nosiło żadnych śladów, których Miłko musiałby się wstydzić. Zdawało mu się, że tylko dziewczyny mają problem ze swoim ciałem, z masą kompleksów. Sięgnął po swoje spodnie, mimowolnie oglądając sobie szczupłą sylwetkę mężczyzny. Nie był to wzór męskości jaki kreowała popkultura, ale jemu się podobał. Błąd, nie powinno mu się to podobać.
Miłko wyłuskał papierosa z paczki leżącej na stoliku i zapalił bez słowa, przez chwilę drapiąc się bezmyślnie po owłosionym brzuchu i kontemplując skrawek chodnika widoczny przez okno.
– Jesteś wygaszony – bardziej stwierdził niż spytał, odwracając się do Mikołaja i obserwując chłopaka siedzącego na łóżku. Powiódł wzrokiem po jego szczupłych, proporcjonalnych nogach, po penisie ukrytym w majtkach, oglądając go sobie bez skrępowania. Skoro przeżyli już wspólny orgazm, nie widział powodów dla których miałoby coś go krępować.
Mikołaj uniósł na niego wzrok, zastanawiając się, czy może już bez protestu na niego patrzeć.
– Nie, raczej… – wzruszył ramionami, chcąc się połapać we własnych przemyśleniach. – …spokojny. – Chciał dodać coś jeszcze, lecz zrezygnował, nie mając pojęcia czy powinien się zdradzać z tym, co się w nim budzi, kiedy ma go przed sobą.
– Przespałeś się? Sorry, ale mnie ścięło – ziewnął głęboko w otwartą dłoń, wracając po chwili do intensywnego popalania papierosa. Włosy miał mocno zmierzwione, a bosymi stopami drobił niemrawo w pysznym dywanie w perskie wzory. Podkrążone oczy i spierzchnięte usta dopełniały obrazu zupełnego zmęczenia.
– Tak, taka drzemka mi wystarczy. – Mikołaj podniósł się z pościeli i zaczął wciągać spodnie, nie do końca jeszcze czując się swobodnie w tej nowej sytuacji. Chciał to zaakceptować, ale nie miał pomysłu jak. Czy powinien skomentować na głos to, co się wydarzyło? Coś wyjaśnić? A może nie robić nic, pozwalając wszystkiemu dziać się samoistnie. – To ja się będę zbierać. Trochę się …zasiedziałem – uśmiechnął się lekko do siebie, na powrót nasiąkając niepewnością co ma czynić dalej.
– Umm, czekaj… – powiedział mężczyzna, zaduszając peta w małej, porcelanowej popielniczce. Podszedł do Mikołaja, uśmiechając się półgębkiem. – Tutaj coś masz – powiedział, dotykając dłonią jego torsu, jakby strzepywał pyłek albo okruszek jedzenia. Ponownie znaleźli się blisko siebie, intymnie.
Mikołaj poczuł, jak policzki oblewa mu gorący rumieniec podniecenia. Przesunął powoli wzrokiem po dłoni mężczyzny, po kościstych palcach, po sieci żył blado rysujących się na przedramieniu, po obojczykach i zatrzymując się na twarzy. Odetchnął ciężko przez nos, na powrót chcąc znaleźć się w pościeli, z Miłkiem na sobie. Realność tych wizji onieśmieliła go i przestraszyła. Jeszcze parę godzin wcześniej skrzętnie usuwałby podobne obrazy z głowy, nie pozwalając im się omamić. Teraz jednak wyglądało to zupełnie inaczej, zwłaszcza że stojący przed nim mężczyzna był ciepły, przesycony bladym światłem padającym z niewielkiego okna za nim. Mimowolnie opuścił spojrzenie, lecz uniósł lewą dłoń i ostrożnie dotknął ręki Miłka z bijącym sercem.
Boże, co się ze mną dzieje? Pomyślał, zaskoczony całą swoją postawą, która nijak miała się do tej, jaką prezentował przy dziewczynach, chociażby przy Anecie. Nie krępowało go nic, kiedy się nią zajmował, a przy mężczyźnie nagle wszystko cofało się do początku, jakby nigdy wcześniej nie zakosztował seksu, bliskości drugiej osoby.
– To jednak tylko piegi. – Mężczyzna uśmiechnął się do Mikołaja, przesuwając gorącą dłonią po jego obojczyku, szyi, aż na kark. – Podobają mi się. Cały jesteś taki… piegowaty – powiedział, zerkając mu ośmielająco w oczy. Nie chciał peszyć chłopaka, zależało mu na jego komforcie. Zwykle bardzo dbał o swoich partnerów.
Z ust chłopaka wydobyło się niewyraźne mruknięcie, a przez ciało przeszło drżenie, kiedy mężczyzna go dotknął. Nic nie powiedział, decydując się jedynie na krok w tył, niepewnie, z przestrachem. Odwrócił się tyłem do mężczyzny, prezentując mu blade plecy również z masą piegów.
– Yhm… dziwnie się czuję – powiedział nerwowo, przesuwając spojrzeniem po dywanie i ściskając dłonią swoje przedramię. – To mnie podnieca, ten dotyk, ale… no nie wiem. To krępujące… Dwa różne uczucia, które się wykluczają.
– Mógłbym je wszystkie z ciebie scałować… te piegi – szepnął Miłko, kładąc mu dłonie na brzuchu. Pochylił się, by dotknąć ustami jego karku, zejść niżej, aż na łopatki, i całować je leniwie, delikatnie, suchymi, ciepłymi wargami.
Mikołaj nabrał gwałtownie powietrza, czując ukłucie żądzy w podbrzuszu oraz falę gorąca rozlewającą mu się w żyłach. Nie spodziewał się czegoś takiego, zwłaszcza po tak niewinnych pieszczotach.
– O ja pierdolę – sapnął, odruchowo chwytając się rąk mężczyzny, każdy jego pocałunek odczuwając pulsującym żarem. Zaraz mi stanie, pomyślał z przestrachem, a zarazem fascynacją z powodu doznań, które odczuwał.
– Widzę, że Wojtek uczy cię słownictwa – mruknął Miłko, schylając się jeszcze niżej, by zawędrować ustami na jego lędźwie, aż po ścierpnięty fragment skóry tuż nad linią dżinsów. Dłonie zsunęły się na uda Mikołaja, wolno omijając jego krocze. Mężczyzna intensyfikował pocałunki, a chłopak mógł poczuć na plecach jego głęboki, spokojny oddech.
– Znowu chcesz nagrody? – zapytał Mikołaj, zdradzając głosem jak działa na niego to wszystko. Panika wciąż towarzyszyła mu przy każdej myśli, ale tak samo jak za pierwszym razem, taki i teraz powoli odpuszczała. Na przemian jednak odczuwał soczyste pragnienie oddania się temu co zakazane, to znów skądś atakowały go wątpliwości i paraliżujący strach.
Mężczyzna wstał powoli, składając kilka ostatnich pocałunków na jego ramionach. Duże, szorstkie dłonie zawędrowały na tors Mikołaja, na brzuch, zmierzając nieuchronnie do jego krocza. Wsunęły się pod materiał niezapiętych spodni, nakrywając jego penisa swoim gorącym wnętrzem. Pomasował go stymulująco, dotykając nosem płatka jego ucha, skubiąc suchymi wargami skórę na linii jego włosów, drażniąco leniwie.
– Należy mi się – szepnął.